najlepsze na Noah




Od autorki: Zainspirowane "Noah" - 22. utworem na "Terra e Original Soundtrack II", obmyślone w samolocie relacji Helsinki-Kopenhaga. Wciąż nie wiem, czy bycie w National Knights (Kokka Kishidan) automatycznie równało się byciu Members Elite, ale że fandom Terry w Polsce jest raczej nieistniejący (ja i Stokrot), nie zamierzam się tym przejmować - zwłaszcza że do samego określenia zdążyłam się już przyzwyczaić - podobnie jak tym, że rangi wojskowe w siłach Human Alliance (polskiego tłumaczenia wciąż brak) nie zawsze pokrywają się z faktycznymi i istniejącymi w naszym świecie. Myślę, że Keith nie obrazi się za ewentualny awans. Choć nie widzę go też skaczącego z radości z tej okazji. Cały on.





Złamane, blade skrzydła
Zmęczyłeś się zbyt błękitnym niebem
Zamiast śmiać się dla innych...
Uśmiechnij się dla samego siebie.

- "Alones", Aqua Timez





Wielkie przyjęcie na cześć generała Keitha Anyana, głównodowodzącego Gwardii Narodowej oraz świeżo upieczonego senatora Partenonu.

Oczywiście Keith nie zawracał sobie nim głowy i ani przez chwilę nie mógł rozważać przyjścia. Matsuka nie pierwszy raz z roztargnieniem uświadomił sobie, że w tak wielu rzeczach się zgadzali... Z jednej strony potrafił zrozumieć odczucia śmietanki towarzyskiej Noah - przecież nie co dzień zdarza się, by fanatycznie przez wszystkich wielbiony dowódca u nich gościł; z drugiej nie mógł oprzeć się wrażeniu, jak śmieszne i płytkie to wszystko było. Świecidełka, moda i wkradanie się w łaski, przy każdej okazji. Pod jowialnymi uśmiechami panów i dam kryły się intrygi i nieustanna troska o własny interes. Było zupełnie możliwe, że niektórzy z nich tak naprawdę życzyli Keithowi prostej drogi do piekła, a nawet stali za zamachami na jego życie.

Nie potrafił z nimi sympatyzować, ani trochę.

Przyszedł tu jednak, bo wypadało. Na tę myśl miał ochotę zaśmiać się szyderczo z samego siebie. Okazało się, że kilka lat spędzonych gdzie indziej nie oduczyło go robienia, "jak wypada". Jak nie był w stanie odrzucić od siebie tych dziwnych mocy - które równie mocno przeklinał, jak cenił - tak samo nie mógł wyzbyć się nabytej w dzieciństwie i okresie dorastania umiejętności zachowania w tutejszym społeczeństwie. Korektywność, pozorna uprzejmość, sposób mówienia... Zatrważająco łatwo było wejść w dawną skórę. Naprawdę chciałby móc to zapomnieć, móc się zmienić - ale jednak kilka lat to za mało, by się odciąć od przeszłości.

W porównaniu z tym służba wojskowa była prawdziwym rajem.

Keith nie przyszedł, bo nie po to tutaj przyleciał, by się bawić na przyjęciach. Members Elite z Gwardii Narodowej pojawili się co do jednego - poniekąd jako jego zastępstwo - podobnie przywództwo armii; zwykłych żołnierzy oczywiście nikt nie zaprosił. Matsuka widział roziskrzone oczy gości; okazja by spotkać znane w całej galaktyce twarze - a przynajmniej mundury - to nie lada gratka. Będą o tym opowiadać przez następne miesiące w swoich kręgach towarzyskich. Niejedna panna, która przyszła tutaj z rodzicami, miała nadzieję na zainteresowanie któregoś z oficerów. Members Elite trzymali fason, ale co i rusz któryś dał się namówić do tańca z jakąś olśniewającą pięknością. Bo czy chęć odprężenia się przed nadchodzącą bitwą tak trudno zrozumieć...?

Matsuka jednak nie był w stanie oprzeć się wrażeniu, że coś było bardzo nie tak z tym światem, skoro w czasie wojny ci ludzie tutaj bawili się, zupełnie jakby nie mieli poczucia, że gdzieś tam - całkiem niedaleko - giną inni.

Służba w odświętnych uniformach dwoiła się i troiła, roznosząc przekąski i trunki. Goście stali w grupkach, prowadząc rozmowy na ważkie tematy. Zewsząd dobiegał śmiech. Tak naprawdę Gwardia Narodowa musiała podzielać przekonanie Keitha o próżności tych sfer i patrzeć na nich z góry - jej członkowie byli na to wystarczająco aroganccy - i może to stanowiło największą rozrywkę. Przedstawicielom lokalnej arystokracji, przekonanym, że są pępkiem wszechświata, mogło się wydawać, że złapali srokę za ogon, a nie mieli pojęcia, że są dla elit wojskowych jedynie źródłem śmiechu.

Jakie to wszystko obmierzłe.

Oderwał się od ściany i ruszył w stronę stolika, by nalać sobie ponczu, lawirując między skupiskami ludzi. Prawdę powiedziawszy, nie musiał sobie nawet szczególnie torować drogi - ludzie ustępowali mu sami. No tak, to miało sens. Keith już dawno kazał mu trzymać się za jego plecami, więc w czasie telewizyjnych przekazów ludzie mieli szansę napatrzeć się także na jego twarz. Po prawdzie nie wierzył, by go ktokolwiek rozpoznał...

- Jonah? Tato, patrz, to Jonah!

I tak skończyło się jego szczęście. "Powinienem był się przebrać", pomyślał wisielczo, odpędzając mimowolną i zupełnie bezensowsną myśl o spojrzeniu, jakie rzuciłby mu Keith, gdyby coś takiego odstawił. Miał dziś zdecydowanie problemy z koncentracją.

- Jonah!

Odwrócił się powoli, kiedy mała dłoń wsunęła się pod jego łokieć, i popatrzył na jej właścicielkę z nagłym poczuciem zmieszania. I rezygnacji. I wstydu. I chęci znalezienia się daleko stąd - albo choćby piętro wyżej, w pokoju obok kwatery Keitha.

Ciemne włosy skręcone w modne loki, brązowe oczy jaśniejące własnym blaskiem, rozpromieniona owalna twarzyczka... Nie sięgała mu nawet do ramienia. Spróbował się uśmiechnąć.

- Cordelia. Co za niespodzianka...

- To ja powinnam to powiedzieć! Prawie cię nie poznałam! Co ty tutaj robisz?! Dlaczego nas nie zawiadomiłeś? Och, sama nie wiem, co mówię. Tata też tu jest! Tato!

Oderwał od niej wzrok, by ujrzeć nadchodzącego - przepychającego się przez tłum - Ioana Pineę. "Chyba przytył jeszcze bardziej", pomyślał Matsuka z roztargnieniem, patrząc na człowieka, który według zasad rządzących wszechświatem był jego ojcem. Szare włosy, zaczesane gładko w tył. Zimne, niebieskie oczy. Odpychająca, poczerwieniała twarz. Ojciec wydawał się nic nie zmienić.

Zatrzymał się i zmierzył go wzrokiem.

- Jonah? Co ty tutaj robisz? - powtórzył pytanie córki, a w jego głosie brzmiało ewidentne niedowierzanie. Potem przeniósł spojrzenie niżej i pobladł. - Ty... Ten mundur... - wyjąkał. - Members Elite? Jesteś... Members Elite? W Gwardii Narodowej?

Matsuka kiwnął głową i przez chwilę zastanawiał się, co czuje. Triumf? Rozczarowanie? Zażenowanie? Na pewno nie ból, bo od tego uwolnił się już dawno temu.

- Mój... syn jest Members Elite - powtórzył ojciec cicho, jakby do siebie. Przez moment wyglądało, jakby miał promienieć z dumy i klepać po plecach, ale Matsuka znał go wystarczająco dobrze. - Ale jak to możliwe? - zapytał ze szczerością, którą u kogoś innego Matsuka może uznałby za rozbrajającą.

"Powiedz to", nakłaniał go jakiś głos. "Powiedz mu to, tu i teraz." Przez chwilę walczył ze sobą - ale czy tak naprawdę musiał?

- Jestem adiutantem generała Keitha Anyana - powiedział, po raz pierwszy, i być może ostatni, w życiu. Tak naprawdę nie potrzebował takich deklaracji - nie uważał ich za konieczne. Sam jeden wiedział, że dla niego oznaczało to zupełnie coś innego niż dla całej reszty.

Miał jednak swoistą satysfakcję na widok twarzy ojca, który całkowicie zaniemówił. Cordelia klasnęła w dłonie.

- Keith Anyan! - wykrzyknęła. - Naprawdę jest taki fantastyczny? - dodała półgłosem, a Matsuka przez chwilę zastanawiał się, czy jest właściwą osobą, by udzielić odpowiedzi na to pytanie, zwłaszcza że nie wiedział, co Cordelia ma na myśli. - Wygląda strasznie, ale jest niezwykle pociągający, nie uważasz? - dodała.

Wyprostował się i usiłował popatrzeć na nią surowo, ale nieszczególnie mu się udało. Prawdę powiedziawszy, nigdy nie potrafił się na nią złościć, a teraz jej entuzjastyczne zachowanie sprawiało, że - wbrew sobie - miał ochotę się roześmiać. Poza tym... w jej słowach był jakiś sens.

- Może mógłbyś mnie kiedyś przedstawić? - zapytała, mrugając do niego, i nie wiedział, czy mówi serio czy nie. - Chyba że już ma narzeczoną... - dodała z pewnym zawodem, a Matsuka poczuł, że dawno nie słyszał czegoś podobnie absurdalnego. Musiałby myśleć przez kilka lat, zanim udałoby mu się wyobrazić sobie Keitha z kobietą - a i tego nie był pewien.

- Dziewczyno! O czym ty tam bajdurzysz? - ojciec odzyskał zdolność mówienia i chyba nie spodobało mu się, że został pominięty w rozmowie, choć tak naprawdę nie był obrażony. Matsuka pomyślał, że żaden z nich dwóch nie potrafił się na nią gniewać - i świadomość, że jest w czymś podobny do ojca, napełniła go raczej niejednoznacznymi odczuciami.

- Muszę natychmiast o tym opowiedzieć! - zawołała Cordelia, obracając się w miejscu, aż zawirowała jej żółta suknia. - Ach, jesteś tu, Mirén! Nie uwierzysz, co się stało! Pamiętasz mojego brata? Wyobraź sobie, że służy pod Keithem Anyanem!

Krótko ostrzyżona piękność o ciemnych włosach i fiołkowych oczach podeszła bliżej. Cordelia już się od niej odwracała.

- Jonah! Pamiętasz oczywiście Mirén Ameis?

Prawdę powiedziawszy, nie pamiętał. Zapomniał o swoim życiu na Noah tak dokładnie, jak tylko mógł - i to bez pomocy żadnego komputera. Uciekł na koniec galaktyki, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Nic go tu nie trzymało i nikt go nie zatrzymywał. Dziewczyna patrzyła na niego uważnie.

- Oczywiście - powiedział ze świadomością swojego upadku, ujmując jej dłoń.

- Och, zaraz zagrają walca! - Cordelie klasnęła w ręce, jak to miała w zwyczaju. - To wy sobie zatańczcie, a ja... - Zamilkła, wyraźnie zmarkotniała. Była urocza w swej naturalnej niewinności piętnastolatki.

Matsuka rozejrzał się i pochwycił wzrok Serge'a, który od jakiegoś czasu musiał się im przyglądać. To było ryzykowne, ale wysłał mu podświadomy przekaz. Podziałało, bo Serge, bez śladu wahania, podszedł bliżej.

- Cordelio, pozwól, że ci przedstawię. To Serge Starjon, prawa ręka Keitha Anyana. - Zauważył badawcze spojrzenie, jakim obdarzył go Serge przy tej prezentacji. - Serge, to moja młodsza siostra, Cordelia Pinea.

- Bardzo miło mi poznać - powiedział Serge, biorąc jej dłoń.

Cordelia zarumieniła się.

Rozległy się dźwięki walca.

- W takim razie zatańczmy - rzucił Matsuka, zastanawiając się nad łatwością, z jaką przychodziło mu reżyserowanie spektaklu. Miał bardzo mieszane uczucia.

Serge ukłonił się przed Cordelią, która zarumieniła się jeszcze bardziej i skinęła głową. Matsuka pociągnął za sobą Mirén. Ojciec został zignorowany.

Wirując w szerokich kołach wraz z innymi parami, usiłował odpędzić wyimaginowany zawrót głowy. Teraz, mając dla siebie kilka minut spokoju, nie był w stanie zapanować nad myślami. Nie spodziewał się, naprawdę... Nie spodziewał się, że spotka tutaj ojca i Cordelię. Może był naiwny, pojawiając się na Noah i udając, że jest tutaj pierwszy raz - przed samym sobą... A z drugiej strony, uświadomił sobie, wcale nie był wstrząśnięty. Teraz naprawdę czuł, że to, na co nieśmiało miał nadzieję przez te ostatnie miesiące, może być rzeczywistością: że zostawił dawne życie za sobą. Był w stanie myśleć o nim bez żalu. I, tak naprawdę, to, co zyskał, było nieporównywalnie większe niż to, co stracił. Co odrzucił.

Spotkał ojca i potrafił patrzeć na niego prawie jak na obcego człowieka. Nawet nie czuł nienawiści. Och, tak naprawdę nigdy nie czuł do niego nienawiści. Wystarczająco często udowadniano mu brak wartości, by uwierzył, że ktoś taki jak on nie ma nawet prawa nienawidzić. Uciekł, najpierw do szkoły oficerskiej w innym systemie, a potem na koniec galaktyki, usiłując zbudować sobie własny wszechświat. Teraz z pewnym zdumieniem odkrywał, że chyba mu się udało.

Mimo to odczuwał pewne zażenowanie na myśl, że tak łatwo zostawił za sobą rodzinę - a nie miał nawet wymówki, jaką mogli się posługiwać wszyscy spoza tej planety: że po egzaminie dorosłości stracili pamięć o dotychczasowym życiu. Noah, jako pierwsza kolonia ludzkości po opuszczeniu Ziemi, dorobiło się statusu galaktycznej stolicy, a tutejsza arystokracja wystarała się o własne prawa. Jeśli obywatel mógł sobie na to pozwolić, nie wiązało go ograniczenie posiadania jednego dziecka. Matsuka nie wątpił jednak, że rodzice mogli dostać dziecko "na życzenie", genetycznie udoskonalone i tak dalej. A że wielmoże Noah w większości mieli inne priorytety niż jakaś tam ochrona ludzkości przed samą sobą - czy jak można było tłumaczyć zasadę Kontroli Uniwersalnej - wypięli się nawet na ideę hodowania dzieci na "porządnych obywateli", a w zamian chcieli spadkobierców fortuny. Egzamin dorosłości był właściwie formalnością, można go było nawet obejść, a na pewno nie wiązała się z nim delecja wspomnień i, co za tym idzie, wyfrunięcie latorośli z rodzinnego gniazda.

Kiedy tylko nie myślał o Cordelii, Matsuka był prawie pewien, że wolałby się urodzić gdziekolwiek indziej i nie mieć takich praw. Mógłby mieć szansę na zupełnie normalne życie - o ile ktoś taki jak on mógł mieć normalne życie... Zdawał sobie sprawę, że to swego rodzaju tchórzostwo, ale nic nie mógł poradzić. Zresztą... to była już przeszłość. Nie mógł powstrzymać myśli, która cisnęła się do jego mózgu - a budziła dwuznaczne odczucia: że gdyby nie taka właśnie przeszłość, nigdy by nie skończył na kosmicznych rubieżach, na Soleid i we flocie komandora Murdocha, a co za tym idzie... nigdy nie spotkałby... Odpędził te rozważania, bo nie polepszały jego bólu głowy i wywoływały dziwne reakcje ze strony jego serca.

Nie sądził, by jego zniknięcie z Noah komukolwiek robiło różnicę. Ojciec mógł przerzucić całą swoją uwagę na Cordelię, skoro syn nie spełnił jego oczekiwań. Matsuka jeszcze w czasie nauki wymieniał listy z siostrą, ale po objęciu służby pozwolił nawet jej wyśliznąć się z jego życia. Z tego nie był ani trochę dumny. Jeśli jednak chodziło o ojca... Darmo było szukać u niego jakiegokolwiek przywiązania do człowieka, który nigdy nie był z niego zadowolony, który nigdy nie był nim zainteresowany i od którego nigdy nie usłyszał jednego dobrego słowa - czego pragnął do czasu... aż przestał. Aż postanowił, że nie będzie patrzył na siebie przez pryzmat oczekiwań bądź rozczarowań innych ludzi. Tylko tyle miał: swoje własne decyzje. Nauczył się uśmiechać dla samego siebie.

- Nie wydajesz się szczęśliwy ze spotkania z rodziną.

Drgnął, wyrwany z przemyśleń. Skupił wzrok i ujrzał przed sobą fiołkowe oczy Mirén. Patrzyła na niego badawczo, uśmiechając się lekko. W pierwszej chwili uznał ją za po prostu jeszcze jedną córkę wyższych sfer, ale teraz miał wrażenie, że mógł się omylić.

- Cieszę się ze spotkania z Cordelią - odpowiedział.

- Ach - odparła i w tym cichym okrzyku było więcej zrozumienia, niż ją o to podejrzewał.

Była niewiele niższa od niego, szczupła. Fioletowa, połyskliwa suknia odkrywała jej ramiona i szyję. Zastanawiał się, kiedy widział ją ostatni raz. Wiele lat temu, niewątpliwie...

- Wciąż jesteś tak uprzejmy jak dawniej. - Popatrzył jej w oczy. - Nie czuj się winny. Ja też przypominam sobie ciebie jak przez mgłę - wyznała. - Musiałam mieć zaledwie jedenaście lat - dodała, jakby odpowiadając na jego pytanie. - A ty musiałeś mieć swoje powody.

Wciąż patrzył jej w oczy, nic nie mówiąc.

- Próbowałem znaleźć życie, w którym moje szczęście nie będzie uzależnione od uśmiechów innych - powiedział wreszcie, trochę dziwiąc się, że jest w stanie mówić tak otwarcie z obcym człowiekiem.

- I udało ci się? - zapytała z pewną melancholią w głosie.

Dźwięki walca umilkły, więc zatrzymali się na parkiecie. Mirén wysunęła dłoń z jego dłoni, a on się lekko ukłonił. Zeszli na bok, dołączając do Cordelii i Serge'a. Cordelia promieniała. "Dobra robota, Serge", pomyślał tylko do siebie.

- Jonah, powinieneś był powiedzieć, że masz taką uroczą siostrę - zagaił Serge, wciąż trzymając Cordelię za rękę. - I to na Noah, w samym sercu wszechświata - dodał z pewną naganą.

- Nie byłem w domu od ponad pięciu lat. Podejrzewam, że rodzina mogła się mnie wyrzec...

- Jonah!

Odwrócił się i ponownie był świadkiem sceny, jak ojciec, ubrany w bogaty strój, przeciska się przez tłum i zmierza w jego stronę. Tym razem towarzyszył mu inny arystokrata. I, nie do wiary, ojciec się uśmiechał.

- Jonah, synu. To Marte Brett Harrol, bardzo chciał cię poznać.

Chudy mężczyzna zatarł nerwowo ręce, a następnie wyciągnął jedną do Matsuki. Uścisk jego dłoni był zdumiewająco mocny.

- To mój syn, Jonah Pi...

- Jonah Matsuka.

- Szalenie miło mi poznać. Nie sądziłem... że jest pan synem Ioana. Widziałem... oczywiście... w relacjach. To prawdziwy zaszczyt - plątał się mężczyzna.

- Jonah jest naprawdę taki sławny? - dobiegł dramatyczny szept Cordelii.

- Nie widziałaś go telewizji? - odparła w podobnym tonie Mirén, mrugając do Matsuki.

Od strony Serge'a dobiegł stłumiony dźwięk, coś pomiędzy chichotem a kaszlnięciem, ale jego twarz pozostała niewzruszona, jak przystało na Members Elite.

- No tak... - Harrol wydawał się pogubić jeszcze bardziej. - To ja...

- Marte, wino - zasugerował poczerwieniały na twarzy Ioan Pinea.

- Tak, rzeczywiście... - Mężczyzna odwrócił się i machnął na służącego, który poszedł z butelką wina. - To z mojej winnicy... Najlepsze na Noah - wykrzytusił. - Dla senatora Keitha Anyana.

Nikt się nie ruszył i nikt nic nie powiedział, co najwyraźniej dodatkowo speszyło mężczyznę. Po chwili wahania wyciągnął butelkę w stronę Matsuki.

- Proszę - dodał niemal piskliwie.

Matsuka wziął butelkę z bardzo niejednoznacznymi uczuciami. Harrol wydawał się oklapnąć z ulgi.

- Jonah, opowiedz, jak...

- W takim razie panowie - i panie - mi wybaczą. Pójdę wręczyć podarunek od razu.

Ukłonił się lekko i, zanim ojciec zdążył zaprotestować, odszedł, wykorzystując pretekst, by zabrać się z przyjęcia, którego miał coraz bardziej dość. Zauważył jeszcze błysk w oczach Mirén, która posłała mu uśmiech sympatii. Cordelia patrzyła za nim z rozczarowaniem... Ale już Serge ją zabawi. Nie miał wątpliwości co do tego, że bardziej zajmie ją przystojny Members Elite z Gwardii Narodowej niż brat, którego nie widziała od tak wielu lat. Powiedział sobie, że wcale go to nie boli.


***

Keith siedział w fotelu za biurkiem. Odkąd go poznał, Matsuka miał wrażenie, że Keith zawsze siedzi fotelu: w kwaterze, za sterami, na mostku. Jakoś to do niego pasowało - choć tak naprawdę był żołnierzem i w walce radził sobie nie gorzej. Ale, ach, żołnierzy była cała armia, a Keith Anyan był tylko jeden...

- Co jest? - chłodny głos wyrwał go z zamyślenia, zielono-niebieskie oczy patrzyły czujnie, nieufnie i wrogo; przynajmniej dla kogoś, kto go nie znał.

Matsuka zaczerwienił się.

- Marte Brett Harrol przysyła ci wino. Mówi, że najlepsze na Noah - powiedział, podchodząc do komody i biorąc kielich. - Przyjęcie trwa w najlepsze. Może... może powinieneś był pójść?

- Nie przyleciałem tutaj bawić się na przyjęciach - padła odpowiedź, jakiej się spodziewał.

Spojrzał przez ramię na Keitha, który zapatrzył się w gwiazdy za oknem.

- Najlepiej widać Proxima Helenii, prawda? - rzucił, podejmując czynność. Wiedział, gdzie jej szukać. - Po prawej stronie, nad gmachem ratusza. - Poczuł na swoich plecach spojrzenie Keitha, zajęty otwieraniem butelki. - Wychowałem się na Noah - powiedział nagle, zaskakując samego siebie. - Spotkałem na dole ojca i siostrę - a kiedy zaczął, ciężko mu było przerwać: - Nie widziałem ich ponad pięć lat, odkąd wyjechałem do szkoły na Bea. Nawet nazwisko zmieniłem...

- Matsuka, nie interesuje mnie to.

Nie, oczywiście, że nie. Uśmiechnął się na kolejną znajomą odpowiedź. Nalał wina i odwrócił się, żeby zanieść kielich. Keith śledził każdy jego ruch lodowatymi oczami. Włosy zaczesane do tyłu, zaciśnięte usta, odpychający w każdym calu. Matsuka ściągnął brwi. Już gdzieś kiedyś to widział... Kiedyś? Dzisiaj... Keith zmarszczył czoło...

Matsuka odwrócił się i odstawił kielich. Kręciło mu się w głowie.

- Keith, ja...

Oparł się o komodę i zamknął oczy.

- To zaraz minie - wyszeptał w ramach wyjaśnienia i przeprosin.

- Matsuka? Hej, Matsuka... - głos Keitha dochodził jakby z oddali.

Wiedział, że musi wstać - w którymś momencie osunął się był na kolana - i wyjść. Nie miał siły. Spróbował unieść głowę, ale twarz Keitha rozmazała się przed jego oczami.

- Nic mi nie jest - powiedział słabo, unosząc rękę.

Poczuł mocny chwyt na ramieniu i po chwili już stał, lekko oszołomiony. Keith patrzył na niego nieprzeniknionym wzrokiem. "Jeśli chcesz robić sceny, to nie w moim pokoju" - pewnie coś takiego miał ochotę powiedzieć.

Matsuka zamrugał, aż znów był w stanie dobrze widzieć - widzieć lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Nabrał kilka głębokich oddechów.

- Nic mi nie jest - powtórzył. - Nie ma potrzeby się o mnie troszczyć.

- Nie zamierzam - jeszcze jedna odpowiedź, jak bardzo w stylu Keitha.

Keith wrócił na fotel i znów popatrzył w gwiazdy. Matsuka popatrzył na niego, wstydząc się tej wcześniejszej chwili słabości. Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło... Chyba. Już nawet nie był pewien. Keith ponownie stracił zainteresowanie jego osobą.

Wrócił do nagłej realizacji, która przed momentem niemal pozbawiła go przytomności. Jakże głupio było z jego strony myśleć, jeszcze godzinę, pół godziny temu, że zostawił dawne życie za sobą i znalazł nowe. Jakim idiotą był... Wyzwolił się spod władzy ojca - tylko po to, by zaraz znaleźć się we władzy innego człowieka, jakże podobnego. Nie zwrócił na to wcześniej uwagi, aż do teraz. Dawał sobą pomiatać, pozwalał na uderzenia... Naprawdę wierzył, że tylko na to zasługuje. Widzieli go tylko wtedy, kiedy chcieli. Ojciec - dopiero wtedy, kiedy mógł się nim pochwalić. Keith - i to jakoś bolało - używał tylko jego mocy, a jego samego miał za potwora.

Prawda?

Wydawało mu się, że wreszcie zaczął iść własnym życiem, w którym nie potrzeba mu niczyjego uśmiechu i akceptacji. Mrzonka. Wmawiał sobie. Chciał w to wierzyć. Okłamywał sam siebie. Nikt nie jest w stanie się zmienić i uciec od samego siebie. Życie zawsze będzie takie samo... wszędzie... Czasem sami tego pragniemy. Czasem sami do tego dążymy.

Przypomniał sobie o winie. Jego dłonie zadrżały tylko trochę, kiedy ponownie wziął kielich, a potem zaniósł go i postawił przed Keithem na biurku.

- Proszę. Najlepsze na Noah - powiedział głosem wypranym z emocji.

Keith popatrzył na czerwony płyn i nie sprawiał wrażenia, jakby miał ochotę wypić. Prawda, Matsuka widział go pijącego jedynie kawę - za to w ilościach przekraczających normy dla zdrowego człowieka. Keith popatrzył mu w oczy.

Ach.

- Nie sądzę, żeby było zatrute. Jeśli jednak chcesz...

Uniósł kielich do ust. Ochrona Keitha była jego obowiązkiem, z którego nie był zwolniony ani na chwilę. Poczuł słodki zapach. Właściwie nie miałby nic przeciwko truciźnie...

Kielich uderzył w ścianę po jego prawej i rozprysnął się na tysiące kawałków. Matsuka mrugnął w oszołomieniu. Jakoś nigdy nie przyzwyczaił się do szybkości Keitha. Keith stał i opierał się o blat. Jego oczy były lekko pociemniałe. Minęło kilka, kilkanaście sekund, podczas których tylko na siebie patrzyli. Potem Keith zaczesał włosy w tył i usiadł z powrotem w fotelu, jakby nic się nie stało.

- Nie pijam alkoholu - powiedział, jakby to cokolwiek wyjaśniało.

Znów patrzył w gwiazdy. Matsuka potarł prawy policzek i na palcach zauważył krew. Szkło musiało rozciąć jego skórę. A może to była kropla wina? Nagle nie miał ochoty sprawdzać.

Wydało mu się, że Keith czuje się nieswojo, niepodobnie do niego. Zawahał się, wciąż nie wiedząc, co się właściwie zdarzyło. Dopiero po chwili przypomniał sobie o wcześniejszych myślach... ale coś się zmieniło. Miał ochotę potrząsnąć głową.

- Będę w pokoju obok, gdybyś czegoś potrzebował - rzucił, tak naprawdę samemu chcąc stąd wyjść.

Keith nic nie odpowiedział. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Matsuka stanął przy oknie w korytarzu. Proxima Helenii migotała na zachodnim niebie. Oparł się o ścianę, przyciskając dłoń do policzka. Wciąż nie był pewny, czy to krew czy wino. Stał tak przynajmniej kwadrans, usiłując uspokoić bicie serca. Światło gwiazdy powoli koiło jego nerwy, aż w końcu był w stanie trzeźwo myśleć.

Odetchnął głęboko.

Keith nie był dla niego substytutem ojca - jakkolwiek niedorzecznie to brzmiało samo w sobie. Nie był kimś, dla czyjej akceptacji Matsuka był w stanie zrobić wszystko. Naprawdę nie potrzebował jego uśmiechu. Zostawał przy nim z własnej woli - bo chciał. Wciąż wierzył, że za tym nie-uśmiechem jest coś więcej. Zdarzenia jak to przed chwilą podtrzymywały jego wiarę.

Ojciec pozwolił mu odejść, Keith - nie. Nigdy.

"Udało ci się?" zapytała go Mirén. "Znaleźć szczęście?"

Nie wiedział jeszcze - ale wierzył. W tej chwili - niespodzianie - był w stanie odczuwać wdzięczność do ojca, za sprawą którego był teraz właśnie tutaj, nie gdzie indziej.

Może jednak we wszechświecie istniał jakiś sens.

A jeśli chodziło o uśmiechy... Miał ich dość dla nich obu.



[22-28.1.2012]



back