obi-wan II
Od autorki: Niejako ciąg dalszy (i bliższy) poprzedniego.
- Velenn! Velenn!
Odgłos kroków nasilił się i nagle drzwi do pokoju otwarły się. Stanęła w nich, nie pierwszej już młodości, kobieta z wyrazem wielkiego strapienia na twarzy.
- Velenn! Dlaczego się nie odzywasz?! Szukam cię po całym domu!
Siedząca na oknie czarnowłosa dziewczyna podniosła wzrok znad trzymanej na kolanach książki i spojrzała na przybyłą wzrokiem mówiącym wyraźnie: "Czego znów ode mnie chcecie?"
- Mówiłaś coś do mnie? - spytała nieco zdumiona. I nie wynikało to z czystej bezczelności.
- Dziewczyno! Wołam cię od dobrych kilku minut. Dlaczego nie odpowiadasz, Velenn?!
Dziewczyna zeskoczyła z parapetu i przeciągnęła się.
- Mamo, tyle razy ci mówiłam, że masz mnie tak nie nazywać. To nie jest moje imię.
- Ach, dziecko! Daj już spokój! Wymyślasz sobie nie wiadomo co.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała. Awantura i tak wisiała w powietrzu. Jak przez kilka ostatnich dni podczas ich ostatnich spotkań.
- Zresztą nie po to tu przyszłam. Wiesz, że dziś wieczorem organizujemy przyjęcie.
- Tak. Przez cały ten tydzień nie słyszę o niczym innym.
Matka pominęła drwinę w jej słowach. Albo może nawet jej nie dosłyszała, zmęczona całą tą sytuacją, jaka trwała już od dobrych kilku miesięcy.
- Twoja suknia leży w pokoju - oznajmiła.
W oczach dziewczyny odbiło się coś na kształt paniki, a z jej ust wyrwał się cichy jęk.
- Mamo...
W myślach już kombinowała, czym tym razem usprawiedliwić potencjalną nieobecność na owym, niezwykle ważnym przecież, wydarzeniu.
- Mamo, niestety nie mogę uczestniczyć w tej uroczystości, bo... - zaczęła recytację, ale matka nie dała jej skończyć.
- Zmuszać cię nie będę. Skoro ojciec pozwala ci na wszystko, nie będę się wtrącać w twoje wychowanie. Zwłaszcza, że jesteś już prawie dorosła.
W pomieszczeniu zapadła cisza.
- Poza tym i tak nie podejrzewałam, by moje polecenie cokolwiek poskutkowało - dodała.
I przez chwilę dziewczyna miała nawet ochotę - z czystej przekory - iść na to przyjęcie. Ale jednak pragnienie chwili własnego spokoju było silniejsze.
- Rób więc sobie, co chcesz.
Kobieta odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami. Piętnastolatka stała nieruchomo. W jej błękitnych oczach przez moment odbijał się jakiś żal, smutek... A po chwili wzruszyła ramionami, wróciła na parapet i na nowo zagłębiła się w lekturze.
Jeśli o nią chodziło, przyjęcie w rezydencji Wielkiego Kanclerza Galaktyki, Finisa Valoruma, mogło się w ogóle nie odbyć.
- ... I nadaję ci tytuł Mrocznej Pani Sith. - Wysoki mężczyzna odziany w czerń zawiesił medalion przedstawiający Czarne Słońce na szyi stojącej przed nim kobiety.
Ta podniosła głowę i spojrzała na kapłana przenikliwym wzrokiem.
- Jesteś jedną z nas - dodał, już mniej oficjalnie.
Na twarzy kobiety wykwitł lekki uśmiech.
- Nareszcie.
Po chwili, gdy widzowie już się rozeszli, mężczyzna wziął swą podopieczną pod rękę i poszli przejść się krużgankami świątyni.
- Przyjęłaś imię Clio Selene Silvermoon. Dlaczego? - spytał. Do tej pory nie miał na to okazji.
Popatrzyła na niego, ze zdumieniem stwierdzając, że Mistrz Vreith wygląda dokładnie tak samo jak tego dnia, przed blisko dziesięcioma laty, gdy przybyła do siedziby Bractwa Sithów z prośbą o możliwość wstąpienia w jego szeregi. Vreith wciąż był tym samym wysokim, szczupłym mężczyzną. Pomimo skończonych wielu, wielu lat wciąż wyglądał nie więcej jak na 50. Jak jej ojciec...
- Jej istnienie nie jest nawet udokumentowane, ale każdy Sitha wie, że istniała. I że poniosła nieocenione zasługi dla całego Bractwa.
Clio przytaknęła.
- Jeśli to, co zostało o niej przekazane, jest prawdą, była to naprawdę niesamowita osoba. Ale przede wszystkim kobieta, która tak mocno... - urwała. To, co chciała powiedzieć, nie przystawało Sithijce.
- Tak, naprawdę niesamowita - Vreith udawał, że nie usłyszał ostatniego zdania. - Takie imię to wielka odpowiedzialność.
- Wiem o tym - odparła czystym głosem. - I jestem na to gotowa.
Vreith uśmiechnął się, jego błękitne oczy rozjaśniły się.
- Jesteś na to doskonale przygotowana. Znam cię. Przecież wiem, że jeszcze zanim tu przybyłaś, z wielkim zainteresowaniem studiowałaś tę postać. Nie zdziwiłbym się nawet, gdybyś była jej inkarnacją.
Clio uniosła brwi w zdumieniu.
- Czy to możliwe? - spytała. - Po czterech tysiącach lat?
- Dla Mocy nie ma nic niemożliwego. W każdym razie jestem przekonany do głębi, że jesteś najwłaściwszą kandydatką do tego imienia. I że będziesz je godnie nosić.
Teraz twarz Clio rozjaśniła się w uśmiechu. Kobieta rozejrzała się ukradkowo, a stwierdzając, że nikogo w pobliżu nie ma, szybko przytuliła się do mężczyzny.
- Dziękuję ci za wszystko, Mistrzu.
Podniosła na niego oczy.
- To wszystko twoja zasługa. Dziękuję, że przyjąłeś mnie na uczennicę.
- Mieć taką uczennicę to czysta przyjemność - odpowiedział szarmancko.
- Przesadzasz...
Wieczór. Pokój jest ciepły, a twoje ramiona jeszcze gorętsze. Czuję się tu naprawdę bezpiecznie. Twoja pierś unosi się regularnie, choć pod opuszkami palców wyczuwam, jak szybko bije twoje serce. Bije dla mnie...
- Obi-Wanie?
- Hmm?
Podnoszę na ciebie wzrok. Patrzysz na mnie swymi niesamowitymi oczami w kolorze morskich fal. Bo taką chyba barwę ma morze... Odbija się w nich takie dobro. Jesteś przecież Jedi... Nadajesz się na Jedi.
- Co czujesz?
- Dobrze mi z tobą.
Masz taki piękny głos... Mogłabym go słuchać do końca życia. Ale to niemożliwe. Chcę się tylko rozkoszować tą chwilą.
Sięgam dłonią do twojej szyi. Pod palcami wyczuwam coś na kształt cienkiego powrózka. To twój warkoczyk, symbol ucznia Jedi. Sięgam dalej i dotykam twoich ust, policzków i powiek. Mogłabym cię tak dotykać bez końca, bo czynisz mnie naprawdę szczęśliwą.
Nachylasz się i całujesz moje usta. Całuj, nie pytaj o nic tylko całuj...
- Kim tak naprawdę jesteś? - pytasz.
- Chyba nie chciałbyś wiedzieć...
- Chcę wiedzieć o tobie wszystko.
A więc tak ma się to skończyć?
- Jestem Mroczną Panią Sithów...
Błysk miecza.
Tatooine... Oślepiający blask dwóch słońc zwielokrotniony przez biały piasek pustyni boleśnie rani oczy kogoś, kto wychował się w mrokach ulic Coruscant. Jakieś 50 metrów ode mnie, nieco w dół, walczy dwoje ludzi. Mężczyzna w czarnym płaszczu, z mieczem o podwójnym ostrzu i szczupła kobieta, której płomień świeci ametystowo. Nie widzą mnie, pochłonięci walką. Właściwie trudno nawet tak to nazwać. Dziewczyna nie ma szans w pojedynku z jednym z najlepiej wyszkolonych Sithów, na dodatek władającym taką bronią. Z trudem paruje uderzenia, kolejne dosięga celu i rozcina jej klatkę piersiową. Kobieta upada na kolana, a po chwili nie ma już po niej śladu. Jej morderca gasi miecz. Znam go, to Darth Maul. Przybył tu ze specjalną misją. I jego przeciwniczkę też znałam. Szkoda, Amni. Szkoda, że wtedy do nas nie dołączyłaś. Może ta planeta nie stałaby się twoim grobem?
Amni... Osoba w pewien sposób bardzo mi bliska. Ale wybrałaś swoje przeznaczenie.
Maul odwraca się, ale mnie nie może dostrzec. Chroni mnie pole iluzji, którego nawet on nie potrafi przełamać. Cóż, kwestia umiejętności i zdolności. Niedługo, przyjacielu. Niedługo mnie ujrzysz. Jeszcze nie teraz, ale wkrótce. Bo przybyłam tu tylko w jednym celu...
- Oddasz mi tego chłopca. Teraz - wysyczał rogaty osobnik, którego twarz pokryta była czarno-czerwonym tatuażem.
Obi-Wan cofnął się i zapalił miecz. Za jego plecami stał niespełna dziesięcioletni brzdąc z blond szopą na głowie. W jego spojrzeniu nie było strachu, niebieskie oczy patrzyły z niespotykaną w tym wieku mądrością.
- Prędzej zginę.
Maul wyciągnął przed siebie rękojeść miecza. Z obu jej stron wysunęły się lśniące czerwienią ostrza.
- Skoro chcesz...
Ruszył ku niemu z paskudnym uśmiechem. Ten pojedynek nie mógł długo trwać. Obi-Wan był co prawda lepiej wyszkolony niż Amni, ale i tak był tylko Jedi. Nie miał szans. A jednak z zapałem bronił chłopca - jedynej nadziei dla tej Galaktyki...?
Clio stała na dachu pobliskiego budynku. Nie mogła nic zrobić. Nie mogła podnieść ręki na drugiego członka Bractwa. Nawet w obronie kogoś, kogo kochała. Mogła tylko patrzeć.
A jednak nie tylko.
W pewnym momencie Obi-Wan został zepchnięty pod ścianę, pozostawiony bez możliwości wykonania jakiegokolwiek manewru. Przez chwilę mierzyli się z Maulem wzrokiem, a potem ten zamachnął się na młodego Jedi, w którego oczach już odbiło się czekanie na śmierć. Cios go nie dosięgnął. Ostrze wbiło się głęboko w pierś kobiety, która - nie wiadomo jakim cudem - stanęła między nim a Sithą. W oczach Mrocznego Lorda pojawiło się zdumienie i nic już więcej. Obi-Wan błyskawicznie przeciął napastnika na pół. Już nic nie groziło ani jemu, ani małemu Anakinowi. Dzięki...
Ostrożnie położył Clio Selene na piasku. Nie wiedział, co powiedzieć. Kobieta otworzyła swe błękitne oczy i lekko uśmiechnęła się.
- Pocałuj mnie, Obi-Wanie - poprosiła.
Patrzył na nią z rozpaczą. A potem pochylił się i delikatnie dotknął jej ust.
- Ale... dlaczego? - spytał po chwili cicho.
- Nigdy nie przestałam cię kochać, Obi-Wanie.
- Clio...
Potrząsnęła głową.
- Mam na imię Velenn - szepnęła. - Velenn Valorum.
Nie miał nawet czasu zastanowić się nad tymi słowami. Jej oczy powoli gasły.
- Żegnaj, Obi-Wanie - wyszeptała jeszcze, cicho jak tchnienie wiatru.
I to było wszystko. Obi-Wan przycisnął jej ciało do piersi i zanurzył twarz we włosach. Nie krył nawet łez toczących się po policzkach.
"I Sithowie są zdolni do miłości..." Dała mu na to największy dowód.
Słońca dalej toczyły swą wędrówkę po nieboskłonie.
[26.12.1999]