prezent
Od autorki: Gdyby oceniać po postawie Yūriego w anime, biedny Wolfram naprawdę nie miałby szans. Jednak Yūri był wtedy jeszcze dzieciakiem, który kiedyś miał dorosnąć...
Czekanie sprawia, że gorzknieje cała słodycz w nas.
- Coma, "Leszek Żukowski"
Lato na Ziemi zawsze było cieplejsze niż w Shin Makoku.
Przyzwyczajenie się do upału zajęło Wolframowi nieco czasu. Trochę pomogło to, że tutaj nie musiał nosić munduru. A poza tym... zawsze do wszystkiego potrafił się przyzwyczaić.
Któregoś dnia Yūri po prostu powiedział, że potrzebuje letnich wakacji, i zaraz potem zniknął. Reakcje były zupełnie do przewidzenia: Gwendal się zmarszczył, Günter wpadł w rozpacz, a Konrad jedynie się uśmiechnął. Sam Wolfram zareagować nie zdążył, ponieważ został przez Yūriego zaciągnięty do zamkowej łaźni i po chwili już siedział w wannie Shibuyów.
To nie było tak, że wizyty na Ziemi były dla niego czymś niezwyczajnym. Z upływem czasu Yūri coraz częściej go ze sobą zabierał, kiedykolwiek planował na dłużej odwiedzić rodzinne strony. Wolfram zdążył się całkowicie oswoić z tym światem. Co więcej, odwiedziny na Ziemi dawały mu pewne wytchnienie. Na początku ciężko to było zaakceptować, ale z biegiem lat zaczął doceniać fakt, że tutaj nie jest hrabią von Bielefeld, ale po prostu jednym z wielu ludzi, którzy codziennie spacerowali ulicami i żyli pod szerokim niebem. Tutaj mógł zapomnieć o obowiązkach, zostawić za sobą konwenanse i zwyczajnie cieszyć się ciepłem słońca. Nawet jeśli otwarcie by tego nigdy nie przyznał.
Yūri mówił, że minęły cztery lata, odkąd został Maō. W Shin Makoku czas płynął znacznie szybciej, Mazoku żyli dłużej - więc koniec końców dorastali w tym samym tempie. Yūri był teraz prawie tak wysoki jak jego brat, włosy nosił dłuższe - ale poza tym prawie się nie zmienił. Może był trochę cichszy. Wolfram także wyrósł, zrobił się szerszy w ramionach i przede wszystkim czuł się dojrzalszy - choć do dorosłości Gwendala czy choćby Konrada wciąż mu było daleko.
Nie zmieniły się ich wzajemne uczucia. Wciąż kochał Yūriego, a Yūri wciąż traktował go jak - tylko - przyjaciela. Przestał co prawda protestować na każdą wzmiankę o narzeczeństwie - być może dlatego, że Wolfram przestał o nim wspominać. Może to też miało związek z dorastaniem... Im więcej czasu mijało, tym bardziej Wolfram upewniał się w tym, że pozostanie dla Yūriego tylko przyjacielem. Yūri miał całe grono przyjaciół. Najpewniej o każdym człowieku myślał jak o przyjacielu. Gdyby mógł, przygarnąłby ich wszystkich do serca. Taki był. Oczywiście, wszyscy na dworze byli mu szczególnie bliscy - i nigdy nie dał do zrozumienia, że woli kogoś bardziej. Nigdy nie pokazał, by Wolfram był dla niego kimś specjalnym.
Mimo to Wolfram wciąż tutaj z nim wracał. Gdzie indziej miał być, jak nie u boku swojego władcy?
Niedojrzałe zadurzenie było przeszłością. Jego uczucia ewoluowały w miłość tak głęboką, że sam był czasem przerażony - jeśli tylko zdarzyło mu się zastanawiać. Kiedyś krzyczał o niej przy każdej okazji - teraz trzymał ją w sobie, czując w każdym oddechu i uderzeniu serca. Była tak intensywna, że sprawiała ból. Na Ziemi mówili, że każdy człowiek ma tak zwaną aurę, którą tylko nieliczni są w stanie dostrzec. Nie wiedział, czy w to wierzy, był jednak pewien, że jego własna miałaby barwę głębokiej czerwieni. Czasem wydawało mu się, że prawie może ją zobaczyć - kiedy uczucia rozsadzały go i miał wrażenie, że rozerwą go na strzępy.
Dojrzewanie uświadomiło mu o jeszcze jednym aspekcie miłości: fizycznym. Nie pamiętał już, kiedy poczuł to po raz pierwszy i w jakiej sytuacji. Nagle po prostu wypełniła go tęsknota, by znaleźć się bliżej Yūriego, tak blisko, jak jeszcze nigdy nie był, tak blisko, że niemal staliby się jednym. Później było tylko gorzej. Było niezwykłą ironią, że im bardziej godził się z faktem, że nigdy nie będzie z Yūrim, tym bardziej pragnął wziąć go w ramiona i... zrobić z nim wszystko to, co robili kochankowie.
Kiedy był z Yūrim na Ziemi, dużo spacerowali. Nie rozmawiali wiele. Spał u Yūriego w pokoju, ale na posłaniu pod ścianą - łóżko było zbyt ciasne dla nich obu. Teraz by nawet nie odważył się spać z Yūrim. W Shin Makoku też się przeniósł do innego pokoju, a Greta sypiała to z nim, to z Yūrim. Wystarczało, że każdej nocy musiał walczyć z sobą, by nie wstać i...
W jego oczach Yūri był olśniewający. Wysoki, szczupły, z czarnymi włosami i oczami. Wolfram nigdy nie mógł zrozumieć, czemu reaguje śmiechem na komplementy. Prawda, na Ziemi, w jego kraju, większość ludzi miała ciemne włosy i oczy, więc może rzeczywiście chodziło o to, jaką wagę Wolfram do niego przykładał. Wyglądał świetnie w swoim królewskim stroju - który sam nazywał mundurkiem szkolnym - ale i w bardziej zwyczajnym ubraniu prezentował się wspaniale. Wolfram nigdy nie mógł oderwać od niego wzroku. Kiedy jednak spacerowali, patrzyli przed siebie, w ciepłym i łagodnym milczeniu przemierzając parki i ulice. To było najbardziej naturalną rzeczą pod słońcem.
Ostatnio Yūri mało mówił. Wydawał się bardziej zamyślony niż kiedyś, bardziej zapatrzony w swoje wnętrze. Może miało to związek z jego obowiązkami jako Maō, a może ze studiami na uniwersytecie. A może po prostu takie rzeczy dzieją się z ludźmi, kiedy się dorasta? Wciąż był mięczakiem, wciąż chciał dla wszystkich dobrze i w końcu udało mu się to, czego nie dokonał nikt przed nim: zaprowadził w świecie pokój. Ostatnim jego osiągnięciem było przymierze z największym królestwem ludzi. Saralegui zrealizował swoje postanowienie i zjednoczył Shimaron pod swoim przywództwem. Odwieczny antagonizm obu ras został zapomniany. Może dlatego Yūri miał więcej czasu, by myśleć? Nie żeby miało mu to wyjść na złe...
Wolfram oddałby wszystko, by zostać dopuszczonym do tych jego myśli. Był obok, jednak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że dla Yūriego jest bardzo daleko. Poza tym... Im dłużej żył, tym bardziej zdawał sobie sprawę ze swoich emocji. Nie wszystkie były dobre i chwalebne. Chciał być dla Yūriego kimś wyjątkowym i z coraz większą rozpaczą uświadamiał sobie, że nigdy nie będzie. Zwłaszcza ostatnio, kiedy Yūri wydawał się tak oddalić... W chwilach desperacji Wolfram uznawał nawet, że inni są dla Yūriego ważniejsi. Teraz, kiedy przestał mieć tajemnice przed samym sobą, potrafił na przykład przyznać, że zazdrościł Konradowi, jakkolwiek podłe to nie było.
Zazdrościł więzi, zaufania i porozumienia, jakie między Konradem a Yūrim były, a których nie musieli wyrażać słowami, bo wystarczyło jedno spojrzenie. Zazdrościł tego, że to Yūri sprawiał, że Konrad się uśmiechał. Zazdrościł przede wszystkim tego, że Konrad był szczęśliwy pozostając daleko stąd, w Shin Makoku, i nie potrzebował obecności Yūriego. Wolfram nie był szczęśliwy, nawet będąc tak blisko Yūriego, jak był teraz.
Stłumił westchnienie.
Dzisiaj znów spacerowali cały dzień. Metropolia, z której pochodził Yūri, liczyła tylu mieszkańców, ile całe Shin Makoku. Shōri miał kiedyś zostać jej przywódcą... gubernatorem - taki był, zdaje się, tytuł. Wolfram zaczął powoli nabierać szacunku dla Shōriego, którego władza okazywała się znacznie większa, niż to początkowo zakładał. Miasto było ogromne. Wolfram podejrzewał, że mógłby spędzić całe życie na jego poznawaniu. Codziennie udawało im się znaleźć inną drogę, by pójść nią przed siebie, a potem wrócić do domu. Spacerowali wśród wysokich i niskich domów, urokliwych parków i ogrodów, placów zabaw i szkół, muzeów i sklepów. Czasem zanurzali się w tłumie, a czasem trafiali w zakątki, gdzie nikogo poza nimi nie było - spokojne, przyjazne bezpieczne. I wszędzie było tak... pogodnie. Któregoś dnia Wolfram zrozumiał do końca, dlaczego Yūri był takim mięczakiem, który pragnął i wierzył w pokój: w tym świecie, w tym kraju nie było wojny, a pokój był prawem i rzeczywistością każdego. Ludzie stąd patrzyli na świat innymi oczami niż Mazoku w Shin Makoku. Yūri patrzył innymi oczami. Teraz Wolfram zaczynał powoli wierzyć, że może i ich świat kiedyś stanie się taki sam.
Rodzice Yūriego byli u Boba w Szwajcarii. Mieli wrócić już dzisiaj, jednak nastąpiło jakieś opóźnienie i można się było ich spodziewać najwcześniej jutro. Dom był cichy, wypełniony ciepłym blaskiem wieczornego słońca. Spokojnie, łagodnie... Zjedli kolację i teraz siedzieli w pokoju - Yūri na łóżku, Wolfram na swoim posłaniu. Naprzeciw siebie, pod dwiema ścianami. Jedna z niewielu chwil, kiedy patrzyli sobie w oczy.
Yūri pierwszy odwrócił wzrok, a serce Wolframa ścisnęło się boleśnie. "Spójrz na mnie", pomyślał w rozpaczą. Jednak Yūri patrzył przez okno. Blask zachodzącego słońca barwił jego twarz czerwienią.
- Um... Wolfram...? - odezwał się, wciąż patrząc w bok.
- Tak?
Yūri mrugnął.
- Wiesz... - zaczął z wahaniem. - Jutro są moje urodziny.
Wolfram kiwnął głową. Kalendarz tego świata zawsze przyprawiał go o ból głowy, pamiętał jednak, że Yūri urodził się w lipcu. Dzięki zapobiegliwości Konrada wszyscy mogli to wiedzieć... Stłumił westchnienie irytacji.
- Dwudzieste urodziny - dodał Yūri. - To wiek dojrzałości w Japonii.
- Ach tak. - Wolframowi niewiele to mówiło. Chyba nie zaszkodziło zapytać...? - I co to oznacza?
Yūri popatrzył na niego przelotnie, a potem oparł się o ścianę.
- Można pić alkohol, palić papierosy i głosować w wyborach - odpowiedział.
- Czyli nic dobrego - podsumował Wolfram. Pić alkohol, doprawdy. - W wyborach...?
- Na Ziemi wybiera się osoby rządzące krajem - wyjaśnił Yūri. - To się nazywa... yyy... demokracja.
- I co w związku z tym? - zapytał Wolfram.
- Naród uczestniczy w sprawowaniu władzy... i takie tam.
- Chodziło mi o twoje urodziny - uściślił Wolfram, jednocześnie uświadamiając sobie, że powinien zacząć myśleć o prezencie.
- A... Wiesz - odparł Yūri, jak na niego dość mało konkretnie.
- Mama zrobi tort? - podpowiedział Wolfram.
- No, tak - Yūri z ulgą i chyba wdzięcznością podjął temat.
- A tata wystawi na stół mocne trunki? - mimo irytacji Wolfram uznał, że równie dobrze może się włączyć do zabawy.
- Kiedy Shōri miał dwudzieste urodziny, rodzice upili się po jednym kieliszku - Yūri najwyraźniej sobie przypomniał, ponieważ zmarszczył brwi. - Nie chciałbyś tego widzieć. Z drugiej strony... Nie żeby ich zachowanie bardzo odbiegało od normalnego...
Tak, Wolfram potrafił to sobie wyobrazić. Zwłaszcza mama Yūriego charakterem nie różniła się wiele od jego własnej matki. Mogłyby być siostrami. Cóż, to miało sens. Jak to Yūri ją określał? Postrzelona.
- A Shōri? - zaciekawił się. Brat Yūriego wydawał się twardym zawodnikiem, ale Wolfram podejrzewał, że nawet on musi mieć jakieś słabości.
- Shōri trzymał się całkiem nieźle - stwierdził Yūri z niejaką niechęcią.
- Rozumiem. Obawiasz się, że możesz mu... nie dotrzymać pola? - zasugerował Wolfram, tłumiąc uśmiech. Chyba mu się humor poprawiał. - Mięczak.
- Nie nazywaj mnie mięczakiem! - zawołał Yūri z oburzeniem. - Ale - stwierdził zaraz z rezygnacją - może być tak, jak mówisz. Nie wiem.
- W takim razie - Wolfram szybko myślał - może powinniśmy zrobić... próbę?
Yūri zamrugał, patrząc na niego. A potem wydawał się zmieszać.
- Nie, to chyba nie jest dobry pomysł.
- Mięczak.
Tym razem Yūri nie zareagował i ponownie wyjrzał przez okno.
- Więc? Co z tymi urodzinami? - podjął Wolfram.
Yūri kiwnął głową.
- Trochę ostatnio... myślałem - odparł, podciągając kolana.
Wolfram poczuł, że jego serce przyspiesza. Nie na długo udało mu się pozostać spokojnym. Ale też miał wrażenie, że przy Yūrim jest stale napiętą struną - czasem mniej, czasem bardziej. Najwyraźniej Yūri miał ochotę podzielić się swoimi... rozważaniami? Wolfram przestał już liczyć, że kiedykolwiek zostanie nimi uszczęśliwiony.
- Myślałeś? To zdrowo - odrzekł ze swadą, nie dając po sobie poznać, jak bardzo jest wzburzony. - A... o czym?
Yūri znów mrugnął i oparł dłonie na kolanach. Najwyraźniej nie czuł się pewnie - on, który zawsze mówił to, co myślał.
- O nas - odpowiedział cicho.
Wolfram miał wrażenie, że teraz - dla odmiany - jego serce stanęło.
- O... nas? - powtórzył, wciąż nie będąc pewnym, czy dobrze usłyszał.
Yūri kiwnął głową, zapatrzony w sąsiedni dom, choć możliwe, że go w ogóle nie widział.
- Dwadzieścia lat... Wiek dojrzałości. Człowiek musi się zastanowić nad różnymi sprawami... dokonuje wyborów - mówił Yūri spokojnie, choć jego palce lekko zacisnęły się na materiale spodni.
- Coś jak u nas przy szesnastych urodzinach - szepnął Wolfram w odpowiedzi, choć tak naprawdę zastanawiał się nad czymś innym.
Yūri znów kiwnął głową. Wciąż patrzył w bok. Czyżby to nad tym zastanawiał się ostatnio? Wolfram nagle poczuł, że brakuje mu powietrza. Nagle zatęsknił za tym, co miał jeszcze godzinę temu: swoistą równowagę przy boku Yūriego, cichą rezygnację i możliwość wspólnych spacerów. Teraz to wszystko wydawało się szczęściem, którego miał zostać pozbawiony. Co Yūri chciał mu powiedzieć??? Cokolwiek to było, nie zapowiadało się dobrze. Yūri nie był w stanie popatrzeć mu w oczy, krążył wokół tematu...
- Yūri...
- Wolfram - przerwał mu Yūri. Grymas przemknął przez jego twarz, jakby ta rozmowa nie sprawiała mu przyjemności. No tak, to miało sens. - Wolfram... - powtórzył łagodniej, a potem rzucił mu przelotne spojrzenie, po czym znów spojrzał gdzie indziej. - Myślę, że... powinienem cię przeprosić.
Wolfram poczuł, że jego serce wylądowało gdzieś w dole brzucha. Nagle nie był w stanie wykrztusić słowa. Patrzył na Yūriego, chłonął każdy jego szczegół, Yūri odgarnął włosy za prawe ucho, jego dłoń drżała... Cień czerwieni znikał, światło słońca nie sięgało już do tego pokoju, który nagle zdawał się być osobnym wymiarem.
- Wiesz, ja jestem dość... powolny - powiedział Yūri cicho. - Czasem zajmuje mi dużo czasu, żeby coś zrozumieć. Wyciągnąć wnioski...
- Nie miałem takiego wrażenia - szepnął Wolfram bezwiednie. Zdał sobie sprawę, że zacisnął pięści tak mocno, że paznokcie wbiły się w ich wnętrze.
Coś na kształt uśmiechu wdzięczności przemknęło przez twarz Yūriego. Wolfram zastanowił się, po co komplementuje coś, co miało przywieść go do zguby. Ale... zawsze mówił to, co myślał. Jak Yūri. Przyciągnął ramiona do piersi. Czuł się bezbronny. Wiedział, że nie będzie się potrafił obronić przed tym, co Yūri ma mu do powiedzenia.
Przed nim był zawsze bezbronny. I nigdy nie kochał go bardziej niż teraz.
- W każdym razie... Potrzebuję czasu, żeby do niektórych rzeczy przywyknąć - mówił dalej Yūri. - Na pewno to zauważyłeś.
- Do niektórych rzeczy przywykłeś, zanim to pojąłeś - zauważył Wolfram, z pewną ulgą witając świadomość, że wciąż jest w stanie mówić i prowadzić rozmowę. - Można wręcz powiedzieć, że haniebnie szybko.
Yūri znów się uśmiechnął, tym razem na dłuższą chwilę.
- Pewnie masz rację - zgodził się. - To ty mi zawsze mówisz, że nie mam w sobie ani trochę godności króla.
Wolfram prawie się zmieszał.
- Cóż, na pewno ma to swoje... dobre strony - powiedział niezręcznie.
Yūri znów obrzucił go przelotnym spojrzeniem, a Wolfram pomyślał, że jest zgubiony na wieki. Yūri już dawno owinął go sobie wokół siebie i niemal pozbawił własnej woli. Dla Yūriego Wolfram zrobiłby absolutnie wszystko - bez względu na dumę i rozsądek. Dumy zresztą zawsze miał więcej niż rozsądku. Nie miało to znaczenia - bo im większe było jego oddanie dla Yūriego, tym mocniej miało boleć złamane serce.
- Ale wiesz... - Yūri machnął ręką w sposób dość nieokreślony. - Przyzwyczaiłem się na przykład do sypiania we wspólnym łóżku... - powiedział, a potem zmarszczył czoło. - Ale ty ostatnio spałeś gdzie indziej...
Wolfram patrzył na niego, na jego twarz niknącą z każda chwilą w wieczornym cieniu, i toczył walkę z samym sobą.
- To było dla mnie zbyt trudne - wyznał w końcu. - Leżeć tam i widzieć, że... - Urwał. Nie, tego nie był w stanie powiedzieć.
- Wolfram... - zaczął Yūri i zamilkł.
Gdyby Wolfram był w stanie trzeźwo myśleć, doszedłby do wniosku, że wyglądają jak dwaj durnie: siedząc po dwóch stronach pokoju i prowadząc tak kulawą rozmowę. Znali się tyle lat, a zachowywali się względem siebie jak obcy, którzy boją się mówić wprost i tym samym urazić rozmówcę. Zatęsknił za czasem, gdy potrafili być wobec siebie bezpośredni.
- Ja... Przepraszam - szepnął Yūri. - Byłem dzieciakiem... Dalej jestem, ale... Jutro kończę dwadzieścia lat i... - zaczął się plątać.
Przycisnął dłoń do twarzy i przez chwilę oddychał głęboko, jakby usiłując pozbierać myśli. Wolfram pociągnął kolana do piersi i nie odrywał od niego wzroku. Miał wrażenie, że zaraz zacznie szczękać zębami.
Siedzieli tak chwilę, która wydawała się wiecznością. Wolfram walczył z pokusą ucieknięcia, biegnięcia w noc, bez zatrzymania, bez jednej myśli... Był jednak żołnierzem. Musiał być twardy - nawet jeśli teraz czuł się jak dziecko, które nie może znaleźć żadnego punktu oparcia.
Wreszcie Yūri odjął dłoń od twarzy i popatrzył mu prosto w oczy. W pokoju było już prawie ciemno, jednak Wolfram wciąż mógł wychwycić szczegóły. Yūri przesunął się na brzeg łóżka i opuścił nogi na podłogę. Wolfram mimowolnie wyprostował się.
- W tym świecie rodzice wychowują dzieci inaczej niż w waszym - Yūri powiedział spokojnie. W jego głosie nie było już niepewności. - Mężczyźni znajdują sobie kobiety, a kobiety mężczyzn. Takie jest założenie. Matki mają nadzieję, że ich synowie się ożenią. Chociaż... - Zmarszczył czoło, a jego wzrok stracił ostrość. - Moja mama... - Potrząsnął głową, a Wolfram zastanowił się, czy chciał powiedzieć coś w rodzaju: "Moja mama wychowywała mnie jak dziewczynkę". - No, nieważne. W każdym razie... Przez te wszystkie lata myślałem o tym, że też kiedyś sobie znajdę dziewczynę, narzeczoną, żonę... To było naturalne. No a biologia robi swoje... Kiedy się poznaliśmy... tak właśnie myślałem.
Wolfram kiwnął głową, przełykając. Yūri zawsze protestował, gdy była mowa o ich zaręczynach, i wspominał, że dwóch mężczyzn nie może... Wolfram pamiętał każdy jeden raz, bo wszystkie wywoływały ukłucie w sercu. On sam tego nie rozumiał - jak zauważył Yūri, w Shin Makoku nie zawracano sobie głowy kwestią płci...
- Ale wiesz co, Wolfram - mówił Yūri dalej, jego głos coraz pewniejszy. - Myślę, że w końcu zrozumiałem, że tak naprawdę nie chodzi o mężczyzn i kobiety. I za to cię przepraszam. Że zajęło mi to tak długo.
Wolfram mrugnął.
- Yūri... Co ty... próbujesz powiedzieć? - szepnął, czując, jakby świat obrócił się o do góry nogami.
- Sam widzisz... Marzyłem o dziewczynie, najlepiej jakiejś super piękności - Yūri próbował się uśmiechnąć - ale... koniec końców nigdy żadnej nie miałem. Nie starałem się jakoś szczególnie, prawda? A teraz czuję, że tak naprawdę... nie potrzebuję dziewczyny. To znaczy... - zastrzegł. - W Japonii faceci późno się za to biorą. Powiem ci w sekrecie, że Shōri też żadnej jeszcze nie miał. Więc jeśli się nie ma przed dwudziestym rokiem życia, nie znaczy to, że jest się... no wiesz.
- Że jest się co?
- Oj, nieważne. - Yūri machnął ręką. - Zresztą to nie ma nic do rzeczy - stwierdził, a Wolfram przez chwilę zastanawiał się, czy jeszcze wie, o czym jest ta rozmowa. Miał wrażenie, że zaraz rozpadnie się z emocji, które w nim szalały. - Myślałem o tym dużo... Myślałem o tym, co dla mnie znaczysz, Wolfram. Postanowiłem być szczery z samym sobą. Zastanawiałem się, jak czuję się wtedy, kiedy cię nie ma - jego głos opadł do szeptu.
Wolfram skupił się, by słyszeć wyraźnie. Szum krwi w uszach zdawał się zagłuszać dźwięki, ale przecież musiał to usłyszeć. Zanim się zorientował, podniósł się i przeszedł te kilka kroków, by usiąść na podłodze tuż przed Yūrim. Nie odrywał od niego wzroku.
- Jak się czujesz, kiedy mnie nie ma? - spytał tak cicho, że nikt poza Yūrim by go nie słyszał.
Teraz Yūri patrzył już tylko na niego.
- Inaczej. Radzę sobie bez Konrada i Güntera, bez Gwendala. Nawet bez Grety. Wiem, że są w Shin Makoku, że niedługo znów ich zobaczę. Tak jest w porządku. Jednak... bez ciebie... jest inaczej. Dziwnie. Pusto. Czuję się... jakby czegoś brakowało.
- Więc... jak czujesz się, kiedy jestem obok?
- Dobrze - odpowiedział Yūri bez namysłu i uśmiechnął się.
Wolfram zawahał się. Jakkolwiek słodkie - odurzające - słowa Yūriego nie były, nie znaczyło to...
- Yūri, jeśli teraz robisz sobie ze mnie żarty...
- Nie robię sobie żartów - przerwał mu Yūri. - Wolfram.
Wolfram odpędził zawrót głowy.
- W takim razie... czy możesz powiedzieć... Yūri... - Nagle ścisnęło go w gardle. - Yūri. Wiesz, że zawsze...
- Wiem, co do mnie czułeś... Co do mnie... czujesz - Yūri spuścił wzrok. - Przepraszam, że zajęło mi tyle czasu, żeby... odpowiedzieć na twoje uczucia.
Wolfram miał wrażenie, że przed jego oczami rozbłysła gwiazda. Jednak nie mógł... wciąż nie mógł...
- Yūri... jesteś pewien, że nie chodzi... Nie, to głupie - stwierdził. - Na Sōshu! Chyba musimy nauczyć się ze sobą rozmawiać... - Nagle miał absurdalną ochotę zachichotać. - Yūri. Wiele razy mówiłeś, że my wszyscy jesteśmy ci bliscy. Że...
- Kocham was wszystkich - przerwał mu Yūri. - Ale mam nadzieję, że mi uwierzysz, kiedy... Że kiedy powiem "kocham cię", będzie to miało inne znaczenie niż wtedy.
- Powiedziałeś to - szepnął Wolfram.
Yūri westchnął, ale była w tym westchnieniu jakaś ulga. I zadowolenie. I radość.
- Powiedziałem.
Wolfram kiwnął głową i przełknął. Zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie ogarnąć swoich uczuć. Myśli. Doznań. Chciał się śmiać i płakać jednocześnie. I wciąż nie wiedział, na czym stoi.
- Yūri... Jeśli mówisz, że... że dojrzałeś, to... - Co tak naprawdę próbował powiedzieć? - Nie wierzyłem, że kiedyś to od ciebie usłyszę... A teraz... - Poczuł łzy napływające do oczu, o zgrozo. - Yūri... Powiedziałeś, że...
Nie, nie był w stanie tego wykrztusić. Zagryzł wargi. Może nie musiał o to teraz pytać... ale nie mógł znieść niepewności. Pewnie był niewdzięczny, powinien się zadowolić samym faktem, że Yūri przyznał... powiedział mu... Powiedział mu, że go kocha. Ale chciał więcej. Teraz już chciał naprawdę więcej.
Podniósł się na kolana i drżącą dłonią dotknął policzka Yūriego. Yūri drgnął pod jego dotykiem, ale nie spuścił wzroku. Wolfram wsunął palce w jego włosy i oparł czoło o jego czoło.
- Yūri... - szepnął. - To nie wszystko. Wiesz... Nie, nie wiesz. Chcę... Pragnę... Chcę cię więcej. Chcę cię całego. Chcę cię objąć, chcę być przy tobie... i w tobie... Wszędzie...
- Myślę, że... dam radę - odszepnął Yūri w odpowiedzi.
Wolfram mrugnął i odsunął twarz, próbując skupić na nim spojrzenie... ale nie zdążył, bo w następnej chwili drżące wargi Yūriego były na jego... w ich pierwszym prawdziwym pocałunku...
- W ten sposób? - spytał Yūri.
Wolfram nie zauważył, w którym momencie Yūri położył dłonie na jego ramionach. Mrugał, zaskoczony, oszołomiony, wciąż nie wiedział, co się stało... Zakręciło mu się w głowie. Yūri objął go i przyciągnął do siebie. Wolfram zagryzł wargi, bo nagle był zupełnie pewien, że nie zdoła powstrzymać szlochu. Objął Yūriego z całych sił i przycisnął twarz do jego ramienia.
Yūri pogłaskał go po włosach, jego palce drżały. Mimo pozornego opanowania wydawał się równie wstrząśnięty jak sam Wolfram. Może nie wiedział, co się teraz zdarzy - ale miał odwagę to przyjąć.
- Przepraszam - szepnął. - Kazałem ci tyle czekać...
Wolfram potrząsnął głową. Nie zamieniłby tej chwili na żadną inną. Długie lata wypełnione tęsknotą wydawały się snem, z którego właśnie się budził - i rzeczywistość okazywała się nieporównywalnie piękniejsza.
- Wolfram... Może nie powinienem tego mówić, ale... wiesz, ja nie mam absolutnie żadnego doświadczenia - wyznał Yūri, jakby mówił coś nowego.
Wolfram uśmiechnął się, przełykając łzy.
- Ja też nie. - W tej sytuacji mógł być szczery. - Ale jakoś sobie poradzimy. Tak może nawet... będzie lepiej. - Yūri kiwnął głową. Wolfram mógł wyczuć jego uśmiech. - A jeśli nie... zawsze możemy zajrzeć do "Poradnika erotyki", który kiedyś pod pseudonimem opublikowała Anissina...
Yūri parsknął śmiechem, a potem pociągnął go na łóżko i w następny pocałunek.
* * *
Leżeli w swoich ramionach na łóżku, które okazało się być wcale wygodne i wcale nie takie wąskie. Budzik dwoma piknięciami obwieścił północ.
- Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin - powiedział Wolfram, opierając się o policzek Yūriego. - Chociaż... wydaje mi się, że to ja dostałem prezent - szepnął z uśmiechem.
Yūri objął go mocniej.
- Mam nadzieję, że ci się podobał - szepnął w odpowiedzi.
- Nawet sobie nie wyobrażasz... Ale będę się musiał odwdzięczyć.
Yūri uśmiechnął się.
- Masz cały dzień - powiedział nieśmiało.
Wolfram przekręcił głowę i popatrzył mu w oczy. Kiwnął głową.
- A potem... całe życie - odparł.
- Brzmi dobrze - w głosie Yūriego zaczynał pobrzmiewać sen. - I myślę... że niektórzy mają... gorzej...
- Yūri...?
- Mhm...?
- Postaram się... obiecuję, że... sprawię, byś nigdy nie żałował, że nie jestem dziewczyną - powiedział Wolfram w przypływie szczerości.
- Nie żałuję - szepnął Yūri. - Nie potrzebuję żadnej.
- Yūri...
- Dobranoc, Wolfram. I... dziękuję.
Wolfram przełknął. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale...
- Dobranoc, Yūri.
Na dziś - a może na tak długo, jak będzie to możliwe - postanowił uwierzyć, że będą mogli tak zostać na zawsze.
[3-9.6.2012]