tanabata




Od autorki: Zainspirowane nadchodzącą Tanabatą (^^), choć dzieje się najpewniej w 2012. Trochę nagięłam daty festiwalu dla własnej potrzeby, bo myślę, że w tamtym roku obchody były po weekendzie. A poza tym... Wyszedł mi z tego prawie crossover! To wszystko przez Daisuke Namikawę :P




Kageyama nie wiedział, jak dał się w to wrobić.

To znaczy... wiedział dobrze - i wcale nie poprawiało mu to nastroju. To była, jak zawsze zresztą, wina Hinaty... chociaż, jeśli miał być szczery, on sam był tak samo winny - skoro się zgodził. Niestety, z jakiegoś powodu podejrzewał, że zrobiłby to samo, nawet gdyby miał drugą szansę wyboru.

Hinata rzadko prosił go o cokolwiek innego niż wystawienie albo wspólny trening, który też polegał głównie na wystawieniu. Właściwie nigdy nie zdarzyło mu się prosić Kageyamy o coś niezwiązanego z siatką. Ale czy to, że tym razem jego prośba tyczyła się innej sprawy, tłumaczyło tak haniebną kapitulację? Kageyama wciąż był zły, kiedy przypominał sobie twarz środkowego Karasuno, który przedwczoraj po treningu błagał go o wyjazd do Sendai na Tanabatę - ale miał wrażenie, że w pierwszej kolejności jest zły na samego siebie. Był zdecydowanie zbyt dobrym człowiekiem.

Hinata wyłożył mu problem w ciągu pół minuty - on wszystko robił szybko - i tak oto Kageyama dowiedział się o tragedii, która w samym środku lata spadła na dom Hinatów. Mała Natsu miała pierwszy raz jechać na największy festiwal prefektury i nakręcała się na to od kilku tygodni, zaś najbardziej zachwycona była perspektywą fajerwerków. Niestety na dwa dni przed wielkim wydarzeniem pani Hinata bardzo się przeziębiła i nie było szansy, by do soboty wyzdrowiała na tyle, żeby towarzyszyć swojej młodszej pociesze. Opowieść Hinaty ubarwiały bogata gestykulacja oraz wybuchy emocji, więc Kageyama - sam raczej nieskory do histerii - potrafił sobie wyobrazić, co się w domu Hinatów po tym wyrabiało. Pani Hinata musiała mieć jeszcze większy ból głowy, próbując jakoś zaradzić sytuacji.

Wysłanie Natsu z samym tylko bratem nie wchodziło w rachubę. Hinata nie był typem, któremu można było powierzyć młodsze rodzeństwo - on potrafił zgubić siostrę nawet na lokalnym festiwalu, co zresztą zdarzyło się dokładnie dwa tygodnie wcześniej. Sendai zaś było wielkim miastem i zachodziła obawa, że sam Hinata zgubi się tam w ciągu pięciu minut. Trzeba było na tę wyprawę znaleźć kogoś innego - znacznie bardziej odpowiedzialnego. Kageyamie z jednej strony pochlebiał ten wybór - koniec końców, bardziej od niego odpowiedzialnej osoby ze świecą szukać - ale z drugiej strony naprawdę miał ciekawsze zajęcia na sobotni wieczór niż wizyta na festiwalu. Za tydzień zaczynały się eliminacje do Turnieju Wiosennego i drużyna miała intensywne treningi - także w najbliższą sobotę. Kageyama absolutnie nie zamierzał opuszczać jednego z nich, zwłaszcza w tym kluczowym okresie, kiedy wreszcie udało mu się opracować nowe podanie i musieli z Hinatą jak najwięcej ćwiczyć, żeby do perfekcji się w nim skoordynować.

Dlaczego więc, koniec końców, był tutaj?

Hinata prosił i błagał, niemal na kolanach i we łzach. Zaklinał, pochlebiał i próbował przekupstwa. Na koniec posunął się nawet do impertynencji, mówiąc, że trening bez niego nie przyniesie Kageyamie żadnej korzyści. Kageyama zgodził się chyba tylko dla świętego spokoju. Przez te ostatnie miesiące nauczył się, że Hinata jest typem, który nie odpuszcza. Uzyskawszy wreszcie odpowiedź, której pragnął, Hinata zaprezentował eksplozję radości - nie żeby różniła się wiele od jego normalnego zachowania - po czym pobiegł cały szczęśliwy do domu, zostawiając Kageyamie brudną robotę czyli powiadomienie Sawamury-san. Rozgrywający Karasuno wciąż zgrzytał zębami na wspomnienie tej sceny.

Kiedy zapowiedział kapitanowi drużyny, że nie będzie obecny na sobotnim treningu, ów popatrzył na niego, jakby wyrosła mu druga głowa, i poprosił o powtórzenie, zaś pozostali trzecioklasiści nie wyglądali lepiej. Kageyama, siląc się na cierpliwość, powtórzył, a tamci wciąż gapili się na niego jak na jakieś dziwadło. Potem kapitan, po chwili głębokiego namysłu, złożył kondolencje z powodu tragedii w rodzinie i Kageyama do tej pory nie wiedział, czy to był żart czy zupełnie na serio. Zgodnie z prawdą powiedział, że nic się nie stało, a wtedy trzecioklasiści wymienili spojrzenia, zaś Azumane-san powiedział, że w takim razie trzeba iść po lekarza.

"Nie, nikt mi nie umarł. I nie, nie jestem chory", stwierdził Kageyama z irytacją, myśląc przy tym, że to wszystko wina Hinaty. "Obiecałem, że pojadę do Sendai na Tanabatę", wyjaśnił, starając się nie robić min. Kapitan i Azumane-san znów wpatrywali się w niego jak w kosmitę, tylko Sugawara-san uśmiechnął się i powiedział, że w takim razie Kageyama koniecznie powinien pojechać i dobrze się bawić, po czym spytał, czy potrzeba mu jakichś wskazówek na miłe spotkanie. "Jadę zajmować się dzieciakami", wycedził Kageyama, w ogóle nie zamierzając się dobrze bawić. Z dwojgiem Hinatów??! Co za absurdalna myśl! Sugawara-san popatrzył na niego z jakimś rozczuleniem, ale na twarzach pozostałych dwóch odbiła się wyraźna troska. Kageyama miał coraz silniejsze wrażenie, że trzecioklasiści nie odnoszą się do niego z szacunkiem, jaki należny był każdej istocie ludzkiej - ale może po prostu chodziło o tę różnicę wieku. Przez chwilę - bardzo krótką - pomyślał nawet, że chyba nawet on, Kageyama Tobio, ma prawo do odpoczynku w sobotni wieczór i nie powinno to nikogo dziwić, i niemal uznał, że właśnie chce pojechać na tę cholerną Tanabatę do cholernego Sendai - ale była to niewłaściwa myśl i szybko ją odpędził.

Przeprosił raz jeszcze za swoją nieobecność i poszedł. W drzwiach przypomniał sobie jeden szczegół - i pomyślał, że czasem jego obowiązkowa natura była przekleństwem - więc wrócił do trzecioklasistów i powiedział, że Hinaty na sobotnim treningu też nie będzie, a potem ukłonił się i wyszedł, nie czekając na reakcje. Słyszał jednak, że kapitan wypuścił z rąk piłkę, Azumane-san mruknął: "Naprawdę potrzeba lekarza", zaś Sugawara-san parsknął śmiechem i powiedział, że wciąż może mu udzielić kilku wskazówek. Kageyama cieszył się, że pozostali członkowie drużyny zdążyli wcześniej pójść i zostały mu oszczędzone dalsze komentarze.

Fajerwerki mógł od biedy zobaczyć, ale nie znaczyło to, że zamierzał spędzać w Sendai cały dzień. Po pierwsze szlajanie się w sierpniowym upale po mieście nie mieściło się w sferze jego komfortu, zaś po drugie - nawet jeśli trening z ekipą miał mu przepaść, to przynajmniej pół dnia mógł poświęcić na coś związanego z siatkówką. Niestety, nazajutrz czyli wczoraj okazało się, że żadne negocjacje z Hinatą nie miały szansy powodzenia. Hinata zapowiedział mu, że jadą na miejsce już przed południem, bo to był przecież jeden z największych festiwali w kraju i zawierał wiele atrakcji, które absolutnie należało zobaczyć. Tego zresztą życzyła sobie też Natsu, a Kageyama wiedział już, że upór w rodzinie Hinatów jest genetycznie uwarunkowany oraz że Hinata jest zupełnie owinięty wokół małego paluszka swojej siostry.

Mylił się jednak, sądząc, że zostanie mu oszczędzone więcej upokorzeń. Po piątkowym treningu Hinata przypomniał mu, że jutro widzą się na stacji o jedenastej i żeby Kageyama nie zapomniał yukaty. W tym momencie Kageyama zdębiał, a potem doszedł do wniosku, że jego cierpliwość się wyczerpała i że nie ma zamiaru brać udziału w tej szopce. Niestety, zanim zdążył o tym poinformować Hinatę, środkowy Karasuno zniknął był już z jego pola widzenia, a Kageyama nie znał nawet jego numeru telefonu i nie mógł zadzwonić. Nie znał też adresu, żeby pójść i poinformować go o tym osobiście. Zły na siebie za takie niedopatrzenie - ale skąd mógł podejrzewać, że kiedykolwiek będzie potrzebował numer telefonu albo adres Hinaty? - poszedł się wyżywać na automacie z napojami.

Jego zła passa trwała, co uświadomił sobie w momencie, kiedy zupełnie znikąd zmaterializowali się przed nim Nishinoya-san i Tanaka-san. "Kageyama-kun jedzie do Sendai na Tanabatę?" rzucił libero słodkim głosem, po czym klepnął go po plecach. "Ale żeby z Hinatą? Świat się kończy", mruknął skrzydłowy. Kageyama zgrzytnął zębami. "Nie zamierzam zakładać żadnej cholernej yukaty", stwierdził, choć nikt o tym nawet nie wspomniał. Drugoklasiści wymienili spojrzenia, po czym Tanaka-san objął ramieniem jego barki i nachylił się w geście nieco zbyt poufałym jak na jego gust. "Yukata to strój dla prawdziwego japońskiego mężczyzny", stwierdził, a Nishinoya-san poparł go entuzjastycznym kiwnięciem. "Chyba nie chcesz, żeby nasz Shōyō myślał, że się boisz?" rzucił, na co Kageyamie przed oczami zaczęły wirować czerwone plamy. On? Boi się? Tego kurduplastego utrapieńca, który bez niego nie byłby w stanie niczego na boisku zdziałać? Niedoczekanie! Pozwolił drugoklasistom zaprowadzić się do wypożyczalni i dopiero kiedy już wrócił do domu z yukatą, uświadomił sobie, że jego porywczy charakter znów wziął nad nim górę, a starsi koledzy wykorzystali to bez skrupułów. Poczochrał się z frustracji - ale skoro już yukata znalazła się w jego posiadaniu, bezsensem byłoby jej nie użyć.

Jego poczucie własnej godności nieco poprawiło - choć było to groteskowe samo w sobie - pełne aprobaty spojrzenie, jakie Hinata rzucił mu dzisiaj, kiedy spotkali się na stacji - zwłaszcza kiedy sam próbował pocieszać się niczym mantrą słowami skrzydłowego o tym, że ten strój czyni prawdziwego mężczyznę. Chociaż... kiedy patrzył na Hinatę, zaczynał w to powątpiewać. W przeciwieństwie do jego własnej - ciemnoniebieskiej i gładkiej - yukata Hinaty mocno przypominała mozaikę zdobiącą dworzec w Sendai. Była kolorowa, zupełnie pstrokata i wzorzysta, prawie tak samo jak ubranie Natsu, i Kageyama zastanowił się, czy Hinata przez pomyłkę nie założył stroju matki. Ruda krewetka jednak najwyraźniej dobrze się w tym czuła, a w takim razie Kageyama nie zamierzał się tym przejmować.

Szybko okazało się, że jest cała masa rzeczy, którymi "nie zamierzał się przejmować", choć znacznie więcej było tych, na które niestety musiał zwrócić całą uwagę. Jak się spodziewał, pilnowanie dwojga Hinatów było zajęciem wymagającym kompletnego zaangażowania. Gdyby sądził, że spędzi sobie miły i odprężający dzień na festiwalu, bardzo by się rozczarował. Dwoje rudzielców w parze to nie było dodawanie, tylko potęgowanie. Nakręcali się nawzajem zarówno w entuzjazmie, jak i w niepokoju, a Kageyama naprawdę by chciał móc się do nich nie przyznawać. "Oniichan, patrz! Jakie ogromne dekoracje! Mógłbyś się w nich cały schować!" "Natsu, widziałaś kiedyś takiego wielkiego lwa przy świątyni?" "Oniichan, ten samuraj macha na mnie rogami!" "Natsu, Natsu! Zobacz, mają tu trzy rodzaje dango!" "A tu jest napisane 'wołowe języki'! Bleee!" Darli się tak jedno przez drugie, przekraczając przynajmniej o kilka decybeli dopuszczalne normy, kiedy cokolwiek wartego uwagi znalazło się w ich polu widzenia, a poza festiwalowymi atrakcjami mógł to być najzwyklejszy w świecie dom towarowy, budynek użyteczności publicznej czy arkada handlowa. Hinata był miastem zachwycony nie mniej niż siostra - zupełnie jakby zjechali z głębokiej prowincji - i Kageyama nie miał już wątpliwości, że środkowemu Karasuno na przyjeździe tutaj zależało równie mocno. Zacisnął zęby, znów zły na siebie za taką łatwowierność. Zaczął niejasno podejrzewać, że Hinata na którymś etapie zdążył go sobie owinąć wokół palca - na szczęście nie miał czasu, żeby się nad tą straszną myślą więcej zastanawiać, ponieważ chwila obecna wymagała jego pewnej uwagi.

Kageyama miał wrażenie, że dwójka Hinatów była tym typem ludzi, którzy naturalnie przyciągają kłopoty. W ciągu pierwszej godziny Natsu zgubiła w tłumie klapka, a w ciągu drugiej - Hinata zapodział swój portfel. Obie zguby udało się znaleźć, choć nie zabrakło przy tym krzyków i łez. W ciągu trzeciej godziny jakiś podejrzany typ przy stoisku z szaszłykami próbował skłonić Natsu, by poszła z nim w ustronne miejsce, zaś w godzinie czwartej Hinatę usiłował poderwać jakiś facet, najpewniej zmylony jego wzorzystą yukatą. Obaj napastnicy oddalali się z krwawiącymi nosami, ponieważ Hinata - mimo swoich rozmiarów - siły w rękach miał całkiem sporo, zaś refleksu nigdy mu nie brakowało. W godzinie piątej Natsu zaczęła strasznie narzekać na ból nóg, zaś w godzinie szóstej Hinacie zrobiło się niedobrze, pewnie od gorąca albo niedostatecznego nawodnienia. Kageyama miał pełne ręce roboty, zmieniając się miedzy rolami brata, ojca, kumpla i pielęgniarki. Był zupełnie pewien, że gdyby Hinata i Natsu byli tacy jak on - człowiek cichy i spokojny - problemy trzymałyby się od nich z daleka.

Mimo to było całkiem oczywiste, że dwójka Hinatów bawiła się na Tanabacie świetnie - i próbowała do tej zabawy wciągnąć także jego. "Tobio-oniisan, ustrzel mi misia!" - i niecierpliwe szarpnięcie za rękaw. "Kageyama-kun, złów sobie złotą rybkę! Będzie ci weselej w domu!" - klepnięcie po plecach, żeby kucnął przy zbiorniku. "Tobio-oniisan, spróbuj koniecznie tej ośmiornicy!" - i przekąska wepchnięta do jego ust. "Kageyama-kun, świetna maska! A nie, to twoja normalna mina..." Okazało się przy tym, że zarówno Hinata, jak i jego młodsza siostra, kompletnie nie mają poczucia kierunku, ponieważ już po raz piąty przechodzili tą samą trasą i z nieodmiennym entuzjazmem reagowali na kolejne atrakcje. Kageyama nie wyprowadzał ich z błędu, uznając, że trzymanie się znajomej okolicy ma więcej sensu. Już kilka razy niebezpiecznie blisko było, że zostaliby rozdzieleni w tłumie, więc Kageyama nie chciał ryzykować, że dwójka Hinatów naprawdę mu się zgubi, choć w głębi ducha szczerze tego pragnął. Był już pewien, że przynajmniej tydzień będzie wracać po tym wyjeździe do równowagi psychicznej.

W godzinie siódmej już się ściemniło i teren festiwalu rozświetliły latarnie. Ludzi - choć wydawało się to niemożliwe - pojawiło się jeszcze więcej, ścisk zrobił się niemiłosierny. Wystarczyłaby jedna chwila nieuwagi, by ich trójka została rozdzielona... i tak oczywiście musiało się stać.

- Oniichan, chcę jeszcze jednego szaszłyka! - zawołała mniejsza wersja Hinaty.

- Na pewno gdzieś będzie jakieś stoisko. - Hinata rozglądał się wokół gorączkowo.

- Tam! Tam jest! - Uszczęśliwiona Natsu pobiegła się we właściwą stronę i momentalnie zniknęła w tłumie.

- Natsu, poczekaj...! Natsu...! - Hinata pomknął za nią.

- Hinata! Gdzie... Do diabła! Ty głąbie! - rzucił z frustracja Kageyama.

Ruszył w kierunku, w którym widział przynajmniej jedną płomienną czuprynę - ale zaraz jego drogę przecięła zagraniczna wycieczka. Grupa wysokich obcokrajowców skutecznie oddzieliła go od Hinatów, a kiedy wreszcie przeszli - ślamazarnym tempem - dwojga rudzielców nie było nigdzie w polu widzenia. Zaklął raz jeszcze, a potem głęboko odetchnął. Trzeba było myśleć logicznie. Natsu chciała szaszłyka i gdzieś widziała właściwe stoisko, czyli nie mogli być daleko. Rozejrzał się po otaczających budkach z jedzeniem. Szaszłyki, szaszłyki... Tam! Robiąc użytek z łokci przepchnął się we właściwe miejsce, ale Hinatów tam nie znalazł. Niepokój niczym zimna pięść zacisnął się na jego sercu. Nie powinien był myśleć o tym, że najchętniej by ich zgubił...

Potrząsnął głową dla orzeźwienia.

- Czy był tu przed chwilą rudy chłopak? - spytał sprzedawcę. - Wygląda na podstawówczaka, przyszedł z młodszą siostrą, też rudą.

- Nie widziałem...

Kageyama stłumił kolejne przekleństwo. Szukanie dwojga kurdupli w tym tłumie to było jak szukanie igły w stogu siana. Najsensowniej byłoby pójść do obsługi festiwalu i nadać komunikat przez megafon. I mieć nadzieję, że ktoś życzliwy zaprowadzi Hinatę na właściwe miejsce, najlepiej trzymając za rękę...

- Rudzielec? Chyba tam jest...? - głos sprzedawcy szaszłyków, o którym zdążył juz zapomnieć, przerwał jego rozmyślania.

Podążył za ręką wysokiego mężczyzny i w następnej chwili poczuł, jak kamień spada mu z serca. Hinata stał jakieś dziesięć metrów dalej i rozglądał się z zupełną dezorientacją. Z jego twarzy zniknął ten durny uśmiech i środkowy Karasuno wyglądał na bardzo zagubionego i wręcz zaniepokojonego - zupełnie jak nie on. Oceniając po tym, że co jakiś czas spoglądał na dół, Natsu musiała wisieć uczepiona jego rękawa. Dobra nasza.

- Hinata...! - zawołał Kageyama, jednak jego głos utonął w zgiełku festiwalu.

Rzucił się w stronę rudej krewetki, jednak na jego drodze znów stanęła jakaś grupa zagranicznych turystów - Kageyama pomyślał, że już do końca życia będzie nie znosił obcokrajowców. Między ich wysokimi sylwetkami zobaczył, jak Hinata rusza się z miejsca i kieruje w zupełnie przeciwną stronę, i lada moment ponownie zniknie z widoku. Był tak blisko, a jednak Kageyama nie mógł go dosięgnąć!

W następnej chwili pomyślał, że szczęście po raz pierwszy w dniu dzisiejszym uśmiechnęło się do niego, kiedy obok szaszłyków dojrzał stoisko z zabawkami, a na nim - nie do wiary! - piłkę. Nie była to piłka do siatkówki, ale nie miał innego wyboru, jak tylko zaufać swojemu rzekomemu geniuszowi. Krzycząc do sprzedawcy, że to sprawa życia lub śmierci, porwał piłkę i dwa razy podrzucił ją w rękach. Trochę mniejsza i lżejsza, niż przywykł, z innego tworzywa - jednak nie było czasu na wahanie. Modląc się, by instynkt go nie zawiódł, posłał piłkę tam, gdzie w morzu otaczających ludzi ponownie pojawiła się głowa Hinaty.

Z zapartym tchem śledził jej zakrzywiony lot, mając nadzieję, że nawet jeśli nie trafi, to piłka spadnie w zasięgu wzroku Hinaty. Jego obawy okazały się próżne - piłka zatoczyła piękny łuk i trafiła środkowego Karasuno dokładnie w głowę. Kageyama w duchu pogratulował sobie sukcesu, obserwując jednocześnie, jak rudy utrapieniec podskakuje i wrzeszczy jak opętany. W następnej jednak chwili Hinata spojrzał we właściwym kierunku - mimo że kompletnie nie miał orientacji w terenie, to zawsze jakoś wiedział, skąd dostaje piłkę - i wreszcie dostrzegł swojego rozgrywającego. Jego twarz rozjaśniła się uśmiechem tak radosnym, że Kageyama poczuł jakieś ściskanie w dołku. Powiedział sobie, że to ulga.

W dwie sekundy Hinata i Natsu byli koło niego.

- Kageyama-kun! Jak to dobrze, że jesteś taki wysoki! Nie sposób nie zauważyć cię w tłumie! - zawołał Hinata, najwyraźniej zapomniawszy już o wcześniejszym niepokoju. - Gdzie byłeś? Zgubiłeś się nam i martwiliśmy się z Natsu o ciebie!

Kageyama zacisnął zęby. To, co powiedział Hinata, nie brzmiało jak komplement - mimo dobrego wstępu. Poza tym... On się zgubił? Miał ochotę natrzeć rudej krewetce uszu, ale wtedy Natsu złapała się jego yukaty i popatrzyła na niego poważnym wzrokiem.

- Dobrze, że nas znalazłeś, Tobio-oniisan.

Patrząc w brązowe oczy małej, Kageyama poczuł, że cała jego irytacja znika. Westchnął więc tylko i nic nie powiedział. Hinata podał mu piłkę, którą sprzedawca przyjął bez żadnych ceregieli.

- To był dobry rzut, chłopcze - powiedział, odmawiając zapłaty.

Słysząc te słowa, Hinata rozjaśnił się jeszcze bardziej - zupełnie jakby to on rzucał.

- Prawda? - zawołał entuzjastycznie. - Kageyama jest najlepszym rozgrywającym w prefekturze. Razem zaprowadzimy Karasuno do mistrzostw krajowych!

- Przecież wy chyba chodzicie do różnych szkół...? - wtrącił sprzedawca szaszłyków, po czym wskazał na Kageyamę. - On wygląda na licealistę.

- Jesteśmy w tej samej klasie!!! - wrzasnął Hinata. - W liceum Karasuno! Kageyama, chyba nie mówiłeś znów, że chodzę do podstawówki???

- Opisywałem tylko twój wygląd - odparł Kageyama, siląc się na spokój i dochodząc do wniosku, że powinien się był już przyzwyczaić do tego chodzącego chaosu, jakim był Hinata, który w jednej wypowiedzi potrafił mówić o trzech różnych sprawach.

- Chcę jabłko w cukrze! - zawołała Natsu, zła, że nikt nie poświęca jej już uwagi.

Kageyama i Hinata jednocześnie złapali ją za yukatę.

- Nigdzie nie idziesz! - zawołali w unisono, a Hinata dodał: - Kupię ci.

Natsu przeniosła wzrok z brata na Kageyamę, a potem wzięła ich za ręce i kiwnęła głową.

- Zostało już niewiele czasu do fajerwerków - zauważył sprzedawca zabawek. - Lepiej iść już nad rzekę, żeby znaleźć dobre miejsca.

- Fajerwerki! Idziemy! - krzyknęła Natsu z uciechą i pociągnęła swoich opiekunów. - Ale gdzie jest rzeka?

Kageyama skierował się w odpowiednią stronę. Mapę Sendai miał już na zawsze zachowaną w pamięci.

- To był naprawdę świetny rzut - powiedział Hinata, gdy szli wraz z innymi ludźmi w kierunku rzeki, która esowato wiła się na południe od centrum. - Ale nie musiałeś celować w moją głowę - dodał z pretensją.

- Głąb - odparł Kageyama.

Hinata odwrócił wzrok i nie zripostował. Natsu z zadowoleniem machała rękami, kiedy prowadzili ją między sobą, ale Kageyama nagle poczuł, że tylko ona miała dobry nastrój, i nie wiedział, czemu go to drażni. Resztę spaceru przebyli w milczeniu, chociaż Natsu coś do siebie cały czas nuciła.

Nad rzeką tłum był równie wielki jak tam, skąd przyszli - udało im się jednak znaleźć wolny kawałek przestrzeni. Było tu przyjemnie chłodno, powietrze pachniało świeżością. Ciemność koiła oczy po wcześniejszej feerii barw lampionów, yukat i najróżniejszych stoisk. Przysiedli na trawie, Natsu wciąż grzecznie między nimi dwoma. Hinata dał jej jabłko w cukrze, którym zajęła się z radością.

- Kageyama... Jesteś zły, prawda? - zapytał znienacka środkowy Karasuno nad jej głową. Kageyama popatrzył na niego zaskoczony, zanim jednak zdążył odpowiedzieć, Hinata mówił dalej: - To znaczy... bardziej zły niż zwykle. Wcale nie chciałeś tutaj przyjeżdżać, pewnie wolałbyś trenować. Choć ten rzut był super, niczego innego nie można się po tobie spodziewać... Ale nie wszyscy muszą lubić festiwale. Pełno tu ludzi, hałas, nie ma chwili spokoju... a ty lubisz spokój, prawda? Chociaż naprawdę ci pasuje ta yukata. Chciałem, żebyś się z nami dobrze bawił, ale byłem egoistą. Na pewno źle się tu czułeś. I jeszcze musiałeś nas szukać. Nie chciałem sprawić ci kłopotu. - Zacisnął oczy i złożył ręce. - Prze...

- Głąb - przerwał mu Kageyama, gorączkowo usiłując z tej lawiny słów wyłowić istotne treści... i zupełnie zawodząc, bo nagle wydawało mu się, że wszystko, co mówił Hinata, ma znaczenie. Albo nic. Jednego był jednak pewien: nie chciał słyszeć żadnych przeprosin. - Jesteś totalnym głąbem.

Hinata znów odwrócił wzrok, sprawiał dość nieszczęśliwe wrażenie. Najwyraźniej tylko upewnił się w swoim przekonaniu.

- Odwdzięczę ci się na treningu - powiedział cicho. - Jak tylko będę mógł...

Kageyama potrząsnął głową, bo nagle miał wrażenie, że ze światem stało się coś dziwnego. I nie wiedział, jak temu zaradzić. Pomyślał z irytacją, że to na pewno wina Hinaty. Tylko że...

- To nie twoja wina - stwierdził bez udziału woli, wreszcie chwytając to, co środkowy próbował mu powiedzieć: Więc tym Hinata się martwił? i co on sam o tym myślał: Zupełnie bez sensu.

Hinata poderwał głowę i popatrzył na niego ze zdumieniem - a przynajmniej tak się Kageyamie w tym mroku zdawało.

- Znaczy się... Yyy... Trzymam cię za słowo. Na treningu dam ci taki wycisk, że pożałujesz, że się urodziłeś! - rzucił.

Zdecydowanie łatwiej mówiło się o siatkówce, choć ta myśl niosła ze sobą inną, mniej przyjemną: że on, Kageyama Tobio, nie potrafi prowadzić rozmowy na żaden inny temat. W każdym razie nie z Hinatą Shōyō. Nie wiedział, dlaczego nagle zaczęło mu to sprawiać dyskomfort.

Hinata jednak kiwnął głową - najpierw niepewnie, potem z większym zaangażowaniem. Kageyama odpędził myśli o własnej niedoskonałości i skupił się na uczuciu ulgi, które go wypełniło. Nie chciał, by Hinata obwiniał się w sytuacji, w której nie powinien - to sprawiało, że sam czuł się winny. Coś kazało mu więc dodać, już ciszej:

- Miałem z wami dwojgiem tyle zajęcia, że nawet nie zdążyłem pomyśleć, że mi się tu nie podoba - bo tak właśnie było. Poczuł rumieniec, który z jakiegoś powodu wpełzł mu na twarz, i miał nadzieję, że w ciemności go nie widać. - Nie jestem zły. A... A grilowana ośmiornica była naprawdę dobra.

Natsu wydała okrzyk radości i uściskała go spontanicznie. Hinata tylko wpatrywał się w niego w milczeniu. Zanim jednak którekolwiek z nich zdążyło coś powiedzieć, nad ich głowami rozbłysły ogniste kwiaty. Hinata drgnął i spojrzał w górę, zaś Natsu pisnęła ze szczęścia. Fajerwerki raz po raz rozjaśniały niebo ponad wzgórzem zamkowym Aoba, odbijając się na powierzchni rzeki, która w tej porze roku płynęła leniwie i spokojnie, wypełniając tylko połowę koryta. Wszędzie wokół nich słychać było ożywione, szczęśliwe głosy, niektórzy robili zdjęcia, inni po prostu podziwiali spektakl. Kageyama wcale nie czuł się tutaj źle.

- Pani mówiła nam w szkole, dlaczego Tanabatę obchodzi się tak uroczyście - odezwała się nagle Natsu tonem wiedzącej, kiedy już napatrzyli się na pierwsze fajerwerki.

- No dlaczego? - spytał Hinata.

- Sam pewnie nie wiesz - Kageyama nie zdołał się powstrzymać od złośliwości.

- A ty może wiesz? - odciął się Hinata.

- Podczas Tanabaty świętuje się... yyy... nadejście lata?

- Kageyama-kun, jesteś totalnym tępakiem. Lato nadchodzi w czerwcu.

- Oniichan ma wtedy urodziny! - wtrąciła Natsu, choć Kageyama byłby bez tej informacji szczęśliwszy, bo przypominała mu, że jest całe pół roku młodszy od tej rudej personifikacji dziecinności.

- No to co się świętuje na Tanabacie? - spytał, z niechęcią przechodząc do defensywy.

- Chyba... założenie Sendai - stwierdził Hinata. - Na ulotce było napisane, że Tanabatę obchodzi się od czasów tego, no... Date Masamune. To ten z rogami na głowie! - dodał z triumfem.

- Z księżycem - poprawił Kageyama.

- Obaj nic nie wiecie - odparła Natsu z irytacją. - Niczego was w tym liceum nie uczą? Tanabatę obchodzi się w całej Japonii! - wyjaśniła z naciskiem. - Jej inna nazwa to Festiwal Gwiazd, bo świętuje się wtedy spotkanie dwóch gwiazd, które nazywają się... Yyy, nazywają się...

- Hikoboshi - podpowiedział usłużnie przypadkowy przechodzień, który najwyraźniej słyszał ich rozmowę. - I Orihime - dodał ciszej i bardziej miękko.

Kageyama drgnął, bo ten głos - melodyjny, uprzejmy i podbarwiony uśmiechem - wydał mu się znajomy, ale jego właściciel już zniknął w ciemności, zaś Natsu mówiła dalej:

- Właśnie, Hikoboshi i Orihime! Orihime była córką władcy nieba i tkała dla niego piękne szaty na brzegu Drogi Mlecznej. Pewnego dnia spotkała jednak Hikoboshiego, który żył na drugim brzegu. Zakochali się w sobie i porzucili swoje zajęcia. Rozgniewało to srogiego ojca Orihime, który zakazał im się więcej spotykać. Smutna Orihime tak długo błagała ojca, aż zgodził się, by zakochani odwiedzali się raz w roku. Jednak na rzece nie było mostu i Orihime bardzo płakała. Wtedy przyleciało stado ptaków, które utworzyły ze swoich skrzydeł most, i wreszcie Orihime mogła spotkać się z ukochanym.

- Jakich ptaków? Wron? - zainteresował się Hinata.

- Nie... Nie pamiętam - przyznała się Natsu.

- A szeroka była ta rzeka? - spytał Kageyama.

- Na pewno była szeroka! - odparował Hinata. - Przecież to Mleczna Droga. A co myślałeś?

- Myślałem, że gdyby nie była szeroka, to przynajmniej mogliby do siebie rzucać piłkę.

Hinata parsknął śmiechem, ale Natsu wyraźnie się obraziła.

- Ja wam opowiadam piękną i tragiczną historię, a wy tylko o siatkówce - stwierdziła i odwróciła się do nich obu plecami. - A Tanabata to dzień, w którym spełniają się marzenia, o!

Fajerwerki wciąż malowały na wieczornym niebie niepowtarzalne wzory, dając widzom możliwość napatrzenia się na nie do woli. Pokaz miał trwać półtorej godziny. Nie minęło wiele czasu, jak Natsu zasnęła po tym pełnym wrażeń dniu, opierając głowę na kolanach brata, który opiekuńczo objął jej ramiona. Kageyama, wreszcie zwolniony z obowiązku pilnowania małej, położył się na trawie i spoglądał na kolorowe kwiaty, kwitnące tylko tej nocy.

- Chciałbym, żeby nasz następny występ w Sendai był bardziej piękny, a mniej tragiczny - odezwał się cicho Hinata i z jakiejś przyczyny nie brzmiało to w jego ustach tak głupio, jak by mogło.

- Ja też - odpowiedział Kageyama po chwili.

- Jutro niedziela, ale... Może nie miałbyś nic przeciwko treningowi? - spytał Hinata po kolejnym dłuższym milczeniu. - Żeby nadrobić za dzisiaj.

- W porządku.

- I... Kageyama...?

- Hmm?

- Dzięki, że nas wtedy znalazłeś. Że we mnie rzuciłeś.

Kageyama przekręcił głowę i spojrzał na ciemną sylwetkę oświetlaną blaskiem sztucznych ogni.

- Zawsze będę do ciebie rzucał - mruknął, a potem pomyślał, że może to Hinatę wprawić w przesadne samozadowolenie. - To znaczy... tak długo, jak będzie to istotne dla zwycięstwa.

- Będzie - powiedział Hinata z zupełnym przekonaniem. Potem odwrócił się do niego i uśmiechnął, choć było to tylko słychać w jego głosie. W jego słowach pobrzmiewała natomiast silna niczym stal pewność, kiedy mówił: - Nie pożałujesz żadnego wystawienia.

- Na to liczę - odparł Kageyama.

Hinata ponownie popatrzył w niebo, nie mówiąc już nic więcej, jednak Kageyama wiedział, że środkowy Karasuno znów jest sobą. Poczuł, że się odpręża - po raz pierwszy tego zwariowanego dnia, a może i w ciągu ostatnich trzech dni. Wszystko wróciło do normy. Między nim a Hinatą wszystko wróciło do normy. Świadomość tego sprawiła mu przyjemność, choć gdzieś malutkim cierniem kłuła go myśl, że najwyraźniej potrafią ze sobą rozmawiać tylko o siatkówce... Doszedł jednak do wniosku, że tak też jest dobrze.

Pomyślał, że wystarczy mu to na następne dziesięć lat.



[19.5.2017]



back