róże i łzy




Od autorki: Fic walentynkowy, hi, hi... :) A w galerii z obrazkami - fanarcik mego autorstwa. (Czy to czasem nie przesada: rysować fanarty do własnych fanficów?)





Delikatne palce jakby z zamyśleniem ścinały łodygi róż. Bladoróżowe kwiaty opadały wdzięcznie na wyciągnięte dłonie, niemal z ostatnim westchnieniem. Głos, jaki słyszały, był zaledwie szeptem - a ten, kto go wypowiadał, nie zdawał sobie nawet sprawy, że głośno myśli. Tak pochłaniała go praca - praca, której nie do końca mógł uwierzyć...



Profesor Severus Snape bardzo dbał o to, by do jego lochów nie przeniknęło choćby jedno z różowych serduszek, jakie od poranka krążyły po szkole. Walentynki były najgorszym dniem w roku - przynajmniej w jego opinii. Uczennice chichotały jeszcze bardziej niż zwykle, a uczniowie udawali, że są wszystkim zdegustowani, podczas gdy tak naprawdę ogarniały ich podniecenie i rozgorączkowanie. Zacisnął powieki, by na to nie patrzeć, ale uszu nie mógł zamknąć. Niestety.

I na domiar złego musiał mieć dziś zajęcia z Gryfonami. I to z tymi bezczelnymi Gryfonami z piątej klasy, którzy nie są już zastrachanymi smarkaczami, a jednocześnie brak im pewnej powagi siódmo- czy szóstoklasistów! Jeszcze nigdy nie pragnął tak mocno, by ten dzień jak najszybciej dobiegł końca. Albo przynajmniej ta lekcja. Wydawało się jednak, że ktoś tam na górze (i nie chodziło mu o Dumbledore'a) musi bardzo Severusa Snape'a nie lubić, albowiem gdy tylko myśl ta powstała w jego głowie, od strony tylnego rzędu dobiegł słodki głos dziewczęcia:

- Panie profesorze, czy zechciałby pan obejrzeć mój eliksir? Wydaje mi się, że coś z nim nie tak.

Nauczyciel już miał rzucić uwagę, iż wśród Gryfonów żadna to nowość, gdy dotarło do niego, że mówiącą jest Anabella Petherby, najzdolniejsza uczennica na roku, której nie zdarzyło się nie przyrządzić poprawnie eliksiru, jak długo w Hogwarcie przebywała. Jej wypowiedzi towarzyszył złośliwy chichot Ślizgonów, więc - chociaż tym podbudowany - profesor opuścił katedrę i skierował się ku kociołkowi najwyraźniej zatroskanej dziewczyny. Na pierwszy rzut oka eliksir przedstawiał się jak najbardziej prawidłowo - miał odpowiednią konsystencję, kolor i zapach. O co mogło chodzić Petherby?

I właśnie gdy miał już o to zapytać, powierzchnia eliksiru zabulgotała, spieniła się i nagle ze środka wytrysnęły tysiące lśniących, różowych serduszek, które ułożyły się w powietrzu w roziskrzony napis WESOŁYCH WALENTYNEK DLA PROFESORA SNAPE'A!!!

W klasie zagrzmiało, nauczyciel zgrzytnął zębami z wściekłości i wrzasnął: - Minus trzydzieści punktów dla Gryffindoru! - po czym przypomniał sobie, że dyrektor zabronił dzisiaj odejmować punkty. Uczniowie mieli o niczym nie wiedzieć, ale z miny panny Petherby wywnioskował, że albo byli lepiej poinformowani, niż mu się wydawało, albo niezupełnie przejęli się karą, będąc pod wrażeniem dowcipu, którego padł ofiarą. Ponownie zgrzytnął zębami, obwieścił koniec lekcji i kazał się wszystkim wynosić, pewny, że za chwilę straci do reszty cały autorytet.



Severus Snape wpadł do pokoju nauczycielskiego absolutnie wściekły. Postanowił jasno i dobitnie wykazać komukolwiek, kto by tam się znajdował, iż świętowanie Walentynek to niedorzeczny i właściwie skandaliczny pomysł. Ku jego zmartwieniu pokój był pusty - dopiero po chwili na korytarzu zaroiło się od uczniów i pedagogów, a gdy ci ostatni zaczęli napełniać pomieszczenie, zrezygnował ze swych zamierzeń. Oto bowiem profesor Flitwick wkroczył, nucąc raczej głośno "O sole miiiiiooooo!", profesor Sprout ustawiała na oknie wielki wazon pąsowych róż, a profesor Trelawney - co ona, na niebiosa, robiła poza swoją wieżą?? - choć raz odstąpiła od zwyczaju wieszczenia śmierci i właśnie przepowiadała profesor Sinistrze wielką, acz nieodwzajemnioną miłość. Tylko Minerwa McGonagall wydawała się nieporuszona w tym morzu różowego chaosu, gdyż weszła do pokoju i wyszła z niego niemal równie szybko. Severus zdołał dostrzec, iż zmarszczyła czoło, a wargi zacisnęła w wąską linię. Niemal pomyślał coś o pokrewnej duszy i już planował dołączyć do niej na korytarzu, gdy cichy głos w jego wnętrzu - z pewnym oburzeniem - powstrzymał go od tego zamiaru. Jeszcze czego! Nie będzie spoufalał się z McGonagall!

Tak czy owak nie miał tu do roboty nic, więc równie dobrze mógł wracać do lochów albo iść na lunch, jako że zbliżała się odpowiednia po temu pora. Opuścił pokój nauczycielski, starając się tym razem nie trzaskać drzwiami, i już miał udać się na dolne piętro, gdy dziwny widok przykuł jego uwagę.

Profesor McGonagall stała przy jednym z wysokich, ostrołukowych okien i patrzyła na dziedziniec, ale chyba go nie widziała. Wzrok utkwiła w oddali i nawet nie mrugała powiekami, najwyraźniej pogrążona w zadumie. Severus przyglądał się jej z pewną fascynacją i lekkim niepokojem. Profesor McGonagall zawsze sprawiała wrażenie, że twardo stąpa po ziemi i nigdy nie odrywa się od rzeczywistości. Znał ją tyle, tyle lat... Zawsze tak samo poważna. Zawsze zdecydowana, konsekwentna i stanowcza - jako nauczycielka, koleżanka z pracy, zastępca dyrektora czy opiekunka Gryffindoru. Jeśli potrafił znieść słowo krytyki z czyichkolwiek ust poza dyrektorem, to tylko z ust Minerwy McGonagall.

Tym bardziej się zdumiał, gdy ujrzał w jej oczach coś, czego nigdy nie podejrzewał, że ujrzy: łzy. Dwie łzy niczym perły zatańczyły na jej rzęsach, po czym spłynęły na policzki, a ona wciąż nie zdawała sobie sprawy, że płacze. Severus przylgnął do ściany, zaczynając się zastanawiać, czy w eliksirze Petherby nie było jakiegoś środka halucynogennego, ale zaraz się opamiętał. Choć było tak niezwykłe stać tutaj i patrzeć na to - zupełnie jak na nierzeczywiste wydarzenie, rozgrywające się tylko przed jego oczami - czuł, że powinien odejść i nie zakłócać swą obecnością tej chwili, w pewien sposób świętej. A jednak nie mógł...

- Biedna Minerwa - dobiegł go cichy głos z okolicy prawego łokcia, uzmysławiając mu, że nie on jeden przygląda się nauczycielce. Spojrzał. Na obrazie, dość starym i pociemniałym, stały dwie kobiety i patrzyły w stronę okna, przez które wpadały promienie lutowego słońca, zalewając stojącą przy nim postać. - Wciąż nie może zapomnieć... Nigdy nie zapomni. Choć to już tyle lat.

- A co się stało, Pernillo? - spytała druga kobieta.

Severus stał jak zaczarowany, wiedząc, że nie powinno go tu być, ale ślizgońska - i może jakaś inna jeszcze - część jego duszy pragnęła posłuchać, co o Minerwie McGonagall i jej łzach mogą powiedzieć mu te osoby. I, ku pewnej jego uldze, pierwsza kobieta podjęła opowieść.

- Minerwa i Albert poznali się w szkole. On był w Ravenclawie, ale nie przeszkadzało im to spotykać się już od pierwszej klasy... I chyba nie tylko się uczyli wspólnie - kobieta zachichotała z pobłażaniem. - Wszystko robili razem. Po ukończeniu szkoły, a oboje zdali z najwyższymi ocenami, szkolili się dalej, a potem wrócili tu oboje: ona jako nauczycielka transmutacji, on - obrony przed czarną magią. Och, byli świetni w swej robocie, a jedno drugiemu dodawało sił... - Kobieta zamilkła i pogrążyła się w rozmarzonej zadumie. - I byli tacy szczęśliwi... Jej śmiech wciąż rozbrzmiewał na korytarzach. - Severus zachłysnął się ze zdumienia. Minerwa McGonagall... śmiejąca się po korytarzach Hogwartu? - Była tak pełna życia, Mafaldo - zamilkła.

- I co się stało? - dopytywała się jej przyjaciółka.

- Pojawił się on. - Severus zadrżał. Chyba zaczynał domyślać się, jaki był koniec tej historii.

- On? Masz na myśli... Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać? - spytała cicho i jakby z przestrachem Mafalda.

- Voldemort - powiedziała ze spokojem Pernilla, choć w jej głosie pobrzmiewał gniew. - Biegał tu pod moim obrazem jako zasmarkany dzieciak, więc nie przeraża mnie imię, które sobie nadał. Mały Riddle...

- I co? I co było dalej?

- Wszyscy wiemy, co było dalej - rzuciła z lekką irytacją Pernilla. - Skończył z wyróżnieniem szkołę, wyjechał i stał się tym, kim się stał. Ale Albert był jego nauczycielem i w pewien sposób czuł się za chłopaka odpowiedzialny. Kilka razy przestrzegał go jeszcze w szkole, by nie zajmował się czarną magią, ku której młody Riddle bardzo się skłaniał. - Severus skrzywił się, ale uważnie słuchał dalej. - Któregoś dnia Albert postanowił odszukać Riddle'a. Dowiedzieć się, czy pogłoski, jakie o nim krążyły, to prawda. Bo Albert nie wierzył, że chłopak może być zły - zawsze był taki miły, grzeczny, uprzejmy. Robił wrażenie na wszystkich - to nie była tylko poza. On miał w sobie maniery, mimo wszystko...

- Odnalazł go?

- Odnalazł... Prawdopodobnie próbował przemówić mu do rozumu, wciąż w niego wierzył. Ale Riddle pokazał już wszystko, co w nim siedziało... Albert nigdy nie wrócił do Hogwartu. Wróciła tylko jego różdżka - w kawałkach. Pamiętam jak dziś, gdy Dumbledore, już dyrektor, przekazał wiadomość Minerwie. To było tu, przy tym oknie. Oni zawsze się tu spotykali, to było ich miejsce. Minerwa często tu przychodziła, po jego odjeździe. Dumbledore stanął przed nią, a ona już wiedziała, zanim zdążył otworzyć usta. Jej oczy rozszerzyły się, pobladła, a potem odwróciła się i odeszła bez jednego słowa.

- Więc to tak... - powiedziała ze zrozumieniem Mafalda.

Zapadła cisza.

- Ten potwór zniszczył szczęście jeszcze jednej osoby. Za wszystkie zbrodnie powinien smażyć się w piekle! - rzuciła z wściekłością Pernilla. - A Minerwa należy do tych, którzy potrafią pokochać tylko raz - dodała już ciszej.

Severus poczuł w piersiach ucisk i przez chwilę stał, próbując pozbyć się tego ciężaru. Nawet nie zauważył, kiedy McGonagall odeszła, ale był pewien, że na jej policzkach nie było już śladu łez.

- Albert zawsze przynosił jej bukiet róż w Walentynki - dobiegł go głos Pernilli. - Bladoróżowych, jakie najbardziej lubiła...



Minerwa McGonagall weszła do gabinetu i wydała okrzyk zdumienia na widok stojącego na oknie wazonu z bladoróżowymi różami. Nigdy się nie przyzwyczaiła. Jej wargi drgnęły. To lepiej niż wszystko inne przypominało jej, że dziś są Walentynki. Rok w rok - ile to już lat? - ktoś przysyłał jej te kwiaty, zawsze te same. Zawsze TE... I nigdy nie dowiedziała się, od kogo mogą pochodzić. Za pierwszym razem była zaskoczona, za drugim - nieco zirytowana. Za trzecim naszło ją wzruszenie. Po prawdzie zawsze czuła to wszystko naraz - nawet złość, że ktoś może naigrawać się z jej bólu. A potem mówiła sobie, że to przecież w dobrej wierze. I ciepło myślała o tajemniczym "wielbicielu"... Który przecież żadnym wielbicielem nie był. Uśmiechnęła się.



To było naprawdę szalone, ale Minerwa nawet nie pozwoliła sobie na tę myśl, gdy szła przez pokryty śniegiem trawnik, a brzeg jej płaszcza powoli nasiąkał wodą. Nie przejmowała się tym tak samo, jak mrozem szczypiącym w policzki. Słońce zaczynało powoli wschodzić na horyzoncie i najwyższe iglice zamku już połyskiwały jego promieniami. Nie było bardzo wcześnie, ale do lekcji pozostawało jeszcze trochę czasu, więc błonia Hogwartu były puste i ciche. Szybkim krokiem zmierzała w kierunku cieplarni, choć uważny obserwator dostrzegłby w jej ruchach pewne niezdecydowanie. A było rzeczą niezwykłą, by Minerwa McGonagall wahała się w czymkolwiek. Tak czy owak zbliżała się do celu, pragnąc wreszcie odkryć wieloletnią tajemnicę, która - nie wiedzieć czemu - zrobiła się tak dla niej ważna.

Tajemnica wyszła jej naprzeciw - gdy w drzwiach cieplarni stanął Severus Snape z naręczem bladoróżowych róż - stanął jak wryty, dostrzegłszy nauczycielkę.

- Chyba jesteś mi winien wyjaśnienie - rzuciła odrobinę za ostro, nie będąc pewną swych uczuć w tej chwili. Zaskoczenia? Zawodu?

Ale Severus nie przejmował się jej tonem. Stał w milczeniu, nie wydając dźwięku. Wiedział, że mógłby wymyślić tysiąc odpowiedzi - od uprzejmego zdziwienia po wyniosłe oburzenie - ale przecież nie mógł łgać Minerwie McGonagall. Nie jej.

Stali więc naprzeciw siebie w ciszy i czuli, że słowa nie są potrzebne. Jej spojrzenie złagodniało, a po chwili i jego twarz jakby się rozluźniła.

Wreszcie Severus wyciągnął bukiet róż w stronę nauczycielki. Uniosła z wahaniem ręce i przyjęła je w objęcia.

- Wes... - zaczął - weso... - znów umilkł. W końcu potrząsnął głową i bez słowa minął ją, i odszedł w stronę zamku.

Stała i patrzyła za nim z pewnym zdumieniem, ale lekki uśmiech rozjaśnił jej twarz. Nie zwracała nawet uwagi na fakt, że buty ma kompletnie przemoczone.



Wieczorem tego dnia Minerwa McGonagall miała gościa.

Odwróciła się od okna i spojrzała na kanapę. Severus Snape siedział raczej sztywno wyprostowany i popijał herbatę z filiżanki. Może nie powinna być aż tak bardzo zdziwiona, że przyjął jej zaproszenie? Ale faktem jest, że do tej pory spotykał się przy herbacie zaledwie z dyrektorem.

Minerwie rzadko zdarzało się, że nie wiedziała, co powiedzieć. Właściwie wyjątkowo rzadko. A jednak teraz nie wiedziała nawet, jak zacząć rozmowę. Nie była typem człowieka, który lubi rozprawiać o pogodzie i innych nieistotnych rzeczach. Zawsze przechodziła prosto do sedna. Dziś jednak wydawało się to niezwykle trudne. Znów obróciła się do okna i wyjrzała w mrok, nieświadomie przesuwając palcami po płatkach kwiatów.

Po kilku chwilach aksamitnej ciszy podeszła do stolika, nalała sobie herbaty i usiadła naprzeciw gościa, popijając łyczkami parujący napój.

- Wciąż uważam, że jesteś mi winien wyjaśnienia - powiedziała w końcu głosem już nie tak ostrym.

Wbił wzrok w trzymaną w rękach filiżankę, jakby podziwiał zdobiący ją błękitno-złoty wzorek. Potem wyjrzał przez okno.

- Nie ty jedna straciłaś kogoś... bliskiego z ręki Czarnego Pana.

Nie była to do końca odpowiedź, ale w głębi serca cieszyła się, że wreszcie doszło między nimi do jakiegoś porozumienia.

- I dopiero wtedy przejrzałem na oczy. - Jakby bezwiednie potarł lewe przedramię. - Dopiero gdy trzymałem w ramionach jej martwe ciało, zrozumiałem, że jemu chodzi tylko o śmierć. A my byliśmy jego śmierciożercami... - Próbował się zaśmiać, ale tylko głuchy dźwięk dobył się z jego gardła. - A było już za późno. Teraz dni są ciemne, Minerwo. Dla mnie nie wschodzi już słońce...

Jej oczy złagodniały. Nie śmiała wyciągnąć dłoni i położyć jej na jego ramieniu - w geście otuchy, pocieszenia czy współczucia. Sama nie wiedziała.

- Ale teraz jesteś z nami.

Odwrócił głowę i spojrzał prosto w jej oczy.

- Czy warto było płacić taką cenę? - spytał zaledwie szeptem.

Jej usta drgnęły, jakby powstrzymywała uśmiech.

- Warto było, Severusie - powiedziała z przekonaniem. - Warto było.

Znów popatrzył w okno, ale w jego oczach dostrzegła coś na kształt wdzięczności. Dopiła herbatę.

Potem długo jeszcze siedzieli w ciszy, wypełnionej jedynie tykaniem zegara i tupotem nóg Gryfonów, wracających z kolacji. Wreszcie Severus wstał i skierował się do drzwi.

- Nie podziękowałam ci za kwiaty - powiedziała, gdy dłoń miał już na klamce.

Odwrócił się i lekko skinął głową, a cień czerwieni zabarwił jego zapadnięte policzki.

- Nie ma za co, jak przypuszczam. - Już miał wyjść, ale znów na nią spojrzał. - Dziękuję za herbatę.

Uśmiechnęła się.

- Wpadnij jeszcze kiedyś.

Teraz i on jakby się uśmiechnął, ale już bez słowa wyszedł na korytarz.

Gdy później Minerwa wracała myślą do tej rozmowy - jednej z najdziwniejszych, jakie przeprowadziła w życiu - uświadamiała sobie, że powiedzieli tak niewiele - a jednocześnie... I czuła się ukontentowana bardziej niż w ciągu wieloletniej pracy pedagogicznej. Może jednak na niektóre rzeczy nigdy nie jest za późno?

Bladoróżowe płatki zdawały się potwierdzać to przypuszczenie.




[12.02.2004]



back