bajka






To była po prostu jeszcze jedna z bitew, które Date Masamune stoczył w swoim życiu i które miał stoczyć w przyszłości. Niektóre z nich zakończyły się zwycięstwem, inne porażką. Jeszcze inne pozostały nierozstrzygnięte - jak właśnie ta. W obliczu przewagi liczebnej przeciwnika może powinien poczytywać za sukces, że udało im się opuścić pole bitwy z tak niewielkimi stratami - ale jeszcze nie potrafił patrzeć w ten sposób. Każdy żołnierz, jakiego stracił, kładł się cieniem na jego dumie - dumie dowódcy armii - nieważne, czy było ich pięciu, piętnastu czy pięćdziesięciu. Jeszcze nie potrafił myśleć tylko o ich obowiązku, który spełnili, ginąc bohaterską śmiercią wojownika.

Jego armia wyszła właściwie bez szwanku - zwłaszcza biorąc pod uwagę los sprzymierzeńców z Kai. Zacisnął pięści, nie będąc w stanie całkowicie opanować emocji, choć jego twarz pozostała kamienna. Takeda Shingen, Tygrys z Kai, którego chwale mało kto mógł dorównać i który wydawał się nieśmiertelny, poległ od ciosu wroga i już nie wstał. Tylko nadzwyczajna lojalność oddziałów z Kai wobec władcy i ich niezwykła organizacja, podbarwiona rozpaczą i żalem, pomogły odepchnąć szaleńczą szarżę przeciwnika, zadać mu poważne straty i z godnością wycofać się z pola walki, unosząc stygnące ciało wielkiego wojownika.

Tygrys z Kai wydał ostatnie tchnienie po dwóch dniach - dzisiaj o świcie. Armia Date wróciła do domu dopiero wczoraj wieczorem. Do rana trwała walka o życie rannych, zmarli na pochówek musieli poczekać.

Władca Ōshū opuścił skrzydło szpitalne i skierował się do kwater Katakury Kojūrō. Zacisnął szczęki, idąc korytarzem. Kojūrō został poważnie ranny, ale jego życiu nie zagrażało już niebezpieczeństwo. Nie chciał nawet myśleć, co by było, gdyby kula trafiła wyżej...

Odsunął drzwi i oparł się o framugę, patrząc na towarzysza. Kojūrō leżał na posłaniu, wydawał się spać i Masamune nie chciał go budzić. Wtedy jednak Kojūrō, czujny nawet złożony niemocą, otworzył oczy i przechylił głowę, spoglądając na swojego dowódcę.

- Kiedy wreszcie zaczniesz nosić zbroję, Kojūrō? - spytał Masamune z nutą wyrzutu.

- Proszę o wybaczenie, Masamune-sama - padła spokojna odpowiedź. - Tobie pasuje bardziej.

- Tu nie chodzi o jakąś pieprzoną modę, Kojūrō. - Masamune poczuł wzbierającą w nim frustrację. - Kiedy do twojego upartego łba dotrze, że następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia?

- Proszę się o mnie nie martwić, Masamune-sama. Nic mi nie będzie.

Spokój Katakury Kojūrō był w stanie wyprowadzić z równowagi nawet Date Masamune.

- Kojūrō... - zaczął z nutą groźby.

- Poza tym... Nie powinieneś teraz być gdzie indziej? - spytał Kojūrō obojętnym acz pełnym szacunku tonem.

Masamune westchnął.

- Po kimś musiałem odziedziczyć upór - mruknął sam do siebie.

Kojūrō uśmiechnął się.

- Nie zasługuję na takie słowa, Masamune-sama - powiedział, spoglądając w sufit.

- Wyrosłem już z bajek, więc mnie nie czaruj. Nie jesteś nieśmiertelny, Kojūrō - dodał ciszej, niemal z desperacją.

Kojūrō znów na niego popatrzył, tym razem z wielką powagą.

- Dziękuję, Masamune-sama - powiedział, a w jego głosie zabrzmiała rzeczywista wdzięczność.

Masamune znów westchnął.

- Zamiast tego wolałbym cię widzieć podczas następnej bitwy w zbroi - stwierdził niezadowolonym tonem.

- W bajki nie wierzysz, ale dąsasz się jak dziecko - rzucił Kojūrō nad wyraz obojętnym głosem, znów wpatrując się w powałę.

Władca Ōshū wygiął usta.

- Zapamiętam to sobie, Kojūrō - oświadczył z nutą ostrzeżenia. - Wypoczywaj - dodał i wyszedł, zasuwając za sobą drzwi.

Czuł ulgę.

Skierował się do kwater kogoś, kto ulgi jeszcze nie zaznał.



Yukimura przyjechał do Ōshū w południe i wypranym z emocji głosem przekazał wiadomość o śmierci swojego władcy. Masamune nie spodziewał się wstrząsu, jakiego doznał przy tej okazji - nie z powodu samej informacji, ale sposobu, w jaki została oznajmiona. Puste oczy Yukimury, jego blade wargi i ten głos, w którym nie było życia - to nie był Sanada Yukimura, jakiego Masamune znał. To był ktoś, do kogo Date Masamune nie miał odwagi się zbliżyć. Rozkazał podać mu posiłek i przygotować kąpiel, a sam uciekł - uciekł! - do swoich ludzi. Patrzeć na rannych było łatwiejsze niż patrzeć na Yukimurę. Oni byli żywi, ich jęki, których nie mogły uśmierzyć żadne zioła, tchnęły życiem. Yukimura wydawał się cieniem, duchem stąpającym pomiędzy żywymi.

Masamune złapał za butelkę sake.

"Nie powinieneś teraz być gdzie indziej?"

Oczywiście, Kojūrō zawsze miał rację.



Był więc przy Yukimurze, kiedy Yukimura wlewał w siebie nieskończone ilości sake.

Był więc przy Yukimurze, uchylając się przed czarkami i butelkami.

Był więc przy Yukimurze, kiedy alkohol gwałtownie opuszczał żołądek młodzieńca.

Był więc przy Yukimurze, kiedy zabrakło mu sił i skulił się na macie, wstrząsany szlochem.



- Powinienem był go chronić. Był dla mnie jak ojciec. Powinienem być przy nim.

Podniósł się, po raz pierwszy spoglądając na Masamune i ocierając oczy, którym dawno zabrakło łez.

- Jestem nic nie wart.

Masamune przysunął się bliżej i objął jego ramiona, przyciągając go do siebie. Yukimura oparł się o niego, pochylając głowę. Był jak dziecko. Jeszcze jedna sierota.

- Dawno temu - zaczął cicho opowiadać władca Ōshū - na północy żył potężny daimyō. Jak to w bajkach bywa, okoliczni władcy patrzyli z zawiścią na jego ziemie i bogactwa. Któregoś dnia, wykorzystując dobroduszność daimyō, uprowadzili go z jego zamku, podstępem pragnąc przejąć jego włości. Syn daimyō wyruszył z wojskiem, by uwolnić ojca. Był jednak zbyt słaby i jedyne, co mógł zrobić, to wydać rozkaz ataku na wroga... - Umilkł, zasłuchany w szum wiatru w gałęziach świerków rosnących za oknem. - Do tej pory nie wie, czy jego własny ojciec nie zginął z jego ręki - dodał szeptem.

Poczuł wilgoć na rzęsach i sam był zdumiony.

Yukimura, jakby z wahaniem, uniósł głowę i popatrzył na niego zaczerwienionymi oczami. Masamune mrugnął i odwrócił wzrok. Yukimura niepewnie wyciągnął rękę i nakrył nią dłoń spoczywającą na jego ramieniu, ściskając w geście otuchy.

Masamune ukrył twarz w jego włosach, mocniej obejmując jego barki. Przełknął pogardę dla samego siebie za taką słabość.

- Dziękuję, Masamune-dono.

- Nie mówię ci, żebyś przestał się obwiniać - szepnął władca Ōshū, nie otwierając oczu - ale żebyś nauczył się z tym żyć. I pamiętać, że jesteś tylko człowiekiem.

- I cieszyć się tymi, którzy są obok - dodał Yukimura równie cicho.

Masamune spojrzał na niego z wdzięcznością.

- Pójdę zobaczyć Katakurę-dono - powiedział Yukimura. - A potem wrócę do Kai.

Masamune skinął głową.

- Przyjedziemy oddać ostatni hołd Tygrysowi z Kai - oświadczył.

Yukimura otarł oczy.

- A potem... jeśli chcesz... wróć z nami do Ōshū.

Usta Yukimury zadrżały... a potem rozsunęły się w nieśmiałym, ale szczęśliwym uśmiechu.

- Wrócę - powiedział, w jego oczach zabłysło życie.

Masamune uśmiechnął się.



Szczęśliwym spokojem napełniała go myśl, że dla Sanady Yukimury bramy Ōshū zawsze będą otwarte.



[25.6.2010]



back