kukiełka
Od autorki: Po roku odświeżyłam sobie Kyō Kara Maō!
- i napisałam to, co chciałam rok temu (tyczy się to również następnego tekstu). Zakończenie serii trzeciej jest tak idealne, że zgrzytam zębami, bo jednak nie mogę się z nim pogodzić.
Nie było niczego.
Doskonała pustka - bez światła, bez ciepła, bez życia. Wydawała się niemal znajoma. Zawsze przecież była gdzieś obok, nawet jeśli nie mógł jej dotknąć. Dźwięczała w każdym słowie i kładła się cieniem na każdy gest. Prawie się zdążył z nią oswoić. Prawie uwierzył, że nie trzeba się jej obawiać.
Prędzej czy później miał się obrócić w nicość.
Jednak... było coś jeszcze.
W tej ciemności, która go otaczała - a może: którą się stał? - wciąż potrafił czuć. Nie miał rąk ani nóg, nie było bicia serca ani oddechu, a jednak wciąż istniał.
I ból, jako jedyny, nie zniknął.
Odrzucili go. Potępili. Wymazali. Nazwali go marionetką, zjawą, próżnym żalem. Wyśmiali jego uczucia i pragnienia. Powiedzieli, że nie ma prawa istnieć. Wiedział, że mają rację - wiedział najlepiej z nich wszystkich - ale...
Kim jestem? Czy jestem jedynie kukiełką? Po co się narodziłem? Czy moje życie nie miało znaczenia?
Shinō był jego celem i sensem. Wtedy i teraz. Zawsze.
Jednak Shinō patrzył na niego jak na niedogodność. Nie, nawet nie patrzył na niego. Błękitnymi oczami, które były bardziej lazurowe niż niebo, patrzył
przez niego i tak naprawdę go nie widział.
Żałosna kukiełko, stworzona, by żyć kłamstwem... Własną ręką położę ci kres.
Powinien był się poddać, powinien przyjąć tę ostatnią łaskę, za którą nie stały żadne uczucia... ale nie potrafił. Kukiełkę przepełniało tyle emocji, że nie był w stanie ich zliczyć. Miłość. Nienawiść. Żal. Nadzieja. Lojalność. Zazdrość. Sprzeciw. Nie mógł pogodzić się z takim końcem.
Nie chciał... zniknąć.
Teraz nie miało to znaczenia. Zniknął. Tkwił w ciemności i pustce, którą zawsze miał się stać... I tylko te uczucia wciąż były żywe.
To nie powinno tak być. Czyżby naprawdę był przeklętym stworzeniem, które nawet w nicości nie miało osiągnąć spokoju? Czyżby już przez wieczność miały go dręczyć wspomnienia o tym, jak pięknie było kiedyś, złamane obietnice i niespełnione postanowienia? Kto zasługiwał na taki los?
"Pomocy...!" chciał zawołać, owładnięty strachem i bólem, i brakiem jakiejkolwiek nadziei.
Wiedział, że nikt mu nie odpowie. Nawet go nie widzieli.
Trzymaj się.
Na milionową część sekundy pustka pojaśniała. Odbicie światła pod powiekami. Jakby ktoś szukał go w ciemności.
Zostań ze mną.
Wrażenie nagłego ciepła nie chciało odejść. Ktoś go wołał. Ktoś...
jego?
Uśmiech. I ciemność znów się rozstąpiła.
Było wspomnienie uśmiechu - jedynego, jaki kiedykolwiek miał. Jeden raz w życiu uśmiechnięto się
do niego. Może dlatego nie chciał odejść?
Usiłował spleść rozbiegane myśli... skoncentrował się... Pustka wokół drżała. Już nie była pozbawiona życia. Otulała go przyjaźnie i ciągnęła ze sobą. Przed siebie. Do celu.
Do głosu, który nagle wydał się bardziej rzeczywisty niż wszystko inne.
- ... Doprawdy! Wszyscy tacy mądrzy, a jeden lepszy od drugiego! "To ja cię stworzyłem i to ja położę ci kres" - dobre sobie! "Spełniłeś swoje zadanie, dzięki, możesz odejść" - wybornie! "Zniknę razem z tobą" - jakże ofiarnie! On nie to chciał usłyszeć, durnie! Ale czego się spodziewać po Mazoku...? Szkoda na nich nerwów. Jednak Yū-chan... Myślałem, że dojrzał i że można na niego liczyć. Okazuje się jednak, że jeszcze wiele się musi nauczyć. Już ja sobie z nim porozmawiam... Yū-chan, Onii-chan zawiódł się na tobie. Naprawdę, co jest z tymi ludźmi? Wykorzystali go i odepchnęli, a potem urządzili sobie igrzyska, kto się go pozbędzie...! Wydali wyrok i cali zadowoleni. Banda idiotów! Szczęście jest w życiu, nie w śmierci.
Świat zaistniał na nowo. Ciepło stało się faktem, światło majaczyło pod powiekami, szum wody w oddali uspokajał. Mógł znów nabrać oddechu.
- Shō... - Zadrapało go w gardle, ale się nie poddawał. - Shō...ri... dono...? - wyszeptał.
Potężne maryoku skoncentrowało się na nim, wrażenie było niemal namacalne.
- Obudziłeś się...? Jak się czujesz? Chcesz się napić? Coś cię boli?
Cała litania, ale nie skupiał się na słowach, tylko na samym głosie, który jeszcze chwilę temu brzmiał oburzeniem, a teraz...
- Shōri-dono...
- Nic nie mów. Musisz nabrać sił.
Sił? Samo życie dodawało ich z każdą sekundą. Zapach lasu oszałamiał. Powoli rozwarł oczy i przez chwilę zachwycał się mozaiką liści na tle jasnego nieba. Nie przypominał sobie, by kiedyś widział coś równie pięknego. Uniósł się na łokciu, nagle zdajać sobie sprawę, że ma ciało i czuje każdy jego fragment.
- Co robisz? Nie powinieneś się ruszać.
Skupił wzrok na wysokiej sylwetce oblanej słonecznym światłem. Shōri pochylał się nad nim, wyraz jego twarzy zatroskany. Przez chwilę wyglądał jak... Nie. Był Shōrim i nikim innym.
- Dlaczego...?
Dlaczego żyję? Dlaczego tu jestem? Gdzie jest tu? Co się stało? Co się teraz stanie?
Położył się z powrotem na trawie i zamknął oczy. Może lepiej było zostać w niewiedzy i rozkoszować się tą chwilą? Przypomniał sobie, że pustka zawsze gdzieś czekała.
- Nie mogłem pozwolić im cię zabić - cichy głos rozległ się w jego rzeczywistości. - To nie było... w porządku. I w ogóle nie było właściwe. Nie wiem, jak mogli coś takiego wymyślić - oburzenie powróciło i wciąż tak mocno koiło. - Nic o tobie nie wiedzą...
Mógłby całą wieczność słuchać tego głosu. Chociaż, tak naprawdę, chciał powiedzieć, że nie ma potrzeby, by Shōri-dono tak się nim przejmował.
- Wiedzą - szepnął. - Jestem kopią. Sztucznym człowiekiem. Narzędziem. Nie mam własnego życia.
- Mimo to...
Głos zamilkł, ale cisza zadźwięczała tym, co nie zostało wypowiedziane. Powinien czuć złość - ale jakoś... współczucie Shōriego-dono był w stanie znieść. W jego krótkim życiu tylko Shōri-dono patrzył na niego i widział go. Jego obecność była... naturalna. Przy nim czuł się... lepiej. Mógł być szczery.
- I co teraz? - spytał, wciąż nie otwierając oczu.
Brzęczenie pszczół i trzmieli wypełniało ciszę. Nie mógł zdecydować, czy jest doskonalszym doznaniem niż pachnące żywicą ciepłe powietrze. Mógłby tutaj umrzeć, tym razem bez żalu. Raz w życiu okazano mu życzliwość. Świadomość tego łagodziła całe zło. Ból znikał.
- Wiem, że potrzebujesz energii, by żyć - powiedział Shōri wprost, a potem szybko dodał: - przynajmniej na razie. Wygląda na to, że moje maryoku wystarczy, więc... Może zostaniesz ze mną? - zapytał, a teraz jego głos rozbrzmiewał nieśmiałością. - Nie jestem Maō Shin Makoku i z pewnością nie jestem Shinō... Boże broń - dodał zdegustowany. - Wiem, że to niewiele, ale kiedyś zostanę Maō Ziemi i... może zechcesz mi w tym pomóc?
Otworzył oczy i mrugnął. Możliwe, że już umarł, skoro słyszał takie rzeczy. Usiadł. Shōri patrzył w bok, jego profil dumny, jego dłonie drżące. Potem przekręcił głowę i spojrzał na niego.
- Zostań ze mną - powtórzył. - Nie jako narzędzie czy wyrzut sumienia, ale jako towarzysz. Cokolwiek mówią inni, dla mnie jesteś prawdziwym człowiekiem.
Wyciągnął rękę - w geście tak dobrze znanym, pamiętanym sprzed czterech tysięcy lat. Jednak... tamten rozdział został zamknięty. Teraz otwierał się nowy.
Popatrzył mu w oczy. Shōri zamrugał, ale wytrzymał jego wzrok. Wciąż wyciągał rękę i wydawał się niepewny, czy zostanie ujęta.
Może rzeczywiście potrzebował kogoś u swojego boku?
Zawsze istniała groźba, że kiedyś mu się znudzi, że kiedyś stanie się ciężarem, ale... Był w stanie zaryzykować. Tu właściwie nawet nie było wyboru. Ofiarowano mu życie, jeszcze jeden oddech i możliwość zrobienia kroku. Poza tym... miał dziwną pewność, że może mu zaufać. Shōri był dobry.
Ujął dłoń i uścisnął. Drżenie prawie zupełnie zniknęło. Wstał. Zakręciło mu się w głowie, ale już znalazł się obok niego wysoki kształt, na którym mógł się wesprzeć.
- To... może od razu się tam przeniesiemy? - padła nieśmiała propozycja. - Wolę nie zostawać tutaj dłużej niż konieczne. Myślę, że nie są ze mnie zadowoleni...
Kiwnął głową. Ciało było jeszcze słabe, ale duch gotowy na wszystko. Później będzie się zastanawiał - kiedy już uwierzy, że to się dzieje naprawdę, a oszołomienie zniknie. Silne ramię owinęło się wokół niego. Shōri przycisnął go do siebie, w jego ruchach nie było już niepewności, a jego maryoku pulsowało mocą. Dopiero po chwili zrozumiał, że była to radość.
- Mój świat może ci się wydać trochę dziwny - powiedział Shōri z entuzjazmem w głosie - ale na pewno się przyzwyczaisz. Przytniemy ci włosy, znajdziemy jakieś normalne ubranie - mówił dalej, wyraźnie podekscytowany. - Twój wygląd jest odrobinę zbyt... egzotyczny... - wyjaśnił. - Niech to, nigdy nie otwierałem przejścia - stwierdził nagle tonem, jakby sobie właśnie zdał sprawę. - Cóż, jestem przyszłym Maō, więc musi się udać - zadecydował z nową wiarą. - O, chyba złapałem. No, to trzymaj się. Będę tuż obok, więc nic ci się nie stanie. Nie martw się - uspokoił.
Niespodzianie dla samego siebie poczuł, że ma ochotę się uśmiechnąć.
- Nie zamierzam - powiedział cicho, podnosząc wzrok i patrząc w wirującą mgłę.
Kiedy przemierzali wymiary, a maryoku Shōriego okrywało go niczym ciepły płaszcz, poczuł niezachwianą pewność, że nigdy już nie będzie się musiał niczego bać. Znalazł bezpieczną przystań - miejsce, które mógł nazwać domem.
[2.6.2012]