Nie za pieniądze
I
Yamagi Gilmerton nigdy nie uważał się za człowieka, który mógłby złamać rozkaz i postąpić samowolnie, jednak nie odczuwał zdumienia, kiedy tak właśnie zrobił. Właściwie nie odczuwał nic – jego wnętrze zmieniło się w lodowatą pustynię, zamrażając wszelkie życie, jakie kiedykolwiek tam istniało. Najpierw było ukłucie nieznośnego bólu, potem wybuch żalu i gniewu, a potem wszystko znikło, zastąpione zimną determinacją i jednym jedynym impulsem.
Kiedy wydano rozkaz odwrotu z pola bitwy, Yamagi wsiadł na prom i bez słowa opuścił
Isaribi, prawdopodobnie na zawsze. Nie rozważał jednak przyszłości – nie był w stanie jej sobie wyobrazić, kiedy cała jego świadomość skupiała się tylko na następnej minucie. Mogło się przecież okazać, że nie ma dla niego żadnej przyszłości… Ale nie, zabronił sobie o tym myśleć i tylko mocniej ścisnął stery, koncentrując się na niespokojnej próżni, którą miał przed sobą.
Kiedy jednak manewrował w przestrzeni, unikając zderzenia z kosmicznym śmieciem – fragmentami statków i maszyn bojowych – i przeklinając zasłonę nanolustrzaną, w której wypatrzenie nawet najbardziej znajomego kształtu wydawało się zadaniem niemożliwym, nie mógł obronić się przed myślą, jak wielkim był tchórzem. Teraz nie potrafił wybaczyć sobie, że ze strachu przed odrzuceniem nigdy nie powiedział tego, co przez wiele lat chciał powiedzieć, a teraz może już było za późno. Zawsze wydawało mu się, że wystarczy, że odczuwa nieustanny lęk o bezpieczeństwo człowieka, który był dla niego całym światem – gdyby jeszcze musiał znosić otwartą niechęć czy nawet nienawiść, byłoby to ponad siły, a właściwie byłby to zupełny koniec. Rozumiał te obawy, jednak teraz wydawały się nieważne, niepotrzebne, wręcz bezsensowne.
Ta ironiczna część jego osobowości, która nie zasypiała nawet na chwilę, bezlitośnie podsumowała jedną czwartą jego życia: "Zakochałeś się w tajemnicy, nosiłeś w sobie tę miłość całe lata i ani razu nie wyznałeś swoich uczuć, a potem wszystko się skończyło. Czy można być bardziej żałosnym?". A jeszcze głębiej schowany fragment psychiki, ten skłonny do balansującej na skraju szaleństwa abstrakcji, śmiał się histerycznie i przekonywał, że bardzo dobrze się stało i dlatego istniała jeszcze jakaś nadzieja, bo prawa wszechświata były bezlitosne: wyznanie uczuć nieuchronnie prowadziło do śmierci jednego z kochanków w ciągu godziny…
Zepchnął te głupie impresje ponownie w podświadomość – potrzebował w tej sytuacji zachować jako takie zdrowie psychiczne, przynajmniej jeszcze przez chwilę. Nie potrafił jednak przestać myśleć o tej ostatniej obietnicy, którą Shino mu złożył, i nie mógł nie zastanawiać się, co mogłoby być dalej – po tym "piciu we dwóch przez całą noc". Może wreszcie zdobyłby się na odwagę i powiedział mu: "Kocham cię"…? A może…
Jednocześnie gorączkowo zaklinał się w duchu… ślubował wszystkim bogom kosmosu, jacy mogliby go słuchać, że jeśli tylko ocalą życie tego jednego człowieka – jedynego, który miał dla niego znaczenie – wówczas bardziej niż chętnie pogrzebie tę miłość i nigdy więcej nie zamarzy o jakiejkolwiek jej realizacji. Nie żeby bardzo się to różniło od tego, co miał do tej pory…
Musiał go znaleźć. I musiał wierzyć, że znajdzie go żywego. Ostatni atak Shino – ostatnia nadzieja Tekkadan – którego celem było zniszczenie okrętu flagowego przeciwnika, nie powiódł się. Wydawało się niesprawiedliwością, by Shino miał zapłacić najwyższą cenę za tę porażkę, choć każda logika we wszechświecie coś takiego właśnie zakładała, podobnie jak wiara, że zwycięzca bierze wszystko, a przegrany wszystko traci. Yamagi jednak uważał, że Shino – najdumniejszy wojownik w Tekkadan, który bezwarunkowo wierzył w swój talent i umiejętności – został już wystarczająco ukarany. Życie ze świadomością, że pozbawił przyjaciół zwycięstwa, było przecież gorsze niż szybka śmierć na polu bitwy, prawda? Prawda?
Wszystkie te myśli przelatywały przez jego głowę – łatwiej było skupiać się na nich niż na uczuciu, że brakuje mu powietrza – podczas gdy jego oczy pracowały jeszcze ciężej. Był pewny, że znalazł już miejsce, gdzie Shino przeprowadził ostatni atak. Zatrzymał silnik. Cząstki zasłony rozproszyły się wystarczająco, by przywrócić widoczność, choć radar wciąż nie działał. Wreszcie – jego serce na chwilę przestało bić – ujrzał zdeformowany kształt, w którym nikt inny nie rozpoznałby Gundama Flaurosa… Nie, poprawił automatycznie,
Ryūsei-gō IV. Z jednostki, którą znał tak dobrze jak samego siebie, pozostał tylko kadłub, bezlitośnie poszarpany ogniem laserowym. Było to już więcej, niż mogło być – kanonada z okrętów wojennych mogła zmienić każdą maszynę w chmurę metalicznych odłamków, choć najwyraźniej te z klasy Gundam Frame potrafiły oprzeć się
zupełnej destrukcji – jednak za mało, by wzbudzić nadzieję.
Nadzieję budziło to, że kokpit, choć otwarty i pusty, nie był zniszczony. Oceniając po śladach, większość strzałów skupiła się na górnej pokrywie, z której zostały stopione z pancerzem kadłuba resztki. Yamagi rozejrzał się, choć widok wokół był przerażający. Wszędzie unosiły się nadpalone bryły metalu, w których rozpoznawał poszczególne fragmenty maszyny – i tylko one – wtedy jednak jego oczy pochwyciły dryfującą pokrywę dolną kokpitu, całą i niemal nietkniętą, i jego serce przyspieszyło. Podleciał bliżej i wyszedł na zewnątrz, ze wszystkich sił starając się zachować spokój, bo miał uczucie, że zaraz rozsypie się na kawałki, tak jak
Ryūsei-gō chwilę temu.
Kiedy jednak okrążył wygięty płat metalu i w jego wnęce ujrzał nieruchomą sylwetkę – zupełnie jakby
Ryūsei-gō do końca chciał chronić swojego pilota – jego opanowanie zniknęło, zmieniając go w kłębek emocji.
– Shino…!
Zagryzł wargi niemal do krwi, ponownie zmuszając się do spokoju, choć jego serce nie zwalniało nawet na moment. Podleciał do bezwładnego ciała, usiłując dokonać jakiejś sensownej oceny, jednak było to zupełnie niemożliwe. Skafander wydawał się nienaruszony, ale osłona hełmu zamazana była od wewnątrz krwią. Pewne było tylko to, że Shino jest albo nieprzytomny, albo…
Wrócił do statku, ciągnąc Shino ze sobą – nie dopuszczał do siebie świadomości, że to może nie być żywe ciało. Nie odważył się otworzyć skafandra. Od ataku nie mogło minąć więcej niż kwadrans, a to w przypadku krytycznych obrażeń i dużo, i mało. I teraz czuł każdą upływającą sekundę, zupełnie jakby sam wszechświat odmierzał czas – musiał się jednak
upewnić, dlatego wpatrywał się tylko w nieruchomą sylwetkę na podłodze promu, modląc się o sygnał i powtarzając imię Shino… wołając go i błagając o odpowiedź.
I ta nadeszła, gdy klatka piersiowa Shino uniosła się o kilka milimetrów, by zaraz opaść. Yamagi zdusił okrzyk i rzucił się po zestaw ratunkowy, po czym wstrzyknął rannemu pilotowi mieszankę stymulantów, antybiotyków, antykoagulantów i glukozy. Tylko tyle mógł teraz zrobić, by podtrzymać życie, które przetrwało aż do tej chwili. Poczuł, że się poci, gdy pojął sytuację.
Był odpowiedzialny za życie Shino.
Liczyła się każda minuta – i świadomość tego ponownie przemieniła jego rozedrgane myśli w zimną stal determinacji. Usiadł za sterami i skierował statek w stronę najbliższego okrętu Gjallarhornu. Jego umysł układał plan niemal automatycznie, rozważając i odrzucając kolejne opcje, by wybrać najlepszą. Zasłona nanolustrzana niemal zupełnie rozproszyła się, co oznaczało, że komunikacja powinna być możliwa, ale dla pewności przesłał tę samą wiadomość także sygnałem świetlnym – gdyby teraz miał zostać przypadkowo zestrzelony, byłoby to największą głupotą jego życia.
– Tutaj jednostka Tekkadan. Pragnę się poddać. Proszę o możliwość wylądowania oraz pomoc medyczną zgodnie z Konwencją 3-9. Mam na pokładzie ciężko rannego. Powtarzam, tutaj jednostka Tekkadan…
Czekał cierpliwie na odpowiedź, bez ruchu tkwiąc w fotelu pilota, ze wzrokiem wpatrzonym w okręt klasy Halfbeak przed sobą – choć cały czas słyszał odmierzane przez wszechświat sekundy – i tylko jego dłonie zaciskały się bezwiednie na sterach statku, zaś serce nie zwalniało ani na moment.
Wreszcie odpowiedź nadeszła – zniekształcona przez zakłócenia, jednak wyraźna. A kiedy już przebrzmiała, Yamagi odchylił się na oparcie fotela i odetchnął głęboko. Ulga pozbawiła go sił.
– Dziękuję – szepnął łamiącym się głosem.
Mógł pozwolić sobie na ten jeden moment słabości.
Eskortowany przez dwa myśliwce prom dotarł do wskazanego lądowiska. Yamagi otworzył właz i wyszedł na zewnątrz, unosząc ręce. Wcześniej zdążył zdjąć hełm.
– Nie jestem uzbrojony – powiedział spokojnie, stojąc bez ruchu, gdy dwóch żołnierzy dokonało na nim inspekcji osobistej. Jego oczy wyłowiły w otaczającej grupie mężczyznę, który wyglądał na oficera, i teraz zwrócił się właśnie do niego: – Poddaję się bezwarunkowo, proszę tylko o zajęcie się moim rannym towarzyszem. Jest nieprzytomny, potrzebuje szybkiej pomocy.
– To nie jest bezwarunkowe poddanie się – usłyszał w odpowiedzi, choć nie był w stanie ocenić, czy była to nagana, czy tylko ironia.
– Ze mną możecie zrobić, co chcecie, ale pomóżcie jemu – sprecyzował, ale wtedy jego opanowanie zachwiało się i dodał błagalnie: – Proszę…!
Oficer zdawał się wahać, potem jednak skinął głową i dał znak, na który dwóch żołnierzy wyminęło Yamagiego i weszło do wnętrza promu. Yamagi, wciąż z rękami nad głową, spojrzał przez ramię. Jeden z żołnierzy zabezpieczał sytuację, podczas gdy drugi przykląkł przy Shino, by ocenić jego stan. Zaraz przesłał informację dowódcy, który wezwał ekipę medyczną.
Ulga niemal zbiła Yamagiego z nóg. Oparł się o kadłub statku i zamknął oczy, nie przejmując się wycelowanymi w siebie pistoletami. Zaraz jednak ponownie popatrzył na oficera.
– Dziękuję – powiedział i zacisnął usta, słysząc, jak drży jego głos.
Czuł, jakby opuściły go wszystkie siły, nie mógł jednak jeszcze się rozluźniać, tym bardziej rozklejać. Znów popatrzył na Shino, który nieruchomo leżał na podłodze promu. Z tej odległości nie mógł widzieć jego oddechu, wierzył jednak, że zastrzyk najbardziej potrzebnych organizmowi substancji ustabilizował w minimalnym stopniu jego funkcje życiowe – i to powinno wystarczyć. Gjallarhorn dysponował najbardziej zaawansowaną techniką medyczną. Jeśli nie doszło do najgorszych, niewyleczalnych uszkodzeń, Yamagi nie wątpił, że Shino wróci do zdrowia. Wszystko inne nie miało znaczenia.
Minęło kilka minut i do hangaru dotarła ekipa medyczna. Shino został przeniesiony do kapsuły, która miała go przetransportować do skrzydła szpitalnego. Yamagi zmobilizował rezerwę sił i podszedł do dowódcy żołnierzy, wyciągając do niego zetknięte w nadgarstkach ręce.
– Proszę, czy mogę z nim iść? – zapytał. – Zakujcie mnie, unieruchomcie, jak tylko musicie, ale pozwólcie mi przy nim zostać. Nigdzie nie ucieknę… to ostatnie, o czym mógłbym pomyśleć. Proszę…!
Znów zachwiał się na nogach, ale w ostatniej chwili złapał równowagę.
– Zdecydowanie ty też potrzebujesz opieki medycznej – zawyrokował oficer głosem aż nadto oficjalnym, po czym machnął na najbliższego żołnierza. – Odeskortować jeńca do sektora szpitalnego.
Yamagi zagryzł wargi i spuścił głowę. Nie był w stanie powstrzymać łez.
Nie wpuszczono go do sali zabiegowej, gdzie personel zamknął się z Shino. Kazano mu zostać w przypominającym gabinet pomieszczeniu, gdzie usiadł na stojącej pod ścianą ławce, z eskortującym go żołnierzem stojącym metr dalej. Czuł się, jakby przebiegł długą drogę, która pozbawiła go wszystkich sił. Nawet myślenie zdawało się zbyt wielkim wysiłkiem; pogrążył się w obojętności, stanie niejakiej półprzytomności, niemal odcinając się od otoczenia. Może nawet na chwilę przysnął.
Wreszcie zjawił się medyk, który najpierw odebrał raport od żołnierza, a potem polecił Yamagiemu zdjąć kombinezon. Zadał mu kilka pytań o samopoczucie, zbadał pobieżnie układ nerwowy i uznał, że poza lekkim wyczerpaniem nic mu nie dolega, po czym zaaplikował dawkę glukozy.
– Mój towarzysz… – wydusił Yamagi, kiedy było po wszystkim. – Co z nim? Jak się czuje? Czy będzie zdrowy? Czy…
Urwał, czując, że zaraz wpadnie w histerię. Lekarz przez chwilę przenosił wzrok między nim a żołnierzem z eskorty, po czym zajrzał do komputera.
– Diagnostyka wciąż trwa, więc za wcześnie, by coś powiedzieć – poinformował spokojnym głosem. – Za godzinę będziemy wiedzieć więcej. Myślę, że powinieneś wykorzystać ten czas na odpoczynek. – Ponownie uniósł wzrok na żołnierza. – Proszę go zaprowadzić do pokoju numer…
Yamagi nie sądził, że uda mu się zasnąć, jednak po przebudzeniu stwierdził, że tak właśnie się stało. Nie pamiętał, ile dni był na nogach, a stres dodawał do zmęczenia drugie tyle. Teraz jednak całe uczucie słabości zniknęło – albo po prostu niepokój w jednej chwili pobudził jego organizm. Jak długo spał? Co z Shino? Czy coś mogło się stać, podczas gdy on pozostawał w nieświadomości…?
Nakazał sobie spokój. Starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, które mogłyby zostać źle odczytane – znajdował się przecież na terytorium wroga – wstał z łóżka i podszedł do drzwi. Za nimi znalazł znajomego żołnierza, oddelegowanego do pilnowania go – choć mogła to być inna osoba, wszyscy nosili hełmy z osłonami, ale nieważne… Zanim jednak zdążył o cokolwiek zapytać – poprosić, by pozwolono mu zobaczyć Shino – strażnik kazał mu iść ze sobą.
Nie szli daleko, jakieś dwadzieścia czy trzydzieści metrów, ale nawet ta droga była dla Yamagiego katorgą. Jak mantrę powtarzał sobie, że medycyna Gjallarhornu stoi na najwyższym poziomie, wiedział jednak, że strach nie minie, dopóki nie będzie
wiedzieć. Strażnik gestem wskazał mu drzwi do pomieszczenia, więc wszedł do środka. Światło było tu przytłumione, poświata biła z maszyny zajmującej przynajmniej połowę sali. Niepewny, Yamagi podszedł bliżej i musiał stłumić okrzyk – wyrywające się z piersi imię ukochanego człowieka. W kapsule leczniczej – większej i bardziej zaawansowanej niż te, z którymi do tej pory miał do czynienia – leżał Shino. Podpięty pod aparaturę i tlen, zanurzony w przezroczystym płynie, był nieprzytomny – tylko równomierne pikanie świadczyło o jego funkcjach życiowych… Yamagi zacisnął dłonie na krawędzi maszyny i patrzył, chłonąc każdy szczegół.
Twarz Shino, choć posiniaczona i z zadrapaniami, miała kolory i należała do osoby bez wątpienia żywej. Była jednak tak spokojna, jak rzadko miało to miejsce w przypadku tego konkretnie człowieka, który – w przeciwieństwie do samego Yamagiego – wydawał się stale buchać energią i kipieć najróżniejszymi emocjami. Na co dzień Shino często się śmiał i łatwo wpadał w złość, potrafił patrzeć zarozumiale albo gwałtownie przekomarzać się z innymi, pierwszy był do żartów albo do bitki. Kiedykolwiek Shino znajdował się w pobliżu, każdy o tym wiedział, gdyż usta mu się nie zamykały i wypełniał swoją osobowością całe miejsce. Dziwnie było widzieć go tak cichym, tak bezczynnym, tak wtopionym w otoczenie, choć dla Yamagiego nawet teraz był centralnym punktem, w którym zakrzywiały się wszystkie linie wszechświata.
Nie dało rady ocenić całości jego obrażeń – wszystko poniżej obojczyków skrywała kapsuła – jednak regularne odgłosy świadczyły przynajmniej o tym, że jego stan jest stabilny. Żel umożliwiał nanomaszynom wniknięcie w jego organizm, gdzie naprawiały wszystkie możliwe uszkodzenia. Yamagi nie mógł nic zrobić, jedynie czekać, aż Shino odzyska przytomność.
Do pomieszczenia wszedł lekarz, który – podobnie jak wcześniej strażnik – nie czekał na pytania.
– Liczne złamania oraz urazy narządów wewnętrznych. Nic, z czym nie możemy sobie poradzić. Lewe ramię wyglądało najgorzej, trzeba je było składać z kawałków i nie mamy pojęcia, czy odzyska w nim pełną władze. Tym, co niepokoi nas najbardziej, jest uraz głowy, ma przynamniej poważne wstrząśnienie mózgu, choć hełm uratował go przed najgorszym. Największym niebezpieczeństwem może być niedotlenienie, jednak aktywność elektryczna nie wykazuje śladów takiego uszkodzenia. Nie jesteśmy w stanie nic więcej powiedzieć, zanim nie odzyska przytomności.
Yamagi machinalnie pokiwał głową, choć tak naprawdę niewiele się dowiedział, i znów popatrzył na Shino. Ten spokojny wyraz twarzy niemal go niepokoił, nie dopuszczał jednak innej możliwości jak ta, że najzuchwalszy pilot Tekkadan wkrótce znów będzie tryskał energią, śmiał się i żartował. A jeśli nie wkrótce, to… Yamagi był gotów czekać tak długo, jak było trzeba.
– Dziękuję – powiedział, a potem ponownie spojrzał na lekarza, gdy coś sobie uświadomił. – Dlaczego wszyscy tutaj są dla nas tacy mili? – zapytał bezradnie i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że na głos wypowiedział swoje myśli.
Lekarz uniósł brwi, zanim jednak otworzył usta, odpowiedział za niego ktoś inny.
– Nie jesteśmy barbarzyńcami – stwierdził stojący w drzwiach dowódca żołnierzy, z którym Yamagi już wcześniej się spotkał. – Gjallarhorn zamierza przestrzegać ustaleń Konwencji 3-9, tak jak każdego innego prawa.
Yamagi przez moment mu się przyglądał – i tak samo był obiektem obserwacji drugiej strony. Miał wrażenie, że widzi tego człowieka po raz pierwszy. Nie chodziło nawet o to, że żołnierz odsunął zasłonę hełmu – pod nią ukazała się całkiem przeciętna twarz mężczyzny w wieku trzydziestu kilku lat – po prostu do tej pory nie był w stanie tak naprawdę
widzieć otaczających go ludzi. Skupiony był tylko na Shino i na tym, by zapewnić mu bezpieczeństwo, a do tego koszmarnie wyczerpany trwającą wiele dni bitwą, podczas której musiał pracować bez wytchnienia, za to w ciągłym stresie i strachu. Dopiero teraz powoli był w stanie myśleć, składać fakty, analizować, orientować się w swoim otoczeniu – dopiero teraz mógł znów funkcjonować jak normalny człowiek. Jak Yamagi Gilmerton – zawsze czujny, zawsze obserwujący. Chwila snu zdecydowanie pomogła, ale największe znaczenie miał fakt, że stan Shino był stabilny – Yamagi czuł, jakby odnowiły się wszystkie jego siły.
– To niczego nie tłumaczy – skomentował po dłuższej przerwie słowa żołnierza, postanawiając nie komentować samej wypowiedzi; jak dla niego Gjallarhorn nazbyt często omijał prawa, choćby w tej ostatniej bitwie…
Usta oficera wykrzywił bardzo krótki uśmiech.
– Jestem Nix Mettel, kapitan ochrony tego okrętu – poinformował, podchodząc bliżej. Dał znak lekarzowi, który opuścił pomieszczenie, zostawiając ich samych. – Jesteśmy na okręcie flagowym Czwartej Floty Arianrhod. – I zanim Yamagi zdążył zastanowić się, czy trafił dobrze, czy jak najgorzej, kontynuował, wskazując ręką najpierw na niego, potem na Shino: – Chciałbym się dowiedzieć, z kim mam przyjemność – a w jego głosie było wyraźne polecenie.
– Jestem Norba Shino – odparł Yamagi bez namysłu; miał tę odpowiedź przygotowaną od momentu, w którym zaplanował kontakt z Gjallahornem. – Pilot Tekkadan. U nas nie ma rang – dodał uprzejmym, niemal przepraszającym tonem. – Mój towarzysz to Yamagi Gilmerton, mechanik.
– Pilot? – zapytał kapitan Mettel. – Jak w "pilot bojowy"? – W jego głosie brzmiała obojętność, jednak wzrok miał czujny.
Yamagi kiwnął głową, wytrzymując jego spojrzenie. Kapitan uniósł jeden kącik ust, prawie znów się uśmiechnął.
– I nawet mechanik ma Alaya-Vijnana…? – stwierdził; musiał dostać tę informacje od lekarzy.
– Każdy członek Tekkadan miał operację – odpowiedział Yamagi spokojnie. – Taki był wymóg pracy dla dzieci w CGS.
– Ile masz lat, pilocie Shino? – zapytał kapitan Mettel, ignorując tę uwagę.
– Sze… Rzekomo osiemnaście. Nie znam swojego dokładnego wieku, straciłem rodzinę bardzo wcześnie.
Teraz uniosły się brwi kapitana.
– Szesnaście – powiedział z lekką ironią. – Nie dałbym ci więcej.
– Skoro pan tak mówi, kapitanie – odrzekł Yamagi bez emocji, choć wewnętrznie czuł się wstrząśnięty. Jak mógł już na samym początku popełnić taki błąd?
– Zechcesz mi opowiedzieć, pilocie Shino, jak to się stało, że zdecydowałeś się złożyć wizytę na naszym okręcie? – padło kolejne pytanie. – W dodatku z mechanikiem…? Zawsze latacie dwójkami?
Yamagi nie dał się rozkojarzyć zupełnie niepotrzebnym w tym momencie wspomnieniem tamtej akcji na Marsie, kiedy rzeczywiście znalazł się razem z Shino w kokpicie… Odpowiedź na to pytanie też miał już przygotowaną.
– System mojej jednostki uległ awarii, nie byłem w stanie manewrować. Znajdowałem się na tyle blisko
Hotarubi… to jest naszego okrętu… że możliwe było sprowadzenie pomocy. Mechanik jednak został ranny w czasie ostrzału, który zniszczył i moją jednostkę, i
Hotarubi. Ja się cudem uratowałem, podobnie jak prom, którym tu przylecieliśmy.
Kapitan Mettel przez chwilę nic nie mówił, prawdopodobnie analizował historię, którą właśnie usłyszał. Kiedy jednak się odezwał, jego słowa zdumiały Yamagiego.
– Słyszałem, że załoga Tekkadan jest młoda, jednak co innego widzieć na własne oczy, że przeciwnikiem są dzieci – stwierdził, a w jego głosie brzmiały rezerwa i wyraźne niezadowolenie; już się nie uśmiechał.
Yamagi nie skomentował – nie wiedział, co mógłby powiedzieć – w zamian pochylił głowę, a jego dłoń bezwiednie zacisnęła się na brzegu kapsuły.
– Jeszcze raz dziękuję za pomoc, której nam udzieliliście. Zwłaszcza że w tej sytuacji musicie mieć wystarczająco swoich rannych… – Dopiero kiedy to powiedział, zdał sobie sprawę, że mogło to zostać odebrane jako oznaka zarozumialstwa.
Kapitan Mettel mruknął:
– Których wy nam przysporzyliście, nikt inny. – Nie wydawał się jednak zły, w każdym razie nie na niego, bo zaraz dodał: – Nie mam pojęcia, dlaczego McGillis Fareed wciągnął cywili w swoją rebelię, niech go szlag.
W pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana tylko miarowym pikaniem aparatury monitorującej. Yamagi ponownie popatrzył na spokojną twarz Shino. Zastanowił się przelotnie, jak on poprowadziłby tę rozmowę. Chociaż nie, znając jego, nie byłoby żadnej rozmowy. Prawie się uśmiechnął na tę myśl.
– Myślę, że powinieneś coś zjeść i odpocząć – usłyszał głos kapitana, o którym już zapomniał, za co znów skarcił się w duchu.
Uświadomił sobie, że nie otrzymał odpowiedzi na swoje pierwsze pytanie. Zanim jednak zdążył zadać je ponownie, Nix Mettel opuścił pomieszczenie, zostawiając go samego z nieprzytomnym Shino.
Kiedy Yamagi zamienił ich imiona, chodziło mu rzecz jasna o bezpieczeństwo Shino. Wolał nie ryzykować wymyślaniem fałszywych danych, bo Gjallarhorn – jeśli nic innego – mógł mieć listę nazwisk członków Tekkadan, a wiadomo, że najlepsze kłamstwa to te najbliższe prawdzie. Nawet gdyby zrobiono im zdjęcie, by zweryfikować, czy rzeczywiście są pilotem Norbą Shino i mechanikiem Yamagim Gilmertonem – na przykład wysłać do Tekkadan celem nakłonienia do kapitulacji – odpowiedź będzie poprawna, jeśli tylko znajdą się w kadrze razem, dlatego nie zamierzał więcej ruszać się z tego pomieszczenia. Nie ulegało wątpliwości, że są stale obserwowani. Tak czy inaczej, był pewny, że w razie czego mechanik będzie traktowany bardziej ulgowo niż pilot maszyny bojowej i że przy odrobinie szczęścia uda mu się wyprawić stąd Shino całego i zdrowego. Nie miał jeszcze na to żadnego planu, ale zdąży takowy ułożyć.
Był jeszcze jeden powód tej mistyfikacji, powód tak prywatny – i jednocześnie tak dziecinny – że nie zdradziłby go nikomu. W dodatku do wszystkiego innego, Shino był jego idolem, choć to słowo też nie oddawało całego znaczenia. Shino nie był kimś, kogo chciałby naśladować – był kimś, kim Yamagi chciałby
być. Był tym wszystkim, czym Yamagi nie był i wiedział, że nigdy nie będzie, gdyż różnili się jak dzień i noc. Shino był silny, odważny, otwarty i przede wszystkim pewny siebie – tak pewny, że mógłby zdobyć cały świat. Yamagi był całkowitym jego przeciwieństwem: słabeuszem i tchórzem, i mrukiem, którego pewnie wiele osób uważało za osobę antyspołeczną. Prawie wcale nie miał też wiary w siebie – może tylko trochę w swoje umiejętności – i generalnie najlepiej się czuł, kiedy cały świat go nie widział.
Dlatego było coś podniecającego – jakieś grzeszne zadowolenie – gdy na jedną chwilę i tylko dla pozoru, i tylko z imienia mógł się stać na chwilę tym Shino, którego podziwiał. Mógł się stać bohaterem. Może naiwnie wierzył – ale wcale by się do tego nie przyznał – że choć na moment uda mu się przejąć na siebie chociaż odrobinę tych cech charakteru, które na co dzień były dla niego nieosiągalne. Zastanowił się przelotnie, co pomyślałby o tym sam Shino… Na pewno wybuchnąłby śmiechem, wypiął dumnie pierś i powiedział, że doskonale to rozumie. A może znów położyłby mu rękę na głowie i rozczochrał włosy…
Yamagi usiadł na podłodze, opierając się plecami o kapsułę. Podciągnął kolana i objął je ramionami. Nagłe wspomnienie tych ostatnich chwil, które razem spędzili, wyprowadziło go z równowagi. Chciał wierzyć, że te chwile będą mieć ciąg dalszy, teraz gdy Shino został ocalony – że między przeszłością i przyszłością będzie istniał pomost – ale jego wewnętrzny pesymista bardziej niż chętnie podsuwał mu kolejne scenariusze, w których wszystko mogło pójść źle. Nawet nie między nimi dwoma – po prostu w ogóle. Prawda była taka, że Yamagi z pełną premedytacją wprowadził ich w paszczę wroga. Jasne, nie miał innego wyboru – zaawansowana technologia medyczna Gjallarhornu była dla Shino jedyną nadzieją – ale faktem było, że mogła ich tu równie dobrze czekać egzekucja. I choć wcześniej myślał, że woli umrzeć z Shino, zamiast żyć bez niego, to jednak znacznie mocniej pragnął, by Shino żył.
Wszystko zależało od niego.
Zaciskając wargi, podniósł się z powrotem na nogi. Nie mógł okazywać słabości. Walka o życie Shino nie została jeszcze zakończona. I choć trzeźwy rozsądek mówił mu, że wróg raczej nie leczyłby ich, gdyby potem miał ich skazać na śmierć, trzeba było pozostać czujnym.
Ponieważ Yamagi odmówił opuszczenia pokoju Shino – czy raczej nie reagował na propozycje tego dotyczące – w pomieszczeniu pojawił się najpierw rozkładany fotel, a potem jeszcze stolik, na który regularnie dostarczano posiłki. Nie miał wielkiego apetytu, zbyt był zestresowany sytuacją, ale wiedział, że musi jeść, by zachować siły, bo te psychiczne – mimo stresu przepełniała go jakaś euforia, niemożliwe mogłoby się wydawać połączenie – nie wystarczą. Co jakiś czas ucinał sobie krótkie drzemki, choć wcale nie miał na to ochoty, chciałby być cały czas świadomy. Otrzymał też czystą odzież, a łazienka obok zaspokajała wszystkie potrzeby higieniczne, jakie miał.
Mimo że skupiał się na Shino, dyskretnie zwracał też uwagę na otoczenie. Strażnik już jakiś czas temu zniknął z jego pola widzenia – może kapitan Mettel uwierzył, że Yamagi nie ma zamiaru uciekać. Wydawało się, jakby wszyscy o nim zapomnieli – jakby nie był wrogiem, tylko częścią tego okrętu, i nie było potrzeby traktować go w inny sposób. Na pewno monitorowano go przez kamery, jednak chyba nie widziano go jako zagrożenie. Od czasu do czasu do pomieszczenia zachodził ten czy inny lekarz, by sprawdzić stan Shino, generalnie jednak zostawiono ich dwóch w spokoju. Yamagi robił wszystko, by zachować czujność, jednak regularne pikanie i łagodne światło działały kojąco – zwłaszcza po bitwie, która przeciążała zmysły ciągłym hałasem, nagłymi rozbłyskami, nieoczekiwanymi drganiami pokładu, uczuciem zagrożenia… Teraz miał wrażenie, jakby wreszcie odpoczywał, a jego psychika powoli wracała do stabilności – właśnie tutaj, na okręcie wroga…! Mówił sobie jednak, że potrzebuje tego – był odpowiedzialny za Shino i musiał poradzić sobie jak najlepiej, dać z siebie wszystko, więc odpoczynek i odzyskanie jako takiej równowagi psychicznej były niezbędne. Wiedział, że ich walka dopiero się zaczęła.
Od jakiegoś czasu statek poruszał się równym rytmem, a atmosfera wśród personelu skrzydła medycznego była spokojna. Wyglądało na to, że bitwa się skończyła, choć Yamagi nie miał pojęcia, jaki był jej rezultat. Porażka Tekkadan była nieunikniona, jednak czy udało im się uciec? Ostatnim rozkazem na
Isaribi był odwrót…
Yamagi zdał sobie sprawę, że dotąd niewiele uwagi poświęcił towarzyszom – ludziom, z którymi przecież spędził prawie całe życie. Zanim jednak zdążył zanurzyć się w tej refleksji, ponownie odwiedził go kapitan Mettel.
– Co się dzieje na zewnątrz? Czy wojna dobiegła końca? – zapytał go wprost.
– Uważasz, że zdradzę ci takie informacje? – w głosie kapitana brzmiało zaskoczenie.
– Według Konwencji 3-9 jeńcy mają prawo do informacji, jeśli nie stanowi to zagrożenia dla drugiej strony. Nie sądzę, bym w obecnej sytuacji był dla was w jakikolwiek sposób niebezpieczny.
Kapitan Mettel znów uśmiechnął się tym krzywym uśmiechem.
– Widzę, że znasz swoje prawa, pilocie Shino.
Yamagi wskazał na leżący na stoliku plik kartek. Jeśli za coś był wdzięczny Kūdelii Ainie Bernstein, która generalnie wniosła w życie Tekkadan – wtedy jeszcze Trzeciej Drużyny CGS – wiele chaosu, to na pewno za lekcje, których im udzielała. Uczyła nie tylko czytania i pisania, ale prowadziła też wykłady na inne tematy, które uważała za niezbędną wiedzę, między innymi prawa międzynarodowego – i na kilka nawet udało mu się trafić, kiedy akurat miał przerwę w pracy.
– Poprosiłem o tekst konwencji, żeby się z nią zapoznać. Wcześniej tylko wiedziałem o jej istnieniu.
Teraz kapitan Mettel otwarcie się roześmiał. Wszedł do pokoju i przysiadł na wysuwanym ze ściany krześle. Yamagi zauważył, że tym razem przyszedł bez hełmu. Miał czarne, lekko falowane włosy, twarz raczej szczupłą niż okrągłą, całkiem przyjemną, gdy się uśmiechał, w ciemnych oczach widniały jednak stałe skupienie i ostra inteligencja. Musiał się takimi cechować na stanowisku, jakie pełnił.
– Bitwa się skończyła, wojna jeszcze nie – powiedział wprost. – Nasza strona ma przewagę. McGillis Fareed i Tekkadan wycofali się na Marsa, a w Gjallarhornie toczy się dyskusja odnośnie dalszych posunięć. Obawiam się jednak, że głównodowodzący floty, admirał Rustal Elion, przeforsuje frontalny atak. Jest zdeterminowany obwołać Tekkadan oficjalnym wrogiem Gjallarhornu i zniszczyć jako poplecznika McGillisa Fareeda, oczywiście wraz z tym ostatnim.
Yamagi sądził, że powinien być bardziej wstrząśnięty, niż był, jednak jakaś jego część już wcześniej zrozumiała, że gra toczy się o najwyższą stawkę. Przeciwnik nie dla pozoru rzucił do walki swoją najpotężniejszą flotę, a bitwa, którą dopiero co stoczono na orbicie okołoziemskiej, była najlepszym dowodem na antagonizm, jaki Gjallarhorn żywił wobec Tekkadan, skupiając na nich największą niszczycielską siłę.
– Zamierzacie nas zabić? – zapytał i zdumiał się, słysząc, jak spokojny jest jego głos.
Kapitan Mettel skrzywił się.
– Decyzja jeszcze nie zapadła, wielu dowódców sprzeciwia się takim planom, uważając, że nie licują one z dobrym imieniem Gjallarhornu. Frakcja McGillisa Fareeda została rozgromiona, nawet jeśli jemu samemu udało się zbiec. Nie licząc Tekkadan, został jednak sam. Nie ma najmniejszych szans na zwycięstwo, o ile w ogóle kiedykolwiek miał… Tak czy inaczej, dalsza walka będzie tylko zemstą, zupełnie niepotrzebną masakrą.
– Jednak to Rustal Elion będzie miał decydujące słowo – powiedział Yamagi szeptem. – A on nie przebiera w środkach, prawda?
Kapitan Mettel nie odpowiedział, co wystarczało za całą odpowiedź. Yamagi zacisnął dłonie w pięści, by powstrzymać ich drżenie. Jeśli Rustal Elion zdecyduje się zniszczyć Tekkadan, wówczas dla niego i Shino nie będzie żadnej nadziei. Konwencja 3-9 czy nie – zostaną prawdopodobnie uznani za przestępców wojennych i straceni.
Yamagi właściwie nie potrafił zrozumieć takiego podejścia – takiej potwornej nienawiści, w której pragnęło się całkowitego unicestwienia wroga. On sam nie był zdolny do nienawiści. Po prawdzie nie był też zdolny do innych uczuć… poza tym jednym, które żywił do Shino, a które samą gwałtownością kompensowało cały chłód emocjonalny, jaki prezentował wobec wszystkich innych ludzi… Ach, nie miało to teraz znaczenia, zganił się w myślach i ponownie skupił na sytuacji.
Może tu zresztą nie chodziło o nienawiść, a politykę. Może chodziło o zasadę. Ktoś musiał być winny i zostać ukarany, a Tekkadan wystąpili przeciw broniącej prawa i porządku potężnej organizacji. Oczywiście, że to było ciosem wymierzonym w honor Gjallarhornu i zasługiwało na odwet – tak ponad wszelką wątpliwość musiał rozumować Rustal Elion. Tekkadan mieli być przykładem. Trzeba było pokazać, na co mogą liczyć ci, którzy w przyszłości chcieliby podnieść rękę na dobre imię Gjallarhornu. Trzeba było użyć całej dostępnej siły i zniszczyć przeciwnika.
Jednak… Zniszczyć Tekkadan? Patrząc z ludzkiego punktu widzenia, to naprawdę wydawało się niepotrzebną masakrą, zupełnie jak powiedział kapitan Mettel. Owszem, Tekkadan ponosili winę za sprzymierzenie się z McGillisem Fareedem, ale przecież byli grupą cywilów i nie mieli żadnego znaczenia na arenie politycznej. Uczynić właśnie z nich kozła ofiarnego było po prostu niesprawiedliwością.
– Miejmy nadzieję, że Orga… nasz dowódca zdecyduje się w takiej sytuacji na kapitulację – powiedział na głos to, co sobie właśnie pomyślał. – Na pewno tak zrobi, dla niego najważniejsze jest, by wszyscy przeżyli. Możecie nawet spróbować użyć nas dwóch jako karty przetargowej…
Wcześniej myślał, że los Tekkadan jest mu obojętny – porzucili przecież Shino, a tego nie mógł im wybaczyć, nieważne, jakie były okoliczności – jednak tak naprawdę przerażeniem napełniała go świadomość, że ludzie, z którymi spędził większość życia, mieliby zostać co do jednego wymordowani. Dlatego, jeśli mogło to w jakiś sposób ocalić Tekkadan, gotów był stać się tym złym, który oddał się w ręce przeciwnika i jako zakładnik nałożył presję na swoich dawnych towarzyszy.
Popatrzył na kapitana Mettela z nowo rozbudzoną nadzieją, która natychmiast umarła, gdy ujrzał poważny wyraz na twarzy oficera. Zrozumiał od razu.
– Rustal Elion nie zaakceptuje kapitulacji – wyszeptał głucho. – To mi chce pan powiedzieć, kapitanie?
Kapitan Mettel odwrócił wzrok, a potem podniósł się szybkim ruchem i skierował do wyjścia.
– Decyzja nie została jeszcze podjęta – powtórzył swoje wcześniejsze słowa, jednak dla Yamagiego nie było w nich wiele przekonania.
Yamagi mówił szczerze, gdy proponował, by Gjallarhorn użył ich jako zakładników, by zmusić Tekkadan do kapitulacji. Od początku wiedział, że mogłoby się tak stać – niezależnie od jego woli – ale wcześniej nie łączyły się z tym żadne emocje. Dla Shino był gotów poświęcić
wszystko, nawet Tekkadan, bo Tekkadan poświęcili Shino dla swojego ocalenia. Teraz jednak, gdy ważyły się losy ludzi, których przez całe życie uważał za przyjaciół, nie mógł podchodzić do tego z wcześniejszą obojętnością. Może nie był tak złą osobą, za jaką zawsze się miał…
Sytuacja jednak okazała się beznadziejna. Ponieważ był z natury pesymistą, Yamagi nie popadł w rozpacz – raczej podszedł do sprawy z cichą rezygnacją. Własna śmierć nie wydawała mu się jakąś szczególną tragedią, jeśli miał umrzeć przy boku Shino. I choć takie myśli były złe, starał się znaleźć w tym nawet jakąś otuchę: nie będzie musiał żyć z ciężarem nienawiści… w każdym razie niechęci, w jaką niewątpliwie przemieni się sympatia Shino, gdy dowie się jego o uczuciach. Co prawda ciężko było sobie wyobrazić tego serdecznego Shino, który zdawał się kochać cały Tekkadan – nawet jeśli czasem wyrażał to w sposób szorstki czy wręcz dotkliwy – jak odwraca się od Yamagiego i kończy ich znajomość, niemniej pewne było, że skończy się cała otwartość, jaką w kontaktach z nim do tej pory prezentował.
Marzenia marzeniami, ale Yamagi był całkowicie przekonany o tym, że Shino nigdy nie odwzajemni jego uczuć, więc ich świadomość bez wątpienia napełni go dyskomfortem. Nie było szansy, by Shino – który tak radośnie oddawał się płatnej miłości i bez najmniejszego skrępowania relacjonował innym swoje przygody z kobietami – mógł interesować się mężczyznami czy choćby dopuszczać do siebie myśl o jakiejś bardziej intymnej relacji z innym chłopakiem. I kropka. To było powodem, dla którego Yamagi milczał przez te wszystkie lata i trzymał swoją miłość w tajemnicy. Teraz wreszcie – kiedy koniec był już blisko – będzie mógł mu powiedzieć.
Nie, kiedy patrzeć na sytuację z tej perspektywy, nie wyglądała tragicznie.
Na razie jednak patrzył głównie na twarz Shino – było to znacznie lepsze zajęcie niż bezproduktywne rozważanie nieciekawego stanu rzeczy. Większość czasu spędzał przy kapsule leczniczej ze wzrokiem utkwionym w nieprzytomnym przyjacielu. Nie nudziło go to ani trochę – przeciwnie, pierwszy raz w życiu miał okazję przyglądać mu się bez skrępowania. Dotąd rzucał mu jedynie ukradkowe spojrzenia, patrzył tylko z oddali, unikając bezpośredniego kontaktu wzrokowego. Bał się, że Shino wyczyta z jego wzroku to, czego nie chciał… nie mógł mu zdradzić. Teraz jednak miał całe godziny, może nawet całe dnie, by chłonąć jego wizerunek (i jednocześnie przekonywać się o błyskawicznym leczeniu, jakie dokonywało się za sprawą nanomaszyn: większość siniaków już zbladła, opuchlizna znikła zupełnie, a po zranieniach pozostały ledwo widoczne czerwone kreski na skórze – a wszystko w ciągu zaledwie dwóch dni!). Pociągła twarz, skore do śmiechu usta, oczy – obecnie zakryte powiekami – które normalnie lśniły najróżniejszymi emocjami. Nawet uszy, na co dzień przebite kolczykami, które teraz usunięto, wydawały się Yamagiemu niezwykle pociągające. Od jak dawna marzył, by przesunąć dłońmi wzdłuż jego szyi, dotknąć tych uszu, a potem wsunąć palce w nastroszone włosy i przekonać się, czy jednak nie są miększe, niż się pozornie wydawały… Czasem nawet – w przypływie beznadziejnego i zupełnie nietypowego optymizmu – wierzył, że Shino pozwoliłby mu na to, zamiast go odepchnąć albo dać mu w zęby.
Na początku, kiedykolwiek miał takie fantazje, nie był w stanie pokazać się Shino na oczy przez dwa, trzy dni. Z czasem nauczył się perfekcyjnie panować nad swoim wyrazem twarzy, co okazało się bardzo przydatne – i niezbędne – kiedy mianował się osobistym mechanikiem asa Tekkadan i zajmował wszystkimi pilotowanymi przez niego maszynami. Shino prawdopodobnie nie uwierzyłby, gdyby dowiedział się, jakimi myślami zaprzątnięty był jego mechanik podczas pracy… Tylko w ostatnich dwóch latach, które jeszcze bardziej zacieśniły ich współpracę – w sytuacjach, które okazały się wymagać bliższego kontaktu, także fizycznego – Yamagi musiał się bardzo pilnować. Te chwile, które spędzał z Shino razem w kokpicie – czasem nawet, o zgrozo, siedząc mu na kolanach – były prawdziwą torturą. Wymagało całego jego opanowania, by nie rzucić się na Shino i nie zrobić czegoś nieprzyzwoitego… nie, by w ogóle nie
myśleć o takich rzeczach, inaczej Shino mógłby się zorientować. Ostatecznie Yamagi był, przynajmniej pod względem fizjologicznym, zupełnie normalnym nastolatkiem…
– Zamęczysz się zamartwianiem się o niego – w jego myśli wdarł się znajomy głos kapitana Mettela. – Rozumiem, że możesz czuć się winny…
– Mnie ten obrazek bardziej przypomina dziewczynę nad swoim ukochanym – przerwał mu bezceremonialnie drugi głos, którego Yamagi dotąd nie słyszał.
– W Tekkadan mamy prawo kochać kogo chcemy – odpowiedział bez zastanowienia, unosząc wzrok na przybyłych. Następne słowa dodał jednak już z pełną świadomością i wręcz zaczepnie: – Wy w Gjallarhornie nie?
Ku jego nieuświadomionej satysfakcji, zadowolony wyraz na twarzy nieznajomego żołnierza zniknął, zastąpiony całkowitym osłupieniem, kapitan Mettel natomiast nieoczekiwanie parsknął śmiechem.
– Jeden zero dla pilota Shino – zawołał wyraźnie ubawiony. – To jest mój zastępca, porucznik Brennan Starnord. Ma niewyparzony język, musisz mu wybaczyć.
Yamagi patrzył przez chwilę na rzeczonego porucznika, który usiłował przybrać bardziej naturalną minę, a nawet postarał się o uśmiech – jak się później okazało, to właśnie była jego naturalna mina.
– Nie ma czego wybaczać – odpowiedział spokojnie, nawet z godnością, nie odrywając wzroku od mężczyzny. Potem jednak zmrużył lekko oczy. – Tyle tylko, że nie jestem dziewczyną.
– O to właśnie mi chodziło – stwierdził pewnym tonem kapitan Mettel.
– Nie miałem nic złego na myśli! – Porucznik Starnord uniósł ręce w obronnym geście, choć tak naprawdę nie wydawał się szczególnie skruszony. – Wręcz przeciwnie, skomentowałem tylko…
– Dobrze, już wystarczy, Bren – przerwał mu kapitan Mettel. – Nie interesują nas twoje prywatne poglądy. Jesteśmy tutaj służbowo i starajmy się zachować pozory profesjonalizmu. Zwłaszcza w obecnej sytuacji.
Ta ostatnia uwaga wywołała spodziewany efekt. Porucznik Starnord wyraźnie spoważniał i nic więcej nie powiedział.
– W obecnej sytuacji…? – powtórzył Yamagi cicho, czując ogarniający go chłód. – Czyżby już nadeszła decyzja o naszej egzekucji?
Teraz to na twarzy kapitana, który właśnie usiadł na krześle – porucznik oparł się o framugę drzwi – pojawił się wyraz zaskoczenia.
– Na bogów, nie! – wykrzyknął w odpowiedzi. – Miałem na myśli ogólne okoliczności, nic poza tym. Prawdą jest, że admirał Elion wyruszył na Marsa, by – skrzywił się – doprowadzić tę wojnę do takiego końca, jaki mu odpowiada. Zabrał ze sobą tylko część sił. Czwarta Flota wróciła do bazy, co bardzo cieszy naszego dowódcę, który od samego początku był przeciwny całej tej operacji.
– Hej – odezwał się porucznik Starnord, a w jego głosie brzmiała niepewność. – Mówisz za dużo, Nix…
– Nie wyjawiam żadnych tajemnic wojskowych – odparł z miejsca kapitan Mettel, nie odrywając wzroku od Yamagiego. – Pilot Shino dowiedziałby się tego od każdego, kogo by zapytał na pokładzie tego okrętu. Poza tym ta kwestia dotyczy jego samego, więc chcę być szczery.
Porucznik Starnord nie kontynuował tematu, odgarnął tylko z czoła lok brązowych włosów i sprawiał wrażenie nadąsanego, choć wydawało się, że głównie na pokaz. Yamagi przenosił spojrzenie między dwoma oficerami i – mimo zdenerwowania – nie mógł oprzeć się refleksji, że muszą się znać od dawna i bardzo dobrze rozumieć. Porucznik wydawał się nieco młodszy od kapitana, choć może było tak za sprawą jego sposobu bycia, w którym wyraźnie dominowała skłonność do przesadnych – prawdopodobnie udawanych – emocji. Wystarczyło popatrzeć na jego zielone, nakrapiane żółto oczy, by ujrzeć cień śmiechu, czający się za pozorną powagą.
– Wracając do podstawowego problemu – powiedział energicznie; już porzucił manierę oburzenia. – Może gdybyście okazali się dezerterami z pragnieniem dołączenia do nas, wówczas uniknęlibyście nieprzyjemności? – zasugerował.
Yamagi zamrugał, skonfundowany taką propozycją. Dezerterami? Po prawdzie w jego przypadku to się nawet zgadzało, ale Shino byłby ostatnim, który zgodziłby się opuścić Tekkadan. Poza tym… Dezerterami do armii Gjallarhornu? Tego nawet sam Yamagi, którego przywiązanie do grupy nie było zbyt mocne, by nie zaakceptował – nie kiedy ten sam Gjallarhorn właśnie usiłował doprowadzić Tekkadan do zagłady. No i miał jeszcze na tyle szacunku dla samego siebie, by nawet nie dopuszczać myśli, że miałby się uratować kosztem towarzyszy. Coś takiego byłoby jawną zdradą, a nawet on nie był tak podłym człowiekiem.
– Bren, zapominasz, że oni nie są żołnierzami – zauważył kapitan Mettel, zanim jeszcze Yamagi pokręcił głową w geście odmowy. – Nie należą do żadnego wojska, z którego mogliby zdezerterować w szeregi innego.
– To prawda, ale i tak mogliby do nas dołączyć. Z takich pilotów moglibyśmy mieć tylko korzyść – zauważył porucznik Starnord. – Jeśli grupie dzieciaków udało się prowadzić regularną wojnę z Arianrhod, nawet przez krótki okres, musi to o czymś świadczyć. I nie sądzę, by świadczyło o
naszym braku talentu.
– Brenowi czasem uda się powiedzieć coś miłego – rzucił jego przełożony do Yamagiego.
– Czasem?! – zawołał porucznik z oburzeniem, które chociaż tym razem nie brzmiało na udawane.
– Nie zamierzam dołączać do Gjallarhornu – oświadczył Yamagi, gdy wreszcie udało mu się odezwać.
Kapitan kiwnął głową.
– Powiedz mi zatem, pilocie Shino:
co zamierzasz? – zapytał. – Czym planujesz zająć się w przyszłości?
– Zakładając, że czeka mnie jakaś przyszłość, a nie egzekucja? – upewnił się Yamagi, dziwiąc się, że może mówić tak spokojnie.
Kapitan Mettel znów zmarszczył czoło, nawet jego zastępca odpowiedział zdumionym spojrzeniem.
– Coś ty się tak uczepił tej egzekucji?
– Wolę się nastawić na najgorsze, co może mnie spotkać, gdy znalazłem się w rękach wroga, który zaprzysiągł mojej organizacji zagładę.
– To nie jest śmieszne – stwierdził porucznik.
– Nie miało być.
– Odkładając na bok kwestie humorystyczne bądź nie, czy mógłbyś mi odpowiedzieć? – poprosił kapitan Mettel.
Yamagi kiwnął głową, tyle się kapitanowi należało. Kiedy jednak naprawdę zastanowił się nad pytaniem, zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie udzielić odpowiedzi. Pomijając ewentualną egzekucję czy jej brak… przyszłość jawiła mu się jako niewiadoma, której nie było sensu planować. Przyszłością mógł się zająć wtedy, gdy już się zdarzyła, gdy do niej dotarł. Jego życie opierało się na byciu tu i teraz, na skupianiu się na chwili obecnej i tym, co mógł zrobić. Nigdy nie miał pełnej kontroli… pełnej wolności, by decydować za siebie. Czym innym były wyobrażenia, a czym innym konkretne zamierzenia i prowadzące do nich postanowienia.
– Ja… nie potrafię powiedzieć – wydusił w końcu z udręką; wiedział, że nie ma żadnych podstaw, by mu uwierzono.
Kapitan przypatrywał mu się uważnym wzrokiem.
– Zapytam zatem inaczej: czy planujesz wrócić do Tekkadan i dalej prowadzić wojnę podjazdową z większym od siebie przeciwnikiem, mieszać w sytuacji politycznej naszego świata i zaburzać porządek, którego wszyscy tak naprawdę pragną?
Yamagi spojrzał na niego, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Kapitan Mettel patrzył mu z oczy i spokojnie czekał na jego odpowiedź. Uśmiechał się niemal dobrotliwie, jakby to, co właśnie powiedział, było żartem, choć prawdopodobnie była to najważniejsza rzecz, jaka mogła paść w ich wszystkich rozmowach. Porucznik Starnord w tle miał na twarzy wyraz napięcia.
Yamagi potrząsnął głową.
– Tekkadan nigdy nie planował mieszać się do polityki – odparł bezradnie. – Chcieliśmy być po prostu firmą ochroniarską, ale z jakiejś przyczyny wdaliśmy się w otwartą wojnę z Gjallarhornem. Nie wierzę, by ktokolwiek w naszej grupie pragnął tego, co się stało. Wydarzenia po prostu nas przerosły. Nasz dowódca myślał o naszym dobru, chciał nam zapewnić pozycję, ale decyzje, które podjął, doprowadziły do naszego upadku. Nikt tego tak naprawdę nie chciał – zapewnił.
Zamrugał, oczy nagle zaczęły go piec. Oblicze kapitana Mettela rozmyło się i spuścił wzrok.
– To nie jest tak, że uważam nas za ofiary niesprawiedliwości albo że nas zmanipulowano… – Przez umysł przeleciała mu piękna i jakże chłodna twarz McGillisa Fareeda. – No, może trochę. Jednak te decyzje należały do nas i jesteśmy odpowiedzialni za nasz los. Tylko że teraz wydaje mi się, że o wszystkim zadecydował jakiś koszmarny przypadek… Wydarzenia nie wynikły z naszej złej woli czy wywrotowej ideologii… Nasza organizacja to po prostu rodzina, która pragnęła trzymać się ze sobą… i dlatego wszyscy razem spadliśmy w dół. Szliśmy za naszym przywódcą… ale nie dlatego, że nam rozkazywał, tylko że było to dla nas oczywiste. Byliśmy rodziną – powtórzył zduszonym szeptem i otarł oczy.
Zdawał sobie sprawę, że mówi strasznie chaotycznie. Czy ktoś w ogóle był w stanie go zrozumieć? Nie mógł jednak tutaj przerwać. Przez chwilę próbował zapanować nad swoim głosem, a kiedy był już pewien, że jest w stanie mówić, kontynuował, choć wciąż bardzo cicho:
– Tekkadan nie przetrwa. A nawet jeśli jakimś cudem zdoła, nie będzie tam dla mnie miejsca. Ale nie przetrwa. Naszą jedyną szansą jest zniknąć i rozpocząć nowe życie. Znaleźć sobie własne rodziny, skoro musieliśmy opuścić tę, którą dotąd mieliśmy. Ta rodzina kiedyś ocaliła nas wszystkich, ale teraz musimy ocalić samych siebie, jeśli tylko zdołamy, i dorosnąć. Mamy wystarczające umiejętności, żeby sobie poradzić. Jesteśmy mechanikami, pilotami, znamy się na korzystaniu z broni, nawet trochę na biznesie. Możemy być kierowcami, operatorami maszyn albo ochroniarzami. Zatrudnimy się w przemyśle albo sektorze usług, albo w handlu. Poradzimy sobie.
Uniósł wzrok na kapitana. Czuł się bardzo zmęczony.
– Czy twój przyjaciel powiedziałby to samo? – usłyszał kolejne pytanie.
Yamagi zastanowił się nad tym, a potem kiwnął głową.
– Nawet jeśli nie, to z całą pewnością go przekonam – zaręczył. – Czy taka odpowiedź pana zadowala?
Kapitan Mettel pokiwał głową.
– W zupełności – odrzekł krótko, po czym niespodziewanie wstał i machnął na swojego zastępcę, by udać się do wyjścia. – Słyszałem, że twój przyjaciel będzie mógł już jutro opuścić kapsułę leczniczą – powiedział jeszcze od drzwi, a potem nawet uśmiechnął krótko. – To dobra wiadomość, prawda?
Przez tę godzinę, w czasie której rozmawiali, z twarzy Shino zniknęły ostatnie ślady obrażeń. Organy wewnętrzne goiły się z pewnością wolniej, ale nie ulegało wątpliwości, że ciało Shino w przyspieszonym tempie wracało do zdrowia. Oddzielony od bodźców zewnętrznych Yamagi stracił rachubę czasu, nie wydawało mu się jednak, by przebywali na okręcie Gjallarhornu dłużej niż trzy dni. Cieszyła go taka poprawa, ale Shino wciąż nie odzyskał przytomności. Lekarz zapewniał, że w badaniach nic nie wskazuje na trwałe uszkodzenie mózgu, więc odzyskanie świadomości jest sprawą pewną, niemniej Yamagi był zaniepokojony. Shino, który leżał spokojnie i bez kontaktu już przez kilka dni, był dowodem, że ze światem coś jest zdecydowanie niedobrze. Była najwyższa pora, by otworzył oczy i wypełnił się tą niewiarygodną energią, którą emanował na co dzień – by stanął na nogi i szybko wrócił do siebie, znów był człowiekiem, który wydaje się przebywać w kilku miejscach naraz i zawsze wie o wszystkim, co dzieje się w jego otoczeniu.
Po rozmowie z kapitanem Mettelem i porucznikiem Starnordem Yamagi czuł się bardzo zmęczony, jednak potem zdał sobie sprawę, że dzięki niej odrobinę zmienił się jego punkt widzenia. Wciąż nie odważył się porzucić myśli o egzekucji, jednak pytanie kapitana o przyszłość – pytanie, na które nie potrafił odpowiedzieć, a jednak to zrobił – nadało mu jakieś ramy. Pozostawiło go z jakąś wizją, nawet jeśli wciąż była ona bardzo niewyraźna. Tak jak powiedział: każdy w Tekkadan miał umiejętności, dzięki którym poradzi sobie w życiu. On sam, gdy pozwolił sobie nad tym pomyśleć, bez wątpienia widziałby siebie jako mechanika w jakimś małym warsztacie. Wiedział, że musi się jeszcze dużo nauczyć, ale praktyki i doświadczenia miał już cztery lata.
Cztery lata… Tyle ile miał też doświadczenia w miłości… choć była przecież jednostronna, więc chyba trudno było nazywać to doświadczeniem, jak zaraz przypomniał mu ironiczny umysł.
Yamagi zawsze miał wrażenie, że jego życie zaczęło się tamtego dnia, kiedy zakochał się w Shino. Z pierwszych lat życia zostało mu tylko kilka zamazanych obrazów przemocy – tak naprawdę nie chciał tego pamiętać. Późniejsze lata wypełnione były pracą w CGS, ale i z tym okresem łączyły się wspomnienia braku bezpieczeństwa, rozdawanej ciężką ręką przełożonych dyscypliny oraz nieustannego prześladowania przez starszych i mocniejszych kolegów. Yamagi, ze swoją drobną sylwetką, zawsze sprawiał wrażenie kilka lat młodszego – w wieku lat dwunastu nikt nie dawał mu więcej niż dziesięć. Co gorsza, z tymi delikatnymi rysami twarzy jeszcze bardziej odstawał od silnych kolegów, którzy na każdy sposób, przeważnie brutalny, usiłowali potwierdzić swoją męskość. Całości dopełniało ciche i spokojne usposobienie, dzięki którym stanowił doskonały obiekt do prześladowań: drwin w najlepszym i fizycznego znęcania się w najgorszym przypadku. Dziewczyna było najłagodniejszym przezwiskiem, jakie mógł wtedy usłyszeć.
To Norba Shino jako pierwszy dostrzegł jego krzywdę – dostrzegł i
zareagował. Shino, który sam wierzył w swoją siłę, uważał za naturalne, że trzeba nad nią panować. Nie akceptował tego, że silny może się znęcać nad słabszym – przeciwnie, właśnie coś takiego uważał za oznakę słabości. Według jego zasad nie było niczym złym rzucać wyzwanie silniejszym od siebie, bo dzięki temu można było się wzmocnić – dlatego nieustannie chodził poobijany – razy starszych też przyjmował w duchu rywalizacji, nie pozwalając nikomu zachwiać swoim ego, jednak zdawał sobie sprawę, że to, co dla niego było okazją do rozwoju, dla kogoś innego może być torturą. Shino miał swój honor i to czyniło go moralnie dobrym i sprawiedliwym, nawet kiedy miał tylko czternaście lat, choć wyglądał na więcej niż szesnaście.
Ten silny Shino zauważył więc słabego Yamagiego i postanowił zmienić jego sytuację, i znalazł najlepsze rozwiązanie: wystarał się o przeniesienie go do sekcji technicznej. Krzepa z całą pewnością była u mechaników pożądana, jednak jeszcze bardziej liczyły się rozum i sprawne palce. Poza tym nawet najbardziej narwany brutal zastanowiłby się dwa razy, zanim naraziłby się szefowi Yukinojō, podnosząc rękę na któregoś z jego pracowników. W ten sposób wszyscy byli zadowoleni: Yukinojō zyskał zdolnego i wdzięcznego pomocnika, Shino zadowolenie z dobrego uczynku, Yamagi zaś znalazł swoje miejsce, bezpieczeństwo i pierwsze w życiu osoby, którym mógł zaufać.
Na jego uczucie do Shino składały się więc wdzięczność, podziw i bardzo wiele innych emocji, których nawet nie próbował analizować. Shino był dla niego słońcem, które zakończyło noc trwającą tak długo, że nawet nie pamiętał poprzedzającego ją dnia. Czasem, kiedy chciał być wyjątkowo romantyczny, mówił sobie, że to przeznaczenie – sam z siebie nie zasłużył na pomoc i uwagę, jaką otrzymał, musiała więc działać tutaj jakaś wyższa siła. Zwłaszcza że Shino nie zakończył ich znajomości, oddając go pod opiekę Yukinojō, a raczej uznał go za swojego podopiecznego i obdarzył bezwarunkową sympatią. Było to dla Yamagiego trudne do przyjęcia – ponieważ zawsze uważał się za nic niewartego, miał olbrzymi kompleks niższości wobec swojego wybawcy – ale z drugiej strony cieszyło go ogromnie, bo przecież co może być na świecie lepszego od możliwości spędzania czasu z osobą, którą się podziwia i kocha? Z czasem nauczył się przyjmować towarzystwo Shino za coś naturalnego, nauczył się nawet pomału uśmiechać. Nauczył się choć trochę wierzyć w siebie i cenić przynajmniej swoje umiejętności. Niczego innego nie mógł Shino zaproponować, więc chociaż jako mechanik chciał się sprawdzić, zajmując się jego maszynami najlepiej, jak potrafił.
Czasami – w chwilach najgłębszej rozpaczy, za którą był już tylko absurd – niemal pragnął być dziewczyną, jaką go kiedyś przezywali, jednak tak naprawdę była to dla niego abstrakcja. Nie miał pojęcia, co to w ogóle znaczy być dziewczyną – poza różnicami anatomicznymi. Był, kim był – nie istniała dla niego żadna inna opcja, żadna inna możliwość, i zupełnym bezsensem było się nad tym zastanawiać.
Następnego dnia Shino rzeczywiście został przeniesiony z kapsuły medycznej do zwykłego łóżka. No, może nie tak do końca zwykłego, bo ono też było swego rodzaju kapsułą, tyle że bez żadnej maszynerii ani płynu. Lekarze uznali, że wszystkie poważne urazy zostały zaleczone i nie ma potrzeby, by dłużej zajmowały się nim nanomaszyny; nie widzieli też powodu dla prowadzenia dalszego monitoringu jego funkcji życiowych. Jedynym zabiegiem, jakiego wciąż potrzebował, było żywienie, do czego wystarczało dożylne podanie roztworu wysokoenergetycznego raz na dobę. Yamagi nie mógł się nadziwić tempu, w jakim to wszystko się odbyło – i w skrytości pogratulował sobie pomysłu, by prosić o pomoc Gjallarhorn. Niech tylko Shino wreszcie otworzy oczy, wówczas jego szczęście będzie absolutne – nieważne, jaki koniec ich potem czekał. Na razie znajdował otuchę w tym, że w końcu może usiąść przy jego boku i trzymać go za rękę, i szeptać mu wszystkie słowa zachęty, jakie mógł przywołać, by przywrócić go do przytomności.
Następnego dnia – a przynajmniej tak mu się wydawało – odwiedził go kapitan Mettel ze swoim zastępcą. Pierwszy zachowywał uprzejmy profesjonalizm, drugi wydawał się niedorzecznie rozczulony widokiem, jaki miał przed oczami, to znaczy Yamagim przy łóżku Shino i z jego ręką w swojej. Yamagi uznał, że porucznik Starnord jest dziwnym człowiekiem.
Jeśli jednak sądził, że limit dziwności na ten dzień został wyczerpany, okazało się to największą pomyłką w ocenie sytuacji, jaką kiedykolwiek popełnił, i dowiedział się tego w momencie, gdy kapitan bez zbędnych ceremonii oświadczył:
– Dziś opuścicie nasz okręt i gdziekolwiek się udacie, życzę wam wszystkiego dobrego.
Przez następne pół minuty Yamagi był w stanie tylko wpatrywać się w niego, usiłując zrozumieć słowa, które właśnie usłyszał, i kompletnie w tym zawodząc, gdyż żadną miarą nie wiązały się z egzekucją czy jakąkolwiek inną karą.
– Nie rozumiem – wykrztusił w końcu.
– Mój dowódca już na samym początku upoważnił mnie do zajęcia się sprawą was dwojga i w żadnej chwili nie odwołał rozkazu – powiedział kapitan Mettel. – Tylko do mnie należy decyzja odnośnie waszego losu i taką właśnie podjąłem. Nie widzę żadnego powodu, dla którego nie moglibyście opuścić naszego okrętu. Zostajecie zwolnieni. Nie traktuję was jako jeńców. Jesteście cywilami, których zabraliśmy na pokład w czasie starcia z wrogimi siłami. Nie stanowicie żadnego zagrożenia dla Gjallarhornu czy dla ogólnego porządku. Nawet jeśli byliście w organizacji, która weszła w konflikt z naszą, nie ma żadnych prawnych podstaw, by was zatrzymywać.
Yamagi otworzył usta, ale kiedy niemal wyrwało mu się: "Ale egzekucja…?", ponownie je zamknął – nie mógł robić z siebie idioty większego, niż już zrobił – i skupił na tym, co usłyszał.
Nie było podstaw…? Zwolnieni…? Wszystkiego dobrego…? Usiłował to przetworzyć, ale po prostu nie był w stanie zebrać myśli, zdawało mu się, jakby nagle znalazł się w innej rzeczywistości. Mógł tylko przenosić ogłupiały wzrok między dwoma oficerami i mieć nadzieję na jakieś wyjaśnienie.
Porucznik Starnord uśmiechnął się szeroko, a potem uniósł kciuk w górę i powiedział radośnie:
– Gratulacje!
– Sugeruję tylko, byście uczynili to w miarę szybko – dodał kapitan Mettel tonem, w którym brzmiało więcej emocji niż przed chwilą. – Każdy z nas uważałby za godne ubolewania, gdybyśmy w międzyczasie otrzymali nowe instrukcje… na przykład od admirała Eliona z kwatery głównej.
Yamagi drgnął.
– Ale… Dlaczego? – zapytał bezradnie, a potem wziął się w garść. – Nie znaczy to, że wolałbym egzekucję. Po prostu… chciałbym wiedzieć.
Dwaj oficerowie spojrzeli po sobie. Porucznik Starnord nonszalanckim gestem zamknął drzwi do pokoju.
– Nasz admirał… mam na myśli dowódcę Czwartej Floty… nie jest radykałem. Wręcz przeciwnie, uważa się za humanistę – powiedział ciszej kapitan Mettel. – Prawdopodobnie pod jego flagą gromadzą się ludzie o podobnych przekonaniach. Wojna z dziećmi to coś, co sprzeciwia się jego ideałom, i nie tylko jego. Od samego początku tej kampanii był bardzo niezadowolony, a wasze przybycie tutaj jedynie pogorszyło mu humor. Kazał mi zająć się wami z największą dyskrecją i nie chciał nic więcej o tej sprawie słyszeć. Oczywiście o żadnej egzekucji nigdy nie było mowy, nikt nawet o tym nie pomyślał… może poza tobą i przepraszam, że wcześniej nie wyprowadziłem cię z tego błędnego przekonania.
Uśmiechnął się lekko samym kącikiem ust, ale szybko ponownie spoważniał.
– Będę z tobą szczery, tak ty byłeś szczery ze mną wczoraj, pilocie Shino. Spotkanie z wami mną wstrząsnęło. Wiedzieliśmy, że McGillis Fareed wciągnął do swojej rebelii organizację składającą się z młodych osób, ale… Kiedy widzi się tylko okręty i maszyny bojowe, wtedy można jeszcze zapomnieć, kto je pilotuje. Jednak kiedy już stanie się twarzą w twarz z dziećmi z tych okrętów i maszyn, nie da się dłużej zamykać oczu. Powiedziałem ci na początku, że Gjallarhorn przestrzega prawa, by chronić porządek i pokój. Egzekucja cywili, w dodatku małoletnich, stoi w całkowitej niezgodzie z tymi czy w ogóle jakimikolwiek moralnymi zasadami. Jest po prostu zła, nieważne jak ją argumentować. To prawda, że podjęliście błędne decyzje, które doprowadziły do wielu tragedii, ale na świecie nie ma ludzi nieomylnych i my też się za takich nie uważamy. Przemoc nie jest rozwiązaniem problemów. Wielu uważa, że admirał Elion tym razem zapędził się za daleko w bronieniu pozycji Gjallarhornu, choć normalnie jest mądrym człowiekiem o trzeźwym spojrzeniu i ostatnie, co można mu przypisać, to żądza władzy czy jej nadużycia. Pozostaje mieć nadzieję, że po tym pożałowania godnym incydencie wróci do swojej umiarkowanej polityki.
Pokręcił głową.
– Ale nie mieliśmy rozmawiać o Rustalu Elionie, tylko o waszej sytuacji. Dopilnujemy, by twój przyjaciel znalazł się bezpiecznie na pokładzie promu, którym przylecieliście. Właściwie nic prostszego: weźmiecie tę kapsułę, jest przecież mobilna. Jesteś w stanie pilotować statek, prawda?
Yamagi kiwnął głową, cały czas usiłując się skupić. Docierało do niego może co drugie zdanie, gdyż wciąż czuł się potwornie przytłoczony tym, co usłyszał na początku, i wciąż temu nie dowierzał. Spodziewał się, że za chwilę ktoś powie: "Żartowaliśmy tylko". Kapitan Mettel mówił jednak dalej:
– W naszym systemie pozostanie informacja tylko o tym, że na krótko zatrzymała się u nas jednostka cywilna, której dokładnych danych zapomniano zapisać, być może w wyniku jakiegoś błędu, bo takie rzeczy się niestety zdarzają. O waszej obecności tutaj wiedzą tylko nasz admirał, oficer łączności, który odebrał wasze zgłoszenie, ekipa medyczna i my z sekcji ochrony. Szansa, że ktoś poza tym okrętem będzie o was wiedział, jest raczej znikoma, a jeszcze mniejsza, że komuś przyjdzie do głowy robić jakąkolwiek inspekcję, jednak niczego nie można być zupełnie pewnym.
Yamagi wpatrywał się w niego bez słowa.
– Nie będę sugerował wam żadnego kierunku podróży, odradzam jedynie powrót na Marsa – kontynuował kapitan. – Do komputera waszego promu wprowadzono już hasło, które zapewni wam nieograniczone prawo do podróżowania na wszystkich szlakach i lądowania na wszystkich obiektach będących pod jurysdykcją Gjallarhornu. Wystarczy przesłać je kontroli lotów na granicy czy komukolwiek, kto tego zażąda. – Wyciągnął zza paska płaski przedmiot. – Tutaj rekompensata za to, że przetrzymywaliśmy was bezprawnie na naszym okręcie cały tydzień. Powinno wam zapewnić zakwaterowanie, wyżywienie i podstawowe wydatki na pół miesiąca. To zwykła karta płatnicza, pozbawiona jakichkolwiek danych poza sumą zawartych środków, czyli… – wymienił kwotę.
Yamagi spojrzał na niego z niedowierzaniem, usiłując jednocześnie zignorować tłukącą się w tyle głowy myśl: "Tydzień? Byliśmy tu cały tydzień?".
– Przecież zapewniliście nam pomoc… wyżywienie, opiekę medyczną… wszystko. Jaka rekompensata…? – wydusił.
– To standardowa procedura w takim wypadku – odpowiedział kapitan Mettel spokojnym tonem. – A usługi, jakich wam obu udzieliliśmy, gwarantuje przecież Konwencja 3-9. Zostałyby zapewnione niezależnie od tego, jaka zapadłaby ostateczna decyzja w kwestii waszego losu.
Yamagi milczał, starając się ogarnąć w tej niespodziewanej sytuacji. W końcu zaczęło do niego docierać, co się właśnie stało. I co miało się stać jako następne.
Muszą opuścić ten okręt. Opuszczą go. On i Shino. Ta myśl wreszcie pomogła mu skupić uwagę. Był odpowiedzialny za Shino. Musiał zrobić wszystko, by zapewnić mu bezpieczeństwo, miejsce do odzyskania zdrowia… Musiał wykorzystać wszystkie środki, każdą pomoc – to było oczywiste.
Wyciągnął rękę – drżała widocznie – i wziął z palców kapitana kartę płatniczą. Został nagrodzony krótkim uśmiechem aprobaty.
– Potem będziecie musieli sami zadbać o siebie – powiedział kapitan. – Niestety żadnej innej pomocy nie możemy wam zagwarantować, gdyż najlepsze dla was będzie jak najszybciej stracić z nami kontakt… zejść z radaru Gjallarhornu. Nie wiadomo, kiedy Rustal Elion wyda rozkaz o aresztowaniu każdego członka Tekkadan pod takim czy innym zarzutem. Możemy się jednak pocieszać, że prawo nie działa wstecz, a podczas swojej obecności tutaj byliście tylko cywilami, którym nie postawiono żadnych zarzutów – podkreślił. – Tak czy inaczej, im mniej będziemy wiedzieć o waszym ewentualnym miejscu pobytu, tym lepiej, tak na wszelki wypadek.
– Ale może kiedyś wpadniemy na siebie przypadkiem jako dobrzy przyjaciele…? – zasugerował półgłosem porucznik Starnord ze swego miejsca przy drzwiach.
– Bren, na wszystkich bogów… – Kapitan Mettel obejrzał się na niego. – Czy mógłbyś być poważny chociaż przez pięć minut?
– One właśnie minęły.
Kapitan westchnął głęboko, teatralnie.
– Przepraszam za ten element komediowy – mruknął, wskazując kciukiem za siebie i ponownie wracając spojrzeniem do Yamagiego. – Choć faktem jest, że porucznik Starnord okazał pełne wsparcie dla tego planu i pomógł mi podjąć ostateczną decyzję.
Yamagi zerknął na rzeczonego porucznika, który wręcz promieniował zadowoleniem, a potem spuścił głowę, pozwalając, by włosy spadły mu na oczy. Ponownie złapał za rękę Shino i ścisnął.
– Ja… dziękuję – wyszeptał. – Poradzimy sobie. W ciągu dwóch tygodni Shi… On stanie na nogi, będę mógł iść do pracy. Mogę też sprzedać statek, to nam zapewni środki na dłużej. Na pewno poradzimy sobie. Naprawdę… naprawdę dziękuję.
Nie był w stanie nic więcej powiedzieć, jego gardło ścisnęło się i wiedział, że sprawiło to uczucie wdzięczności, na które nie był przygotowany – razem z uczuciem winy. Jak mógł do tej pory nie zauważyć, że dwaj oficerowie robili wszystko, by zagwarantować im bezpieczeństwo – teraz i później? Może zresztą wiedział to, ale tylko podświadomie. Kiedy tu przyleciał, był taki pewny siebie, tak przekonany, że w każdej sytuacji zachowa spokój, nie pozwoli choćby jednej emocji pokazać się na jego twarzy, a wszystko, co powie, będzie mieć na celu zmylenie przeciwnika. Kiedy jednak już tu był, zabrakło jednego: uczucia, że otaczają go wrogowie, które utrzymywałoby jego uwagę na wysokim poziomie i gwarantowało stałą czujność. To wyjaśniało, dlaczego ciągle robił pomyłki i wypadał z kamuflażu, rozkojarzał się i w niezamierzony sposób mówił prawdę.
Teraz stało się dla niego zupełnie jasne, że kapitan Mettel od początku usiłował znaleźć rozwiązanie sytuacji, które będzie z korzyścią przede wszystkim dla niego i Shino. Yamagi spodziewał się wrogów, a spotkał po prostu ludzi. Wiedział, że nie znajdzie słów, którymi mógłby im wystarczająco podziękować – tak samo, jak nigdy nie będzie w stanie odwdzięczyć się za pomoc, którą otrzymał.
Ledwo słyszalny jęk przerwał ciszę, a palce, które ściskał obiema dłońmi – o wiele za mocno, jak sobie nagle zdał sprawę, widząc, że posiniały – poruszyły się lekko. Wbił spojrzenie szeroko otwartych oczu w twarz Shino, w której zatrzepotały powieki. Żadnej innej reakcji nie doczekał – wypłynięcie z głębokiej nieświadomości trwało tylko chwilę, jednak ta chwila sprawiła, że on sam wydobył się z oszołomienia, w którym przebywał przez ostatnie pół godziny. Zupełnie jakby życie ponownie ruszyło dalej po krótkim zatrzymaniu, a potworny ciężar, który przygniatał jego barki przez ostatnie dni – przynajmniej od początku tej koszmarnej bitwy – zelżał tak, że był w stanie go unieść.
Delikatnie ułożył ramię Shino na posłaniu – lekko pogłaskał przy tym grzbiet jego dłoni – wyprostował się i uniósł wzrok. Podszedł do kapitana Mettela i wyciągnął rękę.
– Tak naprawdę nie byłem z panem szczery, kapitanie – powiedział cicho, ale zdecydowanie. – W każdym razie nie do końca i mam nadzieje, że mi pan to wybaczy. To ja jestem Yamagi Gilmerton, a mój przyjaciel to Norba Shino.
Kapitan ujął jego dłoń i uścisnął… a w następnej chwili podniósł ją i obrócił wnętrzem w górę, by się jej przyjrzeć. Nie wydawał się ani trochę zaskoczony.
– Dzielny, szesnastoletni mechanik, który uratował swojego pilota, nie odwrotnie? – zapytał ze swoim krzywym uśmiechem, puszczając jego rękę ze śladami smaru w zagięciach skóry oraz zgrubieniami charakterystycznymi dla osoby używającej na co dzień narzędzi, które pojawiły się tam, zanim jej właściciel nauczył się pracować w rękawiczkach.
– Nie odwrotnie.
– A cała reszta?
Yamagi zerknął nad ramieniem na Shino, który ponownie pogrążył się w nieświadomości, a potem znów spojrzał na kapitana i uśmiechnął się lekko.
– Cała reszta się zgadza.
II
Yamagi poczuł dwie silne dłonie opadające mu na ramiona.
– Czas ruszać. Pluton egzekucyjny już czeka – powiedział żołnierz Gjallarhornu bez emocji; zasłona hełmu tylko usta czyniła widocznymi.
– Ale Shino… Muszę się nim zająć…! – zawołał w panice.
– Norba Shino zginął w ostatniej bitwie. Został zestrzelony podczas ataku na flotę Arianrhod.
– To niemożliwe! Uratowałem go! – zapewniał Yamagi, rozglądając się gorączkowo.
– Yamagi Gilmerton, pora ruszać. – Nacisk na jego ramionach zwiększył się.
– Nie, nie! Obiecał, że wróci… Obiecał mi…!
Yamagi poderwał głowę i przez chwilę łapczywie chwytał powietrze. Dopiero po minucie uczucie przerażenia odeszło, a jego oddech wrócił do normy. Otarł spocone czoło i spojrzał w bok. Pokój był ciemny, ale przez szparę w rolecie wpadało słabe światło. Shino leżał spokojnie obok i oddychał miarowo. Yamagi poczuł opadającą na niego nagłą ulgę.
Wiedział, że już nie zaśnie. Wstał i nalał sobie w kuchni wody, a potem wrócił i usiadł obok kapsuły medycznej, by patrzeć na twarz człowieka, który jako jedyny liczył się dla niego w całym wszechświecie.
Miał pierwszy koszmar od czasu bitwy z Arianrhod. Nawet jeśli bitwa wracała do niego w snach już wcześniej – na okręcie Gjallarhornu – były to tylko niewyraźne strzępy wspomnień, które nie budziły emocji. Ten sen był jednak bardzo wyrazisty. Najwyraźniej opuszczenie okrętu – należącego do wrogiej armii, co za ironia – pozbawiło go poczucia bezpieczeństwa. Tak naprawdę nie odczuwał jednak strachu, tylko determinację. Był odpowiedzialny za Shino.
Zanim opuścili okręt flagowy Czwartej Floty – Yamagi nigdy nie dowiedział się nazwiska dowodzącego nią admirała – lekarze wykonali ostatnie badanie aktywności mózgowej Shino, a jego wynik był bardzo pocieszający: zapis bardziej przypominał ten należący do osoby śpiącej niż pogrążonej w śpiączce. Prawdą było, że Shino zaczął się już wybudzać. Od czasu do czasu jego powieki drgały, podobnie jak mięśnie jego twarzy. Czasem w jego ust wydobywał się jakiś stłumiony dźwięk, czasem poruszał palcami. Lekarze byli pewni, że w ciągu kilku dni odzyska przytomność, ale gdyby tak się nie stało, Yamagi powinien udać się z nim do szpitala.
Kapitan Mettel zadbał o wszystkie chyba potrzeby dwóch zbiegów – bo jak inaczej on i Shino mieli się określać? Na promie znalazły się zapasy substancji odżywczej oraz najbardziej podstawowe racje żywnościowe, które mogły im wystarczyć na dwa tygodnie. Dostarczono też kilku kompletów cywilnej odzieży i dwa nowe skafandry, zebraną w broszurę historię leczenia Shino wraz z zaleceniami odnośnie opieki nad nim, jak również terminal komputerowy, w którym mogli wyszukać przykładowo dane dotyczące każdej kolonii, ale i wiadomości. Wśród pakunków Yamagi odkrył także dwa kubki z fantazyjnym zdobieniem w barwach Gjallarhornu, lampkę w kształcie Księżyca, kiedy ten jeszcze był pełen, oraz – o zgrozo – rozkładany model okrętu klasy Skipjack, który po wciśnięciu guzika w części rufowej zapalał się kolorowymi światełkami i wydawał dziwne dźwięki. Nie ulegało wątpliwości, że te ostatnie prezenty były od porucznika Starnorda, który chyba uznał, że Yamagiemu i Shino może się przypadkiem nudzić… albo też życzył im szczęścia na nowej drodze życia, prawdopodobnie jedno i drugie.
Yamagi zastanawiał się, czy powinien czuć się winny z powodu sympatii, którą obdarzył dwóch oficerów floty Arianrhod. Wychował się jednak pozbawiony bezpiecznej opieki dorosłych. Starsi członkowie CGS najbardziej w świecie lubili znęcać się nad dziećmi i dopiero szef Yukinojō pokazał Yamagiemu, że są dorośli, którym można ufać – choć wymagało wielu miesięcy, by Yamagi był rzeczywiście do tego zdolny. Później pojawiła się pani Merribit, której od samego początku zależało na dobrobycie chłopców z Tekkadan, choć nie bardzo potrafiła ich wspierać tak, jak tego potrzebowali. Problem z panią Merribit polegał na tym, że traktowała ich… no właśnie, jak dzieci – i tym samym negowała niejako wszystko, czym byli… czym się stali. Na tym etapie każdy z nich uważał się już za mężczyznę, który zostawił dzieciństwo daleko za sobą. Musieli dorosnąć, nie mieli innej opcji. Kiedy pani Merribit nazywała ich dziećmi, chciała ich schować pod koc i chronić przed całym wszechświatem.
A teraz zupełnym przypadkiem Yamagi trafił na dwóch dorosłych, którzy, nawet gdy nazywali go dzieckiem, nie odbierali mu wartości. Fakt, że był takim dzieckiem, owszem, przerażał ich, ale stała za tym – jak mu się wydawało – silna wiara w zasady moralne jako podstawę porządku, nie indywidualna troska czy litość. I ci dorośli oferowali mu więcej pomocy, niż sobie wyobrażał otrzymać, potraktowali go z szacunkiem, na jaki nie sądził, że zasługuje, i dołożyli wszelkich starań, by zapewnić jemu i Shino bezpieczeństwo. Jak mógł czuć do nich niechęć? W tym, co zrobili, nie było żadnej korzyści dla nich samych czy dla ich organizacji – chyba że wierzyć w to, co powiedział kapitan Mettel: że Gjallarhorn pragnie postępować zgodnie z prawem, więc każde odstępstwo od tego jest ujmą na honorze, powodem do wstydu.
Yamagi rozumiał to do pewnego stopnia. Tekkadan też kierował się pewnymi zasadami i ideałami, choć nie były one aż tak wzniosłe i w pierwszej kolejności miały na celu zapewnić grupie dobrobyt i przetrwanie. Jednak Orga miał bez wątpienia honor, i to aż za dużo, co ostatecznie doprowadziło do upadku Tekkadan. Czy jednak można było krytykować go za to, że pragnął dotrzymywać zobowiązań za wszelką cenę? Yamagi nie czuł się odpowiednią osobą, by wydawać takie oceny – zwłaszcza po tym, jak opuścił towarzyszy dla własnych celów.
Dla jednego celu – który właśnie znów poruszył się na swoim posłaniu w kapsule medycznej, a potem ponownie zapadł w głębszy sen. Yamagi przez chwilę patrzył na jego twarz, po czym wrócił do swoich przemyśleń.
Czasem zastanawiał się, co będzie z Tekkadan. Czy przetrwają atak Rustala Eliona? Co będzie z szefem i Dane'em, Eugene'em i młodszymi chłopcami? Co z Orgą? Nie odważył się zajrzeć do sieci i sprawdzić wiadomości, by dowiedzieć się, jakie przerażające siły rzucił do walki głównodowodzący Gjallarhornu. Wolał wyobrażać sobie, że z pomocą Mikazukiego i Akihiro – najsilniejszych wojowników w ich szeregach – Tekkadan stawi opór i umożliwi pozostałym ukrycie się, tak że Gjallarhorn nigdy ich nie znajdzie. I może kiedyś, kiedy zapanują lepsze czasy i rebelia McGillisa Fareeda – bo przecież tym właśnie była, prawda? – zostanie zapomniana, będą mogli wyjść z ukrycia i stać się członkami społeczeństwa. Tak jak powiedział to kapitanowi Mettelowi.
Wstał i przez szparę w rolecie wyjrzał na zewnątrz, a potem odsłonił okno do połowy. Światło przesyłane na powierzchnię Księżyca stawało się coraz jaśniejsze, zaznaczając początek dnia. Yamagi zdecydował się przylecieć najpierw tutaj i poczekać, aż Shino odzyska sprawność, zanim udadzą się dalej. Na Księżycu swoją bazę miała co prawda Arianrhod, ale jak mówiło stare przysłowie: najciemniej pod latarnią. Kapitan Mettel dał do zrozumienia, że nie powinni się obawiać pościgu – ale nawet gdyby jednak zdecydowano się ich odnaleźć, Księżyc raczej nie będzie pierwszym miejscem, w którym by ich szukano; tak przynajmniej sądził. Przyleciał do największego miasta, Serenity, i w dzielnicy robotniczej niedaleko portu kosmicznego wynajął na tydzień pokój z kuchnią. Pochłonęło to zaledwie jedną piątą środków na karcie płatniczej (choć musiał zapłacić też za miejsce postojowe dla statku). Kapitan Mettel wyraźnie miał na myśli inny poziom życia, kiedy mówił o dwóch tygodniach – ale też Gjallarhorn było organizacją elitarną i bogatą, w przeciwieństwie do Tekkadan, gdzie żyło się bardzo skromnie.
Z zapasami, w które ich zaopatrzono, nie było potrzeby wychodzenia na zewnątrz, mimo że nigdy wcześniej nie odwiedził Księżyca. Nie był tutaj po to, by zwiedzać – to, co interesowało go najbardziej, znajdowało się tutaj, w tym mieszkaniu. Myśl o opuszczeniu Shino nawet nie postałaby mu w głowie. Ponownie odwrócił się w kierunku kapsuły… w sam raz, by ujrzeć, jak Shino mruga powiekami, gdy światło słońca padło mu na twarz. Jego serce przyspieszyło momentalnie.
– Shino…!
W następnej sekundzie był przy jego boku i chwytał za rękę. Nie przestawał powtarzać jego imienia.
– To ty, Yamagi? – wychrypiał Shino głosem, którego nie używał od ponad tygodnia. Nie był w stanie zogniskować spojrzenia, nie wydawało się, by go w ogóle widział.
– To ja, Shino – zapewnił go Yamagi, choć ledwo mógł mówić ze wzruszenia.
Dłoń, którą ściskał, zacisnęła się lekko na jego własnej.
– To dobrze – stwierdził Shino szeptem, a potem oblizał spierzchnięte wargi. – Pić…
Yamagi pobiegł do kuchni i nalał wody do szklanki, którą następnie ostrożnie przytknął do jego ust. Shino wypił kilka łyków, a potem znów zapadł w sen.
I to było wszystko, a jednak Yamagiemu wydawało się, że w jego życiu zaczęła się nowa era kosmiczna. Po prawdzie tak samo odczuwał, gdy Shino pierwszy raz się poruszył – zaledwie wczoraj, przypomniał sobie. Nie miało to znaczenia. Shino z każdym dniem wracał do siebie i z pewnością już niedługo odzyska sprawność. Tym, co będzie potem, Yamagi nie zamierzał się na razie przejmować.
Słowa "To dobrze" wciąż dźwięczały w powietrzu niczym echo uderzeń jego serca.
Shino przespał resztę dnia i był to rzeczywiście sen, nie śpiączka, gdyż poruszał się i od czasu do czasu coś mruczał. Nie obudził się więcej, a Yamagi starał się nie być tym rozczarowany. Spędził czas, czytając o Księżycu. Jedyny naturalny satelita Ziemi doznał wielu uszkodzeń podczas wielkiej wojny przed trzystu laty, która zniszczyła niemal całą istniejącą na nim infrastrukturę. Ponieważ jednak był najbliższym Ziemi globem, ludzkość nie chciała z niego zrezygnować i wkrótce ponownie go zasiedliła. Pochodzący z planety Yamagi rozumiał to: on sam, gdyby miał wybór, też wolałby zamieszkać na Księżycu niż w zamkniętej kolonii, gdzie nad głowami było tylko sztuczne niebo. Oczywiście jeśli mógłby zostać z Shino, wówczas lokalizacja byłaby sprawą drugorzędną…
Na Księżycu istniało kilka miast. Każde otoczone było barierą, która poza utrzymywaniem warunków niezbędnych do życia przetwarzała też światło słońca: rozpraszała je, tak by przypominało to widziane poprzez atmosferę, albo całkowicie odcinała jego przepływ. Miało to na celu wytworzenie dwudziestoczterogodzinnej doby, bo człowiek potrzebował takiej do funkcjonowania, a księżycowy dzień trwał dwa ziemskie (czy marsjańskie, skoro o tym mowa) tygodnie, tak samo jak księżycowa noc. Podczas księżycowego dnia wkomponowane w barierę zasłony stopniowo się rozjaśniały, kiedy nadchodził "ranek", zaś ponownie zaciemniały pod "wieczór". Podczas księżycowej nocy było łatwiej: światło było dostarczane na powierzchnię przez zwierciadła orbitalne przez dwanaście godzin, a zasłony jedynie zwiększały i zmniejszały jego natężenie, by stworzyć poczucie przejścia nocy w dzień i odwrotnie. Sztucznie regulowana długość dnia była taka sama przez cały czas, inaczej niż na planetach, gdzie zmieniała się wraz z porami roku. Jako mechanik Yamagi był pod wrażeniem technologii, która to umożliwiła.
W nocy znów miał koszmar, z którego nie był w stanie się obudzić. Oddział Dáinsleifów na rozkaz Rustala Eliona przeprowadzał niekończący się ostrzał Marsa, pomału niszcząc czerwony glob i życie na nim. Yamagi mógł tylko patrzeć, jak jego rodzinna planeta zostaje rozbita na kawałki, które skazane są na wieczne dryfowanie w przestrzeni kosmicznej. Miał świadomość, że wszyscy bliscy mu ludzie ponieśli zagładę, zostawiając go samego – także Shino, który odwrócił się od niego. Wiedział, że to kara za porzucenie Tekkadan.
Ocknął się z uczuciem potwornego, gniotącego w piersi przygnębienia i z mokrą od łez twarzą.
Shino obudził się ponownie następnego poranka i tym razem udało mu się zatrzymać świadomość na dłużej.
– Jak się czujesz? Coś cię boli? – dopytywał się Yamagi, gdy z jego ust wydobył się cichy jęk. W jednej chwili już był przy jego boku i podawał mu wodę. – Napij się.
– Czuję się okropnie – mruknął Shino, opróżniwszy szklankę. – Nie mam sił. Jestem słaby jak dziecko. Nawet nie widzę, bo kręci mi się w głowie, jak patrzę.
– To minie, wkrótce wrócisz do sił – zapewnił Yamagi, ściskając go za rękę w wyrazie otuchy. – Byłeś ponad tydzień nieprzytomny.
– Niech to… Straciłem tyle posiłków.
Yamagi wbrew sobie poczuł, że się uśmiecha.
– Chcesz jeść? Mamy dość zapasów.
– Będziesz moim aniołem – wychrypiał Shino z zamkniętymi oczami.
Yamagi wyciągnął z torby plastikowy pojemnik z wysokoenergetycznym płynem. Odkręcił cienki koniec i ostrożnie przyłożył do ust Shino, który w ciągu kilku sekund pochłonął całą zawartość, a potem poprosił o jeszcze.
– Wolałbym coś bardziej konkretnego… – powiedział potem.
– To jak już będziesz siedzieć – odparł Yamagi bez zastanowienia.
Shino prychnął przez nos, ale zaraz potem na jego ustach pojawił się blady uśmiech.
– Dobrze, panie doktorze.
– Nie nabijaj się ze mnie.
– Dobrze, pani pielęgniarko.
Yamagi zacisnął szczęki. Powiedział sobie, że to dobrze, że Shino wraca do siebie. Niech więc żartuje, ile tylko chce…
– Hej, Yamagi…?
– Mhm?
– Z tobą wszystko dobrze?
– Tak, nie musisz się martwić.
– To dobrze – odparł Shino i w jego głosie słychać było ulgę.
Łaskotanie w piersi Yamagiego znów o sobie przypomniało i trwało dłuższą chwilę po tym, jak Shino ponownie zasnął.
Yamagi zapewnił lekarzy Gjallarhornu, że będzie w stanie zająć się Shino, jeśli tylko dowie się, co powinien robić, a czego nie. Nie wyobrażał sobie, by miał udać się do szpitala, jeśli stan zdrowia Shino tego nie wymagał. Chciał zaszyć się z nim gdzieś we dwóch, "zejść z radaru Gjallarhornu", jak to określił kapitan Mettel. I nawet jeśli do tej pory, pomijając przypadki pierwszej pomocy, nie miał żadnej wprawy w opiece nad ludźmi – zarabiał na życie serwisowaniem
maszyn – nie wątpił, że sobie poradzi. Dla Shino zrobiłby wszystko i jego entuzjazm był w tej kwestii nieskończony.
No tak, nic dziwnego, że Shino nazwał go pielęgniarką, pomyślał z rezygnacją. Notatki z instrukcjami lekarzy czytał w kółko i szybko nauczył się ich na pamięć, a potem gorliwie wprowadzał zalecenia w życie. Nie żeby było tego aż tak dużo, bo to głównie kapsuła dbała o zdrowie pacjenta – utrzymywała stałą temperaturę, chroniąc organizm przed wychłodzeniem, zapobiegała też odleżynom i pomagała zachować higienę, pochłaniając i przetwarzając wszystkie wydzieliny ciała… Yamagi właściwie nie miał nic do roboty, mógł jedynie służyć wsparciem psychicznym i podawać jedzenie.
Było jednak coś niesamowicie wspaniałego w fakcie, że ich role się odwróciły – nawet za sprawą tak niefortunnych okoliczności: że on, Yamagi Gilmerton, który nie nadawał się praktycznie do niczego, mógł choć przez chwilę zająć się Shino, którego uwielbiał i którego cenił za wszystko. Napełniało go to wdzięcznością, zadowoleniem, że chociaż w niewielkim stopniu może spłacić dług, jaki wobec niego miał… że choć raz może być tym silniejszym, tym, który daje, a nie bierze.
Napełniało go wielkim szczęściem.
Shino ocknął się po raz kolejny późnym popołudniem. Yamagi jak zwykle znalazł się przy kapsule od razu, gdy usłyszał jego głos. Tym razem Shino był w stanie skupić na nim spojrzenie… i uśmiech, jakim go obdarzył, niemal zwalił Yamagiego z nóg. Zdążył już zapomnieć, ile w uśmiechu Shino było ciepła…!
– Cześć – powiedział cicho, wzruszenie ścisnęło go za gardło.
– Cześć, Yamagi – odparł Shino. – Miło cię widzieć.
Yamagi tylko kiwnął głową, nie był w stanie odpowiedzieć. Potem jednak odwrócił wzrok… i z ukłuciem żalu zdał sobie sprawę, że właśnie końca dobiegł okres, kiedy bez skrępowania mógł patrzeć na Shino tyle, ile tylko pragnął.
Żalu? Nie, przecież tak naprawdę nie żałował. Cieszył się całym sobą, że Shino wraca do zdrowia.
– Pewnie chcesz… – zaczął, ale Shino mu przerwał.
– Yamagi… Nic nie pamiętam.
Yamagi zdrętwiał na te słowa, ale zaraz wróciły do niego zapewnienia lekarzy z Gjallarhornu: "Po odzyskaniu świadomości z całą pewnością będzie zdezorientowany. Może minąć trochę czasu, zanim wróci mu pamięć, choć możliwe, że związanych z urazem wspomnień nie odzyska nigdy".
– Zostałeś ranny. Przez wiele dni byłeś nieprzytomny. Nic dziwnego, że twoja pamięć nie działa, jak należy – powiedział spokojnie.
– Ranny? – spytał Shino ze zdumieniem. – Była jakaś bitwa?
– Co pamiętasz jako ostatnie?
Shino ściągnął brwi.
– Właściwie wszystko mi się miesza – stwierdził po chwili z nietypową dla siebie rezygnacją. – Yamagi, gdzie jesteśmy? To nie jest
Isaribi, prawda? Nie, w ogóle nie jesteśmy na żadnym statku… – Starał się mówić normalnym tonem, jednak gdzieś pod spodem pobrzmiewała ukrywana niepewność.
– Nie, znajdujemy się w tej chwili na Księżycu – odparł Yamagi wciąż tym samym spokojnym głosem. Wiedział, że w pierwszej kolejności musi zapewnić o bezpieczeństwie. – Zostaniemy tu tak długo, aż wrócisz do zdrowia… czyli pewnie niedługo, biorąc pod uwagę tempo twojego zdrowienia. Nie musisz się niczym przejmować, wszystko jest w porządku. A właśnie, chyba pora na jedzenie – zmienił temat i wcale nie czuł się zadowolony z tego tchórzostwa, nie było jednak niczym nowym.
– Raczej płyny – zauważył Shino. – I to niezbyt smaczne.
– Nie marudź, mieszanka zawiera dużo energii i szybko pozwoli ci stanąć na nogi. – Yamagi posunął mu pojemnik z roztworem odżywczym. – Nie jest smaczna, bo przeznaczona do podawania dożylnego – dodał jednak w ramach wyjaśnienia, dziwiąc się trochę, bo sądził, że płyn będzie słodki.
– Jestem człowiekiem, nie maszyną – zaprotestował Shino, biorąc plastikową fiolkę w drżące palce. – Potrzeba mi więcej niż oleju i paliwa, panie mechaniku. – Wypił do dna i wystawił rękę po kolejne opakowania.
"Mógłbym ci dać
więcej, ale akurat tego nie potrzebujesz…" – pomyślał Yamagi i odwrócił wzrok; takie myśli nie miały najmniejszego sensu i na pewno nie pomagały Shino w rekonwalescencji.
– Zatem jutro zamierzasz już siedzieć, prawda? – zasugerował niewinnie.
– Żebyś wiedział – odparł Shino buńczucznie. – A dziś zacznę już ćwiczenia. Moje mięśnie muszą przypomnieć sobie, kto jest ich panem.
Shino zasnął szybko po treningu mięśni rąk, którym zajął się po posiłku. Nawet najmniejszy wysiłek pochłaniał wszystkie jego siły, ale nie wątpił – podobnie zresztą jak Yamagi – że prędko mu się polepszy, jak tylko zacznie normalnie jeść.
Tej nocy Yamagi nie miał koszmarów – miał za to pierwszy od bardzo dawna sen erotyczny, co chyba było jeszcze gorsze. Śniło mu się to "więcej", które mógł dać Shino i pomóc mu w odzyskaniu sprawności – i przynajmniej we śnie Shino rzeczywiście taką sprawność odzyskał, przynajmniej w tej konkretnej kwestii… Znów obudził się, oddychając szybko, oblany potem i kompletnie wykończony – ale, inaczej niż po koszmarach, było mu okropnie gorąco. Musiał wziąć długi prysznic, by się uspokoić.
Mała była szansa, by Shino się obudził, ale Yamagi i tak miał wielką nadzieję, że przez sen nie krzyczał jego imienia.
O poranku – zgodnie z zapowiedzią – Shino złapał się rękami za brzegi kapsuły i podniósł do pozycji siedzącej. Zmęczył się wyraźnie – ramiona mu opadły, skóra pokryła się potem – jednak kiedy uniósł wzrok na Yamagiego, w jego oczach błyskał triumf, a usta rozciągał uśmiech.
Yamagi zignorował uczucie szczęścia – tyle czekał, by znów zobaczyć to spojrzenie…! – i tylko kiwnął głową, by wyrazić aprobatę, a potem odgrzał dwie porcje żywności, z których jedną mu podał. Nie było to wykwintne jedzenie, jednak z całą pewnością smaczniejsze niż płyn energetyczny. Shino pochłonął swoją porcję tak szybko, jak pozwalały mu słabe ręce. Kabina dopasowała się do jego nowej pozycji, tworząc oparcie za plecami, na które zaraz opadł. Wydawało się, że zużył wszystkie siły na jedzenie.
– Czuję się w tym jak jakiś kaleka – odezwał się po dłuższej chwili odpoczynku, spoglądając na pojemnik.
– To kapsuła medyczna, a ty jesteś rekonwalescentem, więc chyba wszystko się zgadza – stwierdził Yamagi.
– Nie chcę w tym siedzieć.
– Nie musisz. Możesz się przenieść na… na łóżko.
Shino wyjrzał z kapsuły, by spojrzeć na wskazany mebel tuż obok… a potem ponownie opadł na posłanie, najwyraźniej odkrywszy, że ten plan przekracza na razie jego możliwości. Nie zamierzał jednak rezygnować i po chwili wziął się za ćwiczenia nóg. Yamagi uważnie obserwował jego ruchy, gotów wychwycić każdy jęk czy skrzywienie, jednak – choć wydawało się to niemożliwe – dzięki technologii Gjallarhornu jego złamania naprawdę zaleczyły się w ciągu tygodnia. Wyglądało na to, że nie boli go nic poza mięśniami, a taki ból każdy w Tekkadan nauczył się ignorować już dawno temu.
– Naprawdę jesteśmy na Księżycu? – zapytał Shino, podciągając na przemian oba kolana w górę. Yamagiego ucieszyło to pytanie: wyglądało, że pamięć Shino działa sprawnie.
– Naprawdę.
– Nigdy nie byłem na Księżycu. Trzeba będzie iść pozwiedzać. Na pewno mają tu masę fajnych lokali…
Yamagi przełknął.
– To dobry plan, jak tylko będziesz w stanie chodzić – odparł spokojnie, choć wizja Shino idącego do lokalu nie była przyjemna… chyba że nie był to lokal tego typu, do którego as Tekkadan zwykł chodzić.
– Jutro?
Teraz Yamagiemu zabrakło słów. Nieważne jak, wydawało mu się, przyzwyczaił się do niewiarygodnej energii Shino, zawsze zdarzały się chwile, w których zostawał przez nią zaskoczony.
Jutro? Shino odzyskał przytomność zaledwie przedwczoraj, a jutro planuje już chodzić na spacery? To chyba nie było możliwe… Czy było? Nie miał pojęcia. To był jednak Shino, który na nowo ustalał granice niemożliwego.
Wzruszył ramionami.
– To od ciebie zależy – powiedział ostatecznie.
Rozmawiali o normalnych rzeczach. Wszystko było jak wcześniej. Przez te dni, w których Shino pogrążony był w nieświadomości – ponad tydzień – Yamagi nie sądził, że kiedyś jeszcze możliwy będzie powrót do tego, co było dawniej. W międzyczasie tyle się wydarzyło – co prawda Shino wciąż jeszcze o tym nie wiedział – tyle się zmieniło, przynajmniej w jego opinii… Jednak to był Shino – centrum jego osobistego wszechświata, gwiazda, która tworzyła grawitację, wyznaczała rytm i generowała klimat. Shino był naturalny we wszystkim, co robił, i rozsiewał tę atmosferę naturalności wokół siebie, więc i Yamagi wchodził w swoją rolę trochę cichego, trochę zdystansowanego, trochę ironicznego, trochę wymagającego towarzysza. Choćby nawet Tekkadan przepadł, choćby już nigdy nie mieli spotkać się z przyjaciółmi, Shino nie przestanie być sobą, a więc wychodziło na to, że tak samo będzie z Yamagim.
Choćby Tekkadan przepadł… Po południu, kiedy Shino spał, zmęczony wysiłkiem fizycznym, Yamagi wreszcie zdobył się na odwagę i otworzył sieć. Wiadomości nie były pomyślne, ale też nie spodziewał się takich. Rustal Elion ogłosił Tekkadan zbrojną organizacją, która stanowiła zagrożenie dla porządku świata. Członkowie Tekkadan byli teraz kryminalistami z wyrokiem nad głową. Gjallarhorn w osobie Eliona i jego floty zbliżał się już do Marsa, by wymierzyć sprawiedliwość…
Kapitan Mettel miał we wszystkim rację, a do tego cechował się zmysłem przewidywania. Jak to on powiedział: "Musicie zejść z radaru Gjallarhornu, zanim otrzymamy inne instrukcje". Może zresztą wiedział o planach Eliona, może tylko przewidywał… Dość powiedzieć, że jego decyzje uratowały Yamagiemu i Shino życie. Gdyby byli na pokładzie okrętu Czwartej Floty, gdy Tekkadan został wyjęty spod prawa, nic by im nie pomogło. Byliby przestępcami, a każdy żołnierz Gjallarhornu miałby obowiązek ich aresztować…
Byli przestępcami, zdał sobie sprawę w następnej chwili i nieprzyjemny dreszcz przebiegł przez jego plecy. Shino i on już byli oficjalnie przestępcami. Na razie mogli się tutaj ukrywać, ale przecież kiedyś będą musieli wyjść do ludzi. A wtedy, jeśli ktoś ich rozpozna – albo jeśli ich związek z Tekkadan wyjdzie na jaw… Nie będą mogli ujawniać, kim są. Zatrudnienie znajdą tylko u pracodawcy, który nie będzie pytał o papiery, o tożsamość – jakie były na to szanse? Niewielkie, naprawdę niewielkie.
Starał się jednak o tym nie myśleć, skupiając się w zamian na chwili obecnej i na tej radości, którą odczuwał na widok zdrowiejącego Shino… tego wręcz szczęścia, którego nie spodziewał się odczuwać – zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach. Okoliczności były tragiczne, a jednak być tutaj razem, tak jakby cały świat poza nimi dwoma nie istniał… Nie mógł zaprzeczyć, że napełnia go to błogością, która powoli leczyła rany spowodowane przez niedawną bitwę. Nawet jeśli czekał ich los wyrzutków… We dwóch jakoś dadzą radę – chciał w to wierzyć.
Chciał ten jeden raz być optymistą, choć jakaś jego część przekonywała, że szybko się to na nim zemści.
Wieczorem Shino rzeczywiście zdołał przenieść się z kapsuły na łóżko. Potem padł na posłanie i ciężko oddychał przez dłuższą chwilę, promieniał jednak tak wielką dumą, że Yamagi nie mógł go nie pochwalić – i nagrodzić dodatkową porcją jedzenia. Wcześniej, starając się ukryć troskliwość, narzucił na niego przykrycie, by nie musieć patrzeć na jego nagie ciało. Wystarczy mu erotyków na jakiś czas…
– Hej, Yamagi… Gdzie jest reszta chłopaków? – zapytał Shino, kiedy już odpoczął. – Kiedy się z nimi zobaczymy?
Serce Yamagiego na chwilę przestało bić, musiał jednak zachować spokój. Jak gdyby nigdy nic dalej szukał dla Shino jakiegoś ubrania, zastanawiając się nad odpowiedzią, ale nie wyszedł z niczym sensownym, więc ostatecznie powiedział tylko:
– Nie wiem, Shino. Myślę, że są na Marsie. W tej chwili nie potrafię ci powiedzieć nic innego – i modlił się, by Shino zadowolił się tym.
Jego modlitwy po raz kolejny musiały zostać wysłuchane, gdyż Shino po chwili milczenia założył ręce za głowę i rzucił:
– Mam nadzieję, że wkrótce się dowiemy.
Shino zajął jedyne łóżko w pokoju. Było co prawda podwójne i wyciągnął się tylko na jednej połowie – po czym zasnął jak kamień – ale Yamagi wiedział, że pod żadnym pozorem nie położy się obok niego. Nie, nie, nie. Kiedy jednak wypróbował kanapę, okazało się, że zupełnie nie jest w stanie zasnąć. Przekręcał się z boku na bok przynajmniej godzinę, aż wreszcie pojął, że nie chodzi o niewygodę – nikt w Tekkadan nie dbał o luksusy – tylko o to, że przez ostatnie dni przyzwyczaił się być blisko Shino, by móc zareagować na każdą zmianę w jego stanie zdrowia.
Cóż, teraz kiedy Shino czuł się już dobrze, nie było takiej potrzeby, będzie musiał się odzwyczaić, i tyle – powiedział sobie i na nowo spróbował zasnąć.
Nie pomogło. Ogarniał go coraz większy niepokój i ostatecznie – przeklinając samego siebie – podniósł się z kanapy i zbliżył do łóżka. Może przez te dni to nie Shino była tak naprawdę potrzebna jego obecność, tylko jemu obecność Shino? Pewnie tak właśnie było, pomyślał z rozpaczą. Nie był w stanie się powstrzymać. Położył się na samym brzeżku, podciągając ręce i nogi do piersi. Musi się po prostu obudzić wcześniej, żeby Shino nie dostał rano ataku serca na jego widok…
We śnie przeniósł się na orbitę Ziemi, by obserwować bitwę z flotą Arianrhod. Wiązki energii i pociski rakietowe mijały go w powietrzu, trafiając w maszyny przyjaciół i niszcząc je jedna po drugiej. Widział atak Dáinsleifów, który zatopił
Hotarubi. Widział samotnego Shino, który szykował się do ostatniego natarcia, ostatniego strzału, który mógł zakończyć tę bitwę i zapewnić im zwycięstwo, który wierzył całym sobą, że mu się uda – i wiedział, jak to się skończy…
– Shino, nie! – krzyknął z rozpaczą, ale w próżni nie było dźwięków, nie było też powietrza i poczuł, że się dusi.
Mimo to musiał patrzeć, jak jedyny pocisk Shino chybia, a Gundama Flaurosa…
Ryūsei-gō IV przeszywa kanonada z okrętu flagowego Arianrhod i kilku innych.
– SHINO!!!
– …Yamagi! Yamagi!
– Nie umieraj! Shino!
– Nie zamierzam umierać. Yamagi, słyszysz mnie? Yamagi!
Yamagi otworzył oczy – pełne łez, które jakimś cudem nie zamarzły w przestrzeni kosmicznej, gdzie się znajdował. Z ciemności zniknęły nagle wszystkie światła, kosmos umarł razem z nim. Nie mógł powstrzymać szlochu, który wyrywał się w spazmach z jego wnętrza, gdy potworny ból zgniatał jego klatkę piersiową.
– Yamagi? Już dobrze, Yamagi. Wszystko dobrze. Jestem tutaj.
Przez płacz – jego własny – przebił się uspokajający głos. Nie dryfował w przestrzeni kosmicznej. Był w bezpiecznym świecie z powietrzem i grawitacją, i ciepłem. Był na Księżycu... na łóżku, w apartamencie, w którym przebywali z Shino, a Shino przyciskał go do siebie, drugą ręką gładząc po głowie.
Yamagi konwulsyjnie zacisnął palce na materiale jego koszulki i próbował opanować łkanie.
– Śniła mi się ostatnia bitwa – wyszeptał, gdy już był w stanie mówić, choć jego oddech wciąż się rwał. – Śniło mi się, że zginąłeś – powiedział i znów miał wrażenie, jakby ktoś przebił go czymś ostrym.
– Nie zginąłem. Jestem żywy, Yamagi – padła natychmiastowa odpowiedź, a potem Shino złapał jego drżącą dłoń i przyłożył sobie do piersi. – To moje serce. Czujesz, jak bije?
Yamagi czuł. Przez chwilę czerpał otuchę z tego szybkiego, mocnego rytmu, który kotwiczył go w rzeczywistości, w prawdziwym życiu.
– To był tylko zły sen – mówił dalej Shino. – Nie zamierzam umierać, zaufaj mi.
Siedzieli w ciszy dłuższą chwilę. Shino wciąż głaskał go po włosach uspokajającym gestem. Serce Yamagiego, dopiero co tłukące w jego żebra jak złapany w klatkę ptak, powoli zwalniało do normalnego rytmu. Shino żył. Żył i był obok. Nie zginął tam w górze, na orbicie okołoziemskiej, zabity w ataku Arianrhod.
Przeżył, tak jak obiecał.
– To mi się nie śni, prawda? – zapytał Yamagi cicho, jak małe dziecko. – Nie śni mi się, że zostałeś uratowany? Nie obudzę się nagle w samotności?
– To najprawdziwsza prawda – zapewnił Shino.
– Nie znikaj, Shino. Proszę cię.
– Nie zamierzam, jestem tutaj i zostanę, więc nie musisz się niczego bać.
Wyczerpany płaczem i koszmarem Yamagi nie miał sił, by wydobyć się z jego objęć, choć wiedział, że powinien. Powoli wracała mu trzeźwa ocena, nadając ramy sytuacji, przypominając, że nie mógł pozwalać na taką bliskość, inaczej Shino… Ale Shino tu był, dla niego, sam go dotknął, sam go przygarnął, by dać mu bezpieczeństwo, a Yamagi tego potrzebował – i nie było w tym nic złego.
Nie wiedział, kiedy udało mu się ponownie zasnąć.
Obudził się, gdy było zupełnie jasno. Leżał skulony na brzegu łóżka – a Shino, z twarzą zwróconą w jego stronę, przyglądał mu się nie wiadomo jak długo. Teraz uśmiechnął się z ciepłem w oczach, kiedy ich spojrzenia się spotkały.
Yamagi poderwał się i byłby spadł, gdyby Shino nie zdążył go złapać, błyskawicznie wyciągając długie ramię i wciągając go z powrotem w bezpieczne miejsce.
– Hej, ja nie gryzę – powiedział ze śmiechem i przewrócił się na plecy. – Czasem cię zupełnie nie rozumiem.
Yamagi przyciągnął ręce do siebie w jakimś geście bezradności.
– Przepraszam… Ja… Przepraszam.
– Za co? – zapytał zdziwiony Shino, ponownie na niego patrząc.
"Za to, że wszedłem ci do łóżka. Że cię obudziłem w środku nocy. Że pokazałem ci się od najgorszej strony: jak dziecko męczone koszmarami i musiałeś mnie pocieszać. Że nie potrafię się normalnie zachować. Że…"
Pokręcił głową i bez słowa wstał, odwracając wzrok. Nie chciał dać po sobie poznać, jak bardzo jest rozstrojony.
Kiedy trochę później jedli śniadanie – racje żywnościowe znikały w szybkim tempie, gdyż rekonwalescent pochłaniał ich wielkie ilości – Shino powiedział:
– Hej, Yamagi… Mówiłeś w nocy o bitwie… Naprawdę jakaś miała miejsce?
– Nie pamiętasz? Znaczy się… wciąż nie pamiętasz?
– Nic a nic. – Shino pokręcił głową teatralnym gestem, ale zaraz spojrzał bystro. – Opowiesz mi?
Yamagi odłożył tacę na stół, nagle zupełnie stracił apetyt. Przez chwilę zbierał myśli.
– Pamiętasz, jak zniszczono Turbines? – Kiwnięcie. – A śmierć Lafter i zerwanie więzów z Teiwazem? – Kolejne kiwnięcie. – A jak sprzymierzyliśmy się z McGillisem Fareedem? I polecieliśmy na Ziemię, gdzie planował przejąć władzę nad Gjallarhornem?
Tym razem nie było kiwnięcia, Shino wyraźnie zastanawiał się.
– Teraz kiedy o tym mówisz, coś jakby mi świta. I co?
– No i nie udało mu się, a potem była ta bitwa… na orbicie okołoziemskiej… – Yamagi poczuł ucisk w piersi. – Siły Fareeda i my przeciw flocie Arianrhod Gjallarhornu – dodał, choć dusiło go w gardle. – Straciliśmy
Hotarubi… I…
Zamilkł, nie był w stanie powiedzieć słowa więcej. Spuścił głowę i podciągnął kolana na kanapę, a potem aż do piersi.
– Hej, Yamagi…
Yamagi wyciągnął przed siebie rękę, by pokazać, że nic mu nie jest. Tak naprawdę przecież nie było – i nie było potrzeby, by Shino się niego niepokoił. Odetchnął kilka razy. Tamta bitwa była skończona. Nawet jeśli wciąż wracała do niego w snach, wydarzyła się już i nie wydarzy więcej. Nic mu nie było.
Ponownie popatrzył na Shino, starając się skupić na jego twarzy, by nie widzieć błyskającej wybuchami przestrzeni kosmicznej.
– Arianrhod nas rozgromiła – powiedział, kiedy mógł zaufać swojemu głosowi. – Nie pozostało nic poza ucieczką. Nasi zbiegli w
Isaribi na Marsa, a McGillis Fareed razem z nimi. To było dziesięć… Nie, jedenaście dni temu. Tylko że Rustal Elion podążył tam za nimi – dodał ciszej, odwracając wzrok. – Gjallarhorn obwołał Tekkadan organizacją zbrojną i wrogiem publicznym. Zamierza… zamierza walczyć do końca. Możliwe, że bitwa już trwa. – Ponownie spojrzał na Shino. – Ale ja nie wierzę, że oni sobie nie poradzą. Mają przecież Mikazukiego i Akihiro…! – zawołał z przekonaniem, którego tak naprawdę nie czuł. – Poza tym Mars to nasz teren… Nie, nie ma szans, by coś im groziło, Orga zadba, by nikomu nie stała się krzywda.
Urwał, nie był w stanie powiedzieć słowa więcej, gdy Shino patrzył na niego z takim osłupieniem.
– To wszystko wydarzyło się, kiedy ja byłem nieprzytomny? – zapytał w końcu pilot
Ryūsei-gō głuchym tonem. – Yamagi, chcesz powiedzieć, że… chłopaki być może walczą w tej chwili o przetrwanie, a ja przez cały ten czas nawet nie kiwnąłem palcem, by im pomóc? I wciąż nic nie mogę zrobić…!
Uderzył pięścią o brzeg łóżka, a potem przeklął głośno i paskudnie. A potem jeszcze raz. Przynajmniej nie zerwał się na nogi, gotów w tej chwili lecieć na Marsa – nawet on musiał sobie zdać sprawę, że nie zdąży… Była to jednak marna pociecha, gdy wyraźnie czuł się źle. Yamagi niemal fizycznie odbierał wszystkie emocje, które musiały go w tym momencie przepełniać.
– Zostałeś ciężko ranny w bitwie. Walczyłeś na linii frontu i przyjąłeś na siebie cały atak – tłumaczył cierpliwie, choć trząsł się cały. – Prawie… prawie przypłaciłeś to życiem, byłeś ponad tydzień nieprzytomny. Ale twoja akcja pomogła im uciec, inaczej skończyłoby się masakrą Tekkadan na orbicie. Cudem ocalałeś, naprawdę… cudem. – Znów zabolało go w piersi i skulił się w sobie, choć wiedział, że to nic nie pomoże. – Shino… prawie zginąłeś. Nie rób sobie wyrzutów, proszę – wydusił.
Shino zacisnął dłonie w pięści, a potem przyłożył je do czoła. Siedział tak przez chwilę, a potem wstał i chwiejnym krokiem podszedł do okna, by oprzeć się na framudze. Yamagi nie wiedział, czy coś za nim widzi.
Czuł się potwornie. Musiał przekazać Shino złe wiadomości i wiedział, że właśnie taką reakcję spowoduje, ale to i tak było gorsze, niż sobie wyobrażał. Wspomnienie tamtej bitwy, los Tekkadan, Shino na skraju śmierci… Ukrył twarz w kolanach i objął głowę ramionami. Chciałby zniknąć, żeby już nigdy nie musieć tego pamiętać. Pomyślał, że Shino ma prawdziwe szczęście…
– Zostałeś, żeby się mną zająć? – przez szum w uszach przebiły się słowa, w których brzmiała niepewność.
Kiwnął głową.
– Yhm.
– Przepraszam, musiałeś się martwić.
Uniósł głowę i przez chwilę skupiał wzrok. Shino odwrócił się już od okna i patrzył na niego z ciepłem w oczach. Z jego twarzy zniknęła wcześniejsza wściekłość, wcześniejszy żal, wcześniejszy wstyd – wszystkie te negatywne emocje, które przepełniały go jeszcze kilka minut temu. Może nie do końca znikły – wydawały się czaić gdzieś na dnie jego spojrzenia – ale wyraźnie starał się zepchnąć je głębiej, poza świadomość. Zrobił dwa kroki w jego stronę i wyciągnął rękę… ale zaraz zatrzymał się, pozwolił ramieniu opaść. Potem cofnął się i usiadł na brzegu łóżka.
– Dziękuję, Yamagi – powiedział. – Musiałeś się martwić, przepraszam – powtórzył.
Yamagi pokręcił głową, w oczach go zapiekło.
– Żyjesz, to najważniejsze – wychrypiał. – Tylko to się liczy…
Shino uśmiechnął się lekko, krótko, a potem znów spojrzał w okno.
– Dziękuję. Naprawdę. Choć chciałbym być z chłopakami… To jeśli ty byłeś przy mnie, to w porządku. – Wrócił do niego wzrokiem, w którym znów było tamto znajome ciepło, choć Yamagi nie sądził, że jeszcze kiedyś je ujrzy. Shino nigdy nie przestawał go zaskakiwać. – Dzięki.
Yamagi patrzył na niego przez chwilę. W innej sytuacji zawołałby swoje nieśmiertelne: "Nie nabijaj się ze mnie", ale… Wydawało mu się, jakby Shino chciał powiedzieć coś jeszcze, jakby miał na myśli wiele więcej. Pewnie była to tylko jego wyobraźnia. Zresztą nie było za co dziękować.
– Nie jestem lekarzem, jestem tylko mechanikiem – stwierdził właściwie bez związku z niczym, o czym rozmawiali.
Te słowa jednak przywiodły mu na myśl inne: "Dzielny mechanik, który uratował swojego pilota" – tak powiedział kapitan Mettel kilka dni temu. Wtedy Yamagi miał zbyt wiele na głowie, by się nad nimi zastanowić, ale teraz…
Uratował.
Uratował Shino. I choć myśl o tym, że prawie go stracił, wciąż była przytłaczająca i odbierała mu oddech – nie sądził, by kiedykolwiek miał zapomnieć tę straszną bitwę czy myśleć o niej bez emocji – prawda była taka, że jednak go uratował.
Nabrał głęboko powietrza, a potem powoli je wypuścił. I znów ustawił sobie hierarchię świata.
Shino żył i to było najważniejsze. Nieważne, co zostało poświęcone, nieważne, co utracili i co jeszcze utracą – Shino wciąż tu był, i był koło niego. Obecność Shino była jedynym, czego Yamagi naprawdę pragnął. Zawsze. Oddalenie obawy o Tekkadan nie wchodziło w grę – jeszcze nie teraz, podobnie jak za wcześnie było na pogodzenie się z ich porażką: musiał wierzyć w ich przetrwanie, jak wierzył cały czas do tego momentu – ale może powinien oddalić od siebie chociaż wspomnienia tamtej bitwy i tamtych najgorszych chwil swojego życia, pozwolić im odejść, nigdy do nich nie wracać, a w zamian skupić się na tym, co zyskał i czego nie stracił…? Zdawał sobie z tego sprawę od początku, jednak czasami
tamto wciąż wracało… Był jednak od tego silniejszy, prawda? Jak długo miał przy sobie Shino, był w stanie stawić czoła tym strachom… tym duchom przeszłości, bo przecież nie były niczym innym.
Siedzieli potem długo w ciszy, ale była to cisza bezpieczna, spokojna – nie raniący uszy brak dźwięku próżni kosmicznej – która na nowo scalała i przywracała tę rozerwaną wybuchami emocji i zabarwioną na chwilę smutkiem intymność między nimi: przyjaciółmi, którzy znają się od lat, ufają sobie i są sobie bliscy, nawet jeśli każdy na inny sposób.
– Hej, Yamagi… – odezwał się wreszcie Shino. – Wiesz, w razie czego zawsze możesz mi się wypłakać. Nie musisz ciągle zgrywać takiego twardziela, kiedy jest ci ciężko. Byłeś dla mnie wsparciem, martwiłeś się, a ja leżałem nieprzytomny… Pozwól mi znów być tym silniejszym, dobrze?
– Poradzę sobie – odparł Yamagi, urażony tą propozycją. Przecież dopiero co postanowił skoncentrować się na pozytywach i dać sobie radę samemu, jak więc Shino mógł proponować, by sobie jeszcze popłakał? – I postaram się już cię nie budzić swoimi koszmarami.
– W porządku – odparł Shino. – Ale jakby co… jestem niedaleko.
Dzień upłynął spokojnie. Wbrew wczorajszym deklaracjom, Shino nie upierał się przy wychodzeniu na zewnątrz – albo nie miał jeszcze dość sił, albo złe wieści zajęły jego myśli, pewnie jedno i drugie. Musiał być wstrząśnięty – znacznie bardziej niż dawał po sobie poznać. Co jakiś czas prosił Yamagiego, by zajrzał do wiadomości, jednak efekt wciąż był taki sam: żadnych nowych informacji z Marsa, Rustal Elion przygotowuje się do ataku na Tekkadan… W końcu nawet Shino zrozumiał, że to nie ma sensu – że tylko wprowadzają się w jeszcze większe przygnębienie, bo ani nic nie wiedzą, ani nic nie są w stanie zrobić, by zmienić sytuację.
Yamagi nie czuł się dobrze z myślą, że nie mówi Shino wszystkiego. Nie opowiedział mu samych szczegółów bitwy – i ich rozmowy przed wyruszeniem Shino do walki. Zataił fakt własnej ucieczki z
Isaribi – czyli de facto porzucenie towarzyszy. Nie zdradził, że pomoc uzyskali od Gjallarhornu, w ręce którego Yamagi dobrowolnie się oddał. Zdawał sobie sprawę, że przynajmniej te dwa ostatnie byłyby dla Shino wstrząsem – jeszcze większym niż dotychczasowe – a prawdopodobnie obawiał się, że byłby to koniec przyjaźni. Shino nie zrozumiałby, że dla niego Yamagi byłby w stanie poświęcić wszystko: własną wolność, nawet życie… nawet wolność i życie reszty Tekkadan. Dla niego to, co Yamagi zrobił, byłoby zdradą przyjaciół – i z pewnością nie pragnąłby być jej przyczyną. Nie, gdyby Yamagi o tym opowiedział, mógłby liczyć tylko na nienawiść z jego strony… a to złamałoby mu serce. Był zbyt wielkim tchórzem.
A skoro o tchórzostwie mowa… Wciąż nie wyznał mu swoich uczuć. Mówił sobie, że chwila była nieodpowiednia, że Shino był wciąż rekonwalescentem, że miał zbyt wiele na głowie w związku z sytuacją Tekkadan… ale tak naprawdę były to tylko wymówki. Teraz, kiedy Shino odzyskał przytomność – kiedy znów był sobą, nie leżącym bez świadomości ciałem – kiedy znów był taki jak dawniej, Yamagiemu łatwo było wejść w swoją rolę i ukryć własne uczucia. Tyle sobie obiecywał, że przy pierwszej sposobności powie mu: "Kocham cię", ale kiedy okazało się, że jednak mają szanse przeżyć, wrócił do tego, co miał przedtem, bo było alternatywą lepszą niż cokolwiek, co mogłoby nadejść po tych słowach.
Chyba nigdy wcześniej nie pogardzał sobą tak mocno jak teraz.
"Postaram się nie budzić cię swoimi koszmarami" oznaczało dla Yamagiego przeniesienie się na kanapę – tym razem na dobre, co i tak było najlepszym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę, że Shino zamierzał spać bez koszuli.
– Głupi jesteś czy co? – skomentował wieczorem Shino. – Dlaczego masz spać na kanapie? – Wyraźnie nie mógł tego pojąć, ale czemu by miał?
– Bo łóżko jest dla ciebie, wciąż wracasz do zdrowia.
– Nie traktuj mnie jak inwalidę.
– Co ci przeszkadza, gdzie śpię?
– Bo tutaj jest tyle miejsca, że zmieściłoby się jeszcze kilka osób.
Yamagi otworzył usta, a potem je zamknął. Patrzył przez chwilę na Shino, a potem odwrócił wzrok.
– Czemu chcesz, żebym spał z tobą w jednym łóżku? – wymamrotał.
– Bo będę się lepiej czuł, wiedząc, że jesteś obok.
Yamagi wytrzeszczył na niego oczy. Chyba nigdy wcześniej nie był tak zdumiony. Na twarzy Shino nie było żadnego fałszu, czyżby rzeczywiście myślał coś takiego, czy tylko się z niego nabijał? Ale jeśli naprawdę myślał, to jak Yamagi mógł mu odmówić?
Ostatecznie skulił się na swoim brzeżku, zwrócony twarzą do drzwi i całkowicie pewny, że nie zdoła zasnąć. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł fizycznie, że Shino jest obok. Przez ostatnie kilka dni w ogóle o tym nie myślał – sny się nie liczyły, bo nad nimi nie miał przecież żadnej kontroli – nie kiedy Shino leżał nieprzytomny czy dopiero odzyskujący siły… Jednak teraz, kiedy Shino z każdą minutą bardziej stawał się dawnym sobą i wracało wszystko, co kiedyś było między nimi… Teraz świadomość, że Shino leży w tym samym łóżku, zaledwie metr dalej, w dodatku bez koszuli, powodowała nieznośne gorąco, przyspieszała puls i oddech, wzbudzała drżenie w całym jego wnętrzu. Niczego nie poprawiał fakt, że Shino wziął porządny prysznic – kolejna zasługa Kūdelii Ainy Bernstein dla Tekkadan – i do nosa Yamagiego dryfował z tamtej strony przyjemny zapach czystości. Nie pomagało myślenie o układach chłodzących, zimnych gwiazdach (które tak naprawdę wcale nie były zimne), próżni kosmosu… Nie, o próżni to właściwie nie chciał myśleć, chociaż była tak przerażająca, że na pewno wyssałaby z niego ostatnią iskierkę pożądania… razem ze wszystkim innym.
Shino jednak zapadł w sen w ciągu dwóch minut, a jego miarowy oddech sprawił, że i Yamagi w końcu się rozluźnił. Przed zaśnięciem przewrócił się nawet na drugi bok i choć w ciemności nie mógł niczego widzieć, wyobrażał sobie spokojną twarz Shino zwróconą w jego stronę.
Obudził się – a raczej został obudzony – kiedy wciąż było ciemno. Shino siedział na łóżku i łapał powietrze haustami. Bez wątpienia tym razem on miał koszmar. Yamagi usiadł, bezwiednie wyciągając rękę w jego stronę. Jego serce biło szybko.
– Shino…?
Duża dłoń Shino odszukała i chwyciła jego własną kurczowym gestem, prawie sprawiając ból.
– Yamagi…! – zawołał Shino zduszonym głosem. – Jesteś tutaj?
– Jestem – odparł Yamagi i przekręcił nadgarstek tak, by uścisnąć jego palce.
– To dobrze… Cieszę się.
Yamagi nic nie powiedział, samym dotykiem starał się przekazać otuchę. Czuł wyrzuty sumienia, że mu nie wierzył, kiedy wieczorem Shino deklarował, że woli być blisko niego. Nagle wspomnienie poprzedniej nocy i własnego strachu nie wydawało się już tak okropne – nie był jedynym, którego męczyły złe sny, a obecność drugiej osoby w takiej chwili wstrząsu, przerażenia, rozpaczy jednak miała znaczenie.
– Orga, Mikazuki… Akihiro… I pozostali… – Oddech Shino już się uspokajał, ale mówienie wciąż sprawiało mu trud. – Oni wszyscy odeszli. Zniknęli. Tylko ja zostałem.
Yamagi raz jeszcze ścisnął jego dłoń.
– To był tylko sen. Spotkamy się jeszcze z nimi – powiedział spokojnym tonem, choć wcale nie był tego pewny.
– Cieszę się, że tu jesteś, Yamagi.
W głosie Shino brzmiała wyraźna ulga, która przywołała to wewnętrzne łaskotanie – wraz z uczuciem czułości.
– Ja na pewno zostanę – zapewnił Yamagi i tym razem mówił ze stuprocentowym przekonaniem. – Nigdzie się nie wybieram, Shino. Możesz mi wierzyć. – "Jeśli tylko pozwolisz mi zostać", dodał w myślach.
Shino nabrał głośno powietrza i zatrzymał je na dłuższą chwilę w płucach, po czym powoli wypuścił.
– To dobrze.
Siedzieli w ciszy i ciemności, nie będąc w stanie siebie widzieć. Yamagi pomyślał, że tak chyba było najlepiej.
– Spróbujmy się jeszcze przespać – zaproponował cicho.
Spróbował wysunąć dłoń, ale Shino tylko ścisnął ją mocniej. Położył się z powrotem na poduszce, jednak wyraźnie nie chciał przerwać kontaktu. Yamagi nie miał innego wyjścia, jak pozwolić mu na to – nie żeby miał coś przeciwko.
– Hej, Yamagi… A tobie nic nie było? – dobiegł z ciemności głos Shino.
"Poza obrażeniami psychicznymi, zupełnie nic", pomyślał Yamagi.
– Ze mną wszystko w porządku. Przecież nie brałem udziału w walce.
– Na pewno?
– Na pewno. Nie mam nawet zadrapania.
– To dobrze. Nie chciałbym, żeby coś ci się stało.
Serce Yamagiego znów przyspieszyło. Ale, uświadomił sobie zaraz, Shino prawdopodobnie powiedziałby coś takiego do każdego innego członka Tekkadan, który znalazłby się tutaj na jego miejscu, po co więc wyobrażać sobie cokolwiek?
– Nic mi nie będzie. Nie jestem pilotem, jestem tylko mechanikiem. Nic mi nie grozi.
Zapadła cisza, choć Yamagiemu wydawało się, że bicie jego serca jest głośno słyszalne. Shino wciąż ściskał jego rękę swoją dużą i ciepłą dłonią. Leżeli tak jakiś czas, nic więcej nie mówiąc, aż wreszcie Shino udało się zasnąć. Yamagiemu zajęło to o wiele dłużej, ale on także w końcu odpłynął w nieświadomość.
Tej nocy nie śniły mu się żadne koszmary – pomyślał, że widocznie Shino wyrobił normę.
Następny dzień był najgorszym od czasu bitwy z Arianrhod.
Shino od rana był przygnębiony – najwyraźniej koszmar o utracie przyjaciół mocno nim wstrząsnął. Przy śniadaniu prawie się nie odzywał, a jego nastrój udzielił się oczywiście Yamagiemu, który spędził następną godzinę, wymyślając coraz to czarniejsze scenariusze, jak to teraz między nimi będzie. W pewnym momencie zdołał niemal całkiem przekonać samego siebie, że mimo nocnych deklaracji Shino z chęcią wymieniłby go za bezpieczeństwo pozostałych członków Tekkadan.
Potem było tylko gorzej. Kiedy zajrzał do sieci, pożałował, że to zrobił. Ze wszystkich kanałów atakowała dumna twarz Rustala Eliona i nagłówki o całkowitym zniszczeniu Tekkadan na Marsie (i śmierci McGillisa Fareeda, co miało mniejsze znaczenie). W pierwszym odruchu Yamagi nie uwierzył. Gjallarhorn mógł manipulować informacjami, jak tylko chciał – jak zresztą zawsze to robił – więc większość tego równie dobrze mogła być kłamstwem.
Potem jednak znalazł fotografię, która rozbiła tę jego wiarę w drobny pył. Na zdjęciu pilot Gjallarhornu dumnie prezentował odciętą głowę maszyny, którą Yamagi znał tak dobrze jak siebie samego. To był Gundam Barbatos Lupus Rex – najpotężniejsza broń Tekkadan, która ocaliła organizację z niezliczonych niebezpieczeństwa. Jeśli Barbatos został pokonany, musiało to oznaczać…
– Yamagi…? – niepewny głos Shino wdarł się w jego zadumę.
Uniósł za niego udręczony wzrok; jego serce biło szybko, każde uderzenie sprawiało ból. Shino wpatrywał się w niego z napięciem, które widoczne było w całej jego sylwetce. Tak niedomyślny, jak był – musiał wiedzieć, że coś się stało. Ale jak Yamagi miał mu to powiedzieć? Co, jeśli Shino będzie chciał lecieć na Marsa w poszukiwaniu towarzyszy albo wręcz postanowi wydać Gjallarhornowi otwartą wojnę w ramach zemsty?
Nie, nawet on nie mógł być tak niemądry – i Yamagi tak samo, podejrzewając go o taką głupotę.
– Piszą, że Tekkadan został zniszczony – wyznał głuchym tonem. – Że Barbatos został pokonany. Ale… Ja w to nie wierzę, Shino. Gjallarhorn kontroluje media, ogłoszą, co im się będzie podobać. Nie wierzę, że Orga i Mikazuki… Eugene i Szef… Ride… Nie wierzę, żeby przegrali, nie na Marsie.
Zacisnął pięści, nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Skulił się na kanapie, usiłując podtrzymać w sobie nadzieję, jednak wydawało się to całkowicie niewykonalne. Odcięta głowa Barbatosa była dla niego niepodważalnym dowodem. W sieci znajdowało się mnóstwo fotografii przedstawiających tę scenę, wiele różnych ujęć, więc nie mógł to być fotomontaż. Oznaczało to, że Mikazuki…
– Na pewno jest tak, jak mówisz – energiczny głos Shino przerwał tok jego myśli. – To stek bzdur. Tekkadan nigdy dotąd nie przegrał. No i nie ma najmniejszych szans, żeby ktoś nas pokonał na Marsie. Przecież to nasze terytorium, nasz dom. Niech sobie wypisują głupoty, my wiemy lepiej, prawda?
Yamagi popatrzył na niego. Przed oczami wciąż miał widok okaleczonego Gundama i wiedział, że nigdy nie zdoła wypchnąć go z pamięci. W tym momencie jednak nie pragnął niczego bardziej, niż dać się pocieszyć Shino, uwierzyć w jego słowa.
– Yhm.
Dzień jakoś minął, choć ciągnął się potwornie. Shino przez większość czasu trenował osłabione mięśnie, Yamagi usiłował znaleźć jakąkolwiek informację o losie Tekkadan – jakąkolwiek
dobrą informację, ale bez efektu. Oczywiście jeśli przeżyli – a na pewno tak się stało – ostatnim, czego można się spodziewać, było znaleźć ich fotografie czy wypowiedzi w mediach. Jeśli przeżyli, w pierwszej kolejności będą się ukrywać – tak długo, aż świat zapomni, że kiedykolwiek istnieli. Mimo to nie przestawał szukać.
Wieczorem czuł się bardziej wyczerpany, niż gdyby pracował kilka dni pod rząd. Bezczynność pospołu z zamartwianiem się odbierała siły. Nie potrafił się już cieszyć tym, że jest z Shino – bo niepokój Shino stał się jego niepokojem, nawet jeśli on sam, jakkolwiek to było podłe, zaakceptowałby los, jaki spotkał jego przyjaciół. Teraz jednak pragnął znaleźć jakiś dowód, że Tekkadan się udało: żeby Shino mógł się rozchmurzyć… i żeby znów było, jak było dotąd.
W nocy Shino znów miał koszmar, w którym ginęli jego towarzysze, i Yamagi znów trzymał go za rękę i usiłował dodać otuchy, zapewnić o swoim wsparciu. Wizja załamanego Shino była tak straszna, że chciał zrobić wszystko, by do niej nie dopuścić. Shino był tym starszym i silniejszym – Yamagi nie potrafił sobie wyobrazić, by miało się to zmienić, bo to by było tak, jakby świat wywrócił się do góry nogami. Chciał, by Shino znów się śmiał, żartował i nie miał ani jednego zmartwienia.
Był strasznym egoistą.
– Hej, Yamagi… Myślisz, że jesteśmy ostatnimi ocalałymi z Tekkadan? – zapytał Shino cicho, gdy już uspokoił oddech.
Yamagi poczuł, że jego serce na moment się zatrzymało.
– Oczywiście, że nie! Skąd ci do przyszło do głowy? To przez ten sen, tak? To był tylko sen, Shino. Głupi sen. Na pewno jeszcze się z nimi spotkamy. Na pewno…
Shino milczał. Yamagi czuł, że jego entuzjazm – tak naprawdę tylko udawany – znika. Wizja odciętej głowy Barbatosa znów przeleciała przed oczami, nakładając się na wszystko inne. Jednak naprawdę nie wierzył, by Tekkadan spotkała całkowita zagłada. Nie, to było niemożliwe, cokolwiek usiłował wmówić im Gjallarhorn. Ktoś na pewno przetrwał. Pewnie nawet większość. Nie ma mowy, by Orga i Mikazuki pozwolili komukolwiek pozabijać innych.
Ale przecież Mikazuki…
– A gdybyśmy rzeczywiście byli jedynymi ocalałymi…? – wyszeptał bezwiednie i zaraz pożałował tego pytania.
Bał się, że Shino odpowie: "To już lepiej nie żyć wcale".
Shino jednak milczał przez dłuższą chwilę, a potem znów ścisnął go za rękę.
– Wtedy musimy trzymać się razem.
Yamagiemu zakręciło się w głowie – to znaczy, zakręciłoby się, gdyby nie leżał. Jego serce uderzyło szybciej. Trzymać się razem? Razem z Shino? Jeśli o niego chodziło, nie pragnął niczego bardziej, niż żeby trzymali się razem przez resztę życia. Tylko że Shino…
– Powiedziałbyś to każdemu z Tekkadan w takiej sytuacji, prawda?
Shino raptownie uniósł się z poduszki i Yamagi drgnął, a potem skulił się. Był pewny, że go rozgniewał. Nie powinien był tego mówić. Nie teraz, kiedy wszystko było tak niepewne, kiedy nie wiedzieli, co z resztą… Na tym powinien się skupić, nie na swoich własnych, egoistycznych potrzebach. Jak łatwo mu było zapomnieć o Tekkadan… Jak łatwo mu było wyobrażać sobie, że Shino mógłby zapomnieć…
– Przepraszam, nie…
– Jesteś strasznym głupolem, wiesz?
Yamagi zamilkł, nie mając pojęcia, co to miało znaczyć. Właściwie nic już nie rozumiał, myśli mu się plątały, nastroje skakały we wszystkie strony, w gardle go ściskało, a jakieś gorące uczucie usiłowało rozerwać jego klatkę piersiową i wydostać się na zewnątrz, aż cały się trząsł i nie wiedział, czy kiedyś jeszcze będzie spokojny.
Dlaczego Shino powiedział coś takiego?
Zresztą nieważne, nieważne. Jeśli o cokolwiek zapyta, cokolwiek wyjaśni, cokolwiek… wtedy zrobi z siebie jeszcze bardziej żałosnego dupka. Musi trzymać język za zębami. Musi…
Usiadł gwałtownie na łóżku.
– Shino, w tamtej bitwie, kiedy walczyliśmy z Arianrhod… Wiem, że tego nie pamiętasz, ale… Kiedy przeprowadziłeś ostatni atak na ich statek flagowy, ale nie udało ci się go trafić, wtedy oni ostrzelali cię z dział okrętowych, rozrywając
Ryūsei-gō na strzępy. A nasze dowództwo… Orga i Eugene zostawili cię, poświęcili cię, żeby uciec z pola bitwy. Wygodnie założyli, że zginąłeś, i zamiast cię odszukać i zabrać, oni odlecieli
Isaribi. Wiem, bo cię znam, że powiesz, że bardzo dobrze zrobili. Że jeśli dzięki tobie udało się większości Tekkadan przeżyć, to podjęli słuszną decyzję. Ale dla mnie to była zdrada, naprawdę, Shino, i nie mogę im wybaczyć. Więc kiedy oni uciekali, ja zabrałem prom i opuściłem
Isaribi, żeby cię odszukać. Porzuciłem naszych towarzyszy za szansę uratowania ciebie. I udało mi się. Znalazłem cię i zapewniłem ci pomoc. Poleciałem z tobą na statek Gjallarhornu, tak, na statek naszych wrogów, bo tylko oni mogli cię ocalić. Ocalił cię wróg po tym, jak porzucili cię przyjaciele. Ironia, prawda? Ale zrobiłbym to po raz drugi, trzeci, czwarty…!
Wyrwał dłoń z ręki Shino, jednocześnie zaciskając usta w cienką linię. Znów zakłuło go w gardle, znów zabolało w piersi – jeszcze mocniej, jeszcze gorzej. Właśnie zniszczył całą szansę na szczęście.
– Wiem, że dla ciebie Tekkadan byli wszystkim, ale ja zdradziłem Tekkadan tak, jak oni zdradzili ciebie – wydusił, a potem dodał szeptem, bo nie mógł się powstrzymać: – Nie mówiłem tego, bo nie chciałem, żebyś mnie nienawidził.
Trząsł się cały, w uszach mu dudniło, jakby walił się w gruzy cały świat. Skulił się, wcisnął głowę w ramiona. Gdyby miał więcej sił, zerwałby się na nogi i uciekł, a tak pozwalał tylko, by czas mijał i dobiegało końca życie, w którym miał chociaż
namiastkę szczęścia. I jakim był egoistą, skoro w momencie, gdy Shino potrzebował jego wsparcia, rzucał mu w twarz prawdą, która mogła tylko zranić…!
Duża dłoń opadła mu na włosy, a w następnej chwili Shino oparł się czołem o jego czoło.
– Yamagi, jesteś najbardziej przerażającym człowiekiem we wszechświecie – usłyszał spokojne i tak znajome słowa. – Zawsze to wiedziałem, ale za każdym razem mnie to zaskakuje. – W jego głosie brzmiał uśmiech. – Yamagi, to nie wystarczy, żebym cię znienawidził. A poza tym… Nie wierzę, że poza nami nikt nie ocalał. Zobaczysz, nie minie tydzień, jak znów zobaczymy Eugene'a. On zawsze wychodzi cało ze wszystkich problemów. I pilnuje, żeby inni wyszli za nim. Ten palant ma największe szczęście w galaktyce… – Urwał i wydawało się, że się nad czymś zastanawia. – Nie, chyba ja mam – stwierdził, a w jego słowach brzmiało zadowolenie.
Yamagi poczuł szczypanie w oczach. Zacisnął zęby i przełykał przez chwilę. Ból w piersi złagodniał, rozmył się w cieple. Nie zasłużył na to.
– Yhm – mruknął w końcu, kiwając krótko głową; była to jedyna odpowiedź, jakiej zdołał udzielić.
Shino zaśmiał się cicho, a potem ziewnął głośno… zupełnie jakby wybuch Yamagiego, zamiast zdenerwować, pomógł mu się uspokoić. Wrócił na swoją połowę łóżka i runął na poduszki.
– Ja zamierzam jeszcze pospać – oświadczył. – A jutro… Jutro będzie dobry dzień. A może to już dzisiaj?
Po chwili już oddychał głęboko i regularnie, nie przejmując się, że zostawił Yamagiego samego z zupełnym chaosem emocji.
– Yhm – zgodził się Yamagi, zwijając się w kłębek na swojej połowie i usiłując na nowo poskładać się w całość.
"Kocham cię," powiedział w myślach, czując ciepło migrujące z jego piersi do każdej części ciała. Po bólu, który jeszcze przed momentem pochłaniał całą świadomość, nie zostało już nawet wspomnienie.
Yamagi obudził się wczesnym rankiem. Nie mógł zasnąć, więc przeniósł się na kanapę i zajrzał do sieci, żeby znów szukać jakichkolwiek informacji o Tekkadan. Czuł się fatalnie i powoli zaczynał mieć tego dość. To było tak do niego niepodobne, do ogarniętego Yamagiego Gilmerton, który zawsze miał wszystko pod kontrolą, a teraz…? Za dużo myśli, za dużo emocji, za dużo wrażeń, za dużo…
Podniósł wzrok na rozwalonego na łóżku Shino: ręce rozrzucone na boki, nogi tak samo, klata naga… Przełknął i skupił spojrzenie na wiadomościach, ale zaraz znów zerknął znad wyświetlacza.
Czy Shino wybaczył mu porzucenie Tekkadan? Czy naprawdę przeszedł do porządku dziennego nad sprawą z Gjallarhornem? Czy może tylko udawał, nie chcąc robić awantury w środku nocy? Czy dzisiaj ukaże swoje prawdziwe uczucia, deklarując, że między nimi dwoma wszystko skończone? Yamagi potrafił to sobie wyobrazić, ale…
Ale to był Shino, który – jakkolwiek niepochlebnie to brzmiało – nie posiadał takiej głębi emocjonalnej, by móc kogokolwiek zwodzić. Cokolwiek mówił, zawsze miał to na myśli. Nie było w nim fałszu. Nie układał podstępnych planów, nie udawał miłego, by nagle zaskoczyć i zaatakować. Yamagi nie powinien przypisywać mu swoich najgorszych cech charakteru – tylko dlatego, że sam czuł się winny.
On sam, gdyby mógł, nie wracałby do tego, o czym mówili w nocy, i wiedział, że jest tchórzem. Gdyby mógł, w ogóle chciałby cofnąć czas i nigdy nie wyznać tego, co jednak wyznał, ale takie życzenia nie miały żadnego sensu. Czemu nie mógł przyjąć za pewnik deklaracji Shino, że go nie nienawidzi? Że cieszy go jego obecność? Że chce, żeby trzymali się razem? Bo dopatrywał się drugiego dna. Bo do tych deklaracji dokładał od siebie "ale" i różne warunki, by udowodnić – komu? samemu sobie? – że nie stało za nimi nic więcej i że coś takiego Shino mógłby powiedzieć każdemu, naprawdę
każdemu w Tekkadan.
Tekkadan… Miał szukać informacji o Tekkadan. Zmusił się, by oderwać wzrok od Shino – który właśnie przewrócił się na bok i coś mamrotał przez sen, oby spał jak najdłużej – i ponownie zaczął przeglądać wiadomości z Marsa.
W następnej chwili skakał na łóżko i budził Shino, gorączkowo szarpiąc go za ramię.
– Patrz! Zobacz! – wołał, podsuwając mu czytnik pod oczy.
Shino przez moment mrugał, usiłując zogniskować spojrzenie po tak nagłym wyrwaniu ze snu. Kiedy mu się w końcu udało, popatrzył na Yamagiego i wybuchnął gromkim śmiechem, odrzucając głowę w tył. Śmiał się tak, że trzęsło się całe łóżko. Yamagi właściwie miał ochotę go naśladować – po raz pierwszy od tak dawna, że zupełnie tego nie pamiętał.
Trwało dłuższą chwilę, zanim Shino się opanował.
– Mówiłem ci, że nie minie tydzień, jak zobaczymy gębę tego palanta. Ale nie doceniłem go, muszę to przyznać, i wkurza mnie to. – Wbrew tym słowom jego zadowolenie było oczywiste, bo znów się zaśmiał.
Yamagi raz jeszcze popatrzył na obrazujące artykuł zdjęcie Kūdelii Ainy Bernstein, za której plecami stał nie kto inny jak Eugene Sevenstark, niedawny wicedowódca Tekkadan – w garniturze i w czarnych okularach, i z poważnym wyrazem twarzy. Nikt nie połączyłby tego ważniaka z obszarpanymi (w pojęciu wielu) chuliganami z Tekkadan. A jeśli Eugene był cały i bezpieczny, można było założyć, że podobnie stało się z wieloma innymi członkami Tekkadan. Można mu było wiele zarzucić, ale Eugene nie był człowiekiem, który zostawiłby innych, by ratować samego siebie.
To była najlepsza wiadomość od blisko dwóch tygodni.
– Mówiłem, że to będzie dobry dzień – powiedział Shino z szerokim uśmiechem, jakby czytał jego myśli, patrząc na niego z błyskiem w oczach. – Trzeba dać im znać, że z nami wszystko dobrze, i zapytać, co z nimi. Da się to zrobić, prawda?
Yamagi kiwnął głową, siadając na brzegu łóżka. Shino przysunął się bliżej niego, zerkając na monitor.
– Możemy wysłać wiadomość do biura panny Kūdelii – powiedział Yamagi, już szukając w sieci danych kontaktowych Admoss Company. – Tak chyba będzie najlepiej, skoro Eugene jest z nią. Ale nie wiadomo, czy ją przeczytają. Mogą mieć za dużo na głowie. Albo ktoś z biura uzna ją za spam i skasuje…
– Czemu od razu zakładasz najgorszą ewentualność?
– Najgorsza by była, gdyby przechwycił ją Gjallarhorn – zauważył Yamagi, choć mógł sobie to darować. – Znalazłem kanał. Co mam napisać? Wiadomość musi być oczywiście zaszyfrowana – dodał, przypominając sobie nagle metodyczne działanie kapitana Mettela, który nie pozostawił niczego przypadkowi, gdy zdecydował się jak najlepiej ukryć tożsamość dwóch zbiegów z Tekkadan i jak najcięższym uczynić zadanie tym, którzy próbowaliby ich odszukać.
Shino na dłuższy moment zamyślił się nad treścią, aż w końcu jego twarz rozjaśniła się triumfalnie.
– Napisz: "Do największego palanta na Marsie. Pozdrowienia od asa czterech generacji
Ryūsei-gō i najlepszego mechanika we wszechświecie. Co tam u was?".
Yamagi spojrzał na niego, marszcząc czoło i zastanawiając się, czy to było na serio. Shino i jego pomysły…
– No co? Sam mówiłeś, że wiadomość ma być zaszyfrowana. – Shino zauważył jego minę. – Więc jest. Trzeba napisać tak, by nikt nie wiedział, o kogo chodzi, poza tymi, którzy będą wiedzieć, nie?
Yamagi westchnął. Czego innego mógł oczekiwać? Nie żeby pomysł był zły sam w sobie. Podumał chwilę, a potem wprowadził: "Do panny Kūdelii. Pozdrowienia dla ważniaka z ochrony od asa
Ryūsei-gō i jego mechanika. U nas wszystko dobrze. Czekamy na informacje od rodziny".
– I co napisałeś? – dopytywał się Shino.
– Mniej więcej to samo, tylko rozsądniej – odparł Yamagi. – I grzeczniej. Tylko nie wiem, jak się z nami skontaktują, żeby to było bezpieczne. Chyba że… – Umilkł, intensywnie myśląc i przeglądając sieć. – Potrzebujemy jakiegoś namiaru, numeru… Tak, to się powinno udać. "Gwarantujemy pełną anonimowość, nie zbieramy żadnych danych technicznych ani lokalizacyjnych, cena…". No, jak sobie każą płacić, to chyba można im ufać – mruknął bardziej do siebie, a potem wsunął do urządzenia kartę płatniczą.
Po dwóch minutach wiadomość była wysłana.
– Miejmy nadzieję, że dostaniemy odpowiedź – powiedział, wyłączając terminal.
Duża ręka opadła na jego głowę i poczochrała włosy.
– Umiesz zrobić wszystko, prawda? – stwierdził Shino, a w jego głosie brzmiało uznanie.
– Oczywiście, że nie! Nie nabijaj się ze mnie – odparł Yamagi z zażenowaniem, choć jego serce przyspieszyło. Nigdy nie miał dość pochwał Shino…
Shino zaśmiał się i nie ciągnął tematu.
– Dobra, to teraz śniadanie. Zrobiłem się przez to okropnie głodny.
Wzięli się do jedzenia. Yamagi wycofał się na kanapę – i wycofał się w siebie. Magiczna chwila minęła, teraz nie mógł sobie nawet wyobrazić, że miałby sam z siebie dotknąć Shino – czy choćby siedzieć blisko niego. Widać tylko w nagłych odruchach, kiedy wyłączał myślenie, był w stanie to zrobić…
Jednak i tak było znacznie lepiej od zeszłej nocy, kiedy zachował się poniżej krytyki. Widok Eugene'a na zdjęciu z zaledwie wczoraj wydawał się rozproszyć wszystkie chmury, które gromadziły się w jego głowie – przywracał sytuację do normalności. Dawał wiarę, że wszystko naprawdę będzie dobrze. Yamagi nawet nie spodziewał się, że doświadczy takiej ulgi.
Oczywiście trwała tylko chwilę.
– Hej, Yamagi… – odezwał się Shino zadumanym głosem, gdy jedli. –
Ryūsei-gō IV został zniszczony, tak?
Yamagi poczuł, jak w jedną chwilę robi mu się zimno – jak zawsze na wspomnienie bitwy z Arianrhod na orbicie Ziemi. Nie, musi w końcu nauczyć się nad sobą panować, nie może pozwolić, by tamto wydarzenie zdominowało jego psychikę, jak miało to miejsce przez ostatni tydzień z kawałkiem …
– Yamagi…?
Odstawił na wpół opróżnioną tackę na stół i kiwnął głową, przełykając, by pozbyć się ściskania w gardle.
– To jak ja się uratowałem?
Yamagi zastanawiał się, jak ktoś może mówić tak spokojnie o bitwie, w której niemal zginął. Niby Shino nic nie pamiętał – no i to był
Shino, który śmiał się śmierci w twarz – niemniej jednak było to dla niego niepojęte. On sam nawet nie walczył, a ledwo wspomnienie sprawiało, że się dusił.
Dlaczego Shino o to pytał? Nie wracał przecież do tej sprawy. Jasne, mieli poważniejsze problemy na głowie, ale…
Bez sensu było o tym myśleć. Shino zapytał i miał prawo wiedzieć. Oczywiście, ze chciał się dowiedzieć, co się z nim stało. Yamagi przełknął raz jeszcze i usiłował skupić się na pytaniu, choć nie był w stanie odpędzić widoku tego, co zostało z ostatniej maszyny Shino: unoszonych się w próżni fragmentów czerwonego metalu, stopionego kadłuba i nietkniętej pokrywy dolnej.
– Wydaje mi się, że w ostatniej chwili się… katapultowałeś.
Shino otworzył szerzej oczy, był wyraźnie zdumiony.
– Katapultowałem? Ja? Niemożliwe. To do mnie zupełnie niepodobne – stwierdził z niezadowoleniem. Potem w kilku szybkich ruchach zmiótł z tacki jej zawartość i odstawił na stolik. – Raczej wolałbym walczyć do końca. W ostateczności szarżowałbym na przeciwnika, żeby polec w chwale, zabierając tak najwięcej wrogów ze sobą. I wszystko by wybuchło na koniec.
Yamagi skulił się na swoim miejscu. W piersi go zakłuło, jego palce bezwiednie zacisnęły się na koszuli. "Obiecałeś mi, że wrócisz. Czyli kłamałeś wtedy z premedytacją, Shino?" – pomyślał odruchowo. Świadomość sprawiała prawdziwy ból.
– Znaczy się… Nie to chciałem powiedzieć! – Shino musiał zauważyć, jaki efekt miały jego słowa. – Znaczy się… No, wciąż tak uważam, ale… Po prostu dziwię się! To nie tak, że żałuję, że przeżyłem! Yamagi, hej! A niech to! Przepraszam…!
Yamagi odetchnął głęboko i uniósł głowę.
– Mówię ci, co sądzę jako tw… jako mechanik. Kiedy cię znalazłem, unosiłeś się na dolnej pokrywie, która wyglądała, jakby została wystrzelona, zanim dosięgły ją lasery. Była nietknięta. Nie znajduję innego wytłumaczenia. – Spojrzał na Shino. – Przykro mi, jeśli cię to rozczarowuje – dodał uszczypliwie; należało mu się.
Shino miał na twarzy odpowiednio skruszony wyraz.
– Oj przestań już, przecież przeprosiłem! Skoro to twoja opinia mechanika, to kim jestem, żeby się z nią nie zgadzać? – stwierdził przypochlebnie. – Jesteś najlepszym mechanikiem we wszechświecie.
– Nie żartuj sobie ze mnie.
– Jesteś najlepszym mechanikiem we wszechświecie – powtórzył Shino z przekonaniem. – I mam nadzieję, że dalej będziesz zajmował się moimi maszynami… To znaczy, jeśli jeszcze kiedyś będę pilotował…
– Mówisz tak tylko dlatego, że nikogo więcej nie ma. Bo Tekkadan już nie…
Yamagi urwał i znów spuścił głowę. Dlaczego wciąż mówił takie rzeczy? Dlaczego nie potrafił przyjąć słów Shino takimi, jakie były, tylko cały czas im zaprzeczał? Przecież to było okrutne, raniące… Czy naprawdę chciał się przekonać, gdzie jest granica, za którą Shino nie będzie miał dla niego nic poza nienawiścią…?
Co się z nim stało? Jak mógł wrócić do tego Yamagiego, który cieszył się po prostu z każdego uśmiechu Shino i dla którego każdy dzień, w którym udało mu się zamienić z Shino dwa słowa, był dobrym dniem?
Tylko czy taki Yamagi naprawdę kiedyś istniał? Czy nie był tylko wytworem wyobraźni… fałszywym wspomnieniem? Nagle zupełnie nie był pewien.
– Przepraszam – wymamrotał, nie podnosząc wzroku.
Czuł się żałośnie. Czy będą w stanie odbudować tamtą relację, pełną wzajemnego szacunku i sympatii? Czy znikną wszystkie te bariery, których wcale nie musiało między nimi być? Jak miał mu powiedzieć: "Kocham cię", skoro wszystkie inne słowa miały w sobie tylko agresję…?
Wstrząsnęło nim, gdy zdał sobie sprawę, że nawet gdyby jakimś cudem Shino powiedział mu, że go kocha, prawdopodobnie by mu nie uwierzył. Coś takiego nie będzie mieć miejsca, niemniej jednak samo założenie uświadamiało mu, jak bardzo był popaprany. A Shino wciąż deklarował sympatię wobec niego…? Yamagi poczuł się potwornie zmęczony.
Czy była jakaś szansa, by wszystko jeszcze naprawić? Nie miał pojęcia. Może wtedy, kiedy będą ze sobą szczerzy.
– Shino… Nie masz mi za złe, że cię uratowałem? – zapytał cicho.
– Chyba tylko ty mógłbyś pomyśleć coś takiego – odparł Shino z miejsca, w jego tonie brzmiało ewidentne niezadowolenie. – Nie ma nic lepszego niż życie. Kto chciałby być martwy, skoro kiedyś i tak wszyscy umrzemy? Zamierzam żyć jak najdłużej. – Nagle klepnął się dłonią w czoło. – No tak, a ja ci nawet jeszcze nie podziękowałem, co za dureń ze mnie. Hej, Yamagi, spójrz na mnie.
Yamagi uniósł twarz. Shino patrzył na niego z całkiem uroczystą miną i najwyraźniej był zupełnie nieświadomy dręczących go rozterek. To nie było sprawiedliwe, że jeden z nich niczym się nie przejmował, a drugi wszystkim, pomyślał z pretensją i zaraz skarcił się za własny egoizm. Był beznadziejny…
Dość! Naprawdę już wystarczy, Yamagi Gilmerton!
"Niech mi ktoś odkręci głowę", pomyślał z błaganiem, a potem rzeczoną głową potrząsnął, by skupić się na rozmowie, i raz jeszcze utkwił wzrok w asie Tekkadan, który wciąż się w niego wpatrywał z jakimś natchnieniem.
– Dziękuję za uratowanie mi życia – powiedział Shino poważnym tonem, a potem położył obie ręce na kolanach i pochylił się do przodu w bardzo formalnym ukłonie. Zaraz jednak przekrzywił głowę i uśmiechnął się z tym ciepłem w oczach, które Yamagi tak bardzo u niego kochał, w dodatku do wszystkiego innego. – W ramach wdzięczności zabiorę cię do fajnego miejsca, gdzie jest pełno… A nie, to jest głupi pomysł – zreflektował się, zanim jeszcze Yamagi zdążył odmówić. – To pójdziemy gdzieś tylko we dwóch i będziemy pić do rana, co ty na to?
Yamagi zacisnął palce na ubraniu i przełknął. Chwila skupienia i ulgi minęła, znów stał się niepewnym kłębkiem nerwów. Co miał powiedzieć? I czemu teraz…? Dlaczego Shino mówił takie same rzeczy jak wtedy, mimo że zupełnie ich nie pamiętał? Co to mogło oznaczać? Czy teraz…
Zauważył, że Shino przestał się uśmiechać – teraz miał brwi zmarszczone i wyraźnie się nad czymś zastanawiał.
– Już kiedyś prowadziliśmy tę rozmowę…? – niby stwierdził, niby zapytał, a potem przyłożył rękę do czoła. – Nie pamiętam… Yamagi?
Yamagi patrzył na niego bez słowa. Jego serce przyspieszyło, a w gardle zrobiło się zupełnie sucho. Nie był jednak w stanie nic powiedzieć… nie był w stanie przywołać na głos tamtej rozmowy. To była przecież jedna z najcenniejszych chwil w jego życiu, nie mógł…
Ale chyba był głupi, jeśli z chęci zatrzymania tego sekretu pozbawi się możliwości przeżycia czegoś więcej, skarcił się w następnej chwili. Zamierzał czcić piękne marzenie, zamiast wykorzystać okazję i przekuć je na rzeczywistość?
Nie zdążył nawet podjąć decyzji, bo Shino w międzyczasie musiał uznać, że jego niepamięć nie ma aż takiego znaczenia – ta jego niefrasobliwość była naprawdę godna pozazdroszczenia. Kiedy Yamagi ponownie zogniskował na nim spojrzenie, na jego twarzy widniał wcześniejszy szeroki uśmiech.
– Idziemy się napić, Yamagi – zapowiedział, klepiąc się dłońmi w uda, i wstał.
– Teraz? Przecież dopiero zjedliśmy śniadanie… Jest rano! – było jedynym, co Yamagi zdołał wykrztusić, choć, jakby automatycznie, również podniósł się na nogi.
– Prawda, mieliśmy pić całą noc… – zmartwił się Shino, jednak zaraz się rozjaśnił. – Możemy zacząć w domu i wieczorem przenieść się do jakiegoś fajnego lokalu.
– Shino… Ty mnie chyba przeceniasz – wymamrotał Yamagi. – Naprawdę sądzisz, że będę w stanie pić cały dzień i całą noc?
– Spokojnie, nauczę cię.
– To chyba tak nie działa…
Shino popatrzył na niego z rozbawieniem. Nie wydawał się zrażony jego pozornym brakiem entuzjazmu.
– Co zatem proponujesz?
Yamagi poczuł, że robi mu się coraz bardziej gorąco. Spuścił głowę.
– Możemy… – Przełknął i oblizał wargi. – Możemy iść do sklepu, bo skończyło się nam jedzenie. I przy… przy okazji możemy rozejrzeć się za jakimś lokalem – zaproponował cichym głosem.
– To dobry plan – pochwalił Shino. – Dość mam już siedzenia w domu, a mieliśmy iść pozwiedzać Księżyc. Dobra, pora się ubrać wyjściowo… Gdzie są jakieś ciuchy…?
Rozejrzał się, a potem ruszył do przedpokoju, gdzie stały torby z otrzymanymi od Gjallarhornu przedmiotami, i po chwili dobiegł stamtąd odgłos przeszukiwania zawartości podbarwiony wesołym nuceniem.
Yamagi stał w pokoju, wciąż z zamkniętymi oczami. Jego serce nie zwalniało rytmu, wręcz zdawało się przyspieszać, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej. Ręce zacisnął w pięści, co nie pomogło ani trochę na wrażenie nieznośnego napięcia, jakie ogarnęło jego ciało. W głowie kręciło mu się z gorąca. Nie był w stanie zebrać myśli, ale musiał, bo zaraz…
Nie powinien sobie niczego wyobrażać, zdecydował. Owszem, cieszył się bardzo, że Shino… Że pójdą gdzieś razem, że spędzą czas poza domem… To znaczy… Ugh, ale to nie była żadna randka, nic z tych rzeczy. Po prostu Shino go zaprosił na wspólne wyjście na drinka, bo sam tak lubił się bawić i uważał to za naturalne. Tak samo zrobił wtedy, blisko dwa tygodnie temu, i absolutnie nic się z tym nie wiązało, nieważne co się mogło wówczas Yamagiemu wydawać.
Nie zauważył, kiedy nucenie ucichło.
– Hej, Yamagi… Co to jest?
Odwrócił się. Shino stał w przejściu, w lewej ręce trzymał dwie złożone sztuki odzieży, a w prawej unosił przed oczy model statku, o którym Yamagi zdążył już dawno zapomnieć – tylko go raz obejrzał i odłożył z powrotem, zajęty ważniejszymi sprawami.
– To model statku klasy
Skipjack. Dostałem w prezencie… nie żeby miała mnie ucieszyć zabawka Gjallarhorn – mruknął. – W rufie jest taki przycisk. Możesz zobaczyć, co robi.
Shino jednak bez słowa, z wielkim zaabsorbowaniem przyglądał się modelowi, obracając w ręce. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle go nie słyszał. Jak we śnie podszedł bliżej i usiadł na łóżku, nie spuszczając skupionego wzroku z zabawki, a potem jego spojrzenie nagle się zamgliło na dłuższą chwilę, aż Yamagi się zaniepokoił.
– Shino…?
– Już go widziałem – odparł Shino cichym, zamyślonym głosem, jego oczy znów patrzyły ostro, ale wydawało się, że ma przed nimi zupełnie inny widok.
– Oczywiście, że go widziałeś – odparł Yamagi. – To okręt flagowy Arianrhod, który…
Urwał; miał ochotę odgryźć sobie język.
– Celowałem w niego – powiedział powoli Shino; wciąż sprawiał wrażenie, jakby nie zdawał sobie sprawy z jego obecności. – Stałem na tonącym
Hotarubi i celowałem z Galaktycznego Superdziała w mostek tego okrętu, żeby jednym strzałem załatwić ich dowództwo. Ale pocisk poszedł bokiem, bo ktoś mnie wtedy uderzył i zmienił trajektorię… Niech ich szlag…!
Milczał przez moment, a Yamagi czuł, jakby jego serce nagle zmieniło się w bryłę lodu.
– To była szansa jedna na milion, a ja ją zmarnowałem – mówił dalej Shino. – Nigdy w życiu nie byłem tak wściekły. Nie miałem już pocisków, mogłem tylko rzucić się na nich, chciałem zmiażdżyć ich wszystkich, zabrać ze sobą…
Yamagi skulił się w sobie. Wiedział, że teraz usłyszy to, co Shino naprawdę myślał: żal, że żyje, żal, że przeżył po największym błędzie, jaki popełnił…
– I wtedy przypomniałem sobie obietnicę, jaką ci złożyłem. W tej ostatniej chwili, ostatniej sekundzie przypomniałem sobie, że obiecałem ci, że wrócę. Że przeżyję.
Żal, że nie udało mu się zginąć jak wojownik…
Co?
Yamagi uniósł zdumione spojrzenie. Shino odłożył już model i teraz patrzył tylko na niego, a w jego wzroku było tyle ciepła… tyle szczerej sympatii… Kiedy ich oczy się spotkały, zaśmiał się cicho.
– Rzuciłem się na nich z gołymi rękami, jakie to głupie… Jakie do mnie podobne. W pół minuty roznieśliby mnie na strzępy ze swoich dział okrętowych, pamiętam ten ostrzał, nawet maszyna klasy Gundam Frame by takiego nie przetrwała. I wtedy, tuż przed końcem, pomyślałem sobie: "Yamagi mi nie wybaczy, jeśli nie wrócę, a przecież obiecałem mu, że pójdziemy się napić". I w tym momencie Alaya-Vijnana rozłączył się. Było tak, jakby
Ryūsei-gō wiedział, co myślę, i wypchnął mnie. – Znów się zaśmiał, tym razem głośniej. – Nie chciał więcej nosić takiego dupka, który w ostatniej chwili cofa się i myśli o przeżyciu. Uznał mnie za niegodnego, by umrzeć wraz z nim, więc obraził się na mnie, odłączył i wyrzucił. – Nie przestając się śmiać, uderzył dłonią w łóżko. – A to drań…
Potem jednak opanował wesołość i ponownie spojrzał na Yamagiego.
– Więc to wszystko dzięki tobie, Yamagi. Dwa razy mnie uratowałeś. Naprawdę nie wiem, co mogę zrobić, żeby ci się odpłacić…?
I choć wydawało się to niemożliwe, w jego oczach było jeszcze więcej serdeczności niż wcześniej. Jak można było patrzeć na kogoś z taką życzliwością i przywiązaniem? Jak można było żywić takie uczucia właśnie wobec niego, Yamagiego Gilmertona?
Shino jednak, właśnie on, musiał być do tego zdolny. I gdyby Yamagi już cztery lata temu się w nim nie zakochał, bez wątpienia stałoby się to dzisiaj.
"Dwa razy mnie uratowałeś" – wciąż brzmiało w powietrzu. Nie spodziewał się tego, ale Shino naprawdę tak uważał…!
Yamagi nagle przestał widzieć wyraźnie, a jego gardło się ścisnęło. Odwrócił się i schował twarz w dłoniach. Usiłował się opanować… ogarnąć własne emocje, ale było ich za dużo, bo i wielka radość, i bezrozumne szczęście, i głęboka miłość, i rozpaczliwa nadzieja, ale też zawsze obecne podstępne powątpiewanie, obezwładniające poczucie winy, zdradliwy strach i boleśnie znajoma rezygnacja. Nie wiedział, co z nich wybrać, i zdawał sobie sprawę, że jest głupi, że w ogóle próbuje.
– Yamagi…?
Pokręcił głową, a potem otarł oczy i opuścił ręce, starając się nie zamykać ich w pięści, choć cały czas czuł potworne napięcie. Odetchnął głęboko. Wciąż nie odważył się unieść wzroku, ale przynajmniej wróciła mu ostrość widzenia.
– Wystarczy ten wspólny wieczór – wyszeptał i naprawdę tak myślał. Nie mógł przecież powiedzieć: "Odwzajemnij moje uczucia i zostań przy mnie na całe życie", musiał być realistą.
– Tylko tyle? – zapytał Shino, ale w jego głosie zamiast zdziwienia zabrzmiała niespodziewana uszczypliwość, jakby mu zupełnie nie wierzył, cokolwiek mogło być tego powodem.
Yamagi zerknął na niego zza włosów.
– Na razie – dodał odrobinę mocniejszym tonem, starając się zdusić w sobie nadzieję, co nie było łatwym zadaniem, gdyż zdawała się żyć własnym życiem i wcale nie zamierzała się go słuchać.
Jego serce przyspieszyło jeszcze bardziej, gdy Shino rozjaśnił się jak słońce.
– Na razie – powtórzył z absolutną pewnością.
Yamagiemu wydawało się, że jest całkowicie zadowolony.
III
Plan "Idziemy się napić" okazał się w całokształcie bardzo trudny do zrealizowania.
Pierwsza przeszkoda pojawiła się już w dzień, kiedy poszli do sklepu, by zaopatrzyć się w jedzenie na następne kilka dni, bo zapasy rzeczywiście się już wyczerpały. Dwie przecznice dalej znaleźli miły supermarket, w którym udało się zrobić porządne zakupy, choć przynajmniej połowa produktów na półkach była Yamagiemu całkowicie obca. Spędzili tam jednak sporo czasu, zdumiewając się mnogością artykułów oraz dokonując trudnych wyborów.
Gdy przyszła pora do płacenia, Shino zaklął paskudnie.
– Co się stało? – spytał zaalarmowany Yamagi, odrywając się od śledzenia wykazu nazw i cen na monitorze kasy, która sama skanowała i pakowała towar.
Shino poczochrał sobie włosy, był czymś wyraźnie sfrustrowany. Przez chwilę unikał jego wzroku, a gdy w końcu na niego spojrzał, w jego oczach było zażenowanie.
– Jak mam cię gdziekolwiek zaprosić, skoro nie mam pieniędzy?
Yamagi patrzył na niego bez słowa dłuższą chwilę. Potem wyciągnął z kasy kartę, którą właśnie zapłacił za zakupy, i podsunął mu pod nos.
Shino, zezując, spojrzał na kartę, a potem pokręcił głową.
– Przecież to twoje pieniądze.
– Nasze – poprawił Yamagi, ignorując łaskotanie w piersi. – To, cytuję, rekompensata za bezprawne przetrzymywanie nas na okręcie Gjallarhornu przez cały tydzień.
Shino przyglądał się karcie z wyraźną niechęcią, choć Yamagi nie był pewny, na co czy na kogo była skierowana.
– Chyba wolę iść popracować jeden dzień w porcie i zarobić – oświadczył.
– Nie wygłupiaj się. Dopiero wróciłeś do siebie po urazie głowy. Nigdzie cię nie puszczę – zapowiedział Yamagi kategorycznie i dopiero po chwili to sobie uświadomił. Uciekł wzrokiem. – Znaczy się… Jesteśmy teraz przestępcami, nikt nas nie zatrudni. Nie ma sensu się narażać…
Shino prychnął cicho, ale w jego głosie była życzliwość, gdy powiedział:
– Skoro tak mówisz, to muszę się słuchać.
Yamagi zerknął na niego, po raz któryś zastanawiając się, czy to tylko jego wyobraźnia, czy jednak w wypowiedziach Shino jest jakiś podtekst… Nie, to musiał być jego umysł – przecież od dawna fantazjował o Shino, który odpowiada na jego uczucia, jednocześnie wiedząc, że jest to absolutnie niemożliwe.
Shino tymczasem wreszcie wziął kartę z jego ręki.
– Oddam ci kiedyś – zapowiedział.
– Jeśli już koniecznie musisz oddawać, to nie mnie, tylko Gjallarhornowi – mruknął Yamagi z rezygnacją.
Shino się nastroszył.
– Im na pewno nie zamierzam nic oddawać.
Po zakupach – które Shino zgarnął z jego rąk bez pytania – poszli się przejść po okolicy, "poszukać odpowiedniego lokalu", co ostatecznie przeciągnęło się w wielogodzinny spacer po nieznanym im mieście. Pomijając fakt, że miała nad sobą prawdziwe niebo, księżycowa stolica nie różniła się wizualnie od kolonii. Znajdowały się tu dzielnice mieszkalne i biurowe, fabryczne i komercyjno-rekreacyjne. Były uczelnie, placówki kulturalne i parki. Był nawet transport publiczny: zarówno na terenie miasta, jak i łączący ze sobą nieliczne księżycowe metropolie. Życie toczyło się tutaj podobnie jak we wszystkich innych miejscach: ludzie pracowali, zajmowali się rodzinami, odpoczywali. Gdzieniegdzie można było zobaczyć żołnierzy Gjallarhornu – najpewniej z floty Arianrhod, która miała bazę po drugiej stronie księżyca – oceniając po zachowaniu, na przepustkach. Nie było żadnych patroli ani żadnych akcji wojskowych. Nie było żadnego poczucia zagrożenia czy napięcia – panował normalny spokój normalnego miasta. Yamagim i Shino nikt się nie interesował.
Zanim wyszli, Yamagi jeszcze raz przejrzał kanały informacyjne, by upewnić się, że mogą bezpiecznie pokazać się wśród ludzi. Sprawa Tekkadan jednak przycichła już w mediach, nie było żadnych niusów o szukaniu ewentualnych niedobitków, nie było listów gończych za nim i Shino. Ten epizod zdawał się zakończony. Najwyraźniej Rustal Elion naprawdę uwierzył w to, że organizację udało się całkowicie rozgromić, i zajął się innymi rzeczami – to znaczy przywracaniem porządku po własnej stronie.
– Shino… Myślisz, że to my byliśmy ci źli? – zapytał Yamagi cichym głosem, kiedy siedzieli w niewielkiej restauracji na obiedzie. – My, w sensie: Tekkadan.
Shino popatrzył na niego zdumiony, chyba nie spodziewał się usłyszeć od niego takiego pytania. Odłożył widelec na talerz.
– Jestem za głupi na takie rzeczy – stwierdził z szokującą szczerością – więc zwykle się nad nimi nie zastanawiam. Jak tobie się wydaje?
Yamagi wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Nie chcieliśmy zrobić niczego złego, prawda? Po prostu… jakoś tak wyszło – stwierdził niezgrabnie. – Ale to przecież nie zwalnia nas z odpowiedzialności, a koniec końców wdaliśmy się w wojnę z organizacją pilnującą porządku.
– Wiesz… Robiliśmy to, do czego się zobowiązaliśmy. Orga zadecydował, my poszliśmy za nim. To nasz szef, ale to nie tak, że szliśmy za nim bezmyślnie. Przecież wszystkie decyzje podjął z myślą o dobru Tekkadan, zawsze tak było – powiedział Shino, ponownie biorąc się do jedzenia. – Co cię wzięło nagle na takie rozważania?
Yamagi skulił się na krześle.
– Bo im więcej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się, że Gjallarhorn nie są z założenia źli – ściszył głos – nieważne, co twierdził McGillis Fareed. Fakt, nadużywali władzy, ale głównie zależy im na porządku. Popatrz, ludzie tutaj żyją zupełnie normalnie, tak samo na Ziemi…
– A Mars? A kolonie? – zapytał Shino.
Yamagi drgnął; czuł się skarcony. Shino miał rację. Nie wszędzie było tak dobrze. Przypomniał sobie wyzysk Marsa, przypomniał protesty robotnicze w Dort 3 – przecież widział na własne oczy, jak zostały krwawo stłumione przez żołnierzy… Nie, nie powinien być taki naiwny tylko dlatego, że zdarzyło mu się spotkać kilku cywilizowanych członków Gjallarhornu.
Tyle że to właśnie dzięki temu Shino wciąż żył – i dlatego Yamagi nie był w stanie zmusić się do jednoznacznej niechęci względem tej organizacji.
– Wiesz co? Nie wydaje mi się, by jedna strona była dobra, a druga zła – mówił dalej Shino, a w jego głosie nie było krytyki. – My chcieliśmy tylko wykonywać swoją pracę i wierzyliśmy, że robimy coś dobrego, nie? A oni… pewnie też. Takie życie, tacy są ludzie. – Wzruszył ramionami. – Jeśli mnie ktoś o to pyta, uważam, że najważniejsze jest mieć jakieś ideały i ambicje i postępować zgodnie z nimi.
Yamagi ponownie na niego popatrzył.
– Nie nienawidzisz ich?
– Niespecjalnie. A ty?
Yamagi pokręcił głową.
– Uratowali ci życie. Zapewnili nam bezpieczeństwo. Gdyby nie oni, nie byłoby nas tutaj – odparł bez wahania, a potem ściszył głos. – Człowiek, który się nami zajął… dowódca ochrony na statku flagowym Czwartej Floty Arianrhod, kapitan Mettel… Myślę, że to ktoś… nie śmiej się ze mnie… to ktoś, kogo nie mogę nie szanować.
Shino popatrzył na niego ze zdumieniem, a potem – niespodziewanie – uśmiechnął się przelotnie.
– Więc sam widzisz – stwierdził tylko, po czym napił się ze szklanki. Potem jego oczy rozszerzyły się, jakby coś sobie przypomniał. – A właśnie, nie opowiedziałeś mi jeszcze o swoich przygodach w Gjallarhornie…! Na pewno wydarzyło się wiele ciekawych rzeczy, kiedy ja leżałem nieprzytomny przez cały tydzień. Prawdę powiedziawszy, wciąż ciężko mi w to uwierzyć…
Kiedy wrócili do mieszkania, było późne popołudnie. Yamagi od razu sprawdził, czy nie ma odpowiedzi od Eugene'a, ale nie było. Martwił się, czy wysłana rano wiadomość dotarła do wicedowódcy Tekkadan, jednak nie mógł z tym nic zrobić. Musiał mieć nadzieję, że prędzej czy później uda im się skontaktować.
– Ściemnia się – powiedział Shino, który od jakiegoś czasu wyglądał przez okno. Odwrócił się teraz i uśmiechnął. – Pora iść się zabawić.
Serce Yamagiego, które przez ostatnie kilka godzin zachowywało się bardzo przyzwoicie, przyspieszyło na te słowa. Do tej pory starał się nie myśleć o tym, że spędził cały dzień we dwóch z Shino – i to nie dzień roboczy, tylko wolny, jakkolwiek dziwnie to brzmiało – i po prostu skupić się na chwili, jednak teraz świadomość tego wróciła.
Zabawić się? Z Shino – tylko we dwóch? Jego umysł znów podsunął mu dwutorową wizję: tego, co mogło się stać – i co na pewno się nie stanie. Ale, postanowił zaraz, Shino sam to zaproponował. "A ty się zgodziłeś, Yamagi Gilmerton, więc po prostu zrób to", powiedział sobie, dochodząc do wniosku, że może upicie się nie było taką złą opcją: wreszcie wyłączy mu się myślenie.
– Nie jesteś zmęczony? Chodziliśmy cały dzień, a przecież dopiero wróciłeś do siebie…? – upewnił się.
– Nie bierz mnie za jakiegoś cherlaka. Mam sił więcej, niż wystarczy na samo picie – odparł Shino i naprężył bicepsy.
"No tak, cherlakiem jestem ja", pomyślał Yamagi. "I tak naprawdę nawet picie mnie przeraża…"
Kiwnął jednak głową i wyszli. Niebo nad ich głowami rzeczywiście pociemniało i w mieście pozapalały się latarnie i neony. Udali się do dzielnicy rozrywkowej, która przedstawiała sobą zupełnie inny widok niż za dnia. Było gwarnie, kolorowo i generalnie tłoczno. Dostrzec można było biznesmenów po pracy i żołnierzy na przepustkach, pary w każdym wieku oraz krzykliwie wymalowane kobiety, które rzucały przechodzącym uwodzicielskie spojrzenia oraz mniej subtelne propozycje. Yamagi zacisnął pięści.
– Nie wybaczę ci, jeśli będziesz się dzisiaj oglądał za dziewczynami – powiedział półgłosem, a kiedy zdał sobie z tego sprawę, miał ochotę zapaść się pod ziemię.
Shino jednak nachylił się ku niemu poufałym gestem i odpowiedział równie cicho:
– Dzisiaj jestem tutaj tylko dla ciebie – i Yamagi nie wiedział, czy to nie było jeszcze gorsze, zwłaszcza kiedy uczucie mrowienia przebiegło pod jego skórą.
Wtedy właśnie okazało się, że siły wyższe jednak uparły się, by zrujnować im randkę, jak później Yamagi myślał ze śmiechem. Każdy lokal serwujący alkohol i inne używki wymagał potwierdzenia pełnoletniości od klientów, którzy na dorosłych nie wyglądali. Shino mógłby wejść bez problemu, ale nie było szans, by ktokolwiek wpuścił Yamagiego. Próbowali bez efektu w kilkunastu miejscach, aż Shino zaczął rozważać przekupstwo oraz rozwiązania przemocowe. Nie miało jednak sensu robienie scen i pakowanie się w kłopoty – zwłaszcza w obecnej sytuacji – więc Yamagi złapał Shino za rękaw i odciągnął w spokojniejszą okolicę.
Nie czuł się jakoś bardzo zawiedziony, bo tak naprawdę zależało mu na spędzeniu czasu we dwóch, nie na samym piciu – ale Shino był rozeźlony i przez dłuższą chwilę wyklinał na panujące na Księżycu zasady.
– Co poradzisz? To praworządny system. Mają tylu klientów, że nikomu nie opłaca się narażać na problemy, łamiąc zakazy – usiłował go uspokoić Yamagi.
Shino jeszcze przez chwilę burczał pod nosem, ale potem – jako że nie był typem, który umie się długo wściekać – rozchmurzył się.
– Ale nikt nam nie zabroni napić się w domu – stwierdził, wyraźnie zadowolony ze swojej błyskotliwości. – Choć przykro mi, że nie wyszło z lokalem, Yamagi – dodał i wydawało się, że mówi szczerze. – To miał być specjalny wieczór.
– Tym się nie przejmuj. Dla mnie miejsce nie ma żadnego znaczenia – odparł Yamagi zgodnie z prawdą, a potem dodał ciszej: – Jeśli zechcesz poczekać, to za dwa lata możemy się wybrać…
Shino uśmiechnął i nic więcej nie powiedział. Ruszyli w drogę powrotną. Yamagi uznał, że właściwie taka opcja bardziej mu odpowiada – nie czuł się dobrze wśród tłumów… No i w domu nie było szansy, by Shino zajął się jakąś dziewczyną, mimo jego obietnic.
Po drodze rozglądali się za odpowiednim sklepem – to znaczy takim, w którym nie będą pytać o wiek. Supermarket odpadał, bo przy zakupie alkoholu kasa wymagała dowodu tożsamości, ale na granicy między dzielnicą mieszkalną a robotniczą, w której się zatrzymali, znaleźli niepozorny z zewnątrz sklepik, z którego Shino – Yamagi przezornie pozostał na zewnątrz i starał się nie rzucać w oczy swoim małoletnim wyglądem – wyszedł rozpromieniony i niosąc w obu rękach siatki z zakupami.
– Mnie by to wystarczyło na rok – stwierdził mrukliwie Yamagi, gdy byli już z powrotem i Shino ustawiał na stole kolejne butelki, literując napisy na etykietach.
– Piwo, wino, whisky… To nie wiem, co to jest, trzeba spróbować. To ma ładną nazwę, "Eliza". A to ma śmieszny kolor, ciekawe, jak smakuje… O, w tym coś nawet pływa…! – zawołał z entuzjazmem.
Yamagi westchnął.
– Zamierzasz brać do ust coś, czego nie znasz? – zapytał z rezygnacją, decydując w duchu pozostać przy piwie.
– Przecież nie sprzedawaliby tam żadnych trucizn – zauważył Shino.
– Może przygotowali się zawczasu na pozaziemską klientelę? Możesz przez pomyłkę wypić ciekły wodór albo coś podobnego…
– A ile ma procent alkoholu?
Yamagi ponownie westchnął, chociaż w gruncie rzeczy było mu wesoło.
– Dla mnie piwo – poprosił, siadając na kanapie i włączając terminal, by sprawdzić, czy może Eugene odpowiedział.
Shino otworzył jedną butelkę i podał mu, jednak Yamagi nie zauważył tego – widział tylko litery w krótkiej wiadomości. "Zostaliśmy bez słońca i księżyca. Najstarszy A. zabrał dwóch i odszedł, ja zostałem z resztą. W tym roku nie możemy was przyjąć.".
– Yamagi…?
– Orga i Mikazuki nie żyją – powiedział Yamagi martwym głosem. – Akihiro też nie żyje, i dwóch innych, nie wiem kto. Reszta jest bezpieczna z Eugene'em. Każe nam nie kontaktować się przez rok.
Shino usiadł na łóżku, wciąż trzymając dwie butelki. Wpatrywał się w niego z wyrazem niedowierzania na twarzy.
– Orga…? I Mikazuki? – zapytał głucho. – I Akihiro…
Yamagi kiwnął głową. Nie miał wątpliwości, że właściwie odczytał wiadomość, choć chciałby się mylić. Słońce i księżyc to musieli być Orga i Mikazuki – przywódca i jego odbicie. Najstarszy A., czyli najstarszy z braci Altlandów, wskazywało na Akihiro… I jeszcze dwóch innych. Kto? Ride? Dante? Szef Yukinojō?
Poczuł, że wyparowuje cała radość, jaką miał z tego dnia. Widok twarzy Eugene'a dzisiaj rano jakoś zamazał w jego pamięci wczorajszą fotografię ze zniszczonym Barbatosem… wypchnął z jego umysłu świadomość, że Mikazuki musiał… Teraz okazało się, że nie tylko Mikazuki, ale też Orga, Akihiro…
Nie spodziewał się, że ta wiadomość dotknie go tak bardzo. Chyba jakąś częścią siebie cały czas wierzył, że wszystko się uda, że wszyscy z tego wyjdą cali i zdrowi… Poza tym wydawało mu się, że swoją ucieczką zerwał więzi z Tekkadan. Teraz jednak czuł boleśnie, że wcale tak się nie stało – czuł, że co najwyżej zdradził rodzinę, która jednak cały czas gdzieś żyła.
I malała. Stracił pięciu braci – chłopaków, z którymi spędził całe lata, z którymi dzielił dom, jedzenie, pracę. Z którymi walczył przeciw wspólnemu wrogowi. To nie były jakieś anonimowe osoby, z którymi nic go nie łączyło, tylko konkretni ludzie, których obecność stała się tak naturalna, że jej nie zauważał, wyobrażając sobie, że jest samotny, i wpatrzony tylko w jednego Shino, który był centrum jego wszechświata.
Nie było go z nimi, kiedy umierali. Odszedł, zamiast być z nimi do końca i walczyć… Kierowało nim pragnienie ocalenia Shino – miał im nawet za złe – ale mimo wszystko teraz, w tej akurat chwili, czuł się naprawdę podle…
– Musieli odwracać uwagę wroga, kiedy Eugene wyprowadzał resztę – głos Shino przedarł się przez całun smutku, który na niego spadł. W następnej chwili dawny pilot Tekkadan uniósł butelkę w górę i powiedział: – Cześć ich pamięci. Walczyli do końca. Żałuję, że… – Urwał i pokręcił głową. – Nie, to była ich walka. Walczyli do końca – powtórzył. – Chwała naszym bohaterom.
Kilkoma łykami opróżnił połowę butelki. Yamagi wciąż na niego patrzył i usiłował zrozumieć te słowa. Czy Shino nie czuł takiego smutku? Czy potrafił tak po prostu pożegnać towarzyszy, odciąć się od przeszłości i patrzeć przed siebie?
Nie, jak mógł pomyśleć coś takiego? – skarcił się od razu. To był przecież Shino, jego utrata przyjaciół musiała boleć o wiele bardziej niż Yamagiego – ale był do głębi wojownikiem i wiedział, że czasem były rzeczy większe niż życie. Potrafił więc oddać im hołd, uszanować ich śmierć i zabrać ją ze sobą, by zawsze o niej pamiętać – nie jako ich porażce, tylko ich zwycięstwie.
Walczyli do końca…
– Nie było nas z nimi – powiedział cicho.
Shino kiwnął głową i odetchnął.
– Nie było. Ja odzyskiwałem siły, ty byłeś przy mnie. Nic byśmy nie pomogli – stwierdził i opróżnił butelkę.
Yamagi złapał za swoją i pociągnął kilka łyków. Miał nadzieję, że alkohol przytępi to nieprzyjemne ściskanie w piersi.
Po czymś takim nie było mowy o świętowaniu. Siedzieli i pili w milczeniu i Yamagi był pewny, że Shino także wspomina najróżniejsze chwile z życia Tekkadan, kiedyś jeszcze Trzeciej Drużyny CGS, zwłaszcza te z Orgą, Mikazukim i Akihiro, których już nigdy nie zobaczą…
Wbrew nadziejom czuł się coraz bardziej przygnębiony i w końcu wydało mu się, że już nigdy nie pozbędzie się tego smutku, jaki go ogarnął. Nawet się nie przejął, gdy łzy zaczęły mu kapać z oczu.
– Hej, hej, hej! – zawołał Shino, który najwyraźniej to zauważył. – Nie mieliśmy upijać się na smutno, Yamagi!
Yamagi jednak nie był w stanie przestać płakać i tylko niezdarnie ocierał kolejne łzy. Tak naprawdę było mu wszystko jedno.
– Dobra, pora się przewietrzyć. Wychodzimy – zakomenderował Shino, podnosząc się na nogi.
Złapał go za rękę i pociągnął w górę. Yamagiemu zakręciło się w głowie, kiedy wstał, ale Shino trzymał go mocno. Wyszli na zewnątrz – Yamagi co chwilę się potykał, więc Shino wziął go pod ramię – i skierowali się do pobliskiego placyku pomiędzy blokami, gdzie usiedli na ławeczce… Yamagi właściwie półleżał oparty o Shino i patrzył w górę – najpierw zupełnie bezmyślnie, po prostu tam skierowane były jego oczy. Dopiero po jakimś czasie zaczął orientować się w sytuacji i koncentrować na tym, co widzi. Placyk był otoczony drzewami i na tyle ciemny, że widać było rozpościerające się powyżej rozgwieżdżone niebo. Panowała księżycowa noc, kiedy słońce przez dwa tygodnie znajduje się po drugiej stronie – więc osłony były wyłączone.
Yamagiemu wydawało się, że się trochę ożywia. Przestał płakać już chwilę temu i powoli wracał mu rozum, ale wciąż czuł się nieco oderwany od rzeczywistości – i właściwie nie było to nieprzyjemne uczucie. Nie musiał o niczym myśleć, mógł po prostu być. Zawroty głowy ustąpiły, mógł widzieć wyraźnie. Skupił spojrzenie na przestrzeni nad sobą – nakrapianej niezliczonymi światłami nieskończonej czerni – i po raz pierwszy od dawna nie miał duszącego wrażenia, że patrzą na niego złowrogie oczy wszechświata. Dziś obojętność gwiazd była łagodna, nie okrutna, i sprawiała, że czuł się naturalną częścią kosmosu, a nie obcym elementem, który należało zniszczyć. Może przestrzeń była bezlitosna tylko dla tych, którzy odważyli się rzucić jej wyzwanie – a ludziom pozostającym na bezpiecznej powierzchni pokazywała się od najlepszej strony… urzekała spektaklem wielokolorowych słońc tworzących galaktyki oraz mgławic pyłu międzygwiazdowego…?
– Piękne… – wyszeptał; od dawna nie czuł takiego spokoju.
– Widać stąd Marsa? – zapytał Shino.
Yamagi przekręcił głowę i wskazał na czerwony glob unoszący się tuż nad linią drzew otaczających skwer. Potem spojrzał w drugą stronę, gdzie zawsze znajdowała się Ziemia: piękna błękitna kula z jej morzami i lasami – kolebka ludzkości. Patrzył na nią przez chwilę, a potem jego oczy znów pomknęły do pustynnej planety, gdzie gleba miała kolor rdzy i była tylko niewiele bardziej od niej urodzajna. Jednak to była jego ojczysta planeta: tam się urodził, tam dojrzewał, tam się zakochał…
Poczuł gorąco na twarzy i zdał sobie sprawę, że prawie leży na Shino, a Shino obejmuje go ramieniem. Chciał się podnieść, ale wtedy Shino powiedział:
– Wrócimy tam kiedyś? – i nie było to pytanie, tylko propozycja.
– Ja chcę wrócić – odparł z przekonaniem.
– Dobrze.
Nigdzie im się nie spieszyło, więc siedzieli tak, przyglądając się gwiazdom, aż Yamagi poczuł, że jego nastrój wrócił do normy. Wciąż odczuwał smutek, żal, przygnębienie – ale nie na tyle, by płakać. Odzyskał panowanie nad sobą i podstawowe wewnętrzne bezpieczeństwo. Trochę mu ta sytuacja przypominała ich nocne rozmowy, trzymanie się za rękę, gdy któryś z nich potrzebował wsparcia, dręczony koszmarami.
– Już mi lepiej – powiedział. – Przepraszam za tamto.
– Głupol – odparł Shino z sympatią. – Mówiłem ci, że możesz się przy mnie wypłakać. Zawsze zgrywasz twardego, nawet gdy…
– Nawet gdy jestem słaby?
Palce Shino wbiły się lekko w jego ramię, jakby z naganą.
– Nie. Nigdy nie myślałem, że jesteś słaby. Nie, zawsze zgrywasz twardego, nawet gdy mógłbyś się podzielić ciężarem z kim innym. Ze mną.
Yamagi milczał.
– Naprawdę możesz mi powiedzieć wszystko.
Yamagi wiedział, że nie wszystko, ale te słowa i tak ogrzały jego serce. Uśmiechnął się. Shino uważał się za jego przyjaciela – i to było dla niego bardzo cenne, być może najcenniejsze ze wszystkiego.
Posiedzieli jeszcze trochę, a potem wrócili do środka.
– Druga runda – zarządził Shino, otwierając następne butelki. – I tym razem na wesoło.
Yamagi nie miał pojęcia, czy było to możliwe, jednak Shino widać postawił sobie za punkt honoru utrzymanie dobrego nastroju i przez następną godzinę opowiadał anegdotki z życia Tekkadan – także takie, których Yamagi wcześniej nie znał.
Dał się wciągnąć w opowieści – im więcej wypił, tym bardziej rozwiązywał mu się język – a nawet komentował w swoim stylu, to znaczy ironicznie i złośliwie, co bardziej zwariowane czy idiotyczne wyczyny, aż obaj śmiali się do rozpuku.
Tylko kiedy Shino przeszedł do wspólnych wyjść na dziewczyny, które uprawiał z Eugene'em i innymi, Yamagi zaprotestował.
– Nie chcę słuchać o dziewczynach – zakomenderował i nawet zasłonił sobie uszy dramatycznym gestem.
– Nie lubisz dziewczyn? – zapytał Shino.
– Nie – odpowiedział Yamagi z miejsca, ale zaraz się zreflektował. – Znaczy się… Nie że ja… Dziewczyny z Turbines są fajne… Dobrze się z nimi pracowało…
Shino przyglądał mu się z taką uwagą, że Yamagi musiał odwrócić wzrok i gorączkowo starał się zmienić temat na bardziej bezpieczny, to znaczy przygody sekcji serwisowej. Na całe szczęście Shino nie upierał się przy rozmowie o płci przeciwnej – i, co by było jeszcze gorsze, nie zapytał wprost, czy Yamagi lubi chłopaków – więc wkrótce znów obaj mieli zabawę.
Pojawił się też dobry moment, choć Yamagiemu trochę już plątał się język, by zapytać,:
– Kiedy opowiadałeś, o tym, jak to przypomniałeś sobie o naszej rozmowie… o tym, co mi obiecałeś… I że dlatego… dlatego opuściłeś
Ryūsei-gō… Wymyśliłeś to sobie, prawda? – bo męczyło go to, odkąd usłyszał, a teraz był dość pijany, by nie przejmować się, jak może brzmieć, to znaczy niegrzecznie.
Shino jednak spojrzał na niego z urazą.
– To najprawdziwsza prawda! – zawołał.
Yamagi machnął ręką lekceważąco.
– Brzmi niewiarygodnie… Ludzie w takich chwilach wyobrażają sobie różne rzeczy. Ponoć życie przelatuje wtedy przed oczami… i takie tam.
– Musisz mi uwierzyć! – zaklinał się Shino. – Przecież bym sobie z ciebie w ten sposób nie żartował, Yamagi… Ugh, teraz się zezłościłem! – oświadczył i otworzył następną butelkę, z której pociągnął spory łyk.
– No już dobrze, jeśli tak bardzo chcesz, uwierzę ci… – wymamrotał Yamagi i też się napił. – Zadowolony?
– Czemu w to nie wierzysz?
– Przecież mówię, że wierzę.
– Jakoś mnie nie przekonałeś.
– Po prostu… Chciałeś wrócić
do mnie? To bez sensu…
– Przecież obiecałem. Pamiętasz, co mi wtedy powiedziałeś? Że mi nie wybaczysz, jeśli nie wrócę. A teraz mi nie wierzysz? To niemiłe z twojej strony… – Shino naprawdę wydawał się urażony.
I Yamagi pomyślał, że chyba jednak przesadził w swoim sceptycyzmie. Chciał jakoś załagodzić sytuację, ale wtedy zrobiło mu się niedobrze – nic dziwnego, nigdy wcześniej nie wlał w siebie takiej ilości alkoholu – i musiał iść do łazienki. Na szczęście pomogło wypicie szklanki wody. Kręciło mu się jednak w głowie tak bardzo, że prawie się potknął na progu. Shino złapał go i wziął na ręce… co przynajmniej na zawroty głowy nie pomogło, za to zrobiło mu się jeszcze cieplej.
– Przestań… Postaw mnie z powrotem – wymamrotał, choć tak naprawdę nie miał nic przeciwko.
– Nie chcę, żebyś sobie zrobił krzywdę – odparł Shino, ale posłusznie posadził go z powrotem na kanapie.
– Nic mi nie jest, dzięki…
Shino oparł się o stół obok i patrzył na niego z troską. Sprawiał wrażenie, że w razie potrzeby gotowy jest w każdej chwili pospieszyć mu z pomocą. Yamagi odwrócił wzrok. Było mu gorąco, kręciło mu się i szumiało w głowie i nie widział wyraźnie. Chciałby się położyć. Zachwiał się lekko, a Shino już trzymał go za ramię, żeby nie spadł.
Może czuł się winny, że doprowadził go do takiego stanu…? Ale przecież Yamagi sam się zgodził, to nie była jego wina, musiał to wiedzieć… Ale Shino był typem, który się przejmuje, gdy mu zależy, i zawsze się o niego troszczył… jak o młodszego brata, który potrzebuje opieki…
– Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry? – zapytał i natychmiast tego pożałował.
Bał się, że usłyszy: "Bo jesteśmy rodziną".
Shino jednak odpowiedział pytaniem, cofając rękę:
– Nie chcesz tego?
– Oczywiście, że chcę – odparł Yamagi z miejsca. – Przecież… – Umilkł, patrząc na niego z udręką. Myśli mu się już mąciły i coraz słabiej panował nad językiem. – Chcę tego najbardziej w świecie, Shino – wyszeptał.
– Aż tak ci na mnie zależy?
Yamagi kiwnął głową, choć świat od tego ponownie zawirował. Co za głupie pytanie… Nawet Shino powinien to wiedzieć, powinien się już dawno domyślić, nawet jeśli nie domyślał się dokładnej natury tego przywiązania.
– Dlaczego?
– Bo cię…
Odwrócił wzrok. Automatycznie złapał za butelkę i się napił, choć nie powinien tego robić. Wciąż huczało mu w głowie i generalnie miał ochotę ją sobie odkręcić. Chyba była pora iść już spać.
– Yamagi…?
Podniósł na niego wzrok, choć przez chwilę trudno mu było skupić spojrzenie, bo zdawało się, że pokój faluje. Shino patrzył na niego z poważnym wyrazem twarzy – jakim cudem wyglądał na tak trzeźwego, podczas gdy wypił jeszcze więcej niż Yamagi? – i czekał na odpowiedź. Ale o co pytał…? Ach, tak, przypomniał sobie i zalała go kolejna fala gorąca. Pytał, dlaczego Yamagiemu na nim zależy.
"Powiedz to", podsunął jakiś głos w jego bolącej głowie, a kiedy go usłyszał, przemienił się w cały chór, nalegając i nakłaniając. Rozkazując. Shino wciąż na niego patrzył, a jego twarz była jedynym wyraźnym punktem w otoczeniu, które zupełnie się rozmyło.
Czemu nie? Jaki miało sen trzymanie tego w tajemnicy?
Otworzył usta… i znów je zamknął. Nie mógł. Strach przed utratą wszystkiego – strach, z którym żył, zdawało się, całą wieczność i który stał się jego drugim ja – był zbyt silny. Opuścił wzrok i zacisnął powieki.
Głosy w jego głowie jednak znów się wzmogły, nieważne, jak starał się je uciszyć. "Powiedz to, powiedz to, powiedz to…" – było jedynym, co zostało w jego umyśle, jedna fraza powtórzona setki, tysiące razy, zagłuszając wszystko inne. "Powiedz to". Wydawało się, że nie dadzą mu spokoju i już nigdy nie będzie w stanie usłyszeć niczego innego… "Powiedz to, Yamagi Gilmerton".
– Powiesz to wreszcie, Yamagi?
– Bo cię kocham.
Zapadła nagła, zupełna cisza.
Wszystkie głosy znikły, zostawiając go samego, i Yamagi poczuł, że cały się trzęsie. Siedział z zamkniętymi oczami – za mało miał odwagi, żeby stawić czoła rzeczywistości – ale potem je gwałtownie otworzył. Nabrał głęboko powietrza. Musiał wiedzieć…! Choćby wszystko miało się skończyć, musiał zobaczyć reakcję Shino.
Shino wpatrywał się w niego z wyrazem całkowitego osłupienia. Sprawiał wrażenie, jakby świat się dla niego zatrzymał. Wyraźnie nie mógł przetworzyć tej informacji, o którą przecież sam zapytał. Mijały sekundy, a on tylko stał tam bez ruchu i patrzył na Yamagiego, a Yamagi nawet nie wiedział, czy go widzi. Odpędził absurdalną chęć, by pomachać mu ręką przed oczami. "Zepsułem go…" – przemknęło mu przez umysł. "Ale nie sądziłem, że będzie to aż
takim szokiem…"
Wtedy jednak Shino wrócił do życia i – nie do wiary – uśmiechnął się szeroko. Ciepło aż promieniowało z jego spojrzenia, jakby nagle zmienił się w słońce. Przechylił głowę na bok i powiedział:
– Wiem.
Yamagi wytrzeźwiał w jedną sekundę – choć tak naprawdę mogło minąć znacznie dłużej, tylko to on dla odmiany się teraz zawiesił.
– Co takiego? – wykrztusił wreszcie, zrywając się na nogi. Wciąż nie był pewny, czy nie ma jakichś omamów.
– Wiem. Wiedziałem już wcześniej – potwierdził Shino; nie przestawał się uśmiechać, jakby był najbardziej zadowoloną osobą we wszechświecie.
Yamagi jęknął i zacisnął pięści.
– Od zawsze? – zapytał słabo.
Shino pokręcił głową.
– Nie, od niedawna. Nie byłem pewny… Ale zapytałem Eugene'a.
– Eugene'a?! A co on niby miał do powiedzenia na ten temat?
– No… potwierdził.
– Co?! Ale skąd wiedział? Nic mu nie mówiłem!
– No… chyba wszyscy wiedzieli. Tylko ja zorientowałem się na końcu.
Co?! Yamagi patrzył na niego, jakby nagle wyrosła mu druga głowa, i usiłował pojąć to, co usłyszał, choć było to trudne… chyba najtrudniejsza rzecz w jego życiu. Wszyscy? Ale że…
wszyscy??! Przecież niemożliwe, żeby był taki oczywisty…! Niemożliwe… prawda?
Ale jeśli jednak…? Jeśli ktoś przyglądał mu się, widział te tęskne spojrzenia, jakie rzucał Shino…? Widział, jak Yamagi milknie w jego obecności, jak unika kontaktu fizycznego… albo jak uśmiecha się czasem do siebie, gdy myślał, że nikt go nie widzi. Myślał, że
nikt go nie widzi.
Och nie…!
Ale nie, oprzytomniał po chwili, nie to było tutaj ważne. Ponownie skupił spojrzenie na Shino, który wciąż przypatrywał mu się z zachwyconym uśmiechem i wyglądał na absurdalnie wniebowziętego.
Shino wiedział.
Shino. Wiedział.
– I mimo to chciałeś spędzać ze mną czas? – zapytał głucho, bez udziału woli.
Shino zmarszczył czoło, uśmiech zniknął z jego twarzy jak zdmuchnięty – i nagle sprawiał wrażenie urażonego.
– Nie, to nie tak miało zabrzmieć… – wyjąkał Yamagi, przecież nie chciał go zranić. – Po prostu… Nie przeszkadza ci to? Myślałem, że mnie znienawidzisz, jeśli się dowiesz. Przecież to okropne… Żeby zakochał się w tobie chłopak. A ciebie interesują tylko dziewczyny… – Zdał sobie sprawę, że plecie bez sensu. – Myślałem, że mnie znienawidzisz – powtórzył bezradnie.
– Yamagi, powiedziałem ci to już, nie pamiętasz? Naprawdę nie wyobrażam sobie powodu, dla którego miałbym cię znienawidzić.
Yamagi ciężko usiadł na kanapie. W oczach miał łzy, choć nie wiedział, czy płacze z ulgi, czy szoku, czy jeszcze czegoś innego – pewnie wszystkiego naraz.
Shino wiedział. I mimo to nie odepchnął go. Nie zakończył ich przyjaźni. Jak to było możliwe? Czy to prawda? Czy może tylko jeden z tych snów, które czasami miewał? Jeśli to sen, to teraz powinien się obudzić i wrócić do rzeczywistości, w której jego miłość pozostaje całe życie sekretem.
Sen jednak trwał. Cały czas byli na Księżycu, w wynajmowanym mieszkaniu, on siedział na kanapie, a Shino opierał się o stół i patrzył na niego z poważnym wyrazem twarzy, jakby poza nim nie istniało nic innego.
– Naprawdę nie chcesz kończyć wszystkiego między nami? – wyszeptał Yamagi z bólem w piersi, bo wciąż nie mógł w to uwierzyć.
– Nawet by mi to nie przyszło do głowy.
Yamagi ukrył twarz w dłoniach. Teraz już nie był w stanie powstrzymać płaczu.
– Przepraszam… – wykrztusił. – Jestem beznadziejny… Przepraszam…
Shino usiadł obok niego na kanapie.
– W takiej chwili nie wiem, czy jednak nie zrobiłem czegoś złego – mruknął.
Yamagi pokręcił głową.
– Nie – wymamrotał między kolejnymi chlipnięciami. – To ja… Przepraszam.
– To co mam zrobić teraz?
– Po prostu zostań – szepnął Yamagi.
I Shino został, jak zawsze rozsiewając i umacniając wrażenie bezpieczeństwa samą swoją obecnością.
Siedzieli w ciszy przez długą chwilę, która na nowo spajała wszechświat w całość, aż wreszcie Yamagiemu udało się jako tako opanować. Nie patrząc na Shino, wstał i poszedł do łazienki umyć twarz. Nie zapalał światła, nie chciał się oglądać w lustrze – nie tylko dlatego, że wiedział i bez tego, że wygląda okropnie; po prostu nie miał odwagi spojrzeć sobie w oczy. Napił się wody – jej chłód na języku, podobnie jak wcześniej na skórze, pomagał uspokoić nerwy. Nabrał kilka głębokich oddechów.
Jego świat powoli wracał do stabilności po nagłym trzęsieniu, jakiego dopiero co doznał. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało, mimo że przecież była to opcja najlepsza z możliwych. A może właśnie dlatego. Tak się nastawiał na odepchnięcie – tyle długich lat – że dziwnie się czuł, kiedy nie nastąpiło. Przekroczył linię, za którą sądził była tylko samotność, ale okazało się, że Shino przekroczył ją razem z nim i przyszłość wciąż stała pod znakiem "razem".
Nie wiedział, czym zasłużył na taką łaskę.
Oczywiście, to niczego nie zmieniało między nimi.
Niczego. Nawet jeśli Shino o nim wiedział, Yamagi wciąż będzie miał to uczucie pod kontrolą – teraz nawet mocniej niż wcześniej. Skoro Shino wiedział, tym bardziej będzie wyczulony na jakiekolwiek jego przejawy. Nie było tak, że teraz Yamagi będzie mógł mu otwarcie okazywać przywiązanie czy uśmiechać się słodko, patrzeć maślanym wzrokiem czy czynić jakieś słowne aluzje do swojej miłości… Przytulać się do niego czy brać go za rękę. Byli przyjaciółmi i pozostaną nimi. Yamagi prawie tę przyjaźń utracił – nie zamierzał nigdy więcej ryzykować. Nigdy.
Okazywać przywiązanie… czynić aluzje…
Zmarszczył czoło, gdy uderzyła go niespodziewana refleksja. Prawda była taka, że w ostatnich miesiącach… w ostatnich dniach tak właśnie robił – i to wiele razy. Biorąc pod uwagę napięcie, w jakim żył, a które osiągnęło kulminację w trakcie bitwy z Arianrhod i dotąd wciąż odczuwał jego skutki, nie było w tym nic dziwnego – dziwne było jednak to, że Shino wydawał się te gesty przyjmować za dobrą monetę, czasem wręcz dawał do zrozumienia… co było rzecz jasna niemożliwe… jakby nie miał nic przeciwko i chętnie poszedłby dalej.
"Będziemy pić tylko we dwóch…"
"Wróciłem, bo ci obiecałem…"
"Musimy trzymać się razem…"
"Zrobię, jak mi mówisz…"
"Jestem tu tylko dla ciebie…"
Wszystkie te wypowiedzi były dwuznaczne – można w nich było znaleźć drugie dno. Dlatego wypowiedziane jako żart do zakochanej osoby ze świadomością, że może się właśnie tego podtekstu uczepić, były jednocześnie niepotrzebnym okrucieństwem.
Czy Shino chciał być okrutny? Nie, z pewnością nie… ale mogło być tak, że deklarował przyjaźń i naprawdę w nią wierzył, ale podświadomie jednak odsuwał się z niechęcią. Yamagi czuł się źle z samym podejrzeniem, jednak czułby się jeszcze gorzej, gdyby okazało się prawdą.
Wrócił do pokoju, już był spokojny – przynajmniej zewnętrznie. Shino wciąż siedział na kanapie, więc Yamagi przysiadł na łóżku. Przez chwilę walczył z samym sobą, aż w końcu przegrał. Teraz naprawdę nie miał nic do stracenia, będąc szczerym.
– Shino… – powiedział cicho, nie patrząc na niego. – Skoro wiedziałeś, że cię… co do ciebie czuję… dlaczego… – Jak trudno było o tym mówić, mimo że już nie mieli przed sobą tajemnic…! – To nie tak, że cię krytykuję… nie chcę, żebyś tak myślał. Po prostu…
Urwał, jego palce zacisnęły się na materiale spodni. Musiał się jednak wziąć w garść. Musiał to z siebie wyrzucić, inaczej nigdy nie będzie miał pewności… Zaraz wyśmiał się w myślach – czy kiedykolwiek miał jakąś pewność?
– Shino – podjął na nowo – czasem odnoszę wrażenie, że mówisz rzeczy, które wiesz, że chciałbym usłyszeć, ale które są tylko zabawą… żartem. – Uniósł wzrok. – Rozumiesz, o czym mówię, prawda? – zapytał półgłosem.
Shino kiwnął głową, patrząc mu prosto w oczy. Yamagi poczuł, że jego serce na moment stanęło.
– Ale wiesz, że to nie jest w porządku wobec mnie…? – rzucił szeptem, odwracając spojrzenie. – Więc lepiej będzie, jeśli…
Nigdy nie dokończył, gdyż Shino nagłym ruchem – tak szybkim, że wymykał się jego percepcji – podniósł się z kanapy i w następnej sekundzie siedział obok niego, chwytał jego twarz w ręce i całował.
Yamagi miał wrażenie, jakby wszechświat zatrzymał się – a potem ponownie zaczął rozszerzać, ale dwukrotnie szybciej, zostawiając go za sobą, w jakimś najdalszym zakątku, gdzie nie istniała nawet grawitacja… albo jakby przeniósł się do innego wymiaru, którym rządziły zupełnie prawa niż znanym mu kosmosem.
Zanim zdążył cokolwiek pomyśleć, Shino opierał czoło o jego czoło i patrzył mu w oczy, wciąż obejmując jego twarz dużymi dłońmi.
– Uważasz, że zrobiłbym coś takiego dla żartu? – zapytał półgłosem, ale Yamagi nie rozumiał jego słów. – Nie zrobiłbym. Nie zrobiłbym, Yamagi.
A potem znów sięgnął do jego ust i tym razem wszedł do środka, głębiej, głębiej… A Yamagi poczuł, że coś w jego wnętrzu wybuchło – jakiś własny mikrokosmos – i miał uczucie, że zaraz straci przytomność albo umrze, albo stanie się coś jeszcze gorszego, choć nie miał pojęcia, co to mogłoby być, i zupełnie go to nie obchodziło.
Kiedy Shino przerwał pocałunek i rozdzielili się, łapiąc powietrze, usiłował się odsunąć, choć jednocześnie nie pragnął niczego innego, jak kontynuować.
– Nie chciałeś tego…? – zapytał Shino. – Nie chcesz kontaktu fizycznego…? Prawda, zawsze się ode mnie odsuwałeś, gdy mogłeś…
Yamagi pokręcił głową, choć to nie była żadna odpowiedź. Jego mózg jednak roztopił się w wybuchu tamtej gwiazdy i nie byłby w stanie złożyć zdania, choćby od tego zależało jego życie. Gdyby ktoś go zapytał, jak się nazywa, prawdopodobnie nie zdołałby sobie przypomnieć.
– To nie to… Ale za dużo i ja… – Wciąż oddychał szybko, wciąż brakowało mu powietrza i było mu tak gorąco, jakby zaraz miał spłonąć. – Chcę…
Shino chyba tylko taką odpowiedź pragnął usłyszeć, gdyż w następnej chwili ponownie wpijał się w jego usta, przyciskając do siebie, a Yamagi odpowiadał na pocałunek, choć nie miał żadnego doświadczenia, zaś jego ręce – jakby miały własną wolę – objęły Shino, zaciskając palce konwulsyjnie na materiale jego koszuli na plecach.
Nie rozdzielając się, Shino pchnął go na łóżko i nachylił się nad nim. Yamagi jęknął w jego usta, czując większe ciało przyciskające się do jego ciała. Uczucie gorąca nie mijało, wręcz nasilało się, wraz z nieznośnym napięciem. Czuł, jakby jego skóra stopiła się, stała się płynnym metalem, wystawiając go na każdy bodziec. Nie był w stanie się bronić, a cała kontrola wyparowała w tym gorącu – razem ze wszystkim innym, razem z resztą świata i czasu.
Gdy Shino przerwał pocałunek po raz kolejny, by nabrać oddechu, przewrócił się na bok i skulił. Jego ręce, choć trzęsły się, pozbawione siły, sięgnęły do spodni, rozpinając je i uwalniając tę część, w której skupiła się cała wypełniająca go energia. Musiał ją rozładować i w jego jaźni pozostał tylko ten instynkt.
– Nie patrz… – wychrypiał, jakąś rezerwą świadomości wyczuwając, że Shino jest obok, ale potem zapomniał także o nim.
Zacisnął oczy tak mocno, że pod powiekami widział czerwone plamy. Serce uderzało w piersi tak prędko i mocno, że jego odgłos zagłuszał wszystkie dźwięki. Oddychał płytko – nabierając tylko tyle powietrza, ile było niezbędne do życia – i szybko, ale jego ręce poruszały się jeszcze szybciej. I zaraz było po wszystkim – znacznie wcześniej niż kiedykolwiek, przypomniał sobie w jakimś ostatnim strzępku pamięci.
Był jednak uratowany. Gorąco słabło, oddech się uspokajał, mięśnie się rozluźniły. Zużył wszystkie siły, odpływał, zasypiał…
– To była najseksowniejsza rzecz, jaką widziałem w życiu – głos Shino zatrzymał go na granicy snu.
Z trudem otworzył oczy i skupił spojrzenie na twarzy – teraz sobie przypomniał – jedynego człowieka, jakiego kochał w życiu. Shino wpatrywał się w niego z uśmiechem, ale w jego rysach było napięcie. A potem zrobił coś, czego Yamagi nie wyobrażał sobie w najśmielszych snach – rozpiął spodnie, uwalniając sztywny członek, którym następnie zajął się tak, jak powinien. Ani na sekundę nie odrywał wzroku od Yamagiego, który tylko jęknął bezradnie na ten widok. Potem spił zachłannie wyraz rozkoszy, który rozświetlił rysy Shino, i w nagłej tęsknocie wyciągnął do niego rękę.
Shino nachylił się nad nim i pocałował – jakże łagodnie – a potem położył się obok, przyciągając go do siebie silnymi ramionami. Yamagi zapadł w sen z nadzieją, że teraz nie czekało go nagłe przebudzenie.
Obudził się, gdy było jasno. Jak zawsze, oprzytomniał w jednej chwili, a jego głowa z miejsca napełniła się obrazami ostatniej nocy. W ostatnim momencie powstrzymał się od skoczenia na równe nogi. Nie chciał obudzić Shino, który za jego plecami oddychał miarowo, dlatego – choć wszystko w nim zrywało się do biegu i nakłaniało do ucieczki – bardzo spokojnie przesunął się na brzeg łóżka, a potem poszedł do łazienki, bezszelestnie zamykając drzwi. Nie obejrzał się, by spojrzeć na uśpionego Shino.
Choć był w pełni świadomy tego, co wydarzyło się wieczorem, ciężko mu było w to uwierzyć. W świetle poranka to wszystko wydawało się snem – począwszy od wyznania Shino, że wiedział, skończywszy na… kwestiach fizycznych, do których doszło. Rozważał je raz po raz, w szczegółach: słowa, gesty, spojrzenia. Usiłował je analizować – bez efektu. Nie wiedział, co wprawia go w większą konsternację. Raz wpadał w euforię, potem w zażenowanie. Raz wyobrażał sobie świetlaną przyszłość, zaraz potem napadały go najgorsze obawy.
Jak on się zachował? Jak się pokazał Shino? Zupełnie stracił nad sobą kontrolę – on, zawsze chłodny i opanowany Yamagi Gilmerton… Chyba nie będzie w stanie spojrzeć mu więcej w oczy. Ale wtedy Shino przecież… Widział jego pożądanie i nie wprawiło go to w odrazę… wręcz przeciwnie. Shino sam chciał… Ten sam Shino, w którym Yamagi widział stuprocentowego kobieciarza…
Co teraz będzie? Jak Shino po tym wszystkim się do niego odniesie?
Niepewność ścisnęła mu wnętrzności tak, że na moment zrobiło mu się niedobrze. Przykucnął na podłodze łazienki i objął rękami głowę, próbując się uspokoić. Czuł się odsłonięty, całkowicie bezbronny. Po tylu latach ukrywania swoich uczuć, zamykania ich za mocnymi zamkami i niedopuszczania do nich nikogo, sytuacja się zmieniła – i było to przerażające, bo nagle nie wiedział, na czym stoi. Chciał obudzić Shino i kazać mu natychmiast odpowiedzieć na pytanie: co teraz? – powstrzymał się od tego, bo było głupie.
Wrócił wreszcie do pokoju i po chwili walki z samym sobą usiadł na łóżku, patrząc na śpiącego Shino. "Proszę, niech nic się zmieni", błagał w myślach kosmiczne bóstwa, w które nigdy nie wierzył. Nawet po tym wszystkim, co się wczoraj stało – a może
zwłaszcza po tym – bał się, że nadejdzie koniec. Niech okaże się, że Shino był tak bardzo pijany, że niczego nie pamięta. Albo, właśnie, złoży swoje zachowanie na karb upojenia alkoholowego, weźmie odpowiedzialność, nie będzie winił Yamagiego, zaproponuje, by nigdy do tego nie wracali, i pozostaną przyjaciółmi. Yamagi będzie miał złamane serce, ale przynajmniej wciąż będzie miał Shino.
Nie wiedział, ile minęło czasu – nie liczył go. Nigdy nie nudziło go patrzenie na Shino, kiedy Shino nie był tego świadomy. Mógł mu wtedy wysyłać całą swoją miłość i nie obawiać się, że zostanie zdemaskowany. Nawet go to trochę uspokoiło. Ale przecież teraz, przypomniał sobie zaraz, już nie musiał się tego obawiać, bo Shino wiedział… więc teraz bał się czego innego. Widać zawsze musiał się bać w związku z Shino, taki jego los.
Czy Shino, ujrzawszy go, nie odwróci się z odrazą? Nie wstanie i nie wyjdzie, nie chcąc go nigdy więcej widzieć? A jeśli zostanie – być może czując się winnym albo zobowiązanym – czy nie będzie się zmuszał do uprzejmości… udawał, że nic się nie zmieniło, podczas gdy zmieniło się wszystko i zniknęła cała naturalność, jaka do tej pory między nimi była, sprawiając, że stali się dla siebie obcymi ludźmi…?
Zdenerwowanie znów sprawiło, że zaczął się wewnętrznie trząść. Objął się ramionami i skulił. Ten ruch wreszcie wyrwał Shino ze snu. Shino uniósł powieki, zamrugał i jęknął, a potem zakrył oczy ramieniem. Niepokój Yamagiego jeszcze wzrósł.
– Shino…? – wyrwało się z jego ust bez udziału woli.
Shino przekręcił głowę w jego stronę i w jednej chwili jego twarz zmieniła się całkowicie, gdy rozświetlił ją jaśniejszy od słońca, pełen ciepła uśmiech. Yamagi poczuł, że przygniatający go ciężar zmniejsza się o połowę.
– Yamagi – powiedział Shino, a w jego głosie były niewiarygodne zadowolenie i radość.
Yamagi zacisnął palce na prześcieradle.
– Shino… – powtórzył, znów miał ochotę się rozpłakać, co zupełnie nie miało sensu.
Shino wyciągnął do niego ręce i nie było odwrotu. Yamagi wtulił się w jego ramiona, a potem Shino znów go pocałował, a potem pocałował go mocniej, a potem go dotknął, a potem Yamagi dotknął jego, a potem wszechświat znów wrócił do normy i leżeli, uspokajając oddechy, w swoich objęciach.
– Chcę zostać – powiedział Shino po długiej chwili łagodnego milczenia.
Yamagi – tak samo jak w nocy umysł mu się na dobry kwadrans wyłączył – ponownie zebrał myśli, choć było mu tak błogo, że właściwie z chęcią pozostałby w tym stanie dłużej.
– Zostać… Znaczy się, tutaj? Na Księżycu?
– Głupol… Zostać z
tobą. Ocaliłeś mi życie, i to dwukrotnie. Powiedziałem ci, że wtedy, podczas bitwy, przypomniałem sobie o obietnicy, jaką ci złożyłem. To dzięki niej nie umarłem z
Ryūsei-gō, chciałem do ciebie wrócić. A potem… A potem ty mnie uratowałeś. To oczywiste, że moje życie należy do ciebie. – Shino zaśmiał się. – Pewnie nie spodziewałeś się, że kiedyś usłyszysz z moich ust takie lamerskie słowa, co?
Yamagi jednak skupił się na czym innym, co ukłuło go niepokojem, przypominając o jego sytuacji.
– Jeśli czujesz, że masz wobec mnie jakiś dług… – wyszeptał przez nagle ściśnięte gardło, choć wiedział, że jest niemądry, i jakaś jego część krzyczała, żeby się zamknął. – Nie potrzebuję takiej wdzięczności, nie musisz…
Shino przerwał mu pocałunkiem, a potem uścisnął jeszcze mocniej.
– Głupol – powtórzył czule. – Naprawdę uważasz, że zrobiłbym coś takiego z wdzięczności?
Yamagi nic nie powiedział. Serce biło mu szybko, prawie sprawiając ból, ale tym razem była w nim jakaś słodycz. Kiedy Shino kontynuował, mówił prawie szeptem, jednak w jego słowach było tyle powagi, że każde dźwięczało wyraźnie.
– Yamagi… Pierwszy raz ktoś powiedział mi, że mnie kocha. Akurat mnie. Tylko mnie. I niech mnie, jestem tym totalnie oszołomiony. Już sama świadomość była zdumiewająca, ale kiedy to usłyszałem… Zupełnie mnie to rozłożyło. Całkowicie. Kompletnie.
Yamagi przypomniał sobie ten moment… tamten wyraz twarzy Shino, który wyglądał, jakby został trafiony potężną dawką kosmicznej energii… Tak, bez wątpienia był oszołomiony – choć wtedy Yamagi brał to za zwykły szok.
– Nawet nie wiesz, jak zazdrościłem Akihiro, kiedy stało się jasne, że Lafter… – ciągnął dalej Shino. – Miłość, za którą nie musisz płacić… Taka prawdziwa. Nie do pojęcia, że mi się to przytrafiło. – Zaśmiał się. – Po prostu nie do uwierzenia. Nie do uwierzenia, że zakochał się we mnie najładniejszy… najbardziej uroczy chłopak w Tekkadan.
Yamagi słuchał tego – i to on czuł się oszołomiony. Chciałby zapamiętać te słowa na zawsze, ale wiedział, że przelecą mu przez pamięć jak woda przez palce. Teraz jednak słuchał ze ściśniętym gardłem, a w piersi rozlewało się ciepło tak błogie, tak słodkie…
– Yhm – mruknął, bo Shino wydawał się czekać na jakąś odpowiedź. Powinien teraz spytać… upewnić się: "Nie przeszkadza ci, że jestem chłopakiem?", ale nie miał odwagi.
Shino jednak zdawał się czytać jego myśli.
– Yamagi, to, co wczoraj powiedziałeś… Nie ma w tym nic okropnego. Nic a nic – zadeklarował z przekonaniem. – Nie ma nic okropnego w tym, że to mnie kochasz. Wręcz przeciwnie, dla mnie to najwspanialsza rzecz pod słońcem. – Zaśmiał się cicho. – Lubię dziewczyny, ale… Ale gdy chodzi o ciebie, to w ogóle nie ma się nad czym zastanawiać. Nie śmiej się, wiem, jak to brzmi, ale stałeś się moim centrum wszechświata i z każdą chwilą przyciągasz mnie bardziej. Śmiejesz się? Nie potrafię tego nazwać, za głupi jestem na to. No i nie mam żadnego doświadczenia, nie wiem, czy to miłość… więc na razie nie powiem ci "kocham cię". Do diabła, na razie to nawet nie wiem, co zrobić, żeby ci było dobrze. Ale się nauczę. Czy to, co mówię ma sens?
– Yhm.
– I to z centrum wszechświata też?
Yamagi spojrzał na niego, choć wzrok mu się rozmazywał. Kiwnął głową.
– Yhm.
Shino uśmiechnął się z tym ciepłem, które nigdy nie przestawało ogrzewać.
– Jesteś centrum mojego wszechświata – powtórzył, a w jego głosie znów było niezwykłe, niepojęte zadowolenie. – Nie mógłbym się już wyrwać, nawet gdybym chciał, ale nie chcę. Powiedziałeś, że mnie kochasz… Nie jestem taki głupi, żeby to odrzucić. Ale to nie tak, że wszystko mi jedno, kto to jest. – Urwał na chwilę, jakby się zastanawiał. – Yamagi… Jesteś niesamowity, po prostu niesamowity. Nie znam nikogo takiego jak ty. Jesteś mądry, znasz się na tylu rzeczach… Jesteś silny i taki ogarnięty, nigdy nie wiem, co naprawdę myślisz. Zawsze mi pomagasz, zawsze jesteś obok. Zawsze znosisz moje wygłupy, a potem jednym słowem ustawiasz mnie do pionu. Czasem nawet mnie przerażasz. – Uśmiechnął się. – Ufam ci bardziej, niż ufam samemu sobie. Nikt inny nie dał mi tyle, ile dostałem od ciebie. Jesteś dla mnie kimś specjalnym, Yamagi. Kimś wyjątkowym. Kimś, kim nigdy nie był i nie będzie dla mnie nikt w Tekkadan, co do tego nie ma wątpliwości. Więc bez wahania oddam ci swoje życie.
Teraz Yamagi nie był w stanie wydobyć z siebie nawet mruknięcia. Gardło miał zupełnie ściśnięte i mógł tylko skulić się bardziej w sobie, by jakoś utrzymać się w całości, bo zdawało mu się, że zaraz rozsypie się na kawałki.
Shino przesunął rękę na jego głowę i pogłaskał po włosach, a potem leżeli w ciszy dłuższą chwilę, która była samym spokojem i bezpieczeństwem. Światło słońca powoli przesuwało się poprzez pokój, wykonując kolejny dzień, jednak oni dwaj umknęli temu rytmowi w zupełnie własną chronologię.
– Yamagi, od jak dawna…? – głos Shino przerwał milczenie.
– Cztery lata.
Shino przewrócił się na plecy, zakrył oczy ramieniem i wybuchnął śmiechem. Yamagi popatrzył na niego, przepełniony nierozumnym szczęściem.
– Cztery lata…! Jestem takim tępakiem… Dopiero w ostatnich tygodniach zacząłem to podejrzewać. A Eugene wiedział od dawna. I kto tu jest palantem? – Shino wciąż się śmiał i dopiero po chwili był w stanie mówić dalej. – A i tak nie byłem pewny. Zawsze kiedy byliśmy razem, trzymałeś mnie na dystans. Odsuwałeś się, więc sądziłem, że tylko coś sobie wyobrażam. Czasem nawet myślałem, że wcale mnie nie lubisz. No i byliśmy rodziną, nie przeszłoby mi przez myśl, że ktoś w Tekkadan może czuć wobec mnie w ten sposób, w ogóle czegoś takiego nie zakładałem… Dlatego tak długo mi zajęło zorientowanie się, co czujesz. Prze…
– Nie przepraszaj.
Shino krótko kiwnął głową. Wciąż patrzył w sufit, oczy miał szeroko otwarte i nagle poważne.
– Mogę zostać? – zapytał, a w jego słowach brzmiała niepewność, której Yamagi nie rozumiał.
– Ile tylko chcesz.
Shino uśmiechnął się, chyba zadowoliła go ta odpowiedź, napełniła ulgą. Potem znów odwrócił się w jego stronę, ale skrzywił się przy tym.
– Nie masz kaca? – zapytał.
– Chyba tyle nie wypiłem – odparł Yamagi. – Ty kilka razy więcej ode mnie.
– Szczęściarz…
– Może to zielone ci zaszkodziło. Mówiłem, że to nie dla ludzi… Albo to, w którym coś pływało.
– Tego nie wypiłem, zostało nam. Zresztą nie tylko to… – Shino podniósł głowę i spojrzał na rząd pełnych butelek na stole. – Koniec końców nie piliśmy do rana… – Popatrzył ponownie na niego. – Ale jakoś nie żałuję.
Yamagi uśmiechnął się.
– Nareszcie! – zauważył Shino. – Do tej pory nie byłem pewien, czy cokolwiek robię dobrze, bo cały czas albo płakałeś, albo sprawiałeś wrażenie, że zaraz się rozpłaczesz. Nigdy nic nie mówisz – dodał z przytykiem. – Jak mam wiedzieć, co tak naprawdę czujesz i myślisz, Yamagi?
– Przepraszam… Jeśli ty czujesz się oszołomiony, to ja jeszcze bardziej, Shino. To wszystko to… więcej, niż sobie kiedykolwiek wyobrażałem – odparł Yamagi cicho, zamykając oczy. – I wciąż boję się, że zaraz zniknie. Że zaraz się obudzę.
Shino znów go objął i przyciągnął do piersi, jakby chciał poświadczyć, że nie zamierza znikać.
– Shino… Powiedziałeś wszystko, co zawsze chciałem od ciebie usłyszeć – mówił dalej Yamagi, wciąż niewiele głośniej od szeptu, rozkoszując się uczuciem bliskości i bezpieczeństwa i starając się nie myśleć o przyszłości. – Nie spodziewaj się, że tak nagle przejdę nad tym do porządku dziennego. Moje życie wywróciło się do góry nogami… ale w pozytywny sposób.
– Mam nadzieję. Tylko że… Wszystko, co chciałeś ode mnie usłyszeć? Niedobrze – stwierdził Shino ze zmartwieniem. – Mamy całą resztę życia przed sobą, a już powiedziałem wszystko? I co teraz?
Yamagi parsknął śmiechem. Łaskoczące ciepło znów rozlało się w jego piersi.
– Najwyżej będziesz mi to codziennie powtarzać – stwierdził cicho. – Nie sądzę, bym miał kiedykolwiek dość.
– Nie no, uważasz mnie za człowieka bez wyobraźni? – zapytał Shino z udawanym oburzeniem. – A właśnie, skoro o tym mowa… Yamagi, co dwóch chłopaków może ze sobą robić? Oprócz tego, co już robiliśmy. Jak powiedziałem, nie mam żadnego doświadczenia, ale wszystkiego się nauczę. – Wydawał się autentycznie przejęty, co Yamagi musiał uznać za ujmujące.
– Prawdę powiedziawszy, nie mam pojęcia – wyznał. – Ja przecież też nie mam żadnego doświadczenia.
– Nie pomyślałbym – mruknął Shino i Yamagi zesztywniał. – Znaczy się, nie, to nie tak miało zabrzmieć. Po prostu ktoś tak uroczy powinien móc przebierać w chętnych… Nie żebym tego chciał.
Yamagi nie wiedział, czy ma się śmiać, czy raczej czuć się wzruszony. A może oburzony – Shino już drugi raz nazwał go uroczym… Ale gdyby nie był "uroczy", zachodziła możliwość, że Shino mimo najszczerszych chęci i całego przywiązania nigdy nie zechciałby go dotknąć… nie żeby mógł go zapytać: "Czy to dlatego, że wyglądam jak dziewczyna?". Skupił się na samej sugestii.
– Shino… Jakich chętnych? W Tekkadan? Przecież to nienormalne. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby nagle wszyscy zaczęli się oglądać za innymi? To nienormalne, a do tego po prostu niemożliwe, bo większość facetów interesują kobiety, i tyle. Poza tym… – Umilkł, a kiedy kontynuował, mówił ciszej. – Nawet gdyby pojawił się jakiś inny… wybryk natury jak ja… Shino, powiedziałeś mi, że nie chodzi ci o byle kogo… Ze mną jest tak samo. Nawet gdyby, choć brzmi to zupełnie niedorzecznie, faceci ustawiali się do mnie w kolejce… Ja zawsze patrzyłem tylko na ciebie. Nie chcę nikogo poza tobą – wyznał, nagle zawstydzony, choć przecież mówił szczerą prawdę.
– Nie mogę tego pojąć – odparł Shino i wydawało się, że naprawdę tak myśli, a potem zaśmiał się. – Znaczy się… Wiem, że jestem silny i odważny, utalentowany i przystojny, i generalnie fajny ze mnie gość…?
Yamagi uniósł głowę i przez chwilę chciwie przypatrywał się jego twarzy. Pragnął przesunąć po jego czole i nosie. Pragnął przyłożyć dłoń do jego policzka i pocałować jego wargi. Pragnął zanurzyć dłonie w jego włosach. Pragnął powtarzać mu "kocham cię" i nigdy nie tłumaczyć dlaczego.
Potem tylko kiwnął na potwierdzenie i położył się z powrotem na jego piersi. Znów leżeli w ciszy dłuższą chwilę. Yamagi zastanawiał się nad wszystkim, co chciałby powiedzieć, o co chciałby zapytać – było tego tak wiele… O część nie miał odwagi się dowiadywać, w kwestii innych brakowało mu śmiałości, a jeszcze inne wydawały się nie pasować do tej sytuacji… Powiedział sobie, że może kiedyś, może w przyszłości…
Mimo wszystkiego, co się stało, wciąż nie wiedział, czy może uwierzyć w przyszłość. Dla Shino sprawy wydawały się proste, decyzje łatwe, a deklaracje tak naturalne, że nie trzeba było się nad nimi szczególnie zastanawiać – jakże inaczej niż w przypadku niego, który zawsze zakładał najgorsze, jeśli tylko pozwolił sobie pomyśleć. Shino zawsze stawiał następny krok, prowadzony przez intuicję – Yamagi przed jego postawieniem rozważał wszystkie możliwe opcje, a zwłaszcza to, co mogłoby pójść źle.
Shino był odważny, choć wielu nazwałoby tę odwagę głupotą. Yamagi był tchórzem, choć wolałby nazywać to tchórzostwo ostrożnością. Sam nie miał siły, by ufać instynktowi i wierzyć w najlepsze rozwiązanie. Gdyby więc miał wybierać, wolałby iść za Shino i oprzeć się na jego odwadze. Gdyby nie Shino, nie byłoby ich tutaj – w tym łóżku, w swoich objęciach, w prawdzie.
– Shino…?
– Mhm?
– Kiedy zaproponowałeś, że pójdziemy się napić… Nie myślałeś, że tak się to skończy, prawda?
– Hmm… Nie wiem. Pewnie chciałem sprawdzić. Ale możliwe, że miałem taką nadzieję. Myślę, że byłem gotowy na wszystko.
Yamagi uniósł głowę. Shino znów się uśmiechał.
– Naprawdę?
– Naprawdę, nie dziw się. Czy kiedykolwiek ci okazałem, że przeszkadza mi, kiedy jesteś blisko? Że przeszkadza mi twój dotyk?
– No… kiedy cię nieświadomie złapałem za złamaną rękę…
Shino zerknął na niego, krzywiąc się.
– Nie masz jakichś lepszych wspomnień?
Yamagi przeszukał swoją o wiele za dobrą pamięć i wyłowił z niej wszystkie te chwile, gdy przypadkiem albo z przymusu, albo z rozpaczliwego pragnienia – to w zupełnie ostatnim ich wspólnym momencie przed bitwą – zdarzyło im się dotknąć. Rzeczywiście. Shino nigdy go nie odpędził, nigdy go nie odepchnął, nigdy nie okazał ani grama wstrętu czy chociaż niechęci – nawet wtedy, gdy już musiał wiedzieć, co Yamagi do niego czuje… Przeciwnie, trzymał go jak skarb, jak cenną rzecz, którą chce chronić… Wtedy tego nie zauważył, uznał po prostu za typowe dla Shino nieuznawanie barier fizycznych albo najzwyklejszą troskę, jaką Shino miałby dla każdego w Tekkadan, zwłaszcza dla kogoś mniejszego, młodszego i słabszego…
– Zawsze byłem za bardzo skupiony na samym sobie – mruknął.
– I to mówi człowiek, który uciekł ze statku, gdzie byli jego wszyscy sojusznicy, by sam jeden szukać mnie na polu bitwy, a potem wszedł prosto w paszczę wroga, żeby mnie uratować… Rzeczywiście ci uwierzę – skomentował Shino z nietypowym dla siebie sarkazmem.
Yamagi uciekł wzrokiem.
– To nie…
Shino uniósł się i oparł czołem o jego czoło, by popatrzeć mu w oczy z powagą.
– Yamagi Gilmerton, chciałbym, żebyś kiedyś nauczył się bardziej siebie cenić – powiedział.
– To ty jesteś tutaj tym, któremu nie brakuje pewności siebie…
– Uważasz, że wyrabiam normę? Wiesz, chętnie się podzielę, żeby było po równo. – Shino objął go i przycisnął twarz do jego włosów. – Yamagi, jesteś niesamowitym człowiekiem i szanuję cię bardziej, niż mógłbyś to sobie wyobrazić To, co dla mnie zrobiłeś… Kto inny miałby tyle odwagi i determinacji? Dziękuję ci.
Yamagi oplótł go ramionami i oparł głowę na jego piersi. Nagle – znów – nie był w stanie wykrztusić ani słowa, więc tylko słuchał.
– Kiedy zaproponowałem, że pójdziemy się napić… – mówił dalej Shino. – Chyba najbardziej chciałem, żebyś mi powiedział. Chciałem to usłyszeć, wiedzieć na pewno. Wiedzieć na sto procent. Na trzeźwo byś mi nigdy nie powiedział, nie? Nawet wtedy mi nie powiedziałeś… przed najważniejszą bitwą, drań z ciebie…
Yamagi wciąż milczał. Jego serce biło szybko.
– Ale pewnie chciałem też sprawdzić. Jak zareaguję, jeśli mi powiesz. I czy coś z tego będzie. Nie wiem, czy już wtedy miałem na ciebie ochotę… choć na pewno uważałem cię za najbardziej urocze stworzenie na świecie…
– Shino, nie jestem dziewczyną – przerwał mu Yamagi.
– Pewnie, że nie jesteś. Ale i tak jesteś uroczy – upierał się Shino, a potem mruknął: – Gdybyś był dziewczyną, pewnie położyłbym na tobie łapy już kilka lat temu… więc chyba dobrze. Teraz przynamniej nikt mnie nie aresztuje, bo to chyba byłoby karalne.
Yamagi parsknął śmiechem. Nie potrafił sobie tego wyobrazić.
– Nie wiem, czy miałem na ciebie ochotę już wcześniej – powtórzył tymczasem Shino. – Na pewno nie czułem żadnych oporów. Ale teraz… wczoraj. – Przełknął, a kiedy mówił dalej, jego głos brzmiał chrypliwie. – Już kiedy cię pocałowałem, było po mnie, a potem… Yamagi, nie spodziewałem się, że to będzie tak… Że będziesz tak cholernie pociągający. Że to, że mnie chcesz, tak mnie podnieci. Kiedy cię zobaczyłem, to było jak jakieś objawienie. Pomyślałem sobie: "Norba Shino, to chłopak, który cię kocha i pragnie, i dałby ci wszystko, nie prosząc o nic w zamian. W dodatku tak uroczy, mądry, odważny i pod każdym względem lepszy od ciebie. Chłopie, jesteś największym szczęściarzem we wszechświecie". I zanim się obejrzałem, byłem tak twardy, że nie dało się z tym nic innego zrobić. Przez ciebie. Dzięki tobie.
Yamagi słuchał tego, a jego serce biło coraz szybciej, roznosząc elektryzujące ciepło do każdej komórki jego ciała. Pod skórą czuł mrowienie, a w ustach znów miał sucho. Znał te objawy dobrze i wiedział, do czego prowadzą, nie miało sensu przywiązywać do nich wagi. Jednak szybki oddech Shino, który łaskotał jego ucho, wskazywał, że z nim dzieje się to samo – i to wciąż budziło zdumienie.
– Nigdy nie sądziłem, że mogliby cię podniecać faceci – szepnął.
– Ja też nie – odparł Shino. – Ale wiesz co? Nie chcę sprawdzać, czy rzeczywiście masz rację z tą liczbę mnogą. Yamagi…?
– Mhm?
– Powiesz to jeszcze raz…?
Yamagi uśmiechnął się.
– Kocham cię.
Shino westchnął, a przez całe jego ciało przebiegł dreszcz.
– Jak mogłem bez tego żyć…? – zapytał z udawanym wyrzutem, ale w jego słowach dało się usłyszeć także ogromną radość.
Yamagi zaśmiał się cicho. Mimo ogarniającego go pożądania po raz pierwszy od nie wiadomo jak dawna czuł się zupełnie spokojny. Stabilny. Bezpieczny. I pełen nadziei. Gdyby tylko udało mu się zatrzymać to uczucie na dłużej. Shino… Jak długo Shino będzie przy nim…
Uniósł głowę i ujął w dłonie twarz Shino, a potem – bo wszystko, co wymagało prawdziwej śmiałości, miał już za sobą – pocałował swojego ukochanego.
– Kocham cię – powtórzył, a potem jeszcze raz i jeszcze między kolejnymi pocałunkami, aż stały się tak gorące, że niemal odebrały mu świadomość.
– Nie do uwierzenia – powiedział Shino, a w jego głosie rzeczywiście brzmiało niepomierne zdumienie.
– Sprawię, że uwierzysz – zadeklarował Yamagi z nietypową dla siebie śmiałością.
Kto jak kto, ale on był mistrzem niewiary i wątpliwości, wiedział więc, co trzeba zrobić, by je pokonać. Na razie postanowił, że będzie mu mówił: "Kocham cię" tyle razy, aż zrekompensuje sobie ostatnie cztery lata, a potem… Potem się zobaczy.
Shino uśmiechnął się szeroko.
– Nie mogę się doczekać – stwierdził, a potem zajął się nim jak należy.
* * *
Minął rok i wciąż byli razem.
Yamagi powoli zaczynał wierzyć, że może tak zostanie. Czasem zastanawiał się, czym sobie zasłużył na takie szczęście – czasem czuł z jego powodu wyrzuty sumienia, bo jemu się udało, ale wielu innym nie. Czy było sprawiedliwe, że akurat oni dwaj przeżyli i mogli się cieszyć miłością, podczas gdy Orga i Mikazuki, i Akihiro odeszli i nigdy nie będą już mieć okazji pokochać i być kochani…? Na pewno nie było – ale wszechświat nie znał pojęcia sprawiedliwości. Rządził się prawami naturalnymi i prawami fizyki, jednak na pewno nie prawami ludzkimi.
Zdobyli nowe tożsamości – któregoś dnia z biura Admoss Company przyszły dwie karty identyfikacyjne – i zatrudnili się na jednej z kolonii. Dla energicznego operatora maszyn i uzdolnionego mechanika zawsze znalazła się praca. Shino przestał przemalowywać swoje pojazdy na czerwono i nazywać je
Ryūsei-gō. Yamagi zaczął wiązać włosy, bo nie musiał dłużej ukrywać się za długą grzywką. Shino przekłuł sobie uszy w kilku nowych miejscach i wpiął kolejne kolczyki. Yamagi urósł kilka centymetrów i nabrał trochę ciała, dzięki czemu nie wyglądał już na młodszego, niż naprawdę był. Shino odzyskał swoją muskulaturę, ale na prośbę Yamagiego przestał ściągać koszulkę w miejscach w publicznych. Yamagi rzekomo zrobił się "szalenie pociągający" i Shino musiał odpędzał od niego potencjalnych (wyobrażonych) zalotników. Obaj podszkolili się w sztuce miłości – eksperymentowali w niej z jednakowym zaangażowaniem – i wydawało się, że fizyczny kontakt sprawia im coraz więcej radości. Życie nigdy wcześniej nie było dla nich tak dobre i żaden z nich nie tęsknił za przeszłością.
Wkrótce nikt już nie pamiętał o Tekkadan. Gjallarhorn pod przywództwem Rustala Eliona, o ironio, zmienił politykę na bardziej demokratyczną. Dzięki dyplomatycznym staraniom Kūdelii Ainy Bernstein Mars zyskał niezależność. Wszystko wydawało się zmierzać w dobrym kierunku.
Zgodnie z otrzymanymi instrukcjami Shino i Yamagi trzymali się z dala od ojczystej planety i dopiero po roku od pamiętnej bitwy z flotą Arianrhod na orbicie okołoziemskiej postawili stopy na czerwonym globie. Był to niegościnny świat z suchym powietrzem i nieurodzajną glebą, na której rosło niewiele więcej niż kukurydza, ale nie miało to znaczenia. Wrócili do domu, bo to zawsze miał być ich dom – piękniejszy niż jakiekolwiek miejsce w kosmosie.
Kiedy stali przed tablicą upamiętniającą poległych członków Tekkadan i czytali nazwiska dopisane od czasu, gdy byli tutaj poprzedni raz, Shino powiedział:
– Chyba dopiero teraz wierzę, że ich nie ma. Cały czas wydawało mi się, że kiedyś znów się spotkamy. Że zobaczymy Orgę, który zawsze martwi się o wszystkich, i Mikazukiego, który zajada te swoje daktyle. Że spotkam Akihiro w siłowni, tak zajętego swoimi mięśniami, że zapomina o całym świecie. A tu jeszcze i Hush… i mały Elgar…
Yamagi nic nie mówił, wziął go tylko za rękę. Shino odetchnął głęboko.
– Ale większość ocalała. Udało im się. Dzięki tym kilku bohaterom – dodał, a potem uścisnął jego dłoń. – I my też żyjemy.
– Yhm.
– I dobrze, że się z nimi skontaktowaliśmy w porę. Inaczej znalazłyby się tu też nasze imiona, straszna myśl…
Yamagi uśmiechnął się, splatając ich palce ze sobą.
Narastający dźwięk za ich plecami sprawił, że się obejrzeli. Od strony miasta zbliżał się czarny samochód, który teraz zatrzymał się obok nich. Kierowcą okazał się młody mężczyzna w czarnym garniturze i płomiennej jak słońce czuprynie otaczającej twarz, którą znali tak dobrze jak swoje własne.
– Eugene!
– Shino, Yamagi… To naprawdę wy…! – zawołał niegdysiejszy wicedowódca Tekkadan… a w następnej chwili już stał obok i obejmował ich obu naraz. – Pan Dexter zauważył was w porcie… Tak się cieszę, że was widzę…! – Głos mu się załamał.
Shino poklepał go po plecach.
– Już dobrze, dobrze! – stwierdził ze śmiechem. – Nie musisz się tak wzruszać. Przecież wiedziałeś, że żyjemy.
Eugene pokręcił głową, a potem cofnął się i spojrzał na niego. Na jego twarzy rysowało się potworne poczucie winy.
– Shino, zostawiłem cię… – powiedział z żalem, spuszczając głowę. – Wiem, że mi tego nie wybaczysz, ale…
– Palant. Nie mam ci czego wybaczać! – przerwał mu Shino i roześmiał się. – Podjąłeś słuszną decyzję, że się stamtąd zawinęliście jak najszybciej. Dzięki temu większość chłopaków udało się uratować, nie? Dobrze sobie poradziłeś, panie wicedowódco, pochwalę cię – dodał protekcjonalnie.
Klepnął go po ramieniu tak, że Eugene prawie stracił równowagę, a potem podparł się pod boki, uniósł głowę i wybuchnął gromkim śmiechem.
Eugene patrzył na niego niepewnie.
– Byłem pewny, że po tobie… Widzieliśmy wybuch twojego Gundama i… – Pokręcił głową. – Nie mogłem wierzyć, że wyszedłeś z tego. Wciąż nie wierzę.
Shino znów się roześmiał, a potem wskazał na siebie kciukiem.
– Przecież jestem wielki Norba Shino, któremu sprzyja kosmiczne szczęście. Wszechświat zesłał mi swojego anioła ocalenia. – Po tych słowach złapał Yamagiego za rękaw i przyciągnął do siebie.
Yamagi odwrócił wzrok, kiedy Eugene spojrzał na niego. Wyrzuty sumienia w jego oczach niemal sprawiały mu przykrość.
– Yamagi… Nie mieliśmy pojęcia, gdzie jesteś – powiedział cicho Eugene. – Dopiero później zauważyliśmy, że cię nie ma z nami. Myślałem, że… Przepraszam. Beznadziejny ze mnie wicedowódca.
Yamagi nie wiedział, czy powinien powiedzieć: "Miałeś dużo na głowie", albo: "Kto by się miał mną przejmować?", czy coś jeszcze zupełnie innego. W gruncie rzeczy czuł się zakłopotany taką atencją ze strony Eugene'a… a najbardziej go w tym momencie absorbował fakt, że byli teraz jednakowego wzrostu.
– Musisz się wyzbyć tej maniery uznawania ludzi za martwych, coś zbyt łatwo ci to przychodzi – stwierdził Shino z naganą, choć było pewne, że tak naprawdę ma wielką zabawę. – A Yamagi na szczęście nie uznał, tylko przyleciał po mnie, a potem pielęgnował w chorobie lepiej, niż można by się spodziewać po mechaniku, nawet tak dobrym jak on. I doprowadził do zdrowia. To dzięki niemu jestem jak nowy! – Uderzył się w pierś.
Eugene złapał Yamagiego za ręce i pochylił głowę.
– Dziękuję… – wykrztusił. – Nie wiem, co powiedzieć. Jestem ci naprawdę wdzięczny. I przepraszam…
– Daj spokój – mruknął cicho Yamagi. – Nic takiego się nie stało.
– Yamagi, ja… – Eugene wyraźnie nie mógł przejć nad tym do porządku dziennego. – Powinienem był poświęcić ci więcej uwagi, ale wolałem cię unikać i dlatego…
– No, już wystarczy – przerwał mu Shino, odpędzając go od Yamagiego. – Cieszymy się i doceniamy, ale możesz go już puścić. Nie będę się przyglądał bez słowa, jak obmacujesz mojego chłopaka i prawisz mu słodkie słówka.
Wyglądało, jakby Eugene z miejsca zapomniał o całym poczuciu winy. Przez chwilę przenosił wzrok pomiędzy nimi dwoma, a w oczach miał wyraźne pytanie. Yamagi kiwnął głową, a Shino wyszczerzył się z zadowoleniem.
Eugene odetchnął głęboko. Sprawiał wrażenie, jakby z serca spadł mu jakiś ciężar.
– Czyli więcej radosnych wiadomości – powiedział, a potem wreszcie się uśmiechnął. Podszedł do Shino i klepnął go z całej siły w plecy. – No to ci się poszczęściło. I nie waż się tego popsuć, to rozkaz wicedowódcy.
– Mówiłem, że mam kosmiczne szczęście – odparował Shino. – I już ty się nie bój, palancie jeden. Kiedy się do czegoś wezmę, robię to porządnie, nawet bez twoich rozkazów. Nie, Yamagi?
– Yhm.
Eugene wyglądał, jakby jeszcze coś chciał powiedzieć, ale koniec końców tylko pokręcił głową. Przynajmniej przestał wyglądać, jakby obwiniał się za zło całego świata, a tego nie chciał żaden z nich.
Rozległ się ledwo słyszalny grzechot – to podmuch marsjańskiego wiatru rzucił drobiny czerwonego pyłu na tablicę pamiątkową.
– Eugene… – Shino spoważniał. – A jak Orga i Mikazuki…? Opowiedz nam, co się…
Przerwał mu ci cichy dźwięk dzwonka. Eugene uniósł rękę przepraszającym gestem i włączył komunikator, odwracając się od nich.
– O co chodzi? Mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać. Co… Mhm, rozumiem. Dobrze, będę za kwadrans.
Rozłączył się i ponownie na nich spojrzał.
– Muszę już wracać, przepraszam – powiedział z wyraźnym rozczarowaniem. – Myślałem, że chociaż na godzinę uda mi się wyrwać. – Pokręcił głową. – Zabierzecie się ze mną do miasta? Pójdziemy gdzieś usiąść i pogadać, jak tylko będę wolny.
– Wrócimy sami, panie bardzo zajęty pracą ważniaku – odparł Shino. – O której kończysz? Wpadniemy do ciebie i ewentualnie zaczekamy, nie spieszy się nam. Siedziba Unii Marsa, tak?
– O piątej na pewno będę już wolny, wcześniej niczego nie mogę obiecać – odparł Eugene raczej markotnym tonem, jednak w następnej chwili rozpromienił się, jakby coś mu się przypomniało, i zerknął na zegarek. – Ale Kūdelia planuje w południe jechać do domu, bo pracowała całą noc. Odwiedźcie ją w biurze, zdążycie nawet na piechotę. Ucieszy się na wasz widok. Zabierze was do siebie, to spotkacie się z Atrą i małym. – Wsiadł do samochodu. – A my możemy się gdzieś wybrać potem, okej? Koniecznie do mnie wpadnijcie, mamy tyle do obgadania… No, to do zobaczenia!
I już go nie było. Śledzili wzrokiem oddalający się samochód, aż zniknął im z oczu i ponownie zapadła cisza, w której słychać było tylko lekki szum wiatru.
– Zrozumiałeś coś z tego? – zapytał wreszcie Shino z konsternacją.
– Tylko tyle, że Eugene ma za dużo spraw na głowie, a Kūdelia mieszka z Atrą i mają dziecko.
– Dziecko… Nie wiedziałem, że dwie dziewczyny mogą mieć dziecko… Hmm… To nie brzmi źle. Ciekawe, czy… Hmm…
– Pomyślałeś sobie teraz coś głupiego, prawda?
– Oj, od razu głupiego…
– Wiem, że lubisz dzieci, ale ja… Nie jestem pewien. Więc gdybyśmy mogli trochę z tym poczekać…
Shino parsknął śmiechem i potargał mu włosy.
– Nigdy nie wiem, kiedy żartujesz, a kiedy mówisz serio, Yamagi. Naprawdę, wciąż nie potrafię tego poznać.
Yamagi uśmiechnął się tylko i nic nie powiedział.
Odwrócili się do płyty, by spojrzeć na nią ostatni raz. Shino objął ramiona Yamagiego.
– Kiedyś myśleliśmy, że zawsze będziemy razem – stwierdził. – Myśleliśmy, że jesteśmy niezniszczalni i będziemy żyć wiecznie, nie? Że zdobędziemy świat i wszystko, co ma nam do zaoferowania. A popatrz, ilu już odeszło.
– Yhm.
– Niektórzy zginęli tak młodo, że nawet nie zdążyli się zakochać. Nie zdążyli przeżyć nic miłego. Yamagi…?
– Mhm?
– Myślę, że musimy być szczęśliwi też za nich.
– Musielibyśmy żyć… czekaj, po jakieś dwa tysiące lat…
Shino popatrzył na niego.
– Miałbyś coś przeciwko temu? – zapytał z błyskiem w oku.
Yamagi odważnie odwzajemnił spojrzenie.
– Nie. Ale tylko z tobą.
Shino uśmiechnął się.
– Przynajmniej kiedy
to mówisz, wiem, że nie żartujesz.
Yamagi kiwnął głową. Shino wciąż patrzył mu w oczy.
– Czy to jest dobry moment, żeby powiedzieć "kocham cię"? – zapytał.
Serce Yamagiego wykonało podskok.
– Myślę, że dobry jak każdy inny – odparł spokojnie, wzruszając ramionami, by ukryć swoje przejęcie… choć jednocześnie zdał sobie sprawę, że wszystko, co przez ostatni rok otrzymał od Shino, było niczym innym, tylko właśnie czystą, stuprocentową miłością. Jak mógł tego nie zauważyć?
Shino oparł czoło na jego czole. Jego brązowe oczy patrzyły z powagą, ale też radością. Takim właśnie był człowiekiem: nawet w najważniejszych chwilach nie tracił humoru, a najgłębsze wyznania potrafił czynić tak wesołymi, jakby opowiadał najlepszy żart.
– Kocham cię, Yamagi Gilmerton – powiedział cicho. – I mam nadzieję żyć następne kilka tysięcy lat z tobą.
Yamagi zdziwił się, że może być jeszcze szczęśliwszy, niż był do tej pory.
– Moją odpowiedź już znasz.
– Ale i tak chcę ją usłyszeć.
– Kocham cię, Shino.
Shino rozpromienił się jak słońce, a potem go pocałował. Yamagi objął go za szyję i odwzajemnił pocałunek.
Pomyślał, że w pozbawionym sprawiedliwości kosmosie, w którym o większości rzeczy decydował przypadek, szczęście dwojga ludzi nie było niczym niemożliwym. To szczęście, gdy już zaistniało, mogło stać się centrum nowego, należącego tylko do nich wszechświata, którego reguły sami ustalali.
Kilka tysięcy lat…?
Wydawało się o wiele za mało.
[25.3.-10.4.2023]