bitwa




Od autorki: Wynik frustracji po ostatnim rozdziale mangi, w którym - jak w kilkunastu poprzednich - ani Gina, ani Kiry...





Niebo nad fałszywą Karakurą lśniło spokojnym błękitem, który swoją enigmatyczną gładkością ani na moment nie przyznawał się do chaosu trwającego poniżej. Patrząc w rozsłonecznione połacie ciągnące się poza rozszerzony horyzont, można było ulec złudzeniu, że bitwa o losy świata jest czystym wymysłem jakiegoś przepracowanego umysłu. Nawet sylwetki wojowników, oglądane z daleka wydawały się być jedynie wkomponowanymi w obraz całości plamkami, które tworzą konkretny wzór i które mają do odegrania dawno zaplanowane role.

Poniekąd tak było.

Do walki przeciw Aizenowi stanęli najsilniejsi shinigami, pragnąc powstrzymać ciemność - choć w ten słoneczny dzień pokusa, by o owej ciemności zapomnieć, była nie do odparcia. Dołączyli vizardzi, których motywy były prostsze i bardziej zrozumiałe: odwet. Walka trwała, pełna bólu, łez i cierpienia. Nie była epicka, była rozpaczą. Shinigami, bogowie śmierci, jako jedyni umierali samotnie, nie mając przy sobie nikogo, kto by ich przeprowadził na drugą stronę. Gotowi byli na takie ofiary, dlatego teraz stanęli do boju i z całej mocy odpierali nawałnicę mroku. Aż do końca.

Jakieś zbłąkane kidō przeleciało obok, rozwiewając włosy Gina. Musiało być naprawdę silne, skoro dotarło aż tutaj. Przeczesał czuprynę i usiadł wygodniej w gorącym blasku słońca rozświetlającym jego szatę. Izuru wsunął się w cień, częściowo z wrodzonej chęci niezwracania na siebie uwagi, stając się czarną plamą shihakushō. Gin uśmiechnął się z większym niż zwykle entuzjazmem.

- Zbiór persymonek był bardziej obfity niż kiedykolwiek - Izuru podjął wcześniejszy wątek.

- I nawet ta pod oknem dowództwa zaowocowała? - spytał Gin za autentycznym zdziwieniem.

Izuru pokiwał energicznie głową.

- Trzeci oficer uzbierał z niej pięć koszy. Zleciłem zasuszenie.

Gin promieniał.

- Nie zamieniłbym cię na żadnego innego wicekapitana. - Zamyślił się. - A... A karp Kuchikiego się znalazł?

Izuru pokręcił głową przecząco.

- Przepadł jak kamień w wodę.

- Ha, pytanie czyją...

Zapadła pełna zadumy cisza, przerywana od czasu do czasu dobiegającymi z oddali odgłosami bitwy, które układały się w jakąś chaotyczną suitę. Izuru obejrzał się przez ramię.

- Nie powinieneś być gdzie indziej? - spytał niemal od niechcenia.

Gin popatrzył na to, co wyglądało na mocno zaimprowizowaną walkę Aizena z Kurosakim.

- Nie-e - odpowiedział tonem wyraźnie mówiącym, że ma ciekawsze zajęcia. - Poradzą sobie beze mnie.

Izuru skinął. Gin przeciągnął się jak kot w promieniach wczesno popołudniowego słońca. Pytanie o to samo Izuru było zbędne. Ostatecznie gdzie indziej miałby być, jak nie z Ginem Ichimaru?

Izuru rozluźnił się nieco, opierając o ścianę budynku. Nigdy bardziej niż teraz nie cieszył się, że o nim zapomniano.

Wabisuke spał spokojnie u boku Shinsō. Dzień był piękny.



[16.1.2010]



back