pieśń nocy




Od autorki: "Kōtetsu Sangokushi" to anime bazujące na średniowiecznej chińskiej powieści historycznej "Trzy Królestwa" - choć ponoć bardzo luźno. Samo anime jest... specyficzne i powstrzymam się tutaj od oceny. Postacie w każdym razie mają potencjał i pewne wrażenie ich losy na odbiorcy mogą robić. Trzeba jednak powiedzieć jedno: wszyscy sprawiają wrażenie, jakby lecieli na wszystkich - aczkolwiek zupełnie nic z tego nie wynika :P





Po śmierci Sonsaku Hakufu Shūyu nie patrzył na innych ludzi inaczej jak przez pryzmat Go. Lord Sonken był władcą Go. Rikuson Hakugen i jego oddział byli siłą Go. Kōmei Shōkatsuryō był zagrożeniem dla Go. Ludzie dzielili się na sprzymierzeńców i wrogów jego kraju.

Shūyu nie mógł widzieć ich inaczej.

Nie chciał.

Nie potrzebował.

Jego osobiste możliwości, pragnienia i potrzeby zostały złożone do grobu z jego władcą. Pozostał doradca wojskowy Shūyu Kōkin, który już tylko w imię lojalności wobec zmarłego króla mógł służyć ojczyźnie.

Shūyu nie zwracał więc uwagi na ludzi, widząc ich tylko w kategoriach użyteczności dla Go. Byli obok, śmiali się i płakali, oddychali i walczyli - wszyscy jednakowi. Przestał ich nawet odróżniać jako jednostki, krocząc pośród nich oddzielony welonem smutku i niedorzecznego wspomnienia o przeszłości, słysząc tylko melodię, która kiedyś rozbrzmiewała między nim a Haku.

Odsuwając ich od siebie.

"Jesteś wolnym człowiekiem, musisz iść własną ścieżką."

"Nie każdy jest w stanie odnaleźć własną ścieżkę i nie każdemu przyniesie ona szczęście. Chcę być przy tobie i dla ciebie walczyć."

Kannei Kōha był pierwszym człowiekiem, który potrafił rozsunąć welon i spojrzeć mu w oczy. I sprawić, że melodia zabrzmiała inną nutą.

"Zagram dziś tylko dla ciebie."

Kannei stał tuż obok. Koc wypadł z jego rąk i spoczął u ich stóp. Shūyu nie odrywał od niego wzroku, jakby dopiero dzisiaj zobaczył go po raz pierwszy. Poniekąd tak było.

I grał. Grał, każdym dźwiękiem opowiadając każdy szczegół, jaki przed sobą widział - nie tylko oczami - jakby w ten sposób mógł potwierdzić jego istnienie.

Kannei stał zasłuchany. Jego jasne włosy rozwiewał lekki wieczorny wiatr. Jego doskonały wzrok łucznika był dziś tak otwarty, zaskoczony, zauroczony. Jego twarz, zwykle zamknięta, wyrażała wszystko - szczęście, którego Shūyu nie chciał rozumieć.

Ale grał dalej, a z każdą nutą twarz Kanneia rozjaśniała się. Shūyu zdał sobie nagle sprawę, że wciąż są w jego życiu ludzie, na których może chcieć patrzeć.

W świetle księżyca Kannei wydał mu się piękny. Shūyu grał, wyśpiewując pieśń o jego sokolich oczach, włosach pachnących morzem i dumnym spojrzeniu. O jego doskonałym ciele wojownika. O jego wyjątkowej powierzchowności.

Kannei spuścił oczy, jego policzki zabarwił delikatny rumieniec.

I Shūyu grał o jego złamanym sercu. Kannei mógłby władać narodami: miał twarz, która przyćmiewała blask pogodnego nieba; miał siłę, która rzucała na kolana; miał inteligencję, której nie musiał wyrażać słowami, wystarczyło jedno spojrzenie. Wydawał się bogiem. W środku był złamany, zagubiony, cierpiący i niepewny - bardziej niż ktokolwiek inny. Nie potrafił iść własną drogą, rozpaczliwie szukał oparcia i egzystencji kogoś, na kogo mógłby patrzeć jak w słońce i komu mógłby ofiarować swoje życie.

Pojedyncza nuta zabrzmiała litością.

Kannei uniósł wzrok, w jego oczach odbiła się blada twarz Shūyu.

I wtedy Shūyu uświadomił sobie, że Kannei zawsze był dokładnie taki jak on - taki sam liść na wietrze, oderwany od gałęzi i bezładnie miotany.

Ton zgrzytnął.

"Haku, dlaczego odszedłeś?"

Flet wypadł z jego bezwładnych dłoni. Ból w sercu był nie do zniesienia - a przecież wydawało mu się, że już się z nim pogodził. Spuścił głowę, mocno zaciskając powieki, nagle uderzony własną słabością i własną marnością.

Silne ramiona, drżące niepewnością, zamknęły się wokół niego. Przylgnął do szerokiej piersi, wstrząsany łkaniem i pogardą dla samego siebie. Powinien odejść. Powinien podnieść dumnie głowę. Powinien obrzucić go spojrzeniem drugiego po królu.

Nie był w stanie.

Kannei posadził go na kocu, nie wypuszczając z objęć, i był przy nim - jedyna osoba, która mogła go zrozumieć, bo tak samo widziała powolny upadek w ciemność ukochanego człowieka i nie zrobiła nic, by go przed tym uchronić. Nie miał prawa patrzeć na niego z góry.

- Haku... - wyszeptał, pod zaciśniętymi powiekami widząc twarz swojego władcy.

Kannei zastygł... a potem objął go jeszcze ciaśniej.

- Pozwól mi być przy tobie - szepnął rozpaczliwie, przyciskając twarz do jego włosów.

Shūyu siedział w jego uścisku bez ruchu, nie będąc w stanie ogarnąć wszystkiego, co się w nim kłębiło. Był zmęczony... Rozluźnił się, skupiając się tylko na poczuciu spokoju, który promieniował z ramion Kanneia.

Tylko ten raz, pomyślał, opierając głowę na jego piersi.

Jutro dalej będzie toczył wojnę na frontach, które widział tylko on sam.

Dzisiaj... nie miał już sił na jakąkolwiek walkę.



[3.7.2010]



back