promyczek




Od autorki: Kolejne spotkanie zaowocowało kolejnymi wizjami. A zatem: slash numer 5 i niejako ciąg dalszy "Edukacji". Z podziękowaniem dla Arienka za inspirację tytularną.





Słońce chyliło się ku linii drzew, lada moment gotowe musnąć ich czubki. Miękkie światło spowijało krajobraz, jak możliwe jest to jedynie wieczorem wczesnego lata. Świat nigdy nie wydawał się równie piękny - w odurzającym zapachu kwiatów, pod złocistym niebem i w atmosferze najnormalniejszego spokoju. Takiego spokoju Gin Ichimaru miał okazję doświadczać niezwykle rzadko - a po prawdzie i teraz daleki był od niego wewnętrznie. Podszedł do okna i w szybie mignęło odbicie jego twarzy. Odwieczny, nakazany przez Generała Yamamoto - wydawało się wieki temu - uśmiech nic nie zdradzał z emocji, które przecież kłębiły się pod jego przykryciem. Nie był nawet pewny, czy potrafi jeszcze okazywać emocje po tak wielu dekadach absolutnego i doskonałego ich skrywania.

Odwrócił się od okna i stanął przy biurku. Podniósł jakiś papier i odłożył, nawet nie spojrzawszy. Zdjął z regału książkę, której zawartość znał na pamięć, i kartkował bezmyślnie. Wyszedł na krużganek i zaciągnął się głęboko ciepłym powietrzem, zwracając wzrok ku wschodzącemu księżycowi.

Wiedział, że przyjdzie.

Niepokoił się, że nie.

Nie był w stanie powiedzieć, którego z powyższych jest świadom mocniej.

Nie potrafił przyznać, czego się w związku z tym spodziewa.

Nawet gdyby Aizen mu nie powiedział, nawet gdyby Izuru sam nie wspomniał mimochodem, i tak wiedziałby, że egzaminy końcowe ostatniego rocznika Akademii Shinigami odbywają się właśnie dzisiaj. Odbyły się dzisiaj. Gin wiedział o wszystkim, co działo się w Seireitei. Nie mógł nie wiedzieć. Większość spraw związana była z przyszłością Soul Society - ważącą się już teraz, w tej chwili. Kilka innych tyczyło się i interesowało tylko Gina Ichimaru. Odganiał od siebie myśl, że wszystko, co tyczy się jego, związane jest także z przeznaczeniem świata dusz. Chciał łudzić się wiarą, że ma normalne życie. Od czasu do czasu. Przez jedną chwilę.

Na myśl o Izuru jego serce zabiło mocno i gwałtownie, a doznanie było tak silne, że sprawiało ból. Zacisnął palce na materiale shihakushō, kiedy jego pamięć pomknęła wstecz. Nie minęło wiele czasu od ich pierwszego spotkania, by Gin zachwycił się chłopcem i tym wszystkim, co Izuru uosabiał. Zachwycił się jego inteligencją i uprzejmością, jego ciepłem i wdziękiem, jego oddaniem i niewinnością. Jakimkolwiek widzieli go inni, Gin wiedział, że tylko on jeden widzi prawdziwego Izuru Kirę. I choć nie chciał... nie mógł... a przede wszystkim nie zasługiwał na to, by mieć przy sobie kogoś bliskiego - już teraz nie potrafił sobie wyobrazić egzystencji bez Izuru Kiry u swego boku - na jakichkolwiek zasadach Izuru zgodziłby się przy nim być. Przerażało go to, ale przede wszystkim napełniało jakimś spokojem. Przydawało jego uśmiechowi ciepła.

Nie omylił się ani trochę, kiedy lata temu przepowiedział odejście Izuru. Nie mógł - i nigdy nie będzie mógł - ofiarować mu jakiegokolwiek dowodu przywiązania, w związku z czym żadnego nie oczekiwał w zamian. Przywiązanie oznaczało utratę niezależności, a Gin nie zamierzał dopuścić do sytuacji, w której lojalność wobec niego mogła doprowadzić chłopca do nieszczęścia. Nie miał złudzeń - był pionkiem w grze i zostanie poświęcony na drodze do zwycięstwa. Nie miał prawa pociągać za sobą niewinnej duszy. Wystarczał mu codzienny widok fałszywej twarzy Aizena oraz rozgwieżdżonego spojrzenia, jakie posyłała mu Hinamori.

Nie, nie chciał dziś myśleć o Aizenie. Kapitan udał się na nauczycielską uroczystość w Akademii, gdzie przecież wykładał. Był wystarczająco daleko, by Gin na moment pozwolił sobie oddychać wonnym powietrzem i odrobinę się odprężyć, wracając myślą do Izuru.

Choć ich przygoda, jakże niewinna, musiała mieć swój koniec, Izuru wrócił - i to zaskoczyło Gina. Izuru - ostrożnie, ale i odważnie - postanowił kontynuować spotkania edukacyjne z wicekapitanem Oddziału Piątego i z różną częstotliwością trwały one przez wszystkie lata jego nauki w Akademii, tym razem tylko i wyłącznie związane z tematem. Obcowanie z chłopcem było dla Gina doświadczeniem, którego nie wyrzekłby się za nic. Świadomość, że jest dla niego kimś, do kogo można i chce się wrócić, napełniała go szczęściem tak pełnym, że chwilami zapierało dech w piersiach. Izuru czuł się przy nim dobrze, a Gin... próbował zapomnieć o wszystkim tym, czego nigdy nie mógł chłopcu powiedzieć - o swojej "misji" - i wierzył, że zasługuje na to szczęście.

Słońce opadło za wierzchołki drzew - i oto Izuru pojawił się w jego drzwiach. Dyskretna zmiana w polu reiatsu - choć tak naprawdę dopiero teraz Gin poczuł, że wszystko jest tak, jak powinno. Zupełnie jakby do tej pory czegoś w jego otoczeniu brakowało i dopiero teraz świat stał się kompletny - w jednej sekundzie, gdy Izuru transportował się z dormitoriów Akademii tutaj, do kwater dowództwa Oddziału Piątego. Doskonałe opanowanie shunpo wraz z niezwykle obiecującymi wynikami na polu kidō, błyskotliwy umysł z pełnym wykształceniem teoretycznym i wciąż lepsze i lepsze zdolności fizyczne - Gin miał przed sobą shinigami, który kiedyś zajmie miejsce pośród elity Gotei 13. Yamamoto-Genryūsai mógł znać przyszłość. Gin Ichimaru miał ją kształtować - i już teraz widział jasno ścieżkę, po której Izuru Kira mógł w przyszłości kroczyć. Jeśli tylko chciał.

Zaprosił chłopca do środka i Izuru wszedł, a potem usiadł we wskazanym miejscu przy stoliku. Gin przygotował herbatę, walcząc z pokusą wystawienia czegoś mocniejszego. Wiedział jednak, że Izuru odmówi... a po prawdzie do świętowania nie potrzeba sake.

- Tak oto herbatą celebrujemy nowego shinigami w Seireitei - powiedział, podnosząc kubek do ust.

- Wyniki egzaminów będą za kilka dni - odpowiedział cicho Izuru z uważnym spojrzeniem i błyskiem w oku,

- Och, chyba nie sugerujesz, Izuru, że lata moich nadzwyczajnych korepetycji nie przyniosły rezultatu? - spytał Gin pozornie urażonym tonem, przekrzywiając głowę i patrząc niemal wyzywająco.

Izuru drgnął, wyraźnie zamierzał się zerwać i najpewniej dziękować w pokłonach, ale gest zawsze czujnego Gina przytrzymał go w miejscu.

- Mam nadzieję, że zechcesz kontynuować spotkania. Przyzwyczaiłem się do twoich wizyt - powiedział, zanim chłopiec otworzył usta, i zabrzmiało to prawie obojętnie.

- Wicekapitanie Ichimaru...

- Wtorkowe wieczory mam wolne, Kapitan Aizen zawsze wtedy wykłada w Akademii - ciągnął Gin, nie zwracając uwagi na chłopca, chcąc jak najszybciej powiedzieć wszystko to, co mogłoby go zatrzymać. - Możesz przychodzić na herbatę, skoro brakuje ci oficjalnego powodu, jakim była edukacja. Z drugiej strony, mędrcy mówią, że nauka trwa przez całe życie.

- Wicekapitanie Ichimaru...

- Może persymonkę?

Izuru odstawił kubek i popatrzył na niego poważniej niż zwykle. Persymonki nie tknąłby nawet kijem, Gin dobrze wiedział.

- Kapitan Aizen zaproponował mi miejsce w Oddziale Piątym - oznajmił. - Renjiemu i Hinamori również,

- Och tak. Oczywiście.

Izuru nie powiedział nic więcej. Gin nie wiedział, czy powinien się cieszyć czy wręcz przeciwnie. Gdyby Izuru dołączył do jego oddziału, byłby blisko, byłby obok, tuż tuż. Wszystkie egoistyczne pragnienia Gina Ichimaru zostałyby spełnione. Coś w jego duszy krzyczało na samą tę myśl - Oddział Piąty oznaczał Aizena Sōsuke, jedyne zło tego świata. Od niego jak najdalej chciał Gin trzymać Izuru, przed nim przyrzekł sobie Izuru chronić za wszelką cenę. Ale - uświadomił sobie z nagłym niepokojem - nie był pewien, czy będzie mu wolno zapłacić ową każdą cenę. Jego życie nie należało do niego, przemknęła mu przez myśl najbardziej rozpaczliwa z prawd. Czy w takim razie nie powinien próbować odwieść chłopca od tego pomysłu? U Ukitake byłoby mu dobrze. Albo w Dziesiątym. Poczuł, jakby przebito go zanpakutō, i nie miał więcej odwagi, by roztrząsać tę kwestię.

Cisza wypełniona graniem cykad otuliła ich obu. Gin dolał sobie herbaty i popijając powoli, zapatrzył się na Izuru - po raz setny i tysięczny. I nagle, jakoś zupełnie niespodzianie, uświadomił sobie, że już niezupełnie chłopca ma przed sobą. Izuru Kira nie był jeszcze mężczyzną, ale było w nim coś, co na jedną chwilę pozwalało wyobrazić go sobie w tej kolejnej życiowej roli. Może to jego wyprostowane barki, może to jakieś wyostrzenie rysów twarzy. A może spojrzenie ciemnobłękitnych oczu, w których tym razem płonął blask przyszłości. Izuru Kira był o krok od realizacji swoich marzeń: był o krok od zostania shinigami i zajęcia miejsca w Gotei 13. Lata ciężkiej pracy, potwierdzone - Gin wiedział - najwyższymi wynikami, zbierały swoje żniwo. Przynajmniej w pojęciu Gina minęły jak chwila.

Uniósł kubek w geście toastu. Tyle się Izuru należało, bez względu na mniej i bardziej samolubne życzenia Gina Ichimaru.

- Za oficera Gotei 13.

Wargi Izuru drgnęły w najlżejszym odcieniu uśmiechu. Chłopiec - Gin nie mógł przestać myśleć o nim jako o chłopcu - spuścił nieśmiało spojrzenie, jakby bał się, że patrząc na Gina, nie zdoła opanować swojej radości. Choć Gin doprawdy nie wiedział, dlaczego powinien ją ukrywać. Przez jedną chwilę walczył z obezwładniającym pragnieniem... Chciał, by chłopiec okazał swoją radość, swoje szczęście i zadowolenie jak najbardziej otwarcie. Przy nim. Tak naprawdę zawsze chciał doprowadzić go jedynie do radości, szczęścia i zadowolenia - pragnął tego zachłannie, niemal na zaś, jakby przeczuwając, że kiedyś może przysporzyć mu cierpienia.

Izuru rozluźnił się nieco, podnosząc głowę, a kubek do ust. Odchylił się na oparcie kanapy i siedział tak, wbijając wzrok być może we własną świetlaną przyszłość. Gin patrzył na niego, aż wydawało mu się, że zna każdy fragment jego wyglądu. Znał. Szczupła twarz o jasnej cerze, obramowana równie jasnymi włosami - i tylko oczy żyły swoim błękitem, czasami rozmarzone, czasami zdecydowane i pewne celu.

A potem Gin odwrócił wzrok, bo nie był stanie dłużej patrzeć. Wstał z fotela i usiadł obok Izuru, z wdzięcznością odnotowując, że chłopiec pozostaje tak odprężony, jak był. Jeśli ktokolwiek wywoływał napięcie w Izuru Kirze, nie był to Gin Ichimaru. Odpędził myśl, że dla dobra Izuru byłoby lepiej, gdyby to właśnie i przede wszystkim jemu nie ufał. Nie w tej chwili.

Kiedy siedział tak blisko, czuł zapach włosów Izuru i widział tętno pulsujące na jego szyi. Smukłe dłonie obejmowały kubek, na odsłoniętych przez letni strój ucznia przedramionach rysowały się mięśnie. Gin poniewczasie stwierdził, że zmiana lokalizacji nie polepszyła sprawy - ale tak naprawdę jego uczucia i pragnienia w stosunku do Izuru nie korelowały z dystansem bądź jego brakiem.

Ale prawdą było też, że obecność Izuru odurzała. Gin Ichimaru czuł, że jego godne kapitana Gotei 13 opanowanie lada moment zostanie jedynie pojęciem. I, co gorsza, nie martwiło go to tak, jak powinno. "Sam przyszedł", szeptał jakiś głos w jego umyśle i Gin był bardziej niż chętny go posłuchać. "Nie jest już uczniem", mówił inny głos, a przez głowę Gina przemknęła myśl, że to akurat nigdy nie miało znaczenia. "Choć raz w życiu zrób to, czego sam chcesz", podsunął trzeci głos i Gin zacisnął dłonie na materiale hakamy, w przeciwnym razie chłopiec już znalazłby się w jego ramionach.

A potem postanowił wstać i... Nie wiedział co. Przy całej swej błyskotliwości nie był w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie, co w tej chwili byłoby w stanie uspokoić jego zmysły, jeśli zanurzenie się w rozkoszy Izuru było ewentualnością, która nie wchodziła w grę.

Nie zdążył. Powstrzymał go smak herbaty. Wargi Izuru były na jego własnych, delikatnie, acz stanowczo przykazując mu pozostać w miejscu. Więc pozostał, z mięśniami napiętymi, gotowy do ucieczki, ale pochwycony przez te usta, którym nie mógł się sprzeciwić, nawet gdyby chciał. Pochylił głowę, by złagodzić łuk, w jaki wyginał szyję Izuru. Jego ramiona, nad którymi nie miał już władzy, objęły szczupłe barki chłopca. Izuru przysunął się bliżej i całował z zachłannością, jakiej nikt się po nim nie mógł spodziewać. Gin wiedział... pamiętał te pocałunki sprzed lat... i przez moment miał wrażenie albo coś znów szeptało w jego głowie, że musiał być skończonym idiotą, skoro wyrzekł się ich słodyczy.

Oderwał się od Izuru z bólem w sercu. Popatrzył na chłopca, na jego rozchylone wargi, na jego przymknięte oczy, na jego drżące ramiona i szybkie uniesienia piersi. Skończył Akademię. Sam przyszedł. To wszystko nie miało znaczenia, a najmniej prawdziwe pragnienia Gina Ichimaru. Nie mógł przywiązywać chłopca do siebie, a relacja, jaka niewątpliwie narodziłaby się, gdyby kontynuowali - głębsza niż niewinne pocałunki i pieszczoty - doprowadziłaby właśnie do tego. Zapobiec, póki jeszcze czas - choćby i teraz.

Z uczuciem, że wyrywa sobie serce, powiedział:

- Izuru, spójrz na mnie.

Chłopiec uniósł powieki i posłusznie usiłował skupić zamglone spojrzenie. Gina po raz kolejny tego wieczoru uderzyła świadomość, że ma przed sobą oficera elity Gotei 13 in spe, któremu w samokontroli mało kto będzie potrafił dorównać, kiedy po kilku zaledwie sekundach Izuru patrzył na niego zupełnie przytomnie.

- Izuru - zaczął Gin po raz kolejny i urwał. Słowa nie mogły mu przejść przez gardło, jakby zaciskała je jakaś wściekłość, krzycząca i przeklinająca w jego umyśle, roztaczająca przed nim ponure wizje przyszłości. Gin był stanowczy, był zdecydowany nie słuchać własnych pokus i argumentów. - Ja... Nie... Nie mogę... - Oto Gin Ichimaru, wicekapitan Gotei 13 u szczytu swojej elokwencji, mignęło ironicznie w jego głowie i zgasło. Czuł się jak pokonany - ale nie po długiej i pięknej walce, raczej jak skopany i wdeptany w błoto.

Ciemnoniebieskie oczy Izuru patrzyły spokojnie i uważnie. W jego twarzy nie było smutku, nie było złości, nie było urazy, nie było zawodu - a przecież powinny być wszystkie, jeśli rzeczywiście pragnął od Gina czegoś więcej. Chłopiec wyciągnął ręce i ujął w nie jego twarz. Gin drgnął - ale nie był to gest owładniętego pożądaniem młodzieńca, którego wszystkie zmysły przesłania nieugaszone pragnienie zanurzenia się w kochanku. Był to gest pełen czułości, która zresztą odbiła się w spojrzeniu Izuru. Gin poczuł ukłucie w sercu. Nie zasługiwał, by ktoś tak na niego patrzył.

- Chcę być przy tobie - powiedział Izuru cicho. - Chcę być przy tobie - powtórzył, spuszczając oczy. - Na każdy sposób... - Przesunął dłonie za plecy Gina i przycisnął się do jego piersi. - Nawet jeśli... nawet jeśli mnie nie... - wyszeptał, opierając twarz na jego ramieniu i zaciskając palce na czerni shihakushō.

Gin siedział bez ruchu. Uścisk Izuru, tak kruchy i tak mocny zarazem, pokazał mu, gdzie przebiega granica jego własnej woli. Izuru Kira miał swoje pragnienia i zamierzał je osiągnąć z równą stanowczością. Miał do nich równe prawo jak Gin.

Jego słowa natomiast... wyrażały tak wielką ofiarę, że Gin w jej obliczu wiedział, że nigdy nie będzie w stanie odepchnąć chłopca.

Objął Izuru, wciągając głęboko powietrze. Miał go przy sobie i tylko to się dziś liczyło. Nie potrzebował dużo czasu, by młodość Izuru dała o sobie znać i zapragnęła więcej niż bezpieczny uścisk ramion. Gin był bardziej niż chętny odpowiedzieć na te pragnienia.

Głosy w jego głowie milczały w zgodnym unisono.



[3-4.1.2010]



back