clio
Od autorki: Przez bardzo długi czas był to najdłuższy tekst, jaki napisałam w życiu. Będąc niespełna siedemnastolatką, poczytywałam to sobie za sukces. Fic nie jest dobry - dlaczego więc prezentuję go tutaj? Ano dlatego, że to nie do końca fic. Większość tekstów i wydarzeń to autentyczne wydarzenia z serialu "Robin Hood". Opierają się głównie na odcinkach 24-26 (ostatnich, jakie wyemitowała nasza kochana telewizja - nie szkodzi, że cała seria liczy odcinków 52), ale nawiązania sięgają i do wcześniejszych. Ubrałam je w formę pisaną, uzupełniłam własnymi wyobrażeniami... To właśnie przeczytacie poniżej. Końcówka jest tylko i wyłącznie moja (można się domyśleć, że tylko mnie do głowy mogło przyjść takie zakończenie...). Nie bądźcie zbyt surowi w Swej krytyce...
Clio, zapominając o klasztornej etykiecie, pchnęła z rozmachem frontowe drzwi. Na chwilę oślepiło ją wiosenne słońce.
- Bracie! - krzyknęła.
Przed nią stał smukły, wysoki młodzieniec. W ręce trzymał bukiet czarnych róż.
- Clio! - zawołał z radością i podziwem.
Czy to możliwe, że ta piękna, czarnowłosa dziewczyna to jego młodsza siostra, którą ostatni raz widział dwa lata temu? Clio podbiegła do niego.
- Wróciłeś!
- Tak.
- Czarne róże? - spytała, wskazując na bukiet.
- Dla ciebie - powiedział, podając jej wiązankę.
- Co za niespodzianka, Gilbercie! - Przytuliła się do niego. - Tak bardzo za tobą tęskniłam, tak bardzo...
Pogładził ją po włosach.
- Ja też... Clio...
Stali przez chwilę w zadumie, po czym dziewczyna powiedziała:
- Wejdź do środka. Na pewno jesteś zmęczony po tak długiej podróży. Poproszę siostrę Marię, aby przygotowała ci coś do jedzenia.
Ujęła brata pod rękę i poprowadziła w głąb mrocznego korytarza. Na ogół mężczyznom nie wolno było wchodzić, ale dla Gilberta zrobiono wyjątek. Po części dlatego, że był bratem Clio, jej jedynym bliskim, a po części - że był szlachetnym rycerzem, Rycerzem Czarnej Róży, i zawsze składał datek na sierociniec klasztorny. Przełożone klasztoru patrzyły więc na te odwiedziny przez palce.
Clio zaprowadziła brata do swego pokoiku. Była to mała cela, w której znajdował się kamienny stolik, łóżko i krzesło. Przez wysokie, zakratowane okno do pomieszczenia wpadało nieco światła. Dziewczyna posadziła Gilberta na łóżku, a sama wybiegła z pokoju. Odprowadził wzrokiem jej smukłą postać. Tak, przez te dwa lata - nie wiedział, jakim cudem - jego siostra stała się piękną, młodą kobietą. Pączek róży zaczął się powoli otwierać, ukazując światu swą urodę. Byłą naprawdę śliczna. Jej długie, czarne włosy, luźno związane na karku, opadały na plecy. Ubrana była w długą, czarną sukienkę, która jeszcze dodawała jej uroku i wdzięku. Gilbert nie mógł oderwać wzroku od jej sylwetki. On sam również był wysoki i miał identyczne oczy jak ona - błękitno stalowe, wąskie... Jedyne, co ich różniło, to kolor włosów. Jej były kruczoczarne, jego - kasztanowe. Były gęste i opadały na ramiona, zakrywając część twarzy. Dodawało to Gilbertowi tajemniczości.
Gilbert wrócił myślą do dnia, gdy musiał ją tu zostawić. Clio była wtedy małą, jedenastoletnią dziewczynką. Przypomniał sobie pożegnanie. Ostatniego wieczoru jego siostra płakała z głową wtuloną w jego ramię. Gilbert czuwał przy niej całą noc. Rankiem, gdy odjeżdżał, zachowywała się dzielnie, lecz dostrzegł łzy w jej oczach. Przez te pięć lat, które upłynęły od tamtego czasu, widzieli się kilka razy. Na samym początku Gilbert starał się ją odwiedzać, jak mógł najczęściej. Ale przez ostatnie dwa lata nie miał na to żadnej okazji. Owszem, pisał do niej bardzo często, ale przecież to nie to samo. A przez ten czas jego siostra tak bardzo dojrzała... On miał teraz lat dziewiętnaście, ona - szesnaście. Z dziecka przeistoczyła się w piękną, dojrzałą pannę.
Gilbert wrócił pamięcią jeszcze dalej. Przypomniał sobie pierwszą, mroźną noc, którą spędzili poza domem. Było to siedem lat temu, zaraz po śmierci ich rodziców, gdy niegodziwi ludzie wypędzili ich z domu. Clio płakała i wzywała matkę, a on - jak mógł - starał się ją uspokoić. Przez dwa długie lata wędrowali w poszukiwaniu pracy czy dachu nad głową. Dopiero wówczas napotkali klasztor w Carney, w którym litościwe siostry zgodziły się przyjąć Clio do siebie, a on ruszył dalej. Trafił do miasta Nottingham, gdzie przyjęto go na giermka. W szesnastym roku życia został pasowany na rycerza, a po krótkim czasie zgromadził wokół siebie trzydziestu rycerzy i nazwał ich Rycerzami Czarnej Róży. Do tej pory służył pod rozkazami Szeryfa Nottingham i dopiero teraz mógł znowu spotkać się z siostrą.
Gilbert skończył rozmyślania, gdyż do komnaty wbiegła Clio. Usiadła przy nim i powiedziała:
- Teraz opowiedz mi wszystko.
Po krótkim milczeniu Gilbert odezwał się:
- Najpierw muszę cię poinformować, że nie mogę zostać tu dłużej niż ten jeden dzień. Jutro będę musiał odjechać.
Clio spojrzała na niego swymi błękitnymi oczami, w których odbił się smutek.
- Lecz obiecuję ci, że gdy tylko będę mógł...
- Dziękuję... Lecz teraz opowiedz mi, co się zdarzyło.
Gilbert opowiedział jej o wszystkim, o tym, co robił w ciągu tych dwóch lat. Gdy skończył, było już po południu.
- Twoja opowieść jest bardzo piękna - powiedziała Clio.
W tym momencie przez okienko dobiegł ich dźwięk dzwonu, wzywający wszystkich na obiad. Clio chwyciła brata za rękę i szybko wybiegli z pokoju.
Po posiłku poszli przespacerować się po ogrodzie.
- Uważam, że moje opowiadanie nie jest tak interesujące jak twoje.
- Nie szkodzi, Clio. Opowiedz mi, co tu robiłaś, siostrzyczko.
- Siostry wciąż troskliwie się mną opiekowały. Przez cały czas uczyłam się w ich szkole i z utęsknieniem czekałam na twe listy.
- Starałem się przesyłać ci je jak najczęściej.
- Wiem o tym.
Gilbert objął ręką jej szczupłą talię. Długo spacerowali po pięknym ogrodzie.
Gdy nadszedł wieczór, wrócili do klasztoru. Gilbert namawiał siostrę, aby się położyła, lecz ona wolała tę noc spędzić z nim. Usiedli na łóżku. Clio oparła głowę na jego ramieniu i trwali tak, w ciszy i bezruchu Dziewczyna przymknęła oczy i wkrótce zapadła w głęboki sen, zmęczona wrażeniami dnia. Gilbert, tak jak niegdyś, czuwał nad nią całą noc.
Nad rankiem, nie budząc siostry, Gilbert odjechał. Clio była bardzo smutna, lecz wiedziała, że tak musi być. Na stoliku leżał długi sztylet, a obok niego kartka z pięknie wykaligrafowanymi słowami. Clio wzięła ją do ręki i przeczytała:
Moja Droga Clio.
Przyjmij ode mnie ten sztylet, Siostro, na znak
mojej braterskiej miłości. Ukryj go dobrze i nigdy
się z nim nie rozstawaj. Będzie Cię chronił, strzegł
i przypominał Ci o mnie, Twoim bracie, Gilbercie...
Clio obejrzała sztylet i przycisnęła go do serca.
- Nigdy się z nim nie rozstanę. Obiecuję ci to, Gilbercie.
Spojrzała przez okno w bezkresną dal, a w jej oczach zakręciły się łzy.
Po wizycie Gilberta życie w klasztorze płynęło dawnym torem. Clio uczyła się jak dawniej i z jeszcze większą niecierpliwością czekała na listy od brata. Gilbert starał się przesyłać wiadomości od siebie jak najczęściej.
Minęła wiosna, przyszło lato. Anglia zazłociła się łanami zbóż. Większość sióstr wyjechała i w klasztorze zrobiło się pusto. Wyjechały także dziewczęta, które uczyły się w przyklasztornej szkole. Clio czuła się bardzo samotna. Często wychodziła do ogrodu i przesiadywała tam w ciszy. Jej tęsknota do Gilberta wzmagała się z każdym dniem i w końcu była niczym gorączka, która trawiła ciało. Gilbert często pisał do niej o jakimś niebezpiecznym zadaniu i Clio drżała z obawy o jego życie. Później przychodziła wiadomość, że wszystko się udało i że nie musi się martwić.
Gilbert nigdy nie miał przed siostrą żadnych tajemnic. Zawsze pisał do niej szczerą prawdę i nigdy jej nie okłamał. Któregoś dnia Clio otrzymała list, w którym Gilbert pisał, że poznał na zamku Szeryfa piękną panienkę, hrabiankę, Lady Marian Lancaster.
"Lady Marian jest śliczną, młodą dziewczyną", pisał do Clio.
"Przyjechała do Nottingham, aby ochronić rodziców, których wyzyskuje Szeryf. Jest on człowiekiem okrutnym i bez serca, i z dnia na dzień coraz bardziej go nienawidzę. Marian jest miłą i łagodną osóbką, która poświęci wszystko, nawet własne życie, aby ratować honor swojej rodziny, honor Lancasterów."
Clio po przeczytaniu tego listu poczuła współczucie dla tej nieszczęśliwej, ale jakże odważnej dziewczyny. Wyczuła ze słów, że między Gilbertem a Marian zaistniało jakieś uczucie, i choć zaciekawiło ją, była na tyle taktowna, że nie wypytywała go o nic.
Nie wiedziała również, dlaczego Gilbert nie wyjedzie ze swoimi rycerzami z Nottingham, lecz nie miała odwagi spytać go o to. Marzyła, aby poznać Marian Lancaster, choć wiedziała, że to niemożliwe, że nigdy nie pojedzie do Nottingham.
W tym momencie zaczęła rozmyślać nad swoją przyszłością Czy do końca życia zostanie w klasztorze? Gilbert nigdy nie wspominał, co będą robić później, gdzie się podzieją. Clio nie chciała zawsze mieszkać w Carney. Chciała wyjechać stąd, chociaż nigdy nie pisała o tym Gilbertowi. Chciała żyć jak normalny człowiek wraz z bratem, w jakimś małym domku, który kupiliby sobie, jak najdalej od klasztoru.
Clio nie skarżyła się, że jest samotna i że nudzi się w klasztorze, aby siostry nie uznały jej za niewdzięcznicę. Nie wspominała też o niczym Gilbertowi. Nie chciała być natrętna.
Nadeszła jesień. Dni stawały się coraz krótsze, słońce zachodziło coraz szybciej. Clio jednak, póki mogła, spędzała wolny czas w ogrodzie. Zamknęła się w sobie, oddaliła się od innych. Nawet siostry zauważyły, że nie modli się z taką żarliwością jak przed laty. Na zapytanie, czy jest jej tu dobrze, zawsze odpowiadała twierdząco. Zakonnice uspokajały same siebie, że wszystko jest w porządku. Jedynie siostra Maria, najbardziej przywiązana do dziewczyny, często napomykała jakimś słowem o to, co ja smuci. Clio nie miała jednak ochoty na rozmowę. Zawsze się od niej wymigiwała, mówiąc, że musi pomóc w kościele albo w ogrodzie. Właśnie w ogrodzie przesiadywała teraz od rana do wieczora, a gdy padał deszcz, siadała przy oknie swej celi i próbowała przebić się wzrokiem przez ścianę deszczu oddzielająca ją od świata.
Listy od Gilberta przychodziły coraz rzadziej. I jedynie w te dni, gdy je otrzymywała, ożywiała się. Potem jednak znów nastawały szare, jednostajne tygodnie.
Nadszedł listopad, potem grudzień. Dni mijały szybko, jednak dla Clio ciągnęły się jak wieczność. Przyszły pierwsze przymrozki, wkrótce potem spadł śnieg. Zrobiło się zimno i Clio nie mogła wychodzić do ogrodu. Raz jednak wymknęła się po porannej mszy i spacerowała między trawnikami, teraz przykrytymi śniegiem. Gdy wróciła do klasztoru, dostała surową reprymendę. Przeprosiła siostry, choć nie uważała, aby zrobiła coś złego. Machinalnie wykonywała swe prace, z nikim nie rozmawiała, jak zjawa snuła się po klasztorze. Nie wiedziała jeszcze tego, co siostry odgadły już dawno: że tęskni do ludzi, do świata. I tylko kamienne ściany słyszały, jak co wieczór szlochała rozdzierająco. Ściany jednak były grube i wszystko zachowywały dla siebie.
Minęła zima. Z dnia na dzień było coraz cieplej. W marcu na drzewach pojawiły się pąki. I choć w kwietniu, na parę dni zima powróciła, wiadomo było, że już przegrała z wiosną. Święta Wielkanocne obchodzono bardzo uroczyście. Wszyscy cieszyli się i śpiewali, widząc jak trawa się zieleni, czując powiew wiosennego wiatru na twarzach. Jedynie Clio na pytania i chęci rozmowy odpowiadała bladym uśmiechem. Właśnie skończyła siedemnaście lat i czuła, że dłużej nie wytrzyma w ciasnych murach klasztoru. Marzyła, aby się stąd wyrwać, aby pojechać do Gilberta i już nigdy nie wracać do tego miejsca z zakratowanymi oknami, w którym czuła się jak więzień. O jej urodzinach prawie nikt nie pamiętał. Jedynie siostra Maria przyniosła do jej celi bukiet kwiatów, aby choć trochę rozjaśnił to ponure miejsce. Clio spojrzała na kwiaty.
- Potrzebują słońca - powiedziała.
- Tak jak i ty - odparła Maria.
Clio odwróciła wzrok. Maria wstała i podeszła do niej. Clio spojrzała na nią rozognionymi oczami.
- Dlaczego? - wykrzyknęła. - Dlaczego musi tak być? Czy mam tu spędzić całe swoje życie?! Tak, masz rację, potrzebuję słońca! Słońca, powietrze, wody w rzece, kwiatów na łące... Potrzebuję bliskości innych ludzi. Dlaczego Gilbert nie przyjedzie i nie zabierze mnie stąd? Czy o mnie zapomniał?
W tym momencie rozpłakała się. Maria ostrożnie objęła ją i posadziła na łóżku.
- Nie martw się... nie zapomniał. Jak mógłby o tobie zapomnieć? Przecież jesteś jego jedyną siostrą - uspokajała ją.
Clio spojrzała na nią.
- To dlaczego ostatni list od niego dostałam w listopadzie? Może znalazł sobie jakąś pannę i ja już mu nie jestem potrzebna - krzyknęła.
- Wiesz, że zima była ciężka. Trudno było jeździć w zaspach i śnieżycy, więc pewnie nie chciał narażać posłańca. O tobie nie mógł zapomnieć - pocieszała siostra Maria.
Clio otarła oczy.
- Rzeczywiście. Nie potrafię myśleć, kiedy trzeba, i stąd wynikają te niemądre słowa. Dziękuję ci, że ze mną porozmawiałaś, że mnie wysłuchałaś. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
Maria uśmiechnęła się i wyszła z celi. W głębi duszy sama się niepokoiła o Gilberta. Dlaczego nie dawał znaku życia i pozwalał, aby jego siostra tak się zamartwiała?
Clio ożywiła się. Nie czuła się już taka osamotniona i więcej przebywała z innymi. Była coraz żywsza i weselsza. Rozkwitała.
I właśnie wtedy, jak grom z jasnego nieba, nadeszła tragiczna wiadomość.
Był maj. Tego dnia Clio jak zwykle rozmawiała i bawiła się w ogrodzie z nowicjuszkami, gdy siostra Maria poprosiła ją do apartamentu przeoryszy. Clio zaciekawiona oderwała się od zabawy i poszła za Marią. U przeoryszy był jakiś mężczyzna. Clio pospiesznie spuściła oczy; zdążyła jednak zauważyć, że musiał dopiero co przybyć, gdyż ubranie miał zakurzone, a włosy w nieładzie. Gdy weszła, postąpił krok do przodu.
- Panna Clio? - upewnił się.
Clio kiwnęła głową.
- Obawiam się, że przynoszę złe wieści... - urwał.
Dziewczyna podniosła wzrok, niczego nie rozumiejąc, i dopiero teraz zobaczyła, że przybysz ma na piersi wyhaftowany znak - czarną różę. Oczy Clio rozszerzyły się z przerażenia i jakby z dala usłyszała głos rycerza:
- Twój brat, pani, nie żyje.
Clio nic już więcej nie usłyszała. Pociemniało jej przed oczami i osunęła się na ziemię.
Gdy się ocknęła, leżała w swej celi, a przy niej krzątała się siostra Maria. Clio podniosła się i spojrzała jej w oczy, po czym znów się położyła.
- Zostaw mnie samą - powiedziała.
Maria wyszła, rozumiejąc, że nie jest potrzebna. Clio wstała i podeszła do okna. Za horyzontem zachodziło słońce, ona jednak widziała przed sobą jedynie czarną przyszłość. Stała tak przez chwilę, potem odwróciła się i zobaczyła, że na stole leży zwinięty w rulon pergamin. Rozwinęła go i przeczytała:
Wybacz, Pani, że nie mogłem zostać. Wzywały mnie ważne
sprawy. Pozwól jednak, że odpowiem Ci na pytania, na które
z pewnością chciałabyś znać odpowiedź. Jak się domyśliłaś,
ja także należę do Rycerzy Czarnej Róży i służyłem Twemu
bratu. Możesz być pewna, że wszyscyśmy go szanowali i podziwiali, bo - choć młody wiekiem - niejednego z nas przewyższał
męstwem i umiejętnościami. I często wspominał o Tobie, Pani,
gdyż zajmowałaś w jego sercu szczególne miejsce. Zawsze
walczył z Twoim imieniem na ustach.
Został zamordowany przez rozbójnika. Uznałem za ważne,
byś o tym wiedziała.
Żałuję, że przyniosłem Ci, Pani, tak smutne wieści, lecz
powinnaś o wszystkim wiedzieć. Życzę szybkiego powrotu
do zdrowia.
Sir Alvin Adeney
Postscriptum: Będziemy, pani, na każde Twe wezwanie.
Clio podniosła wzrok znad listu i wyjrzała przez okno. Słońce przez ten czas już zaszło. W oczach dziewczyny zakręciły się łzy i powoli spłynęły po policzkach. Clio nawet ich nie otarła. "Jestem sama" pomyślała "zupełnie sama". Zrobiło jej się bardzo, bardzo smutno, ale nie płakała już więcej. Jeszcze trochę stała przy oknie. Potem zrobiło się ciemno, więc położyła się do łóżka. Zmęczona i zasmucona szybko zasnęła. Nie spała jednak dobrze. Gdy tylko zapadała w sen, zaraz widziała przed sobą twarz Gilberta. Gilbert jednak oddalał się od niej, a ona nie mogła go dogonić.
Gdy nad ranem ocknęła się z majaków, słońce już stało na niebie. "Muszę stąd wyjechać" pomyślała. "Nie chcę, aby siostry trzymały mnie z litości". Wstała i wybiegła z pokoju. Jak zwykle, gdy szukała ukojenia, poszła do ogrodu. Musiało być wcześnie, gdyż ogród był pusty. Clio usiadła na ławeczce i spojrzała na mury klasztoru. Do tej pory się nad tym nie zastanawiała, ale od czasu, gdy sześć lat temu Gilbert ją tu przyprowadził, nigdy nie wyszła poza ich obręb. Nie wiedziała, jak wygląda tamtejsze życie. Z dzieciństwa pamiętała jedynie fragmenty, gdy jako mała dziewczynka biegała po ogrodzie. Ze strasznej tułaczki po śmierci rodziców pamiętała tylko zimno, głód i paniczny strach, że ona i Gilbert są sami na świecie. Teraz nie miała już nawet Gilberta. Inni go jej zabrali.
I to w tym momencie, w piękny, słoneczny poranek w jej duszy zakiełkowało zło: myśl o zemście. W jednej chwili wszystkie, tłumione do tej pory uczucia, wybuchły z wielką siłą. Kto odpowiada za śmierć Gilberta, najlepszego z najlepszych? Rozbójnik. A więc on, morderca niewinnych, chodzi na wolności, podczas gdy jej brata nie ma już między żywymi? Dlaczego? Musi zapłacić za tę śmierć. jedynie jego krwią można zmazać krew Gilberta. Życie za życie, śmierć za śmierć!
Clio zerwała się z ławki i wbiegła do swej celi. Była pewna, że Gilbert zginął w Nottingham albo w okolicach. W tym momencie zrozumiała, że nic już jej nie trzyma w klasztorze. Teraz miała już tylko jedno zadanie: pomścić śmierć Gilberta, zabić jego mordercę. "Ucieknę jutro". Wiedziała, że nie zniosłaby litościwych spojrzeń sióstr i zaciekawionych szeptów nowicjuszek przy pożegnaniu. Postanowiła, że wymknie się nad ranem; dzisiejszy dzień chciała poświęcić na przygotowania do podróży. Do Nottingham wcale nie było tak blisko. Przewidywała, że podróż zajmie jej cały dzień, może więcej. Nie orientowała się w tym, nigdy nie odbywała takich wycieczek. Na obmyślaniu planu spędziła cały ranek i popołudnie. Nie poszła na naukę, ale przecież już i tak nikt o niej nie pamiętał. Pewnie nawet nie zauważyli jej nieobecności. Pod wieczór już miała gotowy plan. Do dużej, białej chusty schowała swe najcenniejsze przedmioty: listy od Gilberta, sztylet, kościany grzebień, a ukochaną pamiątkę - srebrny medalion z kosmykami włosów rodziców - powiesiła na szyi i schowała pod suknię. Medalion ów był jedyną rzeczą, jaka jej pozostała po rodzicach. Od Gilberta miała listy i sztylet. To nim musi wykonać swe zadanie, to po nim spłynie krew mordercy. Clio zamyśliła się, biorąc go do ręki. Był naprawdę piękny: miał długie, proste ostrze, zaś rękojeść wyglądała jak pięknie skręcona łodyga kwiatu. Clio schowała go do węzełka. Zawinęła tez swój płaszcz. Węzełek położyła koło łóżka. Zbliżał się wieczór, w kościele dzwonili na kompletę. Clio nie miała co robić, więc poszła na nabożeństwo. Nie potrafiła jednak skupić się na modlitwie; cały czas myślała o swoim zadaniu. Gdy wróciła do swej celi, usiadła przy oknie i patrzyła na złociste niebo. Znów wezbrał w niej żal, że Gilbert nie może tu z nią być, że już nigdy nie zobaczy pięknego zachodu słońca. I ponownie naszła ją myśl o zemście. Położyła się na łóżku i wkrótce zasnęła. Tym razem noc była spokojna. Clio nie nękały koszmary i majaki. Noc przyniosła jej ukojenie i odpoczynek.
Obudziła się, gdy jeszcze było wcześnie. Dzwon właśnie wybił pięć uderzeń. "To dobrze" pomyślała. "Kościół jest pusty". Chwyciła swój węzełek, omiotła spojrzeniem mały pokoik i wyszła. Starała się, aby nikt jej nie zauważył. W białym kapturze zsuniętym na oczy i z krzyżykiem na piersiach wyglądała jak zwykła nowicjuszka. Z pochyloną głową weszła do kościoła. Nikogo nie było. Clio uklękła przed głównym ołtarzem i zaczęła modlić się o to, aby jej się powiodło w misji, którą ma spełnić. Po chwili wstała i bocznym wyjściem wymknęła się z klasztoru. Przez moment stała, wpatrując się w zielone pola, ciemne lasy i złocistą drogę, która wiodła w dół, do miasta. Clio nigdy nie byłą w Carney, więc z podziwem przyglądała się pięknym domom, kramom na rynku i przede wszystkim ludziom. Mimo wczesnej pory uliczki były zaludnione. Patrzyła, jak się targowali, przyglądała się rozmawiającym przekupkom, bawiącym się dzieciom, pięknym pannom i urodziwym młodzieńcom. I znów poczuła ukłucie w sercu, gdy przypomniała sobie Gilberta. On też był piękny, nie zdążył jednak pochwalić się wszystkim swą urodą. Nie zdążył...
Clio odwróciła się gwałtownie, gdyż ktoś złapał ją za ramię. Obok niej stał mężczyzna lat około czterdziestu pięciu.
- Szukasz czegoś, pani? - spytał.
Clio zamyśliła się.
- Szukam kogoś, kto zechce zawieźć mnie do Nottingham - odpowiedziała.
- W takim razie dobrze trafiłaś - powiedział mężczyzna. - Zajmuję się od czasu do czasu takimi sprawami. Przyjdź za godzinę do gospody
Pod Smokiem, a przyprowadzę kogoś, kto ci pomoże.
- Dziękuję. Przyjdę na pewno.
Wolny czas Clio spędziła oglądając i poznając miasto. Była zachwycona wszystkim, co ją otaczało: kupcami, sklepikarzami, mieszkańcami miasta, którzy kręcili się po ulicach. Czasem przejechał nawet jakiś bogaty pan na koniu, we wspaniałej szacie, ze złotymi pierścieniami na palcach i ciężkimi wisiorami na piersiach. Clio wprost nie mogła się napatrzeć na kolory; była oszołomiona.
Godzina szybko minęła i Clio udała się do gospody. Mężczyzna dotrzymał obietnicy. Wraz z nim przyszedł jeszcze jeden, najwyraźniej jakiś gospodarz, który zgodził się podwieźć ją do Nottingham. Mogli ruszać już zaraz, więc jeśli panienka nie miałaby nic przeciwko... Clio zgodziła się i już po chwili jechali zapiaszczoną drogą. Clio podziwiała piękne widoki: pola i łąki ozłocone słońcem, wstęgi rzek, które mijali, okoliczne wsie...
- Jak długo będziemy jechać do Nottingham?
- Jeśli nic po drodze nam się nie przydarzy - odpowiedział woźnica - będziemy tam przed wieczorem.
Clio uśmiechnęła się. "Już wkrótce, wkrótce, mój kochany" pomyślała. Kilka razy zatrzymywali się, aby napoić konie, a pod wieczór woźnica zawołał:
- Dojeżdżamy, panienko. Spójrz - wskazał ręką. - Widzisz te dachy? To Nottingham.
Miasto było otoczone murami i nie wyglądało przyjaźnie.
- Zatrzymaj się tutaj - powiedziała Clio, gdy wjechali na podgrodzie. - Dalej pójdę piechotą. Co do zapłaty...
- Nic nie trzeba - odpowiedział mężczyzna. - To dla mnie przyjemność. Idź w pokoju. Niech cię Bóg prowadzi.
- Dziękuję ci. Bardzo mi pomogłeś - rzekła Clio. - Do zobaczenia! - powiedziała.
Wóz odjechał. Clio stała przez chwilę niezdecydowana, co robić. Nagle usłyszała krzyk i czym prędzej pobiegła w tamtą stronę. Nie mogła uwierzyć temu, co zobaczyła. Na trawie leżała dziewczyna, w jej wieku. Porzucony kosz z kwiatami wskazywał, że zajmuje się sprzedażą kwiatów. A obok niej stało dwóch mężczyzn z nożami. Jeden już się zamierzył...
- Stój! - krzyknęła Clio oburzona.
Mężczyźni odwrócili się.
- Nie wtrącaj się! To nie twoja sprawa! Wynoś się stąd! - warknął jeden z nich.
Clio nie rezygnowała.
- Zostaw tę biedną kwiaciarkę w spokoju - powiedziała i podeszła do dziewczyny. - Już sie nie bój - szepnęła, po czym głośno powiedziała:
- Mam na imię Clio. Wychowuję się u sióstr w klasztorze w Carney. A wy dwaj wstydźcie się. Co za niegodziwość napadać na niewinną dziewczynę.
Mężczyźni stali niezdecydowani; w końcu jeden z nich powiedział:
- Wybacz nam. Zawiniliśmy. Jazda stąd!
Szybko się oddalili, a Clio uklękła obok dziewczyny.
- Jesteś już bezpieczna.
Dziewczyna jęknęła. Clio przeraziła się.
- Jesteś ranna? Pozwól, że zobaczę. Pozwól mi - poprosiła.
- Nic mi nie jest - odparła dziewczyna.
Clio nalegała:
- Jesteś ranna, pomogę ci.
- Nie, wcale nie! - Dziewczyna potrząsnęła głową i w tym momencie spadł jej z głowy kaptur. Clio była bardzo zdziwiona, gdy okazało się, że kwiaciarka jest chłopcem. I to bardzo ładnym chłopcem, który wpatrywał się w nią błagalnie niebieskimi oczami.
- Tylko nie krzycz - poprosił. - Przebrałem się, żeby uciec przed strażnikami Szeryfa - powiedział.
Potem poprosił ją, aby pomogła mu dojść do szopy pod lasem, gdzie oboje będą bezpieczni.
Gdy już Clio opatrzyła ranę, chłopiec usiadł wygodnie na sianie i spojrzał na nią. Clio zmieszała się pod tym spojrzeniem i spuściła głowę.
- Na pewno uważasz - zaczęła - że jestem trochę dziwna... To dlatego, że wychowuję się w klasztorze i nie spotykam się z takimi ludźmi... takimi zwykłymi jak ty, i nie umiem... rozmawiać z chłopcami - zakończyła cicho.
Chłopiec spojrzał na nią ponownie.
- Eee... Nnno tak, no tak. Nazywam się Robin Huntington. Mów po prostu: Robin - powiedział.
- Robin? - Clio uśmiechnęła się. - Ładne imię.
- A ty kim jesteś? - spytał.
- Clio, po prostu: Clio.
Znów zapadła cisza.
- Powiedz mi - spytał Robin - co cię sprowadza do Nottingham? Pewnie coś ważnego, skoro opuściłaś mury klasztorne.
- Tak! - wykrzyknęła Clio. - I już tam nie wrócę... nigdy.
Po chwili ciszy znów odezwała się:
- Niedawno dostałam okropną, straszną wiadomość. Mój ukochany brat został... zamordowany.
Rozpłakała się.
- Tak mi przykro, Clio - próbował ją pocieszyć Robin.
- Mój biedny brat... - szlochała dziewczyna.
Robin nie wiedział, jakimi słowami mógłby pocieszyć Clio. Wyjął więc źdźbło trawy i zaczął na nim grać. Clio spojrzała na niego zdziwiona.
- Piękna melodia - powiedziała.
Po zachodzie słońca Robin powiedział:
- Muszę już iść.
- Jeszcze nie! - zaprzeczyła Clio. - Jesteś ranny; może poczekaj, aż rana się zagoi.
- Muszę iść! - nalegał Robin.
- Nie zgadzam się! Nie wyjdziesz stąd, dopóki rana się nie zagoi!
- Popatrz, nic mi nie jest; to tylko lekkie draśnięcie - mówiąc to, podskoczył.
Niestety, rana jeszcze się nie zagoiła i Robin syknął z bólu.
- No widzisz!
Nadeszła noc. Wcześnie rano Robin wstał i zamierzał odejść, gdy nagle zobaczył, że Clio przywiązała go do siebie, aby poczuć, gdy się poruszy. "To spryciara" pomyślał. "Tylko udaje taką naiwną. Jest taka śliczna i dobra... Nie mogę jej narażać; żołnierze Szeryfa na pewno mnie wytropią". Robin jednak nie chciał odejść. Siedział przy śpiącej Clio i nie wiedział, co się z nim dzieje. Tak na niego działał urok dziewczyny.
Nad ranem poszli razem w stronę rzeki. Zatrzymali się na moście. Żadne z nich nie chciało wypowiedzieć słów pożegnania. W końcu Clio rzekła:
- Tutaj się rozstaniemy. Uważaj na siebie, Robinie.
- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś.
Clio wyjęła z chusty drewniany krzyżyk i podała Robinowi.
- Chcę, byś go nosił - powiedziała.
- Dajesz mi go? - zdziwił się Robin.
- Tak, na szczęście. To będzie twój talizman. Sama go zrobiłam. Będzie cię chronił przed niebezpieczeństwem.
Robin wziął od niej krzyżyk i zawiesił sobie pod koszulą.
- Bardzo mi się podoba. Ja też chciałbym ci coś podarować, ale... - to mówiąc, rozejrzał się dokoła bezradnie.
- Nic nie szkodzi, Robinie - odpowiedziała Clio. - Już wiem! - wykrzyknęła. - Podaruj mi tę melodię; była taka piękna... Skąd ją znasz? - spytała.
- Od mego ojca - odparł Robin. - Kiedy byłem mały, śpiewał mi ją, a później nauczył grać na źdźble trawy.
- Twój ojciec jest wspaniały, prawda?
- Był taki... bo już nie żyje - powiedział cicho Robin.
- Och, tak mi przykro.
Robin spojrzał na nią.
- Nie mówmy o tym; lepiej posłuchaj... - i Robin znów zaczął grać melodię, a Clio słuchała.
Stali tak na moście prowadzącym do zamku Nottingham i wcale nie mieli ochoty się rozstać. Ale ich drogi wiodły w różne strony. Pozostawała jedynie nadzieja, że jeszcze kiedyś się spotkają.
Clio ruszyła do zamku. Weszła na dziedziniec i usłyszała głosy:
- A to narowista bestia! - krzyczał jeden z żołnierzy.
Clio zobaczyła pomiędzy nimi pięknego, czarnego konia, którego próbowali ujeździć żołnierze.
- Złap go! Trzeba go jakoś złapać!
Na dziedziniec wbiegł wysoki mężczyzna. Clio domyśliła się instynktownie, że to Szeryf Nottingham. Za nim kroczył gruby starzec w biskupich szatach.
- Co tu się dzieje, do stu piorunów?! - krzyknął Szeryf.
- O ile pamiętam - wtrącił Biskup - to był koń Gilberta.
Clio drgnęła, słysząc znajome imię.
- Ci głupcy - w głosie Szeryfa rozbrzmiewała pogarda - nie poskromią nawet źrebaka.
- To diabeł, nie koń - powiedział przerażony strażnik. - Słuchał tylko Gilberta. Teraz nie pozwala się nikomu dotknąć.
- Jeśli nie da się tego szalonego konia okiełznać, trzeba go zabić - stwierdził Biskup.
W tym momencie koń wyrwał się i ruszył w kierunku bramy, w której stała Clio. Żołnierze, widząc to, zaczęli krzyczeć:
- Uciekaj, dziewczyno! To wściekły koń!
- Uciekaj, na Boga! Stratuje cię!
Clio stała spokojnie. I, o dziwo, koń zatrzymał się przed nią. Pozwolił się nawet pogłaskać. Clio uśmiechnęła się.
- Niesłychane - szepnął Biskup. - Widzisz, Szeryfie?
- Nie do uwierzenia - zgodził się Szeryf.
Clio głaskała rumaka po pysku i przemawiała do niego czule:
- Już dobrze, mój śliczny. Uspokój się.
Koń stał spokojnie. Clio złapała go za wędzidło i podprowadziła do Szeryfa.
- Ciekawe... - mruknął Szeryf.
- Co to za dziewczyna? - spytał Biskup.
Clio tymczasem zatrzymała się przed Szeryfem i uklękła.
- Co ona wyprawia? - dziwił się Biskup.
- Witam cię, Szeryfie - powiedziała dziewczyna czystym głosem. - Marzyłam o tej chwili.
Szeryf patrzył na nią podejrzliwym wzrokiem. Clio spojrzała mu w twarz. "Te oczy!" pomyślał przerażony. "To musi być..."
- Kim jesteś? - spytał Biskup.
- Nazywam się Clio Leacaster i jestem siostrą Gilberta, który do niedawna służył pod twoimi rozkazami.
Szeryf był wstrząśnięty. "Co ta dziewczyna tutaj robi? Ona nie może się dowiedzieć..."
- Witaj, Clio. Co cię tu sprowadza? - spytał spokojnym głosem. - Śmierć brata musiała tobą wstrząsnąć. Podejrzewam, że przybyłaś, aby upomnieć się o swoje prawa. O ile wiem, Gilbert był twoim jedynym opiekunem i żywicielem. Mogę wypłacić ci odszkodowanie albo, jeśli wolisz...
- Nie, Szeryfie! - Clio powstałą z klęczek. - Przybyłam tu tylko w jednym celu.
- A więc słucham - powiedział Szeryf.
Biskup również nadstawił uszu.
Clio spojrzała Szeryfowi prosto w oczy.
- Przybyłam tu, aby pomścić śmierć Gilberta. I nikt ani nic mi w tym nie przeszkodzi - odpowiedziała.
"Bóg zsyła mi tę dziewczynę" pomyślał Szeryf. "To całkowicie odpowiada moim planom." Uśmiechnął się sam do siebie. Rozejrzał się.
- Wejdź, Clio, do zamku. Nie będziemy przecież stali i dyskutowali na dworze - powiedział Szeryf i ukłoniwszy się dwornie, wskazał Clio drogę.
Weszli w korytarz, który poprowadził ich do głównej sali zamku. Tam Biskup usiadł obok Szeryfa, Clio - naprzeciw niego.
- Więc przybyłaś się zemścić... - powiedział szeryf.
- Tak! - wykrzyknęła Clio. - Na mordercy mojego brata!
Spojrzała dokoła rozognionym wzrokiem. W tym momencie siły ją opuściły i skuliła się, łkając cicho.
- Mój brat... zamordowany... - szlochała.
Szeryf patrzył z niesmakiem na tę scenę.
- Tak, zamordowany. Twój brat Gilbert został podstępnie zamordowany.
- Kto popełnił tę okrutną zbrodnię? - spytała Clio.
Szeryf roześmiał się cicho.
- Rozbójnik z sherwoodzkiego lasu. Niejaki Robin Huntington.
Clio nie mogła dojść do siebie po tym, co usłyszała. Jej umysł nie chciał przyjąć do wiadomości tego, że mordercą jej brata jest człowiek, z którym dopiero co przebywała, z którym śmiała się i płakała. "To nieprawda" myślała. "To musi być zły sen. Czy to możliwe, że Robin, taki miły i przyjazny, mógł z zimną krwią zamordować Gilberta?" pytała samą siebie. Powoli jednak oswajała się z tą myślą. Robin zakpił z niej. Udawał tylko, że jest mu przykro, a w rzeczywistości śmiał się z niej. I teraz pewnie też się śmieje, że ona jest taka naiwna. Ale nie będzie się śmiał długo! Clio złapała za sztylet. Jego godziny są policzone! Zapłaci za śmierć Gilberta i za zniewagi, które jej uczynił!
Clio poprosiła, aby Szeryf zaprowadził ją do pokoju Gilberta. Pokój był skromny: łóżko, stolik i parę innych drobiazgów. Clio długo stała przy stoliku. "Mój najdroższy bracie. To był twój pokój; tutaj pisałeś do mnie listy, na które tak czekałam... Otwierałam je zawsze tym sztyletem... Już nigdy nie dostanę od ciebie listu... Gilbercie!"
Clio spędziła na zamku Szeryfa cały dzień. O zachodzie słońca wymknęła się i podążyła do miasta. W dłoni ściskała sztylet, a jej serce przepełniały złe myśli. Gdy weszła na most, gdzie nie tak dawno rozmawiała z Robinem, ujrzała, że ktoś biegnie w jej kierunku. Poczuła niesamowitą radość, gdy poznała Robina.
- Clio! - wołał z daleka. - Clio! Tak pragnąłem, żebyś... - urwał, ujrzawszy w jej ręce broń.
Clio gwałtownym ruchem podniosła rękę i wbiła mu sztylet w serce.
- Nie! - krzyknął Robin. - Nieeeee...!
Clio zaczęła szlochać.
- Przyszłam tu tylko po to, żeby pomścić śmierć swojego brata Gilberta. Teraz już mogę odejść.
- Co?! - zdumiał się Robin. - Gilbert?! Ty jesteś... jego siostrą?!
Clio nie zwracała uwagi na jego słowa.
- On nie żyje... Mój brat, który był najlepszym, najwspanialszym człowiekiem na świecie, nie żyje!
Robin pobladł.
- Siostra Gilberta... - wyszeptał.
W tym momencie usłyszeli brzdęk. Sztylet upadł na deski mostu.
- Co...? - Clio nie wierzyła własnym oczom.
Robin wyjął zza koszuli krzyżyk i powiedział cicho:
- Prezent od ciebie... uratował mi życie.
Clio spojrzała na Robina oczami pełnymi łez.
- Robinie! Myślałam, że cię kocham... Mój krzyżyk uratował ci życie...
Po chwili ciszy krzyknęła:
- Morderco!
Robin złapał ją za ręce.
- Clio, to nieprawda! Szeryf ci tak powiedział, bo jest moim wrogiem. Twój brat i ja... - umilkł i spojrzał przez ramię dziewczyny.
Zbliżali się do nich dwaj jeźdźcy na czarnych koniach.
- Clio, uważaj!
Jeźdźcy zatrzymali się obok.
- Panna Clio? - spytał jeden z nich.
- Kim jesteście? - odpowiedziała pytaniem na pytanie dziewczyna.
- Rycerzami Czarnej Róży. Dawniej służyliśmy twemu bratu Gilbertowi. Teraz jesteśmy pod rozkazami Szeryfa Nottingham. I to on właśnie kazał nam przywieźć cię natychmiast do zamku.
Złapał ją za rękę i posadził przed sobą na koniu.
- Clio! Nie ufaj im! - krzyknął Robin.
Jeździec obrócił się.
- Co to za jeden? - spytał.
- Nieważne - odpowiedział mu drugi. - Jedziemy!
Spięli konie i odjechali.
- Clio! - zawołał Robin. - Clio!
- Co?! To był właśnie Robin Huntington? - spytał rycerz, gdy znaleźli się na zamku.
- Mogliśmy go schwytać - powiedział drugi.
- Czegoś nie powiedziała?!
Rycerze byli oburzeni. Szeryf musiał ich uspokoić.
- Dajcie jej spokój! - powiedział. - Wiecie już, moi drodzy przyjaciele, po co was tu wezwałem. Ten rzezimieszek mieszkający w sherwoodzkim lesie, ten przeklęty Robin Huntington zabił waszego mistrza, a teraz podburza mi chłopstwo. Namawia do buntu i anarchii. Dzielni Rycerze Czarnej Róży, schwytajcie i zabijcie tego łotra! Złapcie całą jego bandę i zmiażdżcie ich wszystkich jak robactwo!
Biskup zaśmiał się ukradkiem i powiedział do siebie:
- Z martwego Gilberta jest więcej pożytku, niż kiedy był żywy.
Szeryf spojrzał na całą grupę rycerzy i powiedział cicho:
- Nareszcie ci osławieni Rycerze Czarnej Róży tańczą, jak im zagram. Jesteś skończony, Huntington!
Clio patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem i myślała: "Robinie, okłamałeś mnie... oszukałeś mnie... i teraz pewnie się ze mnie śmiejesz. Ale zapłacisz mi za to!"
Następnego dnia Clio zapoznała się bliżej z Rycerzami Czarnej Róży. Nie dziwiła się, czemu Gilbert im zaufał. Wszyscy byli szlachetnymi, młodymi mężczyznami. Każdy z nich był tak podobny do Gilberta, że Clio - po raz pierwszy od długiego czasu - poczuła się bezpiecznie. Rycerze także pragnęli zemścić się na Robinie za zabójstwo Gilberta, toteż nie zwracali uwagi na dziewczynę, która już pierwszego dnia podjęła stanowcze kroki zmierzające do podporządkowania sobie oddziału. Zażądała mianowicie, aby nauczono ją walki mieczem. Rycerze byli na tyle dobrze wychowani, że się nie roześmieli. Clio usłyszała jednak, jak któryś z nich drwi z niej. Poprosiła, aby dać jej miecz do ręki. Gdy spełnili jej prośbę, ponowiła żądanie. W końcu któryś się ulitował i niedbale ją zaatakował. Clio błyskawicznie zrobiła zwrot i przystawiła rycerzowi miecz do gardła. Rycerze byli zdumieni jej zwinnością i umiejętnościami, ona zaś przypomniała sobie wszystkie ruchy i uderzenia, które od małego wpajał jej ojciec. Rycerzom pozostało tylko dopracować jej technikę, ale już czuli większy respekt przed nią i szacunek. Nie sprzeciwiali się więc, gdy następnego dnia postanowiła wybrać się z nimi na rekonesans. Zdumiała ich jednak, gdy pojawiła się na placu ubrana w zbroję, taką samą jak oni. Zleciła jej wykonanie płatnerzowi z zamku. Zbroja była lekka, a jednocześnie dość wytrzymała. I nikt nie uważał za profanację tego, że dziewczyna dosiada konia Gilberta.
Rycerze rozbili obóz w okolicy, nie chcieli bowiem nadużywać gościnności Szeryfa. Oczywiście nic nie wyszło z ich sprzeciwów, gdy Clio zamieszkała razem z nimi. Ostatecznie nikt nie pomyśli nic nieprzyzwoitego o szlachetnych Rycerzach Czarnej Róży. Pozostało im tylko westchnąć na tę odpowiedź.
A przecież Rycerze Czarnej Róży znani byli ze swej stanowczości. Gdyby chcieli, mogliby zabronić Clio tego rodzaju "zachcianek". Cały kłopot polegał na tym, że Clio była taka sama jak oni i Gilbert: równie stanowcza i uparta. A Gilbertowi nikt by się nie sprzeciwił. Poza tym Clio także zewnętrznie bardzo przypominała Gilberta i gdy tak na nich patrzyła swymi błękitnymi oczami, powracało do nich wspomnienie dawnych chwil. W końcu co to za różnica, czy to Gilbert im przewodzi, czy jego siostra, tak bardzo do niego podobna? Clio o tym nie wiedziała, ale gdy stała na skale o zachodzie słońca lub pędziła konno, a wiatr rozwiewał jej włosy, wyglądała identycznie jak Gilbert. Miała na twarzy wypisaną chęć poznania świata czy też pragnienie czynienia dobra. Bo w gruncie rzeczy ani ona, ani Gilbert nie byli złymi ludźmi. Jego błąd polegał na tym, że służył złemu człowiekowi, jej - że za bardzo go kochała.
Któregoś dnia Clio wraz z trzema rycerzami badała las. Podczas jazdy starała się jak najdokładniej poznać swoich towarzyszy. Byli to: Robert Castlereagh, Ailric Hawthorne i Alvin Adeney, którego już znała. Jak się później dowiedziała, ta trójka była najbliżej Gilberta, intuicja jej więc nie zawiodła, gdy Clio wybrała ich na swoich zaufanych.
Jadąc powoli leśnym traktem i rozmyślając - jak zwykle - o Gilbercie, Clio rozkoszowała się porankiem. Ptaki ćwierkały, kwiaty wydzielały cudną woń i dziewczyna pomyślała sobie, jak dobrze byłoby teraz odpoczywać w ogrodzie, we własnej posiadłości jak wiele innych szlacheckich dziewcząt w jej wieku. Mogłaby teraz leżeć na trawie obok Gilberta, rozmawiać z nim, rozkoszować się jego obecnością. Gdyby tylko było inaczej... Ale nie jest! Clio wróciła do rzeczywistości. Ma zadanie do spełnienia! Mogłoby tak być, gdyby nie jeden człowiek! Jej dłoń zacisnęła się na rękojeści miecza. Już wkrótce...
Jechali w ciszy poranka, gdy nagle usłyszeli czyjś młody głos:
- Dobra, chłopcy! Przeciąć linę!
W tym momencie z góry, z drzew spadła na nich sieć.
- Brać ich!
Zza drzew wyskoczyli umorusani młodzieńcy. Jeden z nich, najwyraźniej przywódca, podszedł bliżej.
- Złazić! - krzyknął. - Z koni!
Rycerzom zajęło kilka sekund opanowanie koni przestraszonych napaścią. Mężczyźni wyjęli miecze i kilkoma ruchami przecięli włókna sieci na oczach osłupiałych "zbójów".
- Dalej! Teraz możemy walczyć! - powiedział Robert spokojnie.
"Zbóje" ocknęli się i rzucili do ucieczki.
- Wasze dni są policzone! - krzyknął za nimi Ailric. - Macie do czynienia z Rycerzami Czarnej Róży!
Po napastnikach nie było już śladu.
Wróciwszy do obozu, rycerze dowiedzieli się o nowym rozporządzeniu Szeryfa. Od tej pory przejeżdżający drogą przez sherwoodzki las musieli płacić.
- Przecież to oburzające! - krzyknął Alvin.
- Cicho - uciszył go Ailric. - Nie kwestionuj rozkazów Szeryfa. Mamy poza tym inne zmartwienia.
- Właśnie - przytaknął Robert. - Z wieży widać całą okolicę. Wystaw tam straże - polecił, po czym zwrócił się do dziewczyny. - Odpocznij, Clio. Zostaw to nam.
Clio odwróciła się do niego i spojrzała prosto w oczy.
- Słuchaj. Nie traktuj mnie jak małą, słabą panienkę!
W jego oczach ujrzała troskę.
- Boję się o ciebie.
Clio popatrzyła na ciemną ścianę lasu. "Gdzieś w tym lesie ukrywa się morderca mojego brata. Mogłam cię pokochać, Robinie. A teraz muszę cię zabić! Muszę pomścić honor Gilberta!"
- Masz rację, pójdę odpocząć. Przyda mi się to.
Robert uspokoił się. Clio jednak nie poszła do namiotu. Weszła na wieżę obserwacyjną, na której jeszcze nikogo nie było. "Tym lepiej" pomyślała. Spojrzała na bezchmurne niebo, potem na wijącą się w oddali rzekę. Nie mogła jednak oddalić od siebie myśli o Robinie. "Zagrał mi melodię, której nauczył go ojciec. Nigdy nie słyszałam czegoś równie pięknego. Wtedy go kochałam, a teraz..." Zamknęła oczy i opuściła głowę. "Oszukałeś mnie!"
Pod wieczór rycerze zgromadzili się na naradę. Mieli mapy terenu, które dostarczył im Szeryf.
- To może i dobra mapa, ale nie zaznaczono na niej, gdzie ukrywa się Robin - zauważył z przekąsem Robert.
- Poszukajmy wzdłuż rzeki - zaproponował Alvin. - Nie można żyć bez wody. Tam ich na pewno znajdziemy.
Inną propozycję wysunął Ailric:
- Sprowadźmy psy Biskupa; te bestie z łatwością wytropią ich ślady.
Robert zwinął pergamin.
- Huntington sam nas znajdzie - zakończył.
W tym momencie rozległo się dyskretne chrząknięcie i drobna dłoń odsunęła kotarę zasłaniającą wejście do namiotu. Robert podniósł wzrok.
- Wejdź, Clio. Czekamy na ciebie. Jest coś nowego? - spytał.
- Nie... Bez zmian.
Podeszła bliżej.
- Mam do was prośbę.
- Słuchamy cię.
Clio podniosła głowę.
- Zostawcie Robina mnie. Chcę go zabić własną ręką.
Rycerze spojrzeli na siebie.
- Ona dobrze walczy - zauważył Alvin.
- Da sobie radę - potwierdził Ailric.
Wszyscy troje popatrzyli na Roberta.
- Zgoda - powiedział. - Ale uważaj. Huntington jest groźny. Pokonał Gilberta, któremu żaden z nas, Rycerzy Czarnej Róży, nie mógł sprostać.
- Słusznie - potwierdził Alvin.
- Oczywiście - dopowiedział Ailric.
"To prawda" pomyślała Clio. "Jak Robin zdołał pokonać mojego brata?! Gilbert był najdzielniejszym z rycerzy." Dopiero teraz zorientowała się, że właściwie nigdy nie dowiedziała się, jak zginął Gilbert. Został zamordowany, to jej wystarczało. No cóż, musi zapytać o to Szeryfa.
Następnego dnia rankiem Clio i Robert stali na skale i spoglądali na leżące w dole posterunki, gdzie żołnierze Szeryfa pobierali opłaty za przejazd drogą.
- Już drugi dzień Szeryf ściąga od ludzi opłaty. Biedni biednieją, a bogaci się bogacą - powiedziała dziewczyna.
- Może i tak. Ale dla nas to dobrze - odparł rycerz.
- Co masz na myśli?
- Ta niesprawiedliwość sprowadzi tutaj Robina - wyjaśnił.
- Masz rację... i wpadnie nam prosto w ręce.
- Będziemy tu spokojnie na niego czekać - powiedział z uśmiechem Robert.
- Gdy się zjawi... - zaczęła Clio.
- ... twoja zemsta będzie słodka i krwawa - dokończył rycerz, wyciągając miecz i unosząc go w górę. - Śmierć - za Gilberta!
- Tak! - zawtórowała mu Clio głosem pełnym natchnienia. Ona też uniosła swój miecz. - Za Gilberta!
Słońce odbiło się od wzniesionych ostrzy.
Rycerze już z daleka wypatrzyli wspinające się postacie. Coś się szykowało.
- Wchodzą na skały - potwierdził Ailric.
- Jesteś gotowa? - zwrócił się do Clio Robert.
Dziewczyna skinęła głową.
Gdy dotarli na górę, ujrzeli dość chudego młodzieńca trudzącego się z ogromnym blokiem kamiennym. Za ogromnym, jak zauważył Robert. Chłopak dostrzegł ich i próbował się cofnąć. Niestety, nie było za bardzo gdzie. Robert podszedł parę kroków.
- Co za spotkanie - powiedział.
Chłopak spojrzał na nich, starając się zamaskować strach zuchwałością.
- Nie znam was!
- Jesteśmy Rycerzami Czarnej Róży. Nie na tobie nam zależy.
Wtedy podeszła Clio.
- Jesteś przyjacielem Huntingtona! - krzyknęła.
Chłopak najwyraźniej się oburzył.
- Chyba żartujesz! - wykrzyknął, zapominając o strachu. - Jestem zbójem z sherwoodzkiego lasu, a on szlachetnym świętoszkiem!
Robert zdumiał się.
- Więc co robisz tu na górze? - spytał.
- Co?! Chcemy zrzucić ten głaz na... - urwał, zdawszy sobie sprawę, że powiedział za dużo.
Robert uśmiechnął się lekko.
- Rozumiem. Na strażników, którzy zbierają opłaty? Sam nie dasz rady go zrzucić, a twoi kumple są nieprzytomni. Pomożemy ci, mały.
Chłopak był co najmniej zszokowany. Oczekiwał - w najlepszym razie - lochu zamku w Nottingham.
Popychając kamień, Robert kątem oka obserwował, co dzieje się na dole. Zauważył zamieszanie spowodowane spadaniem głazów. Robert wiedział, że kamienie nikomu nie zrobią krzywdy, gdyż zepchnął je pod odpowiednim kątem. "Nie zaszkodzi jednak trochę postraszyć tych głupców." Nagle zza skał poniżej wybiegła grupka ludzi, bardzo młodych ludzi, którzy rzucili się do ataku na żołnierzy Szeryfa. Robertowi mogło się zdawać, ale dałby głowę, że zobaczył wśród nich spódnicę i długie, jasne włosy.
- Czy z wami jest dziewczyna? - spytał zdumiony chłopaka.
- Dziewczyna? Chyba niedowidzisz!
Robert nie tracił czasu na dalsze podziwianie widoku. Wskoczył na konia i ruszył pędem. Clio podążyła za nim. Zjechawszy na dół, wmieszali się w tłum rycerzy Szeryfa walczących z napastnikami. Tak, Robert nie pomylił się, była wśród nich dziewczyna. Walczyła jednak jak prawdziwy rycerz. Choć nie tak dobrze jak Clio.
- Brać ich! - krzyknął do towarzyszy.
W tym momencie obok jego głowy przeleciała ze świstem strzała. Żołnierze Szeryfa rzucili się do ucieczki. Robert usłyszał pełen ulgi głos:
- To dobrze, że chociaż teraz raczył się zjawić.
Zza skały wyskoczył jeszcze jeden chłopak, z łukiem w ręce.
- Będziemy się bronić! - krzyknął.
Robert zmrużył oczy.
- Nie najgorzej strzela z łuku, ale z Clio nie wygra nigdy.
Kolejna strzała przeleciała mu obok ucha. Rycerze zajęci walką nie zauważyli, że kilka osób wymyka się z zamieszania. Dopiero gdy strzały przestały świszczeć, Robert zorientował się w sytuacji. Spiął konia i wjechał do lasu. Na pobliskiej polanie siedziało kilka osób.
- No, nie! To znowu wy?! - usłyszał zdumiony głos.
- Tak, jak widzisz, znowu - odparł Robert. - Masz dzisiaj pecha.
Błyskawicznym ruchem wyciągnął miecz i pozbawił przeciwników oręża.
- Umiecie władać mieczem - powiedział wspaniały łucznik, dzięki któremu Robert przeżył chwile strachu na polu bitwy. "To musi być Robin Huntington" pomyślał.
- Tak, ćwiczymy od wielu lat. Rycerze Czarnej Róży chcą twej śmierci. Gotowy?
- Robinie! - rozległ się krzyk. Robert rozejrzał się. To krzyknęła dziewczyna stojąca tuż za Robinem.
- Stać! Ani kroku!
Robin stał spokojnie, spoglądając na przeciwników.
- Dlaczego żądacie mej śmierci? - spytał.
- Ja mu odpowiem. - Clio postąpiła krok do przodu. - Mam ci odświeżyć pamięć, Huntington?! - krzyknęła głosem pełnym bólu.
Źrenice Robina rozszerzyły się ze zdumienia.
- To ty, Clio!
Robin przypomniał sobie chwile na moście. Jak mógł wtedy nie dostrzec podobieństwa Clio do Gilberta? Był zaślepiony jej pięknem i nie potrafił rozsądnie myśleć. A teraz Clio pragnie zemsty... Nie zauważył, że jeden z rycerzy wyjmuje sztylet. Nie zdążył nawet odskoczyć. Sztylet przygwoździł go do pnia drzewa. Robin tylko jęknął. Clio podeszła bliżej.
- Należy do ciebie - powiedział Robert. - Teraz wreszcie możesz pomścić swego brata, Clio. Zabij go!
- Nie, Clio! - krzyknął Robin.
Dziewczyna spojrzała na niego. Zadrżał.
- Nie oczekuj litości od siostry rycerza, którego zabiłeś - powiedziała cicho.
- Zabił? - spytała zdumiona towarzyszka Robina.
- Nie zabiłem go! - próbował bronić się Robin. - Szeryf cię okłamał!
- Nie oszukasz mnie. To ty go zabiłeś. Odebrałeś mi jedynego bliskiego człowieka, który mi pozostał... po śmierci rodziców. Był dla mnie jak ojciec. Oddałabym wszystko: serce, nawet duszę, żeby go jeszcze raz w życiu zobaczyć - zakończyła cicho. Po jej policzkach płynęły łzy.
Wszyscy stali w milczeniu. Clio podjęła na nowo:
- Po śmierci rodziców wyrzucono nas z domu. Nie mieliśmy gdzie mieszkać... Nikogo bliskiego... Wędrowaliśmy od miasta do miasta bez środków do życia... W tych ciężkich, trudnych czasach Gilbert opiekował się mną. Był dla mnie bratem, ojcem i aniołem stróżem! Ale ty go zabiłeś i teraz mi za to zapłacisz - umilkła i spuściła wzrok. - Przygotuj się na śmierć, Huntington. Życie za życie... - zmrużyła oczy.
- Clio... - szepnął Robin zbolałym głosem.
Dziewczyna podniosła głowę.
- Morderca! - krzyknęła i rzuciła się na Robina z mieczem.
Nie wiedziała, co się potem stało. Nie potrafiła później tego wytłumaczyć. Nagle usłyszała okropny, rozdzierający serce krzyk. Tylko jedna osoba mogła tak krzyczeć: przyjaciółka Robina. Wszystko to działo się w jednym momencie. Ziemia zatrzęsła się, a drzewo, do którego przyszpilony był Robin, pękło na pół. Clio zdołała ujrzeć jeszcze lecące z góry kamienie. Potem zapadła ciemność i wszystko ucichło.
Gdy się ocknęła, oślepiło ją jasne światło poranka wpadające przez szparę w namiocie. "Jak się tu znalazłam?" Nie pamiętała. Ani tego, dlaczego tak strasznie bolała ją głowa. Próbowała wstać, ale pociemniało jej w oczach i znów zemdlała. Jak przez mgłę pamiętała z tamtego okresu czyjeś troskliwe ręce, które albo zmieniały jej okłady na głowie, albo delikatnie poiły wodą. "Gilbert..." myślała wtedy, po czym znów zapadała w ciemność. Jak długo leżała w gorączce - nie wiedziała. Po kilku dniach jednak zaczęła wracać do zdrowia. Wkrótce zapadła w zdrowy sen, a gdy obudziła się z niego, potrafiła już logicznie myśleć, choć jeszcze była bardzo osłabiona. Gdy przytomnie otworzyła oczy, ujrzała Roberta stojącego parę metrów dalej. Miał zamknięte oczy. Clio zauważyła, że jest bardzo zmęczony, wyczytała to z jego twarzy. Poruszyła się lekko. Robert spojrzał na nią.
- Dzięki Ci, Boże - wyszeptał i usiadł obok niej.
Clio rozejrzała się dokoła.
- Zachowuję się jak rozpieszczona panienka - powiedziała cicho. - Nie mogę sobie teraz pozwolić na chorobę.
- Nie mów tak! - zaprzeczył Robert. - Jesteś panienką, tylko my w swej głupocie tego nie dostrzegaliśmy. Wracasz do zdrowia. To dobrze. Tak bardzo baliśmy się, że i ciebie utracimy - zakończył cicho.
Clio przymknęła oczy. Cóż było warte jej życie w porównaniu z tym, którego już stracili? "Gilbercie. Jakże mi ciebie brakuje" pomyślała.
Do namiotu weszli Alvin i Ailric.
- Pani, ocknęłaś się wreszcie.
Clio zmarszczyła brwi. "Pani?" Nie wiedziała, że wygląda teraz bardzo kobieco. Jej długie włosy rozsypały się wkoło twarzy, która była bardzo blada. Jej piękne oczy, zapadnięte teraz... Serca rycerzy ścisnęły się z bólu. Tak bardzo przypominała im tego, którego podziwiali, szanowali... i kochali. Bo Gilbert był ich bratem, a może nawet kimś więcej.
Clio przerwała ciszę:
- Robercie. Widzę, że jesteś bardzo zmęczony; idź odpocząć. Czuję się dobrze. Nie martw się - uśmiechnęła się do niego lekko.
Robert wstał.
- Wracaj do zdrowia - powiedział i wyszedł.
- Czy wszystko z nim w porządku? - spytała Clio pozostałych rycerzy.
- Jest przemęczony. Nie spał od czasu, gdy cię tu przyniósł. Cały czas przy tobie czuwał.
Clio była wstrząśnięta.
- Nie powinien... - zaczęła.
Ailric szorstko jej przerwał:
- Zrobiłby to samo dla każdego z nas. Ty też, pani.
- Masz rację - powiedziała cicho. - Czy wiadomo już, co się wtedy stało? - spytała, zmieniając temat.
- Niestety nie - odrzekł Alvin. - Prawdopodobnie było to trzęsienie ziemi.
"Sam w to nie wierzysz!" pomyślała Clio. Ona pamiętała ten świdrujący krzyk dziewczyny, która była razem z Robinem. "Robin..." Spojrzała na rycerzy.
- Chciałabym odpocząć. Wybaczcie...
- Oczywiście. Wybacz nam, pani - skłonili się i wyszli.
Clio została sama. Przez chwilę leżała nieruchomo, wpatrując się w sklepienie namiotu. Potem powoli odwróciła głowę. Przez szczelinę ujrzała błękit nieba. "Jest tak wspaniale; przychodzi już lato. Ludzie pracują na swych polach... Cieszę się, że zniszczyliśmy posterunki żołnierzy. Podróżni nie muszą już płacić za przejazd drogą. To było takie niegodziwe." Po raz kolejny zadała sobie pytanie, dlaczego Gilbert służył takiemu człowiekowi jak Szeryf. Gilbert zawsze przecież pragnął dobra. Zauważyła, że Rycerze Czarnej Róży też nie darzą Szeryfa zbytnią sympatią. "Dlaczego...?"
Był piękny ciepły dzień. Nadchodziło południe. Clio poczuła się wolna od trosk i wkrótce zasnęła.
Szybko zdrowiała. Po dwóch dniach mogła już wstać i pochodzić trochę po obozie. Cudownie było czuć na twarzy podmuchy wiatru i wdychać zapachy kwiatów. Czuła się wolna.
Po tygodniu czuła się już naprawdę dobrze. Mogła pojechać na samodzielną wycieczkę. Gdyby tylko nie dręczyła jej myśl o Robinie... Już sama nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Coraz częściej łapała się na tym, że spogląda z tęsknotą na sherwoodzki las. W jej wzroku nie było nienawiści. Nie potrafiła siebie zrozumieć.
Któregoś dnia rankiem, gdy ostrzyła swój sztylet, pojęła, że tak dłużej nie może być. "Muszę coś zrobić. Inaczej nie wytrzymam." I znów pojawiła się przed nią spokojna twarz Gilberta. Clio przypomniała sobie jego odwiedziny w klasztorze. "To było tak dawno temu..." Po policzkach spłynęły jej łzy. Otarła je szybkim ruchem i znów spojrzała na sztylet. "Tym sztyletem pomszczę śmierć mojego brata. Zabiję cię, Robinie!" Wymknęła się z namiotu i poszła do koni. Gdy wsiadała na siodło, ktoś położył jej dłoń na ramieniu. Odwróciła się błyskawicznym ruchem, wyciągając sztylet. Rycerz odskoczył. "Robercie..."
- Dokąd się wybierasz? - spytał. - Nie za wcześnie na jazdę, Clio?
Dziewczyna odwróciła głowę.
- Mam wyrzuty sumienia. Zostaw mnie w spokoju.
Rycerz spojrzał na nią zaintrygowany.
- Twoje wyrzuty sumienia mają coś wspólnego z Huntingtonem, prawda?
Oczy Clio rozbłysły.
- Robin to moja sprawa; zapamiętaj to sobie!
Robert nie ustępował:
- Także Szeryfa, moja droga. Jego żołnierze przeczesują las. Zaglądają do każdej dziury. Jeśli złapią Robina żywego... daję słowo, że zostawimy go dla ciebie. Będziesz mogła się zemścić!
Clio uniosła głowę.
- Nie zgadzam się! Sama go znajdę.
- Jeśli się upierasz... Weź chociaż to - podał jej mały przedmiot.
- Co to jest?
- Piszczałka. Wystarczy w nią dmuchnąć. Gdy usłyszymy twój sygnał, przyjdziemy ci z pomocą jak najszybciej.
Clio schowała gwizdek do sakiewki przy pasie i bez słowa wsiadła na konia. Spojrzała przed siebie. "Gilbercie! Pomóż mi się zemścić. Pomóż mi odnaleźć Robina" pomyślała. Dźgnęła konia ostrogami i ruszyła przed siebie.
Robert patrzył na nią z niepokojem.
Zwolniła, gdy wjechała do lasu. Było tak pięknie i spokojnie. Nic nie zakłócało ciszy. Clio znów zaczęła marzyć. Próbowała przestać, ale bez większego rezultatu. To przyroda tak na nią wpływała. Powoli nadchodziło południe. Powietrze robiło się coraz cięższe. Clio zwolniła jeszcze bardziej. Wierzchowiec powoli kroczył naprzód.
Jechała tak jakiś czas, gdy dotarły do niej stłumione odgłosy. Zaciekawiona ruszyła w tamtym kierunku. Mech tłumił stąpanie konia. Dźwięki przybliżały się. W pewnym momencie dziewczyna stanęła przed ścianą krzewów. Ostrożnie wyjrzała.
Na polanie znajdowała się dziewczyna, która zaciekle ćwiczyła walkę mieczem. Drewniana lalka zawieszona na gałęzi kołysała się we wszystkie strony. Clio otworzyła szerzej oczy ze zdumienia. "To towarzyszka Robina!" Przez chwilę stała zafascynowana, przyglądając się nieznajomej. Miała bardzo jasne włosy przewiązane wstążką. Była dość szczupła, ale w policzkach widniały dołeczki. Twarz miała przyjemne rysy, ale spoglądając w duże, błękitne oczy dziewczyny, Clio zadrżała. Nigdy jeszcze u nikogo nie widziała we wzroku takiej pasji, zapamiętania i nienawiści. I miała nadzieję, że nie ujrzy.
Próbowała zachowywać się cicho, ale niestety nie udało jej się to. Zsiadając z konia, nadepnęła na suchą gałązkę. Znieruchomiała. Nieznajoma zwinnym ruchem obróciła się w jej stronę i zmrużyła oczy.
- Wyjdź! - krzyknęła. W jej głosie nie było strachu.
Clio mogła albo wskoczyć na konia i odjechać, albo siedzieć po cichu jak tchórz. "Nie! Nie będę tchórzem" pomyślała i uniosła wysoko głowę. Powoli przedarła się przez krzaki i stanęła przed dziewczyną dumnie. Oczy tamtej zwęziły się jeszcze bardziej. "Rozpoznała mnie" przemknęło przez głowę Clio. Stały przez chwilę nieruchomo. Jedna spokojnie, z podniesioną głową, druga - w pozycji obronnej, z uniesionym mieczem, w każdej chwili gotowa do ataku. Ciszę przerwała Clio,
- Nie mam broni - powiedziała, odpinając miecz od pasa i rzucając na trawę.
Oczy nieznajomej spoczęły na sztylecie.
- Ach, jeszcze to - Clio uśmiechnęła się, sięgając ręką.
- Zostaw - powiedziała dziewczyna, opuszczając miecz.
Clio zauważyła przy jej pasie podobny sztylet, jednak rękojeść miał wysadzaną drogocennymi kamieniami. Był mały, ale piękny.
- Jestem Clio... - zaczęła.
- Wiem! - przerwała jej nieznajoma. - Odebrałaś mi Robina - dopowiedziała spokojnie.
Oczy Clio rozszerzyły się ze zdumienia. Chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co powiedzieć.
Nieznajoma wbiła miecz w ziemię i oparła się o drzewo. Clio rozluźniła się i odgarnęła włosy z czoła.
- A kim ty...
- Marian - odpowiedziała szybko dziewczyna.
"Marian? Gdzie ja..."
- Właściwie Lady Marian Lancaster.
Clio doznała wstrząsu.
- Lady Marian...? - wyjąkała.
Dziewczyna spojrzała na nią dumnie.
- Nie wyglądam na szlachciankę, prawda? Raczej na wieśniaczkę.
Clio straciła całą pewność siebie.
- Ale jak...? - wyszeptała.
- Szeryf wymordował moją rodzinę, a teraz chce zagarnąć majątek. Nie uda mu się jednak, dopóki mam to - to mówiąc, wsunęła dłoń pod koszulę i wyjęła zawieszony na złotym łańcuszku krzyżyk. - To Krzyżyk Lancasterów. Klucz do majątku, który nigdy nie wpadnie w ręce Szeryf. Chyba, że po mojej śmierci! - zakończyła wyzywająco.
Wstrząśnięta Clio przeniosła wzrok na miecz.
- A to? - spytała.
- Zemsta!
Clio oprzytomniała.
- Zemsta... Na Szeryfie? - domyśliła się.
- Na mordercy! - wykrzyknęła Marian.
Znów zapadła cisza. Ptaki ćwierkały, słońce świeciło, dziewczęta stały naprzeciw siebie. Tym razem odezwała się Marian:
- A ty... Dlaczego chcesz zabić Robina? - spytała.
Clio uniosła głowę.
- Zemsta.
Marian spojrzała na nią.
- Ale za co?
Clio przymknęła oczy.
- Za morderstwo. Za śmierć najwspanialszego człowieka, mojego brata, Gilberta.
Marian popatrzyła jej w oczy.
- I ty sądzisz, że Robin, ucieleśnienie dobroci i sprawiedliwości, człowiek, dla którego życie to świętość, mógł pozbawić go kogokolwiek? - spytała z niedowierzaniem.
- Szeryf mi tak powiedział - odparła Clio.
- Szeryf jest podstępnym i obłudnym kłamcą! - wykrzyknęła Marian. - Okłamał cię! Robin nie...
- To ty kłamiesz! - oburzyła się Clio. - Chcesz chronić Robina, tego rozbójnika.
- Robin nie jest rozbójnikiem! Jest szlachcicem jak ja i ty! Jego rodziców i innych krewnych też zabił Szeryf! Robin ukrywa się w lesie wraz z kuzynem i dwiema młodszymi kuzynkami, bo żołnierze Szeryfa spalili ich dwory! Szeryf wyzyskuje ludność; nakłada wysokie podatki, tak wysokie, że poddani nie mogą ich zapłacić! Wtedy konfiskuje ich ziemie, a gdy się bronią - zabija. Robin przeciwstawia mu się, gdyż nie chce dopuścić, aby niesprawiedliwość zatriumfowała. Jest dobrym człowiekiem i walczy o wolność poddanych.
Clio stała zdezorientowana.
- Ale przecież Szeryf jest przedstawicielem prawa... Nie może... - urwała.
Marian zaśmiała się z goryczą.
- Clio, gdzie ty się wychowałaś? W klasztorze? Nie zdajesz sobie sprawy, jaki jest Szeryf Nottingham. To najbardziej okrutny i bezwzględny człowiek, jakiego znam.
- Ale... jeśli to prawda, to dlaczego Gilbert... - Opuściła głowę; wspomnienie wciąż wywoływało ból.
- Dlaczego Gilbert mu służył? - domyśliła się Marian. - Szeryf oszukał go tak jak ciebie i Rycerzy Czarnej Róży. Przybrał maskę dobrego i sprawiedliwego sługi króla i niejako wymógł na Gilbercie przysięgę wierności. Gdy Gilbert odkrył rzeczywistość, było już za późno, a wiesz przecież, że twój brat nie złamałby danego słowa. Wszak przysiągł na honor rycerza!
Clio spuściła głowę jeszcze niżej.
- A więc... mój brat został wykorzystany? - wyszeptała.
- Tak - potwierdziła Marian. - Oszukany i wykorzystany.
Clio nie mogła dłużej powstrzymywać łez. Rozszlochała się gorzko. Marian podeszła do niej i objęła ją bez słowa. "Chciałam prawdy" myślała Clio. "Oto prawda. jakże gorzka." Wkrótce uspokoiła się, zabrakło jej łez. Marian ostrożnie posadziła ją na trawie i siadła obok. Siedziały w milczeniu przez jakiś czas. Minęło południe.
- Ale to nie wszystko, prawda? - spytała w końcu Clio.
- Tak - odpowiedziała Marian. - Chodź.
Wstały.
- Poczekaj - powiedziała Clio.
Weszła za krzaki i przyprowadziła konia.
- To jego, prawda? - spytała cicho Marian.
Clio potaknęła.
- Chodź za mną - powiedziała Marian i weszła w las.
Clio podążyła za nią. Nie rozmawiały. Szły tylko powoli przed siebie. Las szumiał przyjaźnie, ptaki szybowały po niebie, wiatr rozwiewał ich włosy. Clio opanował spokój.
Po jakimś czasie wyszły z lasu. Słońce chyliło się ku zachodowi. Clio rozejrzała się. Znajdowały się w pobliżu urwiska. Gdzieniegdzie widniały duże głazy, kępy traw i mchu. Było tak spokojnie i pięknie.
Marian podeszła do sporego głazu i usiadła na nim. Clio zrobiła to samo. Puściła konia wolno, by się pasł. Marian odwróciła się twarzą do przepaści. Panowała cisza. Od czasu do czasu słyszały skwir sokoła.
- Szeryf wysłał do mojej rodziny list z pogróżkami. Mieli oddać mnie na jego dwór pod groźbą śmierci. Rodzice nie chcieli się zgodzić, ale ja wolałam ich nie narażać. Wymknęłam się więc, zostawiwszy im list z wyjaśnieniem. Gdy zmierzałam do Nottingham, na mój powóz napadło kilku rzezimieszków, którzy chcieli ukraść mój skromny dobytek. Jednakże wtedy pojawił się Robin i pomógł mi. Napastnikom nie udało się odebrać mi Krzyżyka Lancasterów. Robin zaopiekował się mną, a potem każde z nas poszło w swoją stronę. Po przybyciu do Nottingham zamieszkałam w zamku Szeryfa. Ten głupiec chciał się ze mną ożenić, aby zagarnąć mój majątek. To jednak nie wszystko. Na zamku mieszkał także Biskup Hereford, który również chciał majątku. Biskup jest stary, ale równie chytry i podstępny jak Szeryf. Wpadł na szalony pomysł zaadoptowania mnie jako swej córki. Zgodziłam się, aby oszczędzić rodziców. Byłam jednak załamana: każdy chciał mnie dla majątku, a nie dla mnie samej... - Marian umilkła. - Jedyną osobą, która się mną naprawdę interesowała, był Gilbert, szlachetny rycerz. A jednak go nienawidziłam, gdyż służył Szeryfowi. Nie wiedziałam... Szeryf i Biskup doszli do porozumienia: mieli podzielić się moim majątkiem. Było jednak bardziej okrutne to, że na ceremonię "zaprosili" moich rodziców. Nie mogłam znieść ich udręki, tak bardzo ich kochałam... Na szczęście do zamku przedostał się Robin i jego towarzysze. Szeryfowi jednak udało im się złapać. Jeden Robin nie miał szans przeciw oddziałowi żołnierzy. Widząc cierpienie moich rodziców i Robina, podjęłam decyzję: wolałam odebrać sobie życie. Dziś wiem, że to tchórzostwo, że trzeba walczyć do końca. Robin jednak jest wspaniałym łucznikiem i udało mu się wytrącić mi sztylet z rąk. Uratował mnie; nienawidziłam go za to... W ogólnym zamieszaniu Robin uwolnił swych towarzyszy, nie mógł jednak uratować mych rodziców. Patrzyłam na ich śmierć... Robin miałby szansę na ucieczkę, gdyby nie Gilbert. Wiesz, że nikt by mu nie dorównał. W tym momencie mogłam się odwdzięczyć Robinowi. Gdy Gilbert zamierzył się na niego, krzyknęłam: "Tchórz!" Gilbert znieruchomiał. Zauważyłam ból w jego wzroku. Nie uderzył jednak bezbronnego mimo wyraźnych rozkazów Szeryfa. Odmówił.
- Robinowi i mnie udało się uciec, Gilbert został uwięziony. Zamieszkałam z Robinem i jego przyjaciółmi w lesie. Nie mogłam się jednak przyzwyczaić. Byłam przecież panienką z dobrego domu wychowaną w luksusie, która miała wszystko. Chociaż wiedziałam, że nie powinnam się tak zachowywać, chodziłam po lesie i zbierałam kwiaty. Byłam nikomu nieprzydatna, do niczego się nie nadawałam. Mieli przeze mnie same kłopoty. Gdy któregoś dnia spacerowałam, usłyszałam tętent końskich kopyt. Zanim zdążyłam kogoś zaalarmować, Gilbert - tak, bo to był on - nawet nie zatrzymując się, porwał mnie na swego konia. Zemdlałam. Gdy się ocknęłam, znajdowałam się w tym pniu - to mówiąc, wskazała na wydrążony pień uschłego drzewa rosnący nieopodal - a wszędzie dokoła mnie leżały kwiaty. Byłam nimi obsypana. Nie pamiętałam jednak, jak się tu znalazłam. Zaraz potem usłyszałam odgłosy, jakby ktoś walczył. Nie widziałam nikogo, gdyż wkoło była mgła. Później ujrzałam Robina i Gilberta walczących na śmierć i życie. Nie słuchali mnie, gdy błagałam ich, by przerwali. Potem jednak stało się coś strasznego. Zerwał się huragan. Wiatr zepchnął mnie do przepaści, ale Gilbert złapał mnie za rękę. Niestety sam zaczął spadać, zdążył jednak wbić swój miecz w skałę. Po chwili wszystko się uspokoiło, ale wiedziałam, że nie mamy szans na przeżycie. Gilbert mógłby się uratować, ale nie my oboje. Prosiłam go, aby mnie puścił, ale on nawet o tym nie chciał słyszeć. Zapomnieliśmy o Robinie, który stanął nad nami i własnymi rękami próbował wyciągnąć miecz Gilberta... Blizny na dłoniach ma po dziś dzień... Z pomocą Robina udałoby się nam, nie wiedziałam jednak, że Gilbert był ranny w ramię. To Szeryf postrzelił go podczas ucieczki. Gilbert zdołał tylko podnieść mnie do góry i podać moją rękę Robinowi. Na nic więcej nie miał sił. Spadł do przepaści. Poświęcił swoje życie, aby mnie uratować - Marian umilkła i zaczęła szlochać.
Role się odwróciły. Clio przytuliła ją do siebie. Ona też płakała.
Słońce już zachodziło, gdy obie stanęły nad urwiskiem.
- Straciłyśmy go obie - wyszeptała Clio.
Był już zmrok, gdy Clio wraz z Marian przyjechały do obozu. Rycerze byli poważnie zaniepokojeni przedłużającą się nieobecnością dziewczyny. Teraz więc zebrali się wszyscy na placu. Clio nawet nie zsiadła z konia. Rycerze byli zdumieni jej dziwnym zachowaniem. Mimo iż było ciemno, widzieli, że ma bladą twarz i zaciśnięte usta.
- Pani... - zaczął Robert, ale zaraz poprawił się pod jej surowym wzrokiem - Clio, czy wszystko w porządku?
- Nie! - wykrzyknęła dziewczyna.
- Martwiliśmy się o ciebie. Tak długo nie wracałaś.
- Zgadza się, długo mnie nie było. Dowiedziałam się jednak czegoś ważnego - powiedziała.
Rycerze wpatrywali się w nią ze zdziwieniem.
- Czy wiecie, kto to jest? - spytała Clio, wskazując na Marian.
Nikt nie odpowiedział.
- To Lady Marian Lancaster.
Rozległy się pomruki zdumienia i gniewu.
- Szeryf kazał nam ją odnaleźć. Podobno przyłączyła się do bandy Huntingtona - powiedział Alvin.
- Pójdziesz z nami, moja panno. - Ailric złapał ją za rękę.
- Zostaw ją!
- Ależ Clio... - zaczął Robert.
- Powiedziałam, żebyście ją zostawili.
Rycerze byli zdezorientowani.
- Clio, co się stało? Opowiedz nam - zaproponował Alvin.
- Niech najpierw odpocznie - wtrącił się Robert. - Chodź, Clio, do namiotu.
- Nie. Wolę zostać tutaj - sprzeciwiła się dziewczyna. - To, co mam do powiedzenia, muszą usłyszeć wszyscy.
Zapadła cisza.
- To nie Robin Huntington jest winny śmierci mojego brata Gilberta! - wykrzyknęła Clio.
- Ale Szeryf... - zaczął ktoś.
- Szeryf jest bezwzględnym i okrutnym kłamcą. Ta dziewczyna jest żywym tego dowodem. Opowiedziała mi...
- I ty jej wierzysz? - spytał drwiąco Ailric.
Clio zmrużyła oczy.
- Tak, Ailricu. Wierzę - odpowiedziała cicho Clio. - Gdy jej wysłuchasz, też uwierzysz.
Na prośbę dziewczyny rycerze rozpalili ognisko i zgromadzili się wkoło niego. Dziewczyna posadziła Marian na trawie, po czym sama usiadła obok niej, obejmując ramieniem.
I znów Marian musiała opowiedzieć całą historię od początku. Gdy skończyła, była już ciemna noc. Jednak noce czerwcowe są krótkie i wkrótce niebo na wschodzie zaczęło sie rozjaśniać. Ognisko powoli dogasało, gdy rycerze wzięli Clio i Marian na ręce i zanieśli do namiotu. Dziewczęta były tak zmęczone, że nawet nie protestowały. Od razu zapadły w głęboki sen. Powoli obóz uciszał się.
Clio i Marian obudziły się przed południem. Po posiłku Clio wysłała Alvina z wiadomością do Robina, a Marian objaśniła mu drogę. Rycerz miał przekazać, że Marian nic nie jest, a Robin może czuć się bezpieczny. Clio długo wahała się, czy nie sprowadzić go do obozu, po namyśle zdecydowała jednak, że tak będzie lepiej. Nie chciała się z nim widzieć, jeszcze nie...
Tak jak Clio przewidywała, Rycerze Czarnej Róży byli wstrząśnięci opowieścią Marian.
- Mój brat został zmuszony do przysięgi, której musiał potem dotrzymać. Było to haniebne oszustwo, lecz Gilbert nie chciał łamać raz danego słowa. Nas jednak taka przysięga nie obowiązuje.
- Tak! To prawda! - rozległy się potwierdzające okrzyki.
Clio zwróciła się do Roberta:
- Robercie. Pojedziesz w moim imieniu do Szeryfa Nottingham i wypowiesz mu służbę. Niech wie, że od tej chwili Rycerze Czarnej Róży nie służą pod jego rozkazami. Nie tłumacz mu niczego, niech sam zjawi się tutaj, jeśli chce się czegoś dowiedzieć. Wtedy się z nim rozprawimy!
- Zemsta! - wykrzyknęła Marian.
- Za Gilberta! - odpowiedziało trzydzieści głosów.
Promienie słońca zaigrały na wzniesionych ostrzach.
- Tak, za Gilberta! - potwierdziła jak kilka dni wcześniej Clio.
Szeryf był zdumiony, gdy Sir Robert oznajmił mu, że Rycerze Czarnej Róży już mu nie służą. Ten bezczelny Castlereagh odjechał bez żadnych wyjaśnień i oto on, potężny Szeryf Nottingham, musiał osobiście fatygować się do ich obozu. Przy wjeździe czekało go kolejne upokorzenie: gwardziści zastąpili mu drogę.
- Stać!
- Ani kroku!
Szeryf poczerwieniał z wściekłości.
- Zejdźcie mi z drogi, łotry!
- Dlaczego? Kim jesteś?
- Głupcy! - Szeryf wyprostował się dumnie. - Jestem Szeryf z Nottingham! Na kolana, psy!
Strażnicy wpatrywali się w niego dziwnym wzrokiem, ale nie ustąpili.
- Służymy Rycerzom Czarnej Róży.
- Nie wolno nam nikogo wpuszczać. Nikogo! Nawet ciebie, Szeryfie.
- Co? - Szeryf o mało nie dostał apopleksji. - Rycerze Czarnej Róży to... kretyni! Wpuśćcie mnie, bo obedrę was ze skóry!
Clio w namiocie przygotowywała się na przyjęcie Szeryfa, gdy dobiegły ją odgłosy zamieszania. W tym samym momencie uchyliła się kotara przy wejściu. Wszedł Ailric.
- Wybacz, panno Clio.
- Co się tam dzieje? - spytała dziewczyna.
- Przybył Szeryf - oznajmił rycerz.
- Już tutaj jest... - szepnęła. - Dobrze, wpuść go. Zaraz go przyjmę.
Ailric skłonił się i wyszedł.
Szeryf oniemiał, gdy powiadomiono go, że musi trochę poczekać, aż Clio raczy z nim porozmawiać. Dziewczyna doskonale o tym wiedziała. Chciała jak najbardziej poniżyć Szeryfa, który ośmieszył i wykorzystał jej brata. Gdy po krótkim czasie zdecydowała się wyjść do gościa, była spokojna i opanowana. Przynajmniej tak się Szeryfowi zdawało; w rzeczywistości bowiem nic nie mogło ugasić wewnętrznego ognia jej gniewu. Szeryf tez się uspokoił; zdołał nawet się uśmiechnąć. Skłonił się lekko na widok Clio, która specjalnie na tę okazję ubrała się w suknię. Rozczesała też włosy, zanim ponownie je związała. Czuła się teraz bardziej kobieca, ale nie zrobiła tego wyłącznie dla własnej satysfakcji. Jej widok zaskoczył szeryfa, który do tej pory widywał ją w zbroi. Tak, znów jej się udało zbić go z pantałyku. Nie uśmiechnęła się jednak. Stała dumnie, z uniesioną głową, wyprostowana. Szeryf podszedł kilka kroków bliżej.
Choć strażnicy z zaciekawieniem obserwowali wydarzenia na placu - w końcu nie codziennie zdarza się, by wszechwładny Szeryf odwiedzał obóz swych żołnierzy - to ich uwadze nie uszła tajemnicza postać, która próbowała prześliznąć się między namiotami. Gwardziści okrzykami zawrócili ją z drogi. Postać ubrana była w długi do ziemi, czarny płaszcz z kapturem. Dziwny osobnik z ociąganiem podszedł do strażników. Mężczyzn zdumiała miękkość jego ruchów. "Czyżby kobieta?" Postać stanęła przed strażnikami.
- Muszę dostać się do obozu - wyszeptała.
- Nie możemy nikogo wpuszczać.
- To obóz Rycerzy Czarnej Róży - wyjaśnił drugi.
- A zatem... - postać szybko wyciągnęła miecz.
Mężczyźni sięgnęli po broń. Nieznajomy jednak pokazał im tylko ostrze z wygrawerowaną różą. Strażnicy skłonili się.
- Wybacz nam, panie.
Nieznajomy wszedł i wmieszał się w tłum na placu. Gwardziści spojrzeli po sobie. Niektórzy rycerze są dziwakami...
Tymczasem Szeryf uważnie obserwował Clio.
- Pani, doszły mnie przykre pogłoski, jakoby twoi rycerze odmówili mi służby. Tuszę, że to nieprawda, że to tylko podłe oszczerstwo, czyż nie? - spytał w końcu.
Dziewczyna nawet się nie poruszyła.
- Nie, to prawda - odpowiedziała krótko.
Szeryf zdołał się opanować; postanowił zacząć z innej beczki.
- Wiesz zapewne, że twój świętej pamięci brat złożył mi przysięgę wierności, która również obejmowała jego rycerzy.
Clio przymrużyła oczy i nic nie mówiła. Szeryf ciągnął dalej:
- Przysiągł na swój honor; przysięga jest ważna...
- Nie! - wykrzyknęła Clio. - Nie jest ważna! Oszukałeś mojego brata, prawie że zmusiłeś do przysięgi. Wykorzystałeś go, igrałeś na jego honorze! Honor! Czym jest dla ciebie to słowo?! Zapewne tylko pustym dźwiękiem, czyż nie?! Teraz wiem, co mój brat miał na myśli, pisząc w listach, że coraz bardziej cię nienawidzi! Nie mogłam pojąć, dlaczego nie zbierze swoich rycerzy i nie wyjedzie z Nottingham. Dla niego honor był świętością, wolał więc cierpieć, niż się zhańbić! Ty byś się oczywiście nie wahał...
Szeryf poczerwieniał.
- Skąd... - zaczął i umilkł, widząc wychodzącą z namiotu postać.
Clio zaśmiała się.
- Skąd wiem o tym wszystkim? Powiedziała mi o tym Lady Marian Lancaster. Powiedziała mi też wiele innych rzeczy o tobie, Szeryfie, i o twoich niecnych uczynkach.
Szeryf pobladł, ale zaraz odzyskał równowagę.
- Wierzysz tej wieśniaczce? - pogardliwie wskazał na Marian.
- Wierzę jej słowu, słowu szlachcianki - Clio spojrzała bezlitośnie.
Szeryf wygładził szaty.
- To śmieszne! - wykrzyknął i rozejrzał się.
Napotkał bezlitosne spojrzenia jak u Clio. Spróbował jeszcze raz:
- Ależ, moja droga Clio...
- Nie nazywaj mnie tak! - krzyknęła.
- A więc... panno Leacaster. Porozmawiajmy spokojnie, bez wzajemnych oskarżeń, na osobności. - Odwrócił się pogardliwie do rycerzy i omiótł ich wzrokiem. - Przecież tak dobrze się rozumiemy - łagodził.
Clio pokiwała ze zdumieniem głową.
- Jesteś obłudnym kłamcą i okrutnym człowiekiem; myślisz tylko o własnych korzyściach. Dowiedziałam się, jak gnębisz poddanych, odbierasz im majątki, a często i życie. Spotkanie z panną Lancaster otworzyło mi oczy, dopiero wtedy dostrzegłam twoją prawdziwą naturę. Przyznaję, dałam się omamić twoim pięknym słówkom i uprzejmości. Uwierzyłam nawet, że Robin Huntington jest zabójcą mojego brata... - W jej oczach zabłysły łzy, ale nie przerwała. - Castlereagh!
Rycerz wystąpił.
- Szeryfie Nottingham, oskarżam cię o wykorzystanie honoru rycerza - powiedział, wbijając w ziemię miecz.
- Lancaster! - wykrzyknęła Clio.
Marian podeszła dwa kroki.
- Szeryfie Nottingham, oskarżam cię o wymordowanie rodzin Huntingtonów i Lancasterów oraz o zagarnięcie ich majątków. - Zacisnęła dłoń na Krzyżyku.
Szeryf spojrzał pobladły na Clio. Stała cicho ze spuszczoną głową. Po chwili uniosła twarz i wbiła wzrok w Szeryfa. Oczy miała pełne łez.
- Szeryfie Nottingham, oskarżam cię o morderstwo mojego brata, Rycerza Czarnej Róży, Sir Gilberta Leacastera - powiedziała głośno.
Szeryf cofnął się o dwa kroki. W ciszy, która zapanowała na placu słychać było grzechot kamyków toczących się po piachu.
Słońce zachodziło krwawo; las szumiał; gdzieś przeleciał jastrząb; trawa na łąkach falowała na wietrze; rolnicy wracali z pól do domów.
Szeryf miał świadomość, że właśnie usłyszał swój wyrok, wyrok śmierci. Jedno spojrzenie na twarze otaczających go postaci wystarczyło, aby zrozumiał, że nie ma co liczyć na litość. Nie zaszkodziło jednak spróbować:
- Ależ panowie... I panie... Nie bądźmy pochopni. Czasy są niebezpieczne, co i rusz ktoś ginie; cóż znaczy jedna śmierć więcej, wobec tych, którzy cieszą się życiem... Oczywiście, to przykre, ale trzeba się z tym pogodzić - mówiąc to, cofał się krok po kroku.
Nie mógł powiedzieć niczego gorszego. Nienawiść, która zapanowała, była prawie namacalna. Clio powoli zrobiła krok do przodu.
- Morderco! - krzyknęła głosem pełnym żalu.
Od tego momentu wypadki potoczyły się bardzo szybko. Zdesperowany Szeryf błyskawicznym ruchem wyjął spod szaty mini-kuszę i wycelował w Clio.
- Jeden ruch, a dziewczyna zginie! - zagroził.
Ręce rycerzy znieruchomiały. Szeryf zaśmiał się fałszywie.
- Rozstąpić się! - zawołał. - Konia!
Któryś z rycerzy podszedł, prowadząc wierzchowca. Szeryf, nie spuszczając wzroku z Clio, wsiadł na niego. Objął z góry całe zgromadzenie i znów spojrzał na dziewczynę. Uśmiech zagościł na jego twarzy.
- A teraz... Żegnaj, panno Clio - roześmiał się i nacisnął spust.
Clio nie wiedziała, w jaki sposób ktoś znalazł się przed nią. Zdążyła tylko ujrzeć, jak zakapturzona postać osuwa się na ziemię z małą strzałką utkwioną w piersi.
Szeryf znieruchomiał. Rycerze nie czekali; w sekundę go pojmali i związali. Nie miał szans na ucieczkę.
Dziewczęta stały jak skamieniałe. Clio nie do końca mogła pojąć, co się naprawdę stało. Wtem poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciła się. Marian wskazywała na ciało leżące bezwładnie koło niej.
Clio ocknęła się i schyliła. Tajemniczy nieznajomy poruszył się lekko. Clio ostrożnie zdjęła jego kaptur. Ujrzała kasztanowe włosy zasłaniające czoło i oczy. Łagodnie je odgarnęła. Jej oczom ukazała się twarz o delikatnych, teraz ściągniętych bólem rysach. Tak dobrze znana i tak bardzo kochana twarz. Clio jęknęła. U jej stóp leżał ranny Gilbert.
Clio poczuła, jak ziemia osuwa się jej spod nóg. Zdało jej się, jakby była gdzieś z dala od tego wszystkiego, jakby to w ogóle jej nie dotyczyło. Ból, jaki poczuła, był nie do zniesienia. Nasuwało jej się tylko jedno pytanie: "Dlaczego?"
Siłą woli opanowała się. Nie miała jednak sił na otarcie łez toczących się po policzkach. Nawet nie wiedziała, że płacze. Delikatnie położyła głowę Gilberta na kolanach. Jego długie włosy rozsypały się dokoła. Zalśniły złociście w świetle zachodzącego słońca. Clio zaczęła je głaskać.
Pod wpływem tego ruchu Gilbert otworzył oczy; cień jego długich rzęs padł na policzki. Powoli uniósł dłoń. Clio znów zwróciła uwagę na doskonałe piękno tego mężczyzny, piękno w każdym calu: dłoń była wąska, palce - długie i smukłe. Delikatnym ruchem otarł jej łzy.
- Nic ci się nie stało? - spytał cicho. - Zaraz się rozpłaczesz. Dlaczego? Jesteś już bezpieczna.
- Gilbercie...
Gilbert spojrzał prosto w jej źrenice. Promienie zatańczyły w jego błękitno-stalowych oczach.
- Śmierć nie jest straszna, gdy ty jesteś przy mnie - wyszeptał.
Opuszkami palców lekko gładził skórę jej policzków. Clio nie wytrzymała. Przycisnęła jego dłoń do twarzy. Jej ciałem wstrząsały łkania.
- Kocham cię, Gilbercie...
- Kocham cię, Clio...
Przymknął oczy, jego dłoń wyśliznęła się z dłoni Clio i opadła na ziemię. Clio zacisnęła powieki. Po chwili pochyliła się i złożyła na ustach Gilberta delikatny pocałunek. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że to, co do niego czuła, to coś więcej niż siostrzana miłość. Szkoda, że tak późno...
Słońce już zaszło, niebo zaczęło ciemnieć. Na placu nie było nikogo, kto by nie płakał...
Pochowano Gilberta dwa dni później. Był piękny, słoneczny dzień. W ostatniej drodze oprócz trzydziestu Rycerzy Czarnej Róży towarzyszyli mu także Clio, Marian i Robin. Clio nie płakała już więcej...
Wśród rzeczy Gilberta znaleziono list zaadresowany do Clio.
Jeśli kiedykolwiek przeczytasz ten list, mnie już nie będzie... Wiem o tym, gdyż mógł on trafić w Twe ręce jedynie po mojej śmierci. Właściwie powinienem prosić Cię o wybaczenie; choć to i tak nie zmienia stanu rzeczy. W tej chwili - jak dziwnie o tym pisać - sytuacja przedstawia się identycznie jak wtedy, gdy myślałaś, że nie żyję. Zresztą byłem dla Ciebie stracony na zawsze...
Zapewne chciałabyś się dowiedzieć, jak doszło do tego wszystkiego. Znając Ciebie, Siostro, mogę się domyślać, że znasz całą historię od Lady Marian. W pewnym sensie i ona była tego przyczyną. Ale były też inne: Szeryf, Robin Huntington, Ty...
Gdy dowiedziałem się, a raczej - gdy odkryłem, że Szeryf jest całkiem inny, niż udawał, zrozumiałem, że nic już nie będzie jak dawniej. Najgorsza jednak była świadomość, że już nigdy nie będę mógł Ci spojrzeć w oczy. Na pewno nieraz zastanawiałaś się, dlaczego nie porzucę służby u Szeryfa. Teraz już wiesz.
Nie pogodziłem się jednak z tym. Nie mogłem też zapomnieć Lady Marian, która, choć tak różna, w pewien sposób przypominała mi Ciebie...
Gdy wisiałem nad przepaścią, trzymając Lady Marian za rękę, myślałem o Tobie. I miałem pokusę, aby rzucić się w dół - razem z nią...
Dopiero gdy ujrzałem nad sobą Huntingtona, który własnymi dłońmi próbował mi pomóc - mnie, wiem, że nie chodziło mu tylko o Marian - zrozumiałem, jaki byłem podły i egocentryczny. Nienawidziłem Huntingtona nie za to, jaki był - myślę, że w głębi duszy pragnąłem być taki jak on - ale za, że odebrał mi Marian...
Dlatego pomogłem Marian. Na własny ratunek nie miałem jednak sił - zarówno fizycznych, jak i duchowych. W tym momencie czułem, że za chwilę wszystko się skończy, wszystkie troski i problemy, że będę mógł uwolnić się od Szeryfa i jego niegodziwości.
Spadając w przepaść, czułem się wolny, naprawdę wolny... po raz pierwszy od dłuższego czasu... To było cudowne uczucie.
A jednak, gdzieś głęboko w sercu czułem żal, że już nigdy Cię nie zobaczę...
Nie dowiedziałem się nigdy, jak to się stało, że nie zginąłem. Przecież upadek z tak dużej wysokości musiał skończyć się tragicznie. Pozostało mi tylko wierzyć w Opatrzność Boga.
Nie żałowałem jednak. Czułem, jakbym narodził się powtórnie. Wszyscy myśleli, że nie żyję, Ty też, wybacz mi...
Dlaczego się nie ujawniłem? Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie. Zrozumiałem, że to, co nas łączy, to nie tylko miłość siostrzano-braterska, ale coś o wiele więcej... Mieliśmy tylko siebie... Nie, nie powinienem wynajdywać usprawiedliwień.
Zamieszkałem w zamku "Krwawej Róży", położonym niedaleko Nottingham. Zamek był opuszczony, na dodatek krążyły pogłoski, że w nim straszy. Nikt się do niego nie zbliżał... do czasu. Któregoś wieczora pojawili się tam zamaskowani ludzie. Okazało się, że zamierzają licytować skradzione przedmioty. Był wśród nich Biskup Hereford. Na nieszczęście, a może właśnie - na szczęście, zjawili się tam również Robin Huntington i jego przyjaciele. I Marian też... Zrobiło się dość tłoczno, bo Szeryf wysłał za Biskupem swoich szpiegów. Któryś z nich rozpoznał Lady Marian i, działając z polecenia Szeryfa, chciał ją zabić. Nie mogłem do tego dopuścić... Po raz kolejny uratowałem jej życie. Największą dla mnie nagrodą było to, że mnie rozpoznała. Choć podejrzewam, że teraz już o tym nie pamięta. Koniec końców zamek spłonął, ale zbytnio się tym nie przejmowałem.
Gdy usłyszałem, że pojawiłaś się w mieście, nie wiedziałem, co o tym sądzić. W ogóle nie przyszłoby mi na myśl, że chcesz się zemścić. I to na niewłaściwym człowieku...
Ale w końcu odkryłaś prawdę. To dobrze... Właściwie od początku podejrzewałem, że dojdzie do Twego starcia z Szeryfem. I wiedziałem, że żadne z was nie mogłoby wyjść z tego cało.
Pisze te słowa w pośpiechu, bo zaraz podążę do obozu Rycerzy Czarnej Róży, moich wiernych druhów.
Podejrzewam, że to moje ostatnie słowa. Dlatego, jeśli kiedykolwiek przeczytasz ten list, wiedz, że zawsze Cię kochałem, Clio, moja Najdroższa Siostrzyczko.
Żegnaj,
lecz nie zapomnij
Twój Gilbert
Clio uświadomiła sobie, że stoi tak od dłuższego czasu, trzymając list w ręce, a wzrok mając utkwiony w oddali. Tak, już teraz wiedziała o tym, co czuła do Gilberta. Szkoda tylko, że tak późno.
"A może to i lepiej?" zapytała samą siebie. Teraz wiedziała, że nikt już jej Gilberta nie odbierze, ani wspomnień o nim. Właściwie teraz lepiej się czuła psychicznie niż wtedy, w Carney, gdy Alvin przyniósł jej wiadomość, która tak nią wstrząsnęła. Mogła być z Gilbertem do końca, to było najważniejsze. Mogła ujrzeć go jeszcze raz, to jej wystarczyło.
Następnego dnia, gdy Marian weszła do namiotu Clio, nikogo już nie zastała. Był tylko krótki list adresowany do niej.
"Dziękuję Ci za to, że otworzyłaś mi oczy. Cieszę się, że Cię poznałam. Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy. Clio
Postscriptum: Życzę Ci wiele szczęścia; Tobie i Robinowi."
Clio z uśmiechem na twarzy szła polną drogą. Świat był taki piękny... Spojrzała w niebo. Ujrzała na nim błękitne oczy pełne miłości. Roześmiała się i poszła dalej.
[12.04.1996]