ocalony




Od autorki: Wynik tygodniowego leżenia w łóżku z bezgorączkowym przeziębieniem... -_-' Proszę o wyrozumiałość.





- Matsuka, kawy.

Potrzebował kawy. Dużo i szybko.

- Matsuka! - zawołał ponownie, kiedy po kilkunastu sekundach nie doczekał się odpowiedzi, tak znajomej, że wydawała się komunikatem na monitorze.

Uniósł głowę i zapatrzył się w drzwi, nagle uświadamiając sobie, że Matsuka już nigdy przez nie nie wejdzie.

Po co to zrobiłeś?

Maszyny nie potrzebują kawy.

Przez chwilę miał wrażenie, że się dusi. I nie miało to nic wspólnego z atakiem tamtego chłopaka Mu. Funkcjonował bez zarzutu, wszystkie czynności w normie. Dlaczego więc wydawało mu się, że coś zgniata jego klatkę piersiową i odbiera płucom tlen?

Odchylił się w fotelu.

A więc Matsuka już nigdy nie przyjdzie. W porządku. Powinien być zadowolony, że wreszcie pozbył się tego potwora, przy którym stale musiał być czujny. Powinien zapomnieć o nim w chwili, gdy jego serce przestało bić. Przecież i tak planował go usunąć, gdy przestanie mu być przydatny. A tak przynajmniej nie zabił dzieciaka własnymi rękami.

Nie potrafił wyrzucić z pamięci ostatnich słów, jakie do niego skierował - "Wynoś się!" - poprzedzonych uderzeniem.

Bolało.

I niepokoiło. W pierwszej kolejności niepokoiło, pomyślał, uparcie czepiając się chłodnych analiz, nie uczuć. Nie wiedział, dlaczego nie może się skoncentrować na tym, co do niego należało. Keith Anyan, przywódca ludzkości, obrońca systemu. Czekało go dławienie oporu i walka z odszczepieńcami, tymczasem... nie był w stanie myśleć o niczym innym jak o spojrzeniu swojego adiutanta, spokojnym i stanowczym w tamtej chwili. To nie tak miało być. Keith Anyan był tworem doskonałym, pozbawionym emocji przedłużeniem samego systemu, a jego zadania były jasno określone. Nie istniał po to, by się przejmować, by czuć, by cierpieć.

Zacisnął pięści.

Matka Eliza powiedziałaby, że wątpliwości nie są potrzebne, po czym odegnałaby je jednym gestem dłoni - jedną komendą w programie. Usiłował ją sobie wyobrazić, przywołać w myślach jej wizerunek. Chyba znów chciałby usłyszeć jej głos... Ale Matka Eliza została pogrzebana wraz ze stacją E-1077. I, tak naprawdę, nie miała mu nic do powiedzenia.

Nie potrafił sobie nawet przypomnieć jej twarzy. Nie miała złotych oczu, prawda...?

Matsuka mówił mu wiele rzeczy, przede wszystkim takich, których nigdy nie chciał słyszeć. Prowokował każdym słowem, przewrotnie lawirując na krawędzi i zawsze wiedząc, dokąd może się posunąć. Rzucał najbardziej skomplikowane prawdy wszechświata tak, jakby należały do naturalnej, codziennej konwersacji.

Nie chciał go słuchać, choć oczywiście słuchał. Tak po prostu. Teraz te słowa wracały do niego, wszystkie... Choć wcale ich nie chciał. Ale z Matsuką jakoś zawsze wychodziło nie tak, jak chciał. Jak mu się wydawało, że chciał.

Zawsze wierzył - wiedział - że rozumie samego siebie i motywy swoich działań. Żadna zresztą filozofia - jego motywami były rozkazy systemu, a system był jego częścią. Teraz jednak, po raz pierwszy w swojej egzystencji, zastanawiał się, czy istnieje coś, o czym system nie ma pojęcia i czego nie kontroluje. Co pozostaje poza zasięgiem zdolności rozumienia Keitha Anyana, choć wydaje się tak blisko, że wystarczyłoby sięgnąć ręką i złapać. Co, na przykład, dla Matsuki zawsze było oczywiste.

"Nie jesteś maszyną! Masz serce jak inni ludzie...!"

Złapał za krawędź blatu.

Jeśli bycie człowiekiem oznaczało uczucie, że zaraz rozpadnie się na kawałki, to wcale tego nie chciał... prawda?

Uniósł ręce nad biurkiem. Trzęsły się. Przez chwilę nawet nie mógł widzieć wyraźnie. Irracjonalnie, nagle jedyne, czego pragnął, to uciec, zostawić wszystko, schować się gdzieś w ciemnym kącie, gdzie nikt go nie zobaczy i on sam nie będzie siebie widział. Zniknąć zupełnie.

Wydawało mu się, że gdzieś w oddali - a może tuż obok, pod powiekami - rozbłysła gwiazda. Mrugnął. Jakby pojaśniało.

Zacisnął pięści, czując napinające się mięśnie przedramion. Nie mógł poświęcić tego życia, to jedno nagle stało się dla niego oczywiste. Nie to życie, które zostało mu ofiarowane, prawie jak nowe.

Potrząsnął głową.

Gdyby mógł sobie przypomnieć... Przecież chciał wyrzucić to z pamięci, chyba mu się nawet udało, ale... Gdy tamten chłopak Mu zaczął go dusić, nawet nie stawiał oporu. Chciał odejść, prawda? Był tak blisko, żeby zakończyć to wszystko... Co się potem zdarzyło? Nie pamiętał - ale czuł. Że nagle zapragnął żyć. Było w tym uczuciu coś ciepłego, coś znajomego i przyjaznego, jakiś spokój i... wsparcie? Chciał spróbować jeszcze raz, jednak pustka już go zaczęła pochłaniać, nie miał sił, by wrócić... I wtedy... Tak, teraz pamiętał dokładnie. Wtedy jeden uśmiech przesłonił wszystko swoim światłem.

"Nie pozwolę ci umrzeć."

Coś ciepłego spłynęło po jego policzkach i kapnęło na mundur. Nawet nie zwrócił uwagi.

"Czy ludzie i Mu naprawdę nie mogą żyć razem?"

Zamknął oczy, mocno zwarł powieki.

P r z e c i e ż   s ą   d o k ł a d n i e   t a c y   s a m i.

*politycy* są głupi i tchórzliwi *Sam* są przyjaciółmi *Suena* kochają *Jomy Marcus Shin* są otwarci i idealistyczni *kobieta Mu* są zagubieni *Serge* są ambitni *chłopak Mu* zabijają *Matsuka* dają życie

Matsuka, dlaczego odszedłeś?

Dokąd odszedłeś?

Przez chwilę zazdrościł ludziom. Ludzie mieli coś takiego jak religia - relikt dawnych lat, kiedy byli w stanie wierzyć w nadprzyrodzoną moc kierującą ich życiem. Religia dawała wiarę, a wiara dawała nadzieję... Przez chwilę, śmieszne, chciał wierzyć, że jeszcze kiedyś spotka Matsukę.

"Zostawiam decyzję w twoich rękach", powiedziała Wielka Matka.

Co powinienem zrobić, Matsuka?

Wyłącznik Meggido wydawał się w jego palcach obcym przedmiotem. Nigdy bardziej niż teraz nie zastanawiał się, co tu w ogóle robi. Nigdy bardziej niż teraz nie brakowało mu przekonania do tego, co robi. Może po raz pierwszy w życiu? Co przecież mogło mieć sens - skoro czuł, jakby urodził się na nowo. Jakby urodził się człowiekiem.

Przez chwilę miał pokusę pozwolić, by wszystko dobiegło końca.

A potem pod powiekami znów rozbłysła supernowa i coś się zmieniło.

Jakby spojrzał na swoje życie nowymi oczami i zadał sobie pytanie, którego nie zadawał wcześniej: co z nim tak naprawdę zrobiłem? Odpowiedź była prosta: nic. Nigdy nie miał marzeń, nie miał planów, zaś jego cele nie były jego celami, a zaledwie zaprogramowanym dążeniem w określonym kierunku. Miał tylko jedno: młodego adiutanta, który nie mógł liczyć z jego strony na dobre słowo, ale też nie tego oczekiwał - oczekiwał od niego jedynie szczerości z samym sobą. Który uparł się dostrzegać w nim to, czego on sam nie był w stanie: ludzkie serce. Matsuka miał uosabiać to wszystko, czego Keith nienawidził - ale w zamian stał się kimś, kto go ocalił. Kto do samego końca po prostu wierzył, że Keith jest człowiekiem.

Dla maszyn nie poświęca się życia, prawda?

Zawsze świetnie się obywał bez emocji, więc teraz dopiero po chwili był w stanie pojąć, że ten ból w klatce piersiowej, to poczucie, jakby nigdy nie mógł już zaczerpnąć oddechu, to wstrząsające nim łkanie - że to wszystko jest smutkiem po utracie bliskiego człowieka. Nigdy wcześniej nie czuł się tak zagubiony.

"Jesteś żałosny", rozległ się w jego głowie chłopięcy głos, którego nigdy nie zapomniał. "Keith Anyan, wielki przywódca, nie umie podjąć decyzji. Śmiechu warte." Seki Ray Shiroe mógłby równie dobrze stać obok, tak wyraźnie Keith słyszał jego słowa, zaraz jednak zagłuszone przez następne: "Zawsze będziemy przyjaciółmi", zawołał Sam z uśmiechem, lekko zażenowany.

Uniósł głowę, jakby i Sama chciał zobaczyć, ale... Niemożliwe. Poświęcił ich obu dla... sam już nie wiedział czego. Wszystko przestało mieć sens.

"Nie pozwolę ci umrzeć."

Drgnął. Przez chwilę naprawdę wierzył, że go widzi, stojącego jak zawsze po drugiej stronie biurka. Mówiącego wprost to, co myśli.

"Nie pozwolę ci umrzeć."

Stanowczo. Spokojnie. Słowa człowieka, który sam decyduje o swoim życiu. Który sam wybiera swoją drogę. Keithowi wydawało się, że trzyma los Matsuki w swoich rękach - a było zupełnie odwrotnie: z nich dwóch to Matsuka zawsze był wolny.

"Co mi chcesz przez to powiedzieć?" spytał, choć tak naprawdę już wiedział.

Pamiętał jedynie uśmiech i ciepłe spojrzenie złotych oczu, wydając komendę o wstrzymaniu ataku. Podejmowanie własnych decyzji było łatwiejsze, kiedy ktoś inny je aprobował. Czuł się zmęczony. Czuł, że tak naprawdę dopiero zaczyna walkę. Czuł, że schodzi na drogę, o której nie miał żadnego pojęcia - jakże obco. I jednocześnie, jak dziwnie, poczuł, że ciężar w piersi odrobinę zelżał.

"Żyj i dokonuj własnych wyborów."

Miał czas. Mógł się jeszcze zastanowić. Mógł jeszcze przeanalizować to wszystko. Mógł wysłuchać postulatów Jomy'ego Marcusa Shina. I wtedy zadecyduje. Przecież... to wydawało się coraz bardziej oczywiste... nie dostał nowego życia, by robić wszystko po staremu.

I może... jeśli kiedyś mieli się jeszcze spotkać... może będzie w stanie spojrzeć Matsuce w twarz i, wierząc w te słowa bardziej niż teraz, powiedzieć, że jest mu wdzięczny.



[12-13.1.2012]



back