koda
Od autorki: "Gintamę" zaczęłam we wrześniu rok temu i zawdzięczam jej podtrzymanie mnie na duchu na trudniejszym etapie życia. Dedykowane Stokrot za wspólny seans "Benizakury" ^^
Statek wzbija się w niebo, nabierając prędkości. Minie jeszcze dobra chwila, zanim opuści atmosferę, ale Bansai już teraz odwraca się, by odejść. Nie ma tu nic do oglądania. Edo jest już tylko jaśniejszą plamką nad brzegiem oceanu, za chwilę zupełnie zniknie. Pewnie wróci do niego prędzej, niż się spodziewa. Wcale nie żałuje odlotu w przestrzeń kosmiczną, bo dla niego nawet kosmos śpiewa.
Coś, może jakieś drgnienie w melodii, każe mu spojrzeć na Shinsuke jeszcze raz - i dobrze, że to robi... Bo Shinsuke odrywa się od barierki, odrywa wzrok od ziemi poniżej i patrzy w niebo, odchylając głowę, unosi rękę, jakby chciał osłonić wzrok przed słońcem, ale nie zatrzymuje się, tylko osiągnąwszy najwyższy punkt zaczyna opadać, lecieć w tył - a wszystko to w jednym płynnym ruchu, który wydaje się nie mieć końca. Choć będzie go miał bardzo szybko i bardzo bolesny.
Instynkt - wyszlifowany życiem samuraja, ale wyrobiony opieką nad trzema młodszymi siostrami - pozwala Bansaiowi złapać go znacznie wcześniej. Przez ułamek sekundy zastanawia się, co z nim zrobić - nie da rady zanieść go do kajuty, a nie będzie przecież wołał Amanto - potem jednak po prostu kładzie go na pokładzie, bo Shinsuke jest przytomny.
Nieruchome spojrzenie i mamrotanie pod nosem trudno nazwać przytomnością - ale Bansai zna go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie ma się czym przejmować. Nie zamierza martwić się o Shinsuke - człowieka, który chce strzaskać świat - bardziej niż zwykle, choć musi przyznać, że jest zdziwiony. Odpędza niesforną myśl, że pod jego nieobecność pewnie nikt nie dopilnował, by Shinsuke spał wystarczająco. Nie zmienia to faktu, że spotkanie dawnych kompanów nie powinno było go tak wyczerpać, bo przecież nie można winić tego draśnięcia... Bansai zdaje sobie sprawę, że Takasugi Shinsuke wciąż potrafi go zaskoczyć. I myśl ta nie jest niemiła.
Jednak uświadomienie sobie tego trwa zaledwie szesnastkę, gdyż jego uwagę przyciągają słowa. Shinsuke zakrywa twarz ramieniem i mówi, jakby rzeczywiście był gdzie indziej, nie tutaj, nie na statku Harusame - albo po prostu nie ma to dla niego znaczenia. Otoczenie i towarzystwo nie ma znaczenia. A Bansaiowi zdaje się, że Shinsuke, którego głos ledwo wzbija się ponad coraz wyraźniejszy szum wiatru, nigdy wcześniej nie mówił bardziej szczerze i że ten jeden raz słowa są dopasowane do melodii. Ale lubi go słuchać w każdej chwili, więc słucha i teraz - cichych słów, które wcale nie są przeznaczone dla jego uszu...
- Zura, co ty możesz wiedzieć...? Ty, który nigdy nie widziałeś dalej niż czubek własnego nosa... Wiesz co, Zura? Nic się nie zmieniłeś. W swoim zadufaniu... zapatrzeniu w siebie wciąż uznajesz tylko jedną prawdę i nie akceptujesz... Nie, po prostu nie dopuszczasz tego, że ktoś poza tobą może mieć rację.
...z których każde brzmi własnym akordem...
- Twoja wolna wola, Zura, ale wiesz, co jest tu problemem? Że próbujesz narzucać ją innym. Śpiewasz te swoje piękne banały, sypiesz wyświechtanymi ideałami jak z rękawa i każesz innym w nie wierzyć.
...wznosząc się i opadając w oktawach...
- Nie, Zura, ktoś taki jak ty nie będzie mi prawił kazań. Bo kiedy ty, Zura, siedziałeś z nosem w książkach i deklamowałeś wzorowe odpowiedzi, ja patrzyłem, widziałem... Ja żyłem.
...staccato...
- Więc nie mów mi, że Gintoki ma więcej powodów... Nie mów mi, że jego nienawiść jest większa... Nie mów mi... Bo nic nie wiesz...
- D l a c z e g o m u t e g o n i e p o w i e d z i a ł e ś ?
Dopiero po chwili ciszy Bansai zdaje sobie sprawę, że się odezwał.
Nie zamierzał, wcale nie zamierzał, ale coś w melodii Shinsuke - jakiś zgrzyt, który przejmuje aż do kości, jakiś niespodziewany finał, którego nie da się wytrzymać - nie pozwoliło mu słuchać jej w spokoju. Może kiedyś się przyzwyczai.
Może kiedyś.
Shinsuke otwiera jedyne oko i ściąga brwi. Patrzy na niego - ale tylko jak na cień, który przesłania słońce - a potem sięga do jego szyi.
- Jeśli kiedykolwiek o tym wspomnisz, zabiję cię. Zapamiętaj to sobie - mówi, ale w jego słowach próżno znaleźć wcześniejsze emocje.
Bansai wzrusza ramionami, a potem wstaje. Nie ma tu nic do roboty, a Shinsuke już wrócił do siebie: podnosi się na łokciu i patrzy na niego spode łba, i nie zdaje sobie sprawy, że wszystko na nic, bo Bansai nigdy mu nie wierzy.
Bierze głęboki oddech, który pozwala uspokoić drgające struny. Odchodzi ze świadomością, że muzyka znów mieści się na pięciolinii.
[22-25.9.2013]