melodia
Od autorki: Tym razem bez komentarza. Myślcie, co chcecie -_-'
Istnieje jeden powód, dla którego Bansai zostaje z Shinsuke.
Nie chodzi o żadne ideały typu wyzwolenie Japonii spod jarzma okupanta, wygnanie obcych z kraju czy, w najgorszym wypadku, zniszczenie istniejącego porządku poprzez... No, zniszczenie całego świata. Kto zresztą mógłby chcieć czegoś takiego? Bansai jest pewien, że sam Shinsuke nie wierzy w te brednie, którymi rzekomo kierują się Kiheitai w swoich działaniach. Poza tym... zniszczyć świat? Takie rzeczy zdarzają się tylko w mangach shōnen. W
Dragon Ballu.
Nie ma to też nic wspólnego z niezłą kasą, jaką może przy Shinsuke zarobić. Jako producent Terakado Tsū, największej gwiazdy sceny muzycznej oraz idolki milionów Japończyków, ma tyle pieniędzy, że wystarczy mu na spokojną emeryturę oraz bardziej ekscentryczne potrzeby, gdyby takowe miał. Nie ma. Od czasu do czasu kupi sobie płaszcz albo zamieni shamisen na nowszy model. Nic szczególnego. Nie pamięta nawet, kiedy ostatni raz zaglądał na swoje konto w banku Helvetii.
Ktoś mógłby powiedzieć, że Bansaiowi po prostu się nudzi. Na pracę w branży muzycznej wystarczy kilka godzin miesięcznie - a co ma robić z pozostałym czasem? Takasugi Shinsuke daje mu okazję do realizacji jego pozornie prawdziwej pasji: walki z silnym przeciwnikiem. Bansai nie ukrywa, że ceni sobie możliwość porządnego starcia z godnym rywalem raz na jakiś czas - jednak do tego tak naprawdę nie potrzeba mu nikogo. We wszechświecie zawsze i wszędzie jest zapotrzebowanie na wojowników. Mógłby wsiąść w pierwszy lepszy wahadłowiec i wysiąść z gotowym kontraktem i zajęciem na następne kilka lat.
Gwiżdże na to wszystko, bo Shinsuke daje mu wiele więcej - i zupełnie nie zdaje sobie sprawy. Zresztą czemu by miał? Shinsuke, który w ogóle nie postrzega Kiheitai w kategoriach innych niż środku do osiągnięciu celu, jest ostatnim, który mógłby sobie o Bansaiu cokolwiek wyobrażać.
A Bansai został zauroczony od pierwszego zasłuchania. Zakochany w melodii Shinsuke. Nie, nawet bardziej jeszcze zachwycony rozpiętością gamy Shinsuke. Albo jedno i drugie, nigdy nie potrafi zdecydować. I nigdy nie przestaje słuchać. Jest całkowicie uzależniony.
Za dnia Shinsuke jest antymuzyką. Nie emituje żadnej melodii - przeciwnie: wydaje się pochłaniać wszystkie wokół. Jest jak chodząca czarna dziura, która zamiast światła wsysa dźwięk. Jest jak otwarta rana, której nikt nie opatrzył i która wystawiona na świat zewnętrzny nigdy się nie zagoi. Nie ma żadnej emocji, żadnego drgnienia w pustce, a ogień szaleństwa, który w nim płonie, jest ledwo ciepły i nikomu nic nie zrobi.
Shura to tylko wyobrażenie. W próżni nie ma życia, jak powiedział kiedyś ktoś mądry.
Jednak nocą, kiedy Shinsuke zapada w sen, wówczas rozlega się melodia, jakiej Bansai nigdy nie słyszał i jest zupełnie pewien, że nigdy podobnej nie usłyszy. Jest to melodia, w której słychać i shamisen, i fortepian, i flet. Błękit nieba, blady róż sakury i złoto włosów. Śmiech, płacz i złość. Wiatr, deszcz i ogień. Wrażenia, emocje i uczucia. Przy całym swoim talencie Bansai nigdy nie byłby w stanie stworzyć czegoś w połowie tak pięknego - ale nie ma to znaczenia, bo nawet nie próbuje. Melodia Shinsuke, spleciona z nut radości i akordów szczęścia spiętych pięciolinią niewinności, to doskonała kompozycja życia, jakiej nie da się złożyć na papierze. I może potrzebuje ciemności i antymuzyki, by na ich tle rozbłysnąć i zabrzmieć świetliście? Bansai nie wierzy, by istniała we wszechświecie bardziej przewrotna harmonia.
Mógłby słuchać tej melodii do rana, ale zawsze usypia, pokonany jej magią. Kiedy po nocnej przeprawie wyjdzie się na słońce, można odetchnąć i zasnąć w ciepłych promieniach z poczuciem, że wszystko jest dobrze. Wie, że zrobi wszystko, by ocalić tę melodię - by móc ją słyszeć znów i znów. Nie potrzebuje niczego więcej. Nie zamierza niczego więcej.
I tylko czasem, kiedy śni sny przepełnione światłem i doskonałą muzyką życia, zmaga się z pragnieniem, by słuchać tej melodii na co dzień, i poddaje rezygnacji, że nigdy nie będzie mógł. Po obudzeniu nie pamięta tych snów. Zakrywa oczy ciemnymi szkłami, dziwiąc się tylko swoim łzom. Za dnia nie jest w stanie przywołać melodii - zostaje bolesne wspomnienie euforii i oszałamiające pragnienie, by znów ją usłyszeć.
Byle do następnej nocy.
[14.2.2013]