Hakama
(bonus do Księżycowych blizn)




Ta historia nie jest częścią "Księżycowych blizn", jednak opowiada o tym, co by było gdyby... Uroczystość genpuku odbyła się zupełnie normalnie - bo się tak zresztą odbyła - zaś po niej nastąpiło wszystko to, co w ostatnim rozdziale, z wyjątkiem rozmów ojcowsko-synowskich. Wszyscy zdrowi, nikomu nic nie ciąży (na sumieniu), a główny bohater nie ma większych zmartwień. Poza jednym... opisanym tutaj. Inspirowane osobistymi przejściami autorki z hakamą :]





Kagetsuna - teraz już oficjalnie Kojūrō - wszedł do pokoju i zasunął za sobą drzwi. Oparł się o nie z ulgą i zamknął oczy. Nareszcie koniec. Nareszcie naprawdę koniec. Koniec tego okropnego, wspaniałego dnia, poprawił się w myślach. Godziny uroczystości urodzin Bontenmaru. Potem rytuał genpuku, włącznie z modlitwami oraz przemówieniami. Niby był też poczęstunek, ale podczas niego siedział jak kołek i starał się nie zwracać na siebie uwagi - ale to nikomu nie przeszkadzało, skoro większość uwagi ściągnął na siebie Munenobu-san, który był zdecydowanie duszą towarzystwa.

Wreszcie mógł odetchnąć.

Padał ze zmęczenia - choć może samuraj nie powinien tego przyznawać, zwłaszcza w pierwszym dniu dorosłości. Z drugiej strony, chyba miał prawo czuć się wyczerpany emocjonalnie - właśnie w tak ważnym dniu?

Jakoś nie zdziwiło go, kiedy coś mignęło w kącie i po chwili Bontenmaru siedział już na środku pokoju, pochłaniając go wzrokiem.

- Wyglądasz bardzo... - chłopiec zaczął i zamilkł, usiłując najwyraźniej znaleźć odpowiednie określenie. - Bardzo.

Kojūrō uśmiechnął się kącikiem ust.

- Bardzo zmęczony?

Chłopiec pokręcił głową.

- Bardzo inaczej?

- Nie, to też nie. Wyglądasz inaczej, ale... mam na myśli, że... tak ogólnie. Bardzo.

Kojūrō popatrzył na niego uważnie mimo zmęczenia.

- I?

Bontenmaru spuścił wzrok, a potem wyszczerzył się.

- I podobasz mi się, Kojūrō.

Kojūrō uśmiechnął się, tym razem szerzej.

- Jestem zaszczycony, Masamune-sama.

Oderwał się od drzwi i usiadł obok chłopca.

Niewygodnie.

Przekręcił głowę i ocenił sytuację.

Miecze nie sprzyjały siedzeniu.

Westchnął.

Wyciągnął katanę, a potem wakizashi, i położył obok.

Od razu lepiej...

- Nie zasypiaj, Kojūrō!

Poderwał głowę i popatrzył na chłopca. Rzeczywiście, ledwo spoczął, ogarnęła go senność...

- Proszę o wybaczenie, Masamune-sama.

- No już dobrze. Na siedząco nie będzie ci wygodnie...

- Mhm...

Bontenmaru potrząsnął głową i wziął się za wyciąganie futonu, co skutecznie orzeźwiło Kojūrō.

- Masamune-sama! Co...

- Rozkładam ci łóżko, Kojūrō.

- Widzę, ale...

Na Amidę, nie mogło być, by pan i władca szykował posłanie swojemu wasalowi. Chciał wstać, ale okazało się, że brak wprawy z hakamą nie sprzyjał takim akrobacjom.

- Widzisz? Padasz na nos, Kojūrō.

- Masamune-sama, ja...

Bontenmaru poprawił poduszkę i wygładził koc, po czym spojrzał pytająco. Kojūrō westchnął z uczuciem porażki. Łóżko wyglądało jednak bardzo zachęcająco...

- Dziękuję, Masamune-sama.

Chłopiec rozjaśnił się niczym chochlik. Kojūrō podniósł się - ostrożnie - i wsunął dłonie za pasek hakamy.

Znieruchomiał.

Spuścił wzrok, po czym przełknął.

Sprawa nie wyglądała dobrze.

Jak, na wszystkie świętości, miał ją zdjąć???

- Masamune-sama, czy wiesz... - "jak się rozwiązuje hakamę?" miał zamiar zapytać, ale ugryzł się w język w ostatniej chwili.

Bontenmaru siedział na skraju posłania i wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Gdyby miał ogon, z pewnością by nim machał.

- Co takiego, Kojūrō?

- Tak tylko myślałem...

Bontenmaru podniósł się, by obadać sprawę. Obszedł go wokół, wiele uwagi poświęcając jego talii. Zgrabnymi paluszkami sprawdził przednie wiązanie. Wsunął nawet małe rączki pod spód i dokładnie obmacał wewnętrzną stronę. Wreszcie pokręcił głową z rezygnacją.

- To nie na moje oko - wyznał niechętnie.

Kojūrō nie zdołał stłumić westchnięcia. Od dobrych kilku chwil rozważał bluźnierczo położenie się w hakamie. Chłopiec podskoczył.

- Myślę, że powinieneś użyć wakizashi.

- Wakizashi? Ale...

Chłopiec już mu wręczał z nowo nabytym zapałem.

- Ale czemu wakizashi, Masamune-sama?

- Bo łatwiej go użyć.

Kojūrō mrugnął.

- Co jest, Kojūrō?

- Masamune-sama, nie mogę zbezcześcić najlepszego ubrania, jakie miałem na sobie w życiu...

- Jeśli nawet uda ci się ją rozwiązać, potem będziesz musiał ją złożyć, bo nie można hakamy zostawiać niezłożonej. Tak mówi prawo. Słyszałem, że wprawionej osobie zajmuje to kwadrans. Myślę, że w twoim przypadku...

Blask świecy zamigotał na obnażonym ostrzu, rozległ się szelest przecinania i hakama opadła na podłogę.

- ...zajęłoby to przynajmniej godzinę. O.

- Dziękuję za pomoc, Masamune-sama - powiedział Kojūrō, chowając miecz do pochwy.

- Żaden problem, Kojūrō.

Brakowało, by dodał "Polecam się na przyszłość", ale skąd pięciolatek miał znać takie wyrażenia? Poza tym Kojūrō był pewien, że żadnej przyszłości nie będzie. W związku z hakamą, to miał na myśli.

Złożenie kosode było niczym wyrwanie pora. Wsunął się pod przykrycie i z błogością zamknął oczy. Paluszki Bontenmaru rozwiązały rzemień na jego włosach.

Uśmiechnął się.

- Tylko jak ja im to wytłumaczę...? - zapytał sennie. Wrodzone poczucie przyzwoitości nie dawało mu spokoju.

- Powiedz, że to przez Munenobu i Tsunamoto - dobiegł głos Bontenmaru spod drzwi.

- Mmm... Czemu?

- Bo to ich ulubiony sposób.

Kojūrō nie był jednak pewien, czy to ostatnie mu się już nie przyśniło.

Miał jednak nadzieję, że tej nocy ominą go koszmary.





[13.5.2011]



back