kociak




Od autorki: Jakoś tak stwierdziłam, że "Sengoku Basara" jest bardzo zacnym anime z bardzo interesującymi bohaterami i ich relacjami. Ahaa... Tekst zainspirowany został obrazkiem.





Podniósł się z posłania, chwytając po drodze butelkę, i rozsunął drzwi do ogrodu. Przesycone wonią kwiatów powietrze orzeźwiło jego twarz. Niebo mieniło się złotem i różem wschodu, słońce musiało już wynurzyć się zza horyzontu, choć potrwa dobrą chwilę, zanim jego promienia wzniosą się ponad mur otaczający posiadłość.

Lipcowe noce są krótkie. Nawet chłód poranka nie wydawał się dokuczliwy... Choć może po prostu wciąż przylegało do niego ciepło snu. Usiadł i oparł głowę o futrynę, wciągając do płuc rześkie powietrze. Ptaki już dawno rozpoczęły dzień, ich ożywiony śpiew przenikał do komórki nierealności, którą stało się to miejsce.

Odwrócił głowę. Sanada Yukimura spał głęboko, przykryty po czubek nosa, z włosami rozrzuconymi w nieładzie na poduszce. Wyglądał tak spokojnie, że niemożliwe wydawało się, że to osławiony Karmazynowy Demon Wojny, wulkan energii i niespoczywający nawet na chwilę żywioł. Widać nawet demony, wulkany i żywioły czasem zasypiają.

Uśmiechnął się krzywo.

Od czasu wojny przeciw Odzie stoczył z Yukimurą niezliczoną ilość pojedynków - ani razu nie rozstrzygniętych. Zazwyczaj padali z wyczerpania, nie będąc w stanie unieść ręki, by zadać jeszcze jeden cios. Kojūrō zwykle odtransportowywał ich do domu, a później przeważnie była impreza, w której bardziej niż chętnie uczestniczył cały oddział. Aż do czasu następnego pojedynku.

Jego uśmiech złagodniał.

Jeśli kiedykolwiek w życiu mógł się nazwać szczęśliwym, to właśnie w tych dniach, które wypełniała walka na całego, a o sprawach wojny można było na chwilę zapomnieć.

Wiedział, że nigdy nie wygra z Yukimurą. Młody tygrys niemal niedostrzegalnie poprawiał swój styl i nabierał mocy, choć wiele jeszcze czasu upłynie, zanim uda mu się odnieść zwycięstwo. W przeciwieństwie do niego Jednooki Smok nie miał rezerw. Gdzie zaczynał się wzrost Yukimury, tam kończył się Masamune.

Kojūrō powiedziałby z irytacją, że przesadza; że te kilka lat różnicy między nimi nie ma znaczenia. Miały. A może rzeczywiście nie - biorąc pod uwagę, że Yukimura był potencjałem niewyczerpanym.

Był szczęśliwy, prawdziwie szczęśliwy, że w krótkim życiu udało mu się spotkać takiego rywala. Przy nim mógł iść na całość i do ostatniego oddechu udowadniać swoją wartość.

Yukimura był jak kociak, pomyślał teraz, patrząc na nastroszone włosy na posłaniu - narwany, zawsze chętny do zabawy, do której podchodził jak do najważniejszej sprawy na świecie, zawsze zdolny pokazać pazurki. Kiedyś stanie się jak Tygrys z Kai. Na razie był kociakiem.

Pociągnął z butelki. Sake rozgrzała go, bo ciepło nocy zdążyło się już rozproszyć w chłodzie poranka.

Poprzedni wieczór także skończył się popijawą. A raczej zaczął - skończył się tutaj, w jego sypialni. Nie potrafił sobie dokładnie przypomnieć. Chyba znów dyskutowali zażarcie na jakiś temat, może mobilizacji wojsk w Edo, może jakiegoś godnego uwagi pojedynku, który miał miejsce w Kyōto. Potrafił sobie wyobrazić Yukimurę - z błyszczącymi oczami, zaczerwienionymi policzkami, iskrzącego zapamiętaniem - chłopak do wszystkiego podchodził tak poważnie...

Znów wygiął wargi w wyrazie rozbawienia.

A potem, zupełnie nagle, jakoś zupełnie niespodziewanie, twarz Yukimury znalazła się tuż przy jego własnej, a jego usta szukały jego ust. I znalazły.

Co też sake potrafi zrobić z ludźmi, pomyślał, potrząsając głową. W przypadku Yukimury właściwie niczego nie zmieniała - u niego nie było do czego dodawać - co najwyżej skłoniła go do czegoś, czego na pewno nie zrobiłby na trzeźwo.

Kiedy po pierwszej chwili oszołomienia zdołał pozbierać myśli; kiedy zaczął dochodzić do wniosku, że właściwie wargi Yukimury są wcale miękkie i przyjazne; kiedy w jego głowie pojawiła się, najpewniej wywołana przez sake, myśl, że nie ma ochoty przerywać tej chwili, i objął szczupłe barki chłopca... wtedy Yukimura odpłynął w błogą nieświadomość. Najwidoczniej jego rezerwy się wyczerpały - a kiedy myślał o tym w rześkim powietrzu poranka, uznał, że to ostatnie mogło znacznie przyspieszyć zużycie jego zasobów energii.

Zastanawiał się tylko... czy gdyby jakaś kontynuacja jednak nastąpiła... czy Yukimura byłby równie... żywiołowy... jak zawsze.

Zakręciło mu się w głowie.

Było nader prawdopodobne, że w takim przypadku on sam nie miałby szans.

Potrząsnął głową dla odpędzenia absurdalnych wizji. Znów spojrzał w kierunku posłania, gdzie Yukimura spał snem dziecka. Na pewno niczego nie będzie pamiętał - ta myśl była równie kojąca, co... przykra.

Tak było lepiej.

Pociągnął kolejny łyk, a potem przeciągnął ręką przez włosy. Przydałaby mu się chłodna kąpiel. I też postara się... zapomnieć.

Pierwszy promień słońca wspiął się ponad murem i padł białym złotem na jego twarz. Było jeszcze wcześnie... Do niczego się nie spieszył...

Pozwolił powiekom opaść. Butelka wysunęła się z jego dłoni.

Poderwał głowę, kiedy coś połaskotało go w szyję, miał wrażenie, że to czyjeś miękkie włosy. Jego serce uderzyło mocniej.

To tylko motyl przeleciał koło jego twarzy, muskając skrzydłami jego policzek.

Yukimura wciąż leżał bez ruchu, promień słońca pełzał po posłaniu i zbliżał się do jego czoła.

Uśmiechnął się z czułością. I żalem.

Tak było lepiej.



[1.5.2010]



back