"Tylko na chwilę"
Od autorki: Zdaje się, że znalazłam sobie kolejną ulubioną postać historyczną. Ten tekst jest właściwie fanficem nie tyle do "Sengoku Basara", ile do rzeczywistej postaci Date Masamune - pierwotnie miał się nawet znaleźć w innej sekcji.
Co to za dom? Fundamenty w nim drżą.
Brat bratu gardło podrzyna...
- Maanam, "Kreon"
Katakura Kojūrō stał na progu głównej sali dworu i z kamienną twarzą patrzył na widok rozciągający się przed jego oczami. Ciężko mu było ogarnąć to, co widzi i co się stało podczas zaledwie dwóch dni jego nieobecności. Zacisnął szczęki na myśl, że być może właśnie jego nieobecność przyczyniła się do tragedii, której skutków był teraz świadkiem. Pojechał jedynie na standardową inspekcję południowych posterunków granicznych. Pora była dobra jak każda inna, nic nie zapowiadało...
Zacisnął pięści. Był wstrząśnięty, ale - uświadomił sobie - nie zaskoczony. Złe przeczucie kazało mu wracać do domu jak najszybciej. Zacinał konia, nie zwracając uwagi na piękno letniego wieczoru. Zapach kwiatów, niemal upajający, nie był w stanie odegnać wspomnienia zapachu krwi. Księżyc wznoszący się pełnią na aksamitnym niebie nie mógł oderwać go od ponurych rozważań i tego lęku, który ściskał jego wnętrzności. Wizje, jakie napływały przed jego oczy, nie lśniły spokojnym księżycowym światłem. Śpiew ptaków zagłuszony został przez tętent kopyt i dźwięczenie mieczy, do których przykładał dłoń w poszukiwaniu pewności stali, zwykle napełniającej pociechą. I popędzał konia jeszcze bardziej.
Za późno.
Pani Yoshihime zawodziła nad ciałem swojego młodszego syna przy wtórze mniej lub bardziej szczerego płaczu pozostałych dam. Kojiro-dono leżał w jej ramionach - blady, zimny i ostatecznie martwy. Krew na jego piersi dawno zakrzepła ciemną czerwienią. Wyraz jego twarzy był spokojny, zupełnie jakby śmierć przyszła do niego podczas pięknego snu... Z rozrzuconymi włosami, w objęciach matki i niemal uśmiechnięty wydawał się bardziej dzieckiem, niż nim był. Złote światło lamp padało na jego delikatne rysy, jednak nie mogło ożywić ich w najmniejszym stopniu. Pochylająca się nad nim twarz pani Yoshihime była maską cierpienia. Dawno zabrakło jej łez, które przemieniły jej staranny makijaż w koszmarne oblicze demona. Zaiste, uosabiała samą rozpacz.
Kojūrō przyklęknął przy ciele Kojiro, składając mu ostatni hołd, i pochylił głowę. Zamknął oczy i wymówił modlitwę o spokój jego duszy. Odrzucił od siebie myśl, że nigdy nie był z młodszym panem szczególnie związany. Kojiro był synem rodu Date, przyszłością, jeszcze jedną gałązką wyrastającą z pnia rodziny. Popatrzył w jego zgasłą twarz, potem jego wzrok niemal bezwiednie przesunął się na pierś młodzieńca. Z ukłuciem w sercu odnotował, że cios zadano z precyzją i zamiarem uśmiercenia. Nie było miejsca na przypadek. Nie było miejsca na wahanie.
Yoshihime uniosła na niego wzrok, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z jego obecności. W jej oczach coś błysnęło. Kojūrō przełknął myśl o niechęci, jaką od zawsze darzyła go Księżniczka. Szybko jednak jej oczy zgasły, kiedy, zapomniawszy o nim, ponownie spojrzała na zmarłego syna, którego głowa spoczywała na jej kolanach, i podjęła lament.
Kojūrō przelotnie pomyślał, że naprawdę musiała go kochać.
Nie wiedział, co było większym okrucieństwem, a co większą litością: oderwać matkę od żałoby nad synem czy pozwolić jej trwać przy jego zimnym ciele. Zdecydował się na to drugie - ze świadomością, że z żadnego wyboru nie byłby zadowolony. Może później ktoś bardziej rozsądny nakaże pani Yoshihime udać się na spoczynek - albo też ona sama opadnie z sił i pozwoli służebnym zająć się sobą.
Nogi zaniosły go do kuchni i zorientował się dopiero wtedy, kiedy służący podał mu butelkę sake. Nie wiedział nawet, czy o nią prosił. Nie był w stanie skupić się na tyle, by myśleć. Miał wrażenie, że świat nagle zachwiał się na swojej podstawie, sprawiając, że wszystko, co było znajome i zrozumiałe, nagle stał się obce. Był wojownikiem, który na śmierć patrzył doświadczonymi oczami. Żył w czasach, gdy zabójstwo na drodze do władzy było chlebem powszednim. Jednak nigdy wcześniej nie doświadczył tego tak blisko, tak niemal namacalnie. Nigdy wcześniej nie był świadkiem tego w rodzie, któremu służył. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien być tak wstrząśnięty - czy może potraktować to jako jedną z wielu stron, na których zapisane było życie. Przez chwilę wydawało mu się, że nie wie nic.
Patrzył na przezroczysty płyn wirujący w butelce. Miał ochotę się napić, zapomnieć o tym, co się stało. Gdyby to było takie proste... Poza tym - generałowi nie przystoi upijanie się jak byle żołnierzowi. Odstawił butelkę na stół, dopiero teraz zwracając uwagę na otoczenie.
- ...wyzwał Kojiro-dono na pojedynek...
- ... bezlitośnie pozbawił go życia...
- ...powieka mu nie drgnęła...
- ...nie patrzył nawet na niego, tylko odwrócił się i odszedł z mieczem ociekającym krwią...
- ...demon...
- ...bez serca...
Służba musiała być równie wstrząśnięta, w przeciwnym razie nie rozmawialiby tak swobodnie w obecności Katakury, Prawego Oka Smoka. Być może nawet słyszał w ich głosach cień ekscytacji, jednak bez wątpienia wszyscy byli przerażeni. Smutek i prawdziwa żałoba pozostały w głównej sali z panią Yoshihime i jej dworem.
Odwrócił się i wyszedł. Potrafił sobie to wszystko wyobrazić - i nawet jeśli nie próbował, umysł sam podrzucał mu przed oczy kolejne obrazy. Beznamiętne spojrzenie i kamienna twarz, dokładnie wymierzone pchnięcia i cięcia. A potem znów ujrzał twarz Kojiro-dono, zdumiewająco spokojną.
Potarł czoło. Srebrne światło księżyca niemal go oślepiło, kiedy wyszedł na krużganek. Gdyby nie zawodzenie pani Yoshihime, nie byłby w stanie uwierzyć, że wieczór został w jakikolwiek sposób zakłócony. Powietrze było ciepłe, wiatr niósł z sobą zapach jaśminu. Cykady i słowiki śpiewały jak zawsze. Księżyc łagodził swoją poświatą kąty i wydłużał cienie.
Wspiął się na ostatnie piętro, wiedziony nie tyle intuicją, co doświadczeniem. Szczupła sylwetka rysowała się na tle księżycowej tarczy. Proste plecy, uniesione ramiona. Wydawał się posągiem. Mógł tam stać od wieków, niewzruszony, kamienny. Wiatr od gór musnął jego włosy, a potem wrażenie życia znów znikło. Zdawało się, że leżący kilka pięter niżej brat nie jest bardziej martwy.
Kojūrō nie miał odwagi się zbliżyć. Przeklął się za ten strach, który ściskał jego wnętrzności i szeptał, że ma przed sobą demona, który z zimną krwią zamordował własnego brata w walce o władzę. Przez chwilę naprawdę w to wierzył, patrząc na tę figurę, odpychającą niemal fizycznym chłodem.
Ramiona Masamune ledwo dostrzegalnie opadły. Kojūrō potrząsnął głową, przeklinając własną głupotę. Przeklinając świat, w którym przyszło im żyć, kiedy zabijanie było na porządku dziennym i wydawało się równie usprawiedliwione jak oddychanie. Przeklinając swoje zdolności, które uczyniły z jego pana bratobójcę.
Przeklinając swoją duszę, która cieszyła się, że to Kojiro leży martwy w sali głównej.
Żaden z nich nie był bez winy.
Zabicie Kojiro nie czyniło z Masamune mężczyzny. Sprawiło, że bardziej niż kiedykolwiek wydawał się niedojrzałym dzieckiem. I sierotą - którego jeden cios pozbawił jednocześnie brata i matki.
Podszedł bliżej i stanął obok swojego wychowanka i najbliższego towarzysza. Pojedyncza łza zalśniła w świetle księżyca i spłynęła po policzku, w dziwnie idealny sposób komponując się z żałobnym lamentem pani Yoshihime, słyszalnym także tutaj. Kojūrō pomyślał, że nigdy wcześniej Masamune i Yoshihime nie okazali takiej zgodności. A zaraz potem przyszło mu na myśl, jaką ceną opłacona została ta wewnętrzna zgodność i kto zapłacił największą: Yoshihime, które nie była w stanie uznać starszego syna i forsowała przejęcie władzy przez młodszego... czy Masamune, którego ręce zostały splamione krwią brata.
Kojūrō po raz kolejny przeklął porządek świata. Opiewany w powieściach i przekazywany w historii, wydawał się bardziej bohaterski, słuszny i uzasadniony. W rzeczywistości zostawały łzy i krew. I krzywdy, których nikt nie był winien, a którym nie dało się zadośćuczynić. Nie było w tym żadnej poezji.
Masamune zachwiał się, Kojūrō podtrzymał go ramieniem. Masamune zesztywniał, ale zaraz jego mięśnie rozluźniły się. Zamknął oczy.
- Tylko na chwilę - wyszeptał ochryple, opierając czoło o jego pierś.
Kojūrō objął jego barki, wstrząsane bezgłośnym szlochem. Wspomniał na większość swojego życia, spędzonego u boku Masamune-sama. Wspominał wszystkie chwile, w których ten dzielny chłopiec przychodził do niego z takimi samymi słowami. "Tylko na chwilę." Od dziecka doświadczany przez los, był nad wyraz pogodną osobą. Tylko czasem, kiedy honor mężczyzny i pierworodnego syna rodu nie był w stanie ulżyć cierpieniu, pojawiał się, by ronić wstydliwe łzy na ramieniu jedynego człowieka, któremu mógł zaufać.
Date Masamune. Jednooki Smok. Demon.
Był człowiekiem jak wszyscy inni.
Kojūrō pożegnał w myślach Kojiro-dono, jeszcze raz złorzecząc na samego siebie za myśl, że tak było lepiej.
Nie mógłby mu służyć.
Odetchnął głęboko, wciągając do płuc ciągnące od gór, przesycone wonią żywicy, powietrze. Światło księżyca spowijało rozciągający się aż po horyzont krajobraz. Cykady śpiewały jak wcześniej, nic poza nimi nie zakłócało ciszy. Poczuł, że po raz pierwszy tego dnia ogarnia go spokój.
Jedyny człowiek, za którego z chęcią oddałby życie, był przy nim.
[7.5.2010]