eudial: release




Od autorki: Ten tekst jest najdziwniejszym, który kiedykolwiek wyszedł spod moich palców. Jest kontynuacją napisanego w roku 1999, wtedy go zresztą zaplanowałam, a w roku bodaj 2002 napisałam nawet kilka pierwszych stron… a potem czekał aż do 2022, żebym go ukończyła -_-' Nieskończone teksty zawsze mnie męczą i, jak widać, upływ czasu (połowa życia!) nic na to nie pomaga. Ponieważ w tym roku mam fazę realizacji naprawdę dawnych pomysłów, postanowiłam napisać/skończyć ten drobiazg, choćby dla świętego spokoju ;)



– Świetny wykład! – Johan nie krył uznania.

Poczekał, aż Ichiro odbierze gratulacje od starszych kolegów – co trwało dłuższą chwilę –i wyciągnął go z audytorium.

– Przyczepili się jak rzepy. – Wskazał głową na pomieszczenie, z którego dopiero co wyszli, z małą ilością szacunku wyrażając się o szacownych profesorach.

– Jesteś za ostry, byli bardzo mili. – Ichiro nie był tak krytyczny.

Johan prychnął.

– Zależy im tylko na twoich względach jako prezesa Shinokawa Corporation – sprowadził go na ziemię.

Ichiro milczał. Nie zamierzał wytykać Johanowi, że jego zachwyty brzmiały dokładnie tak samo jak innych. Wiedział, że w szczerość przyjaciela może wierzyć.

– Nie powinieneś tak im pobłażać – Johan tymczasem ciągnął swój wykład – bo wejdą ci na głowę.

– Dziękuję za ostrzeżenie, ale poradzę sobie – odparł Ichiro cokolwiek chłodnym tonem, powstrzymując się, by nie dodać: "Nie jestem dzieckiem".

Chłodny ton chyba pomógł, bo Johan zerknął na niego z ukosa.

– Ichiro Kawashi. Profesor. A nie masz jeszcze trzydziestu pięciu lat. Nie do pomyślenia… Ale należy ci się.

Ichiro spojrzał na swoje buty.

– Raczej komuś innemu – powiedział cicho, ale Johan i tak go usłyszał.

– Nie gadaj bzdur Ź– rzucił, wznawiając krok. – Nikt bardziej od ciebie nie pracował na sukces, jaki Shinokawa Corp. odniosła na światowym rynku. Shinokawa sam to przyznał, przedstawiając cię jako swojego następcę. Jak widać, w waszym kraju ciężka praca jest doceniana. Inna sprawa, że ciekawie się złożyło, wybacz mi to stwierdzenie, że profesor odszedł od nas zaraz po twojej nominacji…

Ichiro wiedział, że Johan żartuje. Prawdę powiedziawszy, jego holenderski przyjaciel nie byłby sobą, gdyby przynajmniej w co trzecim zdaniu nie popisał się swoim poczuciem humoru. Ichiro dawno się do tego przyzwyczaił, choć czasem czuł się znużony nieustannym dowcipkowaniem Johana – niewątpliwie za trzy dni, kiedy konferencja dobiegnie końca, tak właśnie będzie odczuwał.

– To był atak serca – odparł spokojnie. – Zmarł w domu, we własnym łóżku. Lekarze powiedzieli, że nie cierpiał długo, ale od lat miał problemy z krążeniem. Nikt nic nie mógł zrobić.

– No i teraz Shinokawa Corp. jest w dobrych rękach. Może nawet lepszych… – powiedział gładko Johan. Zupełnie nie przejmował się poprzednim szefem Ichiro, bo i dlaczego by miał? Nawet go nigdy nie spotkał. – Świetnie kontynuujesz jego dzieło, a nawiązanie kontaktów z Europą było naprawdę dobrym posunięciem. Jak tam ze pracownikami?

– Spisują się bez zarzutu, choć brakuje mi kogoś… Trudno to sprecyzować. Lotny umysł? – rzucił Ichiro. – Oczywiście, ciężko mieć geniusza na własny użytek – dodał zaraz.

Johan znów się zatrzymał, by na niego spojrzeć.

– Mówisz, jakbyś miał na tym polu jakieś doświadczenia.

Ichiro odwrócił twarz do okna i zapatrzył się w konary drzew, którymi delikatnie poruszał wiatr. Tak naprawdę ich nie widział.

– Miałem kiedyś idealnego współpracownika – powiedział prawie szeptem. Ź– Właściwie to była moim przełożonym. I naprawdę przewyższała mnie pod każdym względem.

– Kobieta? Nigdy o tym nie słyszałem. I co się stało? Wystawiła cię do wiatru? Zmieniła pracodawcę? – dopytywał się Johan z pozornym zaciekawieniem, acz obcesowo.

Jego słowa raniłyby Ichiro, gdyby już dawno temu nie poradził sobie z uczuciem zranienia, i dlatego był w stanie powiedzieć nawet tę jedną rzecz, której kiedyś nienawidził całym sobą:

– Zniknęła.

– Tak po prostu? Ludzie nie znikają ot tak sobie.

Ichiro wzruszył ramionami. Nie było sensu o tym rozmawiać.

– Chodźmy coś zjeść – rzucił.

Johan już miał się zgodzić, gdy odezwał się jego telefon. Po krótkiej rozmowie, której stał się niechętnym słuchaczem, Ichiro wiedział, że lunch będzie musiał zjeść sam. Nie przeszkadzało mu to. Johan szybko się pożegnał i ze znamiennym uśmiechem zniknął w drzwiach windy. Karolina była obiektem ostatnich westchnień Holendra… a w każdym razie obiektem. Johan miał duże powodzenie u kobiet – ciemnowłosy, dobrze zbudowany i do tego naukowiec ze sporymi już sukcesami. Taka kobieta jak Karolina potrafiła to docenić – problem, czy on potrafił docenić ją… Ichiro w duchu życzył przyjacielowi miłego spotkania, choć jednocześnie jakaś jego część nigdy nie zdołała zaakceptować faktu, że ktoś może zmieniać kobiety jak rękawiczki. On by nie mógł… nawet gdyby chciał.

Szedł korytarzem, pogrążony w rozmyślaniach, których teraz nie mógł odegnać. Minęło wiele lat, odkąd Yuji Nagare zniknęła z jego życia, jednak nie potrafił jej zapomnieć. Pamiętał, jakby zaledwie wczoraj mówiła mu, że nie ma czasu na obiad… Ile lat musiało minąć, by zrozumiał, że nigdy się nim nie interesowała? Nieważne. Pamiętał jej idealną sylwetkę i geniusz jej umysłu. Pamiętał jej oryginalną fryzurę i lodowato ogniste oczy. Nic nie zostało zapomniane. Gdzie teraz była?

Dzień, w którym profesor Shinokawa poinformował go, że panna Nagare odeszła z Instytutu, był najgorszym w jego życiu. Zdał sobie wtedy sprawę, że jego egzystencja bez tej kobiety obok – choćby była to jedynie wspólna praca w laboratorium – nie ma sensu. Yuji wydawała się doskonale pasować do tamtego miejsca, a on podziwiał ją całym sercem. Przez miesiące czekał na jakąkolwiek wiadomość od niej – lub o niej…

Jakby zapadła się pod ziemię. Nigdy nazwisko Nagare nie pojawiło się w żadnym magazynie, w żadnej publikacji. Wszelki ślad po niej zaginął. Wkrótce po tym profesor Shinokawa obwołał go swoim następcą i przyczynił się do jego nominacji na profesora. Za pracę, którą w głównej mierze wykonała Yuji – on był tylko kontynuatorem. Nawet to nie zmusiło jej do wyjścia z ukrycia, gdziekolwiek się znajdowała. Musiała się gdzieś znajdować, bo policja nie miała jej na liście ofiar wypadków i morderstw – a w swojej desperacji sprawdził nawet ich bazę danych.

Minęło niewiele czasu, gdy profesor odszedł. Ichiro został prezesem Instytutu Shinokawa, który wkrótce – dzięki jego pracy – przekształcił się w Shinokawa Corporation. A była to praca szaleńcza, taka, bez której jego życie zmieniłoby się w wegetację. Czasem miał wrażenie, że tym właśnie było. Oszalałby, gdyby nie mógł czymś zająć myśli. Wciąż jej szukał, ale bez żadnego rezultatu. Na jednym z sympozjów poznał Johana van Haarena, naukowca z Holandii, który wkrótce zaproponował mu współpracę z europejskim rynkiem. Kilka lat trwało, zanim te więzy zacieśniły się, ale Ichiro przyświecał jeden cel: odszukać Yuji. Może była gdzieś w Europie?

W tej chwili przebywał na konferencji w Amsterdamie, w macierzystym instytucie Johana. Kontrahentów było wielu i wszystko szło jak zwykle idealnie. Shinokawa Corporation zyskiwała coraz silniejszą pozycję na rynku europejskim – tak samo zachodni inwestorzy zainteresowani byli rynkiem wschodnim. "Świat się kurczy", pomyślał Ichiro z kwaśnym uśmiechem.

Wysoki cień przesłonił mu światło, a w nozdrza wdarł się zapach perfum. Podniósł wzrok, by ujrzeć znajomą twarz w otoczeniu kasztanowych loków.

– Przecież to Ichiro! – wykrzyknęła piękność, rozpoznawszy go.

– Karolina, miło cię widzieć…

– Nie widziałeś przypadkiem Johana? Czekam tu na niego od kwadransa. – Jej głos był ciepły, jednak słyszało się w nim nutę poirytowania.

– Chyba się z tobą… – Ichiro ugryzł się w język. Czyżby Johan prowadził podwójną grę? Cóż, niewiele obchodziło go życie prywatne przyjaciela, ale nie chciał ranić Karoliny, gdyż zupełnie na to nie zasługiwała. – Czy zechcesz zjeść lunch ze mną? – spytał z uśmiechem.

Karolina spojrzała za siebie, później na zegarek, po czym łaskawie skinęła głową. Mógł niemal wyczytać na jej twarzy: "Sam sobie winien…" Ruszyli w kierunku restauracji.

Karolina Kerkhof była naukowcem i pracowała w tym samym instytucie, co Johan, choć na innym wydziale. Natura w równej mierze obdarzyła ją inteligencją, co urodą. Karolina była wysoka, miała doskonałą figurę modelki oraz interesującą twarz, w której płonęły złociste oczy, a pełne usta były zawsze skore do śmiechu. Nawet pod laboratoryjnym fartuchem ubierała się elegancko, w stroje podkreślające jej zgrabną sylwetkę. Teraz też miała na sobie krótką sukienkę w kolorze ciemnego wina, ciemny żakiet i buty na obcasie. Każdy, kto ją zobaczył, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest prawdziwą królową.

W oczach Ichiro pod żadnym względem nie wytrzymywała porównania z Yuji Nagare.

Ichiro zorientował się, że jego myśli znów krążą wokół Yuji, podczas gdy uwieszona na jego ramieniu ŹŹ– biorąc pod uwagę, że była wyższa od niego, musieli stanowić interesujący widok ŹŹ– Karolina perorowała o swoim pożyciu z Johanem.

– Sam widzisz. Umówił się i przepadł. Faceci…

Ichiro nie odpowiedział, choć Karolina chyba tego nie oczekiwała. Lubiła mówić, a teraz wyraźnie musiała się wygadać, więc pozwolił jej na to – podobnie jak ciągnąć go w stronę restauracji. Mógł spokojnie zając się swoimi rozmyślaniami – nie dane mu jednak było, gdyż nagle usłyszał cichy głos:

– Przepraszam, szukam sali…

Ichiro oderwał wzrok od wypolerowanej posadzki i spojrzał na stojącą przed nim postać. Jego serce jakby się zatrzymało. Cały świat jakby się zatrzymał.

Delikatna jasna cera, czerwone włosy upięte w kok, ogniste oczy… Stała przed nim Yuji Nagare, nie mógł się mylić… choć przez chwilę podejrzewał, że jest tylko omamem, wytworzonym przez jego umysł i obsesyjną tęsknotę.

– Szukam Sali S21 – powiedziała.

– To piętro wyżej – odparła chłodno Karolina, ale Ichiro niemal jej nie słyszał przez łomot krwi w uszach.

– Yuji… – zdołał tylko wychrypieć.

Kobieta popatrzyła na niego, jakby dopiero teraz go zobaczyła.

– Nie pamiętam, byśmy się spotkali – powiedziała po angielsku, marszcząc brwi.

To był jej głos!

– Yuji, to ja, Ichiro… – wydusił. – Nie poznajesz mnie?

– Obawiam się, że bierze mnie pan za kogoś innego – odrzekła bez najmniejszego wahania. – Dziękuję za pomoc – dodała, a potem wyminęła ich i poszła we wskazanym kierunku.

Ichiro stał bez ruchu, jakby opuściły go wszystkie siły. Dopiero ucisk palców na ramieniu przypomniał mu o świecie wokół i pozwolił wydobyć się z oszołomienia, choć uczucie odrealnienia zmniejszyło się tylko odrobinę. Popatrzył na twarz przed sobą i rozpoznał Karolinę. Drugiej kobiety już nie było.

– Kto to był? – zapytał bezradnie, wciąż wątpiąc we własne zmysły.

– Nie mam zielonego pojęcia – odparła Karolina z niezadowoleniem. – Ale miała taką samą sukienkę jak ja. Chodźmy jeść.



Ichiro zastanawiał się później, dlaczego za nią nie pobiegł. Dlaczego pozwolił jej odejść? Przecież to była Yuji. Jego Yuji! Nie złudzenie, omam, wytwór umysłu przywołany wspomnieniami. Czyżby tak bardzo przyzwyczaił się do jej nieobecności, że nie potrafił uwierzyć, gdy nagle się przed nim zjawiła po wielu latach…? Musiała jednak gdzieś tutaj być, brała chyba udział w sympozjum, a w takim razie będzie ją mógł odszukać…! Gdy o tym myślał, wydawało mu się, że znalazł się w jakimś innym wymiarze, w innej rzeczywistości.

Oprzytomniał dopiero wieczorem, kiedy większość uczestników konferencji świętowała na bankiecie. Wymknął się z niego i na recepcji zapytał o listę uczestników. Oczywiście nie znalazł jej nazwiska.

– Muszę się dowiedzieć o jedną osobę – zaczął. – Nie wiem, jak się nazywa, ale może ją skojarzycie…

Edwin i Ruud, koledzy Johana oddelegowani do pracy przy organizacji ze względu na walory zewnętrzne i reprezentacyjne – innymi słowy, kolejni wysocy, przystojni i wygadani Holendrzy – popatrzyli po sobie, a potem znów na niego. No tak, z pewnością nigdy nie widzieli go tak zaaferowanego… Ach, nieważne!

– Mojego wzrostu i w moim wieku, szczupła. Rude włosy, niemal czerwone, i oczy w podobnym kolorze.

– Nie zmyślasz? – spytał Edwin. – Co ktoś taki robiłby na konferencji? – rzucił, a Ichiro z jakiegoś powodu poczuł się urażony w imieniu Yuji.

– Co to miało znaczyć? – niemal warknął. – Przecież Karolina też wygląda jak modelka, a jest świetnym naukowcem. Właśnie! – Przypomniał sobie. – Miała taką samą sukienkę jak Karolina!

Edwin jednak pokręcił głową.

– Przykro mi, stary. Nie kojarzę, czyli nie widziałem.

Ruud okazał się bardziej uważny.

– Chwila, chwila… Nie pamiętasz? A nie, byłeś wtedy się odlać… Dziś po południu jedna z zaproszonych gości odwołała rezerwację. Tłumaczyła, że musi wracać i nie może zostać. Co dziwne, bo przyjechała zaledwie kilka godzin wcześniej. Ale przypadki chodzą po ludziach. To mogłaby być ona. Nie widziałem włosów, bo miała chustkę na głowie. Przyszła nawet w okularach przeciwsłonecznych, ale że było tu dość ciemno, to je na chwilę uchyliła. Rzeczywiście miała oczy w dość niezwykłym kolorze.

Ichiro czekał cierpliwie, choć stał jak na szpilkach i wszystko w nim wrzało. Ruud tymczasem zanurzył rękę w złocistej czuprynie i myślał…

– Gdzieś tu mam kartkę z nazwiskami… – Zaczął grzebać w stercie papierów walających się na stoliku.

Ichiro w dalszym ciągu czekał cierpliwie, choć miał wrażenie, że stał się obiektem tortur; w innym wymiarze już dawno rzucił się na Holendra i potrząsał nim do momentu, aż dowiedział się wszystkiego. Minęło kilka kolejnych chwil, gdy Ruud w końcu znalazł wymiętoszony świstek papieru i z dumą pokazał go Ichiro.

– I? – spytał Ichiro po kolejnej pauzie.

– Co?

– Nazwisko tej pani – wycedził, z całych sił powstrzymując się przed wybuchem.

– Ruud, mój drogi – Edwin przerwał ten interesujący dialog – widzę, że świetnie się bawisz, i za nic nie chciałbym ci przeszkadzać, ale za kwadrans zaczyna się mecz. Zapomniałeś?

Ruud zerknął na zegarek.

– To już tak późno? Dobry Boże! Zwijamy interes!!! Miło było cię zobaczyć, Ichiro, ale musimy już iść! – Zaczął wpychać wszystkie papiery do szuflady.

– Nazwisko tej pani…! – Ichiro czuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg.

Ruud zerknął na świstek papieru, po czym wrzucił go do szuflady i zamknął na klucz.

– Janna Nöyränen. Pa!



Tylko dzięki świetnej pamięci naukowca i przez fakt, że mu zależało, Ichiro zdołał zapamiętać to niemal kosmicznie brzmiące nazwisko, jakie usłyszał od Ruuda – inna sprawa, że mamrotał je przez całą drogę z recepcji do przydzielonego mu gabinetu. Minął trzech szacownych profesorów, udając, że ich nie dostrzega – później chodziły plotki, że młody Japończyk zbyt mocno świętował odniesiony na konferencji sukces, a wszystkim wiadomo, że jego naród ma słabą odporność na alkohol – a na widok Johana ukrył się w czymś, co wyglądało jak schowek na szczotki czy inne pomieszczenie gospodarcze. Nie mógł zapomnieć tego nazwiska – nie teraz, gdy już był… tak blisko. Zabrał swoje rzeczy i pojechał do hotelu. Z miejsca usiadł przy komputerze i zaczął szukać.

Głównym problemem było, że nie wiedział, jak to się pisze. Gdyby tylko chłopcy mieli więcej czasu… Oczywiście, najprościej byłoby poczekać do jutra – dowiedziałby się od razu, z jakiego instytutu czy czegokolwiek innego pochodzi… Ale nie mógł czekać! Musiał coś zrobić, by jak najszybciej ją odnaleźć. Jego palce przebiegały po klawiaturze niemal bez udziału świadomości, którą pochłaniały naprzemiennie rozpacz i nadzieja, jednak usilnie starał się skoncentrować…

Nadchodził ranek, gdy wyszukiwarka wreszcie coś znalazła. Serce zabiło mu mocniej. Czyżby wreszcie się udało? Nagle kilka godzin spędzonych przed monitorem po ciężkim dniu jakby się ulotniło. Nie czuł zmęczenia, tylko wszechogarniającą radość.

Janna Nöyränen znajdowała się na liście pracowników Instytutu Badań Molekularnych A.I. Virtanena przy Uniwersytecie w Kuopio w Finlandii.



W pierwszej chwili Ichiro chciał wstać i od razu tam jechać, gdy jednak istotnie wstał, musiał z powrotem usiąść, bo zakręciło mu się w głowie. Zarezerwował tylko bilet na wieczorny lot do owego Kuopio i rzucił się na łóżko. W przeciągu pół minuty spał jak kamień.

Następny dzień – a właściwie ten sam – spędził w tym samym odurzeniu. Na szczęście nie musiał już prowadzić żadnych wykładów, a na rozmowach biznesowych – jak zawsze przy tych okazjach bardziej formalnych niż zawierających jakiekolwiek konkrety – potrafił się skupić. Konferencja miała trwać jeszcze jutro, jednak teraz nic nie było w stanie zatrzymać go tutaj choćby jeden dzień dłużej. Przekazał Johanowi, że z powodów prywatnych zmuszony jest wyjechać wcześniej – to nie było przecież kłamstwo Ź– i poprosił o załagodzenie sprawy jego nagłego zniknięcia. Kiedy wczesnym wieczorem zostawił instytut za sobą, wyrzucił z myśli wszystkie kwestie zawodowe – jego umysł skupił się całkowicie na celu tej nowej… być może najważniejszej podróży w jego życiu.

Nie mógł się uspokoić, był jak w gorączce. W samolocie miał irracjonalną ochotę pogonić pilota, by szybciej lecieli – on, grzeczny i układny Japończyk, dla którego właściwe zachowanie było równie naturalne jak oddychanie. Ale nieważne, nieważne…! Obserwował przez okno płonące zachodnie niebo i zdał sobie sprawę, że kiedy przyleci na miejsce, będzie już ciemno. Na pewno znajdzie jakiś hotel, a jutro…

Jutro jest niedziela, więc w instytucie nie będzie pełnej obsady, uświadomił sobie nagle. Także to niedopatrzenie świadczyło o rozchwianiu, w jakim się znalazł. Nie ma stuprocentowej pewności, że uda mu się spotkać Yuji już jutro. Czekanie do poniedziałku wydawało się straszną perspektywą, nawet jeśli powtarzał sobie, że przecież czekał wiele lat…

Jeśli chodzi o Finlandię, to jego wiedza ograniczała się do Muminków i zorzy polarnej. Jedno i drugie wypatrzył – na plakatach – na lotnisku w Helsinkach, gdzie miał kilkugodzinną przesiadkę. Przechodząc obok sklepów, zdał sobie sprawę, że powinien kupić jakiś prezent, przynajmniej tyle przytomności umysłu mu zostało. Nie miał pojęcia, co ucieszyłoby Yuji najbardziej, więc ostatecznie do drugiego samolotu wszedł z wielką siatką: wino, bombonierka, luksusowy szal i perfumy. Miał nadzieję, że przynajmniej z jednym trafi…

Było już zupełnie ciemno, a na miejsce dotarł po północy. Lotnisko wyraźnie znajdowało się w jakiejś dziczy, ale przed terminalem stały taksówki i jedna zabrała go hotelu w mieście… właściwie miasteczku, oceniając po liczbie świateł. Mimo zmęczenia długo nie mógł zasnąć.



Następnego dnia po śniadaniu pojechał do instytutu, w którym według Internetu Yuji pracowała. Nie było daleko i po kilku minutach taksówka wysadziła go pod uniwersytetem, więc niedługo mógł podziwiać widoki. Był dopiero środek września, jednak wiele drzew przybrało już jesienną szatę i w tak pogodny, słoneczny dzień płonęło jaskrawą żółcią na tle błękitnego nieba. No tak, Finlandia leżała na północy, więc klimat był tu surowszy niż choćby w Japonii czy Holandii, gdzie lato wciąż trwało w najlepsze.

Nie miał pojęcia, gdzie się udać. Jak przypuszczał, budynek był niemal zupełnie pusty, nie było kogo zapytać, więc ostatecznie poszedł za znakami. Koniec końców trafił do laboratorium, gdzie pracowały trzy osoby – żadna z nich nie była Yuji, co wywołało rozczarowanie, choć przecież spodziewał się tego. Wyglądało na to, że obsada instytutu była międzynarodowa, gdyż każda z obecnych osób prezentowała inny typ etniczny, a rozmowa prowadzona była po angielsku.

– Szukam Yuji… Szukam Janny Nöyränen. – Nie miał pojęcia, czy wymówił to właściwie. – Jesteśmy znajomymi z czasów, gdy mieszkała w Japonii… Pracowaliśmy razem – tłumaczył, przedstawiając się. – Później kontakt się urwał, dwa dni temu spotkaliśmy się na konferencji w Amsterdamie, ale musiała szybko wracać… – "Z mojego powodu", dodał w myślach. Miał nadzieję, że Yuji nie opowiedziała kolegom z pracy o spotkaniu ducha z przeszłości, czym pewnie dla niej był… jak również ostatnią osobą, którą chciałaby widzieć. – Więc jestem tutaj – zakończył niezgrabnie.

Dwaj naukowcy przyglądali mu się – był tego pewny – podejrzliwie. Cóż, cała ta sytuacja była podejrzana, jeśli miał być szczery. Obcy facet przylatuje z Amsterdamu i szuka jej w instytucie w weekend, twierdząc, że jest jej dawnym znajomym, ale nie ma z nią kontaktu. I że nagle musiała wracać, a przecież tutaj pewnie wiedzieli, że miała zostać na całej konferencji. "Brawo, Ichiro, jesteś takim bystrzykiem…!" Będzie dobrze, jeśli nie zadzwonią po policję… Pod żadnym pozorem nie powinien pytać o jej adres.

– Bardzo się ucieszyłem ze spotkania z nią – mówił dalej, starając się wywrzeć pozytywne wrażenie, chyba nawet udało mu się uśmiechnąć. – Mamy tyle do wspominania. Ale jestem taki roztargniony, zupełnie zapomniałem zapytać ją o telefon, a potem musiała nagle wracać. Wiecie, jak to jest. Człowiek w laboratorium jest geniuszem, a kiedy wychodzi na świat, kompletnie nie jest w stanie się ogarnąć i pamiętać o ważnych rzeczach, ha ha…

Na szczęście jeden z naukowców w tym momencie uśmiechnął się. Pewnie to, co mówił Ichiro, brzmiało znajomo, nawet jeśli on sam uważał się za ogarniętego człowieka, przynajmniej do tej pory…

– Janna powinna być w pracy jutro – powiedział ciemnoskóry mężczyzna, wciąż się uśmiechając, a potem dodał: – Zwykle przychodzi na dziewiątą – i za tę wiadomość Ichiro był gotów przysiąc mu dozgonną przyjaźń.

– A o której kończy? – zapytał dla pozorów; tak naprawdę planował zjawić się tu już o ósmej, na wszelki wypadek.

– Zwykle koło piątej.

– Zatem wpadnę jutro. Przepraszam, że wam przeszkodziłem. Dziękuję za pomoc! – Ukłonił się obu naukowcom i wyszedł najszybciej, jak mógł.

Dowiedział się, czego chciał – dziś i tak nie mógł liczyć na nic więcej. Jutro… Jutro pojawi się tutaj z samego rana, zanim ktokolwiek z zespołu poinformuje ją o jego wizycie. (Opcja, że któryś ze współpracowników zadzwoni do niej już dzisiaj, była zbyt przerażająca i nie chciał jej nawet rozważać). Nie miał pojęcia, kiedy zrobił się z niego taki kombinator. Może wtedy, kiedy dwa dni temu Yuji na jego widok odwróciła się, twierdząc, że go nie zna…

Było dopiero przedpołudnie, więc musiał spędzić jakoś cały dzień. Wrócił do hotelu – nie było sensu chodzić po mieście z siatką prezentów – i dowiedział się na recepcji o warte odwiedzenia miejsca. Wysłano go na wzgórze Puijo z charakterystyczną wieżą widokową, na której zjadł lunch. Przez dłuższy czas podziwiał rozciągającą się przed nim scenerię, w której dominowały lasy i jeziora. Miasto wydawało się wręcz otoczone wodą, a tak wiele natury nie widział chyba od czasów dzieciństwa, gdy każdego lata odwiedzał dziadków w prefekturze Nagano. Lasy ciągnęły się kilometrami… plamy ciepłej żółci na tle ciemnej zieleni. Gdzieniegdzie widać było mniejsze smugi czerwieni. Zastanowił się, kiedy tutaj przychodzi zima. Słońce jednak grzało przyjemnie Ź– pod bezchmurnym niebem jeziora miały barwę głębokiego lazuru i szafiru – i jeszcze nic nie zapowiadało najchłodniejszej pory roku. Ichiro złapał się na tym, że widok tutejszej jesieni go zachwyca.

Nie miał ochoty wracać do hotelu. Przez wiele godzin spacerował po mieście, usiłując rozpoznać gatunki drzew (był w tym beznadziejny). Było cicho i spokojnie – jakże inaczej od Tokio, gdzie nawet w nocy człowieka atakowały światła neonów. Ludzie spacerowali wzdłuż brzegów jeziora, wyraźnie rozkoszując się ładną pogodą, wielu z psami. Niektórzy biegali, inni robili zdjęcia. Nie było tutaj drapaczy chmur – w centrum nie było nawet wieżowców – centrów handlowych, autostrad. Pociąg widział jeden, gdy taksówka przejeżdżała koło dworca.

Był zdziwiony, kiedy po powrocie do hotelu wyczytał, że Kuopio z nieco ponad stu tysiącami mieszkańców to jedno z dziesięciu największych miast kraju. (Choć już nie tak bardzo, gdy dowiedział się, że populacja Finlandii była ponad dwudziestokrotnie mniejsza niż Japonii). Znajdował się tu jeden z dwudziestu uniwersytetów oraz jeden z pięciu szpitali uniwersyteckich. Było też kilka innych wyższych uczelni, filharmonia, prokuratura… Wszystko, co powinno zawierać większe miasto.

Instytut A.I. Virtanena prowadził badania w dziedzinie wpływu stylu życia na procesy starzenia i zdrowie, koncentrując się na chorobach układu sercowo– naczyniowego, mózgu i nowotworach. Lista pracowników była długa i w istocie międzynarodowa. Instytut wziął swoją nazwę od profesora biochemii, jednego z nielicznych fińskich Noblistów. Miało sens, że Yuji kontynuowała pracę w swojej specjalizacji. Zmieniła tożsamość, zmieniła kontynent, ale jednak nie była w stanie zmienić tego, co zawsze ją pasjonowało. Napełniało to Ichiro jakąś radością: było coś, co wciąż ich łączyło. Przez parę godzin czytał artykuły naukowe, których była współautorką. Przyzwyczajał się do jej dziwnie brzmiącego nazwiska…

Dopiero pod wieczór uderzyła go myśl… ewentualność, której do tej pory nie zakładał – nowe nazwisko mogło oznaczać, że Yuji zmieniła stan cywilny.



Tej nocy spał niespokojnie. Świadomość, że Yuji mogła być w związku, rozstroiła go zupełnie i po raz pierwszy od przyjazdu tutaj przywołała poczucie niepewności. Nie miał pojęcia, co zrobi, jeśli okaże się to prawdą. Dodatkowo – mimo że zamówił na recepcji pobudkę o siódmej – bał się, że zaśpi, więc budził się co chwilę w panice, by przekonać się, że wciąż jest noc. W końcu wstał o szóstej, by jakoś doprowadzić się do porządku. Dopiero świtało – widział z okna restauracji czerwoną zorzę płonącą na wschodnim niebie – ale niebo było jasne i zapowiadał się kolejny pogodny dzień.

Dziś nie miał jednak głowy, by zachwycać się naturą. Jechał do instytutu potwornie zestresowany, a jakaś jego część wręcz krzyczała, by wracał do Japonii, do swojego życia – musiał się zmusić, by trzymać się planu. Oczywiście inna jego część myślała tylko o spotkaniu jej, rozmowie, patrzeniu na nią…

Był na miejscu już przed ósmą, a potem czekał, czekał, czekał… Zaczaił się w bocznym korytarzu, skąd miał doby widok na wejście do instytutu. Udawał bardzo zajętego lekturą – wydrukował sobie kilka artykułów – jednak ponad papierami zerkał nieustannie w kierunku, z którego spodziewał się ją ujrzeć nadchodzącą. Serce waliło mu jak młot, a w ustach miał zupełnie sucho. Ostatni raz denerwował się tak na rozmowie kwalifikacyjnej na studia doktoranckie… kilkanaście lat temu. Kiedy życie przeleciało mu tak przez palce…?

Stukot obcasów wyrwał go z rozmyślań. Wydawało mu się, że potrafi go rozpoznać, bo Yuji zawsze chodziła spokojnym, pewnym siebie tempem, stawiając niewielkie kroki – nawet gdy uciekała przed nim na drugi koniec instytutu. Uniósł wzrok. Była tam, zbliżała się do drzwi, za którymi znajdował się instytut. Ubrana w sweter i spódnicę, płaszcz już zdjęła i niosła w ręce. Włosy miała związane na karku, oczy spuszczone, wyraz twarzy poważny. Wyglądała dokładnie tak jak przed nagłym i niewytłumaczalnym zniknięciem. Na jej widok serce Ichiro przyspieszyło jeszcze bardziej, jakby miało wyskoczyć z piersi.

Stał w miejscu, nie będąc w stanie się ruszyć. Wiedział jednak, że jeśli teraz do niej nie podejdzie, nie zrobi tego nigdy. "Przyleciałeś tutaj jak wariat. Nie możesz się teraz odwrócić i uciec", przemknęło przez jego głowę, być może najsensowniejsza myśl od wczorajszego wieczora. "Jeśli teraz sobie pójdziesz, będziesz żałował do końca życia, przecież wiesz to, Kawashi Ichiro. I tym razem będziesz mógł winić tylko siebie."

Nie chciał żałować, nie chciał się winić bardziej, niż już to robił. Nawet jeśli nie mógł liczyć na wspólną przyszłość, mógł chociaż zamknąć przeszłość, której trzymał się kurczowo i nie był w stanie puścić. Rana spowodowana odejściem Yuji nigdy się nie zabliźniła. Miał jedyną szansę, by dowiedzieć się, dlaczego odeszła.

– Mam nadzieję, że teraz nie powiesz, że musiałem pomylić cię z kim innym – powiedział, stając przed nią tak szybko, że sam nie zarejestrował ruchu. – Nie ma na świecie nikogo, z kim można by cię pomylić… Nagare-san. – Nazwał ją tak, jak zawsze do niej mówił.

Stała całkowicie znieruchomiała i patrzyła na niego bez słowa… nie, bez żadnego wyrazu. Od jej obecności kręciło mu się w głowie, ale nie wiedział, ile z tych emocji widać na jego twarzy – może żadne, jak u niej. Sekundy mijały, odmierzane uderzeniami serca, wydawało się, że cała wieczność upływa z nimi dwojgiem zastygłymi we wzajemnym spojrzeniu. Jak długo mogli to wytrzymać…?

I nagle coś w twarzy Yuji pękło. Uciekła wzrokiem, a jej wargi drgnęły i zdawała się odczuwać tysiąc emocji w tym samym momencie. Strach, złość, rozczarowanie, niepewność, szok, zaalarmowanie – i więcej, więcej, a wszystkie złe i wszystkie wynikały ze spotkania go, gdyż oznaczało koniec tajemnicy, koniec mistyfikacji, koniec życia z nową tożsamością. Ale przecież…

– Nie mam żadnych złych zamiarów – powiedział Ichiro bez udziału woli, gdyż instynkt nim pokierował. – Nie musisz się mnie bać. Ja tylko…

Szybko się pozbierała. Jej twarz ponownie przyoblekła się w doskonały spokój i popatrzyła mu prosto w oczy – z wyzwaniem, z siłą, z determinacją… Może mu się wydawało, ale głębiej w jej wzroku wciąż widział lęk. Dopiero teraz uświadomił sobie, że są tego samego wzrostu. Zawsze wydawała mu się wyższa, ale sam ja taką stworzył: jako istotę pod każdym względem go przewyższającą. Teraz się go bała.

– Dlaczego tu jesteś? – zapytała mocnym głosem.

Nie zaprzeczyła, nie wyparła się, nie próbowała go zwodzić. Przyznała się do siebie i do niego – i byłby tym upojony, gdyby jednocześnie nie czuł, że musi zrobić wszystko, by ją uspokoić, rozwiać jej obawę.

– Dlaczego tu jesteś? – zapytała po raz drugi i tym razem w jej głosie coś drgnęło.

Nie miał odpowiedzi na to pytanie – albo miał ich tysiąc. "Nigdy nie przestałem cię szukać". "Chciałem cię zobaczyć". "Musiałem dowiedzieć się, dlaczego odeszłaś". "Myślałem o tobie każdego dnia".

– Kocham cię – wyszło z jego ust i było tym, co definiowało jego ostatnie dziesięć lat, choć dopiero teraz zdał sobie sprawę.

Patrzyła na niego bez słowa kolejną wieczność, a on podświadomie oczekiwał, że powie, że nie ma na to czasu. Przecież zawsze tak było: on ją gonił, a ona odmawiała… Zupełnie, zupełnie nie spodziewał się reakcji, która nastąpiła.

Yuji Nagare odwróciła się, zakrywając twarz dłońmi, i powoli opadła na kolana.



Mimete popełniła błąd, którego jako naukowiec nie powinna była popełnić. Inna sprawa, że intensywne myślenie i drobiazgowe planowanie – wymagające przecież intelektu, cierpliwości i skupienia – nigdy nie były jej mocną stroną, a do Witches 5 przyjęto ją tylko za nieprzeciętne zdolności interpersonalne i niezły potencjał magiczny. Gdyby była rzetelnym naukowcem, wiedziałaby, że przed próbą pozbycia się rywalki należy zabezpieczyć się na wszystkie sposoby, czyli odrobić pracę domową i przestudiować życiorys ofiary. Poszła po najmniejszej linii oporu i tylko wymontowała hamulce, całą resztę zostawiając przypadkowi. Nie wiedziała się, że Eudial, jeszcze jako Yuji Nagare, w czasie studiów rokrocznie zdobywała mistrzostwo uczelni w pływaniu – i dzięki swoim umiejętnościom wyszła cało z koszmarnego wypadku, który prawdopodobnie zabiłby każdą inną osobę.

Po prawdzie Mimete dokonała tego, czego chciała: udało jej się zabić Eudial z Witches 5. Kiedy całkowicie wyczerpana i właściwie ledwo żywa specjalistka genetyki molekularnej wyszła na suchy ląd, ponownie była Yuji Nagare. Próba morderstwa wywołała u niej szok, ale jednocześnie sprawiła, że wreszcie przejrzała na oczy. Ociekając wodą i krwawiąc z niegroźnych ran, siedziała na brzegu i usiłowała zrozumieć, co się z nią działo w ostatnich miesiącach. Nie była w stanie. Wiedziała tylko, że musi uciekać, zostawić wszystko za sobą – nawet jeśli od siebie samej nie mogła uciec. Odważyła się tylko na to, by opatrzyć rany w małej, prywatnej klinice, podjąć z konta pieniądze i doprowadzić się jako tako do porządku. Do mieszkania, którego nie odwiedzała od ponad pół roku, wróciła tylko po paszport, a potem pojechała na lotnisko. Kupiła bilet do najdziwniej brzmiącego miasta z tablicy odlotów i po dwóch godzinach odlatywała z Japonii bez jednego pożegnalnego spojrzenia.

Zmieniła kontynent, zmieniła tożsamość, ale jednego nie potrafiła się wyrzec: pracy naukowej. Kiedy prowadziła badania, powoli wracało do niej to uczucie radości i ekscytacji – i jednocześnie pokory – którego nie doświadczała od tak bardzo dawna. Zdążyła w międzyczasie zapomnieć, jak to jest, gdy pracy przyświeca inny cel niż chorobliwa ambicja. Zbudowała sobie od nowa życie i powoli odzyskała poczucie bezpieczeństwa, nawet jeśli nie poczucie własnej wartości.



Ichiro był przerażony, jednak wpadanie w panikę było najgorszym, co mógł teraz zrobić. Wahał się tylko przez chwilę, potem złapał Yuji za ramiona.

– Yuji… Nagare-san… Proszę…

Sam nie wiedział, o co prosi, ale chyba go zrozumiała, gdyż podniosła się na nogi. Po chwili odjęła dłonie od twarzy i wysunęła się z jego rąk, a potem spojrzała mu prosto w oczy. Na jej twarzy nie było łez, których się obawiał; przeciwnie, sprawiała wrażenie najsilniejszego człowieka na świecie i nie mógł jej za to nie podziwiać. Jej wzrok był mocny, twardy i pozbawiony strachu. Niemal uwierzył, że tylko sobie wyobraził, że mogła odczuwać obawę.

– Nie będziemy tutaj stać – powiedziała, a jej głos był tak samo silny jak spojrzenie.

Schyliła się, by podnieść upuszczony płaszcz, i poprawiła torebkę na ramieniu. Potem rozejrzała się i jej wzrok padł na mężczyznę, którego Ichiro wczoraj spotkał w laboratorium, a który właśnie szedł do instytutu.

– Cześć! – zawołał ów, przenosząc wzrok między nimi dwojgiem. – Widzę, że się spotkaliście.

– Mark, czy zechciałbyś przekazać kierowniczce, że dziś wezmę wolne? Odpracuję w tygodniu – powiedziała Yuji spokojnie.

Naukowiec zmarszczył czoło – później Ichiro dowiedział się, że Yuji nigdy nie brała urlopu, więc jej nagłe zwolnienie musiało być nie lada wydarzeniem – zaraz jednak przez jego twarz przeleciał wyraz zrozumienia, gdyż uśmiechnął się promiennie.

– Jasna sprawa, Janna! – uspokoił ją. – Nie przejmuj się niczym. Na pewno macie wiele do obgadania.

Yuji ukłoniła mu się lekko – w Ichiro coś drgnęło, gdy ujrzał ten typowo japoński gest – a potem skierowała się ku wyjściu, nakładając płaszcz. Podążył za nią bez słowa, zerkając co i rusz na jej opanowaną twarz. Znów była nieprzystępna, całkowicie zamknięta niczym forteca, ale w jego wnętrzu na nowo rozgorzało ciepło, bo to była ona. Poczuł się, jakby te wszystkie lata rozstania między nimi nagle znikły i udało im się wrócić do tego, co było wcześniej.

– To niedaleko, pojedziemy autobusem – jej głos wyrwał go z zamyślenia, gdy wyszli z budynku.

Przystanek znajdował się zaraz przed wejściem, a autobus podjechał już kilka minut później. Rzeczywiście nie jechali długo Ź– nie na tyle, by cisza, która znów zaległa między nimi, stała się nie do zniesienia. Wkrótce Ichiro znalazł się w apartamencie na najwyższym piętrze wieżowca. Z dużego okna widać było w oddali wzgórze Puijo, które odwiedził wczoraj. Nie podziwiał jednak widoków; zbyt poruszony był faktem, że znalazł się w jej mieszkaniu. Starał się nie gapić zbyt otwarcie, ale kiedy wyszła do kuchni, rozejrzał się ukradkowo. Urządzone było skromnie, w najpotrzebniejsze meble, i niemal pozbawione ozdób. Wydawało się bezosobowe – pewnie i tak większość czasu spędzała w instytucie – ale to było jednak jej mieszkanie…! Próbował zrozumieć, co to oznacza… właściwie poskromić wyobraźnię, podsuwającą mu wizje, których nigdy by nie ubrał w słowa i za które czuł do siebie odrazę. Logicznym wyjaśnieniem było, że chciała porozmawiać w spokoju, bez świadków.

Przypomniał sobie swoje męki sprzed kilku godzin, gdy zastanawiał się, czy nie wyszła za mąż. To mieszkanie należało tylko do niej, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Na palcach też nie miała żadnych dowodów na to, że w jej życiu był jakiś mężczyzna… jakiś Nöyränen. Oczywiście to nie musiało o niczym świadczyć – pracownicy laboratorium często zostawiali obrączki i pierścionki w domu… ale uczucie ulgi i nadziei nie chciało się już uspokoić.

Wróciła z kuchni, stawiając na stoliku obok kanapy dwa kubki z herbatą. Chyba pytała, czy woli kawę, czy herbatę, ale nawet nie zarejestrował własnej odpowiedzi. Wbił wzrok w leżące obok papiery: wydruki, koperty… Wszędzie to nowe imię.

– Janna – powiedział nieświadomie.

Gwałtownie obróciła głowę w jego stronę.

– Chyba nawet lepiej pasuje, takie miękkie… – Mówił dalej. – Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego nosisz męskie imię.

– Nie męskie – odpowiedziała bez emocji, a potem chwyciła ze stolika długopis i na wolnym kawałku kartki nakreśliła dwa kanji. – Zapisywałam je w kanie, ale naprawdę pisze się tak.

Popatrzył na znaki i machinalnie pokiwał głową. "Gorąca woda" i "obszar"… a do tego "nurt" w nazwisku. Oczywiście. Nic nie pasowałoby lepiej.

– A Janna?

Wzruszyła ramionami.

– To zwykłe imię.

Siedzieli w ciszy przez kolejną chwilę – on na kanapie, ona na krześle po drugiej stronie stolika. Prezenty stały nieodpakowane na komodzie, gdzie je odłożyła i wyraźnie o nich zapomniała. Za oknem przelatywały ptaki, widać było lekko poruszane wiatrem czubki drzew, ale nieważne jak Ichiro się starał, jego oczy wciąż wracały do twarzy Yuji, jakby wciąż musiał się upewniać, że ona tu jest. I za każdym razem, gdy patrzył na jej porcelanową, nieskazitelną cerę, na jej wąskie wargi i płonące lodem oczy, odnosił wrażenie, jakby te wszystkie lata nigdy nie minęły, gdyż wyglądała tak samo jak wtedy, nie postarzała się ani o dzień. Może nawet wydawała się młodsza: bez makijażu i bez ekstrawaganckich kolczyków, w których kiedyś się lubowała. A może to wzrok go zawodził, nakładając na rzeczywistość obraz z jego pamięci, nie wiedział…

Bez wątpienia jednak siedziała tam, ubrana w sięgającą za kolana i łokcie sukienkę w kolorze wina, z czerwonymi włosami spiętymi na karku w kok i kapciami na nogach. W przeciwieństwie do niego nie uciekała wzrokiem, przyglądała mu się ponad kubkiem, a jej intensywne spojrzenie wydawało się przewiercać go na wylot – prawdziwe spojrzenie badacza.

– Nie będziesz miała problemów? – zapytał, przypominając sobie, że przez niego wyszła z pracy.

– Wolałam nie robić tam więcej scen, niż już oboje zrobiliśmy – odpowiedziała z miejsca.

Ichiro mrugnął… a potem przypomniał sobie, co wtedy powiedział, i poczuł, że się czerwieni. Zdążył już zapomnieć, przerażony tym, jak zareagowała. Ale przecież… wtedy, na korytarzu lokalnego zakładu naukowego… naprawdę powiedział… naprawdę…

Zakrył twarz dłońmi. Nie czuł takiego zażenowania, odkąd na pierwszym roku studiów pomylił odczynniki i zepsuł eksperyment, który przeprowadzała jego grupa w ramach projektu zaliczającego. Nie, to było gorsze…

Ale przecież, zdał sobie sprawę, powiedział prawdę. Tym razem nie popełnił błędu. Jeśli miał za coś przepraszać, to jedynie za wprawienie Yuji w zakłopotanie tym wyznaniem.

Przy czym to nie było zakłopotanie. To był szok – i wciąż nie wiedział, dlaczego tak zareagowała.

Tak czy inaczej, to nie była chwila, żeby pogrążać się w zawstydzeniu. Opuścił dłonie i znów na nią spojrzał.

– Czy zechcesz mi opowiedzieć, dlaczego zniknęłaś z Instytutu Shinokawa? – zapytał, dokładnie usuwając ze swego tonu jakiekolwiek oskarżenia.

"Bez żadnej wiadomości", dodał w myślach, ale to nie było ważne. Zapytał wprost, bo jeśli po japońsku będą całe godziny mówić ogródkami i unikać konkretów, niczego się nie dowie, a musiał wiedzieć, by zrozumieć. Zdumiał go spokój we własnym głosie i być może to ośmieliło go, by kontynuować.

– Podziwiałem cię od samego początku. Byłaś dla mnie niedoścignionym wzorem. Miałaś przed sobą wielką karierę jako kierownik naszego zespołu badawczego i przyszły kierownik instytutu, więc dla…

Jej prychnięcie było tak niespodziewane, że urwał w pół słowa. Jej usta wykrzywiły się z drwiną. Zdumiał się, jak szybko jej zamknięta twarz była w stanie zapłonąć emocjami.

– Świętej pamięci profesor Shinokawa od początku planował pominąć mnie w wyborze następcy – odpowiedziała chłodno. – Założył sobie, że będę dalej kierować zespołem, ale szefem instytutu będziesz ty. I wiesz dlaczego? Bo jestem kobietą. Powiedział mi to w twarz podczas rozmowy, która była naszą ostatnią.

Ichiro osłupiał. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Dwie myśli zderzyły się w jego głowie: szowinistyczne "Byłbym dla ciebie dobrym przełożonym" i empatyczne "Przecież to w ogóle nie do pomyślenia". Pierwszą odgonił precz i skupił się na drugiej. Yuji Nagare była wybitnym naukowcem i genialnym umysłem. Jak ktoś… Jak profesor Shinokawa, który przecież wiedział o tym najlepiej, mógł wpaść na taki pomysł? Odsunąć ją od stanowiska, które jej się po prostu należało, z powodu płci? Mianować na kierownika kogoś, kto talentem nie dorastał jej do pięt? Nie mieściło mu się to w głowie.

Yuji Nagare nie była w stanie znieść takiego poniżenia, czuł to całym sobą. Wiedział, że była dumna i ambitna i znała swoją wartość. Oczywiście, że odmówiła, ale…

– To po prostu skandaliczne – stwierdził, wstydząc się za nieżyjącego profesora. – Dlaczego nie poszłaś gdzie indziej? Każdy instytut przyjąłby cię z otwartymi ramionami… Nie, dlaczego nie porozmawiałaś ze mną? Byłbym…

Urwał, bo szybko to zrozumiał. Nigdy nie traktowała go jako równego sobie partnera. Ichiro Kawashi nie był człowiekiem, przed którym nagle by się otworzyła i opowiedziała o swoim problemie. Sama myśl była śmieszna.

– Shinokawa zniszczyłby mnie, gdybym próbowała pracować dla kogoś innego – odpowiedziała, litościwie pomijając milczeniem jego zapędy na jej pomocnika i obrońcę.

Umysł Ichiro znów zaprotestował… Świętej pamięci profesor nie był mściwym człowiekiem. Oczywiście, każdy pragnąłby mieć w zespole badawczym takiego geniusza jak Yuji, ale przecież… A może…? Nagle nie był już niczego pewien.

Yuji odwróciła wzrok.

– A może bardzo chciałam w to wierzyć i dlatego przyjęłam jego propozycję – powiedziała ciszej.

– "Jego"? – zapytał Ichiro, nagle zaalarmowany. Niemal zawołał: "Kim jest on?"

Ponownie przebiło go spojrzenie jej płonących oczu. Nie spotkał nikogo, kto miałby tak intensywny wzrok, a jednocześnie perfekcyjnie ukrywający jakiekolwiek emocje.

– Sōichi Tomoe – odparła półgłosem; wydawało się, że jej blada cera zbladła jeszcze bardziej.

– Sōichi Tomoe?! – wykrzyknął Ichiro, mając nadzieję, że się przesłyszał.

Kiwnęła głową.

Ichiro poczuł, że robi mu się zimno. Nie było w Japonii naukowca, który nie słyszałby o uważanym za geniusza Sōichim Tomoe, niesławnym profesorze bioinżynierii, który został wydalony ze środowiska z powodu nieetycznych eksperymentów genetycznych. Co Yuji mogła mieć z nim wspólnego…?!

A zaraz sobie odpowiedział: była jednym z największych ekspertów w dziedzinie biologii molekularnej, co dawało jej doskonałe podstawy do pracy na polu inżynierii genetycznej. Jako nieprzeciętny talent byłaby idealnym partnerem i nieocenionym członkiem zespołu naukowego. "Och, Yuji…! Powiedz, że nie zgodziłaś się na to…" – błagał w myślach, choć było o wiele lat za późno.

– Jesteś naukowcem – powiedziała z jakąś agresją, wyraźnie odczytując jego myśli. – Wiesz sam, że jest nam ciężko wyznaczać sobie granice. Stawiać bariery naszej pracy… Nie, naszym poszukiwaniom. Każde z nas ma taki moment, że chce iść dalej, znacznie dalej, nie zatrzymywać się, bo nie wypada, bo nie wolno, bo jest zakaz. Większość z nas oczywiście ustępuje i się cofa, wraca na bezpieczne tereny, ale dla każdego jest to trudne. A dla niektórych…

Ichiro zdał sobie sprawę, że jedną minutę zajęło mu przewartościowanie sobie założeń świata. W innej sytuacji uznałby to za wcale zabawne.

– O nic cię nie obwiniam – zadeklarował.

Zmarszczyła czoło z irytacją.

– A powinieneś.

Nic na to nie powiedział. Wstała i podeszła do okna – była jedyną osobą, która potrafiła wykonywać gwałtowne ruchy i nie sprawiać przy tym wrażenia gwałtowności. Może to dlatego, że za tymi intensywnymi oczami, które nigdy niczego nie ujawniały, płonął nieustanny ogień, więc wszystko, co robiła, pozostawało w zgodzie z jej wnętrzem. Ichiro nie wiedział, skąd biorą się takie wrażenia. Pewnie przez to, czego dowiedział się o prawdziwym zapisie jej imienia. "Miejsce, gdzie płynie gorąca woda". Płonęła, ale wszystko w niej było gładkie niczym woda…

Zastanawiał się nad takimi rzeczami, bo jego myśli uciekały od świadomości, że pracowała z profesorem Tomoe. Akceptował ją i wybaczył jej wszystko z miejsca, to było jasne… ale tak naprawdę nie chciał wiedzieć. Był tchórzem i był nie w porządku wobec niej. Przecież sam zapytał, co się z nią działo przez te lata – a teraz wzbraniał się przed usłyszeniem odpowiedzi?

Zacisnął ręce na materiale spodni. Zanim jednak poprosił, by mówiła dalej, dobiegł go jej głos.

– Powinieneś mnie obwiniać – powtórzyła i wtedy zrozumiał, że tak naprawdę sama czuje się winna.

Ponownie skupił na niej spojrzenie. Stała odwrócona od niego. Objęła się ramionami i palce zaciskały się na materiale sukienki – tak mocno, że pobielały. Chyba pierwszy raz widział ją wytrąconą z równowagi. Nie, wróć. Drugi raz – i oba dzisiaj. I oba przez niego. Znów poczuł wyrzuty sumienia.

– Bo nawet jeśli to było niczym jakieś szaleństwo czy koszmar, nie zwalnia mnie to z odpowiedzialności. I nie zamierzam się jej pozbywać. On mnie przekonał, że nie ma żadnych granic, na których powinnam się zatrzymywać. Nie było to trudne – powiedziała z sarkazmem i Ichiro był pewien, że uśmiechnęła się drwiąco. – Nie było granic, nie było więc zakazów. Było oszałamiające uczucie, że wszystko mi wolno. Tak, chciałam się zemścić na Shinokawie. Chciałam osiągnąć sukces, który przyćmiłby wszystkie jego osiągnięcia naukowe. Tomoe mi to umożliwił, mogłam naprawdę wszystko. Stworzyć nowy gatunek? Bez problemu! Połączyć nasze DNA z obcym? Wspaniale! Przeprowadzać eksperymenty na tokijczykach? Przecież takie jest moje powołanie!

Ichiro słuchał, choć skóra na nim cierpła. Czuł się, jakby wszystko, co wiedział i co było znajome, nagle usunęło mu się spod nóg. To było dokładnie tak straszne, jak się tego obawiał… musiał jednak słuchać. Nie, przyszedł tu i chciał tu być. Zapytał i chciał znać odpowiedź.

– To wszystko było w zasięgu ręki. Wiem, że Tomoe od dawna się tym zajmował. Ja na szczęście tak daleko nie zaszłam, zanim… Gdybym jednak tam została, bez wątpienia miałabym na sumieniu więcej, niż mam.

Odwróciła się i ponownie na niego spojrzała.

– To była cała organizacja – powiedziała, a w jej głosie było teraz jakieś błaganie, jakby chciała, żeby ją zrozumiał. – Nawet ja nie wiem, jak głęboko to wszystko sięgało… I nie chcę wiedzieć. Wiem, że ostatecznie nie udało mu się zrealizować planu podporządkowania sobie Tokio, został całkowicie unieszkodliwiony. A ja… Ja nikogo nie zabiłam, ale skrzywdziłam wiele osób i nic mnie to nie obchodziło. Nie będę ci opowiadać o szczegółach. Nie uwierzyłbyś mi, poza tym wystarczy, że ja o tym wiem… pamiętam. Wolałabym zapomnieć, ale nie mam prawa. Nie zamierzam pozbywać się odpowiedzialności – powtórzyła swoje słowa sprzed chwili – bo czyniłam wszystko z własnej woli. Dopiero kiedy postanowili mnie zlikwidować, bo popełniłam błąd… Dopiero wtedy przejrzałam na oczy, Ichiro, po wielu miesiącach zupełnego odrealnienia i coraz większego pogrążania się w tym obłędzie. Na własne życzenie – podkreśliła z ironią.

– Dobrze, że przejrzałaś na oczy – wyszeptał.

Jej wargi drgnęły. Spuściła wzrok i znów odwróciła do okna. Jej plecy się zaokrągliły.

– Zrobiłam to wszystko, bo takim właśnie człowiekiem zawsze byłam – rzuciła, a potem dodała, jakby wbrew sobie, łamiącym się głosem: – Nie potrzebuję twojego wybaczenia.

– Oczywiście, że nie – odparł Ichiro z miejsca. – Potrzebujesz sobie wybaczyć – stwierdził i była to bez wątpienia najmądrzejsza rzecz, jaką powiedział w życiu, choć w innej sytuacji wstydziłby się mówienia tak osobistych, a jednocześnie zarozumiałych kwestii.

Zgarbiła się jeszcze bardziej. Zacisnął ręce na kolanach. Chciał wstać, podejść do niej, w jakiś sposób okazać, że rozumie… Nie, wcale nie rozumiał, ale widzieć ją tak złamaną poczuciem winy, bo było oczywiste, że czuje się winna… Czuł się do bólu bezradny w obliczu jej cierpienia. Co mógł zrobić? Co mógł powiedzieć? Jak ją wesprzeć?

"Takim człowiekiem zawsze byłam", dźwięczały mu w myślach jej słowa. Była… Ale przecież już nie jest…? Jego oczy zaczepiły się o leżące obok wydruki.

– Czytałem twoje ostatnie artykuły – powiedział. – Badasz metody terapii genowej w zapobieganiu i leczeniu chorób układu krążenia. Nie ulega wątpliwości, że twoje badania uratują wiele istnień i pomogą jeszcze większej ilości ludzi.

– Zdaję sobie z tego sprawę – dobiegła go zduszona odpowiedź.

– To dobrze – odrzekł.

– Ale to nie działa w ten sposób – zauważyła.

– A w jaki zadziała?

Milczała. Nie znała odpowiedzi, tak jak i on. Musiał jednak coś powiedzieć, teraz była jego kolej… I tak naprawdę chciał mówić. Nawet jeśli nie doświadczył tego, co ona – i miał tchórzliwą nadzieję, że nigdy nie doświadczy – pewne rzeczy były stałe, niezmienne niczym podwaliny wszechświata.

– Wiem, że mówię banały, ale żadne z nas nie jest w stanie zmienić przeszłości. Nie da się odczynić tego, co raz zrobiliśmy. Jeśli kogoś skrzywdziliśmy, ta krzywda pozostaje. Ale mamy też możliwość czynienia dobra. I wiem, że też to wiesz, bo zamiast oddać się w ręce policji, zatrudniłaś się w tym instytucie i wykorzystujesz swoją wiedzę… swój geniusz w sposób, który będzie tylko z korzyścią dla innych. – Nie wspomniał tego, co dla nich obojga musiało być jasne: że policja prawdopodobnie odesłałaby ją do specjalisty jako niezrównoważoną psychicznie. – Życie nie składa się tylko z właściwych wyborów i nie ma człowieka, który nie popełniałby błędów. Nie mamy innej opcji, jak przyznać się do nich i zacząć postępować inaczej. Z pokorą.

Drgnęła, a potem odwróciła się, by na niego spojrzeć. W jej wzroku była jakaś niepewność, brwi miała ściągnięte. Nie wiedział, co w jego słowach wywołało taką reakcję – już po raz kolejny… Impulsywnie zapragnął kiedyś być w stanie rozumieć jej myśli.

Zdawał sobie sprawę, że nic nie było tak proste, by ująć to w kilka słów. Nie było cudownych i łatwych sposobów na życie, nieważne jak bardzo człowiek ich pragnął. Istniały jednak pewne zasady, które pomagały, jeśli się według nich postępowało. Jedną z nich była uczciwość wobec samego siebie i innych.

– Dlatego mam nadzieję, że kiedyś dojdziesz do ładu z samą sobą – mówił dalej. – Jeśli ma to jakieś znaczenie, wiedz, że jest przynajmniej jedna osoba na świecie, która… – Zająknął się i uciekł wzrokiem, był jednak zdeterminowany wyrazić swoje zdanie. – Która życzy ci jak najlepiej i przed którą nie musisz niczego udawać.

Podświadomie bał się, że prychnie szyderczo. Ichiro Kawashi nie był kimś, kogo mogłaby rozważać jako swoje wsparcie… czy w ogóle zestawiać z samą sobą w jakimkolwiek znaczeniu. Przynajmniej kiedyś tak było. Był jednak przyzwyczajony do tego, traktował to jak normalną sytuację – i w jego przypadku nie zmieniało to niczego. Zresztą nawet jeden Ichiro Kawashi był lepszy niż nic, pomyślał.

– Dlaczego mówisz mi takie rzeczy? – zapytała, a jej głosie coś drżało.

– Bo myślę, że chciałaś je usłyszeć – odparł i znienawidził siebie za to, jak protekcjonalnie brzmiał. – Wzięłaś dzień wolny, by mnie tutaj zaprosić, i podzieliłaś tym, co leżało ci na sercu. Nie wierzę, że nie oczekiwałaś z mojej strony żadnej reakcji.

Znów odwróciła się do okna. Tym razem milczała dłuższą chwilę, a Ichiro nie wiedział, co mógłby jeszcze powiedzieć. Miał wrażenie, że nawet jeśli mówił to, co myślał, i to, co – wydawało mu się – było słuszne, brzmiał jak potwornie przemądrzały i zarozumiały typ. Nie chciał, żeby go takim widziała.

A może – dopiero teraz przyszło mu do głowy – może zawsze go za takiego uważała? Z czegoś przecież brała się jej niechęć do niego, jej odmowy, kiedykolwiek chciał zaprosić ją na obiad, jej całkowite niedopuszczanie go do siebie…? Po prawdzie nie dopuszczała też nikogo innego, wszystkich w instytucie traktowała jednakowo. Musiał też przyznać, że jako kierownik zespołu badawczego była świetna: wymagająca i krytyczna, ale nie okrutna czy napastliwa. Większość tego, co wiedział, nauczył się od niej… i nawet… nawet jej nie podziękował… Jeśli jednak z tego powodu wierzyła, że jest zadufanym w sobie człowiekiem i uważa się za lepszego od niej… tego nie mógł znieść.

– Nagare-san – odezwał się z nagłym wzburzeniem. – Zawsze ogromnie cię szanowałem, ale aż do teraz nigdy ci tego nie powiedziałem. Nie podziękowałem ci za twoją pomoc i przewodnictwo. Nie spodziewałem się, że nasza znajomość zakończy się tak nagle i ostatecznie. Wierzyłem, że będziemy ze sobą pracować przez wiele, wiele lat, nie wyobrażałem sobie innego życia. – "Może wyobrażałem sobie więcej, ale na pewno nie mniej", dodał w myślach. – Powinienem bardziej dać ci do zrozumienia, jak cenię sobie twoją wiedzę i obecność… i jak podziwiam twój talent… twój geniusz… Przepraszam, jeśli…

– Przestań…!

Stała odwrócona w jego stronę, ręce zaciskała w pięści, ale na jej twarzy nie mógł dopatrzeć się gniewu – wyglądała bardziej, jakby się miała rozpłakać.

– Za co ty mnie przepraszasz?! – zawołała zduszonym głosem.

Osłupiał, a w piersi zabolało. Czyżby uważała go za tak marnego, że nawet jego przeprosiny były dla niej obrazą… albo marnowaniem jej czasu? Czy jego istnienie w ogóle się dla niej liczyło?

Nabrała głęboko powietrza, jakby próbowała się opanować. Potem usiadła na krześle i spuściła głowę.

– Ichiro… Jesteś jedynym człowiekiem na tym świecie, który nigdy wobec mnie nie zawinił – powiedziała zupełnie spokojnym głosem, co było niewiarygodne, biorąc pod uwagę jej emocje sprzed chwili. Znów pomyślał, że była najsilniejszym człowiekiem na świecie… ale był to ostatni przebłysk rozumu, bo jej słowa wprawiły go w takie zdumienie, że mózg odmówił współpracy. – Za co chcesz mnie przepraszać? Mogłabym myśleć kilka dni, a wciąż nie znalazłabym żadnego powodu dla przeprosin z twojej strony. To ja…

Urwała. Nerwowo, niemal konwulsyjnie zaciskała złożone na kolanach ręce, a on całym sobą pragnął, by mówiła dalej. Jego serce zdawało się przyspieszać z każdym uderzeniem.

– Nigdy nie traktowałam cię tak, jak na to zasługiwałeś Ź– stwierdziła cicho i wydawało się, że zmusza się do każdego słowa. – Zdawałam sobie sprawę z twojego… Nie, zauroczenie to niewłaściwe słowo, prawda? Wiedziałam, że pragnąłeś ode mnie czegoś innego niż reszta, ale… Nie potrzebowałam tego. Byłam zapatrzona w siebie, skupiona na własnych ambicjach. Mówisz o moim… talencie, ale prawda jest taka, że z jego powodu traktowałam innych jak powietrze, w najlepszym razie pionki, które pracują na mój sukces. Nie zależało mi na niczym innym.

– Używasz czasu przeszłego – wtrącił Ichiro i sam był tym zdziwiony.

Nie planował się odezwać, właściwie zapomniał nawet, jak się oddycha. Był jak zaczarowany, oszołomiony jej słowami, których nigdy w życiu nie spodziewał się usłyszeć. Był przekonany, że obchodzi ją mniej niż powietrze – i teraz coś takiego? To było… Jak mógł w ogóle to przyjąć? Nic nie znaczyło, nie było żadną deklaracją – próbował się napominać – ale w jej ustach brzmiało niemal jak wyznanie miłości. Zakręciło mu się w głowie. Przywołał wszystkie siły, by skupić się na rozmowie – potrzebował ich, bo mózg zmienił mu się w rozgotowany makaron albo był tego bliski.

Na moment ściągnęła usta w cienką linię.

– Teraz jestem w stanie spojrzeć na tamtą siebie krytycznie – powiedziała bez emocji.

Nie śmiał pytać o nic, co dotyczyłoby niego samego – nie chciał się rozczarować zaraz po tym, jak poczuł nadzieję, że może… Nie, miał się w tej rozmowie koncentrować się na niej. To dla niej tutaj przyjechał. Ta myśl pozwoliła mu opanować wewnętrzne rozedrganie i przywróciła zdolność myślenia.

– Wydaje mi się, że zdrowy egoizm, wiara we własne umiejętności i wysokie poczucie własnej wartości nie są niczym złym – powiedział ostrożnie. – U osób obdarzonych większym talentem niż inni pewna doza samouwielbienia jest zupełnie zrozumiała. Może nawet oczekiwana.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Ty mnie idealizujesz – stwierdziła tonem, jakby nie była pewna, czy sobie nie żartuje. – Czy nie ma nic złego, co mógłbyś o mnie powiedzieć?

Pokręcił głową z przekonaniem. Złego? O Yuji Nagare? Zdawał sobie sprawę, że wyda się jej bardzo naiwną osobą, ale coś takiego było dla niego całkowicie nie do pomyślenia. Nie do wykonania. Jej obraz, jaki zawsze nosił w myślach, był dla niego niemal święty – a na był pewno czymś, w co wierzył bez zastrzeżeń i co podtrzymywało go od dawna, stanowiło ostoję i bezpieczeństwo. Dawało pewność.

I chyba warto było ją idealizować, by teraz tak pozytywnie się zaskoczyć, pomyślał z autoironią.

– Naprawdę spodziewałaś się… kiedy mnie tu zabrałaś… że cię skrzyczę, skrytykuję, potępię… i co tam jeszcze? Naprawdę tego oczekiwałaś? – zapytał żarliwie. – Nagare-san… Przez te wszystkie lata nie było jednego dnia, żebym o tobie nie myślał. Szukałem cię wszędzie, w Japonii, w Europie. Czytałem każdą publikację z genetyki molekularnej i bioinżynierii, mając nadzieję, że znajdę tam twoje nazwisko. Kiedy zniknęłaś… To było, jakby zaszło słońce. Nie, teraz rozumiem, dlaczego tak postąpiłaś – dodał szybko, nie chcąc, by pomyślała, że ją obwinia. – Może rzeczywiście cię idealizuję, zawsze to robiłem. Nic na to nie poradzę… nawet nie chcę poradzić. Kiedy ktoś taki jak ty… Kiedy weszłaś w moje życie, zmieniłaś je nie do poznania. Mógłbym stracić wszystko inne, ale ciebie zawsze chciałbym w nim zatrzymać, bo po prostu… jesteś warta tego, by cię znać.

Patrzyła na niego jak na jakiegoś dziwnego stwora, jakby nie mogła się zdecydować, co o nim myśleć. Nie żałował jednak tego, co powiedział.

– Po tym, co ode mnie usłyszałeś, wciąż tak uważasz? – zapytała niemal z drwiną, ale pod słowami coś zaskrzypiało.

– Powiedziałem ci, że cię kocham – odparł, jakby stwierdzał oczywistość.

Tak jak poprzednio, nie skomentowała, tylko ukryła twarz w dłoniach.

– Nie wiem, czy to jest powód do wpadania w rozpacz – mruknął z urazą, którą naprawdę czuł, choć znacznie silniejszymi emocjami były niepewność, antycypacja oraz jakaś nieoczekiwana rozkosz, bo jednak cudownie było to powiedzieć.

Pokręciła głową, wciąż schowana przed jego wzrokiem, i gest ten sprawił, że coś połaskotało go w piersi. Dopiero teraz pomyślał, że – pomijając wszystko inne – mogła być… zawstydzona…? Zdezorientowana? Może to był pierwszy raz, kiedy ktoś… powiedział jej coś takiego?

Ciężko było to pojąć – ciężko było założyć, że tak zdumiewająca osoba mogła nigdy nie usłyszeć wyznania miłości – ale kiedy zastanowił się nad jej życiem… wtedy, przed laty… widział, że nie było w nim miejsca na romanse. Liczył się dla niej tylko sukces naukowy, realizowała się właśnie na tym polu. Ludzie jej nie interesowali. Wierzyła w samą siebie i swój talent do tego stopnia, że nie potrzebowała nikogo u swego boku.

A potem? Kiedy zaczęła nowe życie – nie tylko w nowym miejscu, ale też z nowym światopoglądem…? Może się bała. Może nie mogła zaufać. Może nie chciała nikogo do siebie dopuszczać. Może… nie wierzyła, że ktoś mógłby…

Zerwał się z kanapy, obszedł stolik i z odwagą, o jaką siebie nie podejrzewał, klęknął przed jej krzesłem.

– Nagare-san… Yuji-san… Nawet jeśli wszyscy obrócą się przeciw tobie, ja zawsze będę po twojej stronie – zapewnił żarliwym tonem, powstrzymując się z całych sił, by jej nie dotknąć. – I nawet jeśli nie znajdzie się nikt, kto mógłby powiedzieć o tobie dobre słowo, dla mnie będziesz najważniejsza na świecie. Ale nie wierzę, że jestem jedyną osobą, która cię ceni. Więc… nie myśl o sobie tak źle, proszę. Nie mogę tego znieść. Co mam zrobić, żeby jakoś podnieść cię na duchu? Powiedz mi.

Znów pokręciła głową, co sprawiło, że po raz kolejny poczuł się odrzucony. Po tej jednej chwili nadziei rozczarowanie było znacznie dotkliwsze i kładło się w piersi ciężarem tak wielkim, że oddychanie sprawiało trudność. Jednak naprawdę nic dla niej nie znaczył… Nie potrzebowała go, oczywiście, że nie. Nic się nie zmieniło. Kiedy będzie już pora, żeby wstać i odejść? Nie narzucać się jej, tak jak to robił przed laty…? Dowiedział się, że żyje. Że jest bezpieczna i prowadzi nowe życie. Że wciąż zajmuje się pracą naukową. Że jednak znajduje się w tym świecie co on i teoretycznie zawsze będzie mógł ją odwiedzić. Czy to mu nie wystarczy?

Powinno, ale wiedział, że nie. Skoro cudownym trafem powróciła do jego życia, nie potrafił znów jej wypuścić. Jednak musiał, nie miał innej opcji – poza tym w jego naturze nie leżało branie siłą tego, czego pragnął. W pierwszej kolejności liczyło się jej dobro. To nieprzyjemne ściskanie w piersi… na pewno kiedyś zelżeje.

Zbierał się w sobie, by się pożegnać. Było to najtrudniejszym zadaniem w jego życiu. Gdyby tak mógł zostać… Siedzieć o jej stóp, tak blisko jak nigdy dotąd. Jakże łatwo byłoby poddać się myśli, że nie odejdzie, póki nie zostanie przepędzony. "Nie masz żadnej dumy, Kawashi Ichiro", stwierdził w duchu, ale nawet to nie mogło go zmobilizować.

Wreszcie odjęła ręce od twarzy. Otarła oczy, pociągnęła nosem. Wzrok utkwiła w ścianie naprzeciwko.

– Ichiro…

"Dopóki mnie nie przepędzi…" – pomyślał, gotując się w duchu na słowa ostatecznego pożegnania i zastanawiając się, jak je zniesie.

– Nie zjesz ze mną lunchu?

Wpatrywał się w nią bez słowa, przekonany, że się przesłyszał, choć jego serce wciąż przyspieszało. Dopiero gdy milczenie się przedłużało, spuściła głowę, by na niego popatrzeć. Oczy miała zaczerwienione, ale jej spojrzenie nie wydawało się już tak złamane jak chwilę temu.

– To znaczy… Jak się trochę ogarnę – dodała. – Opowiesz mi, co robiłeś przez te wszystkie lata… o swojej obecnej pracy i… Powiedz coś.

Zdał sobie sprawę, że się gapi. Zerwał się na nogi.

– Z wielką chęcią, Nagare-san – odparł, starając się powstrzymać uśmiech i kompletnie w tym zawodząc.

– Możesz do mnie mówić po imieniu… – mruknęła, odwracając wzrok. Czy tylko to sobie wyobraził, czy jej policzki naprawdę pokryły się różem? – Już przecież zacząłeś.

To nie brzmiało jak ostateczne pożegnanie – wręcz przeciwnie.

– Dobrze, Yuji-san – powiedział radośnie, teraz już się śmiał.

Musiał wyglądać jak gimnazjalista, który otrzymał pozytywną odpowiedź od swojej sympatii, gdy po lekcjach wyznał miłość … i wcale się tym nie przejmował, bo tak się przecież czuł. Jego rozum dopiero zaczął przetwarzać jej słowa, ale serce już rzuciło się w otchłań szczęścia tak wielkiego, że nigdy go sobie nawet nie wyobrażał. I choć chłodny rozsądek przestrzegał przed zbytnim optymizmem, wzniecona w duszy nadzieja za nic nie dała się już stłumić.

Yuji prychnęła cicho, a potem wstała i skierowała się do łazienki, by skutecznie pozbyć się także śladów zakłopotania. Ichiro podszedł do okna, ale nie widział wyraźnie rozciągającej się za nim scenerii. Otarł oczy, śmiejąc się cicho. A potem stał tam, cierpliwie czekając, aż Yuji przygotuje się do wyjścia, i ciesząc się każdą sekundą. Nigdy w życiu nie czuł się tak wspaniale.

– Dziękuję – powiedział cicho, choć nie wiedział, do kogo się zwraca. Musiał po prostu wyrazić swoją wdzięczność.

Nie wiedział, czym zasłużył na ten cud, jednak zamiast ostatecznego pożegnania dostał nowy początek. I choć wciąż nie ogarniał swego szczęścia, nie zamierzał wypuszczać go z rąk. Obiecał sobie, że zrobi wszystko, by nie zmarnować tej szansy.

Oboje na nią zasłużyli.




[10.12.2022]



back