gregor




Od autorki: Niepokojącą rzeczą staje się, że zaczynam pisać o Andersie Jacobsenie - czyżby zmiana pokoleń objęła także moje sympatie skokowe? Hmm... Poniższe opowiadanie byłoby całkiem fajne i nawet było - gdyby dziesięć minut po jego napisaniu nie okazało się, że Anders jednak wystąpi w Willingen, co mi oczywiście zburzyło całą koncepcję. Arrrgh! Gdybym wiedziała, umieściłabym akcję w Willingen i po sprawie. Ja po prostu lubię pisać w sposób najbardziej zgodny z rzeczywistością, ech... :( Uznajmy, że przez zupełny przypadek napisałam science-fiction...





Gregor siedział w fotelu z pewną taką nonszalancją. Trener kazał mu tu zostać, więc Gregor został. Reszcie chłopaków też kazał, ale udali, że nie usłyszeli. Gregor postawił torby koło stolika, a sam opadł na fotel, wyciągając długie nogi przed siebie, a ręce kładąc z zupełną swobodą na oparciach. Ostatecznie ma dopiero siedemnaście lat i może sobie pozwolić na luzackie zachowanie. A jak jeszcze popatrzy po ludziach i uśmiechnie się do nich, wszystko mu wybaczą.

Gregor skulił się od wewnętrznego wybuchu śmiechu i postanowił skupić na otoczeniu, a nie na własnej uroczej psychice. Był w Sapporo pierwszy raz i oczywiście najbardziej w... uszy rzucało się japońskie szczebiotanie, do którego jeszcze nie zdążył przywyknąć. Przylecieli do Japonii kilka godzin temu, później znów przesiadka i lot do Sapporo. Był piekielnie zmęczony, ale zapał - jaki przecież nie mógł mu nie towarzyszyć podczas wyjazdu na mistrzostwa świata! - trzymał go na nogach. No, może niezupełnie na nogach... Trener poszedł odebrać rezerwację i rozdzielić klucze, a chłopaki poszli z nim, co niewątpliwie spowoduje masę zamieszania na recepcji, czego trener z pewnością zamierzał uniknąć, przykazując chłopakom zostać tutaj...

Gregor półleżał na fotelu, nie mając dość sił, by śledzić wzrokiem wszystkich, którzy przelewali się przez hol. Znajomi dziennikarze, kumple z innych reprezentacji, no i oczywiście masa skośnookich tubylców, z których większość - kiedy stał - sięgała mu do ramienia. Szczebiotali w tej swojej śmiesznej mowie, którą znał do tej pory tylko z telewizji. Dość niespodzianie przyszła mu do głowy myśl, czy podobnie będzie się czuł w Finlandii. Fiński był jeszcze bardziej odjechany niż japoński, hehe...

Ooo, Walter spotkał kogoś znajomego, ponieważ z entuzjastycznym okrzykiem rzucił mu się w ramiona. Filozoficzna natura Gregora kazała mu zastanowić się nad dwiema rzeczami: jakim cudem Walter odróżnia jednego Japończyka od drugiego i jakim cudem będąc trzy razy starszym od Gregora, ma więcej energii niż on, choć spędził w podróży dokładnie tyle samo czasu??! Gregor obserwował radosne powitanie, mając na twarzy uśmiech, który jego siostra określiła kiedyś baranim. Faktem było, że Gregor lubił sprawiać wrażenie idioty - ludzie się go wtedy mniej czepiali.

Teraz nikt się go nie czepiał, prawdopodobnie dlatego, że wszyscy biegali dziwnie zaaferowani w tę i we wtę - czyżby kolację właśnie podano? Gregor nagle poczuł, że jest potwornie głodny, ale posłuszny nakazom trenera - oraz uległy w stosunku do własnego zmęczenia - nie ruszał się z miejsca. Zorientował się wszakże w topografii hotelu i był pewien, że drzwi na lewo prowadzą do jadłodajni. Drzwi na prawo prowadziły rzecz jasna do głównego holu, ale o tym wiedział, ponieważ stamtąd właśnie przyszedł. Vis-à-vis miał barek, z którego dobiegały prowadzone po niemiecku rozmowy. Czyżby słyszał Wolfganga Steierta? Rozrywkowy człowiek...

Ludzka masa wciąż przelewała się z prawa na lewo, Japończycy szczebiotali, nad ich głosami przebijał się śmiech szkoleniowca Rosjan, gdzieś w tle pobrzmiewała lokalna muzyka, a Gregor poczuł, że kręci mu się w głowie, i z większym utęsknieniem zaczął oczekiwać trenera. Musiało być po szóstej, byli w drodze od... Hmm, Gregor zastanowił się. Nie, nie był w stanie policzyć. Długo. W Austrii musiało być rano. Znów mu się zakręciło w głowie.

A potem nagle wszystko się uspokoiło, ponieważ do holu wszedł Anders Jacobsen.

Barani uśmiech spełzł z twarzy Gregora, kiedy jego oczy pochwyciły sylwetkę lidera Pucharu Świata, który z największym spokojem szedł po brązowym dywanie i uśmiechał się lekko tym swoim skandynawskim uśmiechem. Gregor zarejestrował, że nawet tutaj, na bardziej prywatnym gruncie, towarzyszy mu spec od mediów w ekipie. Jak on się nazywał, tego Gregor za Chiny nie wiedział, ponieważ norweski był dla niego czarną magią. Przy tym wielkim Norwegu - Wikingu, chciałoby się rzec! - medialny Austriaków, Florian, wyglądał na krasnoludka. Choć Gregor był pewien, że w wykonywaniu swoich obowiązków Florian mógł śmiało rywalizować z Wikingiem i tylko jego zasługą było, że media nie zjadły jeszcze Gregora żywcem. Gdyby miał obstawiać, na każdy jego wywiad Andersowi przypadały dwa, ha!

To było pewnie zmęczenie, ale Gregor miał wrażenie, że czas się zatrzymał. Fakt, zawsze miał skłonności do fantazji, ale uczucie, że poza nimi dwoma nie ma w holu nikogo innego - nawet Wiking rozmył się gdzieś na obrzeżach Gregorowego pola widzenia - było zdecydowanie dziwne i Gregor jakoś nie miał ochoty go głębiej analizować. Anders szedł przez hol, a z każdego jego ruchu emanował spokój, spokój i jeszcze raz spokój. I niesamowita pewność siebie. A potem odwrócił głowę, zobaczył Gregora rozwalonego na hotelu i skinął głową.

Gregor z nagła poczuł, jak zdecydowanie się rozjaśnia, i odkłonił, kiedy Anders zmienił kierunek i postąpił dwa kroki w jego stronę. Gregor zauważył - wciąż na obrzeżach pola widzenia - że Wiking zatrzymał się i zmarszczył czoło, ale to było nieważne. Oczy Gregora utkwione były w Andersie, który wyciągnął do niego rękę. I wtedy Gregor zdał sobie sprawę, że ma przed sobą swojego idola.

Gregor nigdy nie miał idoli. Gwiazdy skoków w Austrii zmieniały się szybko, a idola spoza ojczyzny mieć nie wypadało. Potem Gregor zaczął nagle wygrywać zawody Pucharu Świata i z pewnym zakłopotaniem - i niejakim przerażeniem - odkrył, że sam stał się dla innych idolem. Teraz jednak, patrząc w twarz Andersa Jacobsena, niewysokiego skoczka z Norwegii, który lekko się nad nim nachylał, i potrząsając jego ręką, wiedział, że "zwycięzca" nie równa się "mistrz". Anders Jacobsen był mistrzem w każdym calu.

Wszystkie inne przemyślenia miały przyjść Gregorowi do głowy dopiero później - o pewności siebie i zdumiewającej zdolności koncentracji mimo braku wielkiego doświadczenia; o skandynawskim spokoju, który częściej był tematem rozmów niż faktem obserwowanym w praktyce; o dojrzałości mimo młodego wieku; o elegancji i wewnętrznej klasie mimo zupełnie prostego pochodzenia; o cieple, jakim nie promieniał żaden inny zawodnik, a właśnie ten przysłowiowo zimny człowiek Północy - o tym wszystkim, co Gregor obserwował na skoczni od miesięcy, a nad czym nigdy się do tej pory nie zastanawiał; przemyślenia, które zaowocowały zgodnym wnioskiem, że któregoś dnia Anders Jacobsen zapisze się na kartach historii skoków jako jeden z najlepszych i jako jeden z prawdziwych mistrzów. W tej chwili Gregor patrzył tylko w te spokojne, niebieskie, skandynawskie oczy, które wpatrywały się w niego z uwagą, i czuł, że zapowiadają się świetne mistrzostwa.

- Dzięki tobie wciąż jestem liderem - powiedział Anders. - Dziękuję.

Gregor niezupełnie takiego powitania się spodziewał, zwłaszcza że gdyby pojechał na ostatnie zawody do Willingen, miałby okazję objąć prowadzenie w klasyfikacji. W słowach Andersa nie było jednak sarkazmu ani triumfu, ani żadnego protekcjonalnego tonu. Wciąż patrzył na Gregora szczerze, choć Gregor był pewien, że te spokojne oczy ukrywają niejedną tajemnicę.

- Dziękuję za zwycięstwo w Klingenthal - dodał Anders. - I gratuluję.

Gregor pokraśniał na myśl, że gratuluje mu świeżo zdobyty idol, co niewątpliwie było miłe. Popatrzył na Andersa z baranim uśmiechem, ale w jego oczach błyszczała duma i wiedział, że Anders musiał to zobaczyć, ponieważ jego usta rozchyliły się lekko. Gregor miał wrażenie, że rozumieją się bez słów.

A to, co się stało potem, wynikało najpewniej z kilkunastogodzinnej podróży, z gorąca w holu, z uniesienia, w jakim tkwiła dusza Gregora, oraz z niesamowitego błękitu oczu Andersa, który sprawiał, że w tamtym momencie wszystkie wypowiedziane słowa były bezpieczne.

- Czuję, jakbym był w tobie zakochany - powiedział i roześmiał się, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie. Bo była.

W oczach Andersa błysnęło zdumienie, ale jego uśmiech jeszcze odrobinę się poszerzył. Wtedy Norweg obrócił głowę, a Gregor powiódł za jego spojrzeniem. Przy jednym z wysokich okien stał Wiking, niedbale opierając swoje długie ciało o futrynę i pozornie zainteresowany jedynie widokiem wieczornego Sapporo. W tamtej jednak chwili, zupełnie jakby Anders zawołał go na głos, odwrócił się i popatrzył na Andersa. Anders znów spojrzał na Gregora, który mrugnął i który właśnie poznał kolejną z tajemnic wszechświata - jedną z tajemnic Andersa.

- Oczywiście platonicznie - dodał z szerokim uśmiechem.

Świat ruszył do przodu, a znajoma skłonność do fantazji zaczęła działać. Gregor mógłby przysiąc, że uśmiech Andersa przypominał ten, jakim zwykła obdarzać Froda Galadriela. Ot, nie ma to jak być fanem fantasy...

- Tak czy owak, dziękuję - powiedział Anders. Skinął głową i poszedł na kolację, a Wiking dołączył do niego, zanim jeszcze doszedł do drzwi.

Gregor dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo był spięty podczas całej tej rozmowy. Opadł bezwładnie na fotel i zamknął oczy.

- A ty sobie tutaj w najlepsze śpisz? - zabrzmiał nad nim głos Floriana. - Skaranie boskie z tym chłopakiem.

- Kazaliśmy mu tu siedzieć, więc siedział - stwierdził z niejakim poczuciem winy trener. - Nie jestem przyzwyczajony, że słuchają się mnie poza skocznią - dodał z kwaśnym uśmiechem.

Gregor w milczeniu wodził wzrokiem od jednego do drugiego, przecierając jednocześnie oczy.

- Przespałeś kolację - grzmiał dalej Florian. - Myśleliśmy, że poszedłeś na miasto z Norwegami.

- Daj chłopakowi spokój, widzisz, że ledwo na nogach stoi.

- Nawet nie stoi. - Florian jakby zmiękł na widok zagubionego spojrzenia swego najmłodszego podopiecznego i wyraźnego zmęczenia na jego twarzy.

Gregor podniósł się z fotela, na którym według słów trenerów spędził kilka godzin, i udał, że nie widzi, że trener złapał jedną z jego toreb, a Florian drugą. Uśmiechnął się tylko. Florian zerknął na niego.

- I nie uśmiechaj się tak - rzucił ostrzegawczym tonem. - Ludzie wezmą cię za przygłupa. Daję słowo, Jørgen na pewno nie ma z Andersem takich problemów. Powinieneś się na nim wzorować.

- Miałem piękny sen - oznajmił ni z gruszki, ni z pietruszki, Gregor.

- ...wzorować się na Andersie, rzecz jasna - ciągnął Florian, najwyraźniej za mocno wczuwając się w rolę. - To miły chłopak. Nie gubi się swoim opiekunom po hotelach. Możesz mu podziękować przy najbliższej okazji, to on nam powiedział, gdzie cię znajdziemy.

Gregor zatrzymał się w pół kroku, co skłoniło jego towarzyszy do przystanięcia i spojrzenia na niego ze zdumieniem.

- Co znowu? - spytał Florian, a minę miał, jakby chciał dodać: "Do toalety musisz?"

Gregor tylko potrząsnął głową i ruszył przed siebie. Tajemniczy uśmiech na jego twarzy sprawił, że trener z Florianem popatrzyli na siebie i pokręcili głowami.

A Gregor poczuł, że życie siedemnastolatka jest naprawdę fajne.



[8.2.2007]



back