erimentha
Od autorki: Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pomysł na tego fica zrodził się z moich osobistych cierpień, jakie mnie ni z tego, ni z owego przygniotły. Chodziłam, jęczałam (i dalej jęczę, buu...) - aż postanowiłam napisać fanfica o Severusie. Oczywiście, że o Severusie! Nie było innej możliwości w dwa tygodnie po premierze "Harry'ego Pottera i Księcia Półkrwi" :P Uwaga: zawiera SPOJLER, więc jeśli ktoś jeszcze nie czytał szóstego tomu, radzę mu się powstrzymać. W ogólnym rozrachunku na pewno nic nie straci, jeśli nie zapozna się z poniższym tekstem.
Trzecioklasiści z hałasem wylegli na korytarz, pozostawiając salę eliksirów w błogosławionej ciszy. Choćby na chwilę, choćby na piętnaście minut - do następnej lekcji. Severus Snape westchnął w duchu - odnosił zabawne wrażenie, że grupa piątorocznych Gryfonów i Ślizgonów będzie wytchnieniem po dramatycznej lekcji, jaką dopiero co odbył z Puchonami i Krukonami. Krukoni prawie nigdy nie sprawiali kłopotów, a i do Puchonów nie miał zastrzeżeń, jako że zazwyczaj koncentrowali się na pracy i niczym innym. Zawsze zdarzają się wyjątki. Kevin Blanthy - choć porównywanie go z rok starszym Neville'em Longbottomem byłoby krzywdą dla tego pierwszego, to wskazywało mniej więcej kierunek zdolności Puchona - zdołał pomylić krew iguany z jadem skolopendry i w miejsce Napoju Słodkowodnego wyprodukował... cóż, Mistrz Eliksirów sam nie wiedział, co to było, gdyż zaczęło gwałtownie parować i jedyną szansą, by uchronić uczniów od poważnej krzywdy, było odesłanie kociołka z niebezpieczną zawartością w niebyt. Blanthy jednakże zdążył nawdychać się oparów, a nade wszystko zadrażnił spojówki. Widok płaczącego krwią kolegi był dla większości uczniów makabryczny. Nauczyciel musiał uciec się do środków nadzwyczajnych i poza standardowym płukaniem oczu zaaplikował środek neutralizujący działanie większość trucizn drażniących, po czym odesłał uspokojonego już (działanie uboczne eliksiru) Blanthy'ego do skrzydła szpitalnego. Nie było oczywiście potrzeby przerywać lekcję. Przynajmniej uczniowie przykładali większą wagę do zadania. Severus Snape zawsze twierdził, że dobry przykład nie jest zły.
Podniósł z biurka flaszkę z eliksirem i podszedł do drewnianej szafki, w której trzymał niektóre z pilnie potrzebnych mikstur. Jako nauczyciel z piętnastoletnim doświadczeniem zawsze musiał mieć pod ręką takowe. Przeciętny człowiek nie zdaje sobie sprawy, ile fantazji mają nastolatki. Snape wiedział, że kiedyś może nadejść dzień, gdy nie będzie umiał właściwie zareagować - ale spychał tę myśl w najgłębsze pokłady świadomości. Na razie, średnio raz na pół roku aplikował najróżniejsze środki uspokajające, przeciwbólowe i przede wszystkim ratujące życie i zdrowie, choć o tym większość jego podopiecznych nigdy się nie dowie. Mistrz Eliksirów uśmiechnął się z drwiną.
Przesunął buteleczki, by wstawić tę dzisiejszą. Światło latarni na moment odbiło się od stojącej w najciemniejszym kącie. Przez ułamek sekundy mignęła purpurowo - zupełnie jakby rozjarzył ją mały elf - i znów zgasła, wyglądając tak samo nieciekawie jak wszystkie inne. Omszała, wciśnięta pomiędzy pozostałe, zupełnie zwykła, jakby stała tu od dziesięcioleci, nie pragnąc niczego innego, jak tylko nie zwracać na siebie uwagi. Ale bystre oczy Severusa Snape'a już ją dostrzegły - po prawdzie niewiele im umykało, choć ich właściciel znacznie więcej nie dawał po sobie poznać... Wyciągnął rękę i pewnym ruchem wyjął flaszeczkę z szafki. Zaiste, wyglądała, jakby nie używano jej od lat. Mistrz Eliksirów zmarszczył czoło, wpatrując się w nią - tylko po tym geście można było odgadnąć, że intensywnie myśli. A potem uważny obserwator dostrzegłby w jego czarnych oczach błysk - i domyśliłby się, że Snape już wie, co trzyma w ręce.
Zapomniawszy zupełnie o lekcji, jaką miał za chwilę odbyć - albo zepchnąwszy tę myśl w swe ulubione najgłębsze pokłady świadomości - Severus Snape opadł na najbliższe krzesło i zatonął we wspomnieniach.
* * *
To było niespełna dwa lata po zaskakującym upadku Voldemorta. Społeczność czarodziejska przestała co prawda trąbić na lewo i prawo o Harrym Potterze, który był zgubą Czarnego Pana, ale polowanie na popleczników Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać wciąż trwało. Wizengamot pękał w szwach podczas codziennych rozpraw, a
Prorok Codzienny zamieszczał najświeższe doniesienia z postępów w śledztwie. Dwudziestotrzyletni Severus Snape miał za sobą całe piekło związane z ex-działalnością dla Voldemorta i Zakonu Feniksa - dzięki poświadczeniu Albusa Dumbledore'a cieszył się wolnością, ale nie dobrą opinią. Sam wracał do tych wydarzeń tylko głuchą nocą, gdy dręczyły go krzyki ofiar, gdy musiał wstawać i podgrzewać napar z melisy i kozłka, i siadać do książki z nadzieją, że uda mu się zasnąć chociaż na spokojne dwie godziny. Niezliczone przesłuchania w ministerstwie, jakie stały się jego udziałem, były przyjemniejszymi wspomnieniami - a nie trzeba mówić, jak ministerstwo i aurorzy zwłaszcza zapatrywali się na (ex-?)śmierciożercę. Raz śmierciożerca - śmierciożercą pozostanie, a Albus Dumbledore może i jest największym czarodziejem na świecie, ale do pewnych spraw nie powinien się mieszać. Oczywiście, bardzo niewielu wiedziało, że w jakikolwiek sposób był związany z Czarnym Panem - nie był tak głupi jak koledzy-śmierciożercy, by rozpowiadać wszystkim, czym się zajmuje. Tak samo nigdy później nie rozprawiał na temat Zakonu Feniksa. Tak czy owak, jego nazwisko było na cenzurowanym. Objawiało się to głównie skutecznym ignorowaniem jego prac naukowych. Severus Snape był geniuszem w dziedzinie eliksirów - wiedział o tym doskonale. Na początku próbował nawet wysyłać do magazynów swoje opracowania i artykuły. Czy chciał się w jakiś sposób zrehabilitować? Czy chciał, by jego nazwisko kojarzono dla odmiany z czymś pozytywnym? Jakkolwiek by nie było, wkrótce zrezygnował. Kiedyś z miesięczniku
Eliksiry pojawił się mały artykuł na temat jednej z opracowanych przez niego mikstur. Snape nie dowiedział się nigdy, że pracownik odpowiedzialny za to... niedopatrzenie został z miejsca zwolniony.
Był początek lipca - czas wakacji, co dla jednych oznaczało odpoczynek, dla innych wytężoną pracę. Severus Snape zaliczał się do tych drugich, ale nade wszystko radowała go nieobecność hałaśliwych uczniów. Został w Hogwarcie dłużej, by dokończyć kilka rozpoczętych eksperymentów. Hogwart posiadał doskonałe laboratorium i warunki do pracy - porównywalne chyba tylko z siedzibą Towarzystwa Eliksirów, w której Severus bywał bardzo rzadko. Świat naukowy - zdumiewająco - pełen był uprzedzeń. Przy tych kilku okazjach, gdy Snape pojawiał się w TE, odnosił niezaprzeczalne wrażenie zupełnie nienaturalnej atmosfery, jaka tworzyła się w jego obecności. A może sam ją wytwarzał? Ale wrażenie rozmów za jego plecami z pewnością nie było objawem rozwijającej się paranoi. Szybko przestał tam bywać.
Szedł właśnie ze skrzydła szpitalnego do lochów, gdy wpadł na dyrektora, nadchodzącego z przeciwnego kierunku.
- Severusie! Właśnie do ciebie zdążam.
- Dyrektorze?
- Drogi chłopcze, mam sprawę - zaczął Dumbledore tajemniczym, acz poważnym tonem.
Snape wyprostował się na całą swoją wysokość. Słowa dyrektora brzmiały złowróżbnie. A może to znów paranoja?
- O co chodzi? - spytał cicho. Kiedy ostatnio dyrektor zagaił go w podobny sposób, skończyło się na dyskusji, czy cynamon lepiej nadaje smak Koktajlowi Radości, czy wanilia. Choć zdawał sobie sprawę, że gdyby zechciał, byłby równie dobrym kucharzem jak twórcą eliksirów, Snape obiecał sobie, że do końca życia nie da się wciągnąć w podobną rozmowę. Nawet jeśli miałoby go to kosztować utratę stanowiska.
- Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? - zapytał wesoło dyrektor. Choć nie drgnął ani jeden mięsień jego twarzy, w oczach nauczyciela musiała odbić się panika, bo Dumbledore kontynuował pospiesznie: - Och, Severusie, nie mówię o
tej rozmowie. Miałem na myśli raczej tę o twoim ostatnim eksperymencie.
Wyraz paniki zniknął z oczu Snape'a, choć lekki niepokój wciąż czaił się gdzieś na skraju czarnych tęczówek, migocących już jednak najlżejszym zainteresowaniem.
- Ma pan na myśli eliksir...
- Dokładnie, dokładnie - ucieszył się Dumbledore. - Jak postępy?
- Powoli - odpowiedział z rezerwą Snape, zastanawiając się, do czego zmierza dyrektor.
- Przyprowadziłem kogoś, kto może ci z nim pomóc - oznajmił radośnie Dumbledore.
Snape zesztywniał.
- Pomóc? - powtórzył lodowatym tonem.
- Och, źle się wyraziłem. Wybacz, drogi chłopcze. Niefortunne określenie. Przecież nie potrzebujesz pomocy. W niczym.
"I radzę o tym nie zapominać" stwierdził w myślach Snape.
- Ach, dość gadania. Pozwól za mną.
Po czym obrócił się, zmiatając fioletową szatą kurz z posadzki, i podążył w stronę, z której dopiero co nadszedł. Snape bez słowa, acz ze znaczną dezorientacją, poszedł za nim. Tuż za zakrętem musiał się zatrzymać, by nie wpaść na dyrektora, który też nagle stanął. Jako że Severus Snape opanował zużycie energii do minimum - i tyczyło się to absolutnie wszystkiego - nie wydał z siebie słowa, nawet się nie skrzywił.
Skrzywiłby się natomiast na widok, jaki ukazał się jego oczom. Na ławce pod oknem siedziała kobieta. Pierwszym określeniem, jakie przyszło do głowy młodemu nauczycielowi eliksirów, było "nawiedzona starucha". Siedziała bez ruchu w promieniach słońca. Ujrzawszy ich obu, wstała - a jedną rzeczą, jaka na pewno nie umknęła ponadprzeciętnej uwadze Snape'a, był grymas, jaki przemknął przez jej twarz.
Szybko musiał zrewidować swoją opinię. Kobieta nie była staruszką. Nie mogła mieć więcej niż 50 lat, ale jej włosy - nawet nie sięgające ramion, za to odstające wokół głowy niczym grzywa - były zupełnie białe, a twarz pokryta delikatnymi bruzdami wokół ust i zmarszczkami wokół oczu. Czoło również przecinały kreski. Była to twarz człowieka, którego postarzyło życie albo cierpienie, albo ból fizyczny, albo wyrzuty sumienia. Snape widział taką twarz za każdym razem, gdy spojrzał w lustro. Jego oczy błyskawicznie rejestrowały szczegóły, a mózg przetwarzał je jeszcze szybciej. Cera kobiety była gładka, a błękitne oczy patrzyły przenikliwie. Nie umknęło jego uwadze nawet to, że ubrana była ciepło - za ciepło jak na tę porę roku. Cała ta obserwacja nie zajęła mu więcej niż trzy sekundy.
- Erimenta Torvi - powiedziała nieznajoma, wyciągając rękę i patrząc prosto na Severusa.
Severus uścisnął podaną dłoń i przedstawił się.
- Nie przywiązuję wagi do konwenansów - oznajmiła dość zagadkowo, po czym znów usiadła. - Cieszę się, że mogę pana poznać - kontynuowała trzeźwym, stanowczym głosem. - Dziękuję panu, dyrektorze, za umożliwienie tego spotkania.
- Ależ cała przyjemność po mojej stronie - odparł Dumbledore z kurtuazją. - Nie będę przeszkadzać.
Severus spojrzał szybko na dyrektora, jakby żądając wyjaśnień, ale nie zdążył nic powiedzieć, gdyż Dumbledore uśmiechnął się i oznajmił figlarnym tonem:
- Do rozmowy o cynamonie wrócimy kiedy indziej.
I odszedł. Severus spłonął rumieńcem - ze złości oczywiście.
- Wspaniały człowiek, Dumbledore - dobiegł go głos.
Snape oderwał wzrok od rogu, za którym zniknął dyrektor, i spojrzał na kobietę.
- Proszę, niech pan spocznie - powiedziała. - Nie lubię zadzierać głowy, a muszę przyznać, że pana wzrost budzi respekt. I powoduje ból szyi - dodała po chwili z uśmiechem.
Snape bez słowa usiadł na brzegu ławki. Ciepło słońca, wpadające przez okno, przyjemnie ogrzało jego plecy.
- Ależ niech pan coś powie. Wystarczy, że ja za chwilę będę mówić. Czy moja osoba pana onieśmiela? Och, nie. Widzę w pana oczach, że trzeba więcej niż staruszkę, by pana onieśmielić. - Roześmiała się dźwięcznie.
Severus przyglądał się jej twarzy i usiłował odgadnąć zarówno jej wiek, jak i sprawę, z jaką przyszła. Kobieta oderwała wzrok od jego oczu i spojrzała na przeciwległą ścianę. Powoli, jakby z nadmierną ostrożnością, wyciągnęła przed siebie ręce, prostując je w łokciach i rozcapierzając palce. Severus zaobserwował ich drżenie.
- Kazali mi tak robić - powiedziała cicho. - Żeby stawy się nie zastały.
Znów spojrzała na niego.
- Och, proszę mi wybaczyć. Zdziwaczałam ostatnio trochę - stwierdziła, wcale nie brzmiąc na speszoną. - A zresztą... - Przechyliła nieco głowę, lekko marszcząc czoło. - Myślę, że w pana obecności człowiek może, nawet ma prawo, pozwolić sobie na odrobinę ekstrawagancji... Przypomina mi pan kogoś... Z dawnych lat... - Umilkła.
- Przepraszam! - zawołała po chwili, tym razem z autentyczną skruchą. - Przecież ja panu czas zabieram! Proszę o wybaczenie...
- Nie wie pani, jak zacząć - powiedział cicho i pewnie Severus.
- Ja... Tak - przyznała, uśmiechając się teraz zupełnie szczerze. - A przecież mam już praktykę... To pan mnie onieśmiela.
Inny dwudziestotrzylatek być może zdumiałby się na taką uwagę, ale Severus Snape przeżył już zbyt wiele i widział zbyt wiele, by zareagować w taki sposób. Doskonale zdawał sobie sprawę, jakie wrażenie powoduje w ludziach.
- Proszę mi powiedzieć, co panią do mnie sprowadza. Jak mogę pani pomóc?
- O, to jest właśnie pytanie. Niech pan popatrzy. - Wyciągnęła w jego stronę ramiona. Drżały silniej niż chwilę wcześniej, a ponadto przez twarz kobiety przemknął grymas. - Boli - powiedziała, opuszczając ręce na kolana.
Severus popatrzył głęboko w jej niebieskie oczy i dostrzegł tam potwierdzenie jej słów.
- Przychodzę prosić pana o pomoc.
Nie zdołał się powstrzymać:
- Pomoc?
- Jest pan prawdopodobnie najzdolniejszym twórcą eliksirów w Anglii - oznajmiła zupełnie niespodziewanie. - Nie zdziwiłabym się, gdyby był pan najlepszym w Europie.
- Skąd... - Severus nie dał po sobie poznać, jak bardzo jest zaskoczony i połechtany jej słowami, choć jednocześnie w duchu zgadzał się z nimi.
- Miesięcznik
Eliksiry - wyjaśniła. - Czytałam pański artykuł o eliksirach pamięciowych. Sam temat był oczywiście dość banalny, przyzna to pan, jednak zdumiał mnie sposób przedstawienia tematu. Zupełnie nowatorski. Musi to świadczyć o sposobie myślenia. Pan porusza się zupełnie innymi ścieżkami niż większość naukowców. Och, nie, nie mówię tego, by się panu przypochlebić. - Uśmiechnęła się krzywo. - To tylko chłodna obserwacja. Dlaczego przestał pan publikować? - spytała autentycznie zaciekawiona.
Twarz Severusa zamknęła się momentalnie.
- Były pewne powody. Wracając do pani...
- Ach tak. Proszę wybaczyć staruszce odbieganie od tematu...
- Ile pani ma lat? - przerwał jej.
Spojrzała zaskoczona, ale znów się uśmiechnęła.
- Czterdzieści dwa.
Nic nie odrzekł.
- Wiem, wyglądam i czuję się na znacznie więcej. Choroba - dodała tytułem wyjaśnienia.
- Proszę mi o niej opowiedzieć.
- Czy znaczy to, że zechce pan...
- Proszę mi opowiedzieć o pani chorobie.
W oczach kobiety coś błysnęło, ale podjęła temat.
- Zaczęło się jakieś osiem-dziesięć lat temu. Początkowo były to pojedyncze bóle pleców. Wiązałam je z pracą. Wie pan, dużo siedziałam w pracy. Wyobraża pan sobie, ile czasu poświęciłam na dobór mebli? Oczywiście, nic to nie dało - z czasem było coraz gorzej. Do bólu pleców dołączyły najpierw duże stawy nóg i rąk, aż wreszcie przestałam poruszać palcami. Nie muszę mówić, że magomedycy mieli ze mną problem - podobnie jak mugolscy lekarze. Widzi pan, mam męża mugola - wyjaśniła. - Można powiedzieć, że egzystuję na granicy dwóch światów. Albo trzech - dodała z kwaśną miną i niewątpliwym humorem. - Leki mugolskie nie działają zupełnie, leczenie magiczne odnosi skutek identyczny. Jeśli była jakaś poprawa, to bardzo krótkotrwała.
- Silne środki przeciwbólowe - podjęła po chwili - powodują u mnie pół-letarg. Nie jestem w stanie nic robić, nie jestem nawet w pełni świadoma. Staram się ograniczać je do minimum, wmawiając sobie, że lepszy ból niż taka wegetacja. W Świętym Mungu powiedziano mi, że nie potrafią wyleczyć mojej choroby. Być może przyczyną jest mugolska krew... Mój dziadek był mugolem - zdrowym zresztą jak ryba. Nie jestem pewna, czy jego geny nie zmieniły się jakoś pod wpływem magii. Nie znam się na tym - stwierdziła.
- Boję się jednak... - wyznała po kolejnej chwili przerwy. - Że choroba rzeczywiście może być nieuleczalna. Boję się, że umrę - powiedziała, wreszcie podnosząc na niego wzrok, w którym widział teraz prawdziwe cierpienie. - Och, nie samej śmierci. - Otarła oczy. - Ale... nie chcę zostawić rodziny... Mam syna w pana wieku - dodała z nerwowym śmiechem, ale w jej głosie coś zgrzytnęło i opuściła głowę.
Minęła minuta, zanim znów na niego spojrzała.
- Jest pan moją jedyną nadzieją - powiedziała cicho, a w słowach tych zabrzmiały jakby niechciane nuty błagania.
- Zdaje sobie pani sprawę...
- Tak, zdaję sobie sprawę, że może się panu nie udać. Ale przecież nie zwracam się do byle kogo, prawda? - spytała ze zwykłym sobie wigorem.
Jej oczy patrzyły teraz trzeźwo.
- Jeśli ktoś jest w stanie mi pomóc, to tylko pan. I proszę się nie martwić: jestem gotowa na ewentualne niepowodzenie. Mam wprawę - powiedziała sarkastycznie, choć w jej głosie pobrzmiewała wyraźna nadzieja.
Severus myślał przez chwilę. Jego chłodny, analityczny umysł rozważał wszystkie za i przeciw. Nie... Rozważał we wszystkich szczegółach plan.
- Gdzie się pani zatrzyma? - spytał.
Błękitne oczy błysnęły.
- Dyrektor Dumbledore powiedział, że mogę korzystać z Hogwartu...
- Doskonale - przerwał jej.
- Też tak sądzę - powiedziała szybko.
- Więc chce być pani moim... królikiem doświadczalnym?
- Mówi pan zupełnie jak mugole. Chcę, jak najbardziej. Oddam się cała w pańskie ręce - jeśli mogę użyć tego określenia.
- Dobrze więc, pani Torvi...
- Erimenta. Proszę mi mówić Erimenta.
Severus na moment zamarł.
- Proszę więc mówić mi po imieniu - powiedział powoli, wcale nie będąc pewnym, czy mu się to podoba.
- Jeśli pan sobie nie życzy...
- Życzę sobie - stwierdził stanowczo. - Gdzie mogę cię znaleźć?
- W skrzydle szpitalnym. Pani Pomfrey przygotowała mi oddzielną salę...
Severus kiwnął głową i wstał. Umysł miał już zaprzątnięty listą składników. Obrócił się na moment do kobiety, jakby przypominając sobie o niej.
- Och, ty też nie dbasz o konwenanse - rzuciła ze śmiechem. - I bardzo dobrze.
Severus patrzył na nią.
- Ja tu sobie jeszcze posiedzę - dodała radośnie.
Radość biła od całej jej zgarbionej sylwetki. Severus odwrócił się i skierował do lochu.
Podczas odbytej przed chwilą rozmowy przerwano mu więcej razy niż podczas ostatniego roku, potraktowano jak małego chłopca i przede wszystkim w bardzo bezpośredni sposób powiedziano kilka miłych rzeczy - może dlatego czuł, że czas spędzony z Erimentą Torvi nie będzie czasem straconym?
Czas spędzony z pacjentką.
* * *
- Nie jestem medykiem - powiedział Severus wieczorem po dokładnym zbadaniu Erimenty. - Nie potrafię powiedzieć, co jest przyczyną choroby.
Szok na jej twarzy był aż nazbyt widoczny.
- Czy to znaczy...
- Nie znaczy to, że nie spróbuję znaleźć remedium.
W blasku latarni jej oczy zapłonęły zielenią. I ulgą.
- Ale wciąż musisz mieć świadomość...
- Że może ci się nie udać. Mam - powiedziała szybko.
Severus odwrócił się do okna, zza którego wpadały promienie zachodzącego słońca. Skrzyżował ręce na piersiach.
- Zdajesz sobie sprawę, że to... leczenie może ci... zaszkodzić? - spytał cicho. - Że może pogorszyć twój stan?
Nie widział tego, że ze smutnym uśmiechem spuściła wzrok i popatrzyła na swoje ręce.
- Nie zabijesz mnie przecież, prawda?
Uniosła głowę i spojrzała akurat, by dostrzec drżenie, jakie wstrząsnęło jego barkami.
- Wiem, że nie dopuścisz, by stała mi się poważna krzywda.
- Jeśli mój eliksir ci zaszkodzi, nie będę miał antidotum...
- A więc zdaję się na twoją wiedzę i geniusz.
Severus, wbrew samemu sobie, poczuł, że ogarnia go gniew. Odwrócił się gwałtownie - tylko po to, by napotkać te błękitne oczy, patrzące na niego spokojnie i migocące zielenią.
- Przyszłam tutaj, bo naprawdę nie mam się już do kogo zwrócić - powiedziała. - To ja proszę cię o zgodę, nie ty mnie. Nie zostało mi już nic. Mam do wyboru: spędzić resztę życia w otumanieniu środkami przeciwbólowymi albo zaryzykować i mieć szansę na lepsze dni. Chcę zaryzykować. Och, wiem... Powiedziałam rano, że boję się zostawić rodzinę. Ale jeszcze bardziej boję się być dla nich ciężarem. Chcę się cieszyć spędzanym z nimi czasem. Nie zmuszaj mnie, bym cię błagała.
Patrzył na nią, marszcząc czoło.
- Och, Severusie. Przecież widzę po tobie, że jesteś osobą, która potrafi postawić na szali więcej niż inni ludzie. Miejmy to już za sobą. Obiecuję, że nie umrę podczas twojej terapii.
Wykrzywił usta w drwiącym uśmiechu.
- Nie, to ja obiecuję tobie.
- No i po co nam to było? - spytała zrzędliwie, ale uśmiech na jej twarzy nie dawał złudzeń.
- Zaczniemy rano - powiedział, zupełnie nie zwracając uwagi na ostatnią jej wypowiedź, i wyszedł.
Od strony jej łóżka doleciało westchnienie.
* * *
Następne dni wyglądały mniej więcej podobnie. Severus nocą warzył eliksir i ulepszał formułę, rankiem aplikował Erimencie specyfik, po czym kładł się na kilka godzin, a po południu przychodził dowiedzieć się o jej stan. Z góry postanowił stosować duże dawki, by jak najszybciej mieć efekt. Czasem nie było poprawy, czasem pacjentka zgłaszała mniej lub bardziej wyrażone dolegliwości. Czasem rzeczywiście czuła się lepiej - ale była to poprawa krótkotrwała. Mijały tygodnie, a zakładanego rezultatu wciąż nie było widać. Erimenta wciąż nie traciła nadziei i każdego ranka witała go z tak samo pogodnym uśmiechem. Severus nie był tak zadowolony. Oczywiście, gdzieś w najgłębszych pokładach świadomości czaiła się myśl, że może mu się nie powieść - ale tak naprawdę ani przez chwilę nie wątpił w swój sukces. Coś było nie tak. Co z tego, że Erimenta miewała się lepiej i właściwie zdarzały się całe dni, gdy nie czuła dolegliwości, skoro później choroba atakowała na nowo i to z większą mocą - jakby śmiała się z jego nieudolnych prób i chciała odpłacić po dwakroć? Erimenta doskonale znała to z przeszłości.
Choć Severus każdego ranka aplikował pacjentce eliksir z taką samą cierpliwością i niezmiennie obojętnym wyrazem twarzy, we środku cały kipiał. A w nocy wertował księgi i zbiory składników, które znał na pamięć, w poszukiwaniu jakiejś wskazówki.
Nie mogło mu się nie udać!
* * *
- Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem? - To była jedna z niewielu chwil, gdy pozwolił sobie na okazanie uczuć.
Erimenta łapczywie wypiła zawartość czarki i odwzajemniła spojrzenie, którym ją pożerał - jakby z nadzieją na natychmiastowy skutek.
- Lepiej późno niż wcale - stwierdziła filozoficznie, a jej oczy błyszczały zielenią, gdy spojrzała w jego czarne.
Severus przyglądał się jej ze zmarszczonym czołem, stojąc w swej ulubionej pozycji przy oknie. Zachodzące słońce oświetlało jego policzek i pełzało po kruczych, lśniących włosach.
- Od dziś będziesz brała po dwie dawki. Zobaczymy, czy teraz zadziała, jak powinien.
- Jest obrzydliwy.
- Obawiam się, że sok z dyni wejdzie w interakcję...
- Dobrze już, dobrze. I tak jest lepszy niż niektóre z tych specyfików, jakie dawali mi w Świętym Mungu. Och, nie wiem, czy zasnę dziś z tego podniecenia.
- Dodałem trochę wyciągu z kozłka. Nie ma wpływu na samo działanie eliksiru, ale ułatwi ci zaśnięcie.
Popatrzyła na niego z uznaniem.
- Dziękuję.
- Podziękujesz jutro rano - powiedział, uśmiechając się krzywo. - Dobrej nocy.
* * *
Zgodnie z oczekiwaniami Erimenta noc przespała dobrze, a nad ranem czuła się wyśmienicie. Jej codzienna aktywność ograniczała się do spacerów po zamku i błoniach - a że pogoda była zaiste wspaniała, tym lepiej dla niej się składało. Ten dzień również spędziła na hogwarckich terenach, w towarzystwie Catali Smith - młodej pielęgniarki, która pod okiem pani Pomfrey odbywała praktyki. Wieczorem Erimenta czuła się tak dobrze, że zapowiedziała Severusowi chęć spaceru do Hogsmeade, do której to idei Severus odniósł się zdecydowanie krytycznie. Ale rzeczywiście - pierwszego dnia po zintensyfikowaniu terapii nie czuła bólu w stawach i tylko mięśnie miała przyjemnie zmęczone po dziennej aktywności. Na wieczór przyjęła porcję eliksiru, spała całą noc i rankiem kolejną. I kolejny dzień minął jej w świetnym samopoczuciu. Wydawało się, że leczenie zaczęło odnosić sukces.
* * *
Severus nie mógł nie czuć dumy. Wiedział oczywiście, że jeszcze o wiele za wcześnie, by cieszyć się zwycięstwem, jednak czuł, że jest na właściwej ścieżce. Przez chwilę rozważał nawet myśl, czy na przekór wszystkim nie wysłać publikacji do miesięcznika
Eliksiry. Mógłby nawet spróbować z niemieckim
Elixiren, który cieszył się uznaniem w całej Europie. Oczami duszy widział już siebie zbierającego zaszczyty całego naukowego świata - na złość angielskim uczonym, którzy uparcie go ignorowali i wręcz kpili z niego. Hipokryci. Nareszcie musieliby przyznać, że Severus Snape przerasta ich wszystkich razem wziętych. Najmłodszy genialny twórca eliksirów w historii.
Pogrążony w wizji chwały pomyślał nawet ciepło o Erimencie Torvi, która była uśmiechem od losu i szansą na zasłużony triumf.
* * *
Głośnie pukanie oderwało go od lektury magazynu. Zmarszczył czoło. Było po drugiej.
- Profesorze Snape? - dobiegł głos Catali Smith.
Zerwał się z fotela i szybko otworzył drzwi. Na progu stała praktykantka w przekrzywionym czepku i z wyrazem strachu w szarych oczach.
- Pani Torvi... - wydyszała.
Severus już był na korytarzu, zastanawiając się, co mogło zawieść. Przecież wszystko działało dobrze... Obcasy jego butów stukały na kamiennej posadzce, gdy biegł do skrzydła szpitalnego, rozważając w głowie możliwości. Erimenta wyraźnie cierpiała - już na dobre dwieście metrów od jej sali słyszał krzyki. Wpadł do środka. Przy łóżku chorej stała Poppy Pomfrey, która odwróciła się na dźwięk jego kroków.
- Pół godziny temu zaczęła czuć się gorzej - poinformowała. - Najpierw tylko pojękiwała, a teraz...
Severus podszedł bliżej i dotknął czoła Erimenty. Niemal syknął - kobieta płonęła. Równie gorące były jej ręce i podejrzewał, że gorączka wzięła w posiadanie całe ciało. Jej skóra błyszczała od potu, a po twarzy ciekły łzy. Musiała odczuwać potworny ból.
- Przynieść wywar z wierzby? - spytała Pomfrey.
- Tak. - Severus skinął głową w zamyśleniu.
Poppy była już w drzwiach.
- Nie. Nie przynoś.
Odwróciła się, a w jej oczach zamigotało zdumienie.
- Więc co?
- Nic. Nic nie przynoś.
- Severusie...
- Nic. Nie. Przynoś. - Patrzył na nią oczami, które tylko odbijały, nie ukazując nic od siebie.
- Severusie, ona strasznie cierpi. Musimy zbić gorączkę. - Pomfrey podeszła do łóżka, przenosząc wzrok z nauczyciela na pacjentkę.
Jego twarz była niewzruszona.
- Więc chociaż wywar z maku...
- Poppy, chyba wyraziłem się jasno. Jest moją pacjentką i ja decyduję o jej leczeniu.
- Leczeniu? - Poppy straciła panowanie nad sobą. - Ty ją zabijesz!
Oczy Severusa błysnęły.
- Wyjdź.
- Nie wiem, dlaczego Albus cię zatrudnił. Nie masz poszanowania dla życia, nigdy nie miałeś.
Oczy Severusa błysnęły po raz drugi.
- Idź więc i porozmawiaj z Albusem, ale, na Merlina, odejdź stąd! - ostatnie słowa niemal wykrzyczał.
Odwrócił się od zaszokowanej Pomfrey i przysiadł na łóżku Erimenty. Poppy pokręciła głową i wyszła. Severus machnął przez ramię różdżką i zamknął drzwi. To będzie ciężka noc - nie potrzebuje dodatkowo rozhisteryzowanej pielęgniarki.
Erimenta niemal rzucała się na posłaniu. Z jej ust dobywał się ciągły jęk, który od czasu do czasu przechodził w krzyk. Nie było z nią żadnego kontaktu - z czego w głębi duszy się cieszył. Nie był gotowy na to, o co mogłaby go poprosić w swym cierpieniu... Ujął jej dłoń i mocno ścisnął.
- Nie możesz tego zrobić - powiedział cicho, ale jakże napięty był jego głos. - Obiecałaś.
I naraz wiedział już, co spowodowało nagłe załamanie stanu zdrowia Erimenty. Eliksir, który tak dobrze działał, musiał skumulować się w organizmie i teraz na własne oczy Severus widział skutki przedawkowania.
Stan Erimenty był o tyle gorszy, o ile Severus nie mógł zastosować żadnego ze znanych mu środków przeciwbólowych czy przeciwzapalnych. Składniki eliksiru, które krążyły teraz we krwi kobiety, w zetknięciu z wywarem maku czy wierzby stałyby się śmiertelną trucizną. Słabiej działające specyfiki nie miały nawet szansy zadziałać.
I choć znów wyszedł na bydlaka, Severus nie mógł zrobić nic, by nie pogorszyć - ze skutkiem finalnym - stanu Erimenty. Pomfrey i jej pomysły... Ale nie miał teraz czasu, by zajmować się Pomfrey. Mógł tylko ściskać na przemian dłonie kobiety, ocierać pot z jej czoła i łzy z policzków i czekać. Tej nocy ważyła się sprawa jego przyszłej kariery.
W tym momencie poczuł, jakby ktoś uderzył go w głowę żeliwnym kociołkiem rozmiar 10. Musiał nabrać głęboko powietrza i zamknąć oczy, by przestało mu się kręcić w głowie, a chęć mdłości ustąpiła. "Życie ludzkie nie ma dla ciebie znaczenia" krzyknęła Pomfrey. "Nie masz poszanowania..."
Ciemność pod powiekami, niezależnie jak mocno je zaciskał, nie była tak głęboka jak ciemność, jaką czuł się wypełniony. Więc rzeczywiście? Siedział tutaj, myśląc tylko o swoim eksperymencie? Myśląc o tym w kategoriach sukcesu lub porażki? Przez wszystkie te dni i tygodnie siłą napędową dla jego działań była ambicja, chęć wykazania się, nieśmiertelne pragnienie udowodnienia wszystkim, że Severus Snape jest nie tylko kimś. Że jest najlepszy.
Nie wiedział, jak długo siedział tak z zamkniętymi oczami, z twarzą zakrytą czarnymi włosami, wciąż ściskając dłoń Erimenty Torvi. Kiedy podniósł głowę i spojrzał w okno, niebo szarzało już od wschodniej strony. W sali było potwornie gorąco, ale Erimenta jakby się uspokoiła. Wciąż poruszała się na łóżku, ale nie krzyczała już. Tylko czasem z jej ust wydobyło się cichy jęk.
Severus wstał i uchylił okno, by wpuścić do środka trochę rześkiego, chłodnego powietrza. A potem wrócił na poprzednie miejsce.
"Co nas nie zabije, to nas wzmocni" przypomniał sobie stare powiedzenie. Erimenta będzie żyła i będzie zdrowa - zrozumiał to w jednej chwili. W tej godzinie choroba toczyła skazaną na niepowodzenie walkę z jego eliksirem i jego wolą, by Erimenta Torvi wróciła do zdrowia. Choroba rzuciła do boju ostatni zastęp swoich wojowników - ale nie miała żadnych szans.
Severus spojrzał na twarz kobiety. Pod jego spojrzeniem - choć sam nie wiedział, jak długo patrzył - twarz ta wygładziła się. Kiedy Erimenta zasnęła wreszcie spokojnym snem, uwolniona od bólu i gorączki, był już ranek. Po ścianach pełzały ostatnie promienie wschodzącego właśnie słońca.
* * *
- Przesiedział przy pani całą noc.
- Nic nie pamiętam. Tylko straszliwy ból.
- Jak teraz się pani czuje?
- Och, wspaniale. Jak nowonarodzona - i to chyba naprawdę nie będzie przesadą.
Severus przez korytarz szpitalny szedł powolnym krokiem, toteż już z dala słyszał ożywione głosy. Catali na jego widok upuściła trzymane w dłoniach płótna i zaczerwieniła się. Litościwie ominął ją wzrokiem, po czym wszedł do sali Erimenty. Kobieta siedziała na krześle pod oknem i popijała herbatę. Miętową - sądząc po aromacie, jaki wypełniał pomieszczenie. Pomfrey umknęła, mając w oczach popłoch równy niemal zaprezentowanemu przez praktykantkę.
- Dzień dobry, Severusie - powiedziała Erimenta jak co dzień, ale w jej głosie brzmiały nieskrywane nuty radości.
Severus skinął głową na przywitanie.
- Dobrze wyglądasz - stwierdził.
- Nie mogę powiedzieć tego samego o tobie. Powinieneś się położyć...
- Właśnie wstałem.
- Więc nie powinieneś był wstawać.
Zapadła cisza, którą wypełniało ćwierkanie ptaków za oknem i brzęczenie owadów.
- No usiądź, bo się przewrócisz.
Błysk w oku nie do pomylenia z niczym innym. Tak patrzeć potrafił tylko Severus Snape. Ale rzeczywiście, przysiadł na brzegu łóżka, ani na chwilę nie spuszczając z niej wzroku.
- Będziesz jeszcze przyjmować eliksir na wzmocnienie - powiedział.
- Cokolwiek mi zaaplikujesz - odparła wciąż z uśmiechem.
Skrzywił się.
- Mogę iść jutro do Hogsmeade?
- Sama na pewno nie - stwierdził, po czym w jego oczach zabłysła panika.
- Och, Catali zgodziła się mi towarzyszyć - powiedziała litościwie, choć jej uśmiech stał się odrobinę krzywy. - Wiem, że masz dużo pracy...
- Bardzo dobrze - powiedział, nie słysząc ostatniej uwagi. - Nawet dziś możesz przejść się po błoniach.
- Tak planowałam.
Skinął głową, po czym wstał i skierował się do wyjścia.
- Dobry z ciebie chłopiec, Severusie Snape - dobiegł go jej głos.
Obrócił się lekko w drzwiach, ale nie spojrzał na nią. Zdążyła tylko dostrzec rumieniec, barwiący jego zapadnięte policzki. Szybko uciekł na korytarz, goniony perlistym śmiechem.
* * *
- Zamierzasz opublikować swoją pracę? - spytała tydzień później, gdy szli do Hogsmeade.
- Zastanawiam się - odrzekł z rezerwą.
- Och, powinieneś. Wyślę poświadczenie.
- Zrobiłabyś to? - spytał.
- Oczywiście - odparła, zupełnie zaskoczona tym pytaniem.
Szli powoli drogą, nad którą unosiły się zapachy polnych kwiatów, wokół których uwijały się pszczoły i trzmiele. Dzień był ciepły i słoneczny - jak zresztą całe lato. Dochodziła trzecia po południu i cała okolica tchnęła spokojem.
- Pięknie tu. Zdołałam już zapomnieć, jak piękna jest Szkocja. Sam Hogwart zupełnie się nie zmienił...
- Uczyłaś się tutaj? - spytał.
- Czemu cię to dziwi?
Nic nie odrzekł, pokręcił tylko lekko głową.
- Powinieneś się częściej uśmiechać - powiedziała nagle.
- Nie zwykłem się uśmiechać - odpowiedział z irytacją.
- Tym bardziej.
Znów potrząsnął głową, patrząc przed siebie w zamyśleniu. Wpatrywała się w jego profil, w czarne włosy, w ciemne oczy...
- Wiem już, kogo mi przypominasz - wykrzyknęła.
Spojrzał na nią, marszcząc brwi.
- Eileen... - wyszeptała, a drgnienie na jego twarzy tylko upewniło ją w przekonaniu. - Jesteś synem Eileen Prince.
Przystanął na drodze - wysoka figura w czerni pośród żywych i jasnych barw natury.
- Znałaś moją matkę?
- Znał ją każdy na roku - powiedziała z uśmiechem. - Wygrała kiedyś konkurs na najbardziej skrzywioną twarz... Ale co za umysł! Powinnam była się wcześniej domyślić...
Szli swoją drogą do Hogsmeade, skąd Erimenta miała wrócić do domu. Lato powoli dobiegało końca. Jeszcze tydzień, niewiele ponad, i okolice zapełnią się uczniami.
Dotarli wreszcie do stacji transportu. I zatrzymali się, wiedząc, że nadeszła ta krępująca chwila pożegnania. Erimenta popatrzyła w niebo, którego błękit odbijał się w jej oczach. Gdy opuściła głowę, po jej policzkach pociekła łza.
- Severusie... - zaczęła zduszonym głosem. - Nie wiem, jak... jak ci dziękować. Nie... nie spodziewałam się, że wrócę do domu... w takim stanie. - Roześmiała się nerwowo. - Taka zdrowa!
- Cieszę się, że mogłem pomóc.
- Pomóc? Severusie, wróciłeś mi życie! Ja... ja... - otarła oczy niecierpliwym gestem.
Patrzył tylko na nią, sprawiając wrażenie, że przynajmniej on panuje nad sytuacją. Założone na piersiach ręce i mocno zaciśnięte na ramionach palce wskazywały jednak, że i on jest poruszony.
- Dziękuję - powiedziała cicho, po czym dotknęła dłonią jego policzka. Nawet nie drgnął. - Mistrzu Eliksirów. - Uśmiechnęła się całą sobą.
Odwróciła się i weszła do budynku. Severus stał jeszcze przez chwilę, mając wciąż w pamięci delikatny dotyk jej dłoni i silną falę wdzięczności, jaka od niej biła. W końcu udał się w drogę powrotną do zamku, wypełniony ciepłem większym niż mogło go obdarzyć sierpniowe słońce.
* * *
Ostatecznie nie opublikował doświadczenia, choć dyrektor usilnie go do tego namawiał podczas rozmów cynamonowo-waniliowych (zresztą szybko zmienił temat na kardamon i rodzynki, czego Severus w ogóle nie mógł już słuchać). Nie spotkał też nigdy więcej Erimenty Torvi. Podejrzewał, że ma się dobrze i korzysta z życia. Pełną formułę i całe sprawozdanie z eksperymentu oczywiście dołączył do swojej przebogatej biblioteki. Zostawił sobie natomiast buteleczkę eliksiru, który na własny użytek nazwał
Erimentha.
Podniósł się z krzesła. Przerwa już dawno się skończyła. Uczniowie tłoczyli się za drzwiami sali. Z cieniem uśmiechu wstawił flaszeczkę na jej miejsce w szafce. Zamigotała purpurowo i wtopiła się w ciemność.
Świadectwo, że kiedyś zrobił coś dobrego dla drugiego człowieka.
[30.07.2005]