Ostatnia noc
(spinoff Darów lata)





Kagetsuna nie mógł zasnąć. W tych okolicznościach pewnie było to zupełnie normalne… Ostatecznie człowiek nie żenił się każdego dnia, a w jego przypadku chodziło przecież o pierwszy – i, miał nadzieję, ostatni – raz. Nikt mu też nie powiedział, jak powinno się spędzać noc poprzedzającą ceremonię małżeńską. Teraz, kiedy leżał na swoim posłaniu i wpatrywał się w ciemność pokoju, zastanawiał się z sarkazmem, czy przypadkiem nie powinien czuwać i medytować. Cóż, to pierwsze było całkiem realne – biorąc pod uwagę, że sen w ogóle nie chciał do niego przyjść, mimo że było już dawno po północy.

Wieczór upłynął mu w towarzystwie Munenobu, Tsunamoto i kilku butelek sake, choć teraz, kiedy o tym myślał, nie potrafił jednoznacznie określić atmosfery, która panowała podczas tego spotkania. Nie miał pojęcia, czy przyjaciele świętowali jego rychły ożenek czy raczej opłakiwali dobiegający końca stan kawalerski, czy pragnęli przekazać mu, że małżeństwo to wspaniała rzecz czy raczej usiłowali dodać mu otuchy i przekonać, że świat się nie kończy. Może to zresztą były jego własne odczucia w tej kwestii. Choć mijał rok, odkąd zaręczył się z córką Yanaia Shigesady, małżeństwo wciąż wydawało mu się czymś obcym. Przez ten czas powinien się był oswoić z perspektywą zawarcia związku – i w pewien sposób to zrobił, ale nie do końca. Tak naprawdę wydawało mu się, że to jakiś inny Katakura Kojūrō pojmie jutro… nie, już dzisiaj… Shigeko za żonę. Było tak, jakby patrzył na tych dwoje z dystansu, jakby byli jakimiś postaciami z teatru, których losy się tylko ogląda.

Shigeko była uroczą dziewczyną, której uśmiech bardzo mu się podobał. Na ile zdołał ją poznać w ciągu ostatnich miesięcy, nie można jej było nic zarzucić. Była uprzejma, radosna, pracowita i gospodarna. W jego towarzystwie zwykle milkła i skromnie spuszczała oczy, ale kiedy zdarzyło mu się widzieć ją pośród innych kobiet, pokazywały się jej dowcip i inteligencja. Była osobą powszechnie lubianą i także Kita miała o niej dobre zdanie. Co niektórzy dokuczali jej z powodu wzrostu – była wysoka jak mężczyzna – jednak nie przejmowała się tym, obracając złośliwe uwagi w żart i mówiąc, że przynajmniej nie ma problemów z dosięganiem najwyższych półek w spiżarni. Kagetsuna wiedział, że Shigeko była dobrym wyborem. Szanował ją, a ona szanowała jego. Prawdą też było, że dziewczyna kiedyś uratowała mu życie, a coś takiego tworzyło między ludźmi szczególne więzi. Zdawał sobie sprawę, że mógł trafić znacznie gorzej…

Mimo to przyszłość napełniała go obawą. Jako samuraj powinien nie odczuwać strachu przed niczym… i to właściwie też nie był strach – jedynie niepokój i niepewność wynikające z faktu, że jego życie miało się bezpowrotnie zmienić. Pan Terumune uczynił mu przywilej i pozostawił do jego użytku ten pokój, mimo że Kagetsuna oficjalnie miał zamieszkać we własnym domu poza murami zamku. Oznaczało to, że będzie mógł przebywać w Yonezawa-jō tyle, ile mu się będzie podobać – podobnie jak Munenobu i Tsunamoto, którzy praktycznie cały czas spędzali na dworze Date, zaś we własnych rezydencjach bywali z rzadka. Mimo to Kagetsuna czuł, że tak by nie było do końca właściwie. Nawet jeśli miał zobowiązania wobec daimyō i swojego władcy, to małżeństwo też jest pewnym zobowiązaniem. Chyba tego właśnie najbardziej się obawiał: że zostanie zmuszony dzielić czas pomiędzy Masamune-sama i Shigeko.

Z drugiej strony… może powinien wziąć przykład z przyszłego przywódcy Date. Masamune także się żenił, wiec ich sytuacja będzie podobna. Obu ich czekała zmiana – takie wejście w dorosłe życie, inne niż genpuku, bardziej prawdziwe. Tak, to było dobre określenie. Kagetsuna, mimo że oficjalnie wszedł w wiek męski blisko siedem lat temu, dopiero teraz tak naprawdę podejmował decyzje, jakie przystały dojrzałemu człowiekowi. Do tej pory korzystał z młodości – bez innych obowiązków jak ten wobec daimyō i władcy. Były to dni przy boku Masamune-sama i wypełnione tylko Masamune-sama. Żegnał je z żalem, ale bez poczucia, że chciałby zatrzymać czas. Przez ostatni rok udało mu się przyzwyczaić do myśli, że dobiegną końca. Teraz mógł być z siebie naprawdę zadowolony, że nie uciekał od tej świadomości, tylko powoli się z nią oswajał. Pomogła mu w tym Kita, a także regularne spotkania i rozmowy z Yanaiem-dono oraz samą Shigeko. Wtedy, rok temu, miał pokusę, by zostawić „to wszystko” siostrze, a ze swoją narzeczoną spotkać się dopiero na ceremonii zaślubin – zdecydował się jednak wziąć udział w tym całym przedsięwzięciu i teraz się z tego cieszył. Gdyby nie to, jut… dzisiaj z pewnością czułby się o wiele bardziej żałośnie.

Miał nadzieję, że Masamune ma podobny nastrój, a w każdym razie niewiele gorszy. Przyszły władca Date także spotykał się w ciągu ostatniego roku ze swoją narzeczoną. Dwukrotnie odwiedził zamek Tamurów, zaś Megohime złożyła mu dwie wizyty w Yonezawie. Po raz trzeci przyjechała tydzień temu – i miała tutaj już pozostać. Kagetsuna miał wrażenie, że oboje nieco dojrzeli przez ten czas, który upłynął od ich pierwszego spotkania. Księżniczka stawała się coraz piękniejsza i nabierała godności, zaś u Masamune pojawiła się jakaś duma, inna niż ta wynikająca po prostu z faktu, że był następcą daimyō. Kagetsuna życzył tym dwojgu samego szczęścia. To, że dla Masamune pragnął pomyślności, było oczywiste – ale w przypadku Megohime wynikało z sympatii, jaką miał dla dziewczyny. Ktoś taki jak ona zasługiwał na wszelką radość.

Sen wciąż nie nachodził, mimo że w zamku było zupełnie cicho. Yonezawa-jō pękał w szwach, wypełniony gośćmi weselnymi. W ciągu ostatnich dni panował tutaj nieopisany rozgardiasz, który uspokajał się jedynie głęboką nocą. Obecna była zdecydowana większość krewnych Masamune, którzy na co dzień rozrzuceni byli po okolicznych regionach i prowincjach, w tym daimyō Yamagaty z rodziną i całą świtą. Z Tamury przyjechała oczywiście rodzina Megohime. Swoich przedstawicieli przysłali wszyscy chyba okoliczni władcy – a w każdym razie ci, z którymi Date nie prowadzili aktualnie wojny. Kagetsuna wciąż nie pojmował, jak wszystkich udało się pomieścić w Yonezawa-jō – ale na szczęście nie było to jego zmartwienie. Przez to zamieszanie jednak nie udało mu się wczoraj porozmawiać z Masamune – jedynie przy śniadaniu, który mieli zwyczaj spożywać wspólnie, zamienili dwa słowa, a zaraz potem młody samuraj został wezwany do swoich obowiązków. Wieczorem zaś Jednooki Smok musiał już spać, kiedy on sam wrócił do swojego pokoju po świętowaniu z towarzyszami.

Dzwon zamkowy wybił godzinę tygrysa,* co Kagetsuna powitał ze zmęczoną irytacją. Do świtu było już bliżej niż dalej… Miał nadzieję, że nie zaśnie w trakcie uroczystości – nie był jednak pewny, czy uda mu się wypełnić małżeńskie powinności w noc poślubną, bo bardziej realne wydawało się, że po przyjściu do swojego nowego domu padnie z nóg… Zaklął i przewrócił się na drugi bok. Kiedy wrócił ze spotkania z Munenobu i Tsunamoto, był zmęczony – ale kiedy tylko się położył, sen odszedł, jakby przepędzony tymi wszystkimi myślami i odczuciami, i wciąż trzymał się daleko. Kagetsuna będzie miał szczęście, jeśli w ogóle uda mu się choć trochę pospać…

Jednak w momencie kiedy – żeby znaleźć chociaż jakąś jedną pozytywną sprawę – pomyślał, że z nich dwóch przynajmniej Masamune-sama będzie wyspany, usłyszał cichy odgłos przesuwanych drzwi. Otworzył oczy i popatrzył w doskonałą ciemność, jedynie domyślając się sylwetki swojego władcy w przejściu między ich pokojami. Podniósł się na łokciu.

- Masamune-sama…?

- Ćśś… Nie zapalaj światła.

Kagetsuna usiadł na posłaniu, dochodząc do wniosku, że był głupi, sądząc, że Jednooki Smok śpi spokojnym snem. Przyszły daimyō Yonezawy musiał tak samo jak on – a może i bardziej – przeżywać własny ożenek. Miał dopiero…

- Wszystkiego najlepszego w dniu dwunastych urodzin, Masamune-sama – powiedział, przypominając sobie nagle, że „dzisiaj” oznaczało nie tylko datę dwóch ślubów…

Mata zaskrzypiała cicho, gdy Masamune w milczeniu przykląkł przy jego posłaniu. Kagetsuna chciał spytać: „Nie możesz zasnąć?”, ale wtedy zdał sobie sprawę, jak bezsensowna byłaby taka uwaga – i w zamian rzucił:

- Co mogę dla ciebie zrobić?

Nie ulegało wątpliwości, że Masamune chciał porozmawiać albo po prostu chciał tutaj pobyć. Kagetsuna uświadomił sobie z bolesną wyrazistością, że była to ostatnia taka noc, podczas której mogli ze sobą pobyć – i być dla siebie nawzajem najważniejszymi ludźmi. Nie pamiętał, ile razy Masamune w środku nocy rozsuwał te drzwi i przychodził do tego pokoju. Kiedy budził się z koszmaru, kiedy potrzebował pocieszenia, kiedy był czymś wstrząśnięty – albo kiedy chciał się podzielić jakimś pomysłem, jakimś planem, kiedy entuzjazm nie dawał mu spać. Czasem zostawał tu do rana, nie dawał się wygonić, zasypiał na jego posłaniu albo przynosił własne. Im był starszy, tym rzadziej się to zdarzało – ale zdarzyło się jeszcze dzisiaj, jeszcze ten jeden raz.

Kiedy milczenie się przedłużało – słuchać było tylko oddech młodego samuraja, który siedział tak blisko, że Kagetsuna czuł ciepło promieniujące z jego ciała – zapytał niewiele głośniej od szeptu:

- Masamune-sama…?

- Nic nie mów, Kojūrō – usłyszał w odpowiedzi. – Nic nie mów… Chcę tu zostać… Chcę spędzić tę noc z tobą.

Nie była to prośba, której mógłby odmówić – i wcale nie chciał. Masamune musiał tak samo jak on rozumieć, że była to ich ostatnia noc. Kiwnął głową, choć Jednooki Smok nie mógł tego widzieć, i przesunął się, by zrobić mu miejsce. W następnej jednak chwili poczuł dotyk drżącej dłoni na swojej twarzy i sam drgnął, a jego serce przyspieszyło. Zanim jednak zdążył zareagować, Masamune położył palec na jego ustach, po czym długą ręką przesunął po jego policzku, dotykając starej blizny po lewej stronie. Kagetsuna słyszał jego prędki oddech i wydawało mu się, że słyszy też bicie jego serca – a potem uświadomił sobie, że było to jego własne tętno uderzające w uszach. Potem Masamune, niczym małe dziecko, objął jego szyję i przycisnął się do niego, łaskocząc włosami. Kagetsuna czuł, że jego władca cały drży w swojej yukacie, mimo że w pokoju było całkiem ciepło.

- Chcę spędzić tę noc z tobą, Kojūrō – powtórzył Jednooki Smok ciszej od szeptu, głaszcząc go po karku, a Kagetsuna dopiero teraz zorientował się, co jego władca ma na myśli. – To ostatnia nasza noc… Od jutra wszystko będzie już inaczej. Od jutra nie będziemy już tymi ludźmi, którymi jesteśmy jeszcze teraz. Teraz po raz ostatni należymy do siebie. Chcę… żebyś mnie pamiętał… żebyś pamiętał, jak byłem dla ciebie dzisiaj… kimś szczególnym… Nie twoim władcą… tylko Masamune… po prostu Masamune, który zawdzięcza ci tak wiele, że nie da się tego odpłacić jedną nocą… i który szanuje cię tak bardzo, że dałby ci wszystko… wszystko…

Kagetsuna siedział bez ruchu, słuchając tych słów, które uderzały w niego niczym strzały i potem wciąż jeszcze dźwięczały w ciszy, podkreślane szumem krwi w uszach oraz świstem wciąganego i wypuszczanego powietrza… Wydawało się, że to sen – ale czy w jakimkolwiek śnie można było tak boleśnie odczuwać atmosferę oczekiwania…? Tak każdym fragmentem ciała mieć świadomość, że trzyma się we własnych rękach rzeczywistość…? Tysiące myśli kłębiło się w jego głowie, a tysiące emocji przepełniało jego pierś. Nawet nie zamierzał ich analizować. Nie było na to szans, kiedy jego serce uderzało w szalonym tempie, a szczupłe ciało przyciskało się do niego, jakby mieli stać się jednym.

Stać się jednym…?

- Masamune-sama, czy chcesz, żebym kochał cię jak mężczyznę? – zapytał, po czym zdumiał się trzeźwością własnego głosu… i zastanowił, czy będzie w stanie to zrobić, jeśli Masamune odpowie twierdząco.

Jego władca zacisnął mocniej ramiona wokół jego szyi.

- Tak… Jeśli tego chcesz…

- Nie chcę.

Masamune zamarł.

- Nie chcesz mnie… Kojūrō…? – zapytał, a coś w jego głosie zaskrzypiało.

Kagetsuna przeklął w myślach. Ton Masamune wyrwał go z tego dziwnego stanu, w którym tkwił, przywracając do chwili obecnej. Zrozumiał, że powiedział coś, czego nie mówiło się Jednookiemu Smokowi, dla którego bycie niechcianym oznaczało największy koszmar.

- Nie chcesz mnie…? – spytał jego władca ponownie i zaczął się odsuwać.

Kagetsuna szybko objął go i przycisnął do siebie z całej siły, nie skupiając się na uczuciu błogości, które go wypełniło, ale na tym, by przekazać człowiekowi, którego uwielbiał ponad wszystko, że nie jest sam.

- Nie chcę nikogo poza tobą, Masamune-sama – szepnął w zagłębienie jego szyi. – I nigdy nie będę chciał… - Poczuł ulgę, gdy ciało w jego objęciach nieco się rozluźniło. – Ale… skąd ci przyszło do głowy, że chciałbym cię w ten sposób?

- Munenobu powiedział, że nie ma większego szczęścia, niż spocząć w ramionach człowieka, którego się kocha – odparł Masamune z czołem przyciśniętym do jego ramienia, obejmując go mocniej. Kagetsuna poczuł ukłucie w sercu, choć jednocześnie zły był na Munenobu za gadanie takich rzeczy i mieszanie w głowach niewinnym chłopcom. – I że nie zaznał prawdziwej radości ten, kto nie był kochany przez innego mężczyznę.

- Wydaje mi się, że Munenobu nie powinien narzucać swoich prywatnych opinii innym – mruknął. – Wierz mi, Masamune-sama, jestem całkowicie szczęśliwy i radosny i bez takich atrakcji – dodał z sarkazmem, ale zaraz spoważniał. – Jeśli jednak chcesz, Masamune-sama, żebym… Jeśli ty tego pragniesz… - zaczął, po czym pokręcił głową. – Ale jesteś moim władcą… Nie mógłbym…

- Nie mógłbyś, bo jestem twoim władcą? – spytał Masamune, a w jego głosie zadrżały najlżejsze nuty ironii, co było dobrym znakiem. – Mówisz bez sensu… Chyba raczej: nie mógłbyś, mimo że jestem twoim władcą?

Kagetsuna raz jeszcze pokręcił głową.

- Nie, ponieważ jesteś moim władcą – powiedział cicho, po czym wyjaśnił mu żelazną zasadę, na której opierała się męska miłość: zasadę wieku.

- Czyli tak, jak chciałem… - mruknął Masamune.

- Nie mógłbym, Masamune-sama – powtórzył Kagetsuna i nigdy wcześniej nie był niczego bardziej pewny.

Masamune wysunął się z jego objęć, ale wciąż siedział tuż obok, a jego oddech wciąż łaskotał Kagetsunę w twarz. Jednooki Smok złapał jego dłonie i trzymał kurczowo. Z jakiegoś powodu było to znacznie lepsze, niż gdyby miał wybiec z pokoju: oburzony, zawstydzony, może nawet przepełniony nienawiścią… Ale w tym, co powiedział – w każdym jego słowie, które Kagetsuna teraz przywoływał na myśl – nie było nienawiści, a jedynie bezgraniczne oddanie. I miłość.

- Ale dziękuję za to, co powiedziałeś – mówił dalej Kagetsuna, a ciepło rozchodziło się po całym jego ciele. – Dziękuję, Masamune-sama. Napełnia mnie prawdziwym szczęściem, że myślisz o mnie w taki sposób. Dziękuję – powtórzył. – Wydaje mi się jednak, że nie potrzeba nam takich rzeczy. Zawsze będziesz dla mnie kimś szczególnym. Jesteś dla mnie kimś szczególnym każdego dnia – podkreślił. – I myślę, że nie masz racji, mówiąc, że wszystko między nami ulegnie zmianie… Jedno się nie zmieni: zawsze będę twoim Prawym Okiem i zawsze będę przy twoim boku. A ty zawsze będziesz Jednookim Smokiem i moim władcą, Masamune-sama, nieważne kim się staniemy jutro… właściwie już dzisiaj.

- Nie opuścisz mnie… Kojūrō? – szepnął Masamune.

- Nigdy, Masamune-sama – odparł Kagetsuna z mocą.

Masamune ścisnął jego dłonie i nic nie powiedział, ale teraz w ciszy między nimi nie było już tego dramatyzmu sprzed chwili. Ta cisza była swojska, pełna zrozumienia, pełna obustronnego zaufania.

- Czy dlatego… - zaczął z wahaniem Kagetsuna. – Czy dlatego tutaj przyszedłeś? Chciałeś to ode mnie usłyszeć …?

- Nie – szepnął jego władca. – Naprawdę chciałem… ci powiedzieć… chciałem, żebyś wiedział… że jesteś dla mnie ważniejszy niż cokolwiek…

Kagetsuna uniósł dłoń i delikatnie przesunął palcami po bliźnie na jego prawym policzku.

- Wiem, Masamune-sama – odparł miękko i tym razem nie powiedział, że tak nie powinno być.

Poczuł, że Masamune się uśmiecha, i jakiś ciężar spadł mu z serca. Potrafił sobie wyobrazić ten uśmiech, podkreślony pojedynczą łzą. Otarł ją łagodnym gestem.

- Tylko nie mogłem… zbierałem się na odwagę – wyznał Masamune tonem, który spowodował kolejny przypływ czułości. – Ale kiedy usłyszałem, że nie śpisz… Oddałbym ci wszystko, oddałbym ci całego siebie – dodał z jakąś determinacją. – Ale tak jak mówisz… Nie potrzeba nam tego.

Kagetsuna kiwnął głową.

- Pozwól mi tu zostać – poprosił Masamune. – Pozwól mi tak po prostu tutaj być. Ten ostatni raz…

- Zostań – odrzekł Kagetsuna, a kiedy Masamune położył się, pogłaskał go po włosach i szepnął: – Będę czuwał nad twoim snem.

- Nie wygłupiaj się, Kojūrō. Ty też musisz się wyspać – mruknął przyszły daimyō, łapiąc go za ramię.

Kagetsuna poczuł, że jego wargi drgnęły.

- Tak jest, Masamune-sama – powiedział i ułożył się obok niego.

Odpowiedział mu tylko coraz spokojniejszy oddech człowieka, za którego oddałby życie. Leżał przez chwilę, wsłuchując się w niego, i myślał o tym, że powiedział prawdę. Nieważne kim staną się jutro, zawsze będą Jednookim Smokiem i Prawym Okiem, a w takim wypadku nie trzeba było się obawiać przyszłości. Wyszeptał w myślach podziękowanie – jego władca pozwolił mu to zrozumieć – a potem zapadł w sen.

Śnił o błękitnych smokach wznoszących się ku niebu w księżycowym świetle.





[10-11.7.2016]



back