najlepszy prezent




Od autorki: Każde obejrzenie DBZ dostarcza mi inspiracji...





Noc zapadła nie wiadomo kiedy. Świętowali aż do wieczora, a Gohanowi wydawało się, że nigdy wcześniej nie spędził tak miłego dnia. Nawet jeśli tak naprawdę to nie był dzień jego urodzin, rodzice i dziadek postarali się i sprawili, że nie miało to znaczenia. Ich czwórka miała wspaniałą zabawę, śmiejąc się i śpiewając, jedząc przygotowane przez mamę smakołyki i zachwycając się prezentami. Gohan pomyślał, że jest najszczęśliwszą osobą na świecie, mając możliwość spędzić czas w ten sposób, w rodzinnym gronie. Miał nadzieję, że podobnych dni będzie od teraz więcej.

Rodzice i dziadek poszli już spać, jednak on sam nie czuł zmęczenia. Najciszej jak mógł zamontował teleskop - prezent od dziadka - i teraz siedział przy oknie, podziwiając zakątki dalekiego wszechświata. Kiedy przyglądał się im przez szkło powiększające, trudno było uwierzyć, że kiedyś widział je z bliska... że kiedyś naprawdę odbył podróż w kosmos i lądował na obcych planetach, w innych układach słonecznych. Namek... Namek była za daleko, żeby mógł ją dostrzec przez lunetę. Ale, przypomniał sobie, Namek przecież została zniszczona, a jej mieszkańcy postanowili znaleźć nowy ląd, na którym mogli osiąść. Teraz żałował, że nigdy nie spytał Dendego, gdzie tak naprawdę się znajdowała. Mógłby kiedyś ich odwiedzić, a tak chyba nie ma szans, by ich jeszcze spotkać...

Przesuwając wzrokiem po konstelacjach i całych galaktykach, Gohan przyznawał, że kosmos jest niesamowity, ale jednocześnie wiedział, że jego miejsce jest tutaj. Być może wrażenie to pogłębiał fakt, że był de facto "obrońcą Ziemi". Zachichotał, bo to brzmiało jak z jakiegoś filmu. Superbohater, Obrońca Ziemi. Prawdą jednak było, że stoczył w obronie tej planety walkę... i być może czekała go następna. Przestał się uśmiechać, kiedy jego myśl podążyła do obecnej sytuacji. Światu i całej ludzkości groziło wielkie niebezpieczeństwo. Już za kilka dni ojciec, on i grupa przyjaciół wezmą udział w bitwie, od której wszystko miało zależeć. Na pół dnia udało mu się zapomnieć o tym, co ich czekało - radosna atmosfera odpędzała zmartwienia - jednak teraz, kiedy rodzice spali, a wokół panowała cisza, myśli o zbliżającym się starciu z Cellem powróciły, a wraz z nimi niepokój. Czy naprawdę uda im się zwyciężyć? Czy trening w Komnacie Ducha i Czasu wystarczy, by pokonać wroga? Ojciec wydawał się tak spokojny, jakby był pewny zwycięstwa... jednak Gohanowi zupełnie brakowało podobnego przekonania.

Odsunął się od teleskopu i zapatrzył w niebo - to, które miał tuż nad sobą. Ogromny księżyc w pełni wisiał nad Ziemią, zalewając krajobraz swoim światłem. Niezależnie od tego, ile razy był niszczony, zawsze wracał, uparcie domagając się swojego miejsca obok tej planety. Może gdyby wiedział, że Ziemia stoi przed groźbą unicestwienia, uciekłby... wybrałby jakiś bezpieczniejszy obszar kosmosu, z dala od szalonych wojowników i ogarniętych żądzą niszczenia potworów...? Myśl, że księżyc mógłby wyruszyć w taką podróż, mimowolnie sprawiła, że znów się uśmiechnął. Mimo wszystko potrafił to sobie wyobrazić. Był zupełnie pewien, że gwiazdy i planety żyją tak jak wszystkie inne istoty. Oparł łokcie o parapet, z rozmarzeniem wpatrując się w kulę białego światła.

Po chwili zmarszczył czoło, kiedy wydało mu się, że na powierzchni księżyca widzi jakiś cień. Ponownie spojrzał w teleskop, kierując go ku jasnemu satelicie i ustawiając ostrość. Zdziwienie sprawiło, że gwałtownie nabrał powietrza, kiedy jego oczom ukazał się tak bardzo znajomy widok. Nie wyczuł tego ki... Nie, to nie było tak: wyczuwał je zawsze, niezależnie od odległości. Po prostu nie spodziewał się...

Tymczasem Piccolo-san wisiał wysoko nad ziemią, powiewając peleryną... i niewątpliwie patrzył tutaj. Gohan zamrugał z niedowierzaniem i znów popatrzył w górę. No cóż, Piccolo-san miał wyjątkowy wzrok, a odkąd połączył się z Wszechmogącym, ta zdolność musiała jeszcze przybrać na sile. Było zupełnie zrozumiałe, że nawet z takiej wysokości widział go doskonale... i myśl ta sprawiła, że zrobiło mu się ciepło na sercu. Raz jeszcze zerknął w lunetę - tylko po to, by zobaczyć, że Piccolo uśmiecha się tym swoim krzywym uśmiechem, który Gohan tak bardzo lubił. Musiał się zorientować, że został zauważony, pewnie wyczuł to w jego ki...

Gohan wahał się tylko przez moment, po czym wystrzelił w niebo, odpędzając świadomość, że mama na pewno by go skrzyczała za wychodzenie przez okno. Nocne powietrze było ciepłe, choć im wyżej się wznosił, tym bardziej się ochładzało. Nie minęło jednak więcej niż kilka sekund, kiedy znalazł się już obok wysokiej postaci oblanej księżycową poświatą.

- Piccolo-san...! - zawołał, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

- Widzę, że jak przystało na wojownika przed bitwą nie tracisz czujności i także noce spędzasz na czuwaniu...? - rzucił Piccolo z ironią.

Gohan zachichotał.

- Świętowaliśmy moje urodziny - wyznał. - I zasiedziałem się do późna...

- Rzeczywiście, panowała u was wyjątkowo ożywiona atmosfera - stwierdził Piccolo cierpko, krzyżując ramiona na piersi.

- Skoro już byłeś blisko, trzeba było nas odwiedzić, miejsca przy stole by wystarczyło - powiedział Gohan, starając się, by nie brzmiało to jak zarzut. - Ach, ale przecież Nameczanie nic nie jedzą, więc pewnie byłoby ci nieprzyjemnie - dodał zaraz, przestając się uśmiechać. - Przepraszam, nie pomyślałem... - Spuścił głowę.

Piccolo prychnął.

- Wiesz co, Gohan? Ty się za bardzo się przejmujesz innymi - rzucił burkliwie. Potem jednak, jakby z niechęcią, dorzucił: - Niemniej gdybyś się nie przejmował, nie byłbyś Gohanem.

Gohan nieśmiało podniósł na niego oczy.

- Ale cieszę się, że teraz cię widzę - powiedział cicho.

Piccolo milczał i tylko na niego patrzył. Płaszcz powiewał wokół niego na wietrze, który na tej wysokości nigdy nie ustawał. Księżyc wydawał się tutaj jeszcze jaśniejszy, jego blask niemal raził spojrzenie, jednak Gohan był w stanie wychwycić z cienia wszystkie szczegóły tej twarzy, którą znał równie dobrze, jak swoją własną. Wróciło do niego jakieś wspomnienie, jakieś uczucie, o którym zdążył już zapomnieć...

- Widzę, że coś cię dręczy - Piccolo przerwał ciszę, wciąż przyglądając mu się uważnie. - Nadchodząca walka?

Gohan z wahaniem kiwnął głową, jednocześnie usiłując odgadnąć przyczynę tego nieprzyjemnego wrażenia, które gniotło go w piersi. Walka z Cellem, rzecz jasna, napełniała go niepokojem, jednak wydawało mu się, że chodzi o coś jeszcze, coś innego, nawet jeśli wiązało się z tym samym. Zazwyczaj cieszył się z obecności Piccolo - i tym razem też się cieszył - jednak coś nie dawało mu spokoju. Poczuł, że jego serce przyspiesza, a mięśnie napinają, i nie było to miłe wrażenie. Dlaczego nagle poczuł się tak źle? Czyżby coś się wydarzyło? Przecież ostatnie dni spędził z dala od jakiejkolwiek walki, a jedynie na treningu z ojcem... prawda? Spróbował się skupić, zły na siebie i swoje reakcje.

- W Komnacie Ducha i Czasu... - zaczął niepewnie. - Kiedy tam byłem, świat wydawał się bardzo odległy, a dni liczyły się według tamtego czasu.

Piccolo kiwnął głową.

- Wiem, o czym mówisz.

- Jednak kiedy stamtąd wyszedłem... kiedy wróciłem tutaj - mówił dalej Gohan, jakby zachęcony - spędzony tam rok wydaje mi się czymś nierzeczywistym. Jakbym obudził się ze snu i po prostu był tą samą osobą, co dzień wcześniej.

- Jesteś tą samą osobą, co dzień wcześniej - zauważył Piccolo. - Nawet jeśli wyglądasz inaczej, nawet jeśli trochę się zmieniłeś... Jednak rozumiem, co masz na myśli - dodał. - I?

Gohan nabrał głęboko powietrza. Szybkie bicie serca podpowiadało mu, że jest na dobrej drodze, choć jednocześnie mówienie stawało się coraz trudniejsze.

- Cell tak naprawdę... pochłonął cyborgi zaledwie kilka dni temu, prawda? Walczyliście z nim... dopiero co. - Przełknął. Miał wrażenie, jakby przygniatał go jakiś potworny ciężar, utrudniając oddychanie. - Piccolo-san... Wtedy omal nie... zginąłeś - wydusił, znów spuszczając głowę.

Teraz już pamiętał: tamtą chwilę i swoje poczucie bezsilności... swoją rozpacz, że zaraz straci człowieka, który był dla niego równie ważny jak matka i ojciec, a czasami nawet ważniejszy. Rok, który w międzyczasie minął, usunął się z jego umysłu, a prawdziwe było to, czego doznał tutaj dopiero co. Pamiętał tamto przerażenie... i chęć, by rzucić się choćby na własne zatracenie, kiedy wszystko w nim wyrywało się do jedynego przyjaciela, jakiego miał. Gdyby ojciec go nie powstrzymał...

Zatrząsł się. Nie chciał czegoś takiego nigdy więcej przeżywać. Piccolo-san miał rację: za bardzo się wszystkim przejmował... ale nie potrafił inaczej. A teraz znów czekała go walka i znów to samo, znów ten sam strach. Nie było już Smoczych Kul, które mogły przywrócić do życia tych, którzy być może polegną z ręki Cella. Gohan nie obawiał się o własne bezpieczeństwo, jednak na myśl o tym, że mógłby stracić bliskich, robiło mu się zimno, a w piersi nieznośnie bolało. Zacisnął powieki. To poczucie było tak obezwładniające, że zapragnął zniknąć, by nie musieć tak cierpieć.

Ciepła ręka spoczęła na jego głowie.

- Ale nie zginąłem - powiedział Piccolo. - Nie ma sensu zamartwiać się tym, co się mogło stać, Gohan, skoro się nie stało. Szkoda na to energii.

Gohan milczał. Kiedy Piccolo-san tak mówił, brzmiało to banalnie prosto... tylko że wcale nie było proste.

- Przeżyłem i bądź pewny, że z całych sił będę się starać przeżyć także następnym razem - mówił dalej Piccolo. - Chyba nie masz mnie za słabeusza, który ulegnie komuś takiemu jak Cell? - dodał z przekąsem.

Gohan automatycznie pokręcił głową, ale wciąż nie otwierał oczu. Tak naprawdę trudno mu było wierzyć w takie zapewnienia. Nie był już dzieckiem, które słowa dorosłych przyjmowało za pewnik. Zbyt wiele widział na własne oczy, zbyt wiele przeżył, by móc sobie pozwolić na naiwność.

- Nie chcę... Nie zostawiaj mnie samego, Piccolo-san - wydusił. Wiedział, że naraża się na drwinę, i wstydził się swojego strachu, jednak obawa była o wiele silniejsza niż wstyd.

Palce w jego włosach drgnęły.

- Zawsze będę przy tobie, Gohan - odpowiedział Piccolo cicho. - Będę przy tobie do samego końca, jakikolwiek by on nie był.

Gohan zacisnął pięści. Rozum mówił, że nie powinien ufać takim słowom, jednak serce... czuło się odrobinę pokrzepione. Takie słowa... może nie były absolutną prawdą wszechświata, bo przecież nikt nie znał swojej przyszłości, ale... Nie mógł odpędzić pociechy, jaką dawały. Potrzebował tej pociechy, tu i teraz jej potrzebował - tak samo, jak tej dłoni na swoich włosach. Pomyślał, że jednak lepiej jest być naiwnym dzieckiem, by móc bezgranicznie wierzyć takim słowom i czuć radość, że zostały wypowiedziane. Przełknął, a potem kiwnął głową.

- Piccolo-san... Myślisz, że uda nam się pokonać Cella? - zapytał, kiedy znów mógł zaufać własnemu głosowi.

Piccolo ponownie założył ramiona na piersi.

- Przecież nasz trening nie mógł pójść na marne - stwierdził cierpko, nawet jeśli była to dość wymijająca odpowiedź.

- Ale czy to wystarczy? - zawołał Gohan, zanim się zreflektował. - Przepraszam, że jestem takim tchórzem...

- Gdyby wszyscy byli takimi tchórzami jak ty, Ziemia nie musiałaby się niczego obawiać - odparł Piccolo ze swoją typowa drwiną, ale w jego głosie dało się słyszeć także śmiech. - Gohan, strach przed bitwą jest czymś naturalnym. Tylko pustogłowi Saiyanie go nie odczuwają... a przynajmniej go po sobie nie pokazują - dodał. - Założę się o Smocze Kule, że nawet pan "Jestem-najsilniejszy-we-wszechświecie" Vegeta nie jeden raz trząsł portkami przed silniejszym przeciwnikiem.

Gohan poczuł, że ma ochotę się uśmiechnąć.

- Ja też jestem Saiyanem - przypomniał.

Piccolo prychnął i odwrócił się plecami w pozie, która mówiła: "Nie kłóć się ze mną, dzieciaku".

- Strach nie jest powodem do wstydu, Gohan - powiedział. - Nie możesz mu się jednak poddać, nie możesz się stać jego niewolnikiem. Przeciwnie, musisz go pokonać i sam go wykorzystać. Strach może być motywacją i siłą.

- Strach może... pomagać? - zdziwił się Gohan.

- Tak. Rozumiesz to?

Gohan zastanowił się nad tymi słowami. Rozumiał, naprawdę rozumiał - i ta świadomość rozbłysła w jego umyśle, odpędzając mrok. Jego strach... On sam najbardziej w świecie bał się, że straci ludzi, którzy byli mu bliscy... nie mógł jednak pozwolić, by strach go obezwładniał, bo wtedy rzeczywiście wszystko będzie na marne. Nie, musiał zrobić wszystko, dać z siebie wszystko, poświęcić ostatnią cząstkę energii, walczyć tylko z myślą o tym, by ocalić przyjaciół. Nie zakładać innej ewentualności, zdwoić i potroić wysiłki, i wciąż iść naprzód, nie cofać się, nie ulegać. Wierzyć w siebie i mieć nadzieję na zwycięstwo. Inaczej walka będzie przegrana, zanim się jeszcze rozpoczęła.

- Piccolo-san... Cieszę się, że przyszedłeś - powtórzył, podnosząc wzrok.

Piccolo obrócił się w jego stronę i uśmiechnął krzywo.

- Nawet jeśli nie przyniosłem ci prezentu urodzinowego...?

Gohan zachichotał. Ciężar w jego piersi zmalał, by po chwili zniknąć zupełnie, tak samo jak wątpliwości.

- Nie potrzebuję prezentów - odpowiedział szczerze, a potem zmarszczył czoło. - Ale, Piccolo-san, przecież dostałem od ciebie najlepszy prezent - zauważył. - Dzięki tobie... to był naprawdę wspaniały dzień urodzin.

"Doskonały", dodał w myślach.

Piccolo nic nie powiedział. Przez chwilę przyglądał mu się bacznie, a potem jedynie kiwnął głową. Gohan uśmiechnął się, ciesząc się poczuciem wypełniającego go spokoju. Pomyślał, że mógłby tu spędzić całą noc - Piccolo-san jak nikt inny potrafił go podnieść na duchu - jednak mama nie byłaby zadowolona.

- Pójdę już - powiedział w końcu, niechętnie przerywając tę chwilę błogości.

Piccolo znów kiwnął głową.

- Dziękuję, Piccolo-san - dodał Gohan ciszej.

- Śpij dobrze - odparł Piccolo.

- Będę - zapewnił go Gohan z uśmiechem.

Nie oglądając się za siebie, pomknął w dół, pozwalając, by pęd nocnego powietrza chłodził jego twarz. Wiedział, że Nameczanie nie sypiają... Uśmiech nie schodził z jego ust, kiedy poddał się radosnej świadomości - nawet jeśli była tylko wyobrażeniem - że Piccolo-san, tam w górze, pod pełnią księżyca, będzie czuwał nad jego snem.



[28.9.2014]



back