Od autorki: Nigdy wcześniej żaden tekst nie sprawił mi tyle trudności. Zaczęłam go w listopadzie 2011 i potem pisałam w trzech odsłonach, cały czas miając poczucie, że nie potrafię przedstawić tej historii w taki sposób, na jaki zasługiwała. Jeszcze gorsza była jednak świadomość, że zaczęłam i nie skończyłam, dlatego zmobilizowałam się, by napisać całość, nawet jeśli z wyniku nie jestem zadowolona. Hiruzen Sarutobi nagle poczuł się bardzo staro. Po raz pierwszy w życiu zdawał sobie sprawę, że naprawdę ma tyle lat, ile miał, a każdy jeden rok przygniatał go brzemieniem do ziemi. Przez jedną chwilę ciężko mu było z typową dla siebie nadzieją patrzeć w przyszłość, bo wszystko wydawało się tak zupełnie pozbawione sensu. Zło wyrwało się na świat i przyniosło ze sobą zniszczenie jednym machnięciem ogona. Mimo optymizmu, który znaczył jego myśli i czyny, Hiruzen był realistą. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zło istnieje. Ciemność, mrok, nienawiść - spotykał się z nimi na każdym kroku. Przeżył trzy wojny i własnymi oczami oglądał cierpienie, jakie ludzie sprowadzali na siebie samych - sam jeden widział tyle, że wystarczyłoby na cały naród... "Wystarczyłoby" - jedynie założywszy, że cierpienie było czymś koniecznym, a z tym się nie zgadzał. Uważał, że człowiek rodzi się po to, by być szczęśliwym, i nawet jeśli zła nie uda się z życia zupełnie usunąć, to można dążyć do jego pokonania. Hiruzen wierzył, że dobro zawsze zwycięża zło, i tę wiarę starał się zaszczepić we wszystkich dokoła. Teraz jednak i tutaj, na gruzach Konohy, zdawało mu się, że zło zatriumfowało. Dla przeciętnego mieszkańca wioski wszystko rozegrało się w mgnieniu oka. Dziewięcioogoniasty Demon pojawił się nie wiadomo skąd i nie wiadomo dlaczego. Kataklizm spadł na Konohę jak grom z jasnego nieba. W niespełna godzinę połowa shinobi poległa, usiłując daremnie odeprzeć atak... usiłując bronić swoich dzieci i towarzyszy. A potem było wielkie światło, kiedy Czwarty Hokage teleportował się wraz z Demonem, byle dalej od miasta, by zniweczyć zagrożenie. Hiruzen mrugnął i powoli wstał. Wziął głęboki oddech, usiłując nie zakrztusić się pyłem, który wciąż wisiał w powietrzu, i przyjrzał się otoczeniu. To tutaj rozegrała się ostateczna walka. Mógł ją jedynie oglądać zza bariery, bez możliwości uczynienia czegokolwiek - jakże okropnie, jakże okrutnie. Samo patrzenie było znacznie gorsze i zastanowił się przelotnie, czy powinien sobą pogardzać za to poczucie ulgi, że nie widział wszystkich szczegółów, rozmytych przez pole bariery, odległość, drobiny ziemi wzbijane w powietrze oraz potężne wyładowania czakry... Teraz jednak walka była skończona; bariera zniknęła, a kurz osiadł, ukazując pole bitwy. Zmrużył oczy, kiedy jego wzrok pochwycił dwie sylwetki. Minato i Kushina. Objęci, jak mąż i żona. Uśmiechnięci. Bez wątpienia martwi. Ból ścisnął jego serce, tak silny, że zgarbił się i skurczył w sobie, zamykając oczy. Nie był w stanie w to uwierzyć. Jeszcze rano, jeszcze kilka godzin temu... Żyli życiem tak normalnym, jak tylko to możliwe w przypadku Hokage i Jinchūriki. Byli zdrowi, śmiali się, wreszcie byli naprawdę szczęśliwi. Stali na progu nowego życia, pełnego radości i jeszcze lepszego niż dotąd. To, co się stało, było tak bardzo niesprawiedliwe... i przez chwilę chciał po prostu uciec od tego widoku, nie godząc się na takie okrucieństwo. A potem otworzył oczy, wiedząc, że musi zapamiętać każdy szczegół tej sceny, jakkolwiek przerażająca była. Jej piękno przekraczało wszelkie pojęcie. Umarli z uśmiechem na ustach. Pokrwawieni, pobici, odarci z wszelkiej ludzkiej godności - umarli, uśmiechając się... do swojego dziecka. Hiruzen drgnął, mimowolnie robiąc krok do przodu. Wciąż jeszcze do końca nie wiedział, co się stało. Coś odpychało go od tej wiedzy, a i on sam nieustannie walczył z pragnieniem, by odwrócić się i uciec... Zacisnął pięści, nakazując sobie spokój. Wziął jeszcze jeden głęboki oddech. Nie mógł uciec. Świadomość spadła na niego zupełnie nagle. Znów był Hokage, choćby tylko na moment, ale jednak był, teraz, właśnie teraz. Znów był przywódcą Konohy, na jego barkach spoczywało w tej chwili więcej odpowiedzialności niż na kimkolwiek innym. Podszedł bliżej, choć nogi miał jak z ołowiu. Jego oczy wychwytywały kolejne detale, aż wreszcie stanął nad całą trójką. Odwrócił wzrok od uśmiechniętych twarzy Minato i Kushiny i spojrzał na noworodka, ku któremu matka wyciągała ręce, nie zdoławszy go objąć. Chłopiec. Pieczęć Elementarna na brzuchu. (Hiruzen gwałtownie nabrał powietrza.) Kosmyk jasnych włosów na czubku głowy, powieki zaciśnięte, spał. Na polu zakończonej bitwy... niczym jej rezultat? Coś poruszyło się we wnętrzu Hiruzena, jakaś pierwsza iskra rozświetlająca i ogrzewająca zamarłe na chwilę serce. Popatrzył na pomarszczoną twarzyczkę, na próżno usiłując doszukać się podobieństwa do któregokolwiek z rodziców. Był jednak całkowicie pewien, że chłopiec ma okrągłe oczy swojej matki. Znów odetchnął głęboko i tym razem nie było to westchnienie. Jego umysł zaczynał działać. Wyprostował ramiona i zacisnął usta, rozglądając się. Już po wszystkim. Demon pojawił się i zniknął, zapieczętowany na nowo. Ci, którzy umarli, zostaną pochowani. W pierwszej kolejności trzeba się zająć tymi, którzy przeżyli, bo życie należy właśnie do nich. Konoha doznała bolesnego ciosu, ale dopóki będzie choć jedna dusza, która nazwie ją swoim domem, wszystko można zacząć od początku. Domy się odbuduje, w miejsce złamanych drzew zasadzi nowe. Na czyste nocne niebo nadciągnęły chmury, zakrywając księżyc. Deszcz nie kazał na siebie długo czekać. Ktoś mógłby powiedzieć, że opłakiwał ofiary, ale Hiruzen nie zawracał już sobie głowy poezją. Pierwsze krople spadły na jasną skórę noworodka, który poruszył rączkami i zaczął rozpaczliwie płakać, zaciskając oczy jeszcze mocniej. Hiruzen schylił się i szybko wziął chłopca na ręce, usiłując osłonić go przed strumieniami wody, które zaczęły lać się z nieba. Jak na tę porę roku było ciepło, ale mimo wszystko trwała już jesień. Trzeba zabrać dziecko w przyjazne miejsce. Odwrócił się jeszcze, by popatrzeć na Minato i Kushinę. Deszcz zmywał krew i łzy z ich twarzy, uśmiechy pozostawiając nietkniętymi. Zamrugał, bezskutecznie usiłując pozbyć się wody z oczu - a potem odszedł, osłaniając płomień w swoim sercu i podsycając go, by nigdy nie zgasł. Ułożony naprędce plan zakładał, że chłopcem zajmie się Biwako - komu innemu Hiruzen mógłby powierzyć dziecko Hokage, które zupełnie nagle stało się Junchūriki i więziło w sobie Dziewięcioogoniastego Demona, jeśli nie własnej żonie? - w domu jednak dosięgnął go kolejny cios. ANBU już na niego czekali - z lakonicznym meldunkiem, że ciało Biwako znaleziono w miejscu, w którym rodziła Kushina. Martwa była także Taji, położna, oraz cały oddział ANBU oddelegowany do ochrony okolicy. Najprościej było uznać, że padli pierwszymi ofiarami Dziewięcioogoniastego, jednak coś się Hiruzenowi w tym wszystkim nie podobało. Z braku konkretnych dowodów spekulacje musiał odłożyć przynajmniej do czasu wyników sekcji, zwłaszcza że miał na głowie bardziej palące sprawy. Gnębiło go wrażenie, że nie jest w stanie ogarnąć sytuacji, ale musiał wziąć się w garść i działać. Nowe życie miało swoje prawa i nic nie obchodziły go okoliczności, w których pojawiło się na świecie. Hiruzen usiłował czerpać otuchę z widoku dziecka - jak w pierwszej chwili - jednak przygnębienie spadało na niego raz po raz. Nie potrafił sobie wyobrazić, co spotka tego chłopca w przyszłości, ale domyślał się bardzo mgliście, że nie będzie mu lekko. Na kilka dni udało mu się nająć opiekunkę, która karmiła i przewijała chłopca. Noworodek przez większość czasu spał, jednak kiedy się budził, oznajmiał swoje istnienie wszystkim wokół. Hiruzen skonstatował, że musi być już za stary na małe dzieci w domu, i świadomość ta nie napełniała go zadowoleniem. Skupiał się na podjętych na nowo obowiązkach Hokage, siłą rzeczy nie bywał w domu zbyt często, ale nawet gdy zachodził na chłopca popatrzeć, uciekał bardzo szybko. Kiedy pojął, że popełnił błąd, było już za późno. Wcześniej jednak odbył rozmowę z Koharu i Homurą, która, jak mógł przypuszczać, nie była niczym przyjemnym i, co gorsza, niczym owocnym. Po wstępnym zapytaniu "Co zamierzasz zrobić z Jinchūriki?" dwójka przeszła do ogólnych narzekań i obarczania odpowiedzialnością za pojawienie się Dziewięcioogoniastego wszystkich wokół. Dostało się w pierwszej kolejności Hiruzenowi ("Jak ty właściwie zadbałeś o bezpieczeństwo Konohy? Jeden oddział ANBU???"), potem Kushinie ("Ta nic nie warta dziewczyna dopuściła do osłabienia pieczęci!"), a na koniec Minato ("Czy on naprawdę miał tak mało rozumu, że musiał zrobić dziecko Jinchūriki??!"). Hiruzen wspominał zakrwawione, uśmiechnięte twarze Minato i Kushiny i usiłował zachować spokój, jednak przy tym ostatnim nie wytrzymał. Przypomniał dwójce, że Minato ocalił Konohę i należy mu się szacunek jako bohaterowi, a następnie wyrzucił ich z gabinetu. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był tak wściekły. Nie rozwiązało to problemu chłopca, a ten eskalował - i za to rzeczywiście mógł obwiniać tylko siebie. Hiruzen zbyt późno wydał opiekunce nakaz zachowania milczenia w całej sprawie - a agenci ANBU też okazali się ludźmi ze zwykłymi ludzkimi słabościami. Nie minął tydzień, kiedy do Hokage zaczęły napływać wiadomości o niepokoju pośród ludności Konohy i coraz bardziej natarczywe żądania wyjaśnień, czy prawdą jest, że trzyma u siebie zapieczętowanego Dziewięcioogoniastego Lisa. Hiruzen podejrzewał, że Koharu i Homura mogli mieć w tym swój udział. W międzyczasie okazało się ponad wszelką wątpliwość, że Biwako, Taji i ANBU nie zostali zabici przez demona - a przynajmniej nie przez tego. Hiruzen nie był w stanie dopasować elementów układanki do siebie - a może nie chciał, ponieważ obraz, jaki się z niej wyłaniał, był równie absurdalny, co przerażający. Wiedział jednak, że przypuszczeniami nie może się z nikim podzielić - a świadomość, że musi coś taić przed mieszkańcami Konohy, jeszcze bardziej mu ciążyła. Koharu i Homura ignorowali go ostentacyjnie - najwyraźniej nie wybaczyli mu jeszcze tego, jak ich potraktował - więc z ich strony nie mógł liczyć na żadne wsparcie. Biwako już nie było. Jiraiya przebywał poza wioską. Swoją pomoc, zupełnie niespodziewanie, zaoferował Danzō - mianowicie że zapewni chłopcu opiekę i miejsce w Korzeniu - jednak Hiruzen szybko zorientował się, że za tą propozycją stała chęć kontroli Jinchūriki i nic poza tym. Jeśli o niego chodziło, nie oddałby do Korzenia żadnego dziecka, o potomku Minato i Kushiny nie wspominając. Danzō odszedł niezadowolony - w każdym razie bardziej niż zazwyczaj - a Hiruzen po raz kolejny złapał się na myśli, że można być samotnym wśród tłumów. Kiedy pewnego dnia lud Konohy zgromadził się przed siedzibą Hokage w nastroju, który zwiastował zamieszki, Hiruzen pojął, że nie może dłużej uciekać od odpowiedzialności. Nie lubił rządzić ludźmi, nie lubił obnosić się władzą, a tym razem musiał przywołać swój cały autorytet przywódcy i wydać rozkaz - z nadzieją, że zostanie wypełniony. Z dachu budynku oznajmił wszem i wobec, że tak, Czwarty Hokage zapieczętował Dziewięcioogoniastego Demona w nowonarodzonym dziecku, czym uchronił miasto przed zagładą, i że od tej pory wszystkich bez wyjątku mieszkańców Konohy obowiązuje zakaz rozmów na ten temat. Czym ludzie byli bardziej zszokowani - prawdą o Demonie, która do tej pory pozostawała w sferze przypuszczeń, czy bezprecedensowym dekretem Hokage - nie wiedział, jednak ich wstrząs był oczywisty. Patrząc w ich oczy, zrozumiał, że nikt chłopca nie zamierza traktować jak bohatera czy ofiarę - będą w nim widzieli tylko potwora. Jiraiya zjawił się nazajutrz. Był ewidentnie przygnębiony nagłą i niespodziewaną śmiercią swojego ucznia i przyjaciela oraz jego małżonki, jednak usiłował maskować smutek rubasznością - a Hiruzen mu tego nie zabraniał, czerpiąc otuchę z samej jego obecności. Przez wiele godzin - których Hiruzen, mimo napiętego rozkładu dnia, nie żałował ani trochę - rozmawiali o wielu rzeczach, zarówno tych błahych, jak i aktualnych. W pogawędkę z Jiraiyą łatwo było się zanurzyć i świadomość tego była na swój sposób bolesna: że nie było już nikogo innego, z kim mógłby w ten sposób dyskutować - otwarcie, z ufnością, wzajemnym szacunkiem i przyjemnością. Wciąż tak trudno było pogodzić się z odejściem Biwako i Minato, choć te dwie straty były tak różne. W końcu doszli do tematu niezwykłego gościa, który wciąż przebywał w domu Hokage. - Co więc zamierzasz zrobić z Naruto? Hiruzen drgnął i podniósł na przyjaciela uważny wzrok. - Naruto? Jiraiya sprawiał wrażenie, jakby usiłował ukryć zadowolenie, co w danej sytuacji wyglądało groteskowo - ale jakże było potrzebne...! - Pewnie nie mieli czasu ci powiedzieć, szkoda, szkoda... A może nie chcieli? - zapytywał teatralnie. - Co z tym... Naruto? - indagował Hiruzen. - Tak się nazywa - odparł Jiraiya. - Chłopiec - podkreślił, choć było to zupełnie niepotrzebne - Naruto? - Przecież mówię - obruszył się jego dawny uczeń. - To ja nadałem mu imię - dodał, jakby z niechęcią, ale Hiruzen potrafił czytać z niego jak z książki. - Naruto... - powtórzył raz jeszcze. - Już poćwiczyłeś - powiedział półgębkiem Jiraiya. - Naruto Namikaze. Brzmi bohatersko, nie sądzisz? Ale, poczekaj... Zdaje się, że chcesz zachować jego pochodzenie w tajemnicy, hmm? Hiruzen skinął głową, wciąż zamyślony. - W takim razie... Naruto Uzumaki. Brzmi... mniej bohatersko - skonstatował Jiraiya, a potem się uśmiechnął. - Bardziej... łobuzersko - stwierdził z błyskiem w oku. Potem spuścił głowę i przez chwilę milczał. - Nie mogę uwierzyć, że ich obojga już nie ma - powiedział w końcu zduszonym głosem. - W jakim świecie my żyjemy, Sensei? - Zło znów zostało pokonane - odparł Hiruzen, jakby wbrew sobie; musiał w to wierzyć, a im więcej razy to powtarzał, tym było łatwiej. Jednak Jiraiya nie chciał porzucić tematu. - Jak do tego doszło? Wciąż nie rozumiem... Hiruzen złożył ręce na stoliku. Jeśli komuś mógł się zwierzyć ze swoich szalonych przypuszczeń, to tylko Jiraiyi, nie wahał się więc długo. Właściwie, teraz to sobie uświadomił, przez te ostatnie dni czekał na tę okazję. - Ktoś tam był - odparł, zniżając głos. - Ktoś zabił cały oddział ANBU, położną i moją żonę. Ktoś... kontrolował Dziewięcioogoniastego. - Kontrolował? - zdumiał się Jiraiya. - Przecież wiesz, że to niemożliwe. Było tylko dwóch, którzy to potrafili. Pierwszy nie wchodzi w rachubę, więc musisz myśleć o... - Urwał, patrząc na niego bacznie. Hiruzen pokiwał głową. - Ale to tylko podejrzenia. - Potarł ręką czoło. - Nie mam żadnych dowodów, poza tym same takie spekulacje brzmią jak szaleństwo. Uznałem jednak, że powinieneś wiedzieć. Miej oczy otwarte... Mogę się mylić, ale... - Ale rzadko kiedy twoje przypuszczenia są niesłuszne - dopowiedział Jiraiya. - Będę to miał na uwadze, zbierając informacje. Zaczął się podnosić. Hiruzen poczuł sprzeciw; pragnął zatrzymać go na dłużej. - Nie chcesz go zobaczyć? Przecież nadałeś mu imię - zawołał w pośpiechu. Olbrzym przez jakiś czas siedział w milczeniu, potem jednak pokiwał głową. Odczuwając irracjonalny strach, że Jiraiya zaraz się rozmyśli, Hiruzen pociągnął go w stronę pokoju, naprędce urządzonego dla dziecka. Po wczorajszych rewelacjach opiekunka nie raczyła się więcej pojawić i Hokage zmuszony był nająć na jej miejsce agentkę ANBU. Kiedy weszli, dziewczyna spojrzała na nich z pewnym błyskiem rozkojarzenia w oczach. Możliwe, że w ogóle nie miała doświadczenia w opiece nad noworodkiem. Że też wcześniej mu to nie przyszło do głowy - Hiruzen zganił się w myślach za kolejną nieprzemyślaną decyzję, jaką podjął. Chłopiec jednak spał spokojnie i wyglądało na to, że jest najedzony. Kobieta wysunęła się z pomieszczenia, kiedy stanęli nad kołyską - najwyraźniej też nie chciała przebywać w obecności chłopca, kiedy nie było to absolutnie koniecznie, skonstatował z roztargnieniem Hokage i nie był już pewien, czy myśl ta wywołuje w nim smutek czy też raczej złość. Nakazał sobie spokój i skupienie na sytuacji, w której się obecnie znajdował. Skoncentrował wzrok na kłopocie, który spał w łóżeczku i na który wciąż nie znalazł sposobu. - Wiesz, jestem pewien, że Minato chciałby, żebyś... - zaczął niepewnie, kiedy objawiła mu się nagła idea. Jiraiya oderwał wzrok od buzi chłopca i popatrzył na niego z zaskoczeniem. - Ja?? Sensei, czy ja wyglądam na kandydata na ojca? - zapytał. - Jestem, rzecz jasna, szanowany, mam zawód, środki... - zaczął wyliczać, przy czym mrugnął porozumiewawczo. - Może powinienem zapytać Tsunade... - zastanawiał się Hiruzen zupełnie poważnie. Jiraiya wybuchnął gromkim śmiechem. - To ci dopiero! Tsunade nadaje się na matkę jeszcze mniej niż ja na ojca. Tak między nami - nachylił się ku Hiruzenowi poufale - nie powierzyłbym jej opiece dziecka najgorszego wroga. - Wyprostował się i zapatrzył gdzieś w dal ponad ramieniem Hokage. - Chociaż... ona i ja... i mały Naruto... - Nie sprawiał wrażenia, by myśl ta sprawiała mu przykrość. Hiruzen pokręcił głową, choć bynajmniej nie był to wyraz nagany. Najwyraźniej Jiraiya, mimo braku wzajemności, wciąż żywił do Tsunade bardziej niż przyjacielskie uczucia... Świadomość tego faktu, a właściwie jego niezmienności, była kojąca. Nagły ruch przyciągnął ich wzrok: chłopiec machał rączkami, musiał się właśnie obudzić. Ponownie odwrócili się w stronę kołyski. Jiraiya zapatrzył się w twarzyczkę malca; w jego spojrzeniu nie było radości, jedynie troska i żal. - Ma oczy swojej matki - powiedział cicho. A potem uśmiechnął się, wyciągając w stronę dziecka wielką dłoń. Chłopiec zacisnął paluszki na jego palcu, bezskutecznie usiłując skupić rozbiegany wzrok okrągłych ślepków. Jiraiya pochylił się nad łóżeczkiem. - Teraz nie mogę cię zabrać - wyjaśnił chłopcu, patrząc na niego z czułością. - Ale kiedyś - dodał, jakby w przypływie inspiracji, marszcząc czoło - kiedyś zrobię z ciebie mojego ucznia. Poczekaj tylko trochę, Naruto Uzumaki. I podrośnij. Hiruzen milczał. Choć nie rozwiązywało to najbardziej palącego problemu, poczuł jakąś ulgę na myśl, że chłopiec - Naruto, poprawił się w duchu - będzie miał opiekuna. Jiraiya, jakby czytając jego myśli, odwrócił wzrok i popatrzył na niego. - Moje konto jest do jego dyspozycji. Spiszę odpowiednie dokumenty, Sensei. Lepiej środki Minato i Kushiny zostawić na razie w spokoju. Zresztą zrobisz, co będziesz uważał za słuszne - dodał, podnosząc się do pionu. Naruto wciąż ściskał jego palec. Hiruzen kiwnął głową. - Jedzenia i ubrania mu nie zabraknie. Bardziej martwię się o... - Urwał. Oczy Jiraiyi znów były poważne. Przez chwilę stali w milczeniu, patrząc na siebie. Wreszcie Jiraiya, jak wcześniej, uśmiechnął się. - Mężczyzna potrzebuje kobiety. Kobieta potrzebuje mężczyzny. Jedni i drudzy potrzebują miłości. - Wiem to... Jiraiya odrzucił głowę do tyłu, jego długa czupryna zafalowała. - Więc z pewnością znajdziesz kogoś, kto się nim zajmie. Naruto Uzumakim, nie Dziewięcioogoniastym Lisem. - Zamyślił się. - Choć czasami myślę, że nim też ktoś powinien się zająć... - Bredzisz, chłopcze - stwierdził Hiruzen. - Najpewniej - zgodził się Jiraiya. - Chyba muszę iść na jednego. I przyjrzeć się, czy kobiety Konohy wciąż są tak piękne, jak się o nich mówi. Zaczął odwijać rączkę Naruto ze swojego palca - z większą delikatnością, niż można było o to podejrzewać kogoś jego rozmiarów. Chłopiec, jakby urażony, wydał okrzyk sprzeciwu i zamachał piąstkami, łapiąc przy okazji pełną garść Jiraiyowej grzywy. Jiraiya syknął, po czym wybuchnął śmiechem. - Ikry ci nie brak, mały! Już widzę, że po matce odziedziczyłeś nie tylko oczy. Naruto przez chwilę mrugał, a potem nagle wybuchnął płaczem. Hiruzen westchnął, mając wrażenie, że chwila spokoju, której doznał, już się skończyła. Jiraiya wziął chłopca na ręce z zamiarem uspokojenia, choć w jego gestach więcej było niepewności niż przekonania - jednak w tym momencie w pokoju pojawiła się tymczasowa opiekunka. - Zajmę się nim - powiedziała cicho, biorąc dziecko. - Do zobaczenia, Naruto! - zawołał Jiraiya, upewniając się, że jego drogocenna czupryna jest tym razem poza zasięgiem rączek chłopca. Hiruzen skierował się ku wyjściu. Jiraiya ruszył za nim, co chwilę oglądając się za siebie. Słaby płacz chłopca przestał być słyszalny po kilku krokach - i wydawało się, że obaj powitali to z ulgą, do której żaden nie chciał się przyznać. - A jak już trochę podrośnie, nauczę go Rasengana - oznajmił Jiraiya, kiedy wyszli na korytarz. Hiruzen spojrzał na niego z ukosa. - Jesteś okropnie entuzjastyczny jak na człowieka, kto właśnie zrzucił opiekę nad nim na kogoś innego - powiedział z przekąsem. Jiraiya rzucił mu bystre spojrzenie. - Nie na mnie jeszcze pora, by zapuścić korzenie, Sensei - odparł. - Nie wiem zresztą, czy kiedykolwiek nadejdzie. Tyle pięknych kobiet na świecie, że nie mam serca osiąść przy tej jednej... Choć nie powiem, Tsunade z pewnością bym nie odmówił... - plótł w stylu, który jego bliskim był bardzo dobrze znany. - Obiecuję ci, że wezmę go pod opiekę, kiedy skończy Akademię. - Zapewniłeś mu już środki na życie, zaplanowałeś edukację i karierę... - zauważył Hiruzen, tłumiąc śmiech. - Pewnie jeszcze żonę mu wybierzesz...? Jiraiya pokręcił głową z przekonaniem. - Nie... W miłości każdy musi słuchać sam siebie - stwierdził cicho i było to ostatnie, co Hiruzen dzisiaj od niego usłyszał. Wyszli na zalany jesiennym słońcem dziedziniec, rozstając się bez żadnych słów, jakby mieli się zobaczyć już jutro - choć obaj dobrze wiedzieli, że upłyną miesiące, może i lata, zanim dojdzie do następnego spotkania. Hiruzen pozostał przy drzwiach, Jiraiya oddalił się w stronę bramy, unosząc dłoń w geście pożegnania. Kiedy zniknął z widoku, Hokage splótł ręce za plecami i zapatrzył się w błękitne niebo. Kilka żółtych liści unoszonych wiatrem przemknęło nad jego głową. Po raz pierwszy od wielu dni poczuł się orzeźwiony. Może jeszcze nie był tak stary, skoro młodsi mieli na niego taki wpływ...? Odwiedziny Jiraiyi były bardziej potrzebne, niż mu się wydawało. Jakoś jego uczeń - w zaledwie kilka godzin - zdołał tchnąć w niego optymizm i całą sytuację obrócić na dobre. Nie wahał się, patrzył tylko w przyszłość, skupiał na pozytywach. Ktoś, kto go nie znał, mógłby go wziąć za wesołego głupca, który nie ma pojęcia o życiu. Dla Hiruzena Jiraiya był kimś, kto z bolesnych doświadczeń wyszedł zwycięsko i wciąż patrzył na świat z radością. Nikt lepiej niż on nie służył teraz za przykład. Hiruzen w duchu podziękował dość niesprecyzowanym bóstwom za ucznia, od którego wciąż mógł się uczyć. Problemy nie zniknęły, ale jakoś był w stanie wierzyć, że wszystko się ułoży. Chociaż chwilowo musiał się przemyśleć tylko jeden problem. Hiruzen długo zastanawiał się nad słowami Jiraiyi o miłości. Nie brzmiały dla niego obco, wręcz przeciwnie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Naruto - jako Jinchūriki - będzie potrzebował szczególnej opieki. Jak to kiedyś powiedziała Mito? "Trzeba wypełnić naczynie miłością." Ufał całkowicie zdolnościom Minato i był pewien, że Pieczęć Elementarna przetrwa całe lata, jednak nie ulegało wątpliwości, że Naruto był jak ładunek z opóźnionym zapłonem. Trzeba było wychować go na zrównoważoną osobę, inaczej katastrofa była nieuchronna. Trzeba było oswoić lisa w jego wnętrzu - jakkolwiek absurdalnie czy niemożliwie to brzmiało. Trzeba było wesprzeć go jako Naruto Uzumakiego, nie Dziewięcioogoniastego Demona, i rozwinąć jego własne siły, w które Hiruzen ani przez chwilę nie wątpił. Jakże żałował, że Minato i Kushinie odebrano możliwość wychowywania go na dumę Konohy... Jednak poddawanie się żalowi niczego nie zmieniało; musiał skupić się na działaniu. Oprócz tej sprawy była jeszcze druga i zastanawiałby się nad nią równie mocno, gdyby chodziło o zupełnie inne dziecko. Przez lata emerytury - z której teraz przyszło mu niespodzianie wrócić - miał okazję przyglądać się ludziom. Spotykał się ze starymi i młodymi, z chorymi i zdrowymi. Rozmawiał z tymi, którzy byli na progu radosnego życia, oraz tymi, którzy garbili się pod troskami, jakie życie na nich zsyłało. Nade wszystko lubił obserwować dzieci, które zdawały mu się największą siłą, jaka istniała w naturze. Dzieci były prawdziwym cudem - z niespożytą energią i radością, z emocjami i uczuciami, których nie wiązały żadne normy społeczne, z ciekawością świata i nieujarzmioną wiarą w jutro. Szczęście odczuwane przez dzieci było tak proste, że łatwo się było nim zarazić, i tak niewiele było trzeba, by je wzbudzić - wystarczały rodzina i dom, i podstawowe poczucie bezpieczeństwa, jakie ze sobą niosły. Jednak Hiruzen - bo świat był z założenia niedoskonały, a życie bywało okrutne - widział też osierocone dzieci. Większość trafiała pod opiekę krewnych, ale zdarzały się też takie, które nie miały żadnej rodziny. Te dzieci, których nikt nie chciał do siebie wziąć, kończyły w sierocińcu. I choć nie brakowało im pokarmu, ubrań i zabawek, a opiekunki pieczołowicie dbały o wypełnianie ich potrzeb, te dzieci - zwłaszcza te osierocone najwcześniej - nigdy już nie były szczęśliwe. Ich uśmiechy były blade, oczy smutne, a twarze bez życia. Nie płakały, siedziały cicho, skupiając uwagę na lalkach - nie sprawiały nikomu kłopotu. Były jak kwiaty na jałowej glebie: wątłe, wiotkie, bezbarwne. Miały dość sił, by trwać - nawet w miejscu, do którego nie dochodziło słońce - i nie miały sił na nic innego. Nie widziały świata, wpatrzone tylko ziemię pod stopami. Zrobienie kroku wydawało się wszystkim, do czego były zdolne. Hiruzen za nic nie chciał widzieć Naruto takim jak one. Dziewięcioogoniasty Lis rozszarpałby go mimo najpotężniejszych zaklęć ochronnych i pieczęci Minato, zanim jeszcze chłopiec zdał sobie sprawę z jego istnienia. Do tego nie wolno było dopuścić - i kwestią drugorzędną było tu bezpieczeństwo Konohy. Liczył się przede wszystkim dług wobec Minato i Kushiny. Dlatego też Hiruzen cały miesiąc zastanawiał się, komu może powierzyć opiekę nad chłopcem. Wybierał i przebierał, zamyślając i odrzucając, może nawet stawiając zbyt wysokie wymagania. Chciał dla Naruto jak najlepiej... Kiedy jednak skonfrontował swoje plany z rzeczywistością, doznał potężnego wstrząsu, który obrócił jego zamiary wniwecz. Wiedział już, że Naruto nie będzie miał najłatwiejszego życia - nie spodziewał się jednak tak głębokiego i jednolitego odrzucenia, jakie zaprezentowali wobec chłopca mieszkańcy Konohy. Uszanowali jego wolę jako Hokage, kiedy wydał dekret, jednak nie mieli zamiaru zajmować się dzieckiem, którym nie mieli obowiązku się zająć. "Nie mogę, Hokage-sama." "Nie możesz mnie o to prosić." "Musisz nas zrozumieć." Hiruzen rozumiał, choć nie musiał. Co musiał, to po raz kolejny przełknąć gorzką świadomość tego, jak bardzo niedoskonali byli ludzie, których chronił. Nie mógł im nawet zarzucać niewdzięczności, biorąc pod uwagę, że zgodnie z wcześniejszymi planami zataił tożsamość chłopca. Teraz już zresztą wątpił, by jej ujawnienie coś zmieniło: dla nich Naruto był Dziewięcioogoniastym Demonem, choćby nawet był synem Czwartego Hokage. Był wcieleniem Lisa, który wymordował ich bliskich. To prawdopodobnie te dwie połączone myśli przypomniały mu o tej kobiecie. Nazywała się Kazue Tsuda. W swoim czasie odchowała trzech synów - a potem pochowała ich wszystkich za jednym razem. Wcześniej patrzyła, jak umierają pod jej rękami, nie będąc w stanie ocalić żadnego z nich. Kiedy było po wszystkim, wyszła z namiotu szpitalnego i nigdy nie wróciła. Jedni mówili, że nie potrafiła już wypełniać obowiązków medyka, nieliczni podejrzewali, że straciła swoje zdolności uzdrowicielskie. Szybko zresztą przestano o niej pamiętać. Wtedy jej mąż już od wielu lat spoczywał na cmentarzu Konohy, więc została zupełnie sama. Widywano ją czasami na targu, gdy przychodziła z warzywami z własnego ogrodu, później już tylko po to, by kupować ryż. Rzadko się odzywała, może czasem zamieniła dwa słowa ze stolarzem, gdy zaszedł, by naprawić coś w jej domu. Kiedy Hiruzen widział ją po raz ostatni, bardziej przypominała staruszkę niż osobę niespełna pięćdziesięcioletnią. We Wiosce Liścia wiele było kobiet, którym wojna zabrała mężów i dzieci - taka była kolej rzeczy i ciężko było na to cokolwiek poradzić; trzeba było żyć dalej. Jedne leczyły smutek, udzielając się społecznie, w dwójnasób pracując dla tych, którzy wciąż walczyli i chronili osadę, a w czasie pokoju po prostu wypełniali swoje obowiązki shinobi. Inne szukały pociechy u krewnych i sąsiadów, wzmacniając istniejące więzi i tworząc nowe. Niektóre wycofywali się z życia i to właśnie zrobiła Kazue Tsuda, zawęziwszy świat do spłachetka ziemi, na którym egzystowała. Tylko lisy czasem wychodziły z lasu, by wyjadać odpadki z kuchni, które im rzucała. Dzieci nazywały ją Kitsune-Onna, choć i one raczej nie zbliżały się do jej domostwa. Hiruzen wiedział, że wielu ludzi wybiera samotność, jednak mało kto jest w stanie ją udźwignąć. Kiedy tylko myśl o Kazue pojawiła się w jego głowie, Hiruzen poczuł dziwny spokój, którego nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć. Było tak, jakby zupełnie nagle zrozumiał, co ma robić. Jakby znalazł właściwą osobę i nie musiał się więcej zastanawiać. Miał pewność - zarówno samego wyboru, jak i tego, że Kazue nie odepchnie Naruto, jak to zrobili mieszkańcy wioski. Kiedy przywoływał w pamięci obraz tej kobiety, widział osobę, która nie przejmowała się konwenansami i była wystarczająco silna, by odróżnić rzeczy ważne od nieistotnych - i trwać przy swoich wyborach bez względu na to, co mówili inni. Był zupełnie przekonany, że dla Kazue Naruto będzie po prostu potrzebującym opieki dzieckiem, a nie żadnym Dziewięcioogoniastym Demonem. Zaraz następnego dnia wziął Naruto i udał się do chaty stojącej na granicy lasu. Nie zwracał uwagi na kose spojrzenia, jakie zbierał na ulicach. Ludzie szybko odwracali wzrok, kiedy chciał im spojrzeć w oczy. Musiał wierzyć, że przepaść, która wyrosła między nim a nimi za sprawą Demona, zostanie kiedyś zasypana. Na razie musiał zrobić wszystko, by z tej przepaści wydobyć Naruto - i właśnie dlatego zmierzał teraz w miejsce, które, miał nadzieję, stanie się dla chłopca domem. Kiedy jednak zbliżył się do drewnianej furtki i przyjrzał otoczeniu, nadzieja ta zaczęła w nim zamierać. Podwórze było raczej zaniedbane. Narzędzia ogrodnicze stały oparte o ścianę domu, część leżała porzucona w bujnej trawie. Pokrzywy wyzierały zza studni dorodną kępą. Drzewko wiśniowe pochylało gałęzie nad płotem, w którym brakowało sztachetek. Lisów nie było widać; jedynie kot dokonywał przedpołudniowej toalety, siedząc u wejścia. Siedziba sprawiała wrażenie zupełnie opuszczonej. Na jedną straszną chwilę Hiruzenowi przyszła do głowy myśl, że Kazue Tsuda umarła i nawet o tym nie wiedział. Może nawet nikt nie wiedział. Poczuł kolejne ukłucie winy (z roztargnieniem pomyślał, że przez ostatnie tygodnie wciąż czuł się czegoś winny) - jako Hokage powinien sobie zdawać sprawę z sytuacji ludzi, którym przewodził... Dopiero potem przyszła świadomość, że problem Naruto powrócił do punktu wyjścia. Stał przy furtce, przepełniony poczuciem bezradności. Co miał teraz zrobić...? Wtedy jednak drzwi przesunęły się bezgłośnie, uciszając jego wątpliwości i wyrzuty sumienia i na nowo wzbudzając nadzieję. Kot wskoczył do środka, a na progu pojawiła się jego pani, niewątpliwie żywa. Hiruzen nie zdążył nacieszyć się poczuciem ulgi, bo zaraz przygniotła go świadomość, że kobieta postarzała się jeszcze bardziej. Co prawda znajdowała się w cieniu, a to z pewnością nie poprawiało jej wyglądu, jednak miał niejasne wrażenie, że gdyby wyszła na pełne słońce, widok byłby jeszcze bardziej żałosny. Nie poruszyła się; stała tam, wciąż z ręką opartą o drzwi, i tylko na niego patrzyła. Kot zaczął ocierać się o jej nogi, ale była jakby tego nieświadoma. Hiruzenowi wydawało się, że nawet go nie poznaje; musiała od dawna przebywać sama, bez styczności z innymi ludźmi... Odsunął furtkę i wszedł na podwórze. - Dzień dobry, Kazue-san - przywitał się, dokładając starań, by mówić normalnym tonem. - Dawno się nie widzieliśmy. To ja, Hiruzen Sarutobi. Kobieta pokiwała głową, choć wciąż patrzyła na niego jak na obcego: badawczo i obojętnie zarazem. - Przyszedłem prosić cię o przysługę, Kazue-san - powiedział wprost, podchodząc bliżej. - Czy możemy usiąść? Po chwili milczenia kobieta kiwnęła głową i po prostu usiadła na drewnianym panelu, drzwi do domu zostawiając otwarte. Hiruzen przysiadł obok, bezwiednie konstatując, że na werandzie nie było kurzu. Naruto nawet nie drgnął w jego ramionach; spał spokojnie, zawinięty w chustę. Przeniósł wzrok z uśpionej twarzyczki chłopca na swoją gospodynię. Wydawało się, że Kazue chce coś powiedzieć: jej usta poruszyły się, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk, pokiwała tylko głową jeszcze raz. Z bliska rzeczywiście wyglądała jeszcze mniej korzystnie: zapadnięte policzki, wychudzone ciało. Ubranie miała raczej czyste, a jej włosy były wilgotne, najwyraźniej po porannym myciu, jednak jej oczy w głębokich oczodołach wydawały się patrzeć w inny wymiar i widzieć coś innego. Było z nią znacznie gorzej, niż w ogóle mógł się spodziewać - a nie spodziewał się. Teraz pojmował, jak bardzo ta kobieta straciła kontakt z otaczającą rzeczywistością. Jej usta znów się poruszyły, choć wciąż milczała. Hiruzen poczuł, że ogarnia go mocne poczucie sprzeciwu. Nagle zupełnie nie wiedział, po co tu przyszedł. Drgnął, chyba miał zamiar wstać - i wtedy Naruto poruszył się niespokojnie, wydając cichy okrzyk. Oczy Kazue, błądzące gdzieś indziej, skupiły się na chłopcu, jakby dopiero teraz go zauważyła. Zmarszczyła czoło, patrząc na machające rączki, a jej wzrok nabrał ostrości. Wyciągnęła chude ręce, jakby chciała go wziąć. Hiruzen zawahał się, a potem odpędził wątpliwości i ostrożnie podał jej niemowlę. Ułożyła chłopca na kolanach i zaczęła lekko kołysać - i po krótkiej chwili Naruto się uspokoił, co Hiruzen powitał z ulgą. Kazue znów na niego spojrzała, jakby chciała, by po prostu kontynuowali rozmowę - choć przecież nie odezwała się ani słowem. Najwyraźniej nie widziała w tym żadnego problemu. Stłumił westchnienie, w którym chciał wyrazić tak wiele: obawę, troskę, niepewność. Wzdychanie nic by nie dało, musiał się skupić na pozytywach, a wyglądało na to, że Kazue wróciła do siebie i była obecna tu i teraz. - Chciałbym... - zagaił i zawahał się; jeśli to powie, nie będzie miał odwrotu. Zaczął więc inaczej: - Kazue-san, wygląda na to, że nie za dobrze ci się wiedzie. Znieruchomiała. Naruto znów zamachał rączkami, jakby na znak protestu, więc niemal machinalnie zaczęła go kołysać, uzyskując w zamian zadowolone mruczenie. Wciąż patrzyła na Hiruzena, tym razem prawie wrogo. Nie, tak nic nie osiągnie. Przywołując wcześniejszą decyzję, zebrał się na odwagę i powiedział: - Chciałem, żebyś zajęła się Naruto. - Jej oczy znów podążyły ku buzi chłopca, jakby upewniała się, że o nim mowa. Cóż, to była jakaś reakcja; przynajmniej teraz coś ich łączyło i można było budować rozmowę. - Nie przypuszczałem jednak, że sprawy mają się u ciebie tak źle, Kazue. Czy ktoś ci tu w ogóle pomaga? - Popatrzyła na niego bez wyrazu, jakby niezainteresowana tematem, po czym wróciła spojrzeniem do niemowlęcia na jej kolanach. - Nie sądzę, byś dała radę... - Urwał, jakby z wahaniem. To, co mówił, brzmiało dość obcesowo, jednak chciał ją sprowokować do odpowiedzi. Uświadomił sobie, że chce, by przekonała go, że da radę jak najbardziej. Chciał to od niej usłyszeć. Szybko zorientował się, że jego nadzieje na rozmowę były najwyraźniej próżne: Kazue nie odpowiadała. Nie chciała czy nie mogła, może zapomniała, jak to się robi, a może po prostu nie czuła potrzeby. Jej palce zacisnęły się na materiale zawiniątka. Przysunęła mały tobołek o cal bliżej do piersi. Gdy milczenie zaczęło się przedłużać, ponownie zwróciła się ku Naruto i wydawała się zapomnieć o reszcie świata. Chłopiec zaczął po swojemu gruchać i wtedy Kazue nachyliła się nad nim, zbliżając twarz do jego buzi, i odpowiedziała w podobnym tonie. Hiruzen poczuł, że walczą w nim dwie emocje: zadowolenie z faktu, że kobieta zachowywała się w stosunku do dziecka odpowiednio, i niepokój wynikający z całej sytuacji. Musiał przyznać, że wstrząs, jaki ogarnął go na widok Kazue, z każdą chwilą tylko się pogłębiał. Usiłował jednak odgonić negatywne wrażenia. Przychodząc tu, liczył na jej instynkt macierzyński i miał rację, bo kobieta przecież najzwyczajniej w świecie zajęła się niemowlęciem, co sam Naruto przyjął z zadowoleniem; to było najważniejsze. - Naruto stracił rodziców podczas ataku Dziewięcioogoniastego Demona. Pamiętasz, miesiąc temu. Spojrzała na niego, marszcząc czoło, jakby widziała go pierwszy raz w życiu. Sprawiała wrażenie, że nie ma pojęcia, co słowa Hiruzena w ogóle oznaczają. Nie przerwała kołysania. Naruto wciąż ćwierkał w jej objęciach, czasami uzyskując odpowiedź. - Chciałbym, żebyś się nim na razie zajęła. - Postanowił mówić jak najprościej i bez owijania w bawełnę. - Jeśli będziesz potrzebować pomocy, mogę kogoś przysłać. Poderwała głowę i popatrzyła na niego niemalże z gniewem. Cóż, po tym ostatnim miał całkowitą pewność, że kobieta słyszy i pojmuje, co się do niej mówi. Jej twarz wyrażała oburzenie. Najwyraźniej nie potrzebowała żadnej pomocy. Ale i tak uznał, że na wszelki wypadek będzie tu kogoś od czasu do czasu podsyłał. - Oczywiście, finansowo masz do dyspozycji odpowiednie środki. Załatwię wszystko w banku... Tutaj jest trochę w gotówce - dodał, wyciągając woreczek z pieniędzmi i kładąc na werandzie. Tym razem w jej spojrzeniu było zawahanie. Gdyby chodziło o kogoś innego, Hiruzen uznałby, że "jakby chciała coś powiedzieć". Potem, ledwo dostrzegalnie, kiwnęła głową i znów zwróciła pełną uwagę ku chłopcu. Hiruzen zastanawiał się, czy i co powinien jej wyjaśnić w związku z kwestią Demona, ale poniewczasie uznał, że nie ma takiej potrzeby. Po pierwsze mogłaby tego nie zrozumieć. Po drugie nie było sensu jej niepokoić - był pewien, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane i nikomu nic nie groziło; na umiejętnościach Minato w kwestii pieczęci można było polegać... Jeśli uzna za stosowne albo jeśli zajdzie konieczność - w co wątpił - zawsze zdąży jej o tym opowiedzieć później. - Gdybyś miała jakieś prośby, daj mi znać. Wiesz, gdzie mnie znaleźć... - Czuł się głupio, mówiąc to, zwłaszcza że Kazue wydawała się w ogóle zapomnieć, kim jest Hokage. Na dźwięk jego głosu kobieta znów uniosła wzrok i tym razem na jej twarzy odbiło się zniecierpliwienie i coś na kształt: "Jeszcze tu jesteś? Idź już. Znikaj. Przestań mi zawracać głowę." Hiruzen po raz kolejny stłumił westchnienie. Kazue najwyraźniej miała go dość. To stawiało go jednak w kłopotliwej sytuacji; miał zamiar dzisiaj jedynie przedstawić Naruto kobiecie, a właściwych przenosin dokonać później. Tymczasem, patrząc na widok, jaki sobą we dwoje przedstawiali, pojął, że niemożliwe będzie odebrać kobiecie dziecko. Wolał sobie nie wyobrażać, jak by na to zareagowała. Słońce powoli przesuwało się po nieboskłonie, nadchodziło południe. Kot pomknął w pokrzywy, płosząc parę wróbli. Naruto gaworzył cicho, a Kazue odpowiadała mu pomrukami. Hiruzen poczuł się całkowicie zbędny. Nie miał wyboru, pozostawienie chłopca było jedyną opcją. Jeszcze dzisiaj przyśle tu ANBU z kocami i ubrankami - i poleceniem ogólnej obserwacji. Podniósł się, czyniąc to z ciężkim sercem. Nagle poczuł, że nie jest przygotowany na rozstanie z chłopcem - nawet jeśli chodziło tylko o oddanie go pod cudzy dach. "Przecież Naruto wciąż będzie w Wiosce Liścia", zganił sam siebie. "Możesz go odwiedzać, ile tylko zechcesz." Przyjdzie jutro. Kazue nie zwróciła uwagi, kiedy wstał, jakby jego obecność już zniknęła z jej świadomości. Łagodnie kołysała chłopca. Jej włosy wyschły, układając się aureolą wokół jej głowy. Były stalowoszare, jak zauważył przelotnie. Przypominała mu trochę ptaka. Odwrócił się i odszedł, zakładając ręce za plecami. Przy furtce obejrzał się za siebie, ale widok pozostał niezmienny: kobieta wciąż siedziała na werandzie z dzieckiem w ramionach - scena, która w innych okolicznościach, z pewnością byłaby piękna. Usiłował odgonić uczucie żalu i niepokoju. Znalazł Naruto dom. Chłopiec macha rączkami. Agu-ga-ga-kha. Skąd się tu wziął? Przyjemnie się siedzi na werandzie, dzisiaj słoneczny dzień. Jest ciepło. Zaraz się zrobi głodny. Gli-gli-gli. Trzeba się nim zająć. Trzeba się zająć chłopcem. Ktoś go przyniósł? Ktoś tu był. Chyba. Pozostało takie niejasne wrażenie. Bwe-bwe-rrrr. Nie, kto mógł go przynieść? Chłopiec tu przecież był. Naruto. Ma na imię Naruto. Hmm... I takie jasne włoski na czubku głowy. Ge-ge. Jasne włoski. Miękki loczek. I niebieskie okrągłe oczy. Naruto. Moje dziecko. Moje dziecko? Tli-tli-kli. Eiji, Kenji i Arata mają czarne oczy i czarne włosy. Żaden z nich nie jest Naruto. Ale... Naruto. Jest tutaj. Gdzie indziej mógłby być? Agu. Zapytam, kiedy chłopcy wrócą do domu. Ma takie małe rączki. Złapał mnie za palec! Posiedzimy jeszcze trochę na werandzie, póki dzień jest ciepły. O, jest Eiji. Znów zostawił braci w tyle i pierwszy wrócił do domu. Co tam tak stoisz przy furtce? Obiad? Do obiadu jeszcze trochę. Jesteś głodny? Będziesz musiał trochę poczekać, na razie muszę się zająć Naruto. Tak, małe dzieci wymagają więcej opieki niż starsze. Jako pierwszy syn powinieneś to wiedzieć, prawda? Możecie z Kenjim i Aratą narąbać drew. Ojciec nie wróci do wieczora. Kim jest Naruto? To... Naruto. Mój Naruto. Nie hałasuj tak, bo się przestraszy. Nie, nie ma problemu. Muszę się nim zająć. Ma mokro, nagle zaczął płakać. Eiji? Już go nie ma. W środku nocy Hiruzen przebudził się z uczuciem nagłego strachu. W ciemnej godzinie po północy niczym grom uderzyła go świadomość, że oddał syna Minato i Kushiny osobie psychicznie niezrównoważonej. Kompletnej wariatce. Wprawdzie wysłany do chaty ANBU donosił, że wszystko było w jak najlepszym porządku - i kiedy to sobie przypomniał, udało mu się trochę uspokoić naglącą obawę - niemniej jednak podjął decyzję, że odwiedzi Kazue z samego rana. Mimo to, kiedy zdołał ponownie przysnąć, aż do świtu dręczyły go niespokojne obrazy. Coś mnie obudziło, choć do wschodu jeszcze daleko. Niebo wciąż ciemne. Ktoś płacze. Dziecko. Niemowlę. Chłopcy są już duzi. Kto więc płacze? Naruto. Kim jest Naruto? Kołyska kołysze się i skrzypi. Małe rączki machają w powietrzu. Mleko jest przygotowane. Mleko dla Naruto. Już, już. Pij. Już dobrze. Wezmę cię na ręce. Jest jeszcze noc, śpij sobie. Jeszcze śpimy do rana. Ćśś, nie możemy obudzić innych. Skąd się wziąłeś, Naruto? A może zawsze tu byłeś? Pamiętam, że cię nie było. I pamiętam, że byłeś. Co tutaj robisz? Ach, zapytam jutro chłopców. Oni będą wiedzieć. W pierwszej chwili Hiruzen nie wiedział, dlaczego domostwo przedstawiało się inaczej niż wczoraj. Pokrzywy falowały na wietrze, kot usiłował złapać trzmiela, wisienka pochylała się nad płotem, zupełnie jak dzień wcześniej - ale coś się zmieniło: sam dom tchnął życiem. Dopiero potem uświadomił sobie, że z komina leci dym, a pod ścianą stoi sąg drewna. Racja, ANBU miał za zadanie tego dopilnować... Nie miał wiele czasu, by kontemplować tę zmianę, gdyż wtedy, dokładnie jak dzień wcześniej, na werandę wyszła Kazue. Podniósł rękę w geście przywitania, jednak kobieta obrzuciła go przelotnym spojrzeniem - właściwie bardziej patrzyła przez niego - po czym straciła zainteresowanie i w zamian skupiła się na taszczeniu kołyski. Ustawiła ją w miejscu, które jej najwyraźniej najbardziej odpowiadało, i ponownie zniknęła w mieszkaniu. Zaraz pojawiła się z powrotem - z Naruto na rękach. Chłopiec gaworzył po swojemu, kiedy ułożyła go w łóżeczku i przykryła. Zasnął bardzo szybko. Hiruzen powoli wypuścił powietrze z płuc. Kazue wróciła do wnętrza domu, zostawiając otwarte drzwi. Widział, jak myje naczynia. Najwyraźniej dopiero co nakarmiła chłopca, teraz przygotowywała posiłek sobie. ANBU dostarczył wczoraj najpotrzebniejszych produktów żywnościowych, między innymi mleka i ryżu, zapasy na wiele dni. Dla niech obojga, choć chłopiec oczywiście dostawał tylko mleko. Hiruzen postał chwilę w furtce, a potem odszedł - ze znacznie lżejszym sercem, niż przyszedł. Niebo było błękitne, późnojesienne słońce wznosiło się na wschodzie, przyjemnie odganiając chłód poranka. W taki dzień łatwo było wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Nie chcę tego dziecka. Nie chcę go stracić. Nie chcę go. Przynieśli go tutaj i zostawili, nie pytając mnie o zdanie. To nie jest moje dziecko. Nie chcę. Zawsze ich tracę. Moich chłopców. To boli. Boli. Boli. Boli. Będę przy nim, zaopiekuję się, a potem on zniknie, jak oni wszyscy. Zabierzcie go. Zawsze zostaje tylko cierpienie. Nie. Nie i nie. Co z tego, że płacze? Co z tego, że jest głodny? Co z tego, że nie ma rodziców? Nie obchodzi mnie to. Słyszysz? Nie chcę cię. Jeśli się do ciebie przywiążę, potem cię stracę. Zawsze tak było. Zabierzcie go. Niech ktoś już przyjdzie. Niech tak nie krzyczy! Głowa mnie boli. Nie chcę o tym myśleć. Dlaczego wszystko jest takie pogmatwane? Ciężko mi się skupić. Naruto krzyczy... a ja go nie chcę... Nie chcę? Oczywiście, nie chcę go stracić. Tak jak zawsze ich tracę... Zawsze... Zawsze? Ich? Kogo? Kogo tracę? Kogo straciłam? Nie pamiętam. Zupełnie nie pamiętam... Kręci mi się w głowie. Lepiej nie pamiętać. Naruto płacze. Już, już. Nie krzycz. Buj-buj. Nie ma powodu do krzyku. Buj-buj. Już dobrze. Jaka mała główka. Jakie miękkie włoski. Jaka gładka skóra. Już, nie płacz. Buj-buj. Cicho, cicho... Zaśpiewam ci kołysankę. Śpij, śpij, już dobrze. Jestem tutaj. Jestem z tobą. Tak jest lepiej. Hiruzen uspokoił się po wizycie u Kazue, jednak troska o Naruto wciąż go nie opuściła. Wiedział, że z pewnością minie jeszcze trochę czasu, zanim zupełnie uwierzy, że wszystko jest w porządku. Choć chciał być optymistą, nie mógł zapominać, że stan psychiczny kobiety daleki jest od najlepszego. Chwilami żałował swojej decyzji, ale wtedy mówił sobie, że nie znalazł lepszej kandydatki na opiekunkę dla chłopca - co wynikało głównie z faktu, że innych kandydatek nie było - a poza tym jego instynkt rzadko się mylił. Miał nieodpartą pewność, że Naruto nie ma się ze strony Kazue czego obawiać. Zastanawiał się jednak, czy postąpił w porządku wobec samej kobiety - i ta myśl powodowała w nim pewne poczucie winy. Może powinien był uszanować jej chęć bycia samą? Tymczasem zupełnie nagle wszedł w jej życie i zrzucił na nią opiekę nad niemowlęciem. Co prawda, przypomniał sobie, Kazue sama wyciągnęła do chłopca ręce, ale inną sprawą było zaciekawienie - być może chwilowe - dzieckiem, a inną wychowanie go. Im więcej o tym myślał, tym bardziej dochodził do wniosku, że mógł ją przygnieść jeszcze jednym ciężarem. Na własne oczy widział przecież, że jest zmęczona, być może chora. Owszem, wychowała trójkę dzieci - Hiruzen wciąż pamiętał jej łobuziaków - ale teraz sytuacja była inna... Zawsze jednak gdy dochodził do takich wniosków i próbował podjąć niechętną decyzję o zabraniu Naruto do siebie, narastał w nim protest. Bardziej niż czegokolwiek innego był pewien, że Kazue nie odda mu chłopca, i z tą myślą nie było co dyskutować. Tkwił więc w takim dylemacie, pozwalając sytuacji się rozwijać. Polecił ANBU, by dostarczał Kazue wszelką pomoc, jaką była w stanie przyjąć. Rozpalić ogień. Przynieść wody ze studni. Ugotować ryż. Pobudzić resztę. Zjeść śniadanie. Pozmywać. Nie, wróć. Zajrzeć do dziecka. Potem ogień, woda, ryż. Wcześniej mleko. Śpi. Wiadro z wodą jest takie ciężkie, coraz trudniej mi je wyciągać. Muszę odpocząć, nabrać oddechu. Już, wystarczy. Umyję twarz i do domu. Ugotować ryż. Przygotować śniadanie. Obudzić chłopaków. Dziecko płacze. Dziecko? Ach, Naruto. Zapomniałam o mleku. Mam tylko dwie ręce i jedną siebie. Jeśli go nie pobujam, będzie płakać. Jeśli go wezmę na ręce, nie będę mogła przygotować mleka. Jeśli nie przygotuję mleka, będzie płakać. Co zrobić? Kołyskę do kuchni. Wziąć go na ręce, pobujać, a jak się trochę uspokoi, położyć i przewinąć. I szybko przygotować mleko. To tylko chwila i już jest ciepłe. Pije, był głodny, oczywiście. I znów zasnął. Zjeść śniadanie. Pozmywać. Pozamiatać. Zapomniałam o chłopakach. Nie ma ich. Musieli wyjść z ojcem jeszcze przed świtem. Będą na obiedzie. Przygotować obiad. Zrobię pranie, szybko wyschnie na słońcu. Płacz. Kto to płacze? W moim domu? Od tak dawna nikt tu nie płakał. Naruto. Znów ma mokro. Woda jest w sam raz na mycie. Już lepiej, prawda? Zostanę tutaj, żeby o tobie nie zapomnieć. Jak chłopcy wrócą, to się z tobą pobawią. Hiruzen nakazał ANBU być tak dyskretnym, jak tylko shinobi potrafią. Z jednej strony chciał pomóc Kazue, ale z drugiej nie chciał jej niepokoić obecnością obcego, jakkolwiek przychylny by był. Kobieta przez wiele lat w ogóle nie zadawała się z ludźmi, więc domyślał się, że sama bytność Naruto musiała postawić na głowie jej rzeczywistość - choć wolał wierzyć, że było odwrotnie: że chłopiec właśnie wniósł z jej życie porządek. Tym więcej powodów, by zapewnić jej spokój. ANBU składał - a właściwie składali, bo było ich dwóch - mu regularne raporty, z których jasno wynikało, że nawet jeśli Kazue jest dość osobliwą opiekunką, to jednak potrafi zadbać o Naruto. Choć na zewnątrz często wydawała się rozkojarzona, to kiedy przychodziło o opiekę nad dzieckiem, które tak nagle pojawiło się w jej domu, potrafi działać sensownie i bez wątpliwości. Naruto był ubierany tak, jak wymagały tego warunki, a jego mleko zawsze miało właściwą temperaturę. Kiedy płakał, Kazue brała go na ręce. Kiedy nie mógł zasnąć, kołysała go. Kiedy był w odpowiednim nastroju, dostarczała mu najróżniejszych bodźców przy pomocy własnych gestów oraz zabawek, w jakie ich wyposażono bądź które sama zrobiła. Kiedy przebudził się w nocy, wstawała do niego i zajmowała tak długo, aż ponownie zapadł w sen. Kiedy coś mu dokuczało, leczyła dolegliwość. Hiruzen z ulgą słuchał tych raportów, składanych mu zawsze wieczorem o ustalonej porze. W krótkim czasie stały się nie tylko jego obowiązkiem, ale przede wszystkim przyjemnością, na którą czekał - i nie mógł już sobie wyobrazić, by dzień miał minąć bez jednej myśli poświęconej synowi Minato i Kushiny. Naruto, śpisz? Dobrze, dzieci potrzebują snu. Kręci się tutaj od kilku dni jakiś człowiek, ale jest tak cicho, że pewnie nie zauważyłeś. Ostatniej nocy chyba zaglądał przez okno, naprawdę nie ma wstydu. Ale przyniósł trochę jedzenia i narąbał drzewa. Myślałam, że ojciec się tym zajmie, ale nie wrócił jeszcze do domu. Pewnie noc zastała go w lesie. Eiji, Kenji i Arata znów gdzieś pobiegli, ale pojawią się na obiad. Co robią? Ojciec pracuje, a oni też podłapali jakąś robotę. To już duzi chłopcy. A kim ty będziesz, jak dorośniesz? Och, nie śpisz? Już, już. Tli-tli. Tak, butelka. No już, ssij. Dobre? Pośpij jeszcze. Ja przygotuję obiad. Eiji? Eiji, to ty? Nie, Eiji nie jest taki wysoki. Kenji? Słyszysz mnie, tam, przy bramie. Nie, to nie Kenji. To ten obcy człowiek. Kenji dzisiaj chyba nie przyjdzie. Mówił, że obecna praca zajmie mu kilka dni. Ugotuję zupę rybną. Hiruzen zachodził do Kazue, kiedy tylko mógł - co, przy jego obowiązkach, okazało się żałośnie rzadkie. Wydawało się jednak, że wszystko jest w porządku. Kazue wciąż milczała i jedynie czasem gaworzyła z Naruto w swoim osobliwym języku, a on odpowiadał tym samym. Z komina dymiło, podwórze zostało sprzątnięte (zasługa ANBU, ani chybi), pranie suszyło się za domem. W chacie na skraju wioski życie zadomowiło się na dobre. Nadchodzi zima, więc ojciec ma dużo roboty w lesie, a chłopcy mu pomagają. W domu tylko śpią, a wychodzą jeszcze przed świtem. Kenji narąbał drzew, on ma krzepę jak jego ojciec. A może to nie był Kenji? Nie pamiętam. Och, śnieg! Wcześnie w tym roku spadł. Machasz łapkami. Zaraz dowiesz się, jaki jest zimny. Wczoraj widziałam pierwszego lisa. Zawsze wychodzą z lasu, kiedy robi się chłodno. Będzie się ich więcej pojawiać. No popatrz, wystarczy pomyśleć. Tym razem dwa. Poczekajcie tutaj, przyniosę wam jedzenia. Jedzenie dla lisów, jedzenie dla lisów... A z czego to Naruto tak się śmieje? Nie wierzę. To żeście się przy nim ułożyły. Można by pomyśleć, że to wasze dziecko. A temu tylko w to graj. Pewnie ci tam ciepło, co, Naruto? Co mówisz? Że futro cię łaskocze? Czas mijał szybko, zima przeszła łagodna. Rany, jakie otrzymała Konoha po jesiennym ataku, zaczęły się już zabliźniać. Struktury Wioska Liścia były wystarczająco mocne, by ludzie mogli wrócić do zwykłego rytmu. Choć wielu poniosło straty, których nie da się w żadnej sposób okupić, trzeba było zjednoczyć wysiłki, by wesprzeć żyjących. Nowe budynki wyrastały w miejsce zniszczonych. Rodziny łączyły się, by wypełnić pustą przestrzeń po tych, którzy odeszli. Hiruzen zdawał sobie sprawę, że dążenie do normalności jest siłą, której nigdy nikomu nie da się zniszczyć. Przy kolejnej wizycie Naruto wydał mu się słoneczkiem, jaśniejszym i cieplejszym od tego wiosennego na niebie. Gruchał, gaworzył, piszczał i mruczał. I uśmiechał się do wszystkich wokół. Jasne włoski sterczały wokół jego głowy, a w oczach było pełne zadowolenie. Hiruzen wiedział, że synowi Minato i Kushiny niczego nie brakuje - i ta myśl także ogrzewała. Nie płacz, nie płacz. Najadłeś się, w pieluszce masz sucho, coś cię boli. Już, już. Boli go. Może kolka? Może ma gorączkę? Nie, nie ma. Buj-buj, ponoszę cię. Lulu-lulu... Musi przestać. Musi. Poczekaj, wiem, jak... Kiedyś tak robiłam. Zaraz przestanie. Już lepiej? Przestało. Dobrze, posiedzimy tak sobie teraz. Wiem, że lubisz kołysanie. No, czekałam na ten uśmiech. Mężczyzna przy bramie patrzy w tym kierunku. Doprawdy, czy nie możemy mieć trochę spokoju? Gdyby ojciec był w domu, to by go przegonił. Ach, ale widzę Kenjiego. Kenji! Pogoń tego tam, co się kręci za płotem. Jak to: nie ma takiej potrzeby? Od kiedy to mamy pozwolić obcym tu zaglądać? Że nic złego nie robi? No owszem, nie robi - ale i tak wolałabym, żeby nikt mnie nie obserwował na własnym podwórzu. Jak się tutaj zadomowi, to w końcu będzie nam wiśnie zrywał z drzewka. Śmiejesz się ze mnie? Okropny jesteś, Kenji. Ach, to Naruto się śmieje. No tak, nikogo innego tu nie ma. Poza człowiekiem przy bramie, ale nie będę się nim przejmować. Przynajmniej dopóki nie przeszkadza nam dwojgu. Z raportów nieodmiennie wynikało, że w domu pod lasem wszystko jest w porządku. Czasem Hiruzen dowiadywał się, że Naruto źle się czuje, ale zawsze szybko zdrowiał. Dzieci miały z założenia mocne zdrowie - a przynajmniej tak mu się wydawało. Chłopiec rozwijał się dobrze i nic nie wskazywało na to, by miały z nim być jakieś problemy. Kiedy przekwitły sakury, ponownie odwiedził chatę Kazue. Naruto już siedział i prezentował całemu światu swoje pierwsze ząbki. Uśmiech nie znikał z jego buzi, a błękitne spojrzenie było jaśniejsze od wiosennego nieba. Dziewczynka od Harunów, którą Hiruzen spotkał po drodze, już biegała*, przyglądając się otoczeniu agrestowymi oczami. W przebłysku jasnowidztwa Hiruzen pomyślał, że Sakura wyrośnie na piękną i inteligentną kobietę. No to się pochorowaliśmy, i to w taki upał. Chłopcy musieli przywlec jakąś zarazę. Ledwo mam siły stać. Dobrze, że wczoraj zrobiłam obiad, wystarczy odgrzać. A tobie obiorę jabłuszko. Nie grymaś, dzieci muszą jeść, kiedy są chore. No, powolutku, po łyżeczce. Za Pierwszego Hokage, za Drugiego, za... Poczekaj, zajrzę do nich, czy czegoś nie potrzebują. Jestem. Chodź, położymy się na ganku. Na słońcu szybciej nam to przeziębienie przejdzie. A jak tak się we dwoje przytulimy, to w ogóle powinieneś się lepiej poczuć. Zawsze ci mija raz-dwa, ciekawe czemu. Już śpisz? Wystarczy cię wziąć na ręce... No, to i mi powinno się niedługo polepszyć. Po pięknej wiośnie nastało wspaniałe lato. Kiedy następnym razem Hiruzen zaszedł do Kazue, długie kłosy ryżu kołysały się na polach Konohy. Kotek okazał się w międzyczasie kotką i obecnie wylizywał kocięta w cieniu szopy. Sztachety w parkanie zostały uzupełnione, a na tyłach domu ustawiono zupełnie nowy płot, ogradzając podwórze ze wszystkich stron. Naruto raczkował, a czasem usiłował wstawać. Uśmiechał się do wszystkich wokół i wydawał okrzyki radości na jego widok, zaś wzięty na ręce i podrzucany w górę wydawał się uosobieniem szczęścia. Mały Sasuke od Uchihów stawiał niepewne kroki, trzymany przez Mikoto za rączkę. Biorąc pod uwagę tradycje rodziny - i najlepszy przykład w osobie starszego brata - Hiruzen nie wątpił, że chłopiec wyrośnie na wspaniałego shinobi. Naruto, co dzisiaj zrobić na obiad? No tak, jabłka i marchewkę zajadasz, aż ci się uszy trzęsą. Teraz cieszę się, że postanowiłam wiosną zagrabić tę grządkę za domem i posadzić warzyw, choć dawno tego nie robiłam. Idąc tym tropem, powinnam podziękować ojcu, że zasadził te trzy jabłonie. Każda dla jednego z synów... Myślisz, Naruto, że powinniśmy się postarać o jeszcze jedną sadzonkę? Jak tak teraz patrzę... Trójkę uważa się za doskonałą, ale czwórka jest bardziej... majestatyczna. Chociaż kiedy się zastanowić nad Hokage, wrażenie jest zgoła inne. Tak mi się zdaje. Od dawna nie widziałam Czwartego. Właściwie czy to nie Trzeci do nas zachodzi? Wydawał mi się jakiś taki znajomy... ale czy to był rzeczywiście on? A może dzisiaj zupkę? Mam trochę mięsa, powinieneś spróbować, pierwszy raz w życiu. Indycze, na pewno będzie ci smakować. Ugotuję trochę, to wystarczy nam na dwa dni. No, bo dla kogo jeszcze? Nikogo poza nami tu nie ma... Choć wydaje mi się, że rano zmywałam naczynia dla sześciu osób. Najwyraźniej pamięć już nie ta, co dawniej. Kiedy liście na drzewach zaczęły żółknąć, Hiruzen uświadomił sobie, że mija już rok od ataku Dziewięcioogoniastego na Konohę. Tym samym końca dobiegał pierwszy rok życia Naruto. "Coś się kończy, coś się zaczyna" - dopiero teraz przekonywał się, jak słuszna była ta sentencja. Mógł ją sobie powiedzieć wtedy, przed dwunastoma miesiącami - jednak czy wówczas byłby w stanie jej wierzyć? Konoha odrodziła się niczym mityczny feniks i tylko groby ze świeżymi datami - tak wiele nowych grobów - świadczyły o kryzysie z ubiegłej jesieni. A patrząc na Naruto, nie można było oprzeć się myśli, że dobro naprawdę zwyciężyło. Był pewien, że wspomniał Kazue datę narodzin Naruto, jednak zupełnie inną sprawą było, czy rozchwiany umysł kobiety był w stanie przetworzyć tę wiadomość. Potraktował to jako wymówkę i w początkach października złożył osobliwej dwójce kolejną wizytę. Kazue popatrzyła na niego z wyrzutem, kiedy tylko zasugerował, że mogła zapomnieć o specjalnym dniu Naruto. Nie przejął się tym zbytnio i jedynie cieszył widokiem chłopca, który ćwiczył chodzenie przy werandzie albo parkanie, jak mu wypadło. Czynności towarzyszyło radosne gruchanie oraz prowadzone w jemu tylko znanym języku konwersacje z kotami. Hiruzen był pewny, że następnym razem Naruto będzie kocięta ganiał w najlepsze - albo to one będą ganiać jego. Jakoś wydało mu się naturalne, że z syna Minato i Kushiny wyrośnie ktoś, komu ciężko będzie dotrzymać kroku... Tak naprawdę jednak nie czuł potrzeby zastanawiać się nad przyszłością chłopca. Być może nie chciał się o nią obawiać i dlatego wolał po prostu czerpać radość z teraźniejszości. Skoro w życiu, wiedział to, przyjdzie mu jeszcze martwić się wieloma rzeczami, ważne było znajdować zadowolenie wtedy, kiedy było to możliwe. Trzymanie Naruto na kolanach i pozwalanie mu bawić się kapeluszem Hokage było niewątpliwie jedną z tych przyjemności. Wszystkiego najlepszego, Naruto! Jak mogli pomyśleć, że zapomnę o twoich urodzinach? Wciąż mnie to złości. Nie, świeczka nie jest do łapania, tylko do dmuchania. No, to dmuchamy... Wiuuu... Żebyś rósł zdrowy i silny. Ależ zawiało. Bardzo wietrzny dzisiaj dzień. Poczekaj, zamknę okno. Ten człowiek, który do nas zagląda, pomógł mi naprawić dach, bo po ostatniej ulewie zaczął przeciekać. Sama sobie nie dam rady. Od dawna mieszkamy sami... prawda? Kiedyś, ktoś tu jeszcze był... Ale odeszli. Tak, musieli odejść. Nie pamiętam. Ale my się trzymamy. Dobrze, że zdjęłam pranie. Chyba zanosi się na burzę. Rok temu jesienią też mieliśmy straszne burze. Powyrywało wiele drzew, a wiele domów zostało zniszczonych. Tutaj pod lasem było dość spokojnie, więc nie martw się, bo jesteś bezpieczny. Hiruzen nie mógł oprzeć się pokusie, by w ten szczególny dzień nie zajrzeć do Naruto chociaż na trochę. Choć w natłoku obowiązków - uroczystości ku pamięci ofiar walki z Demonem - wydawało się niemożliwym znaleźć chociaż jedną wolną chwilę, jakoś zdołał się pod wieczór wymknąć i odwiedzić dom na obrzeżach wioski. Ten dzień był wspomnieniem tragedii, nastroje mieszkańców dalekie były od radosnych - być może dlatego potrzebował jakoś zrównoważyć tę atmosferę przygnębienia, nie poddawać się jej... Urodziny Naruto były światłem w ciemności, przynosiły radość i nakłaniały do optymizmu - na przekór smutkowi i żałobie. Choć, tak prawdę powiedziawszy, nie wiedział, czy gorzej było patrzeć na zbolałe twarze mieszkańców czy zupełnie obojętne Homury i Koharu. Posiedział u Kazue tylko moment, został jednak poczęstowany kulkami ryżowymi i ciastem - rzecz bez precedensu. Ten skromny podwieczorek sprawił mu więcej przyjemności niż wystawny obiad, w którym wraz z innymi ważnymi osobistościami wziął udział na zakończenie obchodów. I choć ta wizyta była bardzo krótka, Hiruzen wyszedł z niej z poczuciem, jakby odwiedził zupełnie normalną rodzinę i że w taki sposób podjęto by go w każdym innym domu. Teraz, kiedy siedział w swoim gabinecie i popijał herbatę, zapatrzony w walkę żywiołu za oknem - udało mu się zdążyć wrócić, zanim spadły pierwsze krople deszczu - wciąż odczuwał ciepło, jakie wzniecili w nim chłopiec i zajmująca się nim kobieta. To też było piękne - i mimo wszystko zaskakujące. To, co było pomiędzy Kazue a Naruto, na jego oko przypominało najzwyklejszą relację matki z dzieckiem. Kazue nie skakała nad chłopcem, jednak była obok, kiedy tylko jej potrzebował, zawsze na przysłowiowe wyciągnięcie ręki, zawsze czujna. Choć nic nie mówiła, Hiruzen był pewien, że komunikuje się z Naruto na wszystkie inne sposoby. A on jej odpowiadał. Wzajemny kontakt sprawiał oczywistą radość im obojgu, choć w przypadku Kazue niedoświadczony obserwator miałby problem z dostrzeżeniem tego. Ponieważ wyraz jej twarzy zmieniał się rzadko, nastrój dało się odczytać jedynie z tak drobnych oznak jak drgnięcie kącików ust, błysk w oczach, uniesienie ramion. Nie ulegało wątpliwości, że kobieta jest dostrojona do Naruto: wyczuwa jego humory, potrzeby i chęci - i reaguje na nie. Podobnie chłopiec cały czas miał świadomość jej obecności... Nie, jej istotności. Kiedy się przemieszczała, śledził ją wzrokiem. Kiedy wychodziła, szukał jej. Kiedy przychodziła, witał ją uśmiechem. Kiedy zaś, wcale nie tak rzadko, brała go na ręce i sadzała na kolanach, wtedy ten uśmiech nabierał takiej intensywności, że odbijał się także w jej oczach. Kazue okazała się najlepszą matką, jaką chłopiec mógł otrzymać po tym, jak odeszła jego własna. Teraz Hiruzen mógł się jedynie dziwić swoim obawom sprzed roku. Było jasne, że ta dwójka sobie poradzi. Moi chłopcy mnie potrzebują! Jest ciemno. Noc. Spałam, a teraz nie śpię. Serce bije mi gwałtownie, kłuje mnie w piersi. Duszę się, ciężko złapać oddech. Muszę biec! Pomóc im! Eiji, Kenji, Arata, gdzie jesteście? Jest ciemna noc, cicho. Niebo zachmurzone, nie widać gwiazd. Od wioski nie słychać żadnych dźwięków. Musi być po północy. Chłodno, ale nie mam czasu się ubrać. Zresztą zaraz się rozgrzeję. I znów te krzyki! Gdzie jesteście? Trawa jest mokra, padało. Nieważne, po co mi buty? Linia drzew na tle nieba jest jeszcze ciemniejsza, a pod nią... Czy coś się tam porusza? Tam? A tam? W gęstwinie? Przy tych wielkich dębach? Koło stawu? Serce nie chce się uspokoić. Słyszę ich głosy. "Gdzie jesteś, mamo?" Gdzie jesteście? Gdzie jesteście? W zagajniku? Na skałach? "Przyjdź do nas, mamo!" Moi chłopcy na mnie czekają. W ciemnym lesie, wzywają matkę. Ranni, cierpiący, samotni. "Dlaczego nie przychodzisz, mamo?" Dreszcz. Moje ręce się trzęsą. Wszystko się trzęsie. Nie mogę złapać tchu. Gdzie jesteście? "Dlaczego o nas zapomniałaś, mamo?" Robi mi się zimno, tak w środku, a serce zamiera. Nigdy was nie zapomniałam! Jakże bym mogła? Mam tylko was. Tylko... Płacz. Małe dziecko płacze. Eiji? Kenji? Arata? Nie, moi chłopcy są duzi, ich głosy są głębokie, oni już nie płaczą... Kto zatem? Kto to? Płacz dobiega zza moich pleców... z chaty... Taki cichy, taki słaby, a jednak zagłusza wszystko inne. Z chaty. Gdzie ja jestem? Co ja tu robię? Sama, głuchą nocą, w mokrej trawie za domem. Gdzieś biegłam, dokądś szłam, ktoś mnie wołał. Ktoś potrzebował pomocy, a ja chciałam pomóc. Kiedyś zawsze pomagałam, teraz też chciałam pomóc, słysząc ten krzyk. Ale przecież noc jest cicha. Z lasu dobiega tylko pohukiwanie sowy i odgłos kropli spadających z liści. Jest cicho. Nie słychać nawet echa krzyku. Wszystko mi się miesza. Nie wiem, w co wierzyć. Z moją głową dzieje się coś dziwnego, od dawna coś z nią jest nie tak. Wydarzenia, ludzie, twarze, głosy... Pojawiają się i znikają, jakby ich nigdy nie było. Może naprawdę nigdy ich nie było. A może właśnie zawsze byli. Tak trudno jest wierzyć i tak trudno jest nie wierzyć. Ale płacz nie milknie. To Naruto. Chcę znów normalnie myśleć! Coś ciągnie mnie do lasu, ale ciągnie mnie też do domu. Co zrobić? Co wybrać? Gdzie iść, żeby nie popełnić błędu? Gdzie iść, żeby było dobrze? Gdzie jest spokój, szczęście, ulga? Gdzie chcę być? Chciałabym móc tak potrząsnąć głową, by pojawiły się w niej właściwe myśli, żeby znów łatwo było podejmować decyzje, bez tego próżnego zastanawiania się. Co zrobić? Głupia babo, w lesie nic nie ma. Słyszysz? Jeśli ktoś cię wołał, to tylko duchy, jakieś zjawy, które sprowadzają ludzi na manowce. Las stoi spokojny, czujny nocnymi zwierzętami, oddychający deszczem. Taki jak zawsze. Nic innego tam nie ma. Nic ponad to, co powinno być. Opanuj się. Opamiętaj się. Tam nic nie ma. A Naruto mnie potrzebuje. Nie płacz, maleńki. Już jestem. Już. Przestraszyłeś się. Obudził cię hałas? Chcesz jeść? Może coś cię boli? Może zmarzłeś, bo ja bezmyślnie zostawiłam drzwi otwarte, a noc jest chłodna i wilgotna. A może miałeś jakiś zły sen, jakiś koszmar...? Koszmar... Koszmary przychodzą jesienią. Co roku, zawsze o tej porze. Nie chcę o tym myśleć, ale teraz już pomyślałam i nie mogę przestać. Obrazy znów pojawiają się w mojej głowie, nie zdołam ich wypędzić. Moi chłopcy... Z dala od domu. Na polu bitwy, ranni, wzywający pomocy. Z każdą chwilą słabsi, tracący nadzieję, tracący szanse... I zawsze biegnę, żeby zdążyć, żeby ich ocalić, bo przecież mogę ich ocalić, prawda? Muszę w to wierzyć, dlatego do nich biegnę. Która matka zostawiłaby dzieci na pastwę losu? Która matka oddałaby swoich synów śmierci, nawet nie kiwnąwszy palcem? Tak godząc się z wyrokiem przeznaczenia? Nic nie próbując zrobić? Nawet nie chcąc przy nich być? Żadna. Dlatego nigdy nie mogę się powstrzymać, tylko, nie pytając nikogo o nic, biegnę przed siebie, przez las, przez pola, przez wiele dni próbując ich znaleźć i zawsze ponosząc porażkę. Wracam potem do domu, podrapana, głodna, zmęczona, zawiedziona... a potem zapominam. Zapominam, bo tak jest lepiej - do następnego razu. Ile to już takich razy? Ale teraz nie ma wojny. W Wiosce Liścia jest pokój, od wielu lat. Nikt nie musi się bać. Nikt nie musi umierać, nie w ten sposób. Teraz nie ma wojny. Nie ma pól bitwy, na których cierpiący - czasem jeszcze dzieci - błagają o pomoc, o życie. Jest lepiej, dlatego noce są ciche i spokojnie. Bezpieczne. I tylko Naruto mnie potrzebuje, tu i teraz. Nie płacz, wytrę ci łezki. Już lepiej, tak? Nie, nigdzie się nie wybieram. Jestem tutaj i zostanę. Gdzie bym miała iść? Trzymasz mnie tak mocno, że nawet gdybym chciała, nic by z tego nie było. I ja też cię trzymam - żeby nie musieć nigdzie iść. Choć wciąż, wciąż coś się we mnie wyrywa i każe biec w noc, to ten dotyk i to ciepło są silniejsze. Uspokajają. Łagodzą ból w piersi. Rozjaśniają w głowie. Naprawdę, więc nie ma powodu do płaczu. Przy tobie, Naruto, mogę być tutaj. Więc zostańmy tu we dwoje, ty i ja. W tym domu, który może jest za duży dla nas obojga, ale w którym dajemy sobie radę. To nasz dom, tylko nasz - i tak też jest dobrze. Nie żeby miało być inaczej niż dobrze, nie z nami dwojgiem tutaj. Dziękuję ci, Naruto, że mogę tu być. Że mogę tu żyć - ja, stara kobieta, której życie już raz się skończyło. Śpijmy, śpijmy. Nie ma się czego bać. Burza już przeszła, jutro znów będzie piękny dzień. Wstaniemy rano i zjemy śniadanie, jak zawsze. Muszę sprzątnąć tamten pokój, dawno do niego nie wchodziłam. Na obiad zaproszę tego człowieka, który od roku pilnuje, czy wszystko u nas w porządku. Pewnie mu nudno tak spędzać całe dnie na drzewie. Trzeba też iść na targ, powoli rozejrzeć się za zapasami na zimę - nie możemy tak cały czas pozostawać na łasce Hokage. Tak, najwyższy czas wybrać się do miasta. Oczywiście, wezmę cię ze sobą. Nie zostawię cię samego, nie zostawię mojego dziecka. Pójdziesz ze mną, zobaczysz coś więcej niż ten dom i podwórze. Zobaczysz, że świat jest większy i nie kończy się zaraz za ogrodzeniem. A potem... może pojutrze... albo w przyszłym tygodniu... Pójdę na grób moich chłopców. Powiem im, że ten dom wciąż... Że pod ten dach znów wróciło życie. Powiem im, że ich stara matka wciąż... znów daje sobie radę i że nie muszą się mną martwić. Bo mam ciebie. Dzięki tobie, Naruto, znów mogę patrzeć przed siebie i widzieć świat. Dziękuję. Dziękuję... Lata mijały niepostrzeżenie, pory roku następowały po sobie w nieustannym cyklu narodzin i śmierci. W Wiosce Liścia panował pokój, przyczyniając się do jej rozkwitu. Problemy, z którymi trzeba było sobie poradzić, zawsze istniały, podobnie jak najróżniejsze troski w życiu Hokage - jednak Hiruzen niezmiennie uważał, że optymizm, wiara i nadzieja potrafią przezwyciężyć największe trudności. Biegające po ulicach Konohy dzieci, pogrążone w beztroskiej zabawie, jak również te, które uczyły się w Akademii, były siłą, dzięki której znów mógł odważnie i z lekkim sercem patrzeć w przyszłość. Dzieci zmieniały dorosłych - i zawsze na lepsze. Naruto nie przestawał się uśmiechać, nawet jeśli nic nie mówił - chyba że we własnym języku, który rozumieli tylko on i jego opiekunka. Patrząc na chłopca, z głośnym śmiechem biegającego po okolicy domu Kazue, Hiruzen myślał półżartem, że gdyby do tej energii doszło jeszcze paplanie, mało kto mógłby to wytrzymać. Brak słów, który zresztą wcale Hiruzena nie niepokoił - chłopiec z pewnością nauczy się rozmawiać, w miarę jak będzie więcej czasu spędzał z innymi dziećmi - był jedyną ułomnością, gdyż poza tym Naruto rozwijał się dobrze, był silny i zdrowy i najwyraźniej niczego mu nie brakowało. Uwięziony w nim Dziewięcioogoniasty Demon nie dawał o sobie znać i w innych okolicznościach Hiruzen bardzo łatwo byłby w stanie przekonać samego siebie, że jedno nie ma z drugim nic wspólnego. Znał jednak prawdę... i obecnie przyjmował ją z pewnym zadowoleniem. Gdyby Demon nie został zapieczętowany w tym właśnie chłopcu, wpadłby w zupełnie nieodpowiednie ręce. Nie ulegało wątpliwości, że tamta osoba, której imię wciąż pozostawało w sferze domysłów Hokage, nie wahałaby się użyć go w sposób, który sprowadziłby na ludzi tragedię i być może tym razem przyczynił się do całkowitego unicestwienia Konohy. Demon znajdował się jednak zamknięty w Naruto, który w bezpiecznych warunkach ewidentnie wyrastał na osobę niezwykle pogodną i tym samym posiadającą siłę, by przeciwstawić się potworowi, gdyby kiedyś doszło do ich konfrontacji. Pod wieloma względami był gwarancją bezpieczeństwa i dobrobytu Wioski Liścia (jak to zresztą było zadaniem Jinchūriki, jednak w ten sposób nie lubił myśleć, gdyż niosło z sobą jakieś strasznie wrażenie mechanicznego spełniania cudzej woli) i Hiruzenowi coraz ciężej było sobie wyobrazić, by nie zaczęto chłopca za to doceniać. Notabene, obecnie nic nie wskazywało na to, by spotykał się z jakąś szczególną niechęcią mieszkańców Konohy; może nawet powszechnie nie wiedziano, że sierota wychowywana przez Kazue w chacie pod lasem jest tym samym dzieckiem, które kiedyś spowodowało w wiosce takie zamieszanie. Teraz zresztą Hiruzenowi ani w głowie było komukolwiek o tym opowiadać, nawet jeśli uważał, że chłopiec powinien być traktowany jako bohater - czasem jednak jego wewnętrzny idealista musiał ulec realiście. Tak więc w duchu Hiruzen gratulował sobie decyzji, którą podjął blisko cztery lata temu - obecnie jednak wiedział, że nie chodzi już tylko o chłopca. Wtedy, gdy przyniósł małe zawiniątko Kazue, kierował się - przynajmniej świadomie - jedynie dobrem Naruto. Teraz mógł, po raz kolejny, zachwycać się cudem, jaki się przy tym zdarzył. Dobro niosło z sobą jeszcze większe dobro, przekonywał się o tym na każdym kroku, także w tej konkretnej sytuacji. Zmiana, która dokonała się w Kazue, była tak powolna, że nie zdał sobie z niej sprawy aż do czasu, gdy odwiedził mieszkającą pod lasem dwójkę po dłuższej przerwie i zauważył różnicę. Kiedy porównał obraz kobiety z tym sprzed kilku lat, był niezwykle zdumiony. Kazue pod każdym względem sprawiała lepsze wrażenie, przede wszystkim przestała przypominać staruszkę. Wydawała się silniejsza i zdrowsza, chodziła wyprostowana, zaś w jej ruchach było znacznie więcej pewności. Ubranie lepiej na niej leżało, a włosy nosiła związane. Wzrok miała skupiony i ponad wszelką wątpliwość była obecna tu i teraz. Wciąż nic nie mówiła, jednak pozdrawiała kiwnięciem mijane na ulicy kobiety. W ogóle więcej wychodziła teraz do ludzi, nawet jeśli nie utrzymywała z nimi kontaktu jako takiego. Odwiedzała targ przynajmniej dwa razy w tygodniu i znów zaczęła sprzedawać warzywa z ogródka, przez co nie musiała tak bardzo polegać na pomocy Hokage. Zdarzało jej się nawet uśmiechać, choć był to przeważnie krótki uśmiech, który tylko na chwilę rozciągał jej wąskie wargi i zaraz znikał. Gdyby ktoś obcy zobaczył ją w centrum wioski - albo i nawet tutaj, w domu - ani przez chwilę nie przyszłoby mu do głowy, że ta kobieta jest w jakiś sposób inna od reszty. Hiruzen nie mógł odegnać myśli, która w innych okolicznościach wydawałaby mu się dziwna - myśli, że Kazue znów żyła. Znów biegałeś z dzieciakami cały dzień, Naruto. Dobrze, wyrośniesz na silnego chłopaka. Chłopcy powinni dużo biegać i być silni. Tylko pamiętaj, żeby zawsze wracać przed zmrokiem. Po zmroku z lasu czasami wychodzą dzikie zwierzęta, a poza tym łatwo sobie zrobić krzywdę, kiedy nie widać, gdzie się stąpa. Wierz mi, wpadnięcie na coś w ciemnościach jest jedną z najbardziej zawstydzających rzeczy, jakie się mogą człowiekowi przydarzyć. Ale, co to za mina? Ach, stłuczone kolano. No tak, krzywdę można sobie zrobić nawet w biały dzień, tobie udaje się to szczególnie dobrze... No, chodź tutaj, nie ma tragedii. Bo to pierwszy raz się zdarzyło? Zaraz się tym zajmiemy. Zdejmiemy spodnie, trzeba będzie potem zacerować. Usiądź, przemyjemy wodą... Wiem, że piecze, ale wytrzymaj. Założymy plaster, o, już. Widzisz, już po wszystkim. Nie zliczę ile razy opatrywałam stłuczone kolana moim chłopcom, więc wszystko w porządku. Tak powinno być. Ach, teraz się śmiejesz, łobuzie jeden. Już ja znam ten twój uśmiech, coś przede mną kryjesz. Zawsze, jak tak patrzysz na mnie spode łba, niby tajemniczo, niby radośnie, wiem, że o to chodzi. Oj, Naruto, Naruto, po tobie zawsze widać, kiedy jesteś szczęśliwy. Tylko czekasz, aż cię o to zapytam, zerkając na mnie tymi błękitnymi ślepkami. Ha, pewnie, że za pazuchą, od razu wypatrzyłam, że coś tam chowasz. No dobrze, pokaż. Widzę przecież, że masz wielką ochotę. No proszę, persymonka. I druga. Jakie twarde, mimo podróży w twojej kieszeni. Ale chwila, chwila. Owoce dopiero co zaczęły dojrzewać, nie wierzę, żeby już spadały... Więc jak...? Nie chcesz mi powiedzieć, że się wdrapałeś na drzewo, żeby je zerwać? Naprawdę? Niemożliwy dzieciaku, co ja z tobą mam? Cieszę się teraz, że na rozbitym kolanie się skończyło... Tak, bardzo się cieszę, choć jednocześnie mam ochotę wytargać cię za uszy, żebyś nigdy więcej tego nie robił. No, przynajmniej dopóki trochę nie podrośniesz. Nie wątpię, że za jakiś czas będziesz po drzewach skakał niczym najprawdziwszy ninja. Dla mnie? Myślisz, że mnie persymonką przebłagasz, paskudniku jeden? No tak, groźne miny zupełnie na ciebie nie działają. Śmiej się, śmiej, to najlepsze lekarstwo na wszystkie dolegliwości. Hmm, może powinnam się sama stosować do tej porady... Położymy je koło paleniska, żeby zmiękły, i później zjemy razem. Jutro albo pojutrze powinny się nadawać. Ale teraz pora już spać, widzę, że jesteś zmęczony, oczy ci się zamykają. Pewnie się nabiegałeś... O wspinaniu po drzewach nie mówiąc. Wypij tylko wcześniej trochę mleka, żeby nie kłaść się z tak zupełnie pustym żołądkiem. No, przynajmniej pić ci się chciało. Pij do dna. Co takiego, na ręce chcesz? Taki duży chłopiec? Ja to z tobą mam... Niech ci więc będzie, ten jeden raz, za dobra jestem dla ciebie... Nie, cofam to. Myślę, że dla ciebie nie można być za dobrym. Uch, ciężki się zrobiłeś, Naruto. Nie na moje lata takie wysiłki, dość się w życiu nanosiłam dzieci, wiesz? Plecy mnie bolą i szybko się męczę, w piersiach kłuje. Jak mawiają, starość nie radość. Choć ostatnio wcale nie czuję się taka stara, to ciało mi o wieku przypomina. Powinnam bardziej na siebie uważać. To był ostatni raz. Zobacz, oddechu prawie że nie mogę złapać. Ale nie przejmuj się tym, nie ma powodu. Wszystko jest w porządku. Już, przykryję cię, bo noce zaczynają się robić chłodne. Nie za bardzo, tylko do pasa, dobrze? Niech ci się śni coś miłego. Ja posiedzę tu przy tobie chwilę, odpocznę, a potem wezmę się za twoje ubranie, bo jutro też będziesz przecież chciał się bawić od samego rana. Śpij dobrze, Naruto, i wyśpij się, żeby nowy dzień powitać z taką samą radością jak dzisiejszy. W chatce pod lasem nie było innych gości niż Hokage. (Raz czy dwa pojawił się z nim wysoki mężczyzna z jasną czupryną na głowie, który - mimo jowialnego obycia - nie zdobył zaufania Kazue, więc trzymała Naruto blisko siebie. Niewiele to zresztą pomogło, bo chłopiec i tak z miejsca zaprzyjaźnił się z nieznajomym... jak to miał w zwyczaju robić praktycznie z każdym). Sąsiedzi od dawna się tu nie pokazywali, a nawet jeśli ostatnio któraś z kobiet chciała zajrzeć, Kazue dawała do zrozumienia, że sobie tego nie życzy ani też nie potrzebuje. Dzieciaki kręciły się po okolicy znacznie częściej niż kiedyś, choć wciąż nie miały dość śmiałości, by przez furtkę wejść na podwórze - przeważnie zatrzymywały się przy płocie i jedynie patrzyły z ciekawością albo wołały na Naruto. Dlatego też czymś niespodzianym było, gdy popołudniem dwa dni później w domu rozległo się głośne i natarczywe pukanie do drzwi. Kazue właśnie zdejmowała zrobione rano pranie i bardziej z niezadowoleniem niż zaskoczeniem przerwała zajęcie; nawet jeśli obecnie inni ludzie nie drażnili jej tak, jak dawniej, to wciąż nie lubiła, kiedy ktoś ją nachodził i tym samym przeszkadzał w beztroskiej egzystencji we dwoje z Naruto. Obeszła dom i na ganku - na ganku! - spostrzegła dziewczynkę, z wyglądu nieco starszą od Naruto, która niespokojnie czekała, aż ktoś jej odpowie. Kiedy zobaczyła Kazue, podskoczyła nerwowo i cofnęła o pół kroku. Kazue zmarszczyła czoło. Dziewczynka popatrzyła na nią, przestępując z nogi na nogę, i nic nie mówiła, choć musiała przecież przyjść z jakąś sprawą. Teraz jednak odwaga najwyraźniej ją opuściła i mała wydawała się walczyć z pragnieniem ucieczki - na co Kazue po prawdzie liczyła. Stały więc przed wejściem - starsza kobieta i dziewczynka, jedynie patrząc na siebie w milczeniu: jedna, bo nie miała w zwyczaju mówić, druga, bo nie mogła z siebie wykrztusić słowa. Dziewczynka cofnęła się jeszcze o krok, aż jej stopa wyczuła brzeg werandy. Odwróciła się machinalnie, a potem rozkojarzonym spojrzeniem popatrzyła wokół. W końcu wróciła wzrokiem do Kazue i ukłoniła się, jakby zdając sobie sprawę z własnej niegrzeczności. - Jestem Miki, proszę pani - szepnęła z pochyloną głową. Potem jednak zacisnęła pięści i podeszła bliżej, unosząc nieśmiało oczy. - Przepraszam, że tu przychodzę, ale.. Proszę pani, bo Naruto... - powiedziała niepewnie. - Chłopaki się z niego znów naśmiewali. Zawsze mu dokuczają... Ja też mu dokuczałam - wyznała - ale dzisiaj... Proszę pani, oni go podpuszczali - dodała z większą śmiałością, być może mówienie przychodziło jej łatwiej, kiedy już odważyła się zacząć. - Choć wiedzą, że Naruto wszystko rozumie, nawet jeśli nie mówi, to zawsze udają, że jest odwrotnie. I mówią, że on nic nie rozumie i że jest głupi...! I że się do niczego nie nadaje. I że oni są starsi, a on jest za mały i nie może się z nimi bawić. Proszę pani... Dzisiaj... oni dzisiaj powiedzieli, że jeśli chce się z nimi bawić, to musi przejść... musi przejść próbę. I zabrali go na wzgórza, na skały... Wie pani, tam, gdzie jest ten wąwóz. - Odwróciła się i pokazała na wschód od wioski. - Ale on się pośliznął i spadł - powiedziała i pociągnęła nosem. - A oni uciekli. Ja też uciekłam - dodała cicho, pochylając głowę i wyginając palce. - Ale wiem, że oni zrobili źle! - zawołała, znów podnosząc wzrok. - Trzeba mu pomóc. Proszę, niech mu pani pomoże! - błagała, złapawszy Kazue za spódnicę i powstrzymując płacz, choć jej oczy już wypełniły się łzami. Kazue jednak już jej nie widziała; słowa dziewczynki jeszcze brzmiały w powietrzu, gdy wyminęła małą i ruszyła we wskazanym kierunku, ledwo zdając sobie z tego sprawę. Jej ciało poruszało się, choć umysł dopiero przytomniał. Była już dobry kawałek od domu, kiedy w ogóle zaczęła się zastanawiać nad tym, co robi: że stawia stopy po piaszczystej drodze; że kieruje się ku wzgórzom; że mija domy i innych ludzi; że serce bije jej szybko, a oddech jest ciężki, ale jakoś daje radę. Jakby odzyskała świadomość, jakby przypomniała sobie, co się stało - i na swój sposób to nie było miłe. Zakręciło się jej w głowie, a świat nagle się znów rozmył, przestał istnieć i zapragnęła wrócić do tego stanu sprzed chwili, kiedy nie odczuwała nic i o niczym nie myślała. Potem zrozumiała sobie, że to strach próbował jej odebrać zmysły. Strach, którym poznała dobrze już dawno temu: strach o dziecko. Naruto. Nie mogła go stracić. Ta pewność - ostra i jasna jak słońce, nie wymagająca żadnych analiz - pomogła jej pozbierać myśli, które rozbiegły się były we wszystkie strony, choć chwilę to trwało. Pozbierała je jednak - a potem jedną po drugiej odrzucała. Pierwsza myśl, by zaczekać na męża i razem z nim pójść... szukać... Wydawało jej się, że znów słyszy jego głos, pewnie już był w drodze do domu, jak zawsze podśpiewując sobie pod nosem, może spotkają się za zakrętem... Rozejrzała się, zwężając oczy, próbując go wypatrzyć - i wtedy przypomniała sobie, że to na próżno. Jej mąż od dawna nie żył. Kiedyś wyszedł do lasu i już nie wrócił, przygnieciony drzewem. Był dobrym człowiekiem, który zawsze jej pomagał... Pomógłby i teraz, wiedziała to - tak łatwo było wierzyć w jego pomoc i tak trudno było zaakceptować prawdę - ale już go nie było. Druga myśl, by wysłać synów na poszukiwanie najmłodszego. Eiji, najbardziej odpowiedzialny z całej trójki. Był matce ostoją, zawsze mogła na niego liczyć w trudnej sytuacji. Albo Kenji i Arata - dwa łobuzy. Mogliby być bliźniakami, zawsze nierozłączni, pełni energii i zapału. Znali okolicę jak własne podwórko, znaleźliby chłopca raz dwa. "Nie martw się mamo, zaraz przyprowadzimy go do domu! Nie skończysz jeszcze przygotowywać kolacji, a już będziemy z powrotem, zobaczysz." Tak, oni znaleźliby brata najszybciej. Brata...? Nie, Naruto nie był bratem. Trochę był, ale tak naprawdę nie był. Nie znali go, nigdy go nie poznali. Pożegnali się z tym światem na długo przed narodzinami Naruto. Zawsze byli obok, czuła ich obecność, czasem z nimi rozmawiała, słuchała ich śmiechu... Ale teraz wiedziała, że tamte chwile w namiocie szpitalnym, kiedy umierali... kiedy umarli na jej rękach... nie były koszmarem, tylko rzeczywistością. Wiedziała to już od dawna... tylko po prostu się nad tym nie zastanawiała, bo przy Naruto nie było potrzeby. Naruto. Czy słyszała płacz? Wołanie o pomoc? Jak dziecko woła matkę... Potrząsnęła głową, by uciszyć wszystkie głosy - i udało jej się to. Zostało tylko dudnienie krwi w uszach. Właściwie już biegła... a w każdym razie szła szybkim krokiem; od dawna nie była w kondycji, by biegać. Ciężko było złapać oddech, a w płucach i pod żebrami kłuło. Nie miało to jednak znaczenia, bo gdzieś tam Naruto czekał na nią. Spadł ze skały - powiedziała ta mała. Naruto był silny, nic mu nie będzie, ale... nie powinien być sam w nocy, a ciemność zapadała szybko. Musiała go znaleźć. Powinna była wziąć lampę, ale zupełnie o tym nie pomyślała - o niczym w ogóle nie pomyślała. Teraz nie było innej możliwości, jak znaleźć go przed nocą, więc rozpatrywanie błędów nie miało sensu - ale mimo wszystko zła była na siebie za taką bezmyślność. Na ile pozwalało jej stare ciało, szła dalej, wciąż przed siebie, powoli, uparcie, do celu, zbliżając się do linii wzgórz, skąpanej w świetle słońca, które o wiele za szybko zniżało się do horyzontu. Do tej pory szło się jej nieźle, jednak teraz zaczną się schody, niemalże dosłownie. Skały, wąwóz... Znała to miejsce, mniej więcej. Dzieciaki zawsze uwielbiały tu przychodzić i zawsze któreś mniej ostrożne napytało sobie biedy. A to tylko nakręcało kolejne, by wykazać się odwagą. Albo głupotą. Kiedyś, dawno temu, niemal w innym życiu... razem z innymi rodzicami... Nie raz i nie dwa szukali jakieś zaginionej pociechy, której wydawało się, że jest panem świata - albo przynajmniej Hokage - i może skakać po kamieniach niczym wytrenowani shinobi. Wraz z innymi szukała i znajdowała - a potem leczyła złamane kostki i zwichnięte barki, choć czasem miała ochotę zostawić dzieło naturze i pozwolić dziecku nauczyć się lekcji życia. Tak, poznawała tę ścieżkę i te kępy traw. Teren wznosił się ku górze, po jakiejś pół godzinie marszu kończąc się niewielkim urwiskiem. Nie było tu aż tak groźnie, jak się jej w pierwszej chwili wydawało... kiedy strach obezwładnił jej myśli, a ciało puścił w ruch. Zatrzymała się przy wielkim kamieniu, by nabrać oddechu, nie mogąc odpędzić ponurej myśli: Naprawdę była w kiepskim stanie, skoro od tak umiarkowanego wysiłku kręciło się jej w głowie, a przed oczami latały czerwone plamy. Powinna była lepiej o siebie dbać, teraz zdawała sobie z tego sprawę. Najgorszy był ten ucisk w piersi... Ale nie było co się nad sobą rozczulać, bo Naruto czekał i robiło się coraz ciemniej. Nawet jeśli skarpa nie była wysoka - prawdziwie niebezpieczne skały zaczynały się dopiero kawałek dalej, dokąd z pewnością nie mógł zajść - dla tak małego dziecka stanowiła wystarczający problem. Po minucie ruszyła dalej, wspinając się po większych kamieniach. Słońce już tutaj nie dochodziło, jedynie wzgórza powyżej wciąż płonęły czerwienią zachodu. W drodze powrotnej naprawdę będzie mało co widać i to ją niepokoiło. Kiedy kilka razy się pośliznęła, nakazała sobie skupienie, po czym uznała, że jednak lepiej będzie iść ścieżką - nawet jeśli w ten sposób dotarcie do chłopca potrwa dłużej. Ale nie przysłuży się Naruto, jeśli sama złamie tu nogę, trzeba było myśleć rozsądnie. Lepiej było iść wolniejszym tempem, ale bezpiecznie - choć serce wciąż ją ponaglało, a zmęczone ciało chciało posuwać się naprzód jak najszybciej, żeby już być na miejscu i nie musieć nigdzie dalej pędzić. Rozcięła sobie rękę o ostrą krawędź, chociaż ledwo zwróciła na to uwagę. Pieczenie skóry nie dokuczało aż tak mocno, właściwie to całe ramię miała jakby zdrętwiałe, ale nie miała czasu, by się tym przejmować. W końcu dotarła do celu - oczywiście w jej przypadku potrwało to dłużej niż owe pół godziny, bo przecież tempo marszowe było poza zasięgiem jej możliwości. Przez chwilę - o wiele za długą chwilę - stała, oddychając ciężko i czekając, aż ustąpią zawroty głowy i znikną mroczki przed oczami. Kiedy już minęło wrażenie, że zaraz straci równowagę, i znów była w stanie normalnie widzieć, wyjrzała za krawędź niedużego uskoku. Dno jaru pogrążone było w cieniu, jednak jej oczy błyskawicznie pochwyciły małą sylwetkę leżącą nieruchomo na ziemi. Strach ponownie ścisnął jej serce - innym rodzajem bólu niż ten, który od jakiegoś czasu odczuwała - jednak z miejsca nakazała sobie spokój. Naruto był nieprzytomny, raczej nie spałby w takiej pozycji, z rozrzuconymi we wszystkich kierunkach rękami i nogami. Wąwóz porastała trawa, jednak tu i ówdzie leżały w nim mniejsze skały. Naruto prawdopodobnie uderzył głową o jedną z nich, naprawdę paskudnie... Wzięła dwa głębokie oddechy i zsunęła się po kilkumetrowej stromiźnie. Nawet gdyby Naruto był przytomny, nie dałby rady wejść z powrotem na górę, zwłaszcza po ciemku. Dobrze więc, że tu przyszła, choćby z tego jednego powodu, ale wiedziała, że niestety jest ich więcej. Przy schodzeniu otarła sobie nogi w dwóch miejscach i uderzyła w biodro, ale to wszystko były drobiazgi, gdyż po chwili znalazła się obok bezwładnego chłopca. Przysiadła koło niego na wciąż jeszcze nagrzanej ziemi i wzięła się za badanie. Był normalnie ciepły, oddychał, a jego puls - choć szybki - był regularny i mocny. Przesunęła dłoń nad jego rękami i nogami - żadnych złamań czy innych urazów. Nie widziała też śladów krwi, więc nie zranił się poważnie w żadne miejsce. Jednak głowę miał spuchniętą - jak się domyślała, musiał się mocno uderzyć. Potrzebował pomocy. Tu i teraz. Natychmiast. Poczuła, że znów kręci się jej w głowie od tej świadomości, a umysł rozprasza na wszystkie strony. Ucieka - od tej sytuacji, od podejmowania decyzji i działań, które i tak skazane były na niepowodzenie, od bólu, który miał nieuchronnie nadejść. Przez chwilę wydawało jej się, że jedyne, czego chce, to siedzieć i kołysać ciało chłopca w ramionach - i nie myśleć o niczym, nigdy już nie musieć myśleć. Bo nigdy nic nie udawało się jej zrobić, nigdy nie potrafiła pomóc tym, którzy jej potrzebowali. Zawsze kończyło się tym samym... Zawsze na koniec mogła jedynie trzymać ich w objęciach i kołysać, tak wiele razy... Kołysała, kołysała... aż wszystko przestawało istnieć: cierpienie, żal, smutek, gniew, rozpacz... Eiji, Kenji i Arata. Może tym razem uda jej się odejść razem z nimi... Wydawało jej się, że słyszy krzyk - sprzeciw, oburzenie, błaganie... Krzyczało ostatnie wspomnienie o synach, które nosiła w sobie. Otworzyła oczy i w zapadającym zmroku popatrzyła na buzię Naruto. Brak uśmiechu, do którego tak była przyzwyczajona, zupełnie ją otrzeźwił, przepędzając wszystkie niemądre myśli, niewarte tego, by im poświęcić nawet jedną sekundę. Nie było tu nikogo innego, ale był Naruto, jej Naruto. Jej chłopiec. Jej dziecko. Musiała się nim zająć, w pierwszej kolejności nim. Nie było tu nikogo innego... Potrzebował pomocy i tylko ona mogła mu pomóc. Położyła prawą rękę na jego głowie i znów zamknęła oczy, jednak tym razem w pełnym skupieniu, zapominając o bólu, który objął już niemal całe jej ciało. Sięgnęła w głąb siebie - do każdej komórki, choć większość protestowała przeciw takiemu wysiłkowi - i bez żadnego namysłu uformowała czakrę, jak zwykła to robić dawno temu, a potem przesłała ją do Naruto. To było takie proste, prostsze nawet niż oddychanie, bardziej naturalne niż cokolwiek innego... i z roztargnieniem , dlaczego na tak wiele lat o tym zapomniała, zanim nakazała sobie koncentrację i wyrzuciła takie myśli z umysłu. Znów wszystko zniknęło z jej świadomości - ale tym razem w sposób kontrolowany, zamierzony i akceptowany. W końcu przestała czuć nawet ból. Pozostało tylko wrażenie przyjemności i spełnienia, narastające w miarę tego, jak leczący strumień rozlewał się we wnętrzu małego chłopca, połączonego z nią czymś znacznie większym niż przepływ czakry. Nie wiedziała, ile minęło czasu. Kiedy ponownie uniosła powieki - wkładając w to cały wysiłek - było już niemal zupełnie ciemno. Wokół panowała cisza wypełniona dźwiękami wieczoru. Było spokojnie, w niej i wokół niej. Czuła się bezpiecznie. Chłopiec w jej ramionach pozostawał częścią tej spokojnej i bezpiecznej natury - nawet nie musiała go badać, by wiedzieć, że zagrożenie minęło; po prostu to czuła. Puls Naruto uspokoił się, obrzęk na jego głowie zmniejszył. Czakra płynęła w nim w niezakłócony sposób. Teraz jedynie spał, oddychając równo. Było jej dobrze - nie pamiętała, kiedy ostatni raz miała poczucie takiej błogości - mogłaby tu właściwie zostać, jednak spędzanie nocy pod gołym niebem nie było dobrym pomysłem w przypadku starej kobiety i małego chłopca. - Naruto... Poruszył się lekko, jego twarz się ściągnęła. - Naruto... Otworzył oczy - niebieskie... okrągłe jak jego matki, przypomniała sobie słowa, które kiedyś usłyszała - i skupił na niej zdezorientowane spojrzenie. Jakby jej nie poznawał... Cóż, można to było zrozumieć: pewnie wciąż odczuwał skutki uderzenia w głowę, nawet mimo otrzymanego leczenia. Ale, ach, nieważne. Wszystko było już dobrze, tylko to się liczyło. Pomogła mu usiąść, a potem spróbowała wstać... choć wydawało się to najtrudniejszą rzeczą na świecie. Błogość, niestety, była tylko duchowa; ruch przypomniał także o ciele, a to już nie doznawało podobnych przyjemności i nie miało ochoty na nic więcej niż siedzenie. Jednak naprawdę trzeba było iść do domu, zwłaszcza że zanosiło się na deszcz, teraz to czuła. Poza tym wiedziała, że im dłużej będzie "odpoczywać", tym trudniej będzie się zebrać w podróż powrotną. - Naruto - szepnęła, głaszcząc chłopca po jasnych włosach. Wciąż patrzył na nią pustym wzrokiem... a w następnej chwili jego twarz rozjaśniła się uśmiechem - tak dobrze znanym uśmiechem. Jakby w ciemnym wąwozie rozbłysło słońce. Uśmiechnęła się, nawet zaśmiała cicho, nie mogąc powstrzymać uczucia szczęścia, które chciało wyrwać się z niej i dotknąć każdego, kto był w pobliżu - podobnie jak nie mogła powstrzymać łez wypływających z oczu. Otarła je szybkim ruchem, musiała przecież widzieć wyraźnie. Ten uśmiech - i ta radość, którą wywołał - ukoiły ból w jej piersi i dodały energii do ostatniego wysiłku. Jej ciało wciąż protestowało, gdy wzięła chłopca na plecy i podeszła do ściany wąwozu, jednak nie zamierzała się nim przejmować. Nie było innej opcji, jak wyjść stąd. Jeśli chciała wrócić do domu, musiała to zrobić o własnych siłach. Nie mogła spędzić nocy tutaj. Tak sobie powtarzała, raz po raz, usiłując wszelkimi sposobami dodać sobie motywacji. Nigdy wcześniej nie czuła, że musi zrobić coś, na co tak bardzo nie ma ochoty. Wreszcie zaczęła się wspinać, choć czy to w ogóle można było nazwać wspinaczką? Ręce miała tak słabe, że ciężko było się na nich podciągać, a nogi przy każdym kroku zsuwały się ze skały. Mogła tylko mieć nadzieję, że choć trochę się posuwa w górę - ten wysiłek... ta męka... nie mogły pójść na marne... To tylko kilka metrów, może nawet mniej niż kilka... ale wydawało się, że wspina się już godzinami, jakby to była ściana z podobiznami Hokage... Nie da rady, nie da... Omdlewała, w głowie znów jej dudniło, ręce były coraz słabsze, nogi nie chciały się w ogóle unosić... Była tylko ona, Naruto na jej plecach i ta skała, do której tkwiła przyczepiona i której ze wszystkich sił starała się nie puścić... bo gdyby spadła, nie byłaby w stanie wejść na nią drugi raz. Były też słabość i poczucie, że naprawdę nie uda się jej pokonać tej przeszkody, nigdy... że powinna się poddać, odpocząć... Ale nie mogła tego zrobić, bo co się wtedy stanie z chłopcem...? Z tą świadomością mieszały się ból i rozpaczliwe łapanie oddechu, plamy wirujące przed oczami i huk w uszach... I znów słyszała głosy. - Jeszcze trochę...! - To chyba już tutaj...? - Dajcie więcej światła! - Nic nie widać... - Nie, popatrz! Patrzcie tam! - Są! Są tutaj! - Hej! Znaleźliśmy ich! - Prędko...! Czyjeś ręce pochwyciły Naruto z jej pleców. Chciała krzyknąć w proteście, jednak nie miała sił, a tymczasem inne ręce złapały ją i także przeciągnęły przez krawędź skarpy. Osunęła się na trawę, która wydawała się jej najmiększym posłaniem. Była zmęczona, bardzo zmęczona... Naruto był bezpieczny. W końcu mogła odpocząć... wreszcie jej płuca przestaną desperacko domagać się powietrza, a serce zazna wytchnienia... Niczego więcej nie było potrzeba. Naruto... był bezpieczny. - Naruto... - odezwała się bez udziału woli, nawet nie wiedziała, co chce mu powiedzieć. Może tylko jej się zdawało. Już go nie widziała. Wszystko znikało, cichło, oddalało się - albo to ona się oddalała. Było spokojnie. Było... albo nie było... już nic... Jak we śnie. Coś jeszcze w tej chwili zasypiania przeleciało jeszcze przez jej myśl - dziwne, w jej stanie już niezrozumiałe, a jednak wyraźne: żal, że nigdy nie zjedli persymonek... Obudził się w miejscu, którego nie znał, i pośród ludzi, których nie znał. Przychodzili i odchodzili. Zajmowali się nim i rozmawiali. Czasem tylko patrzyli, a potem słyszał ich głosy z pokoju obok. Nie znał ich, nie przypominał sobie nawet, czy kiedykolwiek cokolwiek znał. Czuł tylko, że był jedyną taką istotą - a poza nim była cała reszta, która widziała go, wiedziała o nim, ale była kimś innym niż on. Mimo ich obecności był sam. Niektóre z ich nie zawsze zrozumiałych słów, wypowiadanych czasem podniesionym głosem, spojrzenia, którymi mu się przyglądali, ich gwałtowne gesty w pewnych chwilach... To wszystko sprawiało, że miał ochotę kulić się, starać się być mniejszym albo nawet chcieć w ogóle zniknąć. Jakaś część w nim uważała, że tak powinien zrobić. Że powinien płakać, prosić i być posłuszny. Że powinien unikać ich gniewu. Że powinien się bać. A jednak nie bał się. Czuł spokój, czuł pewność, czuł się bezpieczny. Była w nim jakaś inna część, silniejsza niż tamta nakazująca strach. Pamiętał ciepło, które go kiedyś otaczało, przenikając do wnętrza i ogrzewając, odpędzając samotność. Nie, właściwie nawet nie pamiętał - niczego nie pamiętał - po prostu miał świadomość. Tego ciepła już nie było - odeszło i nie wróciło, choć bardzo za nim tęsknił - ale w jakiś sposób samo wspomnienie o nim ogrzewało go i sprawiało, że czuł się silny; choć trochę wypełniało pustkę, która zdawała się tkwić w samym jego środku - w sam raz na tyle, by iść do przodu i stawić czoło temu, co nadejdzie. Choć nie pamiętał niczego więcej, wiedział, że nigdy nie zapomni tego ciepła. Bez niego wszystko wydawało się pozbawione sensu, niepełne, puste - a tego nie chciał. Chciał ciepła wynikającego z prawdziwej obecności drugiego człowieka - bliskiego człowieka, nie tych ludzi o twardych głosach, ostrych spojrzeniach i groźnych ruchach. Może to ciepło było nawet samą obecnością. Kiedyś go już zaznał i mógł go znów pragnąć. Mógł uczynić je swoim celem. Będzie go szukał - tak długo, aż uda mu się je na nowo znaleźć, a wtedy... Wtedy zrobi wszystko, by zatrzymać je przy sobie już na zawsze. Na zawsze. [11/2011-11/2014-1/2015] |