jesień




Poniedziałek

Życie jest do kitu.

W parku nie ma nikogo. Młodsi jeszcze nie pokończyli szkół, starszym nie chce się wychodzić na taką pogodę. Jesień w pełni - dni coraz ciemniejsze, pochmurne, wilgoć w powietrzu. Zawsze lubiłem jesień - to nagromadzenie barw po wiosennej i letniej zieleni. Topole i brzozy dopiero niedawno zaczęły żółknąć, tak samo jarzębiny. Niesamowicie wyglądają klony - intensywnie złociste z niemal czarnymi pniami. Naprzeciwko mojej ławki rośnie ogromny klon...

Mój najlepszy kumpel pokłócił się z moją najlepszą kumpelą. Wyjechała - zawiedziona i rozgoryczona. Nie wiem, kiedy ją zobaczę. Daleka droga - za ocean... On zamknął się w sobie i zniknął wkrótce po niej. Nie jest tak daleko, ale też wykreślił się z mojego życia. I mnie ze swojego.

Pod klonem ktoś stoi. Kobieta. Głowę ma zawiniętą szalem. No tak, trochę kropi.

Pora iść do domu. Robi się późno.



Wtorek

Lubię park. W takie dni, gdy wydaje ci się, że wszyscy cię zostawili, miło jest posiedzieć na ławeczce i przypatrzeć się przechodzącym ludziom. Nawet jeśli nie ma ich wielu...

Niebo dzisiaj ma barwę ołowiu - nie widziałem słońca od dobrych kilku dni. Niesamowity spokój tu panuje - człowiek ma wrażenie, jakby był sam na świecie. Nawet ptaków nie słychać - nie widać ich też w koronach drzew.

Na ławeczce naprzeciwko ktoś siedzi. Zaraz, to ta sama kobieta co wczoraj. Nie widziałem jej przedtem.

Nie jest dobrze tak izolować się od ludzi. Magda i Robert byli jedynymi, dla których coś znaczyłem, z którymi mogłem szczerze porozmawiać. Długo zajęło nam zbliżenie się do siebie - a potem było już tak dobrze. Jasne, zawsze mogę z kumplami wyskoczyć na piwo - ale to nie to samo. Zupełnie bez znaczenia...

Nie, absolutnie nie wpatruję się w nią. Wolę patrzeć na tamtą parę z dzieckiem. To ona non-stop się na mnie gapi. To chyba żadna znajoma matki? A zresztą... W końcu jestem dorosłym człowiekiem i skoro podoba mi się przesiadywać w parku, będę to robił.

Ale i tak zrobiło się już późno.



Środa

To cud, że nie pada. Wydaje się, że do absolutnej pełni jesieni brakuje już tylko ulewy z wichrem zrywającym liście z drzew. Na razie pełno ich jeszcze na gałęziach.

Znów tam jest. No nie, wstała. Idzie tutaj! Nie, nie chcę z nikim rozmawiać! Dajcie mi spokój.

Usiadła obok. Nie, nie będę się jej przyglądał. Ach, to ten mój urok osobisty... Tak, palancie, śmiej się. Już ci niewiele powodów do zadowolenia zostało.

Jak mogłem wziąć ją za koleżankę mojej matki?? Przecież to zupełnie młoda dziewczyna. Raczej żadna piękność, taka przeciętna. Chociaż nie - w obecnych czasach przeciętność w kwestii urody to coś zupełnie innego niż kiedyś. A tutaj? Żadnych farbowanych włosów - wyglądają na naturalnie brązowe, żadnego makijażu, żadnej sztucznej opalenizny. Ubranie też mało modne... Do tego te okulary.

- Wydajesz się nieszczęśliwy.

W jej oczach odbija się moja zdumiona twarz. Co ci do tego?

- Bo tak mniej więcej się czuję.

Nie, nie będę się spowiadał przypadkowej osobie.

- To już tak późno?! Muszę lecieć!



Czwartek

Leje. Wykrakałem - ale i wziąłem z domu parasol. Ach, ten mój zdrowy rozsądek i racjonalizm... Można by się zastanawiać, po co wychodzić z domu w taką pogodę... Cholera, ale tu pustki. Ale deszcz ma swój urok - nie słychać niczego, tylko myśli w głowie. O ile to zaleta...

- Może dziś porozmawiamy?

Aaaa! Dobrze, że na atak serca jestem za młody. Tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem jej.

- Usiądź.

Chyba też lubi ten park. Żeby w taki deszcz bez parasola...

- Śmiało, nie moknij.

Siada obok. Empatia nigdy nie była moją mocną stroną, ale wyczuwam wyraźnie jej rezerwę, która miesza się z odczuciem przyjemności... Nie, chyba sam to sobie wymyśliłeś, chłopie...

- To jak?

Co za uparta baba!

Ale przecież i tak nie mam z kim pogadać...

- Dwoje przyjaciół zniknęło z mojego życia. Nie wiem, czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczę...



Piątek

Dlaczego nie umówiliśmy się na dzisiaj? Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że przyjdzie sama z siebie. Mówiłem wczoraj dużo, a ona nie przerywała ani słowem. Ma taki wzrok - ostry, wyrazisty, ale sprawia, że człowiek po prostu chce mówić. I od razu zrobiło mi się lżej.

Jest! Przyszła przede mną. Miło widzieć, jak ktoś uśmiecha się na twój widok.

- Obiecaj mi, że jutro też będziesz!

Ups, facet, nie tak od razu. Przecież to obca osoba.

Otwiera oczy szerzej ze zdumienia i uśmiecha się, po czym kiwa głową.

- Jestem tu codziennie.

- Wiesz, po wczorajszej rozmowie... Było mi naprawdę przyjemnie.

Pochyla głowę, a potem unosi ją. W jej oczach błyszczy wdzięczność.

- Ale może dziś ty opowiesz o sobie?

Uśmiech znika z jej twarzy.

- Kim jesteś? Czym się zajmujesz? I - no tak - jak masz na imię?

Na jej czole pojawia się zmarszczka, a w oczach zagubienie.

- Nie... Nie mogę.

Jak to?

Zaraz! Ja opowiedziałem jej o wszystkim.

- To nie w porządku.

- Przepraszam...

Odwracam głowę. Nie ma sensu okazywać jej gniewu. Z tamtego dębu zaczynają spadać liście...

A w sumie...

- Wiesz...

Już jej nie ma. Ty idioto...!



Sobota

Nie przyjdzie. Z drugiej strony - dziwna jest jakaś...

Ptaki ćwierkają.

- Nie wiem, kim jestem.

Przyszła jesień - ta prawdziwa, złota. Od rana wieje mocny wiatr, zrywając z gałęzi pożółkłe liście i unosząc je w powietrze. Na niebie nie ma ani jednej chmurki - jest czystym błękitem. Słońce przydaje życia. Wokół pełno roześmianych dzieci.

- Chcę tylko kochać, nic innego.

W blasku słońca jej długie włosy lśnią złotem. Rozwiewa je wiatr.

- Na świecie jest tyle nienawiści. Nie jestem w stanie otworzyć się na niego, by nie wpuścić jego zła w siebie i nie czynić krzywdy innym ludziom. Ale nie chcę też zostać skrzywdzona. I nie chcę być sama...

Jej oczy maja barwę rozsłonecznionego nieba. Ale nie ma w nich uśmiechu - jedynie rozpacz i pustka.

- Nie potrafię kochać...

Opuszcza głowę. Co ty mówisz?

Niebo jest takie głębokie.

- Popatrz...

Zniknęła.



Niedziela

Nie ma jej.

Czemu jest tak ciemno? Już osiemnasta?! Nie, to niemożliwe, że siedzę tu cały dzień.

Chyba zaczyna kropić. A niech pada...

Dlaczego nie przyszła?

Ktoś się zbliża, stukają obcasy na asfaltowej dróżce. Jak wielokrotnie dzisiaj...

- Przepraszam, która godzina?

Nie ma jej.



Poniedziałek

Ten park - taki smutny. Po wietrznym weekendzie już prawie nie ma liści na drzewach. Mgła jest taka, że dziesięć metrów dalej nie widać już nic. Jakby cały świat zamarł. Jakby nie było innych ludzi...

Stanęła przede mną. Nigdy nie słyszę, jak przychodzi. Jakby w ogóle nie chodziła, tylko pojawiała się z innego wymiaru. Zupełnie zwykła w tym swoim płaszczu i szalu, trochę okrągła, z tą bladą skórą, falowanymi włosami i cierpiącym spojrzeniem. Dla mnie promieniuje prawdziwym pięknem i ciepłem.

Już stoję i ją obejmuję. Zupełnie ginie w moich ramionach.

- Nie potrafisz kochać? Przecież wyczuwam, jak bije od ciebie miłość. Jeśli nie do świata i ludzi, to do mnie. Nie pozwolę cię skrzywdzić. Jesteś moim aniołem - przynosisz to, czego potrzebuję, by żyć. Bądź już zawsze ze mną. Zaopiekuję się tobą. Pozwolisz mi na to?

Zupełnie jakby nie było w niej życia. Jakby nie była zdolna do decyzji. A potem podnosi głowę. W jej oczach widać pustkę, cierpienie, niezdecydowanie, ale i jakąś nadzieję i uspokojenie. Na twarzy pojawia się nieśmiały uśmiech, po czym krótkie skinięcie.

Musi widzieć rozpromienienie w moich oczach, bo w jej błękicie w końcu odbija się coś na kształt szczęścia. Jest moja.

A ja jej.




[23.10.2002]



back