lillehammer




Od autorki: Powtrzymam się od przedsłowia, coby nie pogarszać własnej sytuacji. Dodam tylko, że starym zwyczajem, im tekst dłuższy, tym gorszy :/ Opowiadanie dedykuję Sonji, ponieważ pojawia się w nim jej przyszły mąż, bardzo męski asystent Miki Kojonkoskiego...






I was free for a moment
I was free, I was free
and now I'm here for a moment
to be free, to be free
endlessly

- vonHertzenBrothers, "Endlessly"


Czerwcowe słońce nie dawało odetchnąć ludziom, którzy zmuszeni byli spędzić ten dzień na wolnym powietrzu. Stosunek Skandynawów do słońca był ambiwalentny: z jednej strony niemal je czcili - za ciepło i światło, których brakowało im przez całe miesiące, z drugiej zaś przeklinali... za ciepło i światło, od których zdążyli się odzwyczaić. Jørgen stwierdził, że chyba mózg zaczyna mu się przegrzewać, skoro zbiera mu się na tak filozoficzne rozważania. Co za upał - a przecież była dopiero dziesiąta! Otarł czoło, odwrócił oczy od bezlitosnego słońca i poszedł w przeciwną stronę.

Miesiąc temu dostał angaż na stanowisko rzecznika prasowego norweskiej ekipy skoczków. Ekipa jeszcze nie została do końca sformowana, ale pewne było, że jej trzon stanowić będą jak w poprzednich latach Roar Ljøkelsøy, Lars Bystøl i Bjørn Einar Romøren. Duże szanse mają Sigurd Pettersen, Anders Bardal i Tom Hilde, który pod koniec ubiegłego sezonu zaliczył nadzwyczaj udany debiut w Pucharze Świata. Mika Kojonkoski miał nadzieję rozszerzyć tę grupę o kilka nowych nazwisk i w tym celu zorganizował w Lillehammer zgrupowanie dla młodych skoczków, którzy zdążyli się od dobrej strony pokazać czy to w zawodach Pucharu Kontynentalnego, czy też na szczeblu krajowym. To Mika zaprosił go do Lillehammer, a właściwie było to polecenie służbowe. Jørgen westchnął. A wydawało mu się, że "skoki narciarskie" automatycznie równa się z "praca zimą". Nie ukrywał, że wolałby spędzać ten dzień z rodziną w Valdres, w ich letnim domu.

Jørgen kręcił - choć lepszym określeniem byłoby: snuł - się po strefie serwisu, gdzie uwijali się jak w ukropie nieszczęśni skoczkowie. Jørgen patrzył na nich z lekkim współczuciem, gdy go mijali w drodze na wyciąg. Miki nigdzie nie było widać, prawdopodobnie pojechał na wieżę trenerską, gdzie Jørgen nie miał wielkiej ochoty się znaleźć, ponieważ wysokości przyprawiały go o lekki zawrót głowy. Pokręcił głową - jak on się dał w to wrobić? Przecież skoki to sport dla szaleńców. Jego samego musieliby na skocznię zaciągnąć siłą. No nic, zajrzy jeszcze do tego ostatniego namiotu, zawsze może kogoś zapytać.

Z naprzeciwka nadszedł kolejny skoczek, niewysoki, drobny jak większość z nich. Po kilku dniach zgrupowania na tym piekielnym słońcu jego skóra już była opalona na jasny brąz - jak u wszystkich pozostałych. Jørgen zastanowił się, czy też nie pozbyć się koszuli, jednak po myśli tej kuszącej zaraz pojawiła się rozsądna, że gotowanie się jest lepsze niż przypiekanie. Skoczek szedł z pochyloną głową, więc Jørgen z pewnym zdumieniem odnotował fakt, że udało mu się potknąć o szeroki kabel rozciągnięty między namiotami, choć patrzył pod nogi. Chyba że nie patrzył.

Zareagował błyskawicznie: wyciągnął ramiona i skoczek wpadł prosto na niego, zamiast zaryć nosem w żwirek, jakim wysypana była strefa zawodnicza. Jørgen zgrabnie pochwycił też narty chłopaka, które ów był wypuścił w chwili zaskoczenia.

- Cholerne soczewki - dobiegło go od strony skoczka, gdy już odzyskał równowagę i stanął na własnych nogach. - Cholerne słońce - dodał, podnosząc głowę i zmrużonymi oczami patrząc na Jørgena.

Jørgen podał mu narty, spoglądając z lekkim rozbawieniem.

- Dzięki - wymamrotał chłopak. - I przepraszam - dodał pod nosem, po czym odwrócił się i poszedł przed siebie w stronę wyciągu, wciąż mrugając oczami.

- Nie ma za co - powiedział wciąż rozbawiony Jørgen, patrząc za nim.

Pokręcił głową. Mika chyba nie ma serca, pomyślał sobie i ruszył w dalszą drogę.


***


Mika ostatecznie odnalazł się na wieży trenerskiej, gdzie Jørgen zmuszony był spędzić całe przedpołudnie, przezornie trzymając się jak najdalej od barierki - co nie było takie łatwe, biorąc pod uwagę powierzchnię platformy - i jednocześnie poważnie zastanawiając się, czy przyjęcie tej posady było rzeczywiście tak dobrym pomysłem, jak mu się na początku wydawało. A mógł przecież kontynuować swoją pracę w związku - to zachciało mu się rozrywki i rozwoju zawodowego. Jak na razie jedyne, co mu się rozwijało, to zwoje mózgowe - oczywiście od upału. Teraz siedzieli w jednym z biur na skoczni, przyjemnie chłodnym, bo ktoś rozsądny i miłosierny wstawił do niego wentylatory.

Jørgen opadł na krzesło i już się nie podniósł, i tylko ze zdumieniem patrzył, jak Mika chodzi po pomieszczeniu i żywo gestykuluje, nie mając nawet sił go słuchać. Dziwne, zawsze wydawało mu się, że Finowie to taki cichy i spokojny naród... Nawet jeśli Jermund Lunder i Geir Ole Berdahl - asystenci Kojonkoskiego - mieli podobne odczucia, nie dali nic po sobie poznać.

- Powiedz mi, Jermund, co ten Andersen dziś wyprawiał?

- Jacobsen...

- Wszystko jedno. To znaczy... tak, oczywiście, Jacobsen. Przez tydzień skakał jak natchniony, a dziś prawie na buli lądował.

- Powiedział, że ma nowe szkła kontaktowe i chyba dostał jakiejś alergii - odparł asystent. - Przez słońce - dodał.

Mika prychnął.

- Przez słońce! Cóż, dzisiaj i tak był ostatni trening - stwierdził nieco spokojniejszym tonem. - Po południu zaczynamy przesłuchanie. - Popatrzył na zegarek. - Chyba nie ma sensu zaczynać przed drugą. Niech chłopcy coś zjedzą i się odświeżą. Dziś pewnie nie damy rady ze wszystkimi, więc kontynuacja jutro o dziewiątej.

Jermund skinął głową i obaj asystenci wyszli. Do Jørgena dotarła straszna prawda, że będzie musiał opuścić to rozkosznie chłodne pomieszczenie i ponownie wystawić się na niszczycielskie działanie słońca, postanowił więc udać, że go nie ma. Mika odwrócił się do niego.

- Zawsze macie taką ładną pogodę? - spytał z diabelskim błyskiem w oku.

Jørgen tylko jęknął. Mika wyszczerzył się i rzucił mu puszkę schłodzonego piwa, po czym sam otworzył drugą.

- Cieszę się, że przyjechałeś - powiedział. - Choć do sezonu jeszcze daleko, pewne rzeczy trzeba zacząć już teraz. Chciałbym, byś zaznajomił się z chłopakami. Roara, Larsa i Bjørna Einara już znasz, podobnie jak Sigurda. Jest prawie pewne, że do grupy dołączy jeszcze dwóch czy trzech zawodników.

Jørgen skinął głową.

- Jakie masz oczekiwania wobec mnie? - zapytał.

- Jesteśmy zespołem, to po pierwsze. Musimy się znać, żeby sobie ufać i tym samym robić wszystko z jak największą korzyścią. - Jørgen pomyślał, że to zabrzmiało jak wyrywek z jego książki, ale zaraz nakazał sobie skupić się na słowach Miki. - Dlatego ważne jest, byś był obecny w ekipie już na tym etapie.

Przed Jørgenem pojawiła się straszliwa wizja uczestnictwa we wszystkich letnich zgrupowaniach i wyjazdach reprezentacji. A lato dopiero się zaczęło... Jak on dał się w to wrobić? Miał ochotę uderzyć kilka razy puszką w czoło. Zamiast tego pociągnął kolejny łyk i słuchał dalej.

- Wy Norwegowie jesteście zwariowani na punkcie skoków - ciągnął Mika. - W Finlandii czegoś takiego nie ma. W Finlandii nawet nie potrzeba skoczkom rzecznika prasowego - dodał z pewnym rozżaleniem. - Tutaj media są w stanie zadusić na śmierć nawet największego twardziela.

Jørgen zastanowił się, czy Mika przypadkiem nie czyni aluzji do jego pracy dziennikarskiej - no ale ze sportem nie miał do tej pory wiele wspólnego.

Mika wyjrzał za okno.

- Chcę, byś sprawował całkowitą kontrolę nad kontaktami medialnymi chłopaków, czy będą to wywiady, sesje zdjęciowe czy reportaże. Telewizja, prasa, internet i sponsorzy - wszystko będzie musiało przejść przez ciebie. Szczególne znaczenie ma to w przypadku młodszych zawodników, starsi potrafią sobie w miarę dobrze poradzić. Choć jak tak sobie myślę... Roar nie ma serca nikomu odmawiać, zaś Bjørn Einar uważa dzień za stracony, jeśli nie udzieli pięciu wywiadów oraz nie weźmie udziału w sesji fotograficznej. To żart - dodał, widząc minę Jørgena, choć Jørgen wcale nie był taki pewien, wnioskując z tego, na ile poznał już Bjørna Einara. - W każdym razie zajmiesz się wszystkimi. - Mika popatrzył mu prosto w oczy. - Innymi słowy: oczekuję od ciebie, że będziesz z chłopakami zawsze i wszędzie i nie odstąpisz ich ani na krok.

Zapadła cisza.

- Czy wyraziłem się jasno?

Jørgen tylko pokiwał głową.


***


Przesłuchanie ciągnęło się do wieczora, z przerwą na obiad koło godziny siedemnastej. Jørgen siedział w kącie przyjemnie chłodnej sali, w której Mika rozmawiał z podekscytowanymi skoczkami. Od czasu do czasu coś notował, głównie się nudził i usiłował nie zasnąć. Chłopcy nie różnili się wiele jeden od drugiego, także ich opowieści były dość podobne i Jørgen w którymś momencie zaczął kombinować, jak by się jutro wymigać od drugiej tury. Może powie Mice, że żona wezwała go w trybie pilnym? Zaraz skarcił się w myśli za tak nieprofesjonalne podejście do swej, jakże odpowiedzialnej, pracy. Ale, na Boga! Jak miał wykrzesać z siebie entuzjazm, by w środku lata siedzieć z grupą trzydziestu niedoszłych kadrowiczów i wysłuchiwać historii ich życia? Jego myśli znów powędrowały do Valdres i jeziorka, nad którym stał domek letni. Może jutro znacząco się "spóźni" i powie Mice, że stał w korku? Ale nie, zaraz, w Lillehammer nie ma korków. Jørgen przeklął w duchu taką niepomyślność losu.

Wieczór spędzili miło we czwórkę w pubie: Mika, Jermund, Geir Ole i on. Zasiedzieli się do późna, a Jørgen miał pewne problemy, by trafić do hotelu. Obudził się z kacem i stwierdził, że dość dokładnie zaspał. Nie żeby go to bardzo zmartwiło, ale Mika mógł być niezadowolony. No cóż...

Dotarł do hotelu Birkebeineren najszybciej jak mógł, ale zegarek nieubłaganie wskazywał południe, więc chyba było już po zabawie. Pewną pociechą było, że nie znalazł na komórce wiadomości od Miki, może więc Fin nie wściekł się na niego za bardzo. Całe towarzystwo znalazł w gabinecie, w którym urzędowali wczoraj. Z pewną satysfakcją zauważył, że Jermund i Geir Ole nie wyglądają wiele lepiej, niż on się czuł. Oj, chyba rzeczywiście wczoraj przeholowali, wznosząc te toasty za przyszłość norweskiej reprezentacji skoczków. Tylko Mika był jak zawsze ożywiony i radosny - no tak, Fin...

W gabinecie poza nimi znajdowały się jeszcze trzy osoby - trzej skoczkowie, jak ocenił na pierwszy rzut oka, a więc wybrani - a zaraz potem rozpoznał Toma Hilde i Andersa Bardala.

- Jørgen! - Sam zainteresowany byłby wdzięczny, gdyby Mika mówił z trochę mniejszym przejęciem. - No to jesteśmy w komplecie.

Jørgen wymruczał pod nosem coś na kształt przeprosin za spóźnienie, choć Mika go o nic nie pytał.

- Żeby nie przedłużać - stwierdził Mika. - Na podstawie waszej prezencji podczas tego zgrupowania, wyników testów fizycznych, jakie przeprowadziliśmy na początku, oraz rozmowy, jaką musieliście ze mną odbyć, wybraliśmy was trzech do reprezentacji narodowej na następny sezon.

Stojący na przedzie Tom Hilde wyszczerzył się od ucha do ucha.

- Ale ekstra! Dzięki! - zawołał z entuzjazmem.

Pozostała dwójka coś tam wymruczała na znak poparcia dla kolegi.

- My się już znamy - ciągnął Mika. - Przedstawię wam jednak nowego rzecznika prasowego ekipy, z którym odtąd będziecie mieli dużo do czynienia. - Wskazał na Jørgena, który podszedł bliżej, nieco skrępowany tą sytuacją.

- Jørgen Hyvang - powiedział, potrząsając ręką Toma, a potem Andersa, którzy przedstawili się z szerokimi uśmiechami.

- Anders Jacobsen - powiedział cicho trzeci skoczek, wychodząc z cienia i ściskając rękę Jørgena. - Ale my się już znamy - dodał, patrząc przymrużonymi oczami.

Jørgen miał wrażenie, że przebito go rozżarzonym ostrzem.

Jeden jedyny raz w życiu Jørgen doświadczył czegoś, co na własne potrzeby nazwał wstrząsem emocjonalnym. Polegało to na tym, że nagle cały świat przestał istnieć, a jego wnętrze wypełnił chaos, zupełnie niezrozumiały i niemożliwy do ogarnięcia. Miało to miejsce, kiedy jego syn w wieku niespełna dwóch lat wpadł do jeziora. Jørgen potrafił reagować błyskawicznie, ale jego pojmowanie rzeczywistości na jakiś czas uległo zasadniczej zmianie. To, co stało się teraz, było podobne, a jednocześnie inne.

Ściskając dłoń Andersa Jacobsena i patrząc w jego niebieskie oczy, Jørgen poczuł, że gdyby świat rzeczywiście zniknął i zostawił ich dwóch samym sobie, nie życzyłby sobie niczego więcej. W tamtym ułamku sekundy jego pragnienia przybrały bardzo konkretną formę: chciał jeszcze raz poczuć pod palcami tę aksamitną skórę, chciał usłyszeć słowa skierowane tylko do niego, chciał - dobry Boże - całować te oczy, patrzące na niego spokojnie i badawczo, i te usta, rozchylone w lekkim zdumieniu.

Te uczucia były Jørgenowi do tej pory zupełnie obce i dlatego tak ogromny wstrząs wywołały. Jørgen nie wiedział, ile odbiło się na jego twarzy. Siłą woli powstrzymał się, by nie odskoczyć, a jedynie gwałtownie odwrócił się, wymamrotał: - Przepraszam - i wyszedł, nie patrząc na nikogo.


***


Jørgen nie miał pojęcia, jak spędził ten dzień - prawdopodobnie włócząc się bez celu po Lillehammer - ponieważ jego myśli przebywały zupełnie gdzie indziej. Słońce spaliło go straszliwie, z czego także nie zdawał sobie sprawy. Fizyczny ból był niczym w porównaniu z zamętem w jego głowie, który boleśnie ranił jego psychikę. Jørgen czuł, że jego życie właśnie zostało wywrócone do góry nogami: trzydzieści pięć lat, żona, dzieci, domek w Valdres - wszystko rozsypało się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pod spojrzeniem zupełnie obcego chłopaka. Jørgen nie był w stanie wyrzucić z umysłu tej twarzy - tak spokojnej i tak opanowanej - i jednocześnie słyszał głos Miki: "Zawsze i wszędzie i nie odstępować ani na krok." Jørgen roześmiałby się, gdyby przy tym samym nie czuł, że ma ochotę płakać. Co samo w sobie było dość przerażające, ponieważ nigdy w życiu nie znajdował się w takim stanie.

Ostatecznie wylądował w tym samym pubie, w którym wczoraj świętowali jego awans w ekipie. Popijając zimne piwo i usiłując uspokoić rozedrgane zmysły, Jørgen zastanawiał się, czy nie będzie to najkrótszy angaż rzecznika prasowego w historii Norweskiego Związku Narciarskiego. Był zdecydowany zrezygnować choćby zaraz - wrócić do swojego biura i dalej zajmować się sprawami medialnymi związku. Albo nawet wrócić do pisania dla Dagsavisen. Będzie więcej w bywał w domu...

Zadzwonił telefon. Jørgen popatrzył na wyświetlacz: Mika. Świetnie...

- Chcę tylko przypomnieć, że dziś o osiemnastej mamy w Birkebeineren konferencję prasową kadry.

Konferencję? Jaką znów konferencję?

- Mika, ja...

- Wiem, że się źle czujesz. Trochę wczoraj przesadziliśmy ze świętowaniem zakończenia tego piekielnego obozu, ale nalegam, byś przyszedł.

- Zastanawiałem się trochę i nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą na to stanowisko.

- Nie żartuj. Będziesz świetny. Chłopaki od razu cię polubili.

Cisza.

- Zwłaszcza Andersen.

- Jacobsen...

- No właśnie. Opowiedział, jak na siebie wpadliście wczoraj. Nawiasem mówiąc, ktoś musi go pilnować z tymi soczewkami, bo chłopak gotów zrobić sobie krzywdę, zamiast wygrać Puchar Świata. Nie mówię, że masz być niańką dla dziecka...

Jørgen słuchał piąte przez dziesiąte, ponieważ właśnie czuł, że pierwszy raz tego dnia ogarnia go spokój.

- Tak więc widzę cię o osiemnastej. Od dziś zaczynasz na poważnie w tej robocie. Pomyśl tylko: będziesz mógł sobie poużywać na tych zarozumialcach z VG. - Zachichotał. - Do zobaczenia. I niczym się nie przejmuj. To ma być dla nas zabawa i przyjemność - dodał serdecznym tonem, po czym się wyłączył.

Jørgen siedział jeszcze chwilę z telefonem w dłoni. Może uda się odbudować świat na nowo? - pomyślał, po czym wybrał numer.

- Tak, kochanie. Zaczynam od dzisiaj. Nie, było bardzo miło. Bawcie się dobrze, jutro przyjadę. Też tęsknię. Pa!


***


Konferencja to był pokaz pełnego profesjonalizmu - przynajmniej z jego strony, ponieważ Tom Hilde, który najwyraźniej miał w planach postawić w ekipie wszystko na głowie, okazał się bardzo żywiołowym młodym mężczyzną z niesamowitym jak na Skandynawa zasobem gestykulacji i bogactwem mimiki. Roar, kapitan ekipy, odpowiadał na wszystkie pytania cierpliwie i spokojnie, zaś Bjørn Einar oczarował publiczność manierami gwiazdy. Sigurd i Lars odzywali się, gdy absolutnie musieli. Anders Bardal był wciąż pod wrażeniem swego awansu do kadry, zaś Anders Jacobsen, który dziwnym trafem siedział nachmurzony koło Jørgena, został zalany istną burzą pytań. Mika miał rację: chyba tylko w Norwegii możliwe było, by sportowiec zupełnie nieznany i bez żadnych sukcesów na koncie wzbudzał takie zainteresowanie mediów.

Sam Jørgen miał swoje pięć minut, kiedy ze śmiechem oznajmił, że od tej pory będzie przy reprezentantach zawsze i wszędzie, na co Tom wytrzeszczył oczy i aż wychylił się, by na niego popatrzeć, zaś kilkoro dziennikarzy z widowni nie wyglądało wcale lepiej.

Anders nie odezwał się do niego przez cały wieczór, nawet na niego nie spojrzał, co Jørgen przyjął z zupełnym spokojem. Wydarzenia poranka wydawały się tylko snem i Jørgen ze zdumieniem spostrzegł, że wszystko jest, jak było wczoraj. A wizja nieodstępowania Andersa nawet na krok stała się zupełnie normalną rzeczywistością i czymś, co po prostu do niego należało. Choć jeszcze nie zdawał sobie sprawy, czemu przyjdzie mu stawić czoła za pół roku...

Po konferencji Andersa otoczyła grupka dziennikarzy z VG, a Jørgen z pewną satysfakcją kazał się im po kwadransie wynosić - choć ujął to w bardziej kulturalne słowa. Byli wyraźnie zawiedzeni, biorąc od niego numer i wskazówkę, że mają się kontaktować. Mika miał rację: pewne rzeczy trzeba zaczynać od razu. Ponad głowami dziennikarzy śledził sylwetkę Andersa, zmierzającego do wyjścia, a uczucia, jakie go wypełniały, były już tylko opiekuńcze.

W drzwiach Anders odwrócił się i popatrzył na niego.

Jørgen uśmiechnął się i skinął głową.

Usta Andersa rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. Właściwie było to nic więcej, jak uniesienie kącików ust, ale Jørgen wiedział. Gdzieś w oczach Andersa dostrzegł tajemnicę, którą kiedyś miał poznać - niekoniecznie z pożytkiem dla siebie - ale na dziś dzień liczył się uśmiech Andersa.

Uśmiech, który pozostał w pamięci Jørgena na długo po tym, jak chłopak zniknął za drzwiami sali konferencyjnej Birkebeineren.



[1.5.2007]



back