krzyk




Od autorki: Mimo wszystko, mimo tak rozczarowującego zakończenia i potraktowania bohaterów, nie mogę ich porzucić. A oglądanie po raz kolejny Arrancar Arc niczego nie polepsza... Nie mogę odżałować tej Orihime, naprawdę nie mogę.





Change
Nabikanai nagasarenaiyo
Ima kanjiru koto ni tsunao de itai no
Atashi wa atashi rashiku
I WANNA CHANGE

- miwa, chAngE




Kiedy ostatnia cząsteczka pyłu rozwiała się w powietrzu - a wszystkie, co do jednej, umknęły przed jej wyciągniętymi palcami - Orihime zaczęła krzyczeć.

Patrząc na świat, który nagle wydał się zupełnie inny niż wcześniej, tak naprawdę widziała tylko to, czego nie było już widać. Jak po wpatrzeniu się w słońce pod powiekami zostaje odciśnięty jego obraz, tak przed jej oczami widniał niczym powidok cień, sama esencja pustki, której nawet już tam nie było.

Orihime pierwszy raz w życiu - w ciemnej tafli zwierciadła nicości - zobaczyła siebie taką, jaka była. I zaczęła krzyczeć, bo nie mogła już uciec.

Do tej pory nie umiała nawet krzyczeć. Jej płuca i usta, jej serce i dusza, jej umysł i wola zawsze milczały. Jej słowa były ciche. Jej spojrzenia były ukradkowe. Jej uczucia były stłumione. Orihime Inoue zawsze wiedziała, jaka musi być, jak musi się zachować i czego od niej oczekiwano. Była mistrzem w spełnianiu roli, w jakiej inni ją umieścili. Nie mogła sobie wyobrazić niczego lepszego. Nic innego nie odpowiadało jej lepiej.

Wszystko, co do tej pory robiła, robiła dla innych. Robienie wszystkiego dla innych było jedyną akceptowalną rzeczywistością. Na nic innego się nie zgadzała. Wstań, ukłoń się, uśmiechnij. Przygotuj posiłek, sprzątnij pokój, odrób lekcje. Ulecz, napraw, zbaw.

Przecież gdyby niczego od niej nie chcieli... przecież gdyby niczego nie mogła... nie byłoby jej. Zwierciadło pokazywałoby pustkę... Prawda?

Ulquiorra rozwiał się w proch i pył, i nicość, a jednak nigdy bardziej nie była świadoma jego istnienia.

Jej odbicie w jego spojrzeniu, podkreślonym uśmiechem magicznym jak wieczny księżyc Hueco Mundo, ukazało całą prawdziwość jej jestestwa. Była w jego wzroku, bo po prostu była. Nie musiała być nikim innym.

Teraz nawet tych oczu zabrakło.

Krzyczała, bo nie mogła nic innego. Użalanie się nad samą sobą, sadomasochistyczne umartwianie i ciągłe, nieustanne zarzucanie sobie słabości... Teraz uświadomiła sobie, że służyły tylko jako podkład pod jedno spojrzenie Kurosakiego - i jedno spojrzenie Kurosakiego nabierało magicznej mocy i odpędzało całe zło świata na długie godziny. Im bardziej pogrążała się w odmętach własnej marności, tym więcej szczęścia sprawiał jej jeden gest. I wszystko było już dobrze.

Przecież w jej świecie nie było nikogo poza nią samą. Koniec końców liczyło się tylko jej dobro.

Krzyczała, bo nie mogła uciec. Mogła, och, oczywiście, że mogła. Nie było niczego łatwiejszego. Znała ten głos jak własne odbicie w lustrze - i te słowa, które szeptał. Jesteś dobra. Jesteś grzeczna. Jesteś dzielna. Nikt cię nie skrzywdzi. To nie twoja wina. Bądź taka. Pozwól się sobą zająć. Nie przejmuj się nimi. To trochę zaboli, ale przecież tak naprawdę wszystko będzie dobrze. Zapomnij o tym. Nie bierz sobie tego do serca. To się przecież nie liczy. Och, możesz płakać, ze łzami wszystko odpłynie.

Nic nie musisz robić. Nie musisz się zmieniać. Nie musisz myśleć.

Krzyczała, bo nie mogła - nie wolno jej było - nie chciała - nie mogła uwierzyć temu głosowi. Po raz pierwszy w życiu.

Koniec końców wszystko obróciło się przeciw innym. Koniec końców to inni cierpieli.

To była tylko jej wina.

Jeden postradał duszę i umysł, i życie, i serce, i wszystko, co było mu drogie - dla niej? Nie, przez nią. Tkwił tam teraz, gdzieś obok niej, ciężko oddychając i próbując zapanować nad pochłaniającym go obłędem - tym zrozumiałym, tym wywołanym przez obłęd, który mu narzucono. Został ze świadomością, że zrobił coś, czego nigdy nie chciał, nie zamierzał, nie mógł zrobić. Został z jeszcze jedną raną, z których nigdy nie zdawała sobie sprawy. Zapatrzona w jego oczy, świadomie ignorowała jego spojrzenie - bo nie było tym, co chciała zobaczyć. Jej namiętność pochłonęła i ją, i jego, i to, co było piękne, zredukowała do najbardziej prymitywnych instynktów.

Chciała tylko, żeby ją uratował.

Drugi półleżał nieopodal, skulony, łapiąc oddech i usiłując dłońmi chwytać życie, które wyciekało z niego wraz z krwią. Bo zgodził się na nią i nie zgodził się na nic innego. Odpłacono mu zdradą, która zadała ból większy niż zanpakutō. Jego sylwetka zawsze gdzieś tam była - przydatny, pomocny, wspierający. Podający ramię i mądre słowo. Zapatrzona w inne oczy, było jej zupełnie obojętne, jak na nią patrzył. Jej pycha pochłonęła i ją, i jego, i to, co było piękne, zdeptała bezlitośnie i odrzuciła niczym zużytą chusteczkę.

Chciała tylko, żeby poszedł za nią.

Trzeci rozwiał się w proch i pył. Jedyny, który patrzył na nią własnymi oczami i widział taką, jaka była. Jego oczy widziały wszystko, ale jego też odepchnęła.

Nic od niego nie chciała. Nawet go nie widziała.

Teraz pierwszy raz w życiu widziała wszystko. Kiedyś uroniłaby łzę, uśmiechnęła się i poszła przed siebie bez chwili refleksji i bez żadnej potrzeby zmiany. Kiedyś - chwilę temu - jeden oddech Kurosakiego sprawiłby, że świat ruszyłby na nowo. Jakby nic się nie stało.

Teraz była w stanie zrozumieć, że się stało. Dopiero teraz tak naprawdę mogła się zmienić.

Jej krzyk umilkł. Spojrzała na niego, który chwiał się na nogach i oczami lunatyka wpatrywał w obraz przed sobą i w sobie. Arigatō, Kurosaki-kun. Popatrzyła na niego, którego migocące falami bólu spojrzenie gasło z każdą chwilą. Arigatō, Ishida-kun. Zacisnęła wyciągniętą dłoń na niewidocznej dłoni, pod palcami poczuła pulsowanie serca. Arigatō... Ulquiorra.

Wejrzała w głąb siebie, żegnając wszystkie role, pozy, uśmiechy, ukłony, polecenia, rozkazy. Żegnając przede wszystkim wszystkie próżne obietnice, które zawsze tak łatwo było wymówić.

Teraz już nie obiecywała.

Chcę się zmienić.

- Kyozetsu suru!




[29-31.3.2011]



back