ore to koi




Od autorki: Moja własna wizja, bo nie jestem w stanie czekać, aż Kubo ją przedstawi. A przedstawi, bo nie ma innej możliwości. Odcinek 127 dostarczył wszystkich składników. ("Tytuł" jest niegramatyczny w kontekście tekstu, ponieważ kobieta nie powie o sobie "ore" - wiem o tym doskonale, więc proszę mnie nie podejrzewać o ignorancję.)





Orihime lubiła gotować.

Przyrządzanie pyszności dla przyjaciół, częściej według własnej fantazji niż konkretnego przepisu, dostarczało jej radości. Kiedy trzeba było, potrafiła działać także według określonych wskazówek i dobierać przygotowane składniki tak zgrabnie, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie.

Orihime miała doskonałą pamięć.

Nauczyciele nie przyznawali jej najlepszych ocen jedynie za fantazję. Nie mając wielu przyjaciół, z którymi mogłaby spędzać popołudnia i wieczory, wystarczało jej czasu na naukę - ale tak naprawdę większość wynosiła z lekcji. Raz usłyszane słowa pozostawały w jej głowie i potrafiła je dokładnie odtworzyć w każdej sytuacji.

Przede wszystkim jednak Orihime posiadała serce.

Było to jej własne serce, bijące dla przyjaciół. Było to serce powierzone przyjaciołom, dzielone z nimi zawsze, tak samo jak oni dzielili swoje serca z nią. I było jeszcze jedno - złożone w jej ręce przez najbardziej dziwną istotę tego wszechświata.

"Powinnaś potrafić przywrócić go do prawdziwej postaci, nawet jeśli jego ciało zostało całkowicie zniszczone."

Orihime stała na pękniętej kopule wielkiego pałacu Las Noches. Nigdy nie cichnący wiatr powiewał jej poszarpanym ubraniem. Wieczny księżyc rzucał ruchliwe cienie na szarą posadzkę u jej stóp. Wokół niej - niewidzialne, ale na wyciągnięcie ręki - unosiły się wszystkie składniki dzieła, jakie miała przygotować. Wiedziała, co musi zrobić...

"Wciąż jeszcze nie znasz pełni swoich mocy. Istnieje sposób, w jaki właśnie ty możesz walczyć."

Orihime tak wiele razy słyszała, że nie może walczyć. Że nie nadaje się do walki. Nie chodziło o jej moce, chodziło o samo jądro jej osobowości. Nienawidziła walki, negowała ją w swoim własnym wnętrzu, odczyniała jej skutki. Cofała czas, odwracała przestrzeń. Tylko tyle mogła zrobić. Wiedziała, co musi zrobić...

"Nie liczy się, czy inni ludzie widzą rzeczy, jakimi powinny one być. Ważne jest to, jakimi ty pragniesz je widzieć."

Wiedziała, co chce zrobić.

Nie wiedziała dlaczego, ale nie miało to znaczenia. Była tylko narzędziem jakiejś głębszej woli i zamysłu. Zgodziła się przyjąć tę moc i swoim pragnieniem kształtować rzeczywistość. Nie ogarniała tych mocy, ale pozwoliła im przez siebie działać. Nie zadawała pytań, nic nie mówiła. Moc w jej wnętrzu wiedziała, co jest słuszne, a Orihime wiedziała, że chce zobaczyć go jeszcze raz. Że nie pozwoli mu odejść w nicość. Może chciała zapytać, dlaczego powierzył jej serce.

Był Arrancarem, był Espadą. Był sługą Aizena. Był wrogiem. Nie miało to znaczenia. Nie bała się go, choć wymuszał posłuszeństwo beznamiętnymi słowami. Nie miała do niego żalu, choć nie był w stanie jej zrozumieć. Czuła dla niego współczucie, bo nie wiedział, kim naprawdę jest.

Chciała dać mu szansę, by odnalazł samego siebie w tej pustce.

Zamknęła oczy i uklękła na spękanej kopule - ani zimnej, ani ciepłej. Wiatr łagodnie owiewał jej ciało. Księżyc pieścił jej włosy srebrnymi promieniami. Uśmiechnęła się i uwolniła swoje prawdziwe moce.

Wiedziała, że kiedy upłynie wieczność, zobaczy księżycowo blady owal jego twarzy otoczony niczym strzępkami zazdrosnej nocy czarnymi włosami.

Że dotknie chłodnego marmuru jego policzka o wiele delikatniej niż za pierwszym razem.

Że wtedy on otworzy oczy - jedyne gwiazdy w Hueco Mundo.

A ona powie: "Chodź ze mną... Ulquiorra."




[16.5.2009]



back