Na styku dwóch światów
Od autorki: Wejrzenie w (zaburzony) umysł Elfriede.
Chcę go zniszczyć. Zetrzeć każde o nim wspomnienie. Zabić go, tak jak planowałam od początku.
Ukarać za wszystko, do czego doprowadził. Dokonać pomsty za wszystkie zbrodnie, do których się przyczynił.
Chcę odwrócić się, odejść z tym dzieckiem i wreszcie żyć własne życie. Żyć. Własne. Życie.
Wiem, że bez niego sobie nie poradzę. Nie potrafię zadbać o samą siebie, tym mniej o to dziecko.
Nie wiem, jak stawiać kroki. Nie wiem, w którą stronę się obrócić. Nie dostrzegam kierunków.
Nie rozumiem sytuacji. Nie mam tego, co potrzebne każdemu człowiekowi do egzystencji.
Nawet nie wiem, co to jest. Nie potrafię tego nazwać. Po prostu wiem, że mi tego brakuje.
Sto głosów krzyczących w moim umyśle i jeszcze głośniejsze te, które szepcą. Myśli nieustannie napływają do głowy, a potem rwą się, zanim zdołam spleść z nich jakąś sensowną całość. Od jak dawna tak jest? Odkąd spotkałam tego człowieka? Czy jednak istniało cokolwiek, zanim go spotkałam? Nie potrafię sobie przypomnieć, jak wyglądało kiedyś moje życie. Wydaje mi się, że wiecznie orbitowało wokół niego, wokół tego nazwiska, którego nienawidzę prawie tak mocno jak samej siebie. Nie wiem, jak żyć inaczej. Nie chcę żyć inaczej. Nie wyobrażam sobie zmiany... ale nie wyobrażam sobie też tej egzystencji, która trwa. Gdzie jestem? Nie wiem nawet tego. To jest jakaś inna rzeczywistość... Inna? Inna niż co? Niż kiedy? Niż kto?
Czasem zastanawiam się, kim w ogóle jestem.
Moją rzeczywistością jest dziecko przy piersi. Sprowadza mnie na ziemię. Sprawia, że jestem tu i teraz. Pomaga na chwilę skupić uwagę i zapanować nad zmysłami. Tak, kiedy patrzę na tę zapłakaną buzię, na zaciśnięte powieki, które tylko czasem unoszą się, by pokazać niebieskie oczy, na wykrzywione usteczka... wtedy na chwilę zapominam o wszystkich nieistotnych sprawach. Kiedy czuję przy sobie drobne ciałko, kiedy małe rączki machają z niepokojem i chwytają moje włosy, wtedy koncentruję świadomość na tej istocie i na tym, by jej pomóc. Potrzebuje pokarmu, potrzebuje ciepła - i tylko tyle mogę mu dać. Nie chcę go, nie wiem, co z nim zrobić - ale dzięki niemu nie muszę cały czas słuchać tego, czego nie chcę.
Bo gdy tylko zapomnę o dziecku, wtedy nazwisko tego człowieka zaczyna na nowo uderzać w granice mojego umysłu, wdziera się w moje myśli i w moje ciało, wypełnia mnie od środka i niszczy moją osobowość. Niszczy? A może podkreśla? Jego nazwisko brzmi w uszach, aż nie słychać niczego więcej, z każdym uderzeniem serca rezonuje głośniej, odbiera oddech. Napełnia nienawiścią, przerażeniem, satysfakcją i poczuciem spełnienia. A może to tylko moje sumienie, które przypomina mi o tym, co powinnam zrobić... co powinnam była zrobić? Kiedyś. Dawno temu. Kiedyś. Za jakiś czas. W innym życiu.
Jestem aniołem zemsty. Niosę sprawiedliwość. Wymierzam karę. Racja jest po mojej stronie. On jest demonem. Wcieleniem okrucieństwa. Sprowadza śmierć i cierpienie, wywołuje łzy. Anioł i demon. Światło i ciemność. Dobro i zło. Wszystko jest proste, kiedy zostaje tylko czerń i biel.
Czym w takim razie jest to dziecko?
Czy dzięki temu dziecku dokonam swojej zemsty?
...Czy może przyniosę mu spokój?
Czy ono ma jakieś znaczenie?
Nie potrafię patrzeć na to dziecko inaczej, jak tylko na środek. Choć jest ciałem z mego ciała i krwią z mojej krwi, wydaje mi się czymś, co przypadkowo pojawiło się w moim życiu. Wydaje mi się, że tak samo przypadkowo zniknie, kiedy tylko odłożę je na bok. Jest owocem mojego grzechu i moim upadkiem. Jest darem od niego i jego częścią. Istnieje tylko jako odłamek. Choć trzymam je przy piersi, jest niczym woda i powietrze. Moje ręce nie potrafią go pochwycić. Wymyka się percepcji, jakby go tutaj w ogóle nie było. Jakby należało do kogo innego. Jest znacznie mniej rzeczywiste niż wizerunek tego człowieka w moim umyśle.
Nie potrafiłam go zabić. On nie potrafił zabić mnie. Po tym świat oszalał i już nic nigdy nie było normalne. Nic już nigdy nie będzie normalne. A może świat został określony na nowo? Może otrzymał nowe podwaliny i nowe zasady? Nie zabiję go. On nie zabije mnie. Czy tak jest łatwiej? Czy trudniej? Czy rzeczy stają się jaśniejsze? Czy bardziej skomplikowane? Czy jest w tym nadzieja? Czy jest w tym przekleństwo? Czy tego się bałam? Czy tego pragnęłam? Czy oddałabym wszystko, żeby znów być zwykłym człowiekiem?
Czasami, kiedy mój umysł nie jest w stanie już tego znieść, kiedy przestaje działać, kiedy wszystkie głosy cichną - jak w tej ostatniej godzinie przed świtem, gdy czuwający opadają z sił i pogrążają się w najgłębszym otępieniu - wtedy przez moment panuje doskonała cisza. Tych chwil jest coraz mniej, są coraz rzadsze i wiem, że wkrótce w ogóle przestanę ich doświadczać i pochłonie mnie chaos, z którego nie będzie ucieczki. Ale teraz, wciąż, jeszcze ten jeden raz, w całkowitej ciemności widzę z krystaliczną wyrazistością jego twarz. Chłodna arogancja marszczy dumne czoło. Okrutny cynizm wykrzywia wrażliwe wargi. A oczy - dwoje tak różnych oczu, które najpełniej wyrażają jego skrzywioną naturę - wypełnia moje odbicie.
W tych chwilach, gdy patrzę na swoją twarz w odcieniach gwałtownego brązu i łagodnego błękitu, wydaje mi się, że jest to jedyne miejsce - na styku dwóch światów - gdzie powinnam i gdzie mogę być. Moje własne, jedyne w całym kosmosie, miejsce, w którym panuje spokój. Na styku dwóch wymiarów nie ma już anioła i demona, a jedynie dwoje ludzi, którymi byliśmy od samego początku. On i ja. Kiedy sobie to uświadamiam, mam w piesi nieznośne uczucie, które dławi mnie i nie pozwala nabrać oddechu. Chce mi się śmiać i płakać, i krzyczeć. Stać mnie tylko na zrezygnowane westchnięcie.
Może oboje jesteśmy gorsi, niż sobie wyobrażamy.
Może nie jesteśmy tacy źli, jak o sobie myślimy.
[9.1.-13.2.2014]