Od autorki: Chyba napisałam jeden z najdłuższych fanficów w karierze - najwyraźniej powinnam częściej pisać slashe, ha ha... Zawiera treści przeznaczone dla dojrzałych czytelników. Hyuuga i Konatsu, jak wspominałam, mocno mi się kojarzą z Ginem i Kirą, ale jako para dynamikę mają zupełnie inną: jakoś widzę Konatsu jako bardzo asertywną w pewnych kwestiach osobowość, mwahaha. Z dedykacją dla Stokrot za "ciągnięcie za mundur do sypialni" :D (Kwestia marimo zaczerpnięta stąd i stąd.) Słońce zachodziło za klifem, rzucając miękkie refleksy na fale, które łagodnie uderzały o kamienisty brzeg. Z oddali dobiegał krzyk mew, bardziej niż cokolwiek innego podkreślający atmosferę tego czasu i miejsca. Po drugiej stronie nieba wschodził księżyc, na razie będący jedynie rozmytym sierpem, który jeszcze nawet nie dawał światła, ale przypominał, że noc już blisko. Oczy siedzącego naprzeciw młodzieńca zasnute były mgłą uwielbienia, jego policzki barwił delikatny rumieniec za każdym razem, kiedy jego wzrok spotykał się ze wzrokiem przełożonego. - Jeszcze wina, Konatsu? - Skinął na kelnera czekającego dyskretnie w cieniu. - Nie powinienem... - odpowiedział chłopiec z nutą nieśmiałego protestu. - W takim razie... - Hyuuga spojrzał na lokaja, który podszedł do ich stolika z naręczem róż. Gdzieś w tle grała muzyka. Hyuuga gestem pełnym uczucia wręczył bukiet swojemu begleiterowi, który spuścił wstydliwie oczy, ale zaraz podniósł je, płonące oddaniem. Jego rumieniec pogłębił się, doskonale komponując się z czerwienią kwiatów. - Majorze... - wyszeptał. Nie musiał mówić nic więcej. Wstali od stolika i powolnym krokiem ruszyli na sam skraj klifu, Konatsu tuż przy ramieniu Hyuugi. Czar chwili trwał... Coś ciężkiego uderzyło go w głowę. - Auć!!! Począł rozcierać guza, podnosząc wzrok na górującą postać. Konatsu stał nad nim z nieodmiennie srogą miną i książką raportów w ręce. - Znów śnił pan na jawie, Majorze? - zapytał, bardziej z irytacją niż naganą. - Konatsu, przerwałeś mi w takim momencie... Książka spadła na jego głowę po raz drugi. - Proszę marzenia zostawić sobie na czas wolny - padła bezlitosna odpowiedź. - Ale ja właściwie skończyłem... - odparł Hyuuga, mając nadzieję, że Konatsu nie pozna na pierwszy rzut oka, że stos papierów na jego biurku nie jest tym przeczytanym i podpisanym. Próżna nadzieja, ale zawsze warto spróbować... Konatsu zmarszczył czoło. Przez chwilę patrzył na przełożonego i jego biurko z zastanowieniem, a potem jego oczy zabłysły. Coś ostrzegawczo piknęło w umyśle Hyuugi, jakby filozoficzna sentencja o kłamstwie i krótkich nogach, ale nie zdążył zareagować, tym mniej zorientować się, czego może się spodziewać. - Och, to świetnie - oznajmił Konatsu głosem, w którym nastąpiła dyskretna zmiana. Nieokreślony niepokój Hyuugi wzmógł się. Konatsu przemierzył gabinet krokiem żołnierza, odłożył książkę na regał, po czym wrócił do biurka przełożonego. Hyuuga miał wrażenie, że jasne włosy chłopca - w świetle księżyca prawie srebrne - jakby się uniosły, tworząc chmurę wokół szczupłej twarzy. Konatsu uśmiechnął się, ale jego spojrzenie napełniało Hyuugę coraz większym... no, może nie przerażeniem, ale zdecydowanie pewnym dyskomfortem. Jego begleiter nachylił się nad nim i nie odrywając od niego oczu, w których obok księżycowych promieni migotało zdecydowanie, pocałował, zaborczym gestem obejmując jego twarz, a potem szyję i ramiona. Chwilę trwało, zanim Hyuuga zdołał oderwać się od tych zachłannych warg i nabrać powietrza. Przyspieszony oddech Konatsu dobitnie świadczył, że chłopiec ma ochotę na więcej. Uśmiechnął się ponownie, sięgając do twarzy dowódcy. Hyuuga umknął jego wyciągniętym dłoniom, nurkując w papiery. - Właściwie to przypomniałem sobie, że mam jeszcze trochę pracy - zawołał z nadzieją, że jego panika nie jest słyszalna. Oczy Konatsu zwęziły się. Chłopiec wyprostował się i ponownie spojrzał na Hyuugę z góry. Księżycowe promienie w jego oczach zalśniły groźnie. - To najbardziej nieudolna wymówka, jaką słyszałem - oświadczył autorytatywnie. - Zwłaszcza od ciebie. Złapał przełożonego za kołnierz, gotów wyciągnąć go z krzesła. Hyuuga w takich momentach zawsze zastanawiał się, czy w szczupłym ciele Konatsu przypadkiem nie kryje się dość siły, żeby rzeczywiście zaciągnąć go za mundur do sypialni... ale wolał nie ryzykować i nie przekonywać się w autopsji. Nigdy. Czasem jednak miał ochotę się zbuntować. Zwłaszcza biorąc pod uwagę tak istotną kwestię jak niewysypianie. Zestawienie Konatsu plus sypialnia nie równało się automatycznie spaniu... Hyuuga od jakiegoś czasu cierpiał na chroniczny niedobór snu. Jak się potem dziwić, że zasypiał nad biurkiem? - Konatsu... - zaczął. - Ja naprawdę... Chwyt na kołnierzu wzmocnił się. Jakby ostrzegawczo. Konatsu zacisnął usta w kreskę zdecydowania i tylko patrzył. Po pięciu sekundach Hyuuga poddał się i powoli podniósł się z krzesła. Palce musnęły jego szyję w geście hojnej pieszczoty, jednocześnie w złotych oczach Konatsu zalśnił triumf. Hyuuga poczuł nagle, że wzbiera w nim irytacja. Nie, to nie było to. Nie był w stanie irytować się na Konatsu, niezależnie od sytuacji. To, co go wypełniło, było mieszanką wielu różnych, skomponowanych ze sobą emocji. Duma. Uraza. Autorytet. Poczucie, że do diabła to on tutaj jest górą! Niedoczekanie, żeby jego własny begleiter tak nim dyrygował. Niedoczekanie, żeby on sam musiał uciekać się do tanich wymówek ("nieudolnych"!!). Niedoczekanie, żeby... nie mógł się wyspać, prawda? Już on mu pokaże! Stanął nad Konatsu, w pełni wykorzystując swoją wzrostową przewagę. 192 centymetry czasem się przydawały. Popatrzył w dół na chłopca, który nie sięgał mu nawet do ramienia. Konatsu rzucił mu dość wyzywające spojrzenie, wyginając kształtne wargi. Hyuuga nagle stwierdził, że nie jest w stanie oderwać oczu od tych warg, teraz nieco rozchylonych. Konatsu pozwolił powiekom lekko opaść, blask srebrnego złota zamigotał tajemniczo. Hyuuga poczuł, że kręci mu się w głowie. Myśl o niewyspaniu zapukała przypominająco w drzwi jego przytomności... zignorował ją. Spanie spaniem, ale jedyną prawdą pozostawało jego uzależnienie od Konatsu. O czym chłopiec doskonale wiedział i potrafił wykorzystywać. Hyuuga miał niejasną świadomość, że niezależnie od wszelkich poczynań i tak stoi na przegranej pozycji. Zamknął oczy, pochylając się i wpijając w usta Konatsu. Chłopiec jęknął, przysuwając się do niego. Hyuuga zmiażdżył jego szczupłe barki w uścisku, mnąc sztywny materiał pod palcami. Dłonie Konatsu błądziły po jego szyi, przesuwając się gorączkowo od skraju munduru aż po linię włosów, ich palce wsunęły się w ciemną czuprynę, pieszcząc opuszkami i łaskocząc skórę. Konatsu przycisnął się jeszcze bardziej i Hyuuga wiedział, na co ma ochotę. Na co obaj mają ochotę, poprawił się w duchu. Jego begleiter mógł wyglądać na wcielenie opanowania i wszystkich innych cnót (z których zresztą większość była faktem), jednak Hyuuga wiedział lepiej niż ktokolwiek inny, że Konatsu jest wcieleniem raczej niecierpliwości. Chłopiec jęknął ponownie, wiercąc się i ściskając jego głowę, jakby chciał ją strzaskać. Hyuuga miał ochotę podrażnić się z nim. Pocałunki były dla niego niezrównaną pieszczotą, do niczego innego na razie mu się nie spieszyło, a Konatsu potrafił całować. Przycisnął chłopca do krawędzi biurka, mimo warstw munduru czując, jak szczupłe ciało napina się przy jego własnym. Konatsu na przemian jęczał i wzdychał w jego usta. Ciepło bijące od niego ogrzewało i Hyuugę, któremu znów zakręciło się w głowie. Otworzył jedno oko i ponad ramieniem adiutanta ocenił skąpaną w księżycowej poświacie okolicę. Papierom nic się nie stanie, a jeśli się postara, może uda mu się nawet przesunąć je trochę w bok. Większym problemem było akwarium z marimo, ale powinno być bezpieczne, bo stało na drugim końcu blatu, a biurko było duże. Hyuuga uśmiechnął się, nie przerywając pocałunku, wspominając powód, dla którego zielone algi znalazły się u niego: Konatsu wierzył, że spełni się jego życzenie i jego przełożony będzie wykonywał swoją pracę z większym zapałem, ha ha... Konatsu wsunął dłonie pod jego mundur, należało działać. Hyuuga naparł ciałem na swojego begleitera i przechylił w tył, zdecydowanym ruchem kładąc go na blacie i nachylając się nad nim z poczuciem absolutnej dominacji. - Auuuć!!! Paraliżujący ból przeszył dolną część jego pleców, skupiając się w okolicy krzyża. Ciężko oddychając, Konatsu otworzył oczy, usiłując skupić zamglony wzrok i dociec przyczyny, dla której jego przełożony zupełnie nagle stał się bezwładnym ciężarem na jego piersi. Część papierów spadła na podłogę, marimo w akwarium poruszyło się jakby niespokojnie. Hyuuga przeklął w duchu. - Majorze...? - wydusił Konatsu między rwącymi się oddechami. Hyuuga doszedł do wniosku, że pomimo jego wybitnej błyskotliwości, która znalazła uznanie u Aya-tana, kiedykolwiek przychodziło do Konatsu, wszystkie jego plany brały w łeb. To było po prostu niesprawiedliwe. Oparł głowę o blat. Ból był niemożliwy. Musiał sobie naciągnąć jakiś mięsień. Co za hańba w przypadku wysokiego rangą oficera armii i do tego elitarnego korpusu Black Hawks. - Majorze? - spytał Konatsu ponownie, tym razem o wiele bardziej przytomnym głosem, w którym brzmiał niepokój. Hyuuga uniósł głowę, starając się napiąć mięśnie karku, nie napinając mięśni grzbietu. Zadanie niewykonalne, nawet dla członka Black Hawks. Zacisnął zęby. - Obawiam się, że to tyle na dzisiaj, Konatsu - powiedział głosem, w którym rezygnacja brzmiała nutkami wiecznego humoru. - Powinieneś sobie znaleźć kogoś młodszego do takich igraszek. Konatsu otworzył szerzej oczy, w jego wzroku błysnęła uraza. Hyuuga, wbrew sobie, poczuł zmieszanie i ukłucie winy. I wypełniające go ciepło, które nie miało nic wspólnego z rzeczonymi igraszkami. Migocące troską spojrzenie Konatsu wyraźnie mówiło: "Nie chcę nikogo innego". Hyuuga oparł czoło o jego skroń. - Plecy? - domyślił się Konatsu, oceniając po grymasie, który ściągnął rysy Hyuugi, kiedy begleiter przesunął ręce wzdłuż jego boków. - Plecy - odpowiedział Hyuuga, czując się bardzo nieszczęśliwie. - Jesteś tylko człowiekiem - stwierdził filozoficznie Konatsu. - Choć to i tak wstyd w przypadku członka Black Hawks - dodał, wbijając szpilę. - Wiesz, jak pocieszać, Konatsu - odparł Hyuuga z ironią. Chłopiec ścisnął jego ramię w geście wsparcia. - Zaraz temu zaradzimy - powiedział spokojnie. - Choć na początku trochę poboli. Wytrzymasz? Majorze Hyuuga? - Możesz mnie dobijać, ale nie musisz mnie obrażać, Konatsu - odparł Hyuuga, rzucając mu groźne spojrzenie. W głębi ducha był prawie pewien, że właściwie wolałby poleżeć na biurku - i może nawet na Konatsu - zamiast cokolwiek zmieniać w obecnej sytuacji. Ze względów czysto komfortowych, rzecz jasna. Konatsu uśmiechnął się, tym razem niemal łagodnie. - Już ja się postaram, żebyś nie został w tej pozycji - powiedział zdecydowanie. - Przygotuj się. Hyuuga przygotował się, choć nie wiedział na co. Konatsu ostrożnie wysunął się spod niego i stanął obok biurka. Nawet nie skrzywił się na pogniecione papiery. Marimo ocalało i pływało spokojnie na powierzchni wody. Hyuuga zastanowił się, czy algi naigrawają się z jego niedoli. - Choć w tej pozycji wyglądasz nawet apetycznie - stwierdził Konatsu lubieżnym tonem, a Hyuuga jak zwykle nie wiedział, czy owa lubieżność jest udawana czy nie. - Spiorę cię na kwaśne jabłko - wycedził przez zęby. - Prawdziwy rozpustnik z ciebie - dodał, imitując oburzenie. Konatsu uśmiechnął się z przekąsem i zadowoleniem. Następnie pomógł przełożonemu podnieść się, pozwalając mu oprzeć się niemal całym ciężarem na sobie. Konatsu był silny. Hyuudze udało się powstrzymać większość jęknięć i stęknięć. Tego typu odgłosy mógł, ku radości Konatsu, wydawać przy innych - przyjemniejszych - okazjach. Teraz jego plecy pulsowały bólem, a każdy krok wydawał się powiększać torturę. Ale, powiedział sobie, był mężczyzną, był żołnierzem, należał do elity. Ból nie był dla niego pierwszyzną. Choć gdyby dostał na pociechę chociaż lizaka... Bardzo powoli przeszli jasno oświetlonym korytarzem z gabinetu Black Hawks do kwater prywatnych, które - szczęśliwie - znajdowały się na tym samym piętrze, nieco tylko dalej. Miękki dywan mógł być przyjemny dla stóp, jednak Hyuuga wolałby coś bardziej śliskiego, po czym łatwiej byłoby przesuwać stopy. No dobrze, był wybredny - ale chyba miał prawo w takiej sytuacji? Dobrze, że miał Konatsu. Gdyby nie on, spędziłby noc w biurze, na własnym biurku. Strach pomyśleć, co zrobiłaby reszta korpusu, gdyby go nad ranem zastała w takiej pozycji. Jakimś niepokojem napełniła go myśl o Aya-tanie i jego pejczu. Odgonił ją i z jeszcze większym zaparciem skupił na drodze powrotnej do apartamentu. Black Hawks cieszyli się w armii uprzywilejowaną pozycją - i jeszcze większą niesławą - a Aya-tan to był równy gość. Zażądał dla swoich bezpośrednich podkomendnych osobnych kwater, co samo w sobie było prawdziwym luksusem, skoro większość żołnierzy mieszkała w raczej obskurnych koszarach. Komnaty, jakie im wydzielono, nie były szczególnie obszerne - sympatia dla Aya-tana miała swoje granice - jednak dla każdego znalazła się własna sypialnia. Po prawdzie, pomyślał Hyuuga, gdy mijali drzwi do pokoju Kuroyuriego, niektóre z nich nawet się marnowały. Kuroyuri mógł przesypiać większą część doby, jednak wszyscy wiedzieli, że własnego łóżka do tego nie używał. Hyuuga zastanowił się. A może jego narkolepsja była najzwyklejszym w świecie niewyspaniem i odbieraniem z nawiązką braku snu nocnego...? Haruse też często sprawiał wrażenie mocno nieprzytomnego, choć jednak zwykle pozostawał w miarę czujny. Ciekawe, ciekawe... Mówiło się, że ziewanie jest zaraźliwe, jednak Hyuuga miał wrażenie, że być może w tym przypadku chodziło o coś innego i że właśnie odkrył kolejną tajemnicę Black Hawks. Minęli drzwi do komnaty Konatsu i dotarli do jego własnej. Poniewczasie Hyuuga doszedł do wniosku, że nie tylko pokój Kuroyuriego się marnuje, i byłby się nawet zarumienił na tę myśl, gdyby nie był wystarczająco czerwony. Spacer dał mu się we znaki, jego czoło perliło się od potu. Oparł się o futrynę i ciężko dyszał, w duchu dziękując Verlorenowi... nie, to głupie. W każdym razie był szczęśliwy, że nikt go nie widział w tak pożałowania godnej sytuacji. W tej właśnie chwili z drzwi naprzeciwko wyłonił się Katsuragi. Hyuuga zesztywniał, czekając na jakąś ciętą uwagę, w których zwykle sam celował, jednak pułkownik nawet nie spojrzał w ich kierunku, poszedł tylko wzdłuż korytarza, najpewniej do toalety. Chyba nawet miał zamknięte oczy, skonstatował Hyuuga po chwili zaskoczenia i ulgi. Hmm, nie wiedział, że Katsuragi jest lunatykiem. Myśl ta zaabsorbowała go na tyle, że dopiero po chwili zorientował się, że pułkownik ubrany był w długą koszulę nocną, a na głowie miał szlafmycę. Parsknął śmiechem, po czym syknął z bólu. - Majorze...! - zawołał z wyrzutem Konatsu. - Wiedziałeś, że pułkownik chodzi tak wcześnie spać? - zapytał z autentycznym zdziwieniem i zaciekawieniem. - Wcześnie? Jest dobrze po północy, Majorze - poinformował go Konatsu, otwierając drzwi i zapalając światło, a następnie przyciemniając je, aż pokój tonął w przyjemnym półmroku. Po północy? Chyba jego drzemka trwała dłużej, niż zakładał... Za to sny miał słodkie. Konatsu poprowadził go do szerokiego łóżka i ostrożnie położył. Hyuuga westchnął z ulgą, rozluźniając wszystkie mięśnie, jakie się dało. Gdy się nie ruszał, jakąż błogością było życie... - Tylko proszę sobie nie wyobrażać, że z powodu takiego głupstwa uda ci się wywinąć - Konatsu przerwał sielankę. Co gorsza, powiedział to tonem, jakby komentował pogodę. - Jesteś bez serca - rzucił Hyuuga tonem "ja tu cierpię". - Mam za to co innego - odpowiedział Konatsu niemal bezczelnie. - Coś, z czego masz więcej pożytku - dodał ciszej, a w jego głosie znów zabrzmiały nuty wyuzdania. Zrzucił mundur na podłogę, a potem pozbył się całej reszty ubioru. Ponad szkłami okularów Hyuuga popatrzył na jego sylwetkę. Konatsu był piękny. Szczupłe, niewysokie ciało, doskonale wytrenowane i zabójczo niebezpieczne. W sensie bitewnym, to miał na myśli, stwierdził Hyuuga poniewczasie, jakby chciał coś komuś udowodnić. Złote włosy, bursztynowe oczy, jasna skóra. Był piękny w każdym calu: od czubka nosa po czubki palców, poprzez kształtną klatkę piersiową, płaski brzuch, wąskie biodra i doskonałą męskość pod kępką kasztanowych włosów. A jednak, przyszła Hyuudze do głowy dziwna myśl, to nie ta doskonała powierzchowność stanowiła o pięknie Konatsu, a właśnie jego serce - silne i niezachwiane, oddane i wierne. To serce, a nie powierzchowność czyniły z niego anioła... Anioła? W Black Hawks? Hyuuga otrząsnął się. Śmieszne. Zwłaszcza że w większości sytuacji Konatsu bardziej przypominał demona. Nie zważając na inspekcję, begleiter z całkowitą swobodą usiadł na łóżku obok niego. Nie krępowało go nawet, że jego ciało zdradzało wyraźną chęć na... Konatsu nachylił się nad Hyuugą, miękkie włosy musnęły policzek mężczyzny. Jakby czytając jego myśli, wyszeptał: - Jeśli o to chodzi, nic się nie zmienia. A Hyuuga utwierdził się w przekonaniu, że Konatsu był absolutnie wyjątkowy. Nie pierwszy i z pewnością nie ostatni raz w życiu. Begleiter zdjął mu z nosa okulary i położył na stoliku. Spojrzał krytycznie na swojego przełożonego, a potem w jego wzroku pojawiła się jakaś niepewność - jakby błękitne spojrzenie nagle pochwyciło go w pułapkę. Potrząsnął głową. - Następnym razem proszę nie udawać, że zajmuje się pan papierami, Majorze, siedząc w ciemnym gabinecie i ciemnych okularach - powiedział z naganą. - Może do tego, co robiłem z papierami, nie było mi potrzebne światło? - spytał Hyuuga przekornie. - Samolociki? - zgadywał Konatsu, marszcząc brwi, a wskazując na wprawę w czynności, która jako jedyna sprawiała, że plik dokumentów na biurku zwierzchnika czasami się zmniejszał. - Tajemnica - odparł Hyuuga, uśmiechając się. Konatsu wygiął usta. Z większą ostrożnością zsunął z ramion przełożonego mundur, szczęśliwie już wcześniej rozpięty. Uniform wylądował na podłodze i został zapomniany. Z koszulą było więcej kłopotu, ale zręczne palce begleitera poradziły sobie ze wszystkimi guzikami, przy okazji nie raz i nie dwa muskając gładką skórę na piersi i brzuchu Hyuugi. Hyuuga przełknął, kiedy rzeczone palce przesunęły się niżej... ale pieszczota - a może było to tylko drażnienie? - skończyła się szybciej, niż się zaczęła. Konatsu ściągnął przełożonemu buty, w ślad za którymi poszły spodnie. Zatrzymał się niepewnie z dłońmi na biodrach Hyuugi. - Och, nie krępuj się - powiedział cierpko Hyuuga, choć w jego oczach coś psotnie błysnęło. Delikatny odcień różu zabarwił policzki Konatsu, który szybkim ruchem pozbawił przełożonego ostatniej sztuki odzienia. - Prawdziwi mężczyźni nie noszą bielizny - wyszeptał, ponownie nachylając się nad uchem majora. Hyuuga spojrzał na niego z jeszcze większym rozbawieniem. - Gdzie to wyczytałeś? W jednym z romansów pułkownika? - spytał z niewinną drwiną, dźwięcząc śmiechem. - Nie lubię ocierać sobie pewnych miejsc o szorstki mundur - dodał przewrotnie. Konatsu wyprostował się, obrzucając taksującym spojrzeniem sylwetkę zwierzchnika, teraz równie nagiego jak on sam. Hyuuga z pewnym zadowoleniem stwierdził, że Konatsu najwyraźniej podobało się to, co widzi. Choć on sam najwyraźniej powinien więcej potrenować, skoro jego mięśnie robiły mu takie niespodzianki... Skrzywił się na samą myśl o swoich plecach. Konatsu dokończył oględzin grzbietu przełożonego. - To do dzieła - stwierdził wreszcie, skinąwszy głową. Zanurkował pod łóżko, wyciągając butelkę ze złocistą zawartością. Bursztynowy płyn leniwie spłynął po ściankach flakonu, gdy Konatsu uniósł go pod światło, oceniając uważnie jego ilość. Hyuuga patrzył na to z niepokojem. - Konatsu, chyba nie zamierzasz... Begleiter przeniósł wzrok na przełożonego i posłał mu najbardziej wyuzdane spojrzenie, na jakie go było stać. Kącik jego warg zadrżał. - Konatsu, ty mnie kiedyś zabijesz. Mam nadzieję, że nie dzisiaj... - I kto tu jest rozpustnikiem? - spytał chłopiec ze świetnie udawaną urazą. - Komu w głowie tylko jedno...? Nie odrywając wzroku od zwierzchnika, odkorkował butelkę i oblizał powoli wargi. Hyuuga po raz któryś w trakcie ich krótkiej znajomości doszedł do wniosku, że Konatsu, mając lat dwadzieścia, zachowuje się jak kurtyzana z wybitnym stażem. Mimo całej swej swoistej niewinności, Konatsu potrafił spojrzeniem, głosem, gestem i słowami - całym sobą - budzić namiętność i stawać się jej wcieleniem. To był jeden z jego niezaprzeczalnych talentów, który, owszem, był dla Hyuugi dogodny, ale który jeszcze bardziej go zachwycał. Zwłaszcza że w żaden sposób nie był wulgarny. Konatsu cechowało poczucie humoru nie mniejsze od jego własnego i w większości przypadków wykorzystywał ów talent głównie do drażnienia się z nim. Choć chwilach takich jak ta, pomyślał Hyuuga, przełykając bezgłośnie, nawet on miał wrażenie, że nie wie, gdzie u Konatsu przebiega granica między diabłem a aniołem. Konatsu zanurzył palce w złocistym płynie, jak robił to wiele razy przedtem. Hyuuga poczuł, że coś w nim zaczyna się skręcać. Begleiter powolnym ruchem dotknął jego pośladków, szczupłe palce bez żadnego oporu przesunęły się po gładkiej skórze, zagłębiając pomiędzy dwa wzgórki. Hyuuga drgnął. On naprawdę zamierzał... Ten pomiot szatański był gotów... Co gorsza, Hyuuga poczuł, że też zaczyna być gotów. Problem w tym, że nigdy nie był masochistą. Gdyby teraz to zrobili, jutro nie tyle miałby problemy z chodzeniem, ale w ogóle nie byłby w stanie wstać z łóżka. O ile by, rzecz jasna, przeżył. Konatsu nachylił się do jego ucha i szepnął: - Chciałbyś, prawda? - Hyuuga znów drgnął. - Ja też. Przesunął palce głębiej, dotykając opuszkami twardego pierścienia mięśni, po czym z wyraźną niechęcią skierował rękę wyżej. - Ale najpierw musimy się uporać z twoim małym problemem - powiedział spokojnie i nawet bez żalu. Hyuuga mrugnął. - Postaram się, żeby bolało jak najmniej - oświadczył Konatsu swoim normalnym tonem, w jednej chwili ze zdumiewającą maestrią przechodząc od namiętnego kochanka do rzeczowego begleitera, po czym usiadł na nim okrakiem i położył obie dłonie na jego umęczonym krzyżu. A następnie, wprawnie, ale z wielką delikatnością zaczął masować obolałe mięśnie. Nie mogło nie boleć - jednak Hyuuga w rękach swojego adiutanta czuł się absolutnie bezpieczny. Odprężył się i zamknął oczy, skupiając się na pozytywnych doznaniach. Palce Konatsu były zręczne i o tym Hyuuga wiedział od dawna, ale były też profesjonalne, kiedy pewne celu zagłębiały się w jego ciało, ugniatając i prostując stalowe mięśnie pod powierzchnią skóry. Każdy z nich wydawał się żyć własnym życiem i wiedzieć, czego chce. Przesuwały się po jego plecach w górę i w dół, na boki i do środka, raz mocniej, raz słabiej. Olejek łagodził ich szorstkość i ułatwiał ich poślizg, przyjemnie koił rozgrzaną skórę. Hyuuga czuł też gorąco, bijące od Konatsu, który przecież wykonywał ciężką pracę. Czuł pot wilgocący skórę tam, gdzie stykały się ich ciała. Skręcone włosy Konatsu łaskotały go w miejsce, gdzie pośladki przechodziły w uda. Tam też czuł jego jądra - doskonale okrągłe i twarde kulki otoczone delikatną skórą. Ciężki i pełny członek Konatsu spoczywał na pośladkach Hyuugi i spokojnie czekał na swoją kolej. Hyuuga z pewnym dziwnym psychicznym dyskomfortem doszedł do wniosku, że także dzisiaj - jak zawsze - jego własne potrzeby miały u Konatsu absolutne pierwszeństwo. Nie wiedział, ile czasu minęło. Nie interesowało go to. Trwał w przyjemności, na którą składały się najróżniejsze odczucia fizyczne. Rozkoszował się świadomością, że jest przy nim człowiek, któremu pozwalał się dotykać i którego dotyk dawał tak wiele. On, zaufany żołnierz Generała Ayanamiego i jeden z najgroźniejszych członków armii Imperium Barsburga, byłby w stanie zasnąć pod dotykiem tych dłoni i w poczuciu absolutnego bezpieczeństwa. Nie zauważył nawet, w którym momencie ból zniknął. Nie koncentrował się na nim. Konatsu nie poprzestał na krzyżu, ale zajął się także barkami i ramionami swojego majora. Wreszcie ruch jego dłoni zastygł i jedynym doznaniem, jakie pozostało, był ciepły oddech owiewający plecy mężczyzny. - Gdzie się tego nauczyłeś? - spytał Hyuuga, przerywając ciszę. - W akademii zrobiłem kurs masażu e... - Zaciął się Konatsu w odpowiedzi. - Eee. Pomyślałem, że się kiedyś może przydać - dodał z zadowoleniem. Masażu erotycznego? Hyuuga uniósł brwi ze zdumieniem. Chłopak był wyuzdany już w czasach szkolnych! Czego oni ich teraz uczą? Niemniej jednak, przydało się... Och, jak się przydało. Konatsu siedział przez chwilę, opierając ręce na łopatkach przełożonego. Hyuuga leżał bez ruchu. Czuł się jak w siódmym niebie. Ból zniknął zupełnie, wydawał się wspomnieniem czegoś, co nigdy tak naprawdę nie miało miejsca. Jego każdy mięsień został zmuszony do relaksu i teraz Hyuuga odczuwał jedynie miłe zmęczenie - zbyt lekkie, by było dyskomfortem, zbyt błogie, by napawało jakąkolwiek niechęcią. Pokój był ciepły, posłanie miękkie, dotyk dłoni na jego plecach pewny i znajomy. Całą rzeczywistość Hyuugi można było określić jednym słowem: przyjemność. Konatsu zsunął się z niego i usiadł obok. Hyuuga powoli obrócił się na plecy, rozkoszując poczuciem, że znów może to ruszać, i opierając na łokciach, popatrzył na swojego kochanka. Chłopiec uśmiechał się - tym razem nawet mniej złośliwie czy bezwstydnie. Hyuuga nie powiedziałby tego na głos, ale ten uśmiech podobał mu się bardziej. Konatsu wyglądał z nim na dokładnie tyle lat, ile miał. I, prawdę powiedziawszy, Hyuuga uświadomił sobie, że z takim uśmiechem rzadko swojego begleitera widywał. Na twarzy chłopca rysowało się spokojne zadowolenie, jak po dobrze wykonanej pracy - co przecież było prawdą. Hyuuga dobrze wiedział, że Konatsu jest perfekcjonistą, i czasem nawet sobie z tego żartował. Nawet częściej niż czasem. Ale nie dziś. Dziś jego begleiter dowiódł, że nie straszne są mu wyzwania. Hyuuga czuł się z niego niemal dumny. Coś błysnęło we wzroku Konatsu i Hyuuga szybko porzucił wzniosłe rozważania. Znał swojego adiutanta wystarczająco dobrze, by zachować stałą czujność. I nie mylił się, bo w tej właśnie chwili Konatsu zapytał: - Teraz ci dobrze? Hyuuga skinął głową, z fascynacją patrząc, jak niemal niewinny uśmiech chłopca ponownie przeradza się w spojrzenie buchające namiętnością. Tak, talenty Konatsu zaprawdę były zdumiewające. - To dobrze - powiedział chłopiec, kiwając głową jakby dla potwierdzenia słów. Następnie nachylił się nad nim i zbliżając usta do jego ucha, wyszeptał najbardziej zmysłowym tonem: - Teraz sprawię, że będzie jeszcze lepiej. Hyuuga jęknął cicho, choć nie był pewien, czy za sprawą tego szeptu czy może z powodu faktu, że pełny członek Konatsu przesunął się po wewnętrznej stronie jego uda, a następnie otarł się o jego własny. Nie miał czasu dłużej się zastanawiać, gdyż wtedy uśmiechnięte usta Konatsu spoczęły na jego własnych. Hyuuga opadł na posłanie, całkowicie ubezwłasnowolniony. Konatsu najpierw zajął się jego dolną wargą, na przemian gniotąc swoimi wargami i skubiąc zębami. Potem jego język wsunął się w wilgotne usta Hyuugi i Hyuuga mógł tylko, najlepiej jak potrafił, odwzajemniać pocałunek. Należało się chłopakowi, pomyślał nieskładnie, choć nie sądził, by kiedykolwiek mu się nie należało. Tym razem Konatsu nie niecierpliwił się i pozwolił im obu nasycić się pieszczotą, aż zabrakło im tchu i musieli oderwać się od wzajemnej słodyczy. W pokoju było już gorąco. Hyuuga oddychał ciężko, usiłując się dotlenić, ale przeczuwał - wiedział - że teraz będzie tylko gorzej. Albo lepiej - jak obiecał Konatsu. Chłopiec przesunął wilgotne wargi niżej, na jego żuchwę, a potem szyję i obojczyk. Całował każdy fragment skóry, najpierw po lewej, potem po prawej stronie, ponownie wracając do ust Hyuugi, jakby chcąc, by nie zapomniały dotyku jego warg. Potem pocałował podbródek, grdykę i zszedł w drobnych pocałunkach aż do mostka. Następnie zajął się szeroką klatką piersiową dowódcy. Na tym etapie Hyuuga nie mógł robić nic innego, niż zaciskać dłonie na pościeli, gdy czubek gorącego języka powoli przesuwał się po najwrażliwszych punktach jego skóry, zostawiając połyskliwe ślady, które w tej temperaturze szybko zresztą znikały. Kiedy język Konatsu przesunął się jeszcze niżej, Hyuuga usiłował dołączyć do swego kochanka w dawaniu rozkoszy, ale zdecydowane dłonie pchnęły go z powrotem na posłanie, obdarzając przelotnym pocałunkiem na zachętę cierpliwości. Hyuuga leżał, oddychając coraz szybciej i coraz płycej, i wiedział, że Konatsu czuje bicie jego serca pod palcami. Potrzeby Hyuugi zawsze stały ponad potrzebami Konatsu. To było dla begleitera oczywistym wnioskiem, do którego doszedł dawno temu, być może na samym początku. Wyjątek stanowiła praca biurkowa, ale jedynie potwierdzający regułę. Hyuuga nie był w stanie zaprotestować. Oczywiście, można było zakładać, że spełnianie potrzeb oficera było dla begleitera rozkoszą - ale takie myślenie budziło w Hyuudze nieokreślone skojarzenia z czasami feudalnymi. Tyle że to była prawdą w przypadku Hyuugi i Konatsu. Największą zaś prawdą było, że kiedy Konatsu miał swojego dowódcę pod sobą, reagującego na każdy jego dotyk i dostrojonego do każdego jego ruchu, wtedy mógł mieć przede wszystkim satysfakcję. I miał, och, miał jak diabli. A Hyuuga nie mógł nawet ruszyć palcem. Nie żeby uważał to za coś uwłaczającego jego dumie. Za coś niemęskiego. Czy inne takie głupoty. Absolutnie. Czasem tylko zastanawiał się, jaki śmiech byłby w Black Hawks, gdyby towarzysze dowiedzieli się, że w rękach swojego begleitera Major Hyuuga jest niczym roztopiony wosk, niezdolny zrobić zupełnie nic. Wnioski, do jakich dochodził, były nieodmiennie takie same. Aya-tan nie interesował się w najmniejszym stopniu życiem prywatnym swoich ludzi. Kuroyuri zwykle spał. Haruse był zbyt uprzejmy, by komentować, zaś Katsuragi pewnie by czytał jakąś powieść i nie reagował na otoczenie. To Hyuuga był tym, który czepiał się plotki i sensacji niczym Kor zrozpaczonej duszy i pozwalał ciętemu językowi zabawić się nią do woli. Skoro mowa o językach... Wszystkie rozważania ponownie ulotniły się z jego umysłu, bo Konatsu skończył swoją podróż w dół jego tułowia i właśnie wznosił się ku punktowi, w którym wydawała się gromadzić cała zdolność czucia Hyuugi. Uniósł głowę, spoglądając na Konatsu, który - jakby odczytując jego myśli - popatrzył na niego bursztynowymi oczami spod złocistej czupryny. Wypuścił z ust koniuszek jego członka, przy okazji jeszcze przesuwając po nim językiem, i Hyuuga jęknął, odrzucając głowę w tył. Oczy Konatsu lśniły absolutną satysfakcją. Hyuuga zanurzył palce w jego czuprynie, kiedy Konatsu ponownie wziął się do dzieła. Hyuuga nie odważył się spojrzeć ponownie - wystarczało mu wyobraźni, by widok jasnych włosów wplątujących się w jego czarne wywołał kolejną falę gorąca, koncentrującą się w miejscu, którym tak gorliwie zajmował się jego kochanek. - Konatsu... - wydusił chrapliwie, czując, że chyba właśnie osiągnął swój limit. Wargi na jego członku zwiększyły nacisk, choć Hyuuga był pewien, że Konatsu się uśmiecha. Był pewien, że Konatsu ma zabawę jak mało kto. A potem było po wszystkim - przynajmniej dla Hyuugi, przynajmniej chwilowo. Konatsu wyssał go do ostatniej kropelki i kiedy wreszcie wypuścił go z ust, Hyuuga miał wrażenie, jakby stoczył bitwę z batalionem żołnierzy. Cokolwiek opacznie, skoro to Konatsu wykonał całą pracę. Usiłował uspokoić oddech, kiedy begleiter przysunął się do niego, oplatając nogami jego biodro. Hyuuga cząstką powracającej świadomości zdał sobie sprawę, że Konatsu wciąż czeka na swoją kolej. Jak to było w ogóle możliwe? Chłopak poza odwagą, inwencją i różnymi innymi talentami cechował się też samozaparciem i samokontrolą. Przynajmniej w tej jednej kwestii, biorąc pod uwagę, że z temperamentu był raczej cholerykiem. Hyuuga sięgnął między jego uda, jednak Konatsu złapał go za rękę i uniósł ją do ust, a następnie pocałował każdy jej palec z osobna. Położył dłoń Hyuugi na jego piersi i nakrył swoją, składając głowę w zagłębieniu między barkiem a szyją. Hyuuga oddychał głęboko, jego oddech się wyrównywał. Konatsu tylko przy nim leżał, jego wilgotne włosy łaskotały go w policzek. Była to niezrównana chwila błogości, pod pewnymi względami przewyższająca tę wcześniejszą. Nie na długo. Hyuuga nie raz i nie dwa zachwycał się nieprzebranymi pokładami energii, jakie Konatsu wydawał się posiadać. Zwykle w takich okazjach żałował, że nie ma już dwudziestu lat - po czym przypominał sobie, że w tym wieku jego samego cechowała może ćwiartka Konatsowego wigoru. Że też przyszło mu się urodzić w lipcu... Konatsu usiadł na posłaniu, jakby jakaś część jego osobowości zmuszała go do ciągłego działania i uniemożliwiała dłuższy odpoczynek, i sięgnął po flakon z bursztynowym olejkiem, którego wcześniej użył do masażu. Teraz najwyraźniej miał zamiar wykorzystać go zgodnie z pierwotnym zastosowaniem. Hyuuga poczuł najlżejszy przejaw życia w dolnych partiach ciała, choć od poprzedniego razu nie minęło więcej jak dwa kwadranse. - Doprowadziłem cię do porządku, teraz pora to wykorzystać - powiedział begleiter niemal szeptem. Nic nie działało na Hyuugę tak jak szepty Konatsu - zwłaszcza że na co dzień chłopak miał w zwyczaju drzeć się na niego. Konatsu zwilżył płynem palce obu dłoni, a następnie z wielką wprawą - i delikatnością - zabrał się za przygotowanie pola do działania. Lekki dotyk opuszek w pachwinach i na wewnętrznej stronie ud. Lekkie muśnięcie jąder i członka. Lekkie potarcie mięśni otaczających otwór w głębi. Po wielokroć, bo jego palce nie spoczywały, tylko wciąż i wciąż przesuwały się od jednego miejsca w drugie - bądź ślizgając się gładko po skórze, niemal jej nie dotykając, bądź zadrapując paznokciami, co wzmagało doznania. To wszystko - tak niewiele - sprawiło, że Hyuuga bardzo szybko gotów był na kolejny etap. Jego serce znów biło, jakby miało wyskoczyć z piersi, jego oddech znów był prędki. Krew pulsowała w skroniach oraz wypełniała najbardziej pobudzone fragmenty jego ciała. Jego członek wznosił się już, twardniejący i pragnący kolejnej dawki rozkoszy. Konatsu uśmiechnął i pocałował wilgotny czubek. Hyuuga miał ochotę parsknąć śmiechem na tę niedorzeczną pieszczotę, jednak z jego ust dobył się jedynie jęk. Konatsu otworzył szerzej oczy, a następnie zwilżył ponownie dłonie i pewnym ruchem wsunął w niego śliski palec. Hyuuga odruchowo napiął mięśnie, jednak Konatsu nic sobie z tego nie robił. Miał nawet czelność połaskotać go od środka - po czym wsunął drugi palec, choć według Hyuugi było to zupełnie zbędne. Otworzył oczy i skupił wzrok na kochanku, starając się patrzeć surowo i choć raz z naganą. Konatsu westchnął, wysuwając palce, a potem chwycił jego biodra i powoli, z precyzyjną dokładnością, którą naznaczone były wszystkie jego działania, wsunął się w niego. Hyuuga czuł, jak twardy organ milimetr po milimetrze przesuwa się w jego wnętrzu, bardziej ślizgając się niż ocierając o delikatne tkanki. Uśmiechnął się, niemal samemu odczuwając przyjemność Konatsu. Chłopiec oddychał szybko, jego policzki były zaczerwienione, usta rozchylone, powieki opuszczone. Hyuuga przełknął, ściskając dłoń spoczywającą na jego biodrze. Konatsu drgnął, nabrał głęboko oddechu, wsuwając się do końca. Hyuuga jęknął i Konatsu też nie był w stanie powstrzymać westchnięcia. Usiłował skupić spojrzenie na kochanku i Hyuuga był pewien, że jego begleiter nigdy nie patrzył na niego z większym uczuciem niż w tej właśnie chwili. - Zrób to - wyszeptał pomiędzy rwącymi się oddechami. Konatsu jęknął ponownie. Hyuuga czuł napięte mięsnie jego ud i przygotował się na finał. Jednak Konatsu, wciąż patrząc mu w oczy, przesunął dłonie na jego członek. Hyuuga drgnął, odruchowo zaciskając się wokół Konatsu. - Najpierw ty - dobiegło od strony chłopca. Konatsu był z natury uprzejmą osobą - bardziej niż mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka komuś, kto słabo go znał. Był o wiele bardziej łagodny, czuły i delikatny, niż mogliby go o to podejrzewać ludzie, którzy znali go trochę lepiej. Hyuuga ową uprzejmość Konatsu miał okazję poznawać w takich chwilach. Nie zmieniał jej nawet fakt, że przyjemność, jakiej Konatsu dostarczał Hyuudze, jedynie wzmagała jego własną. Hyuuga uniósł rękę, wyciągając ją w stronę twarzy młodego kochanka. Konatsu nachylił się. Palce Hyuugi wsunęły się w jasne, teraz splątane i spocone włosy chłopca. Konatsu przesunął usta, całując wnętrze jego dłoni. Hyuuga poczuł, że wypełnia go ciepło, nie mające nic wspólnego z fizycznymi doznaniami. Gdyby byli w stanie - na kształt normalnych ludzi - wyznać sobie najbardziej sekretne i najbardziej oczywiste uczucia, stałoby się to właśnie w tej chwili. Konatsu przełknął i w sposób może mało finezyjny, jednak skuteczny zajął się jego członkiem. Hyuuga z jękiem doszedł w jego bezpiecznych dłoniach, odrzucając głowę w tył i szepcąc tylko w myślach słowa, które chciałby powiedzieć swojemu kochankowi. Jego mięśnie spazmatycznie drgnęły, jakby chciały zgnieść Konatsu, któremu nie potrzeba było nic więcej, by pójść w jego ślad. Hyuuga poczuł rozlewającą się w nim falę ciepła, tym razem jak najbardziej fizyczną, kiedy Konatsu doszedł głęboko w jego wnętrzu. Kiedy Hyuuga odzyskał zdolność myślenia i kiedy rzeczywistość wokół przestała wreszcie wirować w szaleńczym pędzie, otworzył oczy i spojrzał na Konatsu. Chłopiec tkwił w tej samej pozycji, wciąż w jego wnętrzu, z rękami na jego biodrach. Głową miał spuszczoną, wilgotne włosy zwieszały się wokół jego twarzy, oczy miał zamknięte. Hyuuga rzadko kiedy miał okazję widzieć go w tak absolutnym spokoju i bezruchu. Wyglądał, jakby spał. Hyuuga uśmiechnął się. Konatsu otworzył oczy i uniósł głowę. Odwzajemnił uśmiech - teraz pełen jedynie absolutnej radości i szczęścia. Hyuuga przełknął z uczuciem niegodnej czułości. Nie dopuszczał do siebie myśli, że Konatsu Warren jest dla niego najważniejszą istotą na świecie. Nie wolno mu było. Spojrzał w rozpromienione oczy chłopca. Konatsu był zmęczony, widać to było na jego twarzy. Huuga podejrzewał, że poranek jest bliżej niż dalej. Znów się nie wyśpią, ale... do diabła z tym. W życiu są ważniejsze rzeczy od spania. Wiedział, że za dnia będzie uważał inaczej, ale nic sobie z tego nie robił. Konatsu wysunął się z niego. Hyuuga podniósł się i objął kochanka, przyciągając do piersi. Chłopiec wydawał się taki kruchy, cała jego energia jakby się ulotniła - bądź też po prostu została spożytkowana. Hyuuga pociągnął go za sobą na posłanie, nie wypuszczając z objęć. Konatsu wtulił się w niego. Leżeli chwilę w ciszy. - Było dobrze? - zapytał wreszcie chłopiec niemal szeptem. - Było - odpowiedział Hyuuga. - To dobrze - Konatsu uśmiechnął się lekko. - Gdyby nie ja, skończyłoby się na trzymaniu za ręce i patrzeniu w księżyc - dodał z cichą drwiną. - Też by było dobrze - wyrwało się Hyuudze, nim zdążył pomyśleć. Konatsu otworzył oko i obrzucił go krytycznym spojrzeniem - Jesteś nie tylko leniem, ale i niemożliwym romantykiem - powiedział niemal z wyrzutem. - Jestem Rakiem - odparł Hyuuga tonem, jakby stwierdzał rzecz oczywistą. Poniekąd tak było. Konatsu zamknął oczy i uniósł lewy kącik ust. Hyuuga nachylił się i złożył na jego ustach lekki pocałunek. Potem na policzku. Potem na powiece. Potem na czole. Konatsu zdusił chichot. - Niemożliwy romantyk... - powtórzył. Hyuuga uśmiechnął się. - Kiedyś przyniosę ci kwiaty - ostrzegł. - Majorze...! - I zaproszę na kolację przy świecach. - To by było... nieprzyzwoite. Hyuuga parsknął śmiechem. - Czasami nasze światopoglądy się diametralnie różnią, Konatsu. - Nieprzyzwoite...! Hyuuga śmiał się teraz głośno. Konatsu podniósł głowę i spojrzał na niego z niepokojem. - Co mam robić inaczej, żeby oszczędzić sobie takiego wstydu? - zapytał z autentyczną powagą. Hyuuga przestał się śmiać i otworzył szerzej oczy. - Idea romantycznej kolacji przy świecach aż tak cię przeraża? - spytał zdumiony i rozbawiony. Oczy Konatsu błysnęły. - Nieprzyzwoite - powiedział i odwrócił się plecami. Hyuuga uśmiechnął się szeroko i objął jego pierś, wtulając nos w jego kark. - Nic się nie zmieniaj - szepnął. - Mogę być romantykiem, ale nie mam ci nic do zarzucenia. Konatsu przekręcił głowę i spojrzał na niego kątem oka. - Więc obejdzie się bez kolacji? - Poczekam, aż sam nabierzesz ochoty. - To długo poczekasz. - Nie szkodzi - odpowiedział Hyuuga, wciąż się uśmiechając. - Raki są cierpliwe. Konatsu położył głowę na poduszce. Hyuuga miał dziwne wrażenie, że chłopiec zamiast spać, intensywnie nad czymś myśli. Nie spodziewał się jednak odpowiedzi, z jaką wreszcie wyszedł Konatsu. - Mógłbym stać się trochę bardziej romantyczny - powiedział ostrożnie jego kochanek. Serce Hyuugi uderzyło mocniej. - Gdybyś zaczął wykazywać więcej entuzjazmu do działania - dokończył Konatsu. - To chyba sprawiedliwa wymiana? - zapytał z uśmieszkiem, ponownie odwracając się w stronę Hyuugi. Poduszka wylądowała na jego twarzy. Hyuuga ostentacyjnie obrócił się i naciągnął przykrycie. - Doszedłem właśnie do wniosku, że całkowicie odpowiada mi obecny stan rzeczy - oświadczył. Konatsu przycisnął się do jego pleców, oplatając ramionami jego pierś. Szczupłe palce przesunęły się po jego skórze. Hyuuga uśmiechnął się. Właściwie... Właściwie to naprawdę tak myślał. Ścisnął dłoń Konatsu. Romantyczność była tylko słowem. [28.3.2010] |