deszcz






Od rana padało.

Grimmjow siedział na łóżku i niedbale oparty o parapet wyglądał przez okno. Mokra rzeczywistość nie mogła go zza niego dosięgnąć, ale poza tym robiło to niewielką różnicę. Nie lubił deszczu. Pochodził ze świata, gdzie woda nie istniała, a na bezchmurnym niebie panowały sztuczne słońce i wieczny księżyc. Deszcz był dla niego czymś obcym i nade wszystko nieprzyjemnym. Nie chodziło nawet o to, że czuł się naelektryzowany. W pochmurne i deszczowe dni, kiedy świat za oknem oddzielała siatka spływających po szybie kropel, wydawało mu się, że wszystko płacze. Miał wtedy ochotę schować się do swojej szafy i nosa z niej nie wyściubiać, zwinąć się w kłębek i czekać na lepszą porę. Tkwił jednak uparcie przy oknie, patrząc przez deszczowe łzy na spowite mgłą domy i ulicę i czując się najnieszczęśliwszą osobą we wszechświecie.

Mógł mówić o łzach, bo poznał ich smak. Mógł mówić o smutku, bo zrozumiał jego naturę. W deszczowe dni miał wrażenie, że nigdy nie pozbędzie się tego ciężaru, który kładł się na piersi i gniótł bezlitośnie. Tak samo trudno mu było uwierzyć, że kiedyś jeszcze zaświeci słońce. W deszczowe dni zdawał sobie sprawę, jak bardzo sprawiedliwe byłoby pozostawienie go na deszczu, bo bardziej niż kiedykolwiek pojmował smutek, jaki sprowadził na innych.

Odkrycie tego, że inni też potrafią cierpieć, było dla niego zaskoczeniem, które przyjął z niezadowoleniem. W jego świecie drapieżnika nie było miejsca na sentymenty - liczyła się siła, która umożliwiała przetrwanie. Sprawa była prosta: zabiłeś albo zostałeś zabity, a jeśli dałeś się pokonać, była to zasłużona przegrana. Kiedy jednak przyszło mu spojrzeć na świat nowymi oczami - kiedy jego własny świat zachwiał się i rozpadł - musiał pojąć, że kierując się pierwotnym instynktem, daleko nie zajdzie. Prawdziwy świat działał na innych zasadach - wymagał, ale i dawał, więcej. Cierpliwie mu o tym przypominano - gestem albo samym spojrzeniem. Cierpliwie go tego uczono - słowami i milczeniem. Zgodził się na to, bo pusty Hueco Mundo - po upadku Las Noches i zagładzie Espady - nie był w stanie oferować mu tego, do czego przyzwyczaił się w swoim życiu Arrancara: obecności.

Grimmjow pochylił głowę.

Na samym początku nauczył się szczerości z samym sobą i zrozumienia samego siebie - kiedy leżał na ciepłym piasku Las Noches, kurczowo czepiając się życia i przełykając świadomość, że sojusznik okazał się wrogiem, a przeciwnik sprzymierzeńcem. Potem nauczył się, że godność jest w nim samym, a jego decyzje należą do niego - kiedy rozpaczliwie próbował spłacić zaciągnięty dług życia. Tylko honoru nikt go nigdy nie musiał uczyć - ten był w nim od zarania dziejów i jakoś udawało mu się łączyć go z instynktami bestii. Dlaczego więc teraz postępował, jakby był zupełnie pozbawiony honoru?

Przyjęto go pod dach i dano miejsce, które mógł nazywać domem. Jeszcze w pełni nie ogarnął tego faktu, bo sama jego świadomość wywoływała niepodobne do niczego innego ściskanie we wnętrzu - więc uciekał od niej. Nie pytano go o nic, za nic nie winiono. Podzielono się z nim życiem i codziennością. Brał wszystko z drapieżną zachłannością, nie zastanawiając się i nie dziękując. Wykorzystywał los do granic i pod każdym względem, nie dając nic od siebie. A przecież wiedział, że dane z własnej woli zyskuje dwukrotnie większą wartość.

Dano mu wszystko i zadowolono się... niczym.

Tylko ludzie mogą być tak naiwni. A na pewno jeden z nich.

Grimmjow uśmiechnął się wbrew sobie, jednocześnie dziwiąc się uczuciu, jakie w nim wezbrało, uczuciu...

Szczerość, przypomniał sobie w myślach, nazywanie rzeczy po imieniu.

...uczuciu czułości. Uczuciu szczęścia, że jest ktoś, kto oferuje spokój, pociechę i ciepły uśmiech. Kiedyś wyśmiałby takie słowa. Teraz nie był w stanie o nich myśleć bez bolesnego skurczu w piersi.

Niczym sobie nie zasłużył. Nawet szalona świadomość, że spokój, pociecha i uśmiech mogły mu zostać ofiarowane na wieki i bezwarunkowo, umacniała jedynie poczucie rozpaczy.

Kim był Kurosaki Ichigo - człowiekiem? shinigami? hollowem? vizardem? - nie miało najmniejszego znaczenia. Mógł być nimi wszystkimi i jednocześnie nie to decydowało o nim samym. Był gwiazdą - wiecznym światłem, które nie gaśnie ani na chwilę. Był słońcem, wokół którego kręciło się wszystko i od którego wszystko zależało. Kto został do niego raz przyciągnięty, nigdy się nie uwolnił. Ostatecznie kto pragnie samodestrukcji?

Kurosaki Ichigo bez jednego słowa wyciągnął do niego rękę i poprowadził za sobą. Stworzył mu świat na nowo - i dawał się wykorzystywać na wszystkie sposoby. A Grimmjow w deszczowe dni przypominał sobie, jakie cierpienie i jaki smutek na niego sprowadził - każde uderzenie fizyczne i każdy, po wielokroć silniejszy, cios, kiedy godził w jego bliskich. To napawało go rozpaczą.

Krople zaczęły mocniej uderzać o parapet, ulewa wzmagała się. W końcu uliczki zamajaczyła postać, której nie dało się pomylić z żadną inną. Grimmjow zacisnął ręce na framudze okna. Postać szła szybkim krokiem, skulona, ale pogodna. Przed wejściem do domu Ichigo uniósł głowę i spojrzał w okna. Grimmjowowi wydało się, że widzi na jego twarzy uśmiech.

Nie był w stanie spojrzeć mu w oczy. Nie był w stanie dziękować i prosić o wybaczenie - nie dlatego, że byłoby to przyznaniem się do własnych błędów, bo te poznał już dawno temu. Powodował nim podły, niski i odpychający strach - strach, który był najbardziej pierwotnym i podstawowym instynktem wszystkich Hollowów.

Uciekł do szafy.





Ichigo szykował się do snu. Światło księżyca musnęło jego twarz, kiedy zasuwał zasłony, i zdał sobie sprawę, że padać przestało już jakiś czas temu. Granatowoczarne niebo było pogodne i gdzieniegdzie chmurki bieliły się księżycowym blaskiem. Jutro znów powinno być słonecznie, zawyrokował.

Grimmjow nie pojawił się cały dzień. Nie był nawet zainteresowany obiadem. Cóż, deszcz nigdy nie poprawiał mu humoru. Ichigo pozwolił sobie na nieśmiałą nadzieję, że może tej nocy uda mu się wyspać. Zgasił światło i położył się do łóżka, przyjemnie zmęczony kolejnym dniem normalnego życia.

Kiedy już zasypiał, usłyszał od strony szafy odgłos przesuwania drzwi. Westchnął bezgłośnie, podświadomie przygotowując się na to, co miało go spotkać. Grimmjow miał koci zwyczaj wskakiwać na łóżko, nie przejmując się, czy wyląduje na jego brzuchu czy na plecach, co - biorąc pod uwagę jego ciężar - było cokolwiek nieprzyjemne, a czasem nawet dramatyczne. Ichigo zastanawiał się też, czy przezornie nie zająć od razu miejsca przy ścianie, bo ostatnim razem został wyrzucony z własnego łóżka i byłby resztę nocy spędził na podłodze, gdyby łaskawie nie pozwolono mu wrócić.

Kiedy nic się nie działo, Ichigo przewrócił głowę i otworzył oczy. Grimmjow stał bez ruchu pod szafą, a na ile Ichigo mógł dostrzec w ciemnym pokoju, na twarzy miał wyraz jakiejś determinacji. Może wybiera się na nocne łowy, pomyślał Ichigo, po czym przypomniał sobie, co - albo raczej: kto - padał zwykle łupem ex-Espady, i znów westchnął. "Fajnie, ale ja naprawdę chciałbym pospać", stwierdził z rozbawioną irytacją i otworzył usta, by oznajmić to Grimmjowowi, ale wtedy Arrancar wreszcie ruszył się ze swego miejsca. Ichigo patrzył, jak Grimmjow z tym absolutnym wdziękiem dużego kota podchodzi bliżej, a następnie opada na kolana przy krawędzi łóżka. Ichigo zmrużył oczy, bo coś było nie tak, i już zamierzał się podnieść, by zorientować się w sytuacji, kiedy dobiegły go słowa:

- Przepraszam.

Ichigo był tak zaskoczony, że w pierwszej chwili uznał, że się przesłyszał, ale wtedy Grimmjow powtórzył - szeptem, lecz bardziej stanowczo:

- Przepraszam. Za wszystko... co zrobiłem. Tylko to mogę... powiedzieć. A niczym... odpłacić...

Ichigo otworzył szeroko oczy. Promień księżyca wpadł przez szparę w zasłonach i zamigotał na jasnych włosach Grimmjowa, czyniąc go podobnym do zjawy. Zjawy nie płaczą łzami, uświadomił sobie Ichigo ze skurczonym sercem, patrząc w turkusowe oczy połyskujące w srebrnym świetle. Coś ścisnęło go w gardle - i nagle miał wrażenie, że na tę chwilę czekał... od zawsze? Grimmjow opuścił głowę i oparł czoło o materac. Wyglądał bardziej bezbronnie niż kiedykolwiek - Hollow, Arrancar i Espada, który żył nie wiadomo jak długo. Mimo swoich szesnastu lat Ichigo poczuł się nagle o wiele bardziej doświadczony. Wyciągnął rękę i zanurzył w bujnej czuprynie ex-Espady. Grimmjow ledwo zauważalnie drgnął.

- Dziękuję - wyszeptał Ichigo z absolutnym spokojem.

Grimmjow odetchnął, musiał wstrzymywać powietrze od dobrej chwili. Jego barki skuliły się. Ichigo przysunął się bliżej.

- Odpłacić? Jesteś tutaj i żyjesz - wyjaśnił największą prawdę wszechświata. - Nigdy się nie zmieniaj. Ciesz się swoim życiem. Jak ja się cieszę.

Grimmjow znieruchomiał.

- To znaczy... że mogę zostać...? - zapytał z twarzą przyciśniętą do prześcieradła.

- A gdzie chciałbyś iść? - spytał Ichigo rozbawionym tonem. - Przecież wiesz, że możesz.

Przez chwilę panowała cisza, a potem Grimmjow wyszeptał:

- Wiem - a jego głos nie był już tak złamany.

Ichigo uśmiechnął się, przesuwając palcami po jego miękkich włosach.

- Nie siedź tam, bo się nabawisz kataru - powiedział. - Wskakuj, nie ma sensu, żebyśmy marzli. Dzisiaj jest chłodno, a grypa krąży - dodał, przesuwając się i robiąc miejsce.



Kiedy jakiś czas później zapadał w sen, uświadomił sobie z błogą przyjemnością, jak bardzo prawdziwe jest stwierdzenie, że nic tak nie ogrzewa łóżka jak kot.



[13.9.2009]



back