monique




Od autorki: W tym ficu po raz pierwszy spotkacie się z nazwiskiem Clio Selene Silvermoon. Lubię się nim posługiwać, nawet w odniesieniu do pozornie różnych postaci. Nie zrażajcie się tym, proszę :))





Ciężkie jest życie kobiety, nawet jeśli jest najbliższa współpracownicą Czarnego Lorda Sith, Dartha Vadera. Musiałam to przyznać, gdy szłam ulicą, szczelnie owinięta płaszczem. W gwarze miasta stukot obcasów nie był praktycznie słyszalny, z czego szczerze się cieszyłam. Nie miałam najmniejszej ochoty, by zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Choć i tak pewnie wszyscy wiedzieli, że ja to ja. Ale łudzić się nikt mi nie zabroni.

Potrzebowałam faceta. Po stosunkowo długim związku z Monique miałam ochotę na prawdziwego faceta. Z krwi i kości. Jako Dark Jedi mogłam mieć każdego. Ale jako Dark Jedi miałam również prawo do anonimowości. Tylko dlaczego idąc ulicami Coruscant miałam wrażenie, że przechodnie doskonale wiedzą, że osobą kryjącą swą twarz w cieniu kaptura jest Clio Selene Silvermoon, rycerz Jedi z przybocznej gwardii Vadera?

Gdy w końcu zamknęły się za mną drzwi budynku, do którego zmierzałam, odetchnęłam z ulgą. Tu byłam bezpieczna. Tu nie groziły mi ciekawskie spojrzenia. Cholera! Dlaczego Vadera wszyscy się bali i nikt nie ośmielał się nawet myśleć czegoś niestosownego o nim, a ja czułam się jak ostatnia idiotka?! Pewnie dlatego, że nie byłam tak skora do wydawania pospiesznych wyroków jak mój szef. A ludzie albo się kogoś boją, albo nie czują do kogoś szacunku. W moim przypadku było to drugie. Niestety.

No ale nie po to przyszłam do Cathy, by martwić się tymi sprawami. Miałam inne na głowie. Poza tym Cathy już nadchodziła...




Po około godzinnej rozmowie (właściwie monologu), podczas której zwierzyłam się przyjaciółce z moich problemów, humor zdecydowanie mi się polepszył. Ostatecznie facetów jest wielu i chyba potrafię znaleźć sobie wśród nich kogoś, kto mnie pocieszy w tej trudnej chwili. Zresztą nie przyszłam do Cathy tylko dlatego, że była moją najlepszą przyjaciółką. Cathy prowadziła agencję towarzyską, która działała na dość specyficznych zasadach. Ale była dość skuteczna, jeśli chodzi o pocieszanie kobiet po przejściach. Takich jak ja.

Zostałam zaprowadzona do sali, która wyglądała jak pokój sterowania. Po prostu całą przednią ścianę zajmowały monitory i wysokiej klasy sprzęt komputerowy. Claudine, współpracownica Cathy, posadziła mnie na całkiem wygodnym krześle i krótko objaśniła, w czym rzecz. Potem włączyła aparaturę i na ekranach pojawił się widok na jakiś jasno oświetlony pokój. Widok z dwudziestu chyba kamer. Zapowiadało się nieźle.

Już wcześniej Cathy opisała mi, na czym polega zabawa. Do owego pokoju będzie kolejno wchodzić pięciu mężczyzn. Będę mogła się im dokładnie przyjrzeć, porozmawiać i co tam jeszcze będę chciała. Ostatecznie mogę wybrać któregoś z nich albo żadnego. Mogłam też dostać pliki osobowe o każdym, ale na tę propozycję zdecydowanie odmówiłam. Co niespodzianka to niespodzianka. Cathy doskonale mnie zrozumiała i oto siedziałam teraz przed monitorami, podekscytowana, jak dawno nie byłam.

Po chwili na ekranach ukazał się pierwszy facet. Mógł mieć jakieś dwadzieścia lat, nie więcej. Małolat - skrzywiłam się z niechęcią. Ale wyglądał całkiem przyzwoicie. Miał jasne włosy i oczy jakiegoś nieokreślonego koloru: ni to brązowe, ni to niebieskie. Pomimo najszczerszych chęci musiałam dać za wygraną i przyjąć, że są zielone. Chłopak rozglądał się dość niepewnie po otoczeniu. Wiedziałam, że ma 15 minut na zainteresowanie mnie sobą. On też o tym wiedział. Miał chyba jednak problem z rozpoczęciem rozmowy. Postanowiłam go zachęcić.

- Może powiesz coś o sobie? - zaproponowałam łagodnie.

Chłopak drgnął. Chyba nie spodziewał się, że odezwę się do niego i przez następnych kilkadziesiąt sekund usiłował wydusić z siebie powitanie. Żal mi się go zrobiło, bo nie chciałam go przestraszyć. W końcu on sam się opanował i zaczął dość składnie opowiadać o swojej pasji, którą była japońska animacja.

- Jaka? - spytałam nieco zdumiona, gdyż pomimo dyplomu z wyróżnieniem Akademii Jedi pierwszy raz w życiu słyszałam taką nazwę.

- Japońska. To kraj z planety Ziemia.

Coś mi zaczęło świtać. Ziemia. Ta idiotyczna nazwa należała do trzeciej planety w systemie MW-SS-W0091, który jego mieszkańcy nazywali po prostu Układem Słonecznym. Inteligentnie, prawda?

Facet tymczasem rozwodził się nad cudownością tego fenomenu i w końcu wyraźnie zapomniał, że ja też gdzieś tam jestem, bo gdy przerwałam mu w pół zdania, o mało co nie dostał konwulsji.

- O miłość i sprawiedliwość? - W życiu nie słyszałam głupszego hasła.

Mój rozmówca pozbierał się i kontynuował swą wypowiedź, a ja z każdym jego słowem upewniałam się, że Cathy przysłała mi tu jakiegoś uciekiniera z domu wariatów. Co prawda w owych czasach wielu było dziwaków, ale ten przebijał wszystkich, jakich do tej pory spotkałam. Jak można zajmować się tak infantylnymi sprawami? Trudno mi to było pojąć. Trzeba będzie pogadać z Vaderem, bo tacy napaleńcy mogą być niebezpieczni, gdy zbiorą się w większe zrzeszenia. O miłość i sprawiedliwość...

W końcu czas ustalony dobiegł końca i chłopak sobie poszedł, a ja w duchu nabijałam się z jego naiwnych idei.




Co było nie tak? Przecież Monique była mną zafascynowana tak samo jak ja nią. Rozumiałyśmy się bez słów. W stosunkowo krótkim czasie znałyśmy się na wylot...




Gdy kolejny facet wszedł do pomieszczenia, zastanawiałam się, czy zacząć rozmowę od razu (miałam na uwadze dziwną acz gwałtowną reakcję poprzedniego), czy trochę poczekać. Gdy mu się przyjrzałam, doszłam do wniosku, że wygląda na bardziej opanowanego. Pozwoliłam mu więc zająć się sobą, a sama kontemplowałam jego wygląd. Był nieco podobny do swego poprzednika. Też miał jasne włosy, choć nieco krótsze, a jego oczy były zdecydowanie ciemnobłękitne. Był trochę starszy, ale na twarzy miał jakąś chłopięcą niewinność. Wygląda sympatycznie - pomyślałam.

Facet tymczasem, widząc, że nikt się nim nie interesuje, wyjął z kieszeni notebook i zaczął coś tam przeliczać. Zerknęłam ciekawie na ekran przez kamerę nad jego ramieniem. Doczytałam dwa słowa, które zmroziły mi krew w żyłach. Hipoteza Continuum. Jeśli ten facet jest matematykiem, to go zamorduję. Miałam bardzo nieprzyjemne wspomnienia z Akademii związane z tym przedmiotem. Na trzecim roku omawialiśmy pewien dział pt. teoria mnogości, który sprawił, że moja wielka miłość do matematyki przerodziła się w nienawiść. I choć całą wiedzę matematyczną, jak na Ciemnego Jedi przystało, miałam w jednym paluszku, od tamtej pory żywiłam do matematyków ogromną niechęć i gdybym mogła, zmiotłabym ich z powierzchni... Wszechświata! O tak, w chwilach wzburzenia miewałam trudności z wysławianiem się. Na szczęście chwile wzburzenia zdarzały mi się rzadko.

Facet na moje nieszczęście okazał się być matematykiem, na dodatek ekspertem w dziedzinie teorii mnogości, podyskutowaliśmy więc sobie nieco o Cantorze. Zrobiło się całkiem miło, ale gdy zaczął mi wmawiać, że matematyka to jego życie i w ogóle podstawa, podziękowałam mu grzecznie i kazałam się wynosić. Niech Cathy myśli sobie, co chce.




A może właśnie na tym polegał problem? Wiedziałyśmy o sobie wszystko i powoli zaczynałyśmy się sobą nudzić. W naszym związku nie mogło być już żadnej niespodzianki. Nawet rozstanie nie zaskoczyło żadnej z nas.




Byłam tak zatopiona w swoich rozmyślaniach, że nie zauważyłam, jak wszedł trzeci kandydat. Był raczej średniego wzrostu, szczupły. Czarne, lekko kręcone włosy miał związane, a oczy lekko przymrużone. Był bardzo pociągający. W wyrazie jego twarzy było coś takiego, na co nie mogłam nie zareagować. Już zaczynałam nabierać pewności, że to będzie ten, gdy jemu najwidoczniej znudziło się rozglądanie po ścianach i suficie. Usiadł sobie wygodnie na krześle i wyjął spod ubrania mikroprzekaźnik. Podłączył go do oczu, a na jego ustach wykwitł obleśny uśmiech zadowolenia. Z ciekawości podłączyłam się do urządzonka, by przekonać się, co też go tak zaspokoiło. Zobaczyłam wysoką blondynkę o obwodzie biustu, jaki trudno mi było sobie wyobrazić.

Chyba żadna kobieta nie czuła się tak zlekceważona jak ja w tym momencie. Oj pożałuje tego, pożałuje. Z sadystycznym uśmiechem przebiegłam placami po klawiaturze komputera. W pokoju rozległ się przenikliwy, narastający dźwięk. Mikroprzekaźnik eksplodował, a facet spadł z krzesła, dymiąc i zawodząc. Byłam zbyt wściekła, by dostrzec komizm całej tej sytuacji, ale później zaśmiewałam się z tego do utraty tchu. Facetowi należała się lekcja dobrych manier. Bezlitosnym głosem oznajmiłam mu, że jego czas dobiegł końca. Facet prawie że wyczołgał się z sali.




Choć, gdy się tak głębiej nad tym zastanowić, czy to było takie złe? Czy w związku potrzeba tylko i wyłącznie ekscytacji drugą osobą? To w sumie całkiem nisko siebie oceniam.




Czwarty facet ubrany był w nienagannie uszyty i wyprasowany garnitur. Miał bardzo ciemne włosy, zielono-niebieskie oczy i tajemniczy uśmiech. Zdałam sobie sprawę, że już go kiedyś gdzieś widziałam. Dopiero gdy zaczął mówić, zorientowałam się, że mam przed sobą najwybitniejszego badacza obcych cywilizacji. Nie mogłam się mylić. Tylko co taki człowiek robił w agencji Cathy?! To była dość duża niespodzianka. Ale największa i tak miała dopiero nadejść.

Facet coś tam klepał o jakiejś tam planecie, a ja gorączkowo usiłowałam przypomnieć sobie o nim coś bliższego. Był naukowcem, szczególnie fascynującym się bardzo słabo poznaną rasą z Dzeta Reticuli. Miał wprost obsesję na tym punkcie, a to oznaczało, że by wzbudzić jego poważniejsze zainteresowanie, musiałabym zmniejszyć się nieco, zmienić kolor skóry na szary i powiększyć oczy. Bo tak mniej więcej wyglądali Retikulanie. Westchnęłam cicho, bo facet był naprawdę przystojny.




Tak praktycznie to była moja wina. Po prostu powiedziałam Monique, że mam jej dość i nie chcę jej więcej widzieć. A przecież ta sprawa wymagała więcej taktu. Monique pewnie nie spodziewała się po mnie takiego zachowania. Byłam idiotką. Należała jej się jakaś spokojna rozmowa, jakieś wyjaśnienie.




Piąty kandydat jakoś się spóźniał. Czekałam pięć minut, dziesięć, piętnaście... W końcu włączyłam interkom, by połączyć się z Cathy i poprosić o wyjaśnienie, gdy zobaczyłam, że drzwi powoli się otwierają. Odetchnęłam z ulgą.

A potem do pomieszczenia wkroczył Czarny Lord.

Wybiegłam z krzykiem.




Po tamtej historii nie chciałam mieć do czynienia z Cathy przez co najmniej miesiąc. Ostatecznie okazało się, że Vader wcale nie był piątym kandydatem, tylko po prostu mnie szukał, bo miał dla mnie robotę. Dostałam naganę, ale to wszystko. Vader lubił mnie, ja też go lubiłam. Pewnie dlatego tak dobrze nam się ze sobą pracowało.

Natomiast zdecydowałam się na spotkanie z Monique. Należało jej się porządne wyjaśnienie. Przyszła nieco zakłopotana. Nie wiedziała, czego może się teraz po mnie spodziewać. Siedziałyśmy chwilę w milczeniu. Ja patrzyłam na swoje ręce bawiące się serwetką, ona wyglądała przez okno. W końcu zdecydowałam się coś powiedzieć. Spojrzała na mnie w tym samym momencie, co ja na nią. I nagle uciekły mi z głowy te wszystkie słowa, które sobie przygotowałam. Po prostu zobaczyłam w jej oczach to, czego nie potrafiłam dostrzec przez te ostatnie miesiące. Zatonęłam w błękicie tych oczu, ale wiedziałam już, że nie potrzebuję żadnego mężczyzny. Miałam przecież Monique.




[2.08.1998]



back