Uśmiech Dziecię niezwykłej urody siedziało na porośniętym mchem kamieniu. Przesiadywało tu całe dnie, samotnie spędzając godziny pod odległym słońcem. Było zbyt odmienne, by ktokolwiek chciał się z nim zadawać. Pod srebrzystymi włosami świetliste oczy patrzyły, jakby widziały więcej. Delikatne rysy twarzy naznaczone były cierpieniem, jakiego nie powinno się oglądać w świecie, który ludzie nazywali Rajem. Yamamoto-Genryūsai wiedział, że Soul Society rajem przestało być dawno temu, a jego przyszłość zmierzała w zupełnie przeciwnym kierunku. Yamamoto-Genryūsai żył od bardzo dawna. Jego moce rozwinęły się do tego stopnia, że pozwalały mu widzieć przyszłość. Najpierw niepozornie, z niewyraźnych wizji, potem z coraz dokładniejszych proroctw i obrazów Yamamoto-Genryūsai dowiadywał się, że zagłada nieubłaganie nadchodzi. Soul Society miało zostać rzucone w wir ostatniej walki, po której czekała tylko nicość. Yamamoto-Genryūsai wiedział, że nic nie trwa wiecznie, wierzył jednak, że końcem ostatecznym nie mogła być zdrada jednego z filarów świata. Nie godził się na to - i dlatego postanowił pokonać przyszłość. Tłumaczył sobie, że skoro dane mu było zobaczyć strzępy nadchodzącego chaosu, dana mu też została moc, by chaos ten powstrzymać. Moc doprowadziła go tutaj, do Południowego Rukongai, do wioski - ani biednej, ani bogatej - i do dziecięcia, które pogrążone w smutku siedziało na wielkim kamieniu i patrzyło przed siebie zbyt dorosłymi oczami. - Jak ci na imię, dziecko? - spytał Yamamoto-Genryūsai, a jego słowa odbiły się echem w wieczności. Chłopiec podniósł na niego świetliste oczy i odpowiedział głosem, w którym dźwięczał żal: - Ichimaru Gin. Yamamoto-Genryūsai zadrżał, czując na ramieniu niewidzialne palce mocy. - Dlaczego spędzasz tutaj cały swój czas? - pytał dalej, choć odpowiedź napłynęła do jego umysłu, zanim usłyszał ją wypowiedzianą. - Bo jestem sam - a za słowami tymi kryło się więcej: nie mam nikogo, kto by mnie chciał. - Jeśli tutaj spędzisz całe swoje życie, z pewnością pozostaniesz sam - zauważył nie bez racji Yamamoto-Genryūsai. Chłopiec popatrzył na niego uważnie, choć nie wydawał się poruszony odpowiedzią starca. - Nawet jeśli pójdę stąd, nic się nie zmieni - powiedział czystym głosem, w którym zadźwięczała jednak pierwsza nuta niepewności. Był tylko dzieckiem. - Nie znasz przyszłości - podsumował Yamamoto-Genryūsai tonem, z którego przebijało doświadczenie tysięcy lat, minionych i tych, które miały nadejść. - Ja znam. To zaciekawiło chłopca, którego rysy jakby ożywiły się. Odrobinę. - Wiesz, jaka będzie moja przyszłość? - zapytał, i także w jego głosie zadźwięczało srebrnymi dzwonkami życie. Yamamoto-Genryūsai milczał przez chwilę, czekając, co podpowie mu moc. - Wiem, jaka może być. Chłopiec czekał w milczeniu. - Możesz spotkać ludzi i możesz się radować. Możesz stracić ludzi i możesz cierpieć. Możesz dowodzić ludźmi i możesz im służyć. Możesz uwierzyć w ludzi i możesz zginąć za nich. Oczy chłopca były szeroko otwarte i chłonął każde słowo. - Wystarczy, że wstaniesz z tego kamienia. Gin skulił się w sobie. Zbudował wokół siebie i tego kawałka skały schronienie, do którego dostęp miały tylko pełzające w trawie zaskrońce, leśne motyle i śmigłe wiewiórki. Wiedział, że po wszystkim innym pozostaje tylko pustka, która rozdziera serce. Ale... był tylko samotnym dzieckiem potrzebującym bliskości innych. - Tak, w moich wizjach są ludzie, wszędzie wokół - powiedział prosto Yamamoto-Genryūsai. - Nie będziesz sam, choć będziesz musiał być sam. Czy to wystarczająca cena? Gin patrzył na niego i rozważał słowa, podczas gdy słońce spokojnie przemierzało nieboskłon. - Powiedz mi więcej - poprosił później. I Yamamoto-Genryūsai opowiedział mu o zagładzie, jaką spuści na Soul Society jeden z jego filarów, którego imię i twarz wciąż pozostawały okryte mgłą. Yamamoto-Genryūsai był spokojny, ponieważ wiedział, że moc w swoim czasie rozsunie mleczną zasłonę, wszystko im objawi i poprowadzi do celu. Opowiedział o stworzeniu z Gina bliźniaczego filaru, który powstrzyma świat przed upadkiem. O drodze wypełnionej obowiązkiem, cierpieniem, pogardą i zdradą. O życiu, które Gin będzie własną ręką odbierać niewinnym, złożonym w ofierze dla świata. Wtedy Gin zapłakał bezgłośnie, a łzy zostawiły na jego jasnej twarzy świetlisty ślad, lśniący srebrem wschodzącego księżyca. - Dam ci moc, poprzez którą odrodzą się w szczęśliwszej postaci - pocieszył Yamamoto-Genryūsai chłopca, co przynajmniej osuszyło srebrne łzy, choć nie złagodziło bólu serca. Dusza Gina miała zawsze płakać, kiedy jego Shinsō przecinał nić życia. - Jeśli pójdziesz tą drogą, spotkasz ludzi, dla których będziesz ważny - i była to największa prawda spośród tych, jakie tego dnia padły z ust Yamamoto-Genryūsaia. A potem nadszedł ranek i nie zostało nic więcej do powiedzenia. Yamamoto-Genryūsai wstał z trawy lśniącej rosą w świetle wschodzącego słońca. - Jeśli zdecydujesz się przyjąć tę ofiarę dla świata, przyjdź do Seireitei. Tam wszystko będzie na ciebie czekać. Gin skinął głową w zamyśleniu, jego świetliste oczy wciąż wpatrywały się w blednący księżyc. Yamamoto-Genryūsai odwrócił się, by pójść swoją drogą, kiedy moc po raz ostatni pociągnęła go za rąbek szaty i zatrzymała w miejscu. Spojrzał na chłopca, wypełnionego światłem słońca i księżyca, i powiedział: - Uśmiechaj się. Nigdy nie przestawaj się uśmiechać. Niech uśmiech podąża za tobą krok w krok i niech każdy go widzi. Uśmiechaj się. Niech widzą tylko twój uśmiech. I odszedł. Wiedział, że jedyny szczery uśmiech Gina Ichimaru będzie mu towarzyszyć niezależnie od przyszłości. |