planica
Od autorki: Ten fic pisany był w ostatnim dniu sezonu 98/99 - mojego pierwszego, świadomego sezonu skoków narciarskich. Wtedy to Martin Schmitt sprzątnął sprzed nosa mojemu ulubieńcowi Kryształową Kulę. (Janne musiał czekać jeszcze pięć lat, by ją zdobyć - w ostatnim sezonie, 2003/2004 :)) Miałam wszelkie powody, by znienawidzić Martina - ale nie chciałam tego. Ten fic miał na celu przekonanie mnie do niego. Dziwna to metoda, ale poskutkowała. Martin stał się moim Numerem 2 i pozostaje nim do dziś. Boleję niesamowicie nad spadkiem jego formy, ale wierzę, że powróci do swej dawnej, wspaniałej dyspozycji, z pomocą wspaniałego Miki Kojonkoskiego, który dopiero co objął pozycję trenera niemieckiej ekipy. Powodzenia! [Dopisek z sierpnia 2004 - nie wiem, gdzie wyczytałam to ostatnie, ale chyba coś mi się pomyliło... Mika cały czas trenuje Norwegów, hmm...]
Martin Schmitt oderwał wzrok od szybującej w powietrzu sylwetki Janne Ahonena, który po chwili wolno opadł na ziemię. Westchnął. Wiedział, że wygrał ten konkurs. Choć w pierwszej serii Ahonen wypadł od niego minimalnie lepiej - odległość miał słabszą, ale jak zwykle dostał od sędziów wysokie noty za styl - drugi skok mu zdecydowanie nie wyszedł. Zresztą ostatnio często to się zdarzało. Ahonenowi w tym drugim skoku zdecydowanie się nie wiodło. Przeciwnie do niego Schmitt w rundzie finałowej poprawiał niedociągnięcia z pierwszej. A przecież to Janne Ahonen przez ponad dwa i pół miesiąca prowadził w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Od czasu pamiętnego upadku Martina na zawodach w Innsbrucku, podczas Turnieju Czterech Skoczni... Nie, Martin nie chciał do tego wracać.
Ahonen zatrzymał się kilka metrów od niego, popatrzył przez ciemne gogle i schylił się, by odpiąć narty. Jak zwykle nie powiedział nic. Ale wiedział, że dziś przegrał z Martinem Schmittem w rywalizacji o Puchar Świata. I wiedział, że musi pożegnać się z żółtą koszulką lidera, w której skakał od blisko trzech miesięcy i do której zdążył się już przyzwyczaić. Zdjął gogle i kask, i zmrużył oczy od słońca odbitego na śniegu. Zdecydowanym ruchem przeciągnął koszulkę przez głowę i podszedł do rywala. Martina jak zwykle otaczały tłumy dziennikarzy, a on sam ze swym promiennym uśmiechem opowiadał im pewnie o tym, jak cudownie jest znów być liderem.
Martin zobaczył, jak Janne ku niemu zmierza, i uśmiechnął się jeszcze raz do dziennikarzy. Ten uśmiech to była maska, tak jak i jego całe zachowanie ostatnimi czasy. Ale musiał grać, bo wiedział, że jego wielbiciele to lubią. A nie chciał ich zawieść. Skierował się do Fina, by nie upokarzać go jeszcze bardziej. To było już wystarczająco upokarzające. Poza tym miał mu coś do powiedzenia. Odebrał z jego rąk koszulkę i przez ten moment, gdy stał najbliżej eks-lidera, szepnął mu po angielsku:
- Spotkajmy się dziś przy wejściu na stadion, o dziewiętnastej.
A potem znów otoczyli go paparazzi, więc jak gdyby nigdy nic założył swe trofeum i wrócił do wywiadu. Spojrzał na Janne. W oczach młodego Fina odbijało się wyraźne zaskoczenie. Ale tylko w oczach - twarz jak zwykle nie wyrażała nic. Obojętne - wygrywał czy przegrywał, zdobywał prowadzenie czy - jak właśnie teraz - tracił je - jego twarz zawsze była jak z kamienia. I kto by pomyślał, że ten chłopak był w wieku Martina Schmitta? Że tak samo jak on ma 21 lat? A Martin przeciwnie - śmiał się, kiedy tylko mógł, a i przegraną potrafił przyjąć z klasą. Może za to uwielbiały go te tłumy fanów, nie tylko w Niemczech?
Janne wziął narty i, nie oglądając się na nikogo, ruszył ku wyjściu ze stadionu. Martin odprowadził wzrokiem jego szczupłą sylwetkę. Teraz, bez złotej koszulki lidera, wyglądał jak ta setka innych skoczków, jak ktoś zupełnie zwyczajny, kim przecież nigdy nie był. Nie dla niego.
A tymczasem z drugiej strony nadbiegł w końcu jego trener, Reinhard Hess. No i znowu te gratulacje...
Zmrok powoli zapadał. Jeszcze tylko na zachodzie niebo było ciemnobłękitne. Pozostałą jego część ogarnął już głęboki granat, na wschodzie przechodzący w czerń. Martin szedł szybko, a jego buty skrzypiały na śniegu. Mróz znowu chwytał. Może na jutrzejszej. ostatniej już w tym sezonie, rozgrywce śnieg będzie zmrożony? Zawsze to lepiej, niż gdyby miał stopnieć. No bo jakby nie patrzeć, jutro pierwszy dzień wiosny. Nareszcie!
Choć skocznia w Planicy nie miała oświetlenia, przy którym można by przeprowadzać skoki wieczorem, to przy wejściu na obiekt stało kilka latarni. W ich świetle Martin dostrzegł niedbale opartą o bramę postać. Janne Ahonen...
- Ładną dziś mamy pogodę! - zawołał Martin jeszcze z daleka.
Janne wyszedł z cienia. Martin zatrzymał się przed nim i uśmiechnął. Może tym właśnie uśmiechem chciał go do siebie przekonać? Tak jak zdobył serca tysięcy jeśli nie milionów ludzi na całym świecie...
- O co ci chodzi, Martin? Jeśli tylko po to wyciągnąłeś mnie na to zimno...
- Ale dziś jest naprawdę ładny wieczór - upierał się przy swoim Niemiec.
Od strony Fina dobiegła go cisza.
- Chciałem z tobą porozmawiać - powiedział prawie szeptem.
Janne musiał być dość zdziwiony. O czym mógł chcieć rozmawiać z nim zdobywca Pucharu Świata?
- Ale chyba nie musimy tu stać?
Martin przyjął te propozycję z ulgą. Prawdę mówiąc, nie miał ochoty stać w tym miejscu. Skierowali się więc w stronę granicy lasu. Przez chwilę panowała cisza.
- A więc o czym chce rozmawiać ze mną zdobywca Pucharu Świata? - w spokojnym głosie młodego Fina zadźwięczała nutka ironii.
- Daj spokój! Jeszcze jutro jest konkurs - zaprotestował Niemiec.
Janne zaśmiał się cicho.
- Przecież wszystko jest już jasne. Nie mam żadnych szans wygrać z tobą. Nie zdobyłem setki od czasu Harrachova, a to było półtora miesiąca temu. Nie ma o czym mówić.
Martin czuł się jak kupka nieszczęścia.
- Nie mógłbyś się bardziej postarać? - zapytał cicho.
- Postarać się? Nie, nie mógłbym. Jestem już zmęczony tym wszystkim. Nie wiesz, jak to jest startować we wszystkich konkursach - tydzień po tygodniu przez blisko cztery miesiące - ściszył głos, choć i tak nikt ich nie mógł słyszeć. - A i tak nic z tego nie mieć. Może jedynie trochę satysfakcji - dodał po chwili.
Znów zapadła cisza.
- Poza tym tobie ten Puchar należy się bardziej.
- No co ty...
- Tak - przerwał mu Fin zdecydowanie. - Nie skakałeś w kilku konkursach, a i tak zdołałeś mnie dogonić i przegonić.
- To o niczym nie świadczy!
- Wręcz przeciwnie; świadczy o wszystkim. Osiągasz rekordowe odległości. Jesteś Mistrzem. Kochają cię na całym świecie.
- Ale ty masz o wiele lepszy styl.
- Styl można nadrobić, a odległości nie wytrząśniesz z rękawa. Zresztą, o czym my tu rozmawiamy? Chyba nie o tym, o czym chciałeś.
- Nie...
Cisza.
- No to śmiało - Janne zorientował się, że zrobił się zbyt rozgadany.
- Chodzi mi właśnie o ciebie - Martin nie czuł się zbyt pewnie, ale wiedział, że musi tę rozmowę przeprowadzić. Właśnie teraz.
Znów cisza.
- Naprawdę nie domyśliłeś się, o co mi chodzi?
I znów brak reakcji.
- Zdobyłem te wszystkie zwycięstwa właśnie dzięki tobie.
- O czym ty mówisz?
- Byłem zwykłym skoczkiem, takim jakich u nas setki. Ćwiczyłem u siebie, w Willingen* i właściwie nigdy jakoś nie myślałem o światowych sukcesach. Oczywiście, jak każdy nastoletni sportowiec marzyłem, by dostać się do reprezentacji, ale były to chyba nierealne marzenia. Do czasu. Do czasu Lillehammer. To właśnie wtedy zobaczyłem cię, jak genialnie skaczesz. A miałeś przecież dopiero 16 lat! Tyle co ja, który w tym czasie ćwiczyłem w naszym klubie. Ale to właśnie wtedy upewniłem się, że chcę cię naśladować. Uwierzyłem, że też mogę odnosić takie sukcesy, że nie jestem gorszy. Chciałem kiedyś spotkać cię i powiedzieć, że jestem równie dobry. Od tamtego czasu zacząłem trenować o wiele ciężej. I w miarę upływu miesięcy wspinałem się coraz wyżej, aż w końcu stałem się najlepszy w klubie. Wtedy trener zaproponował mi, bym przeniósł się do Hinterzarten, gdzie ćwiczyli już naprawdę najlepsi nasi skoczkowie: Dieter Thoma i Sven Hannawald. Ucieszyłem się, bo to oznaczało, że jestem coraz bliżej czy to wyjazdu na Mistrzostwa, czy choćby jakiejś większej imprezy. Ty tymczasem odnosiłeś kolejne sukcesy na mistrzostwach juniorów, a potem i seniorów. Więc trenowałem jeszcze ciężej, aż w końcu udało mi się wystartować w tym sezonie, w Pucharze Świata. To, że stoję tu teraz z koszulką lidera, to nie kwestia jakiegoś niesamowitego talentu, ale owoc długoletniej pracy.
- Więc tym bardziej ten Puchar należy się tobie - zakończył gładko te wypowiedź Janne.
- Ale czasami wszystkiego mi się odechciewało, chciałem rzucić to i wrócić do Willingen. Ale nie mogłem. Bo wiedziałem, że gdzieś tam jesteś ty. To ty przyzywałeś mnie przez te wszystkie lata, Janne.
- Więc byłem dla ciebie wzorem do naśladowania?
Cisza, a po chwili szept Martina:
- Kimś więcej, Janne. Kimś znacznie więcej.
Doszli do granicy lasu i zatrzymali się. Janne nie wiedział, jak ma przyjąć to wyznanie. Czuł jednak, że musi zachować się z wielką delikatnością. A Martin czuł ulgę, że w końcu pozbył się tego ciężaru, który dręczył go od wielu, wielu lat. Wtem poczuł, jak Janne delikatnie bierze go za rękę.
- A więc powodzenia, Martin. Zdobądź Kryształową Kulę i udowodnij, że jesteś mi równy.
Martin uśmiechnął się, czego Fin oczywiście nie mógł widzieć w tych ciemnościach.
- Nie zawiodę cię. Obiecuję - powiedział, a potem, wciąż z dłonią w dłoni Fina, przysunął się jeszcze bliżej i, najdelikatniej jak mógł, go pocałował.
- Dziękuję ci, Janne. Dziękuję ci za wszystko - wyszeptał cicho jak wiatr.
A potem odwrócił się i szybkim krokiem skierował się w stronę hotelu.
Janne stał jeszcze przez chwilę i czekał, aż mroźne powietrze ochłodzi jego twarz. Potem przejechał dłonią po włosach i powoli ruszył w kierunku skoczni. Musiał się nad wieloma rzeczami zastanowić.
Martin Schmitt pewnie wylądował poza dwusetnym metrem i wszyscy na trybunach wiedzieli, że wygrał tegoroczny Puchar Świata. Jak zwykle otoczyły go tłumy dziennikarzy, którzy krzyczeli i przepychali się, próbując uchwycić każde jego słowo. Ale on widział tylko jednego mężczyznę. Janne Ahonen stał kilka metrów dalej i patrzył na niego przenikliwym spojrzeniem błękitnych** oczu, ale na jego ustach widniał spokojny uśmiech. To on był zwycięzcą tej batalii, batalii, która rozegrała się poza stadionem, poza mamucią skocznią w Planicy. I Martin zdał sobie sprawę, że istotnie wygląda jak zwycięzca, gdy słońce igrało z wiatrem w jego złocistych włosach**. I twarz Martina w końcu rozjaśnił promienny uśmiech. Odwrócił się do dziennikarzy i zaczął udzielać wywiadu. Gdy po chwili spojrzał w miejsce, gdzie stał Janne, jego już nie było. Ale Martin wiedział, że było już po wszystkim.
I ciekawy był tylko, czy 27 listopada w Kuopio, znów spotka tego chłopaka o oczach jak mroźny błękit nieba nad Finlandią, który jako jedyny zawładnął jego sercem...
[21.03.1999]
* W roku 1999 ciężko było się dowiedzieć czegoś konkretnego o skokach, a tym bardziej skoczkach. W gazetach i mediach zdarzała się cała masa pomyłek. Jakoś komuś pomyliło się Willingen skokowe z Villingen Martina Schmitta...
** Podobnie w roku 1999 telewizja pokazywała tylko to co najważniejsze - skok zawodnika, a od święta jakąś dekorację. Skoczkowie byli ludźmi w kaskach i okazjonalnie
bez gogli. A mnie się wtedy wydawało, że wszyscy Finowie są niebieskookimi blondynami... :) Po prawdzie zdecydowana większość jest, ale Janne Ahonen akurat się wybił: włosy ma jasno brązowe, a oczy złote...