prequel
Od autorki: Tak jakby prolog do poprzedniego :P Z życzeniami zdrowia dla Arien!
Wieczór był piękny. Promienie zachodzącego słońca złociły ścianę, wpadając przez szeroko otwarte okno. Oczywiście, gdyby Hyuuga spędzał go gdzie indziej niż w gabinecie i nad stertą zaległej papierkowej roboty, wówczas byłoby jeszcze piękniej. Oraz gdyby Konatsu nie przynosił do jego biurka coraz to kolejnej partii dokumentów. Piękno wieczoru jakoś nie obejmowało Konatsu...
Hyuuga od miesiąca zastanawiał się, co ma począć z tym fantem. Owszem, begleiter to była dobra rzecz - Hyuuga miał do tej pory kilku i sam mógł potwierdzić, że nic tak nie uprzyjemnia dnia jak dobry niew... pomocnik. Problem w tym, że Konatsu odstawał od wszystkich wcześniejszych begleiterów jak Kor od nietoperzy i Hyuuga bardzo wcześnie się o tym przekonał. Nie dość że kategorycznie odmówił wykonywania Hyuugowej roboty, to jeszcze zarzucił go wszystkimi zaległościami, jakie się w międzyczasie uzbierały. Wszystkie protesty Hyuugi rozbijały się jak bańki o mur srogiej miny Konatsu, która dziwnie przywodziła mu na myśl dzieciństwo i spojrzenie matki, kiedy zdarzyło mu się nie posprzątać pokoju.
Przełknął.
Naprawdę wolał się nie przekonywać, czy Konatsu poza srogą miną łączyło z mamusią coś jeszcze.
Hyuuga był zdolny i miał podzielną uwagę. Jednym okiem przeglądał dokumenty, drugim zerkał na Konatsu. Jedną ręką podpisywał raporty, drugą rysował na ich brzegach scenki rodzajowe z życia Black Hawks. I cały, cały czas zastanawiał się, co z Konatsu zrobić. Minął miesiąc, odkąd niepozorny blondynek został jego begleiterem i Hyuuga miał niejasne wrażenie, że sam wykopał sobie dołek, niemal własnymi rękami werbując go do Black Hawks. Konatsu sprawiał takie urocze, wręcz anielskie wrażenie. Szybko okazało się, że to diabeł w ludzkiej skórze. Hyuuga był pewien, że musi jakoś zaradzić tej sytuacji, inaczej wszystkie wolne wieczory przestaną być wolne...
Innymi słowy: musi mu pokazać, gdzie jego miejsce.
Hyuuga spędził większą część ostatnich dni na analizie Konatsu. Chłopiec był chodzącą uprzejmością i uniżonością - dla wszystkich innych. Aya-tana szanował, Katsuragiemu przynosił książki z biblioteki sztabu, Kuroyuriemu czytał bajki, a z Haruse rozmawiał na tematy wszelakie. Wszystko z uroczym anielskim uśmiechem.
Na Hyuugę wrzeszczał albo jedynie patrzył srogo.
Hyuuga doszedł wreszcie do wniosku, że Konatsu musi wyładowywać na nim jakąś wewnętrzną frustrację. Że w głębi duszy jest nieśmiałym chłopcem, który potrzebuje silnej ręki, która by mu dodała pewności siebie. Nie mogło być inaczej. Już on miał doświadczenie z takimi typami, którzy za fasadą hardości okazywali się zagubionymi owieczkami. Tak, to musiało być to. Hyuuga uśmiechnął się do swojej błyskotliwości i mile połechtany swoją wspaniałomyślnością. Spróbuje dotrzeć do chłopca, zaoferować wsparcie i uświadomić, że krzyk nie jest nikomu potrzebny. Pokazać, że można do niego przyjść z każdą potrzebą. Ośmielić i oswoić zwierzątko, które tłukło się po klatce zobowiązania i odpowiedzialności.
Hyuuga poczuł, jak nagle wzbiera w nim miłość do wszystkich żywych stworzeń. Tak, Konatsu na pewno potrzebował cierpliwości i miłości. Hyuuga uśmiechnął się jeszcze szerzej i pokiwał głową. Konatsu poczuje, że nie musi grać dorosłego, nie musi brać wszystkiego na swoje barki i że może trochę zaufać swojemu przełożonemu. A papiery naprawdę nie są najważniejszą kwestią w życiu. Wilk będzie syty i owca cała. Musiał tylko znaleźć okazję...
- Majorze! Proszę nie rysować po tych dokumentach! - Nad jego głową rozległ się oburzony okrzyk.
Chłopiec pochylił się, żeby bliżej przyjrzeć się kartkom potraktowanym niezupełnie zgodnie z ich przeznaczeniem. Jasne włosy opadły wzdłuż jego policzka. Obrócił głowę i popatrzył na Hyuugę z naganą. W blasku zachodzącego słońca jego bursztynowe oczy lśniły złotem.
Hyuuga poczuł, że właściwa okazja właśnie nadeszła.
- Przecież to list od Admirała Oaka w sprawie... - zaczął Konatsu, ale nie zdążył dokończyć, ponieważ w tym momencie Hyuuga przysunął twarz do jego ust i złożył na nich lekki pocałunek. O, w dodatku niespodzianie odkrył sposób na uciszenie begleitera, a skutek trwał nawet wtedy, kiedy było już po wszystkim.
Konatsu zesztywniał. Wciąż nachylał się nad biurkiem, rękę wciąż trzymał na liście od admirała. Jego oczy rozwarły się szeroko, na policzki wstąpił rumieniec. Powoli wyprostował się, nie odrywając spojrzenia od Hyuugi. Hyuuga oczekiwał, że teraz chłopiec rozluźni się, porzuci tę pozę samodzielności i zrozumie, że może... no, choćby wypłakać się na jego ramieniu - gdyby czuł potrzebę.
Konatsu stał jak słup soli, wbijając wzrok w jego twarz. Jego rumieniec powoli znikał. Wargi zacisnęły się w cienką kreskę, w oczach coś zabłysło. Hyuuga poczuł macki niepokoju i nagle nie był pewien, czy wszystko poszło zgodnie z planem. Nagle był prawie pewien, że zaraz dostanie w twarz. Konatsu byłby do tego zdolny...
Jednak Konatsu wciąż tylko stał i patrzył. Nic się nie stało. Hyuudze wydawało się, że jego ramiona jakby opadły, kąciki ust drgnęły, a w oczach mignęło coś na kształt... smutku? Hyuuga przeklął, nagle zły na siebie samego. Wyglądało na to, że zrobił coś, czego nie powinien był. Miał rozwiązać problemy, a nie stwarzać nowe. Miał niewinnym żartem rozbić powagę chłopca, a nie sprawiać przykrość. Uświadomił sobie, że widok Konatsu bliskiego łez jest nie do zniesienia.
Wstał z fotela, gotów przeprosić - to wydawało się najwłaściwsze, nieważne jak głupio się czuł. Do diabła, przecież to jeszcze dziecko. Co to Haruse zwykle robił z Kuroyurim w takich sytuacjach? Ach tak... Objął chłopca i niezdarnie poklepał po plecach, usiłując tym gestem dodać mu otuchy. Otworzył usta...
- Na tym koniec? - dobiegł go zdumiewająco spokojny głos Konatsu. - Czyli teraz moja kolej?
Hyuuga oderwał się od begleitera i spojrzał na niego zaskoczony.
- Jeśli nic nie zrobisz, ja zrobię - dodał Konatsu tonem, jakby komentował pogodę.
- C-co...? - wyjąkał Hyuuga z nagłym uczuciem, że sytuacja zaczyna go przerastać.
W następnej chwili leżał na blacie biurka, przyciśnięty przez szczupłe ciało Konatsu, który zachłannie wpijał się w jego wargi. Kilka papierów spadło na podłogę, reszta została zgnieciona. Najbardziej wstrząsające było to, że Konatsu ani trochę się nie przejął.
- Trzeba było powiedzieć wcześniej - szepnął begleiter w jego ucho. - Przecież wciąż się uczę zakresu obowiązków.
- To nie tak... - usiłował zaprotestować Hyuuga, ale kolejny pocałunek pozbawił go tej możliwości.
Po chwili Hyuuga doszedł do wniosku, że właściwie nie ma ochoty protestować.
Po kolejnej chwili był pewien, że Konatsu nie był jednak nietrafionym wyborem.
Później tej nocy przyszło mu pogodzić się ze świadomością, że wbrew szczytnym planom i założeniom został całkowicie zdominowany w
jeszcze jednej sferze życia.
Nie to jednak było najgorsze. Następnego poranka, kiedy ze zmęczenia zasypiał na biurku, dotarła do niego straszna prawda - jego perspektywy na przyszłość najbliższą i dalszą przedstawiały się następująco: w dzień papiery, w nocy Konatsu. Sytuacji nie poprawiało poczucie, że sam się to wpakował. Po raz drugi. Jedno było pewne: jego szanse na dożycie wieku emerytalnego drastycznie zmalały.
Konatsu postawił przed jego nosem kubek świeżo zaparzonej kawy i poklepał go po głowie.
- Nie martw się - powiedział cicho, choć w gabinecie nie było nikogo. - Zajmę się tobą.
Hyuuga westchnął w duchu, czując, jakby do blatu przyciskało go coś więcej niż li tylko niewyspanie.
Jego upadek wydawał się faktem.
Konatsu położył rękę na jego ramieniu. Hyuuga podniósł głowę i spojrzał na begleitera, który stał obok i uśmiechał się łagodnie. Przez chwilę miał wrażenie - pewnie ze zmęczenia - że widzi cień skrzydeł.
Zrobiło mu się jakoś lżej. Odwzajemnił uśmiech.
W ramionach swojego anioła chyba nie musiał obawiać się upadku.
[29.3.2010]