lahti




Od autorki: To było pisane w dniu właśnie konkursu mistrzowskiego na dużej skoczni w Lahti. Było mi wówczas niesamowicie przykro...





Dedykowane Janne i Tii


Łzy cisnęły mu się pod powieki i tylko nadludzkim wysiłkiem woli zdołał je powstrzymywać. Woli, z której przecież był tak dobrze znany... Teraz jednak czuł, że niewiele brakuje, by cała jego siła rozsypała się w proch i pył. Zresztą... Czy tak się już nie stało?

Widownia krzyczała, raczej nie wiwatowała, bo istotnie nie było powodu. Brązowy medal największego faworyta, ostatniej właściwie nadziei, nie mógł przecież satysfakcjonować tysięcy ludzi. Zacisnął powieki, cały czas starając się, by nie drgnął ani jeden z mięśni jego twarzy.

Martin Schmitt zawołał go, jego i Adama Małysza, by razem z nim stanęli na pierwszym stopniu podium. Nawet nie spojrzał na Martina. Bał się, że w jego wzroku ujrzy współczucie albo... Albo właśnie całkowity jego brak - bał się, że ujrzy radość zwycięstwa, szczęście - jak najbardziej naturalne w tej sytuacji. Tylko... Tylko dlaczego to tak musi boleć? Wszystkie te słowa o fińskim spokoju i twardym fińskim charakterze wydawały mu się tylko i wyłącznie bzdurą.

Zszedł z podium i rzucił kwiaty - wciśnięte mu przez kogoś do ręki - widzom, grupce, która stała najbliżej i najgłośniej go dopingowała. Potem jeszcze poproszono go o wspólne zdjęcie, ale zaszklonymi oczyma nic już nie widział. Nie, nie mogą żądać od niego uśmiechu.

Wziął narty i ruszył ku wyjściu ze skoczni. Ktoś szepnął mu, że Tiia już poszła - nie wiedział kto; głos wydawał się znajomy, ale nie miał sił, by oderwać wzrok od śniegu skrzypiącego pod stopami. Gdzie teraz iść? Do kontenera? Do trenera i chłopaków?

Mistrzem Świata w skokach narciarskich na dużej skoczni - nieoczekiwanie dla wszystkich - został Martin Schmitt. Obronił tytuł zdobyty dwa lata temu w Ramsau. Tyle że teraz złoty medal zdobył bardzo szczęśliwie i przypadkowo, wyprzedzając niekwestionowanego mistrza w tej dziedzinie, Adama Małysza. Bał się spojrzeć na Martina z jeszcze jednego powodu - że Niemiec w jego wzroku wyczyta złość, gniew, urażoną ambicję. A tego przecież nie chciał.

Obiecał sobie, że będzie szczęśliwy, ale...

Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, był już na ulicy i szybkim krokiem oddalał się ze stadionu. Spuszczona głowa i zdjęta uprzednio koszulka z numerem startowym, czyniły trudności ludziom, którzy próbowali go rozpoznać. A on tymczasem szedł ulicami Lahti - miasta, w którym urodził się, wychował i mieszkał od blisko dwudziestu czterech lat.

Jakoś dotarł na miejsce - przez nikogo nie zatrzymywany - i już kładł rękę na klamce. Nawet jeśli wokół domu kręcili się jacyś fani, nie zauważył ich; zwłaszcza że Tiia nie zapaliła lampy przed wejściem. Cicho otworzył drzwi i wszedł. W domu było ciemno. Czyżby jeszcze nie wróciła? Odłożył narty pod ścianę i usiadł na kanapie, nawet nie zapalając światła. I dopiero teraz pozwolił łzom płynąć. Nie miał już sił na nic, absolutnie na nic. Nie było o co walczyć. Zresztą... Każda walka była z góry skazana na niepowodzenie. Jak dziś...

Delikatne palce lekko dotknęły jego twarzy, a w powietrzu uniósł się zapach perfum, których używała tylko jedna kobieta, jaką znał. Nie drgnął nawet. Palce przesuwały się coraz wyżej, aż dotarły do oczu. Tiia usiadła obok; bez słowa ujęła jego twarz w dłonie i z największą miłością, do jakiej była zdolna, pocałowała jego powieki. Potem objęła go, a on położył głowę na jej ramieniu. Nie mówili nic. Poczuł, jak fala ogromnej miłości zalewa jego serce.

- Kocham cię za te łzy - powiedziała najciszej, jak mogła.

- Kocham cię za te słowa - odpowiedział jeszcze ciszej.

Poszukał jej ust i nagle poczuł się niesamowicie szczęśliwy. "To właśnie jest dla mnie najważniejsze."




[19.02.2001]



back