hoshigaki




Od autorki: Poniższy tekst jest przykładem na to, że nie każdy pomysł, jaki mi przyjdzie do głowy, nadaje się do spisania. Można się śmiać, można bezlitośnie wytykać autorce wtórność i schematyczność, o kompletnym beztalenciu nie wspominając.






Dedykowane oczywiście mojej młodszej siostrze



Na klifie stoi dwoje ludzi. Przystojny mężczyzna o władczym spojrzeniu i dumnym uśmiechu oraz drobna kobieta, której twarz emanuje spokojem i zadowoleniem. Kobieta przytula się do boku mężczyzny, a on obejmuje ją opiekuńczym ramieniem. Oboje patrzą w tę samą stronę: na spienione fale bijące o skały. Stoją bezpieczni na klifie, wiedząc, że żadna fala ich tu nie dosięgnie.

Kisame obudził się z koszmaru, gwałtownie łapiąc powietrze. Dłonie zacisnął tak mocno, że gdyby nie twarda skóra, poraniłby sobie ich wnętrza paznokciami. Czasem chciałby poczuć fizyczny ból, który na chwilę zagłuszyłby ten wewnętrzny. Zacisnął dłonie mocniej i mocniej, jakby próbując... Nic z tego. Przeciągnął ręką przez włosy i ze zdumieniem odkrył, jak bardzo spocone ma czoło. Ale takie obserwacje nie pomagały się uspokoić. Serce zaczynało znów bić wściekłym rytmem, kiedy wracał myślą do koszmaru. Snu, który przypominał o utraconej przeszłości. O chwilach, kiedy on i Sumire byli szczęśliwi.

Znów poczuł ukłucie - towarzyszyło mu od tak dawna, że wydawało się trwać przez całe jego życie. Obrócił się i spojrzał, najpierw ukradkowo, jak zawsze, ze strachem, z obawą, że może jej już nie być. Ale była tam - drobny kształt pod przykryciem. Połysk księżyca na falach - nieustające refleksy wpadające przez okna do sypialni - pełzał po jej włosach, które same wydawały się utkane z księżycowych promieni. Spała spokojnie. Czuła się bezpieczna. Pomiędzy cichym pluskiem fal uderzających o podstawę dworu mógł słyszeć jej oddech. Przez te wszystkie lata idealnie się do niej dostroił - wiedział, gdzie jest i co robi. Czasem wydawało mu się, że zna jej myśli.

Znów ukłuło - znów wspominał przeszłość.

Zebrał myśli, czując, że nareszcie zaczyna ogarniać go prawdziwy spokój. Nawet się uśmiechnął. Przeszłość? Nie, to była wizja przyszłości. Przez te wszystkie lata nie poddawał się i teraz także nie zamierza. Musi istnieć sposób, dzięki któremu na powrót stanie się sobą. Kilka dni temu przywrócono mu nadzieję. Powiedziano o mocach, pozwalających dokonywać rzeczy daleko poza ludzkim pojęciem. Głupotą byłoby nie sięgnąć po te moce. A świat należy do śmiałych.

Kisame uśmiechnął się ponownie. Noc jeszcze wczesna, jeszcze ma czas pośnić o szczęśliwej przyszłości.


***

Hoshigaki był właściwie rodem arystokratycznym, a jego historia sięgała wiele wieków wstecz. W obecnym systemie politycznym większość klanów skupiała się w okolicy ukrytych wiosek i ich przywódców - o ile oczywiście ich członkowie byli shinobi. Hoshigaki, przyzwyczajeni do swojej pozycji z czasów feudalnych, chętniej trzymali się swojej nadmorskiej posiadłości. Ród zresztą z upływem czasu utracił na liczebności, a częste wojny, w których Hoshigaki brali aktywny udział - czy walcząc dla Mizukage, czy dla jakiejś innej sprawy - nie obeszły się z nimi litościwie. Poprzedni władca, okaleczony w jednej z wojen, przeszedł na emeryturę i ostatnie swoje lata spędził w zaciszu nadmorskiego domostwa. Jego jedyny syn Kisame pobierał nauki w Ukrytej Wiosce Mgły i przez całe lata służył Mizukage. Więź z domem nigdy jednak nie osłabła - tutaj czuł się swobodnie i najbardziej na miejscu. Kiedy ojciec zmarł, na nim spoczęła odpowiedzialność za posiadłość - odpowiedzialność, którą z chęcią przejął już kilka lat wcześniej. Kiedy Kisame pojął za żonę Sumire, ojciec wycofał się zupełnie z aktywności, głową rodu będąc jedynie z nazwy i szacunku, przyszłość zostawiając w rękach młodych: syna, którego był dumny, oraz jego wyjątkowej żony.

Kisame mógłby powiedzieć, że jego życie było idyllą. Był utalentowanym shinobi, cieszącym się sympatią samego Mizukage. Mógł się pochwalić inteligencją i urodą. Sumire sprawiała, że jego życie było pełne. Kiedy była obok, czuł się kompletny. Kiedy była daleko, tęsknił bez ustanku. Sumire była gwarancją, że Kisame zawsze będzie wracał do domu. Ojciec odchodził z tą spokojną świadomością i bez obaw o przyszłość - choć umierał jako wiekowy starzec, sprytu i mądrości nie brakło mu do ostatka. I Kisame zawsze wracał - z misji dla Mizukage, dla Kiri-gakure, dla kraju. A Sumire zawsze czekała.

Właściwie znali się od dzieciństwa, a w ich historii niewiele było romantyzmu. Sumire była córką najbliższych sąsiadów - a pod tym pojęciem Hoshigaki rozumieli inny ród szlachecki. Kisame zastanawiał się, czy jego ojciec przypadkiem nie zawarł z ojcem Sumire jakiejś umowy, której przedmiotem były ich dzieci - nie zdobył się jednak nigdy na śmiałość, by o to zapytać. Nie miało to zresztą znaczenia - Sumire zauroczyła go od początku. Jako starszy, starał się jej zawsze zaimponować, chciał widzieć w jej oczach podziw i szacunek. Może nawet mu się to udało, ale dość szybko zorientował się, że na podziwie i szacunku świat się nie kończy. Znalazł w Sumire godnego partnera do rozmowy oraz spędzania czasu. Jak na dziewczynę swojego stanu Sumire miała wiele swobody - jej ojciec, wciąż aktywny shinobi, zazwyczaj przebywał poza domem. Matka zmarła przedwcześnie, więc dziewczyną zajmowały się opiekunki. Sumire była spokojnym i posłusznym dzieckiem, jednak jej inteligencja i wysoka samoświadomość nie pozwalały jej siedzieć w domu i odgrywać roli lalki grającej na biwie. Robiła, co chciała, a opiekunki nie mogły jej tego zabronić. Dzieciństwo i późniejsze lata upłynęły jej na spotkaniach z Kisame. Szybko stali się nierozłączni i było oczywiste, że ich droga jest wspólna.

Kisame z zachwytem patrzył, jak Sumire z dziecka staje się kobietą, nie tracąc nic ze swojej niewinności. Uśmiechała się rzadko, nie śmiała prawie w ogóle - ale żartowała zawsze, że Kisame nadrabia humorem za nich oboje. Mówiła cichym głosem, ale zawsze mądrze. Jej twarz tchnęła spokojem. Bladozłote włosy powiewały na nieustannym morskim wietrze, jakby dopiero co rozwiązała dziewczęcą wstążkę. Jej szarozielone oczy wciąż patrzyły na Kisame w podziwie. Potrafiła być dla innych niewidzialna. Dla Kisame świat przestawał istnieć, kiedy miał ją przed oczami.

Nieszczęście, na które nikt nie był gotowy, zdarzyło się kilka lat po ślubie. Ojciec wtedy jeszcze żył, większość czasu spędzając pośród starożytnych manuskryptów i zwojów z historią rodu. Do posiadłości zaczęły napływać informacje o morskim potworze, który płoszy ryby, niszczy sieci, a nawet zatapia łodzie. Okoliczna ludność była zaniepokojona, a początkowo uważany za fantazję potwór coraz częściej dawał dowody na swoje istnienie. Prawdopodobnie gigantyczna kałamarnica pojawiła się zupełnie przypadkowo, jednak faktem było, że - świadomie czy nie - dokonywała poważnych szkód. Mieszkańcy prowincji usiłowali ją przepłoszyć, wypędzić na otwarte morze i dalej, ale kałamarnica uparcie trzymała się swojego miejsca. Nie było innej rady, trzeba było się monstrum pozbyć na dobre. Kisame czuł się w obowiązku załatwić tę sprawę i poszło mu nadzwyczaj dobrze - tyle że kałamarnica nie poddała się bez walki. Wydając ostatnie tchnienie, pociągnęła Kisame ze sobą na morską głębię.

Kisame, shinobi Kraju Wody, czuł się w wodzie jak ryba, ale rybą nie był. Chwila nieuwagi mogła go kosztować życie i tak by się prawdopodobnie stało, kiedy ogromne cielsko wrzuciło go do wody, a później przygniotło, ostatecznie uniemożliwiając powrót na powierzchnię. Kisame spędził pod wodą zbyt dużo czasu, by było to dobre dla zdrowia - nawet dla shinobi Mizukuni. Początkowo sądził, że odkrył w sobie nowe moce, a to pod wpływem rozpaczy, że nigdy więcej nie ujrzy twarzy Sumire. Prawda była taka, że Kisame udało się wreszcie uwolnić i podnieść z morskiego dna, ale kiedy ponownie stanął na brzegu, nie był już w pełni człowiekiem.

Zmiany dokonywały się dyskretnie i powoli, ale nieubłaganie i nieodwracalnie. Najpierw jego skóra stwardniała, a jednocześnie wygładziła się zupełnie. Stracił włosy na całym ciele, a te na głowie stały się szorstkie i sterczące. Jego zęby zaostrzyły się, a oczy zmniejszyły do małych okrągłych jamek. Skrzela, które otworzyły się podczas przymusowego wypadu na dno oceanu, widniały w całej okazałości.

W międzyczasie we trójkę - z ojcem i Sumire - gorączkowo studiowali rodzinną bibliotekę. Dość szybko dotarli do zapisków prapradziadka Kisame, który informował, że przypadek Kisame nie był odosobniony. W rodzie Hoshigaki przekazywano z pokolenia na pokolenie skłonność do zmian morfologicznych dokładnie tego typu. Nowego wymiaru nabrały słowa, jakie niczym mantrę powtarzano w rodzie, a które Kisame słyszał już w dzieciństwie: "Hoshigaki nie umrze w wodzie". Zawsze łączył to z faktem, że Hoshigaki, od wieków żyjąc w bliskości morza, znali jego siłę i tajemnice i potrafili je wykorzystywać. Zapomniał, że Hoshigaki byli także ludźmi ze wszystkimi ich ograniczeniami i teoretycznie podlegający naturalnym prawom. Nosili jednak w genach ochronę przed wodą - okrutną i jakże skuteczną ochronę. Natura nie pyta o cenę, gdy w grę wchodzi życie. Prapradziadek nie znał takiego pojęcia jak genotyp, odnotował jednak, że w rodzie od czasu do czasu pojawiają się zmiany, które kubek w kubek pasujące do tych, jakie przedstawiał sobą Kisame.

Dla samego Kisame o wiele bardziej przygnębiająca była informacja - zanotowana na samym końcu manuskryptu - że nie znaleziono żadnego sposobu na powstrzymanie zmian, kiedy już zaczęły się uaktywniać. Kisame, mający wówczas niewiele ponad dwadzieścia lat, nie chciał pogodzić się z myślą, że resztę życia spędzi jako pół-rekin. Nie chciał też czekać na chwilę, kiedy ostatecznie stanie się rekinem - jak myślał, z wisielczym humorem. Paradoksalnie, w takich chwilach zawsze przychodziła mu do głowy myśl, że wówczas nie mógłby być z Sumire.

Sumire zadziwiała go. On sam przeżył głębokie załamania, którego nie polepszyła śmierć ojca, jaka nastąpiła wkrótce po tych wypadkach. Zbił wszystkie lustra w domu, ponieważ nie był w stanie na siebie patrzeć. Jedyne odbicie widział w spokojnych oczach Sumire. Widział w nich podziw, szacunek i miłość. I nie mógł patrzeć dłużej, zawsze odwracał wzrok.

Po jakimś czasie dostrzegł, że służba zaczyna patrzeć na niego ze strachem, choć nigdy nie dał im żadnego powodu. Jeszcze gorsza była świadomość, że w Kiri-gakure wzbudza niepokój i niechęć. Początkowo Mizukage zaangażował się w kwestię Kisame osobiście, wysyłał do niego najlepszych medyków i chciał znać postępy. Kiedy jednak każdy jeden lekarz stwierdzał, że nie zna lekarstwa, i ogłaszał werdykt, Mizukage uznał Kisame za przypadek beznadziejny. Kisame poczuł się, jakby wysłano go na przedwczesną emeryturę, kiedy z Kiri-gakure przestały przychodzić jakiekolwiek wieści. Wywołało to jego wściekłość i wtedy pierwszy raz służba mogła się bać nie bez przyczyny. Ale przecież to była naturalna reakcja na tak niesprawiedliwe potraktowanie! Tylko Sumire stała obok z tym spokojem, nie mówiąc ani słowa, aż jej kojąca obecność i opanowanie pozwoliły mu zapanować nad furią. Sumire, której oczy patrzyły wciąż tak samo, jakby nic się nie zmieniło. Ale sam Kisame nie mógł zaakceptować zmiany. I nie mógł znieść myśli, że Sumire będzie musiała żyć w potworem u boku.

Kisame nie zrezygnował. Korzystając z większej, jakże gorzkiej, ilości wolnego czasu, począł aktywnie poszukiwać medyków. Wierzył, że kiedyś znajdzie kogoś lepszego od tych idiotów i konowałów, z jakimi miał styczność. Za każdym razem wracał do domu z niczym. Przestudiował wszystkie zapiski, wszystkie pergaminy, jakie tylko znalazł, szukając jakiejkolwiek wskazówki, jakiegoś promyka nadziei. Wszystko na nic.

Wreszcie nadszedł dzień, który miał się okazać przełomowym. Przyszedł do niego człowiek w masce i rozpoczął rozmowę na niezobowiązujące tematy. Możliwe, że kilka lat wcześniej Kisame pogoniłby podejrzanego typa, jednak ostatnio jego kontakty rozszerzyły się także na tę strefę, z jaką do tej pory niewiele miał do czynienia. Ostatecznie był szanowanym wojownikiem i cieszył się pozytywną opinią, nie musiał zadawać się z przestępczym półświatkiem. Tymczasem spędził na rozmowie z nieznajomym więcej czasu, niż się spodziewał, a potem pognał co tchu do domu z nową nadzieją. "Są na świecie moce, o których się nikomu nie śniło. Zdobądź taką moc i okiełznaj ją, a będziesz w stanie dokonać wszystkiego. Także odzyskać swoje dawne życie" powiedział nieznajomy. Potem mówił o mocach, o skupiskach czakry, o ludziach, z którymi od lat realizuje swój plan i przygotowuje się do działania. Tego wszystkiego Kisame słuchał jednym uchem, ponieważ po głowie tłukła mu się myśl, że lata cierpień i próżnej nadziei nie poszły na marne. Przyszłość nareszcie zaczęła się rysować w jasnych barwach.

Od tego czasu bywał w domu coraz rzadziej. Nowe obowiązki pochłaniały go bez reszty. Organizacja była nieustannie zajęta swoimi zadaniami, a przywódca bezlitosny. Przydzielono mu partnera, z którym spędzał więcej czasu niż z własną żoną. W którymś momencie jednak pojął, że właściwie to unika powrotu. Nie był już w stanie patrzeć w oczy Sumire, ponieważ wtedy w jej oczach dostrzegał człowieka, którym już nie był. Organizacja, do której przystał, nie była kółkiem różańcowym. Czy gdyby znał prawdę na wstępie, grzecznie by odmówił? Nie, wiedział o tym doskonale. Początkowo koszmary z dziennych koszmarów dręczyły go w snach. Widział martwe oczy swoich ofiar, ich bezwładne ciała u swoich stóp. Po jakimś czasie... przyzwyczaił się. "Robię to dla Sumire" powtarzał sobie. Łatwiej było śnić o niej, choć kiedy nad ranem witał go sugestywny wzrok młodego Itachiego, wskazujący, że znów krzyczał przez sen jej imię, mógł mu tylko kazać się odpieprzyć. Ten psychopatyczny smarkacz, który wymordował całą swoją rodzinę, nie mógł mieć pojęcia o tym, co łączyło Kisame i Sumire. Zresztą nie miał - Kisame nigdy mu nie opowiedział o życiu, jakie prowadził... kiedyś.


***

Znów stali na morskim klifie. Fale rozpryskiwały się na skałach, a w powietrzu czuć było sól. Dzień był wietrzny, nadchodził sztorm. Wiatr targał suknią i płaszczem, i złotymi włosami Sumire, która wtuliła się w bok męża. Kisame objął ją ramieniem i patrzyli na burzowe chmury nadciągające znad horyzontu. Miało być jak dawniej...

- Dlaczego to zrobiłeś? - zabrzmiał głos, tak cichy w poszumie wiatru, że ledwo słyszalny. Ale słyszał, był dostrojony do niej. - Dlaczego to robisz? Zawróć z tej drogi.

Była słaba, nie mogła nic zrobić. Była małą figurką, przywiązaną do nadmorskiej posiadłości, wystawioną na pastwę wichrów, a jego nie było, by mógł ją chronić. Nie należała do zewnętrznego świata. Nie znała okrucieństw, jakie popełnił. Ale wiedziała.

- Zrobiłem to dla ciebie - powiedział, jak mówił sobie od tak dawna, ale w tym momencie wszystko zabrzmiało jak kłamstwo.

Poczuł, jak odsuwa się od niego. Popatrzył na nią. Wiatr na chwilę ucichł, jej splątane włosy opadły na plecy i wokół twarzy.

- Zrobiłem to dla ciebie - powtórzył z przerażeniem w głosie.

Postąpiła krok do tyłu, pół kroku, ledwo dostrzegalnie pokręciła głową. Jej szarozielone oczy patrzyły z lękiem.

Świat się rozsypał.

Wiatr uderzył z podwójną siłą, porywając z sobą jego fragmenty.

Kisame odwrócił się i uciekł.

Wiało tak mocno, że padający deszcz mieszał się z morską wodą. Jego krople, spływając po policzkach, smakowały solą.



[26.9.2008]



back