ich dwoje
Part I
Bulma była po prostu wściekła.
Zerwanie z Yamuchą było nieuniknione, ale uświadomienie sobie tego faktu - jak i tego, że to tylko dla ich wspólnego dobra - wcale jej humoru nie polepszało. Byli ze sobą od tak wielu lat, że właściwie wszyscy znajomi traktowali ich jak nierozłączną parę. Poznali się w dość szczególnych okolicznościach, wiele razem przeżyli i było im ze sobą naprawdę przyjemnie. Przecież cała ta szalona wyprawa na Namek przed wielu laty została zaplanowana przede wszystkim po to, by przywrócić Yamuchę do życia. Namek... Brr, Bulma zadrżała na samo wspomnienie ówczesnych wydarzeń. Niemniej jednak kochała Yamuchę, a on zdawał się odwzajemniać to uczucie. Faceci...! Problemy zaczęły się niedawno - gdy każde ich spotkanie przeradzało się w kłótnię. Yamucha doprawdy nie powinien oglądać się za każdą napotkaną dziewczyną. Bulma nie byłaby kobietą, gdyby nie reagowała na coś takiego. Yamucha - kiedyś taki wstydliwy względem płci pięknej - teraz nie miał najmniejszych trudności w zawieraniu znajomości z jej przedstawicielkami. Bulmę najpierw to cieszyło, potem zaczęło drażnić, aż w końcu porządnie się zdenerwowała i podczas którejś rozmowy wygarnęła mu wszystko. Jak się okazało, była to ich ostatnia rozmowa. A co takiego Yamucha jej odkrzyknął? Że on też ma oczy i widzi, kim Bulma zaprząta sobie głowę: Vegetą mianowicie.
Vegeta...
Wściekła się jeszcze bardziej. Nawrzeszczała na Yamuchę, że nie wie, co mówi, że może się wynosić do stu diabłów i że ona nie chce go widzieć na oczy. Yamucha tylko trzasnął drzwiami i od tamtego czasu istotnie się nie pokazywał. A minęły już 4 dni! Bulma przeżywała to upokorzenie, mając skrycie nadzieję, że Yamucha wróci, błagając o wybaczenie, a ona mu go łaskawie udzieli - albo i nie... Tymczasem ten łotr nie raczył się pojawić i wydawać by się mogło, że doskonale mu bez niej! Bulma powinna przyznać sama przed sobą, że miłość wygasła już dawno, a pozostała sympatia i przyjaźń, tak więc rozstanie było jedynym pozytywnym rozwiązaniem. Szkoda tylko, że odbyło się w taki sposób. Tyle że Bulma nie wdawała się w takie rozważania, w myśl zapadły jej bowiem słowa o Vegecie.
Ścisnęła mocniej stery samolotu. Vegeta... Tak, było się nad czym zastanawiać. Początkowo bała się tego osobnika, potwornie się bała - najpierw próbował zniszczyć ich planetę, następnie przysporzył wielu kłopotów na Namek. Obrzydliwy typ, można by pomyśleć. A potem przeniósł się na Ziemię i zamieszkał wśród ludzi. No, to może za dużo powiedziane - zamieszkał u niej. Przecież nie wolno było takiego psychopaty spuszczać na dłużej z oka. Bowiem Bulma, gdy tylko znalazła się na rodzimym gruncie, odzyskała całą pewność siebie i nawet zaproponowała dumnemu księciu wojowników, by zagościł pod jej dachem, na co zgodził się bez oporów. Zrobił to tylko i wyłącznie dla własnej korzyści, nie należało tego nie dostrzegać. Vegeta zawsze kierował się własną korzyścią. Tymczasem czuł się u niej jak ryba w wodzie, mógł trenować do upadłego, nosił ziemskie ciuchy i robił, co chciał. Mógłby nawet wyglądać jak prawdziwy kosmita, a nikt nie uczyniłby żadnej uwagi pod jego adresem - z racji tego faktu, że był gościem doktora Briefa. Vegeta zaskakująco szybko i łatwo wkomponował się w życie Ziemian i Bulma odnosiła wrażenie, że to ktoś od dawna znajomy. Jej rodzice go polubili - ojciec co prawda mamrotał pod nosem, że to szaleniec, i nie był w tej opinii osamotniony, ale jednocześnie go podziwiał, matka zaś była Vegetą otwarcie i w pełni zauroczona. A przecież na przestrzeni tych miesięcy zamienili ze sobą tylko kilka słów! Bulma poczytywała sobie też za osobiste osiągnięcie, że na każdy jej widok Vegeta przestał w końcu prychać lekceważąco...
Mimo wszystkiego jej relacja do niego zmieniła się diametralnie. Przestała już odczuwać strach - a jeśli nawet, to tkwił on gdzieś głęboko, zagłuszany przez inne uczucia. Patrząc obiektywnie, Vegeta był kwintesencją zła i zbiorem wszelkich negatywnych cech: głupoty, wybujałych ambicji, arogancji, żądzy władzy, wyrachowania, kalkulacji, a nade wszystko chęci walki i zwycięstwa. Mogła tak wymieniać w nieskończoność. Teraz co prawda sprawiał wrażenie oswojonego, ale niebezpiecznie było go tak określać - nie wiadomo, w jakich okolicznościach dojść może do nagłego wybuchu tej mieszanki. Ale miał w sobie to COŚ, czego po prostu brakowało Yamuchy i większości facetów, jakich znała. Nie, broń Boże, nie zakochała się w Vegecie! Ale musiała przyznać, że jest nim zafascynowana. A im mniejsze miała u niego szanse, tym bardziej pragnęła się do niego zbliżyć.
Czy teraz leciała do niego właśnie po to, by go z pełną premedytacją uwieść? Bulma była może najbardziej bezkrytyczną osobą na tym świecie, ale oczywistym rzeczom zaprzeczać nie mogła. Przecież nie szukała go w celu wypłakania się na jego ramieniu po zerwaniu z Yamuchą - sam ten pomysł był absurdalny. Vegeta jako pocieszyciel? Bulma próbowała wyobrazić sobie jego reakcję - najpewniej absolutnie nie zrozumiałby, o co jej chodzi, a jeśli nawet, to zupełnie by go to nie obeszło i kazałby się jej wynosić i nie przeszkadzać mu w treningu. Tak, Bulma mogła się z dużym prawdopodobieństwem domyślać jego stosunku do kobiet. A nawet to nie zmieniało jej uczuć do niego.
To chyba niedaleko... Rozejrzała się po okolicy. Tak, tam leży jakieś usypisko głazów, a tamta skała zdecydowanie musiała paść ofiarą ćwiczeń niedoszłego Super Saiyanina. Vegeta postanowił udać się w plener celem treningu. Z pewnością nie będzie zadowolony, widząc ją tutaj. Ale przecież nie powinien siedzieć tak sam jeden... A jeśli skończy mu się prowiant?
Tam! Widać jakiś pojazd. Bulma uśmiechnęła się i zaczęła obniżać lot. Powoli posadziła maszynę na polanie i wyłączyła silniki. Nie zestrzelił jej jako potencjalnego wroga i to już było sporym sukcesem. Wszystko będzie dobrze, Bulma...
Wyskoczyła z pojazdu. "Ależ dziś upał..." Dzień jednak był przepiękny - pełnia lata, słońce, świeżość w powietrzu i naturze. Tylko to gorąco... "Dobrze, że mam na sobie tę sukienkę, inaczej ugotowałabym się na miękko. Ale zapas wody mineralnej chyba na długo nie wystarczy..." pomyślała, wyciągając butelkę ze schowka. "Cóż, z pewnością jest tu gdzieś strumień..."
- Co tu, do diabła, robisz?
Odwróciła się. Vegeta stał na skraju lasu i przypatrywał się jej z uwagą.
- Dzień dobry, Vegeta! - pomachała mu z szerokim uśmiechem.
Wyraz jego twarzy nie zmienił się ani o jotę.
- Cześć - odrzekł jednak po chwili namysłu. - Pytałem, co tu robisz.
Gdyby Bulma była niewinna, sama zaczęłaby się zastanawiać. Jego spojrzenie nie zapowiadało nic dobrego.
- A widzisz... Właśnie przelatywałam w pobliżu i postanowiłam zrobić sobie mały postój. Jest tak gorąco, że aż niebezpiecznie prowadzić bez odpoczynku... - trajkotała, usiłując sprawiać wrażenie zupełnie szczerej.
Vegeta prychnął. Uwierzył jej czy nie - tego się nie dowiedziała. Jedno było pewne - jej planów absolutnie się nie domyślał.
- Podejrzewam, że sobie tutaj trenujesz. Wspaniałe miejsce, doprawdy... Wziąłeś sobie do serca słowa tego dziwnego chłopca z przyszłości. W starciu z cyborgami będziemy potrzebować każdej pomocy. Gdy tylko Goku osiągnie maksimum formy, będziemy niepokonani, choć mnie osobiście ten pomysł wcale do gustu nie przypadł. Uważam, że...
- Czy mogłabyś się uciszyć?! - Czy baby zawsze tyle gadają?? O ile miał przyjemność z żoną Goku i matką Bulmy, zdołał się przekonać, ze jak najbardziej tak.
Bulma oczywiście się rozgniewała.
- Mógłbyś być trochę milszy! To ja lecę tutaj... - urwała. - A zresztą nic.
Vegeta popatrzył na nią podejrzliwie, ale nie skomentował.
- Masz może coś do jedzenia?
- Jasne, całą lodówkę.
Znów badawcze spojrzenie, którego Bulma już nie widziała, wypakowując z samolotu prowiant. Po krótkiej chwili całość leżała rozłożona pięknie na kocu i gotowa do spożycia. Vegeta rzucił się na jedzenie, jakby nie miał go w ustach od tygodnia, ale w jego przypadku było to akurat normalne. Zdążyła się już przyzwyczaić. Tylko jak tu prowadzić romantyczną rozmowę we dwoje? Okolica nastrajała bardzo pozytywnie - słońce rozświetlało polanę i przedzierało się przez listki buka, pod którym siedzieli. Motyle i pszczoły uwijały się w kwiatach, ptaki ćwierkały w koronach drzew, a strumień szemrał cicho. Po prostu cudo... A ona siedzi tutaj z paskudnym typkiem, który nawet nie wie, jak zachować się przy stole. Ech, faceci...
Woda już dawno się skończyła i trzeba było nabrać ze strumienia. Vegeta zerwał się i podążył w tamtym kierunku. Usiadł na brzegu i zaczerpnął pełen dzbanek. Potem nachylił się i nabrawszy wody w obie dłonie, spryskał nią sobie twarz i włosy. Bulma patrzyła zafascynowana, czując, że sama miałaby ochotę na kąpiel. Ale nie wzięła kostiumu... "Ty idiotko." Vegeta siedział chwilę nad potokiem, odwrócony do niej bokiem, więc mogła przypatrywać mu się bez skrępowania. Vegeta nie był może najprzystojniejszym mężczyzną na ziemi, ale przecież uroda to nie wszystko. Yamucha na przykład wyglądał o niebo lepiej, a jak to się skończyło? No, nie znaczy to, że nie miał nic poza dobrym wyglądem. "Do diabła z Yamuchą!" Vegeta miał ostre rysy twarzy, po których znać było jego upór i wytrwałość w dążeniu do celu. Fantazyjna fryzura, tak typowa dla jego rasy... Ale najbardziej fascynujące były jego oczy. Czarne jak gagat, zimne, nie zdradzające nic poza ogromnym wyrachowaniem i nieprzeciętną inteligencją, które tak łatwo zapalały się ogniem - wściekłości, żądzy walki... Ale nigdy strachem. Vegeta nie czuł strachu - tak przekonany o własnej potędze i sile. Choć już nieraz utarto mu nosa, nigdy nie przestał w siebie wierzyć.
Podniósł się i ruszył w jej kierunku. Bulma nadal nie odrywała od niego wzroku, żywiąc tylko nadzieję, że nie dostrzeże jej zainteresowania. A nawet jeśli - trudno uwierzyć, ze je właściwie odczyta. Był niesamowicie zgrabnym mężczyzną - wąskie biodra, szczupłe i długie nogi, i szerokie barki. W tym niewysokim ciele kryło się ogromnie dużo energii, było śmiertelnie groźną bronią, zwłaszcza w przypadku kogoś tak oszalałego na tym punkcie jak Vegeta. Bulma była przekonana, że nie ma na tym świecie kogoś równie wyćwiczonego. I poruszał się z gracją drapieżnika.
Czując, że jej serce bije odrobinę za szybko, opuściła się na trawę i zaczęła przyglądać słońcu przez delikatne listki drzewa.
- Jest przyjemnie, prawda? - spytała, nie spodziewając się nawet odpowiedzi.
Usłyszała, jak Vegeta siada obok.
- Naprawdę wierzysz w tę opowieść o cyborgach? - spytała.
Cisza.
- Do cholery, mógłbyś coś powiedzieć! - zdenerwowała się w końcu, odwracając głowę i patrząc na niego.
Vegeta siedział tuż obok, wpatrując się w nią spojrzeniem, jakiego jeszcze u niego nie widziała. Jego oczy zatraciły gdzieś swą ironię, teraz przedstawiały sobą tylko głębokie zamyślenie i... obawę, niezrozumienie? Zupełnie jakby znalazł się w nowej sytuacji i jeszcze nie wiedział, jak sobie z nią poradzi. Zupełnie jakby usilnie próbował rozwiązać trudną zagadkę, nie mając żadnego doświadczenia i mogąc polegać tylko na sobie. Ale zawsze wychodził obronną ręką.
Bulma zaczęła czuć się nieswojo. Co ją napadło, by tu przylecieć? Ach tak...
- Zerwaliśmy z Yamuchą, wiesz?
Vegeta jakby nie słuchał. "Boże, czy ten facet nie potrafi prowadzić konwersacji? Przecież jest tyle do powiedzenia..."
- Co i rusz oglądał się za panienkami. Nie mogłam tego znieść...
W oczach Vegety zaczęły migotać iskierki - najpierw pojedyncze, potem coraz więcej...
- Wy, faceci, wszyscy jesteście tacy sami. Albo uganiacie się za każdą dziewczyną, albo za żadną. Mam słuszność? Popatrz tylko na Goku, zanim ChiChi się nim zajęła. Albo na sie... - umilkła.
Czy miała rację? Czy to, że Vegeta nie odpowiadał na jej podświadome sygnały, oznaczało, że w ogóle się kobietami nie interesował? Przecież nie kontrolowała jego życia 24 godziny na dobę, spokojnie mógł kogoś mieć. Ta myśl nie była miła... Na ile jednak go znała, Vegeta nie należał do osób, które tracą czas na związki międzyludzkie. Była prawie pewna, że jest sam - całkowicie i jak palec. I że nie potrzebuje żadnej kobiety.
Podniosła się z ziemi.
- Będę już wracać. Zaczyna się robić późno.
- Nie, dlaczego? Zostań jeszcze trochę.
Popatrzyła na niego, wątpiąc w szczerość jego słów. Jego twarz była zamknięta i nie zdołała z niej nic wyczytać. Czuła tylko, że nie skończy się niczym dobrym, jeśli zostanie tu dłużej.
- I co będziemy robić? Przecież nawet nie chcesz ze mną rozmawiać - popatrzyła na niego z ukosa.
- Nie musimy rozmawiać...
Bulma westchnęła .
- Widzisz, mój drogi... Aby się poznać, trzeba trochę porozmawiać.
Vegeta zmrużył oczy.
- Chcesz mnie poznać? - spytał, a ona nie mogła się zdecydować, czy w jego głosie słychać autentyczne zdziwienie czy drwinę.
- Oczywiście.
- Ale po co?
Bulma otworzyła szerzej oczy, a Vegeta kontynuował:
- Przecież można robić tyle innych rzeczy. Po co komuś zagłębianie się w drugiego człowieka?
Siedział już całkiem blisko, patrząc prosto w jej oczy, aż miała ochotę uciec wzrokiem.
- Naprawdę muszę już iść, Vegeta - próbowała wstać, ale złapał ją ze rękę. Minimalny ból, jaki jej tym sprawił, był tylko ostrzeżeniem.
- Przecież wcale tego nie chcesz...
"To prawda..." Wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy. Zbyt dużo jej zawdzięczał, by czuć do niej nienawiść, a nawet miał do niej swego rodzaju szacunek - zrozumiała to w tej jednej chwili. Niestety, nic poza tym. Mogła odejść spokojnie, ale tym samym wiele by straciła. Postanowiła zostać. Cokolwiek miałoby się zdarzyć...
Rozluźniła się, przywołując na twarz uśmiech. "Teraz albo mnie uderzy, albo..." Położyła dłoń na jego karku i przysunęła swoje usta do jego. Poczuła, jak napinają się jego mięśnie, więc przerwała. Spojrzała w jego oczy, triumfując radośnie, gdyż wyczytała w nich coś niemal na kształt paniki. A potem powtórzyła pocałunek... Vegeta zacisnął rękę na jej ramieniu i przysunął się bliżej.
Pozwalał jej zrobić ze sobą, co tylko chciała, tego wieczora ucząc się czegoś innego niż do tej pory. Cały czas jednak zachowywał czujność, jakby wciąż nie będąc niczego pewnym. Cały on... I choć Bulmie było dobrze, to czegoś jej w tym wszystkim brakowało. Było tak, jakby on traktował to jak kolejną lekcję. Ale z drugiej strony - czego mogła się spodziewać? Nie żałowała tej nocy, nie czuła się wykorzystana - przecież sama to zaplanowała - ale wolała, by odbyło się to zupełnie inaczej. Może następnym razem...?
Na następny raz musiała długo poczekać. Vegeta wkrótce odleciał z Ziemi i słuch o nim zaginął na wiele miesięcy...
Part II
Zwycięstwo nad Komórczakiem świętowali dwa dni. No, świętowali w dość umiarkowany sposób, biorąc pod uwagę śmierć Goku, a także jego odmowę odnośnie ewentualnego zmartwychwstania, co przeżyła głęboko głównie ChiChi i trudno się jej dziwić. Nie przeszkodziło to Yamuchy upić się na samym wstępie, w czym towarzyszył mu Genialny Żółw, obdarzony o niebo mocniejszą głową. O dziwo, do grona tego dołączył Trunks, dla którego nagła śmierć i równie nagły powrót do życia były nielichym szokiem. Potem leczył kaca i głęboko zawstydzony, niemal ze łzami w oczach błagał Bulmę, by nic nie mówiła jego rodzicom. Bulma kiwała tylko z wyrozumiałością głową, nie wiedząc dokładnie, o których rodziców mu chodzi. Z przyjęcia wyłączył się Gohan, gdyż odsypiał walkę, której był bohaterem. Piccolo absolutnie nie brał w imprezie udziału, nie znajdując żadnej przyjemności w alkoholu, zaś ni stąd, ni zowąd pojawił się Yajirobei, pozbawiając rodzinę Briefów zapasów żywności. Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy bawili się doskonale i dopiero po jakimś czasie Bulma uświadomiła sobie, że o kimś zapomnieli.
Nastał ranek trzeciego dnia - właściwie już przedpołudnie. Wszyscy jeszcze spali, gdy Bulma wzięła samolot i wyleciała na poszukiwania Vegety. Szczęście jej sprzyjało. Znalazła go niedaleko pola walki, której niedawno był uczestnikiem. Siedział na skale, wpatrując się obojętnym wzrokiem przed siebie, nie widząc niczego. Wciąż w poszarpanym ubraniu, z włosami w nieładzie, pełnymi kurzu, ze śladami ran, jakich doznał w bitwie. Ale największą ranę miał w sercu.
Serce Bulmy ścisnęło się na jego widok. Z pewnością nie był aniołem, miał wiele na sumieniu - zupełnie ostatnio niemal dopuścił, by jego rodzina zginęła z ręki wroga. Palcem nie ruszył, gdy doktor Gero zaatakował ją i małego Trunksa, ich syna... Bulma poczuła wtedy ogromny ból i smutek. Jednak kochała go - z każdym dniem bardziej i bardziej. Nie tylko dlatego, że obdarzył ją wspaniałym dzieckiem. Dlatego, że był Vegetą.
Podeszła bliżej, z wahaniem, ryzykując, że strąci ją w przepaść. Ale przecież musiał wiedzieć, że to ona. Nie miała się czego obawiać. Chyba tylko o jego zmysły... Był w szoku.
Usiadła obok, nie odważając się na niego spojrzeć. Ani drgnął, wciąż patrząc przed siebie.
- Martwiłam się o ciebie.
Cisza. Słychać tylko szum wiatru na równinie. I śpiew skowronków wysoko ponad głową...
- Wróć do domu.
Ledwo dostrzegalnie napiął mięśnie. Pierwsza reakcja, że żyje. "To już coś."
- Dokonaliście wspaniałego dzieła. Ty, Gohan i Goku.
Zacisnął pieści i schylił głowę. Bulma w końcu zdecydowała się na niego popatrzeć i... zamarła. Głowę pochylił, a po jego policzkach płynęły łzy. Uniosła delikatnie jego brodę i spojrzała w oczy - zawsze pełne dumy, arogancji i chłodu, teraz odbijające jedynie niewymowne cierpienie. Nie była w stanie tego znieść. Vegeta i łzy? On, który tylu łez przysporzył innym? Niemożliwe. Nie wiedziała, że płakał już raz w życiu - gdy na Namek Freezer pozbawił go godności, a potem życia. To nie było ważne... Bulma znów popatrzyła przed siebie.
- Nie prosiłem go o to... - powiedział tak cicho, że mogła się właściwie domyślać jego słów. - O nic go nie prosiłem.
Nie miał nawet siły, by uderzyć pięścią o skałę, na której siedział. Czy mogła coś dla niego zrobić? Znała przebieg bitwy. Goku poniósł ofiarę, która zdała się na nic. Vegeta, rozszalały z rozpaczy po śmierci Trunksa, rzucił się na Komórczaka i... nic nie wskórał. Gohan musiał ratować go od pewnej zagłady. A potem ostatecznie przyczynił się do unicestwienia potwora - stając po stronie tych, którymi pogardzał. Bulma, patrząc na niego w tym momencie, zdała sobie sprawę, że Vegeta doznał ogromnego wstrząsu - już w momencie akcji Goku. Śmierć Trunksa, porażka z Komórczakiem i późniejsze upokorzenia były już tylko drobiazgami. Na ile związany był Vegeta z Goku - wiedział tylko on sam. Miłość i nienawiść - tak można to chyba nazwać. O ile Vegeta zdolny jest do miłości... No i czy można nienawidzić kogoś takiego jak Goku? Wszystko to było bardzo skomplikowane - ale Bulma była przecież kobietą i dla wszystkich elementów układanki znajdowała miejsce. "Co teraz zrobić?" Miała przed sobą człowieka, którego pozbawiono sensu życia. W tej chwili z dawnego Vegety nie pozostało nic. Jego duma została po raz kolejny podeptana, a on nie miał możliwości, by ją na nowo odzyskać. "Czy ja mogę mu pomóc?"
Kierując się jedynie głosem serca, objęła jego barki i lekko pociągnęła ku sobie. Oparł głowę na jej ramieniu, nawet nie zdając sobie z tego sprawy - miała tego świadomość. Ale i tak było jej rozkosznie. Poczuła ciepło wypełniające jej ciało i łzy napływające do oczu. Siedziała tak więc, oparłszy skroń o jego włosy.
Nie wiedziała, ile czasu minęło. Nagle ocknęła się, uświadamiając sobie, że to już późne popołudnie. W pierwszej chwili nie pamiętała, jak się tu znalazła. Ciepły wiatr owiewał jej twarz, a skała pod plecami nie chłodziła ani trochę. Odwróciła głowę. Ujrzała nad sobą czarne, tak bardzo kochane oczy - wciąż pełne smutku i cierpienia, ale już przytomne i świadome. Powoli podniosła się i usiadła. Vegeta spuścił głowę.
- Nie mam gdzie iść... Czy mogę się u ciebie zatrzymać? - spytał bez ogródek, jak to on. Ale, jakże wielkie wahanie i niepewność wysłyszała w jego głosie.
Uśmiechnęła się lekko.
- Przecież to twój dom.
Jego dłonie drgnęły.
- Może zechcesz też zaopiekować się Trunksem? - spytała cicho.
Otworzył szerzej oczy, spoglądając na nią. "Nawet jeśli zrobię z twojego syna super wojownika?" pytał jego wzrok. Uśmiechnęła się radośniej.
"Nawet jeśli... Będę z was obu dumna. Jak już jestem z ciebie, głuptasie. To przecież twój syn."
Z jego ust wydarło się ledwo słyszalne westchnienie. Bulma nie czekała już na nic więcej - objęła go i przytuliła głowę do jego piersi. Bez wahania zamknął ją w swoich ramionach, jakby już nigdy nie chciał puścić. Słyszała, jak szybko bije jego serce i jej usta rozciągnęły się w uśmiechu szczęścia. Nie pragnęła niczego więcej.
Zawarli niepisaną umowę, by nigdy nie wspominać walki z Komórczakiem, i Bulma ściśle się z niej wywiązywała. Było im ze sobą zaskakująco dobrze i wiedzieli, że przed nimi jeszcze wiele wspaniałych dni. Vegeta stał się wzorowym ojcem, choć absolutnie nie rozpieszczał syna. Bulma nie mogła na nic narzekać.
I tylko w nocy, gdy Vegetę męczyły koszmary przeszłości, drżała ze strachu. Wykrzykiwał wtedy imię Goku, a w jego głosie brzmiały rozpacz, ale i gniew, i obłędne pragnienie zemsty. Naciągała wtedy kołdrę na uszy i modliła się, by nigdy nie doszło do ich spotkania...
[9.11.2002]