adaptacja




Od autorki: Jestem już na wieki fanką Jōi, zwłaszcza w wersji młodocianej z Shōyō-sensei na dokładkę. A poza tym miałam przerwę w pisaniu i dopiero sobie przypominam, jak to się robi, więc wybaczcie jakość tekstu.





[F62.0] Poranek

- Martwię się o Jōishishi, Elisabeth.

??

- Na wczorajszym zebraniu kilku moich ludzi wolało słuchać muzyki zamiast mnie.

JAK MOGLI?

- W dodatku nie dali posłuchać nikomu innemu, każdy miał swojego własnego... MMG.

MP3.

- Tyle razy im mówiłem, żeby nie ufali zagranicznej technologii. Najpierw radio, potem telefon, a teraz to. Przecież do tak małego pudełka nie zmieści się cała orkiestra. A oni słuchali tego całe dwie godziny!

...

- Żeby nie było, że nie troszczę się o moich ludzi, Elizabeth. Za kogo ty mnie masz? Po zebraniu poszedłem do sklepu i zapytałem sprzedawcę. Powiedział, że urządzenie działa bez orkiestry, za to umożliwia słuchanie muzyki przez kilkaset godzin. Tak, jestem pewien, że to kolejny spisek Amanto: chcą w ten sposób wykończyć Jōishishi. Muszę zakazać używania! Kilkaset godzin! Rozumiesz to?

NIE UWAŻASZ, ŻE CZASEM ZA DUŻO MYŚLISZ?

- Elizabeth, przyszłość tego kraju jest w moich rękach. Kto ma myśleć, jak nie... Ach, ktoś przy drzwiach.

- Paczka dla pana, szefie.

- Nie szefie, tylko Katsura.

- Zmordowałem się. Ciężka jak diabli, a napisane "Nosić ostrożnie". Co pan tam zamówił? Porcelanę?

- Granaty.

- Granaty? To nie lepiej było w warzywniaku kupić, szefie?

- Nie szefie, tylko Katsura. Do widzenia.

NIE ZMIEŚCI SIĘ W SPIŻARCE.

- To wsuń pod łóżko, Elizabeth. Och, znów ktoś dzwoni!

- Dzień dobry, sąsiedzie!

- Nie sąsiedzie, tylko Katsura. Dzień dobry, Tanaka-dono.

- Wieczorem mamy zebranie społeczności lokatorów. Będziemy omawiać plan zagospodarowania podwórza. Przyjdzie pan? Sąsiedzie Katsura?

- Nie sąsiedzie Katsura, tylko Katsura. Ten kraj czeka za zagospodarowanie, a wy tylko o własnym podwórku! Nie wstyd wam? Żegnam!

MÓGŁBYŚ ZAPROPONOWAĆ BUDOWĘ SKŁADZIKU.

- Wiesz co, Elizabeth? To genialny pomysł. Ach, kto tym razem?

- Uszanowanie! Przychodzę z bardzo korzystną ofertą prenumeraty magazynu o... Co pana właściwie ciekawi? Wędkarstwo? Urządzanie wnętrz? A może sport?

- Najbardziej pasjonuje mnie przyszłość...

- Fantastyka? Też mamy...

- Przyszłość tego kraju.

- Czyli coś technicznego ma być, tak, kliencie?

- Nie kliencie, tylko Katsura. Macie coś politycznego?

- Polityka? Żartuje pan? Kogo to dzisiaj interesuje?

- To już masz: jedyny magazyn w Edo, który mówi prawdę. Wczoraj przyszedł z drukarni, bierz, trzydzieści sztuk. Nie musisz dziękować. Wróć kiedyś po więcej, będziemy razem walczyć o wolność.

BANZAI!

- Elizabeth, dziś jest taki piękny dzień. Chodźmy coś wysadzić.

A MUSIMY?

- Nie, właściwie nie musimy. Chodźmy zatem do parku.

NA SPACER?

- Tak. Przy okazji rozwiesimy plakaty, zbierzemy informacje i omówimy strategię na wieczorne zebranie lokatorów. A potem weźmiemy się za przejmowanie władzy.





[FOV] Popołudnie

W Yorozuya jest cicho. Kagura-chan poszła na spacer z Sadaharu, a Gin-san ucina sobie popołudniową drzemkę. Wyciągnięty na sofie, zasnął przy lekturze najnowszego numeru Shōnen Jumpa - obrazek, który Shinpachi widział tysiąc razy i który zawsze przywołuje na jego twarz uśmiech. Miękkie światło wpada przez okno, z zewnątrz dobiega śmiech bawiących się dzieci i przyjazny gwar ulicy. Wszystko jest tak spokojne...

Gin-san coś mamrocze przez sen.

- Ketsuno-san... Czekoladowy parfait... Nie wszystko naraz... Po kolei...

Shinpachi uśmiecha się szerzej. Ketsuno Ana i czekoladowy parfait? Dwie rzeczy, które Sakata Gintoki kocha najbardziej w świecie. To musi być naprawdę przyjemny sen. Unosi rękę i macha nią w dość nieokreślony sposób - jakby chciał od siebie coś albo kogoś odsunąć... Jump spada na podłogę, grzbietem do góry. Nawet się nie obudził.

- Ketsuno-san... Proszę zaczekać... Pozbędę się tego natręta... - mruczy i przewraca się na bok. - Gdzie mój miecz...

Shinpachi odwraca głowę. Miecz stoi jak zawsze oparty o biurko. Tym razem nawet bardziej niż zwykle, bo Gin-san narzekał, że szuflada wysuwa się sama z siebie, i użył go do podpórki. Cały Gin-san.

Kto by pomyślał, że to jeden z bohaterów wojny z najeźdźcami? Shinpachi nie zna tej historii, bo Gin-san nigdy nie mówi o swojej przeszłości. Może się tylko domyślać - i dziwi się własnej wyobraźni, która potrafi sięgnąć poza to spojrzenie znudzonego spaniela ze skłonnością do przechodzenia w stan inercji i wykreować sylwetkę wojownika. Hachimaki powiewa za jego plecami, kiedy w białym haori splamionym krwią wrogów i własną sieje zniszczenie i wzbudza strach w sercach przeciwników. Pole walki należy tylko do niego i biada tym, którzy staną na jego drodze.

Shiroyasha, tak go nazywali. Biały Demon. Może Shinpachi powinien przejść się do biblioteki i dowiedzieć się więcej?

A może nie. Nie sądzi, by w książkach wspomnieli o jego zamiłowaniu do drzemek i słodyczy - a to przecież bardziej określa Gina niż cokolwiek innego. Gin-san, którego nie zna, nie jest w stanie wzbudzić w nim większego zachwytu niż Gin-san, którego poznał. Tak naprawdę nie potrzebuje żadnych bohaterskich opowieści, ponieważ Gin-san jest jego bohaterem tu i teraz.

Choć Shinpachi nie miałby nic przeciwko siedzeniu tutaj dłużej i smakowaniu tej wybornej atmosfery spokoju, wie, że pora brać się za obiad. Jest zresztą pewien, że zapach jego kulinariów wyrwie ze snu nawet wielbiciela czekoladowego parfait - choć z Ketsuno Aną raczej ciężko mu będzie rywalizować. Ale, jak to mówią, do serca mężczyzny przez żołądek. Nie żeby Shinpachi chciał się tam dostawać. Chociaż...

Uśmiech nie schodzi z jego ust, gdy zmierza do kuchni. Wie, że serce tego leniwego samuraja, który w tej chwili chrapie wyciągnięty na sofie w salonie i śni o deserach z panią pogodynką, jest w stanie pomieścić wszystkich mieszkańców Edo. Nawet jeśli już nie jest Białym Demonem i nawet jeśli katanę zamienił na bokken - kiedy będzie trzeba, stanie do walki. Jutro wyniesie śmieci, a pojutrze będzie usiłował wybłagać u Otose-san dodatkowy termin spłaty czynszu. W przyszłym tygodniu pewnie znów pomoże jakiejś byłej kurtyzanie, a za miesiąc może nawet pokona jakiegoś kosmicznego potwora, który będzie chciał zawładnąć tym światem. A wszystko z takim entuzjazmem, jakby dłubał w nosie.

Żeby w następny poniedziałek znów móc zasnąć na kanapie, czytając Jumpa, i śnić sen o rzeczywistości, z której nie musi się budzić.





[F43.1] Noc

Czarka przelatuje przez kajutę i odbija się od ściany naprzeciwko. Bansai nawet nie mrugnął.

Nie wypił dużo. To po prostu jeden z tych dni, kiedy najlepiej być cicho i nie zwracać na siebie uwagi. Księżyc zbliżający się do nowiu czasem tak na niego działa.

Butelka dzieli los czarki.

Shinsuke wydaje stłumiony dźwięk, a potem zaciska usta. Włosy opadają na jego czoło i jedyne oko, które lśni w półmroku. Jakże niezwykle - jakby płonący w nim ogień, zawsze widoczny w jego spojrzeniu, zgasł, został zdławiony, zalany, a po wilgotnej powierzchni pełza jedynie płomień świecy. Bansai ma niejasne wrażenie, że ktoś inny w tym momencie już by krzyczał, ale Shinsuke nie jest typem, który robi tak bezsensowne rzeczy.

Nie żeby rzucanie ceramiką było sensowne. Bansai ruchem tak szybkim, że niemal niewidocznym, odsuwa shamisen poza zasięg szefa. Na wszelki wypadek.

Wygląda jednak na to, że Shinsuke już się uspokaja... No, w każdym razie wygląda na to, że nie będzie już niczym rzucał. Odchyla się w tył i opiera o framugę, zapatrzony w księżyc, którego nigdy nie pochwyci. Jak wielu rzeczy. Jak tego, czego pragnie najbardziej.

Wieczór jest chłodny, od rzeki ciągnie. Zima nadchodzi, być może już dzisiaj ściśnie mróz. Bansai nie lubi zimy w Kyōto.

- Przeziębisz się - mówi, choć wcale nie zamierzał, bo wie, że nie doczeka stosownej odpowiedzi.

Bo Shinsuke, wciąż zapatrzony w nocne niebo, po prostu podciąga kolano wyżej i pozwala yukacie rozsunąć się jeszcze bardziej - za chwilę będzie bardziej nagi niż ubrany. Nigdy bardziej niż teraz nie przypominał dziecka - rozkapryszonego, niesfornego, ale przede wszystkim dziecka. Bansai tłumi westchnienie i narzuca na niego haori. Nie, dzisiaj w ogóle nie jest w stanie wierzyć w ten ogień, który go rzekomo wypełnia. Na sam widok robi mu się zimno. Nikt nie powinien marznąć. Nie on.

W Kiheitai Bansai jest odpowiedzialny między innymi za informacje. Nie ma takiej rzeczy, której by nie wiedział o Takasugim Shinsuke. W chwilach takich jak ta zawsze zdaje sobie sprawę, że wolałby nie wiedzieć.

W chwilach takich jak ta Shinsuke jest gdzie indziej. Z kimś innym. Albo bez kogoś.

Wreszcie, po małej wieczności wypełnionej skwierczeniem świecy i skrzypieniem łodzi, i odległym dźwiękiem koto z jakiegoś zajazdu, Shinsuke odwraca głowę w jego stronę. Patrzy na niego... nie, jak zawsze patrzy przez niego. W jego świecie tak naprawdę nie ma ludzi - postanowił, że już nigdy nikomu nie zaufa. Że już nigdy nikogo nie zobaczy.

Uśmiecha się uśmiechem, który nie sięga wyżej. W jedynym oku znów płonie ten ogień szaleństwa - furia, shura - który chce spuścić na ziemię, aż nie pozostanie zupełnie nic, tylko popiół. A kiedy się odzywa, jego głos jest zaprzeczeniem jakiejkolwiek muzyki.

- Opowiedz mi o naszym najnowszym planie zniszczenia świata.

Bansai zastanawia się, czy Shinsuke zdaje sobie sprawę, że to także nie uśmierzy jego bólu.



[9-10.2.2013]



back