koniec




Od autorki: Z dedykacją dla Focusa, który napisał: "pomalutku zbliżamy się do końca".





Toczyli walkę przez lasy, doliny i równiny. Żaden nie chciał oddać pola, żaden nie mógł się poddać. Czas stracił swoje znaczenie, a świat wokół przestał istnieć. Pozostały tylko dwie pary oczu: jasna, z której biło światło, i ciemna, która światło odbijała.

Wreszcie sił zostało na jeden, jedyny atak. Wyskoczyli ku sobie, by spotkać się w powietrzu - jak wtedy, podczas poprzedniej bitwy, której żaden z nich nigdy nie zapomniał. Wtedy, to miał być koniec - ale koniec nastawał dopiero teraz.

- Chidori!

Rasengan?

Wydawało mu się, że słyszy - ale nie usłyszał. W momencie kiedy jego dłoń-ostrze przebiła pierś Naruto, poczuł zamykające się wokół niego ramiona.

A potem spadali.

Spadali i spadali. Świat już nie istniał, więc nie mogli spać. Ale nawet ten nie-świat wydawał się pozbawiony sensu. Dlaczego...?

- Dlaczego...? Dlaczego nie zablokowałeś? Dlaczego się nie osłoniłeś?

- Nie mógłbym cię objąć.

Próbował się wyrwać, chciał krzyczeć, ale ramiona trzymały go mocno. Spadali, a w każdej sekundzie coś w jego wnętrzu umierało. Wydawało mu się, że był na to przygotowany, wydawało mu się, że tego pragnął... a teraz jedyne, czego miał świadomość, to to, że znów własnymi rękami pozbawił się kogoś, kto był mu drogi.

- Ćss... Ja nie umrę.

Znieruchomiał. W końcu spadli - ale nie mogli umrzeć? Świat przestał istnieć, ale teraz całym jego światem były ramiona wokół jego ramion i mocne bicie serca, które słyszał w piersi pod sobą.

Ktoś zdefiniował jego świat. Ktoś był silniejszy od wszystkiego.

Ktoś.

Naruto.

I wtedy - zupełnie bez udziału woli - porzucił walkę, porzucił gniew, porzucił zemstę i porzucił zniszczenie. Wszystko zniknęło. Miecz leżał daleko, poza zasięgiem jego rąk i jeszcze dalej, poza zasięgiem jego chęci. Przycisnął się bliżej, pragnąć wtopić się w Naruto i nigdy nie odchodzić. Poczuł się jak w domu.

- Witaj z powrotem, Sasuke.

Słodycz tego głosu tchnącego szczęściem tworzyła świat na nowo. Zamknął oczy. Ramiona objęły go jeszcze mocniej, jakby już nigdy nie miały puścić.

Opór nie miał sensu. I, tak naprawdę, wcale nie chciał się opierać.

- ...Wróciłem.



[12.2.2012]



back