ostatni cud




Od autorki: Z dedykacją dla mistlove, której "The Loss of Beauty" zainspirowało mnie do bardziej konstruktywnego myślenia (choć dedykację przeczyta sobie dopiero przy wersji przetłumaczonej ;))





Blednący księżyc lśnił ponad iglicami pałacu. O tej porze roku, na progu lata, noce nie były ciemne. Słońce chowało się za horyzontem tylko na chwilę - na dwie, może trzy godziny - by zaraz znów wzejść i opiekuńczo spoglądać na wciąż uśpione miasta, które potrzebowały więcej odpoczynku. Noce spowijał łagodny blask, spokojny i cichy, i tylko niektórzy mieli trudności, by ułożyć się do snu i pozwolić powiekom opaść w tym niemal magicznym świetle.

Hawkzile obleciał najwyższą wieżę i opadł na płytę lądowiska. Drobna postać zeskoczyła na taras. Nieustający na tej wysokości wiatr - na tyle subtelny, by nie zakłócać snu mieszkańców pałacu - rozwiał jej włosy. Teito przygładził je ręką i, nie oglądając się za siebie, skierował ku oszklonym drzwiom. W niewielkich szybkach niebo odbijało się jasnym kobaltem białej nocy. Cisza panowała absolutna, zupełnie jakby cały świat rzeczywiście spał. Szum wiatru był bardziej kołysanką.

Teito nacisnął ostrożnie klamkę i otworzył drzwi. Zawiasy nawet nie pisnęły. Uderzył go zapach kwiatów - nie duszny, ale orzeźwiająco przyjemny. Nie musiał się rozglądać, znał ten pokój od dawna. Pomieszczenie na szczycie wieży przemienione zostało w ogród, w oranżerię, gdzie najróżniejsze rośliny mogły rozwijać się tak blisko słońca, jak było to możliwe. Palmy, sięgające aż po sklepienie. Maleńkie fiołki, ledwo widoczne pośród zieleni. Królewskie orchidee i zwieszające się w pędach powoje. Wydawało się, że brakuje tylko śpiewu ptaków, by uczynić z tego miejsca prawdziwą dżunglę.

W otoczeniu tej barwnej gęstwiny, tuż przy krzewie róży, spoczywał w fotelu Hakuren Oak. Teito patrzył na przyjaciela, zachwycając się jego pięknem, któremu dziki ogród nie był w stanie dorównać, co najwyżej podkreślał jego urodę. Hakuren był w tym miejscu najbardziej doskonały. Teito uśmiechnął się, czując miłość wypełniającą jego wnętrze. A przecież - wiedział to od dawna - o pięknie Hakurena nie stanowiła jego uroda, tylko silne serce, niezachwiana wiara i pragnienie czynienia dobra. Od zawsze i na zawsze.

Hakuren spał. Pod jego dłonią Teito dostrzegł arkusz pergaminu - wiadomość, którą mu poprzedniego dnia wysłał. Hakuren musiał tu czekać na niego być może przez całą noc. Teito zamrugał, odpędzając łzy wzruszenia. Wciąż nie był w stanie uwierzyć, że ktoś taki jak Hakuren mógł obdarzyć przyjaźnią właśnie jego. Wydawało się to nierzeczywiste - a jednak było prawdziwe. Znów napłynęła myśl, że nie zasługiwał na Hakurena - a zaraz potem wyobraził sobie jego ściągnięte w wyrazie dezaprobaty brwi i słowa nagany za tego typu rozważania. Hakuren każdorazowo w ostrych słowach łajał Teito, kiedykolwiek przyszło mu do głowy umniejszać swoją wartość i łączyć przyjaźń z kwestią zasług. Hakuren był jego przyjacielem ze względu na wszystko - i pomimo wszystkiego.

Zawahał się. Nie chciał go budzić. Nie chciał przerywać jego snu i nie chciał naruszać tego doskonałego obrazu, jaki Hakuren w tym idealnym otoczeniu tworzył. Był gotów usiąść i czekać, i tylko patrzeć na niego - jak długo mógł. Wtedy jednak Hakuren poruszył się i uniósł powieki. Fiołkowe oczy rozbłysły, kiedy jego wzrok spoczął na drobnej postaci. Podniósł się z fotela - kartka zasunęła się na podłogę, a Teito śledził ją w roztargnieniu, ale zaraz potem znalazł się w objęciach przyjaciela.

- Teito...!

Uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk. Hakuren odsunął go na długość ramiona i spojrzał krytycznie.

- Znowu schudłeś - powiedział z wyrzutem.

- Życie żołnierskie nie sprzyja regularnym posiłkom - zaśmiał się Teito w odpowiedzi.

- Nie jesteś żołnierzem - wskazał Hakuren, marszcząc brwi.

- Ale wojna o to nie pyta - padła cicha odpowiedź.

Hakuren patrzył na niego poważnie, przez chwilę nic nie mówiąc. Potem jego twarz rozjaśnił uśmiech.

- Usiądź - powiedział i pociągnął go w kierunku stolika. - Gdzieś tu była herbata... - Rozejrzał się z pewną dezorientacją.

- Nie trzeba, nie mam wiele czasu - powiedział Teito z pewną niechęcią, siadając w miękkim fotelu.

Hakuren ponownie spojrzał na niego krytycznie, ale uległ prośbie i też spoczął. Teito znów się na niego zapatrzył, urzeczony jego urodą, która jaśniała nawet po przebudzeniu. Włosy Hakurena w kolorze bladego złota opadały na jego ramiona i jasną szatę. Jego ametystowe oczy - łagodne i przenikliwe zarazem - patrzyły z mądrością. Wydawał się aniołem.

- Skoro nie masz wiele czasu, powinieneś go lepiej wykorzystać niż gapiąc się na mnie - usłyszał ciętą uwagę Hakurena.

Hakuren miał rację - ale też Teito nagle poczuł, że chce zapamiętać jego twarz w najdrobniejszych szczegółach.

- Cieszę się, że cię widzę - powiedział cicho. - I że nic ci nie jest.

- A co by mi miało być w samej stolicy cesarstwa? - żachnął się Hakuren, ale zaraz spoważniał. - Ja też się cieszę. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wielką ulgę przynosi mi twój widok, Teito - stwierdził z uczuciem. - Nie mieliśmy żadnych wiadomości... nic... tylko jakieś plotki. Nikt nie potrafił powiedzieć, co się stało. - Urwał, ale po chwili podjął na nowo. - Dla wszystkich szokiem było, że Ayanami... - Znów zamilkł. - W armii panuje chaos, nikt nikomu nie ufa, a poszczególne frakcje przepychają się w walce o władzę. Czy raczej o względy rodziny cesarskiej. - Uśmiechnął się krzywo, lecz w jego głosie coś zabrzmiało miękkością. Popatrzył w bok, nagle zamyślony, nagle rozmarzony, ale po chwili znów skupił spojrzenie na Teito. - Co się tak naprawdę wydarzyło, Teito? - spytał, a jego słowa drżały niepewnością.

Teito odwrócił głowę, jego wzrok spoczął na coraz jaśniejszym niebie, które za szybkami oranżerii wydawało się tak bliskie jak z wysokości hawkzile'a. Przymknął oczy. Przez chwilę siedzieli w ciszy.

- Ayanami...

Ayanami był pierwszą reinkarnacją Verlorena, która pojęła prawdę o sobie i postanowiła odzyskać władzę. Moc. Potęgę. Marzenia i pragnienia. Zapomniane tysiące lat temu, powróciły do istnienia - nie słabsze, niezmienione. Ostatnie spotkanie Teito z Ayanamim było bitwą o losy świata, choć świat nie zdawał sobie z tego sprawy. I było bitwą o duszę, choć sama dusza nie była tego świadoma.

Aby wrócić do swej pierwotnej istoty, Verloren musiał odzyskać własne ciało, zapieczętowane w Teito Kleinie. Wszystkie środki, jakie podjęli, by temu zapobiec, na nic się nie zdały. Kiedy Verloren i Teito stanęli naprzeciw siebie - bo przeznaczenia nie dało się oszukać - wszystko wydawało się przesądzone. Ochrona Siedmiu Duchów nie wystarczyła, by powstrzymać tego, którego cel był jeden i przenikał wszystko dokoła bezkresną ciemnością.

Teito pamiętał - i nie mógł tego wspominać bez drżenia - przeraźliwy chłód, jaki go ogarnął, kiedy Verloren, Pan Śmierci, zanurzył się w nim w poszukiwaniu tego, co należało do niego. Był to chłód uosabiający całkowitą pustkę, ostateczną śmierć i brak nadziei. Przeciw komuś takiemu walczyli. Teito nie mógł zrobić nic, by odegnać ten chłód - ponieważ głęboko w nim samym tkwiło pragnienie unicestwienia.

Zadrżał.

Im bardziej jednak Verloren wypełniał go samym sobą, im większą ciemnością go spowijał, tym wyraźniejsze się stawały jego przyczyny i cele. W absolutnej ciemności jest się w stanie dostrzec iskrę, której nie można zauważyć w świetle dnia. Poza pustką i unicestwieniem było coś jeszcze - nie tak martwego, nie tak bezdusznego. Tkwiła rozpacz, jakże żywa; tkwiła tęsknota, jakże nieukojona; tkwiło pragnienie - płonące i nieśmiertelne. Teito poznał wszystkie wspomnienia Verlorena - i zrozumiał.

W chwili kiedy ostateczny koniec wydawał się bliski, kiedy tylko ułamek sekundy, może nawet mniej, dzielił go od zupełnego i nieodwołanego zniknięcia, był w stanie dotknąć serca potępionego Boga Śmierci i powiedzieć pełnią samego siebie: "Nie nienawidzę cię."

I zapłakać nad nim, ponieważ miał świadomość, że jego marzenie i pragnienie nigdy się nie ziści. Verloren wiedział swoim doskonałym - i przeklętym - zrozumieniem, które otrzymał od Stwórcy, że Eve nie ma w tym świecie - a Teito wiedział to przez niego.

Wtedy Verloren się cofnął, na chwilę, na jedną milionową część chwili. Cofnął się, zagubiony pomiędzy rozpaczą a zdumieniem.

A Teito uwolnił moc Oka Michaela, która nigdy nie przestała do niego należeć i - błagając Władcę Niebios o łaskę i wybaczenie ingerencji w boski plan - uderzył nią Verlorena. Skierował ją na duszę, która pozbawiona nadziei miotała się w spowijającej ją ciemności - wraz z pokładami miłości, zgromadzonej w nim dzięki bliskim ludziom, wraz z żalem nad losem Verlorena i wraz z pragnieniem zbawienia dla niego.

Tylko tyle mógł zrobić. Niczego innego nie mógł uczynić.

Władca Niebios zgodził się na cud. Teito wspominał chwilę, kiedy stanął przed Nim twarzą w twarz - zbyt przytłoczony, by unieść wzrok czy powstać z kolan - i ośmielił się prosić o jeszcze jeden.

O tym nie był w stanie rozmawiać nawet z Hakurenem. To była tajemnica przekraczająca pojęcie śmiertelników, na wspomnienie której drżał niczym pierwszy człowiek, który ujrzał słońce.

- Wrócił tam, skąd przybył - powiedział. - Mam nadzieję, że znów ją spotka - dodał cicho.

Hakuren nie przerywał milczenia, wciąż zasłuchany w tę opowieść, która nie brzmiała jak coś, co zdarza się normalnemu człowiekowi. Żaden z nich nie śnił, że przyjdzie mu stanąć oko w oko z czymś takim. Samo wspomnienie pozostawiało poczucie, że świat już nigdy nie będzie taki sam, a słowa Biblii na zawsze będą dźwięczeć inaczej.

Teito popatrzył w niebo, teraz już niemal błękitne. Kłaczki chmur jaśniały różem.

- Muszę iść - szepnął, jakby nie chcąc, by słowa zabrzmiały w powietrzu i obróciły się w rzeczywistość.

Hakuren poderwał głowę.

- Teito... Nie... - Chciał protestować, ale nagle zabrakło mu słów.

Jego oczy wypełniły się łzami. Teito patrzył na przyjaciela ze ściśniętym sercem. Nie chciał, by to było ich ostatnie pożegnanie. Hakuren musiał to czuć.

- Jesteś Królem Raggs - powiedział, próbując zatrzymać go ze wszystkich sił.

Teito pokręcił głową.

- Raggs nie istnieje i nigdy nie zaistnieje - odrzekł spokojnie. - Ten świat nie potrzebuje dwóch królestw. Barsburg będzie sprawował rządy sprawiedliwie i z korzyścią dla wszystkich - dodał, uśmiechając się łagodnie.

Lekki rumieniec zabarwił policzki Hakurena. Teito uśmiechnął się szerzej.

- Ze spokojem zostawię moich poddanych w twoich rękach - szepnął z przekonaniem.

Hakuren mrugnął.

- Oko Michaela...

- Spełniło swoją rolę i Pan wezwał je do siebie.

- W takim razie Oko Rafaela...

- Pozostanie uśpione, tak myślę - wyraził przypuszczenie Teito. - W świecie bez podziałów nie potrzeba boskich narzędzi potęgi.

Popatrzył na swoją dłoń, której grzbiet znaczyła ledwo widoczna blizna. Wiedział, że będzie na nią spoglądał z żalem, ale i spokojem.

Wstał. Hakuren również się podniósł, jak zawsze górując nad przyjacielem. Przez chwilę patrzyli na siebie, nie widząc wyraźnie przez łzy. Potem rzucili się sobie w ramiona.

- Dlaczego mam wrażenie, że wszystkie nasze spotkania zawsze są pożegnaniami? - spytał Hakuren łamiącym się głosem, usiłując się uśmiechnąć.

Teito przełknął, ściskając materiał na plecach Hakurena. Nie chciał go znów opuszczać, naprawdę nie chciał.

- Jeszcze się spotkamy - szepnął z nagłą pewnością. - Choćbym miał pójść na koniec świata, wrócę, by się kiedyś z tobą zobaczyć - obiecał.

Hakuren mocniej ścisnął jego ramiona.

- Hakuren? Kto to? - rozległ się senny głos.

Oderwali się od siebie, ocierając łzy. W drzwiach stała Roseamanelle Ouka Barsburg, piękna jak zawsze. Jej rozpuszczone włosy spływały aż do kolan, mleczną barwą zlewając się z nocnym strojem, okrywającym jej smukłe ciało. Nawet zaspana wyglądała olśniewająco.

- To Teito. Nie chcieliśmy cię obudzić...

Oczy cesarzówny rozszerzyły się, gdy rozpoznała gościa.

- Teito? Hakuren, tym bardziej powinieneś mnie był obudzić - powiedziała z wyrzutem, podchodząc bliżej i bezceremonialnie obejmując nocnego przybysza. Teito poczuł korzenną woń, jaką rozsiewały jej loki. Na moment poczuł się jak w domu.

Ouka odsunęła się od niego i przez chwilę przenosiła udawanie nachmurzony wzrok między nimi dwoma.

- Więc w czym wam przeszkodziłam? - spytała. - Pewnie sobie właśnie wyznawaliście miłość? - podsunęła z przekąsem.

Teito milczał, zarumieniony. Hakuren roześmiał się cicho. Ouka uśmiechnęła się.

- Nie przeszkadzajcie sobie - dodała z wyniosłością godną następczyni tronu i odeszła w stronę wyjścia. W drzwiach odwróciła się jeszcze i obdarzyła Teito najbardziej promiennym uśmiechem. - Dziękuję ci - powiedziała, pocierając prawą dłoń. - Myślę, że teraz będzie już dobrze - dodała cicho, zamyślona, zaraz jednak uniosła wzrok i z właściwym sobie wigorem oznajmiła: - Następnym razem odwiedź nas o bardziej przyzwoitej porze! I mnie też zechciej powiadomić!

Teito uśmiechnął się szeroko, kiwając głową. Ouka zniknęła za drzwiami, pozostawiając po sobie zapach później wiosny i wspomnienie ulotnego piękna.

- Naprawdę tak często sobie wyznajemy miłość? - spytał Hakuren, marszcząc czoło.

- Nie wiem. - Teito roześmiał się. - Ale ani trochę mi to nie przeszkadza.

Hakuren uśmiechnął się.

- Mi też nie, mój najlepszy przyjacielu - powiedział, wyciągając rękę.

Teito ujął ją i uścisnął, po czym skinął.

- Zobaczymy się - powtórzył.

Odwrócił się i wyszedł na taras. Za sobą usłyszał jeszcze westchnienie Hakurena.

Słońce właśnie wschodziło, przemieniając horyzont w pas płynnego złota. Teito zmrużył oczy, patrząc w jego tarczę i wysoką sylwetkę rysującą się na jej tle niewyraźną plamą czerni. Niedbale oparta o hawkzile'a, z nieodłącznym papierosem w dłoni i nastroszonymi włosami.

Ostatni cud.

Teito usiadł na tylnym siedzeniu. Hawkzile wzbił się do góry. Wiatr rozwiał włosy Hakurena, którego fiołkowe oczy odbijały pierwsze promienie słońca. Teito pomachał mu i patrzył za nim, aż wieża zniknęła mu sprzed oczu. Opuścił powieki, przywołując w najdrobniejszych detalach twarz przyjaciela.

- Wiem, co chcesz mi powiedzieć. Jeszcze go zobaczę.

Frau przekornie milczał. Pęd powietrza rozwiewał jego płaszcz. Nawet buntownicze włosy musiały się poddać zawrotnej prędkości.

Świat w dole wydawał się nierzeczywisty. I, jak zawsze, zupełnie inny niż na mapie. Chociaż, Teito uświadomił sobie nagle, był bardziej przyzwyczajony do oglądania go właśnie z wysokości hawkzile'a.

- Dokąd więc? - Frau długo nie wytrzymał w milczeniu.

- Na koniec świata - wymamrotał Teito w ciemny materiał. Mógł sobie wyobrazić, jak Frau wykrzywia z drwiną wargi.

- To dość ogólne określenie - padła spodziewana kąśliwa odpowiedź.

- Coś wymyślisz - odparł Teito sennym głosem.

- Żebyś potem nie żałował.

Teito uśmiechnął się, przesuwając ręce na pierś mężczyzny i wsuwając palce pod skraj płaszcza. Frau pewnie mu powie, że łaskotanie w powietrzu może się źle skończyć, ale podjął ryzyko.

Rozkoszował się uderzeniami serca, które czuł pod opuszkami. Przycisnął policzek do szerokich pleców, których ciepło promieniowało przez tkaninę. Wszystko nareszcie było, jak powinno.

- Z tobą nie zamierzam żałować niczego.



[9.5.2010]



back