edukacja




Od autorki: Slash numer 3, wizja numer 1 - innymi słowy, jak Clio sobie umila wolny czas, wykorzystując bogatą wyobraźnię. Ale to wszystko wina Stokrot, o! (dedykacja) Kolejny tekst dla czytelników od lat 15. Wciąż nie Seria Herbaciana, choć jakby bliżej - przynajmniej z tematyki. Od siebie dodam na koniec, że słowo "akademia" odnoszące się do relacji Gin-Kira wprawia mnie w stan absolutnego rozemocjonowania. Ja chyba lubię romanse szkolne...





Słońce barwiło ściany gabinetu czerwienią, podkreślając panującą w nim atmosferę spokoju. Mimo późnej pory przez otwarte okna napływało do środka wciąż ciepłe powietrze. Niedługo będzie za ciemno, żeby cokolwiek czytać. Gin podniósł się od stołu, by zapalić pierwszą lampę. Złote światło padło na rozłożoną mapę, wydobywając z szarego półmroku szczegóły, do których cienia oczy zdążyło się przyzwyczaić.

Chłopiec mrugnął z zaskoczeniem i podniósł głowę znad notatek. Gin uśmiechnął się, wracając na miejsce.

- Wieczory są coraz krótsze, Izuru - powiedział tonem wyjaśnienia. - Szkoda oczu.

Chłopiec kiwnął głową i wrócił do studiowania mapy, wyraźnie nieświadomy faktu, że Gin zawiesił na nim zamyślone spojrzenie. A może po prostu mu to nie przeszkadzało.

Spotykali się przeważnie w każdy wtorek. Izuru Kira dostał specjalne pozwolenie na odwiedzanie Gina Ichimaru celem dalszej edukacji. Był jednym z najlepszych uczniów Akademii, ambitnym i żądnym wiedzy, co nie uszło uwadze Aizena Sōsuke. Kapitan Oddziału Piątego łaskawie wyraził zgodę, by chłopiec korzystał z jego biblioteki oraz doświadczenia jego wicekapitana. Początkowo Gin był do pomysłu nastawiony z bardzo umiarkowanym entuzjazmem, szybko jednak uznał, że spędzane z Izuru Kirą godziny są nad wyraz przyjemne i odprężające.

Rozmawiali na tematy wszelakie - od historii i ustroju Seireitei począwszy, na konkretnych zagadnieniach tyczących się działalności shinigami skończywszy. Izuru był pojętnym i uważnym rozmówcą. Gin podejrzewał, że niedługo poprosi także o nauki praktyczne, głównie zajęcia z szermierki. Większość czasu, jak teraz, spędzali nad najróżniejszymi materiałami - książkami, zwojami i mapami - dyskutując bądź w ciszy zapoznając się z ich treścią. Aizen zwykle w tym czasie miał gościnne wykłady w Akademii, więc w kwaterach dowództwa było zupełnie spokojnie i nikt im nie przeszkadzał.

Gin patrzył na chłopca pogrążonego w topografii odległego zakątka Soul Society, zdumiewająco często nawiedzanego przez hollowy, by można to uznać za przypadek. Lekko zmarszczone brwi, skupione spojrzenie pod jasnymi rzęsami... Reiatsu Izuru było spokojne, doskonale dopasowane do nastroju tego wieczoru. Gin westchnął w duchu. Chłopiec studiuje ciężko i chłonie wiedzę tylko po to, by stać się pionkiem w niegodziwych planach Aizena. Myśl ta nagle wydała się Ginowi przykra. Może po prostu widział w Izuru siebie.

Chłopiec wyciągnął i z niezwykłą pewnością wskazał szczupłym palcem jakiś punkt.

- Prawdopodobnie w tym miejscu występuje załamanie pola energetycznego, powodując, że granica między Soul Society a Hueco Mundo jest znacznie cieńsza i o wiele łatwiejsza do przebycia - oświadczył z niezachwianym przekonaniem.

Gin podszedł bliżej, by przyjrzeć się dokładniej, i kiwnął głową. Wszystko wskazywało na to, że chłopiec ma rację. Linie pola energetycznego uwzględnione przez mapę nie wskazywały na żadne tego typu rewelacje, Izuru jednak połączył je z niewidocznymi wpływami konkretnych punktów okolicy i wysunął prawdopodobny wniosek. Gin po raz kolejny zdumiał się wnikliwością chłopca i jego zdolnościami analitycznymi. Prawdę powiedziawszy, zdumiewał się nim coraz bardziej i bardziej, przy każdej nieledwie okazji.

Izuru podniósł głowę i spojrzał na niego z nieśmiałym uśmiechem. Przez jedną chwilę Ginowi ów radosny wyraz jego twarzy wydał się najpiękniejszym i najdoskonalszym obrazem na świecie.

Tego, co stało się potem, nie był w stanie logicznie sobie wyjaśnić. Bo przecież wyjaśnieniem nie mogło być nagłe odczucie, że ma do czynienia z czymś niespotykanym i istniejącym jedną chwilę?

Pochylił się i pocałował chłopca, jakby była to najbardziej naturalna rzecz pod słońcem.

Powieki Izuru zatrzepotały, a on sam patrzył przede wszystkim z zaskoczeniem i zakłopotaniem. Nie zareagował w żaden sposób, stał tylko z uniesioną głową, spoglądając na Gina szeroko otwartymi szafirowymi oczami. Dopiero po chwili spuścił wzrok, a jego policzki zabarwił rumieniec.

- Lepiej już pójdę, Wicekapitanie Ichimaru - powiedział cicho, zgarniając ze stołu notatki.

W drzwiach przystanął odwrócił się ponad ramieniem, nie patrzył jednak na Gina, raczej na dywan w okolicy jego stóp.

- Dobranoc, Wicekapitanie Ichimaru - dodał i wyszedł w ciemniejący mrok.

Gin stał, gdzie stał, spoglądając w miejsce, skąd tak nagle chłopiec zniknął.

Co go opętało?

Odpowiedzi na to pytanie szukał długo i bez rezultatu. Później jego myśli zajęła świadomość, że może właśnie rzucił chłopcu pod nogi kłodę na jego drodze do wymarzonej pozycji shinigami. Było wielce prawdopodobne, że Izuru podziękuje za korepetycje, które mogły mu przynieść jedynie korzyść. A przynajmniej tak miało być w założeniu.

Minęło wiele godzin, zanim Gin Ichimaru usnął tej nocy.

Przed snem jego umysł nawiedziła lekka jak strzęp mgły myśl, że usta Izuru były nie mniej słodkie niż usta Rangiku Matsumoto.



***


Izuru sam nie wiedział, jak spędził następny tydzień. Miał wrażenie, że jego rzeczywistość została wywrócona do góry nogami. Miał ochotę śmiać się i na przemian krzyczeć. Miał ochotę pobiec choćby zaraz do Oddziału Piątego, a potem pragnął już nigdy na oczy nie oglądać Gina Ichimaru. Sypiał kiepsko, za dnia potrafił zapaść w sen w trakcie nauki. O jedzeniu zapominał.

Chwilami zastanawiał się, czy to, co zdarzyło się w gabinecie wicekapitana Oddziału Piątego, w ogóle miało miejsce czy było wizją narzuconą mu nie wiadomo przez kogo i po co. Zastanawiał się, czy w ogóle miało znaczenie i czy warto było to roztrząsać. Starał się, jak zawsze, zachować spokój i panować nad targającymi nim emocjami, ale nie w pełni mu się udawało, czego dowodem były bardziej niż zazwyczaj cięte komentarze Renjiego. Do tych zdążył się przyzwyczaić przez całe lata przyjaźni z Renjim, niemniej jednak...

Niemniej jednak był pewien, że do tej pory w jego życiu nie wydarzyło się nic równie wstrząsającego i że dłużej takiego stanu nie zniesie.

I oto nadszedł kolejny wtorek, wyczekiwany mocniej niż kiedykolwiek. Izuru zastanawiał się, czy wyrazem odwagi czy szaleństwa z jego strony było tu przychodzić. Wiedział natomiast, że jego egzystencją potrząśnięto tak gwałtownie, że nadzieje na spokój są nikłe. Nie był w stanie zdusić w sobie rozpętanych emocji i doznań, choćby się starał. Postanowił iść naprzód, nie cofać się.

Wicekapitan Ichimaru był dziś wyjątkowo skupiony. Kiedy Izuru o ustalonej godzinie zapukał do drzwi jego gabinetu, został przywitany dość zdumionym spojrzeniem, zaraz jednak twarz zastępcy kapitana Oddziału Piątego stała się nieprzenikniona. Odezwał się może w dwóch słowach, krótko nakreślając zakres materiału, jakim się dziś mieli zajmować, a następnie pogrążył się w lekturze.

Udało im się przetrwać jakąś godzinę, co Izuru w tych okolicznościach uznał za spory sukces. Przez cały ten czas rzucał ukradkowe spojrzenia na Gina Ichimaru, który siedział ze wzrokiem wbitym w książkę, pochłonięty jej treścią, jakby przedstawiała najistotniejsze prawdy wszechświata. Brwi miał ściągnięte, wieczny uśmiech zniknął w jego twarzy. Nawet strony udawało mu się przewracać w równomiernych odstępach.

Jeśli chodziło o niego, Izuru nie przeczytał choćby jednego zdania, zastanawiając się, co powinien i czy powinien zrobić. Wydawało mu się, że kiedy już się tu znajdzie, wszystkie odpowiedzi na pytania, których nawet nie potrafił sformułować, pojawią się same z siebie. Zakładał, że  c o ś  się wydarzy. Cokolwiek.

Jedyną odpowiedzią było jego własne wzburzenie, które wzmogło się nieporównywalnie, kiedy ujrzał Wicekapitana Ichimaru. Sam sobie się dziwił, że jest w stanie zachować zewnętrzny spokój w obliczu tak silnych emocji, jakie się w nim kłębiły - w obliczu faktu, że tak naprawdę pragnął... No właśnie, czego?

Odłożył książkę - wiedział, że dzisiaj i tak nic mu do głowy nie wejdzie - i podniósł się z fotela. Zauważył, że w oczach Gina Ichimaru, który nie odrywał wzroku od własnej lektury, coś mignęło. Zebrał się na odwagę... Po prawdzie czuł się nieustraszony. Jeśli tak ma wyglądać życie shinigami, nie zapowiadało się źle - pomyślał przelotnie, podchodząc do swojego nauczyciela i stając obok.

Nawet oficer Gotei 13 ma granice swojej cierpliwości, tak też i Gin Ichimaru po chwili oderwał wzrok od trzymanej w rękach książki i podniósł oczy na Izuru. Serce Izuru biło tak szybko, że miał wrażenie, że jego ciało drży w rytm uderzeń. Nie było jednak odwrotu, poza tym... w jakiś niepojęty sposób wyczuwał, że nic złego nie jest w stanie go spotkać.

Nachylił się i złożył pocałunek na ustach mężczyzny.

Gdyby skromność i zawstydzenie nie kazały mu zamknąć oczu, miałby pierwszą w życiu okazję ujrzeć szeroko otwarte oczy Gina Ichimaru.

Kiedy nic się nie stało, uniósł powieki i wyprostował się z niejakim poczuciem zagubienia. Wszystko wydawało się być proste... aż nagle nie było. Wicekapitan Ichimaru wstał z krzesła i teraz to Izuru musiał unieść głowę, by móc spojrzeć w twarz znacznie wyższego od siebie oficera.

- Nie igraj ze mną, Izuru - powiedział zastępca kapitana Oddziału Piątego, a w jego głosie zabrzmiała nuta ostrzeżenia, pod nią zaś druga, niemal żalu.

- Nie igram - wyszeptał Izuru. - Poza tym to ja mógłbym...

"...coś takiego powiedzieć" - zamierzał dokończyć, ale nie zdążył. Wąskie dłonie objęły jego twarz, wąskie wargi spoczęły na jego ustach, a koniuszek wilgotnego języka wsunął się do jego wnętrza. Zakręciło mu się w głowie i musiał złapać mężczyznę za kosode, by zachować równowagę.

Pocałunek nie trwał długo - o wiele za krótko zdaniem Izuru, nawet gdy musiał go przerwać, bo zabrakło mu oddechu. Gin Ichimaru wyswobodził się z jego uścisku i odwrócił.

- Lepiej już idź, Izuru - powiedział spokojnie.

- Ale...

- Lepiej już idź - powtórzył wicekapitan Oddziału Piątego tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Izuru pochylił głowę. Nie rozumiał. Nie chciał. Nie...

Ale posłuchał polecenia. Jakaś część jego duszy miała świadomość, że jeśli teraz nie odejdzie, wydarzy się coś, czego nie potrafił sobie wyobrazić.

Zastanawiał się jednak, czy nie tego właśnie pragnie najbardziej.



***


Tydzień później Gin znów zdumiewał się faktem, że wciąż coś go może w życiu zaskoczyć. Izuru stał w drzwiach z równie skromnym spojrzeniem jak zawsze i ze stertą notatek pod pachą. Jak zawsze wszedł nieśmiało do środka, jak zawsze z szacunkiem milczał, czekając, aż pierwszy odezwie się stojący o wiele wyżej od niego oficer Gotei 13. Wszystko wydawało się być jak zawsze... dopóki chłopiec nie podniósł oczu i nie spojrzał na niego spojrzeniem tak wygłodzonym, tak spragnionym, że Gin niemal się cofnął.

On sam starał się nie myśleć o wydarzeniach ostatnich dwóch tygodni, świadomie spychając je w głąb umysłu, bagatelizując i odbierając im znaczenie. Podświadomie wiedział, że to na próżno. Że kiedy - jeśli - Kira Izuru przekroczy jeszcze próg tego gabinetu, on, Gin Ichimaru, nie będzie w stanie w żaden sposób się powstrzymać.

Nie wiedział nawet dlaczego... Czemu ten właśnie chłopiec - chłopiec! - wzbudzał w nim takie odczucia i doprowadzał do stanu absolutnej obsesji? Gin nigdy w życiu nie czuł podobnie w stosunku do żadnego człowieka, tym mniej ucznia Adademii.

Ale oto Izuru był tu i teraz i zmierzał w jego stronę krokiem lunatyka. Położył notatki na stole, nawet na nie nie spojrzawszy, a kiedy część spadła na podłogę, nie mógłby być mniej zainteresowany.

"Niech mnie mają w opiece wszystkie duchy opiekuńcze shinigami", Gin zdążył jeszcze pomyśleć, a potem Izuru był już przy nim, stając na palcach i sięgając do jego twarzy. Gin objął go i przyciągnął bliżej, odwzajemniając pocałunek. Nie mógł zrobić nic innego, nawet jeśli przez ostatnie dwa tygodnie upewniał się w przekonaniu, że jedyne słuszne, moralne i etyczne będzie właśnie wszystko inne.

Izuru całował, całował i nie miał dość. Gin po dłuższej chwili doszedł do wniosku, że z Rangiku w tym czasie byli już zwykle na znacznie dalszym etapie. Nie przeszkadzało mu to. Jakąś niepojętą przyjemnością napełniało go trzymanie Izuru Kiry w ramionach i delikatna pieszczota pocałunku - jakże inna od dzikich namiętności z Rangiku. Ale też miał przy sobie zupełnie niewinnego chłopca, nie dojrzałą kobietę.

Miał wrażenie, że Izuru się uspokoił, zupełnie jakby całe napięcie ostatnich dni (Gin doskonale potrafił wyobrazić sobie, co chłopiec czuł) rozpłynęło się w tym nieskończonym pocałunku. Nawet puls jego reiatsu stał się niemal swobodny.

Gin nie sądził, by miało to trwać dłużej, i prawie się uśmiechnął na tę myśl. Ostatecznie miał w ramionach dojrzewającego chłopca, który może nawet nie zdawał sobie sprawy z pełni swoich pragnień. Nie przerywając pocałunku i wciąż trzymając go w objęciach, przyparł chłopca do biurka za jego plecami. Izuru jęknął w jego usta, nie tylko dlatego, że ostry kant wbił się w dolną część jego ciała. Biodra Gina zupełnie świadomie przycisnęły się do jego bioder, uświadamiając chłopcu nad wyraz dobitnie także jego inne potrzeby.

A Gin poczuł nagle, że nieodparcie większą pokusą napełnia go myśl o zaspokojeniu tych pragnień niż swoich własnych. Tym razem się uśmiechnął i to niemal figlarnie.

Pociągnął Izuru w kierunku kanapy, a następnie na niej posadził. Pocałunek trwał i żaden z nich nie miał ochoty go przerwać. Bo i czemu?

Gin wsunął dłoń pod shitagi chłopca i przejechał palcami po gorącej skórze na jego piersi, muskając przy tym lewą brodawkę. Izuru drgnął i głęboko nabrał powietrza, odchylając głowę w tył. Policzki miał zarumienione, oddech szybki, a bicie jego serca Gin wyczuwał pod własną dłonią. Izuru złapał w ręce jego twarz i przyciągnął, domagając się kolejnego pocałunku, którym Gin chętnie go obdarzył. Jego ręce aż nadto dobrze świadome były swojego celu. Najpierw delikatnie i jednocześnie figlarnie obnażyły pierś chłopca, uwalniając shitagi i kosode z wiązania. Później opuszkami palców odnalazły najbardziej wrażliwe punkty na skórze Izuru, a kiedykolwiek chłopiec reagował dreszczem, Gin gratulował sobie intuicji. Skóra Izuru była gładka i ciepła, jego pierś i płaski brzuch unosiły się w rytm oddechów, tym gwałtowniejszych, im delikatniej palce Gina przesuwały się po najbardziej wyczulonych miejscach.

Kiedy chłopiec zaczął się niespokojnie wiercić, Gin przesunął wargi z jego ust na szyję, a potem na pierś. Izuru odchylił głowę na oparcie i łapał powietrze haustami. Gin całował każdą kość rysującą się pod jego jasną skórą i każdą przerwę między żebrami. Wtedy Izuru uspokajał się nieco, tak łagodna była ta pieszczota. Kiedy Gin pozwolił koniuszkowi języka przesuwać się po rozgrzanej skórze chłopca, wtedy Izuru ponownie stawał się naciągniętą struną, drżącą pod jego dotykiem. Gin zatrzymał się na brzuchu, a potem składał delikatne pocałunki na linii łączącej prawy łuk żebrowy z kością biodrową. Izuru zanurzył palce w jego włosach, co Gin odebrał jako wcale przyjemne doznanie i uśmiechnął się szerzej.

A potem wsunął dłoń w hakamę chłopca. Izuru nabrał ze świstem powietrza, zaciskając dłonie w pięści. Gin ponownie go pocałował, mocniej i mocniej, jednocześnie czując, jak ciało chłopca drży pod nim z wciąż narastającego napięcia. Położył lewą dłoń na jego czole, delikatnie przesuwając palcami po jasnych, teraz spoconych, włosach. Druga dłoń przesuwała się wzdłuż pachwiny ku wnętrzu, a opuszki jej palców łaskotały sztywne, ale jednocześnie dziwnie jedwabiste w dotyku włosy. Izuru wygiął się w łuk, kiedy ręka Gina pokonała ostatnią warstwę materiału i spoczęła na najwrażliwszej jego części. Gin długim palcem przejechał od podstawy po koniuszek, a potem znów z góry na dół, niemal nie dotykając. Izuru jęknął niecierpliwie i niemal błagalnie, unosząc biodra, ale Gin był bezlitosny, kontynuując delikatną pieszczotę i przeciągając przyjemność w nieskończoność.

Spod powiek Izury wypłynęły dwie łzy, migocąc świetliście na policzkach. Pocałunki Gina zajęły się także nimi. Jego dłoń wreszcie przyspieszyła i chwilę później chłopiec z cichym jękiem osiągnął swoje spełnienie w bezpiecznych rękach Gina. Gin wsunął się obok i objął Izuru ramieniem, przyciągając do siebie. Izuru oddychał ciężko, potem skulił się na jego piersi, uspokajając oddech. W jego oczach lśniły łzy i wyglądał na równie przerażonego, co szczęśliwego. Gin objął go mocniej i pocałował jasne włosy na czubku głowy.

Nie minęło parę chwil, kiedy Izuru już spał. Gin pozwolił mu na to. Nigdzie im się nie spieszyło.



***


Obudził chłopca o północy. Księżyc w pełni srebrzył framugę okna i uwydatniał cienie w kątach. Izuru otworzył oczy i zamrugał powiekami niemal spłoszony. Gin pocałował go delikatnie, bez słów przywracając mu spokój. Rysy chłopca ożywiły się poczuciem szczęścia, choć policzki zabarwił jasny rumieniec. Izuru spuścił skromnie oczy i zaczął doprowadzać ubranie do porządku, a Gin przypatrywał mu się, nagle oczarowany nieśmiałą gracją jego ruchów. W tym właśnie momencie z niezachwianą pewnością zrozumiał, że niewinność jest nieodłącznym atrybutem chłopca i nim pozostanie niezależnie od wszystkiego. Gin musiał odwrócić wzrok, gdyż nagle zakłuło go w piersi, a oczy zaczęły podejrzanie szczypać.

Używając shunpo, przenieśli się na tyły Akademii, dokładnie na teren szkolnych ogrodów.

- Abarai-kun będzie bardziej niż chętny uwierzyć, że się z kimś obściskiwałeś za cieplarnią - powiedział Gin z psotną nutą.

Izuru uśmiechnął się. Gin pomyślał, że w blasku księżyca jego włosy wydają się srebrne jak jego własne.

- Możesz nawet dodać - stwierdził odrobinę niechętnie - że robiłeś to z dziewczyną.

Izuru przysunął się do niego, wspiął na palce i pocałował. Gin objął jego plecy. Izuru przycisnął się niecierpliwie. Miał ochotę na więcej niż pocałunek, uświadomił sobie Gin, przypominając sobie ponownie, że trzyma w ramionach chłopca w jego najlepszych młodzieńczych latach.

Och, nie mogli tego robić tutaj. Trawa była mokra od rosy... i w ogóle... Poza tym on sam... nie byłby w stanie tym razem się opanować, tego był pewien.

Oderwał się od Izuru, choć była to najtrudniejsza rzecz na świecie, i odsunął go na długość ramion. We wzroku chłopca błysnęło rozczarowanie, ale zaraz przyszły shinigami przywołał się do porządku. Stał przez chwilę, uspokajając oddech, a potem popatrzył Ginowi prosto w oczy.

- Dziękuję - wyszeptał, nagle znów oblewając się rumieńcem.

- Dobrej nocy, Izuru - powiedział Gin równie cicho.

Izuru stał jeszcze przez chwilę, po czym w jego spojrzeniu coś zamigotało niemal łobuzersko. Gin był pewien, że mu się przywidziało, ale wtedy chłopiec powiedział:

- Przyjdę po notatki. Jutro.

Odwrócił się i pobiegł w kierunku pobliskich dormitoriów. Gin odprowadził wzrokiem emanującą właściwym młodości entuzjazmem szczupłą sylwetkę. Jego dłonie wciąż jeszcze czuły ciepło ciała Izuru, promieniujące nawet przez kilka warstw ubrania.

- To ja dziękuję, Izuru - powiedział cicho, kiedy już nawet kołysanie traw nie wskazywało na czyjąkolwiek obecność.

Popatrzył na światła w oknach i z ich widokiem pod powiekami przeniósł się do Oddziału Piątego.

Wiedział, lepiej niż ktokolwiek inny, lepiej niż sam Izuru, że ta przygoda będzie miał swój koniec szybciej, niż można się spodziewać. Wiedział, że poza fizycznymi pieszczotami nie może - nie wolno mu - ofiarować chłopcu niczego więcej. Wiedział - bo znał go na tyle - że chłopcu wkrótce przestanie to wystarczać. Wiedział, że kiedy Izuru któregoś dnia odważy się zapytać o to, co być może będzie się kryło w sercu jego samego, Gin nie będzie mógł mu szczerze odpowiedzieć. Wiedział, że to zgasi radość w oczach chłopca i że chłopiec odejdzie, bo jego niewinna dusza nie będzie mogła żyć tylko na pustych pieszczotach i próżnych pocałunkach.

Na razie jednak, jeszcze dwie albo trzy księżycowe noce, chciał dawać radość i znajdować ją samemu w fakcie, że jest komuś potrzebny - nie jako narzędzie do realizacji ambitnych planów i spełniania wielkich celów. Izuru Kirze mógł być potrzebny jako dostarczyciel prostego - największego na świecie - szczęścia.

Iluzja była prawdą, póki trwała. Tym razem postanowił się jej poddać - nawet jeśli tylko na chwilę.



[14.11.2009]



back