Droga do domu




Od autorki: Dawno nie pisałam ff fantastycznych. Ten tyczy się cyklu s-f "Królowa Zimy" autorstwa Joan D. Vinge. Słowa wstępne kieruję do tych nielicznych jednostek, które miały okazję zapoznać się z powieścią. Nawiązywanie się relacji trochę zgapiłam z BZ i Reede'a, tak samo z charakterem Vanamoinena sugerowałam się Reede'em, co ma swój oczywisty powód. Tekst jest beznadziejnie ckliwy i romantyczny - ale ja wiem swoje: ludzie występują w całej szerokiej gamie osobowości i nie ma czegoś takiego jak bohater nierzeczywisty. Uwaga techniczna - zastosowałam od wielu lat nie używany przeze mnie zmienny punkt widzenia. W ogóle pod względem formy ten tekst bardzo przypomina te, jakie pisałam dawno temu... Nie wspominając o ulubionym przeze mnie wplataniu cytatów, form i wyrażeń z innych Dzieł :D






Your friend is close by your side
And speaks in far ancient tongue
A season's wish will come true
All seasons begin with you
One world we all come from
One world we melt into one
Just hold my hand and we're there
Somehow we're going somewhere

- Jon and Vangelis, "I'll find my way home"


I. Wejście


- Doktor Vanamoinen?

W pokoju panował półmrok, toteż Ilmarinen dobrą chwilę stał w drzwiach, próbując zorientować się w topografii pomieszczenia i jego ewentualnej zawartości. Jego oczy dopiero po pewnym czasie wydobyły z miękkiej szarości zaglądającą w mikroskop postać, choć ciche mamrotanie doleciało do jego uszu znacznie wcześniej.

Mężczyzna oderwał się od mikroskopu i popatrzył na gościa, marszcząc brwi. Trudno było w tym oświetleniu ocenić jego wiek, ale staruszka Ilmarinen na pewno przed sobą nie miał.

Mężczyzna wcisnął guzik na konsoli, a kiedy najwyraźniej nie uzyskał spodziewanego rezultatu, wcisnął go niecierpliwym ruchem jeszcze kilka razy. Panel świetlny nad jego głową rozbłysł smętnym blaskiem... i to było wszystko.

- Cholerne remonty - rzucił bardziej do siebie niż do gościa. - Wydaje im się, że skoro oni mają urlopy, my też latem niczego tutaj nie robimy - wymamrotał z urazą. - Napięcie siada średnio dwa razy na dobę, choć zapewnili, że nie będzie przerw w dostawie energii. Właśnie widać. Musieliśmy wyłączyć większość urządzeń skopijnych... i przenieść się na bardziej tradycyjne. - Wskazał na stojący na pulpicie mikroskop. - Przypominają się czasy szkolne...

Ilmarinen był nieco zaskoczony tym niespodziewanym przywitaniem, ale nie zdawał sobie nawet sprawy, że Vanamoinen powiedział właśnie więcej, niż mówił zwykle w ciągu całego dnia. Nie licząc oczywiście jego rozmów z samym sobą...

- Może będę mógł w czymś pomóc? - zapytał szczerze, aczkolwiek z pewną nieśmiałością.

- Och, powinienem sam się tym zająć, ale chyba mam za małą siłę przebicia - stwierdził mężczyzna, machając niecierpliwie ręką. Popatrzył na Ilmarinena, jakby dopiero teraz go zobaczył. - W czym mogę pomóc? - spytał, ponownie marszcząc brwi.

Ilmarinen pospieszył do wnętrza pokoju, wyciągając rękę.

- Przepraszam, nie przedstawiłem się. Ilmarinen z banków informacji.

Vanamoinen uścisnął dłoń, patrząc z rezerwą.

- Vanamoinen... Stąd - dodał, rozglądając się wokół i wywracając oczami. - Wydział technogenetyki.

- Wiem, wiem - rzucił z entuzjazmem Ilmarinen. - Usiłowałem się z panem spotkać, odkąd tylko objął pan stanowisko kierownika, ale góra skutecznie mi to uniemożliwiała.

Vanamoinen uniósł brwi.

- Po prostu dużo pracy - wyjaśnił Ilmarinen z promiennym uśmiechem. - Ciągłe wyjazdy, spotkania, konferencje. Właściwie więcej bywam poza instytutem...

- Proszę usiąść - powiedział Vanamoinen, podsuwając krzesło, z którego uprzednio zrzucił kilka papierów, wyglądających jak wydruki komputerowe. - Nie zaproponuję nic do picia - dodał z wahaniem w głosie, jakby rola gospodarza była mu obca - bo moi asystenci uciekli. W domyśle: na urlopy. Lodówka zaś odmówiła posłuszeństwa po kilkukrotnych spadkach napięcia.

- Proszę mi wybaczyć moją śmiałość, ale miałem w planach zaprosić pana chociaż na kawę...

Vanamoinen wyprostował się na krześle.

- Nie, nie, mam pracę...

Wyraz twarzy Ilmarinena musiał w pełni odzwierciedlać jego rozczarowanie - a Ilmarinen, choć otwarty i pozytywny, doskonale wiedział, jak manipulować ludźmi, choć nie robił tego często.

- Tak bardzo liczyłem na rozmowę z panem... - oznajmił z wyraźnym zawodem i jednocześnie prośbą. - Nie chcę się naprzykrzać. Może chociaż kwadrans zechce mi pan poświęcić?

Vanamoinen ponownie opadł na oparcie krzesła.

- Kwadrans, w porządku. Proszę mówić - rzucił prosto z mostu.

Ilmarinen patrzył chwilę z wahaniem. Vanamoinen patrzył na niego z wyczekiwaniem. Panel świetlny zamigotał ostrzegawczo.

- Nie, tutaj nie da się prowadzić rozmowy. - Vanamoinen zerwał się z krzesła. - Idziemy.

Tego dnia Ilmarinen dowiedział się o Vanamoinenie pierwszej rzeczy, do której musiał się przyzwyczaić: zaskakującej zmienności.

Kiedy w końcu wydostali się z podziemnych laboratoriów i po przebyciu trzydziestu pięter windą znaleźli się na najwyższym poziomie instytutu, Ilmarinen wiedział o Vanamoinenie kilka kolejnych rzeczy. Im wyżej się wznosili, im więcej ludzi mijali, tym bardziej jasne stawało się, że Vanamoinen nie czuje się w towarzystwie komfortowo. "Jak wielu naukowców", pomyślał Ilmarinen z pewnym nieokreślonym smutkiem. Pomiędzy swoimi komputerami i mikroskopami, widując kilka razy dziennie twarz jednego czy drugiego asystenta - to było jego prawdziwe środowisko, naturalne życie. Vanamoinen stanął w kącie windy, wcisnął ręce w kieszenie fartucha i patrzył na zmieniające się światełka pięter, nic nie mówiąc. Kiedy winda zatrzymała się na ostatnim piętrze, Vanamoinen zdawał się opuszczać jej bezpieczne wnętrze z pewną niechęcią - zupełnie jakby rozważał możliwość powrotu do swoich podziemi. To jednak on podjął decyzję - a Ilmarinen instynktownie wiedział już, że Vanamoinen nie jest typem człowieka, który wycofuje się ze swoich postanowień.

Szli przez zalany słońcem korytarz ku leżącej na dachu budynku kafeterii. Dopiero teraz Ilmarinen miał okazję zobaczyć swego towarzysza w odpowiednim oświetleniu. Przede wszystkim Vanamoinen był młodszy, niż Ilmarinen zakładał u człowieka o takiej sławie i osiągnięciach, a jakoś nigdy nie sprawdził tej informacji. W rzeczy samej musiał być w wieku samego Ilmarinena, który liczył lat trzydzieści pięć. Nie był Kharemoughi, o czym świadczyła jego jasna cera - pochodził z Samathe, o czym Ilmarinen wiedział. Ilmarinen zerkał na niego raz po raz, gdy zdążali w stronę lokalu. Vanamoinen wbił przed siebie spojrzenie szarych oczu, jego ciemne brwi były lekko ściągnięte, a wąskie usta lekko zaciśnięte. Szli ramię w ramię, byli podobnego wzrostu i szczupłej budowy.

O tej porze - i w dodatku latem - na tarasie nie było wielu klientów i Vanamoinen ledwo dostrzegalnie rozluźnił się. Zajęli jeden z bocznych stolików, Ilmarinen zamówił napoje dla nich obu. Vanamoinen rozparł się niedbale na krześle, zupełnie nonszalancko wyciągnął długie nogi przed siebie i patrzył na zapierający dech w piersiach widok. Kawiarnia znajdowała się na szczycie jednego z najwyższych budynków tej okolicy, zautomatyzowane osłony nie dopuszczały na taras zimnych powiewów. Wiatr, który rozwiewał przydługie kosmyki czarnych włosów Vanamoinena i delikatnie muskał jego szyję, był przyjemnie ciepły. Ilmarinen patrzył na niego i w nagłym przebłysku zdał sobie sprawę, że Vanamoinen z programu technogenetycznego jest bardzo przystojnym mężczyzną. Chyba mam za małą siłę przebicia - zupełnie bez związku przypomniały mu się słowa naukowca.

Vanamoinen odwrócił wzrok od podziwiania krajobrazu, na który składały się dachy okolicznych budynków, wiszące ogrody oraz spacerujące po południowo-zachodnim niebie słońce, i popatrzył Ilmarinenowi prosto w oczy, jakby nie liczyło się nic innego. Ilmarinen na pół świadomie zadrżał wewnętrznie. "Wszystko albo nic" pomyślał. "Dla tego człowieka nie istnieją formy pośrednie."

- O czym chciał pan rozmawiać, doktorze Ilmarinen?

Ilmarinen uśmiechnął się, gdy psychologiczne rozważania ulotniły się z jego umysłu.

- Wystarczy po imieniu - powiedział.

- To i tak wiele sprawy nie poprawia - stwierdził Vanamoinen z afektowaną irytacją. - Ale sam nie mam się czym pochwalić - dodał. - Może chociaż w przyszłości przyjdzie moda na krótkie imiona.

- Na Kharemough? Prędzej ryby zaczną śpiewać - odparł Ilmarinen.

W oczach Vanamoinena coś błysnęło - pierwszą rzeczą, jakiej dowiedział się o Ilmarinenie, było jego poczucie humoru, rzecz niespotykana u Kharemoughi. Ilmarinen patrzył na niego - może zastanawiał się, czy był pierwszym Kharemoughi, obdarzonym zdolnością żartowania, jakiego Vanamoinen miał okazję spotkać. Vanamoinen dopiero po chwili zorientował się, że automatycznie przypisał Ilmarinenowi intuicję i inteligencję. Spuścił oczy i pociągnął łyk z filiżanki.

- Przyjaciele mówią do mnie Ilmar.

- To znaczy "Powietrzny" - powiedział Vanamoinen, spoglądając w kierunku horyzontu. - Już wiem, czemu tutaj przyszliśmy - dodał, znów patrząc na Ilmarinena.

- Rzeczywiście, lepiej czuję się na otwartych przestrzeniach - stwierdził Ilmarinen niemal przepraszającym tonem wyjaśnienia. - Proszę mówić do mnie Ilmar - powiedział, dodając niewerbalnie: "Zostań moim przyjacielem". Może nawet nie do końca sobie to uświadamiając.

Vanamoinen znów popatrzył prosto w jego oczy.

- To wielki zaszczyt dla naszej placówki, że zgodził się pan u nas pracować, doktorze - powiedział Ilmarinen, wracając do pierwotnego wątku.

Vanamoinen machnął ręką w sposób dość nieokreślony.

- Vana, Van, jakkolwiek - powiedział. - Resztę proszę zostawić sobie na specjalne okazje - dodał, jakby wbrew sobie. Jakby nawet nie wiedział, jakie mogłyby być te specjalne okazje.

Ilmarinen uśmiechnął się ponownie.

- Na Samathe byłeś kierownikiem instytutu narodowego... - podjął na nowo.

- To nie była praca dla mnie - stwierdził z lekką irytacją Vanamoinen. - Nie mówiąc o tym, że zarząd placówki wolał koncentrować się na eksploracji starych projektów - sprzed dziesiątek lat! - niż otwierać nowe. Technogenetyka jako taka zupełnie nie istniała i nic się z tym nie dało zrobić. Jak powiedziałem, mam za małą siłę przebicia. - Znów popatrzył w dal.

- Ale kilka twoich projektów zyskało uznanie nawet na Kharemough - powiedział Ilmarinen tonem, który miał być pochwalny, po czym zdał sobie sprawę z własnych słów, widząc na twarzy Vanamoinena krzywy uśmiech. - Nie tak to miało zabrzmieć... - dodał zażenowany, jednocześnie czując dziwną radość. Krzywy uśmiech był zawsze uśmiechem.

- Dzięki temu jestem tutaj - stwierdził Vanamoinen, wyciągając nad stołem ramiona i wykręcając nadgarstki.- A trzeba przyznać, że przynajmniej wy przejawiacie zainteresowanie tym tematem.

"A może po prostu chcemy mieć u siebie najlepszych naukowców galaktyki..." pomyślał Ilmarinen ze smutkiem.

- Zgodziłeś się objąć posadę kierownika wydziału. Mam nadzieję, że pomimo aktualnych niedogodności nie żałujesz tej decyzji?

- Na Samathe nie miałem żadnej przyszłości. Chyba że zająłbym się techniką pozyskiwania minerałów z wody morskiej.

- Może trzeba było...

- Może trzeba było. - Vanamoinen wciąż patrzył w dal. - Ale technogenetyka to jedyne, co tak naprawdę umiem - dodał z szokującą Ilmarinena szczerością.

- Jakoś w to wątpię. Ktoś o takiej reputacji...

Vanamoinen wzruszył ramionami i nic nie powiedział.

- W gruncie rzeczy to są studia głównie teoretyczne - odezwał się po chwili. - Nawet ja sam nie potrafię powiedzieć, czy będzie z tego jakikolwiek pożytek.

- Jako naukowcy jesteśmy też artystami - sprzeciwił się Ilmarinen. - Nie zawsze liczy się korzyść.

- I to mówi człowiek z banków informacji? - rzucił Vanamoinen ironicznie, acz bez złośliwości, patrząc na niego. - Oczywiście, projekty mają zastosowanie głównie w medycynie. Zresztą technogenetyka jako odrębna dziedzina ewoluowała z biotechnologii i bioinżynierii, a rozwój tamtych wymusiła właśnie medycyna. Setki lat pracujemy z genami, a wciąż mam wrażenie, że to dopiero początek - i kompletnie nie wiem, co jest przede mną. Czasem wydaje mi się, że zamiast rozwijać projekty, powinno się bardziej propagować istniejące i udostępniać je do szerszego użytku - powiedział z nagłą goryczą. - Może jednak na Samathe mają rację - dodał.

- Nie jestem pewien...

Vanamoinen oparł się o stolik i popatrzył prosto na Ilmarinena.

- Ludzie wciąż umierają, prawda?

Ilmarinen nie wiedział, czy nie powinien się przypadkiem roześmiać.

- Nie jesteśmy bogami, Van.

Vanamoinen pokręcił głową.

- Ale szczepionki przeciw crysane wciąż nie są ogólnie dostępne - powiedział, po czym jego przejrzyste oczy zgasły, jakby pogrążył się w przykrym wspomnieniu.

- Nie masz na to wpływu - powiedział Ilmarinen, powstrzymując chęć, by ująć jedną z leżących na blacie wąskich dłoni Vanamoinena. - Nie ma sensu się tym obarczać. Poza tym - dodał, lekko się uśmiechając - mamy w wydziale komórkę, która gromadzi i aktualizuje dane o stanie zdrowotnym poszczególnych planet. Ekspedycje medyczne niedługo ponownie wyruszą. Rząd stara się dbać także o najbardziej odległe światy...

Zapadła cisza, którą mącił jedynie świst ciągłego wiatru w osłonach kafeterii.

- Opowiedz mi o Projekcie 21 - poprosił Ilmarinen, za wszelką cenę pragnąc wydobyć Vanamoinena z ponurego nastroju, w jaki ów wpadł. - Kilkunastu mądrali z uniwersytetu głowiło się nad jego założeniami, w myśl których cały eksperyment w ogóle nie powinien się udać...


***


Rozmawiali dobrą godzinę na temat samego Projektu 21. Vanamoinen rozkręcał się w miarę opowieści - i jednocześnie rozluźniał. Inteligentne komentarze, jakich Ilmarinen nie skąpił, sprawiały mu niekłamaną przyjemność, jakiej sobie nawet do końca nie uświadamiał. Zwykle zupełnie obojętne były mu opinie, ponieważ nie pracował dla innych, tylko dla siebie, a wszelkie wyróżnienia niewiele dla niego znaczyły, zwłaszcza pochodzące od ludzi, którzy nie mieli zielonego pojęcia, o czym on tak właściwie mówi. Ilmarinen jednak sprawiał wrażenie autentycznie zainteresowanego tematem, jego wtrącenia w odpowiednich momentach wskazywały na błyskotliwy umysł, o jaki Vanamoinen go wcześniej posądził. Vanamoinenowi pochlebiało, z jakim szacunkiem odnosił się do jego słów ten Kharemoughi, i po jednej godzinie Vanamoinen zaczął dochodzić do wniosku, że może nie wszystkie jego przekonania o Kharemoughi były słuszne. Z drugiej strony wyjątek potwierdza regułę.

Vanamoinen, skupiony na rozmowie, jakąś cząstką umysłu analizował sytuację z pozycji obserwatora. I wniosek ogólny, do jakiego doszedł, był zaskakujący: czuł się dobrze obok Ilmarinena - on, który nie czuł się swobodnie w obecności innych ludzi, nie mówiąc o zadufanych w sobie Kharemoughi. Czuł, jakby życie pośród komputerów i maszyn było zaledwie podstawową egzystencją, ponad którą istnieje wiele więcej poziomów. I miał wrażenie, że obecność Ilmarinena wynosi go na jeden z nich. Czuł, że żyje.

Na taras wbiegł jeden z niewyróżniających się niczym asystentów instytutu.

- Doktorze Ilmarinen!

Ilmarinen zmarszczył lekko brwi. Młody człowiek w uniformie informatyka podbiegł zdyszany do stolika, przy którym siedzieli, zatrzymał się w stosownej odległości i ukłonił. W instytucie panowały luźniejsze obyczaje, niemniej jednak to wciąż była Kharemough. Vanamoinen obserwował tę scenę z ironicznym skrzywieniem warg.

- O co chodzi, Asprit? - zapytał Ilmarinen spokojnie, acz stanowczo. - Nie trzeba za mną biegać, można skontaktować się przez komlink.

- Próbowaliśmy, doktorze, ale...

- Wyłączyłem go, by nikt mi nie przeszkadzał - dodał wciąż spokojnie Ilmarinen.

Vanamoinen miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Blade piegi asystenta zaświeciły czerwienią.

- Wiadomość z biura wicedyrektora, czcigodnego FP Khanderavosa, w sprawie spotkania...

Ilmarinen nic nie powiedział. Ostatecznie to nie była wina asystenta, że chciał być obowiązkowy. Vanamoinen podniósł się z krzesła, czując, jak pancerz, z którego wydobył się na jedną godzinę, opada na swoje miejsce. Ruch przyciągnął wzrok Ilmarinena, który obrócił się błyskawicznie z wyrazem irytacji i rozczarowania.

- Załatwię to szybko - powiedział niemal błagalnym tonem, ignorując asystenta - i będziemy mogli kontynuować.

Zbłąkany podmuch chłodnego wiatru musnął szyję Vanamoinena.

- Muszę wracać do laboratorium. Mam dużo pracy - powiedział głosem, w którym nie brzmiały żadne emocje.

Ilmarinen patrzył na niego ciemnymi oczami, po czym wstał.

- Dziękuję za dyskusję.

Vanamoinen machnął ręką, także w geście pożegnania, i skierował się ku wyjściu z lokalu, zanim wymknęły mu się słowa, których mógł potem żałować. Wiatr powiewał jego fartuchem.

Winda zamknęła się za nim bezszelestnie, otulając miękkim światłem i uwożąc w bezpieczne podziemia. Chwilę wcześniej wydało mu się jeszcze, że widział w oddali błysk słońca na czyichś włosach, ale zamknął oczy i pogrążył się w znajomej ciemności.

"Słońce i księżyc", pomyślał bez związku.

Księżyc odbija blask słońca.

Przez chwilę czuł, że żył.



II. Analiza


Ilmarinen odczekał w ramach przyzwoitości kilka dni, po czym wysłał do Vanamoinena zupełnie niezobowiązujące zaproszenie na obiad. Vanamoinen grzecznie, acz stanowczo, odmówił. Ilmarinen ponowił propozycję spotkania kilka razy. Vanamoinen z równą stanowczością odrzucał jedną po drugiej, wymawiając się pracą. Ilmarinen mógł oczywiście odwiedzić go osobiście - a wiedział, że Vanamoinen, który "chyba ma za małą siłę przebicia", będzie musiał skapitulować w obliczu bezpośredniego ataku - jednak coś takiego nie przyszło mu nawet do głowy. W grę wchodziła jedynie inicjatywa własna, nie chciał naruszać świętości laboratorium Vanamoinena, jedynego miejsca, w którym Samathańczyk wydawał się czuć swobodnie. Coraz częściej przychodziło mu jednak na myśl, że może zostać zmuszony...

Za każdym razem, gdy dochodził do takiej konkluzji, zastanawiał się, z czego ten przymus mógł wynikać. Prawda była taka - i Ilmarinen był jej zupełnie świadomy - że desperacko pragnął kontynuować znajomość z Vanamoinenem, a nawet zdobyć jego przyjaźń. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego było to tak ważne, ale wiedział całym sobą, że inna ewentualność nie wchodzi w rachubę. Może czuł, że skorzystają z tego nie tylko na poziomie osobistym, ale też są w stanie osiągnąć wspólnie wiele na polu zawodowym? Ilmarinen nie wahał się nawet przyznać przed samym sobą, że żaden człowiek nie zrobił na nim nigdy takiego wrażenia jak Vanamoinen - włączając w to Mede, jego młodzieńczą miłość i matkę jego dzieci.

Realistycznie patrząc: czy było czemu się dziwić? Vanamoinen był geniuszem, a Ilmarinena zawsze pociągały wybitne osobowości. Ilmarinen - jako jedna z niewielu osób, które choć w pewnym stopniu rozumiały pracę Vanamoinena (z czego był dumny!) - mógł pokusić się nawet o stwierdzenie, że Vanamoinen był jednym z najwybitniejszych umysłów w historii Imperium, a być może najwybitniejszym swoich czasów. Ilmarinen analizował jego prace od kilku lat, a wynikało to bardziej z prywatnego zainteresowania niż związku z jego własnym dorobkiem naukowym. Bo co wspólnego mogły mieć banki informacji i technogenetyka?

Ilmarinen podziwiał więc Vanamoinena za jego umysł - i dlatego tak uparcie dążył do spotkania z Samathańczykiem. Spotkanie nie rozczarowało go pod żadnym względem, ponieważ poza umysłem Vanamoinen okazał się być fascynującą osobowością. Ilmarinen zdumiewał się wszakże, na jakiej podstawie mógł wyciągać takie wnioski, skoro rozmawiali zaledwie godzinę i to jedynie na temat czysto naukowy. Bardziej więc instynktownie czuł, że tego człowieka warto poznać. Rozgryźć? Och, Vanamoinen był tajemnicą i zagadką, to nie ulegało wątpliwości. Ale przecież Ilmarinen nie dążył do poznania wszystkich zagadek wszechświata, czemu zatem tak usilnie chciał zbliżyć się do Vanamoinena? W chwilach gdy ponosiła go wyobraźnia - nie mógł tego inaczej nazwać - dochodził do wniosku, że całe jego życie dążyło do tej właśnie chwili - a teraz zaczęło się na nowo. Zupełnie jakby było im pisane spotkać się i być razem.

Tylko że Vanamoinen najwyraźniej czuł coś zupełnie przeciwnego. Owszem, odpisywał na każdą jedną wiadomość - których w ciągu dwóch miesięcy zgromadziło się przynajmniej dziesięć - i to stanowiło pewną pociechę, że może jednak tak całkiem nie chce kontaktu zerwać. Ale, na bogów Imperium, to nie był nawet kontakt zawodowy - najbardziej neutralny, jaki mógł istnieć! To były dwie linijki wiadomości na koncie Ilmarinena, który zachodził w głowę, czy uraził czymś naukowca, czy może nie był dość dobry, by zwrócić uwagę geniusza, czy naciska za mocno, a powinien cierpliwie czekać na rozwój sytuacji. Wiedział przecież - zdążył to zaobserwować - że Vanamoinen, mimo całej swej zaskakującej zmienności, nie jest człowiekiem, który przy pierwszym spotkaniu zawiera przyjaźń na śmierć i życie. Ilmarinen był cierpliwy, w czym pomagała mu świadomość, że zawsze dostaje, czego chce. Ale tym razem czekanie było tak trudne...

Oczywiście, zachodziła też ewentualność, że ta cholerna praca rzeczywiście jest jedynym, co ma dla Vanamoinena znaczenie. W chwilach desperacji Ilmarinen zastanawiał się, czy było dobrym pomysłem interweniować w departamencie energetyki i wyłożyć jasno sprawę, że "wydział technogenetyki znajduje się w kluczowej fazie badań i stała, nieprzerwana dostawa zasilania ma absolutnie znaczącą rolę w powodzeniu tego przedsięwzięcia". Nawet jeśli tym przedsięwzięciem miało być szturchanie wirusów mikropipetą.

Ilmarinen prawdopodobnie wcześniej uznałby, że zmuszony jest do działań bezpośrednich, jednak jego własna praca nie dawała mu wytchnienia - ciągłe wyjazdy, ciągłe projekty, wykłady, seminaria, sympozja. Pod koniec lata powiedział sobie "stop" i postanowił poważnie podejść do sprawy, która do tego czasu przybrała już rozmiary obsesji.

Wziął tygodniowy urlop.


***


Ilmarinen nie wiedział, że Vanamoinen ani nie był na niego obrażony, ani nie uważał go za nieinteresującą jednostkę, ani też wcale nie był obłąkany na punkcie własnej pracy. (No, może za wyjątkiem tego ostatniego.) Wręcz przeciwnie.

I to właśnie było problemem.

Problemem była sprzeczność. Vanamoinen był pełen sprzeczności i doskonale zdawał sobie z tego sprawę - co niczego nie ułatwiało. Powiedział Ilmarinenowi, że jedyne, na czym tak naprawdę się zna, to technogenetyka. Z pewnego punktu widzenia miał rację. Czuł, że jego egzystencja skupia się wokół tego jednego tematu, który nadaje jej znaczenie - nie mając tego celu, po prostu rozwiałby się w chaosie wszechświata. Poczucie, że jest w czymś dobry, nadawało znaczenie jemu. Wmówił sobie dawno temu, że nie potrzebuje niczego więcej, i przez wiele lat rzeczywiście udawało mu się żyć w niemal idealnej bańce szczęścia i zadowolenia z samego siebie. Posiadał też zdolność, która być może dorównywała jego talentowi naukowemu, a było to odsuwanie trudnych spraw w podświadomość. Nie myślisz - nie ma problemu.

Vanamoinen mimo całej swej wiedzy technicznej nie miał najmniejszego pojęcia o psychologii. Jako naukowiec do szpiku kości nie uznawał nawet istnienia czegoś takiego jak dusza. Nie potrafił powiedzieć - nigdy nie zastanawiał się - co sprawiło, że był taki, jaki był. Nigdy nie zastanawiał się, co czyni z niego człowieka tak różniącego się od innych - wiecznie uciekającego w samotność komputerów i maszyn, uparcie oddalającego się od żywych. Nigdy sobie tego nawet nie uświadamiał, po prostu było to naturalne.

Aż do teraz.

Spotkanie z Ilmarinenem z banków informacji - pomimo całej swej urzekającej materii - uświadomiło mu, jak bardzo pod względem psychicznym odstaje od innych. I sprawiło mu to ból. Ilmarinen był osobowością promieniującą wokół własnym światłem, poważany, dominujący, a jednocześnie niesamowicie otwarty i serdeczny. Spokojny i pewny. Nawet wyglądał imponująco: w uniformie instytutu, z ułożonymi brązowymi włosami i ciemnymi oczami, w których odbijał się cały wszechświat. W porównaniu z nim Vanamoinen czuł się jak chimeryczny, zamknięty w sobie mruk, który nawet nie potrafi rozmawiać z ludźmi. Jakąś częścią świadomości zdawał sobie sprawę, że powyższa analiza nie do końca jest zgodna z rzeczywistością, a właściwie zupełnie ją wyklucza. Pamiętał przecież autentyczne zainteresowanie i zachłanne pragnienie zrozumienia, które widniały na twarzy Ilmarinena, gdy opisywał mu swój projekt. Widział przecież w jego oczach podziw i... radość? Przyjemność?

A potem Ilmarinen przysyłał mu jedną za drugą propozycje kolejnego spotkania, którym Vanamoinen stanowczo odmawiał, choć za każdym razem, gdy wysyłał wiadomość w cyberprzestrzeń, jakaś jego część wiła się i krzyczała w proteście. Za każdym razem Vanamoinen mówił sobie, że to ostatni raz, że na następną już nie odpowie... A potem wyczekiwał następnej z szaleńczym niepokojem - bo mogła już nie nadejść.

Nie można powiedzieć, że Vanamoinen pozwolił sobie, by jego odczucia w tej kwestii zdominowały jego działania. Zadziałał mechanizm obronny i Vanamoinen rzucił się w wir pracy, co znacznie ułatwiło przywrócenie energii w całym bloku laboratoryjnym. Vanamoinen wiedział, komu to zawdzięcza, ale nie dopuszczał tej wiedzy do poziomu świadomości. Opracował kilkadziesiąt nowych idei, z których większość odrzucił. Resztę rozwijał, badał, prowadził, zatracając poczucie dnia i nocy, żyjąc pomiędzy atomami i cząsteczkami, między wirusami, bakteriami i technogenomem. Wyszedł z założenia, że jeśli nie będzie zwracał uwagi na problem, ten sam się rozwiąże albo zniknie, jako nieistotny.

Tyle że nie znikał.

Zdarzały się chwile, kiedy coś zupełnie zwykłego przypominało mu o Ilmarinenie - a ponieważ ustawicznie tłumił i odpychał wszystkie emocje, w tych momentach uderzały w niego tak mocno, że niemal pozbawiały przytomności. I kiedy już udało mu się odzyskać oddech i przywrócić serce własnemu rytmowi, znów spychał je w podświadomość, i znów, i znów...

Vanamoinen w swoich melancholijnych rozważaniach był ślepy na jedną prawdę: że pośród wszystkich ludzi, pośród których czuł się niekomfortowo, Ilmarinen jest tym, przy którym czuł się dobrze. Odczucie przyjemności, jaką czerpał z obecności Ilmarinena podczas ich spotkania, zupełnie jakby wskoczyło do probówki, zakorkowało się i ustawiło w kącie szafki, a Vanamoinen patrzył na nie już tylko i wyłącznie poprzez pryzmat swych doświadczeń z innymi ludźmi. Wiedział, że Ilmarinen jest inny - niemal z bolesną rozkoszą zdawał sobie z tego sprawę - a jednak oceniał go miarą pozostałych. Tak, Vanamoinen był pełen sprzeczności.

Jeśli się nie zaangażujesz, to się nie rozczarujesz - brzmiała jedna z zasad jego kodeksu zachowawczego.


***


Ilmarinen nie spodziewał się, że wrażenie będzie tak potężne. Dobrze się stało, że drzwi do pracowni były otwarte, że nie zwrócił niczyjej uwagi, że Vanamoinen siedział skupiony przed monitorem. Dobrze się stało, że nie musiał zaraz na wstępie stanąć z nim twarzą w twarz, ponieważ wtedy... Nawet nie wiedział, co wtedy. Stał w drzwiach i tylko patrzył, czując, jak oszałamiająca radość wypełnia jego wnętrze, słysząc tylko huk krwi i rejestrując wściekłe uderzenia serca, które chciało chyba wyrwać się z piersi. Jak wytrzymał te dwa miesiące?

Jedną z uroczych cech Ilmarinena było całkowite otwarcie na pełne spektrum doznań i uczuć. A jeśli tylko były pozytywne, nie zastanawiał się więcej nad ich naturą, przynajmniej nie od razu. Choć nie mógł nie stwierdzić ze śmiechem, że chyba rzucono na niego jakiś urok.

Vanamoinen siedział przy pulpicie, jego palce przebiegały co chwilę po klawiaturze, na monitorze obrazy zmieniały się z prędkością światła, ale wyraz twarzy pozostawał ten sam: lekkie zmarszczenie brwi, lekko zaciśnięte usta i wszystko kontrolujące oczy, w których odbijały się cyfry, symbole i wzory cząsteczkowe.

- Doktorze...? - cichy głos wdarł się w jego skupienie.

- Jestem za... - odpowiedział automatycznie, ale percepcja działała równie szybko.

Odwrócił się gwałtownie i popatrzył na stojącą w drzwiach postać.

Vanamoinen podziękował wszystkim bogom Imperium, że siedzi. Ilmarinen cieszył się, że oparł się zawczasu o futrynę. Co czuli w tamtym momencie? Można zakładać, że była to mieszanka emocji, które trudno - o ile nie niemożliwe - rozdzielić. Analityczny umysł Vanamoinena nie był w stanie, pragmatyczny Ilmarinena nawet nie próbował. Gdyby myśleli schematami swoich dziedzin, Vanamoinen odniósłby się do wiązania kowalencyjnego, zaś Ilmarinen do równoważności matematycznej. Może nawet z pewną rozpaczliwą radością poczuli podświadomie, że za nich dawno już zadecydowano. Świadoma część mogła się jeszcze opierać, ale jedno było jasne:

Długo to nie mogło potrwać.


***


Ilmarinen za jeden z większych życiowych sukcesów poczytywał sobie, że udało mu się wyjść z laboratorium technogenetycznego na własnych - choć nieco drżących - nogach. To była ekstaza. Nie mógł pojąć, jakim cudem udało mu się prowadzić zupełnie rzeczową i swobodną dyskusję, skupić się i odpowiadać na pytania, być w temacie. Chyba był zdolniejszy, niż mu się wydawało, jak pomyślał później. No i oczywiście odniósł zwycięstwo - koniec końców stanęło na tym (i nikt szczególnie nie musiał się domagać ani protestować), że przyjdzie nazajutrz i jeszcze nazajutrz, i jeszcze... Rozmawiali na temat projektu, nad którym Vanamoinen właśnie pracował, i Ilmarinenowi udało się całkiem trafnie odczytać wszystkie przesłanki i pojąć założenia. Wtrącił nawet kilka uwag i propozycji, na które Vanamoinenowi zabłysły oczy i który z miejsca wziął się za ich realizację. Ilmarinena przerażała i jednocześnie fascynowała niesamowita żywiołowość Vanamoinena, która przejawiała się w podejmowaniu błyskawicznych decyzji czy wykonywaniu ruchów, nad którymi inni myśleliby dniami. Pewnie to stanowiło o jego geniuszu, doszedł do wniosku Ilmarinen. Zdawał sobie sprawę, że pewnie nigdy nie zdoła się przyzwyczaić do zaskakującego sposobu działania Vanamoinena - ale nie poczytywał tego za coś złego. W tamtym momencie wiedział już, że akceptuje tego człowieka w stu procentach i całej jego niedoskonałej doskonałości. Nie tylko Vanamoinen potrafił podejmować błyskawiczne decyzje, myślał potem ze śmiechem.

Kiedy skończyli po kilku godzinach - które nie wiadomo kiedy i jak upłynęły - czuli, jakby znali się przez całe życie, choć nie zamienili ani jednego słowa na tematy pozanaukowe. Ich umysły współpracowały z idealną zgodnością - spokój Ilmarinena spinał szaloną energię Vanamoinena, Chaos układał się w Ład. Ilmarinen frunął, choć nie potrafił powiedzieć nic o odczuciach Vanamoinena, którego twarz pozostała zamknięta i bez wyrazu i tylko oczy migotały raz po raz.

Tej nocy Vanamoinen po raz pierwszy od dawna zasnął, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki, i spał spokojnie. Ilmarinen leżał, patrząc w gwiazdy aż do bladego świtu, zaś jego umysł wypełniały świetliste wizje. Zasnął z uśmiechem na ustach.


***


Następny tydzień upłynął i bardzo szybko, i bardzo intensywnie. Dyskusje i analizy. Wspólna praca. Doświadczenia, najpierw wirtualne, później in vivo. Wszystko działo się błyskawicznie - to nie była suma pracy dwojga ludzi, to było coś zwielokrotnionego. Vanamoinen wiedział, że nigdy przedtem nie pracowało mu się tak łatwo - i tak przyjemnie. Ale też nigdy nie miał takiego... asystenta.

Nazywanie Ilmarinena asystentem wywoływało uśmiech, choć ten na jego twarzy gościł niezmiernie rzadko. Vanamoinen zastanawiał się, co się zmieniło - i doszedł do zaskakującego wniosku, że nic. Wniosek ten był prostą odpowiedzią na prawdę, której nie chciał zaakceptować przez dwa miesiące: że Ilmarinen nie jest jednym z wielu - że jest Ilmarinenem. Kimś, przy kim on, Vanamoinen, jest sobą i czuje się z tym zupełnie normalnie. Nawet nie musiał na niego patrzeć, wystarczała świadomość, że jest obok. Nie musiał patrzeć, ponieważ widział tę twarz przed oczami cały czas. Tylko tyle - i aż tyle - było mu potrzebne do szczęścia.

Nie musiał patrzeć, ale wiedział, że Ilmarinen patrzy na niego wciąż i wciąż. Nawet mu to nie przeszkadzało. Może zresztą dlatego skupiał się na odczytach komputera, na obrazach próbek i modelach cząsteczkowych, by nie patrzeć w te ciemne oczy, które władały wszechświatem. Ponieważ bał się, że kiedy w nie spojrzy, stanie się coś strasznego.

Strach przed strachem. Śmieszne.

Ilmarinenowi udało się go nawet wyciągnąć dwa czy trzy razy do restauracji instytutu, choć skupiony na pracy, zupełnie nie czuł głodu. Trudno było opuścić bezpieczne laboratorium i znaleźć się pośród ludzi, niemniej jednak obecność Ilmarinena pomagała. A kiedy siedzieli już przy stoliku i kontynuowali rozpoczętą w podziemiach dyskusję, zupełnie nie przejmował się ludźmi. Udało mu się nawet raz czy dwa odwzajemnić uprzejme powitanie ze strony pracowników instytutu. Może przy Ilmarinenie nauczy się żyć między ludźmi? Przy nim wszystko wydawało się proste. Ale jego myśli o przyszłości nie sięgały dalej niż do następnego dnia. Skupiał się na tym, co jest tu i teraz, to Ilmarinen był wizjonerem. Choć czasami odnosił zupełnie przeciwne wrażenie, kiedy analizując projekt, jego myśl pędziła z prędkością światła ku końcowi, a Ilmarinen wskazywał na jakiś maleńki punkcik, w którym można by skręcić w drugą stronę - może z większym nakładem energii, ale za to z zyskiem czasu. Albo odwrotnie. I zawsze miał rację.

Tydzień minął zbyt szybko.



III. Koniec przekazu


- Jesteś wielki, Vana - powiedział Ilmarinen, patrząc na monitor, a w jego ściszonym głosie pobrzmiewał niekłamany podziw czy nawet otwarta rewerencja.

Vanamoinen nie zareagował, przebiegając ponownie po klawiaturze, ale chociaż raz jego czoło było gładkie, co oznaczało, że słyszał słowa Ilmarinena i przyjął je pozytywnie.

- Naprawdę jesteś geniuszem - dodał Ilmarinen cokolwiek wyzywająco.

Vanamoinen wzruszył ramionami, wciąż nic nie mówiąc. Patrzył w monitor, dwakroć bardziej dumny z pochwały Ilmarinena niż z własnego dzieła.

- Szybko nam to poszło - powiedział, patrząc na doskonały model cząsteczkowy migający na ekranie. - Dziękuję za pomoc - dodał, odwracając się i patrząc wreszcie na stojącego obok Ilmarinena.

Ilmarinen machnął ręką.

- Daj spokój. To była czysta przyjemność - powiedział, a światło w jego oczach potwierdzało w pełni tę odpowiedź.

Vanamoinen skinął głową i wziął się za zamykanie programu. Pomimo zadowolenia z zakończonego sukcesem eksperymentu, pomimo słów uznania ze strony Ilmarinena, które chłonął jak gąbka, nie mógł pozbyć się uczucia chłodu, jaki ściskał jego wnętrzności. Projekt dobiegł końca, najlepszy tydzień w jego życiu minął, Ilmarinen wróci do swojego wydziału i wszystko będzie jak kiedyś. Och, mogli pewnie kontynuować znajomość zawodową, wpadać od czasu do czasu do siebie (Vanamoinen widział to raczej w wersji wpadania Ilmarinena do niego), może nawet umawiać się na wspólne lunche... Ilmarinen chciałby tego, a on sam... A on sam zdał sobie sprawę, że to mu nie wystarczy. Zdał sobie - z przerażeniem - sprawę, że chce Ilmarinena tylko dla siebie, pragnął go z zachłanną zaborczością, ponieważ uświadomił sobie, że przez te dwa miesiące i ten jeden tydzień budził się każdego ranka z nadzieją, że go zobaczy. Obecność Ilmarinena była tym, co się liczyło i co wystarczało. Wtedy wszystko wydawało się kompletne.

Ale wszystko dobiega końca - tę prawdę poznał już dawno. Każdy projekt i eksperyment ma swój finał i nawet gwiazdy się wypalają. Przez jeden fantastyczny tydzień czuł się szczęśliwy, czuł, że żył i że znalazł sens, i myśl, że będzie musiał powrócić do wcześniejszej egzystencji, wydawała się odbierać krwi ciepło, a płucom oddech. Podniósł wzrok znad sprzętu i popatrzył na Ilmarinena, w spojrzeniu starając się zawrzeć całe pragnienie, całą rozpaczliwą potrzebę, wszystko to, czego nie był w stanie powiedzieć słowami. "Nie opuszczaj mnie, Ilmarinenie!"

A potem jak zawsze poddał się rzeczywistości, której nie był w stanie zmienić. Jest twardy i skoro przeżył do tej pory, da sobie radę. Z rezygnacją - a przecież na polu technicznym nie znał tego pojęcia. On, który zawsze dążył do przodu, nawet nie zastanawiając się, że może się cofnąć, wiedząc, że osiągnie sukces.

Nie ma ludzi perfekcyjnych we wszystkim.

Monitory pociemniały, panele świetlne lekko przygasły. Vanamoinen stał jeszcze przez chwilę przy konsoli, spoglądając w przestrzeń. Odwrócił się i popatrzył po pomieszczeniu, jakby chcąc odwlec jeszcze na trochę chwilę nieuniknionego pożegnania. Ale wszystko było już zakończone, nie zostało nic poza zamknięciem drzwi i powrotem do szarego mroku.

- Chodźmy to oblać - wyszedł z propozycją Ilmarinen. - Znam świetny lokal, całkiem niedaleko instytutu...

Złapał Vanamoinena za rękę, jakby zamierzał go pociągnąć ku wyjściu.

Jak gdyby nigdy nic. Był to naprędce sklecony plan i ostatnia desperacka próba, by przedłużyć ten dzień. Ilmarinen był świetnym aktorem, a naturalność była jego twarzą i jednocześnie jednym z większych atutów.

Tyle że z Vanamoinenem nic nie było, jak gdyby nigdy nic. Ilmarinen obrócił się z niemym westchnieniem, gdy poczuł opór. Vanamoinen stał w miejscu, patrząc na dłoń Ilmarinena ściskającą jego własną, a następnie podnosząc wzrok i spoglądając w jego ciemne oczy.

Ilmarinen powoli puścił jego rękę i przyjął wersję logiczną: że Vanamoinen nie bywa w lokalach.

- No to chodźmy chociaż do mnie - powiedział z uśmiechem. - Coś się znajdzie w barku - dodał, błyskając zębami.

- Ja...

Ilmarinen stał i patrzył na Vanamoinena z wyczekiwaniem, i Vanamoinen wiedział, że musi podjąć decyzję. On, nikt inny. Zdjął fartuch, przerzucił go przez oparcie fotela i skinął lekko głową. Wyszli, zostawiając za sobą pogrążone w ciemności laboratorium.


***


Wciąż trwało lato, wieczór był ciepły, choć słońce schowało się już za horyzontem. Ilmarinen zaproponował, by przeszli się piechotą, a Vanamoinen na to przystał. Ilmarinen zamieszkiwał jeden z ekskluzywnych apartamentów pobliskiej dzielnicy, położony na jednym z wyższych pięter smukłego wieżowca. Widok z ogromnych okien mógł śmiało konkurować z podniebną kafeterią instytutu. Mieszkanie urządzone było ze smakiem, sprawiało jednak wrażenie, że jego właściciel rzadko w nim przebywa. Wnętrze zdobiły dzieła sztuki, obrazy, rzeźby, holograficzne i rzeczywiste. Były też fotografie, którym jednak Vanamoinen wiele się nie przyglądał, szanując prywatność Ilmarinena. Siedział teraz na miękkiej sofie, patrzył na granat nieba, na zachodzie będącego jeszcze błękitem, a tuż nad linią horyzontu połyskującego złotem. Było cicho, spokojnie, bezpiecznie.

- Ilmarinen... Powietrzny... - powiedział cicho.

- Wciąż uważam, że gdybyśmy w zmienniku gamma zastosowali polaryzację dodatnią, wiązanie byłoby mocniejsze, a cała struktura cząsteczki stabilniejsza - oznajmił Ilmarinen, wchodząc do pokoju i kontynuując dyskusję, w którą udało mu się wciągnąć Vanamoinena podczas krótkiego spaceru.

- In vitro, owszem - zgodził się Vanamoinen.

Ilmarinen postawił na niskim stoliku butelkę i wręczył Vanamoinenowi kieliszek. Vanamoinen popatrzył na przedmiot, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.

- Mieliśmy świętować - przypomniał mu Ilmarinen, którego kąciki ust zadrżały.

- Ach tak - stwierdził obojętnie Vanamoinen, pozwalając Ilmarinenowi napełnić kieliszek złotym płynem.

- Dlaczego uważasz, że to by nie wyszło? - spytał Ilmarinen, siadając na sofie.

- In vitro nie jesteśmy w stanie założyć wszystkich wpływów zewnętrznych - wyjaśnił Vanamoinen. - Polaryzacja dodatnia jest ogólnie przyjętym sposobem na wzmocnienie wiązania, to prawda. Nie sprawdza się to jednak w przypadku, gdy wirus ma się przemieszczać drogą zewnętrzną, poza organizmem. Sztucznie wzmocnione wiązanie rozpadnie się momentalnie, ponieważ napięcia energetyczne będą zbyt duże.

Ilmarinen zmarszczył czoło.

- Nie wiedziałem o tym.

- Ja też nie - odparł Vanamoinen. - Do czasu.

Podniósł kieliszek i popatrzył na jego zawartość na tle zachodniego, ciemniejącego już nieba, następnie wziął ostrożny łyk.

- Nie jest mocne - powiedział Ilmarinen. - Nie zamierzam nas upić.

- Nie upijam się - odparł Vanamoinen obojętnie, czując, że zupełnie inne rzeczy przyprawiają go o oszołomienie.

- Szczęśliwy człowiek - stwierdził Ilmarinen z westchnieniem.

- Czasem dobrze byłoby się upić - powiedział Vanamoinen, wzruszając ramionami.

- Z pewnością - zgodził się Ilmarinen, pociągając z kieliszka.

Vanamoinen sączył przyjemnie słodki napój, a jego umysł - biorąc pod uwagę okoliczności - był zdumiewająco spokojny. Był to spokój, jaki do tej pory czuł tylko w swoim laboratorium. Czy było to zasługą otoczenia, dyskusji czy po prostu samego Ilmarinena - nie potrafił powiedzieć. Chyba wszystko i tak sprowadzało się do jednego. W tym momencie Vanamoinen podjął jedyną rozsądną decyzję: postanowił, że nawet jeśli alkohol na niego nie działa, może na ten jeden wieczór odrzucić wszystkie środki bezpieczeństwa, opuścić bariery i po prostu cieszyć się tym, co ma. I nigdy tego nie żałować.

Odwrócił się do Ilmarinena, który oderwał wzrok od linii horyzontu, wciąż będącej złotym paskiem, i popatrzył na niego.

- Czego chcesz? - zapytał Vanamoinen.

- Możemy porozmawiać o twoim następnym projekcie - powiedział Ilmarinen, odstawiając kieliszek - albo podyskutować o wirusie sigma, albo coś zjeść, albo...

- Nie. Czego tak naprawdę chcesz?

Ilmarinen patrzył w jasne oczy Vanamoinena, których spojrzenie było teraz zupełnie otwarte. Wydawało mu się, że wtedy, w laboratorium, Vanamoinen przez chwilę tak na niego patrzył. Jakby nagle opadły zasłony, ukazując tkwiące w samym środku samotność, strach i pragnienie. I sam poczuł, że dwa miesiące i jeden tydzień - a może były to całe eony? - to wystarczająco długo, by znaleźć się na krawędzi szaleństwa.

- Ciebie - powiedział, po czym harmonijnym ruchem, w którym było tylko trochę subtelnego wahania, sięgnął do twarzy Vanamoinena i dotknął jego ust w najbardziej delikatnym pocałunku, jaki mógł istnieć na tym świecie.

Vanamoinen nie poruszył się, drgnęły tylko jego długie rzęsy, ale migocący w jego oczach płomień przybrał na sile.

- Dałbym ci cały wszechświat - powiedział Ilmarinen przez zaciśnięte gardło, wiedząc, że za chwilę straci zdolność mówienia. Już czuł napływające do oczu łzy, wywołane napięciem, oszołomieniem i przemożną czułością, jaka wypełniała jego serce, gdy patrzył na Vanamoinena. - Dałbym ci cały wszechświat... - powtórzył szeptem, opuszczając głowę.

I wtedy Vanamoinen mu uwierzył.

Odstawił kieliszek na stolik. Jego ręce drżały, ale nie przejmował się tym zupełnie. Jedną dłonią zamknął dłoń Ilmarinena, drugą ujął pod brodę i uniósł twarz ku sobie.

- Nie potrzebuję wszechświata - powiedział cicho, składając na jego ustach delikatne pocałunki i wciąż patrząc w jego oczy. - Ale bądź przy mnie.


***


- Vanamoinen - powiedział Ilmarinen, smakując każdą sylabę, jak wcześniej smakował każdy fragment skóry swego kochanka. - Vanamoinen...

Vanamoinen odchylił głowę do tyłu, słysząc w głosie Ilmarinena tak wiele uczucia. Nie mógł powstrzymać westchnienia, jakie wydobyło się z jego gardła.

"Na szczególne okazje..."

Ilmarinen przesunął opuszkami palców po jego twarzy, dotykał nosa, ust, kości policzkowych. Przeciągnął delikatnie po żuchwie i znów wrócił do powiek, muskając linię rzęs.

Vanamoinen nagle przestał widzieć wyraźnie, albowiem pod tą pieszczotą, wyrażającą największą czułość, jego oczy wypełniły się łzami. Zamrugał, ponieważ z tej chwili doskonałego szczęścia nie chciał tracić nawet nanosekundy.

W ciemnych oczach Ilmarinena migotały gwiazdy. Vanamoinen czuł, jakby pomiędzy nimi odnalazł drogę do domu.

Nie był sam.

Przyciągnął swego kochanka do siebie i na nowo pogrążył w oszałamiającej rozkoszy, jaką stał się cały jego świat.


***


Kiedy później - gdy już zaspokoili najbardziej gwałtowne pragnienie siebie nawzajem - leżeli zakopani w pościeli, ciesząc się znacznie trwalszą więzią niż fizyczna przyjemność, Ilmarinen powiedział:

- Nie moglibyśmy nie być razem.

- Nie moglibyśmy...

- Czuję, jakby nie było innej drogi.

- Mmm - mruknął w ramach potwierdzenia Vanamoinen wtulony w jego bok.

- Jakby cały świat dążył do tej jednej chwili... Wierzysz w przeznaczenie?

- Sam jestem kowalem swego losu.

Ilmarinen przymknął oczy.

- Choć zaczynam wierzyć, że w tej kwestii ktoś za nas postanowił - dodał Vanamoinen.

Ilmarinen objął go mocniej.

- Ale nie mam nic przeciwko...

Ilmarinen się uśmiechnął.

- Może dane jest nam zmienić wszechświat...? - powiedział.

Vanamoinen uniósł głowę z jego piersi i popatrzył w jego ciemne oczy, teraz zasnute błogością i wizjami przyszłości. Uśmiechnął się.

- Z tobą... Wierzę, że jesteśmy w stanie.



[22.6.2007]




back