ulewa
Od autorki: Tu dla odmiany coś na poważniejszą nutę...
Ten dzień był nieudany od samego początku. Po raz pierwszy od wielu słonecznych dni spadł deszcz. Niewątpliwie było to bardzo potrzebne dla spalonej słońcem roślinności, ale Clio nie lubiła deszcze i gdy, otworzywszy rankiem oczy, stwierdziła, że jej pokój jest wyjątkowo ciemny, gdyż niebo zasnute jest szarymi chmurami, jej humor momentalnie się pogorszył. Po prostu kochała słońce i błękit, jaki zazwyczaj rozpościerał się nad Yavinem.
W świątyni też nie było zbyt ciekawie. Exar odwołał swoje codzienne treningi z Cathią, gdyż poprzedniego dnia mieli małą sprzeczkę, a Clio przypuszczała, że na tym nie koniec. I nie myliła się. Choć od samego rana wyżej wspomniana dwójka usiłowała wzajemnie nie wchodzić sobie w drogę, to jednak do zderzenia musiało w końcu dojść. Oczywiście było to coś błahego, ale ewidentnie nawiązywało do wcześniejszej kłótni. No i zaczęło się. W powietrze poleciały wyzwiska i doszło nawet do rękoczynów. Ostatecznie Clio musiała wkroczyć do akcji, bo Exar niechybnie zrobiłby pannie Cutsson poważną krzywdę. Zazwyczaj się hamował, ale tego dnia chyba i jemu pogoda dała się we znaki. Gdy Clio postanowiła się wtrącić, Cathia miała już rozciętą wargę, a Exar policzek podrapany do krwi jej paznokciami. Clio straciła cały swój spokój i zwyzywała oboje, jak jej się to naprawdę bardzo rzadko zdarzało. Winowajcy musieli być nieco zaskoczeni, widząc ją w takim nastroju. Exar nic nie powiedział, tylko zaklął coś pod nosem i udał się do swojego pokoju. Doleciało ją jeszcze trzaśnięcie drzwi. Cathia z kolei z wielce urażoną miną, ale i buntowniczym błyskiem w oku, skierowała się w zupełnie przeciwną stronę - prawdopodobnie do sali treningowej. Clio stała przez chwilę w miejscu, w którym rozbrzmiewały jeszcze jej słowa: "Przestańcie, do jasnej cholery, zachowywać się jak dzieci!", a potem wróciła do siebie. Nie miała żadnej ochoty zabierać się za nic pożytecznego. Siadła na łóżku, oparła się o ścianę i przytuliła poduszkę. Zamknęła oczy. Była zła na samą siebie, jak zawsze wtedy, gdy traciła opanowanie. Jak mogła być prawdziwą Dark Lady, jeśli kiepska pogoda pospołu z dwójką rozkapryszonych ludzi tak łatwo wyprowadzała ją z równowagi? To nie miało sensu.
Krople deszczu uderzały o liście drzew i o leśną ściółkę. Przyroda chciwie je spijała. Clio mogła nawet usłyszeć, jak gleba pęcznieje pod wpływem nasączającej ją wody. W świątyni panowała cisza, na zewnątrz też. Nie było w ogóle wiatru, nie śpiewały ptaki. Był tylko deszcz, cicho kołyszący do snu, przywołujący wspomnienia. Clio rzadko oddawała się wspomnieniom, ale w takie dni jak ten one same napływały do umysłu.
Na stacji, gdzie się wychowała, nie było deszczowych dni. Tam istniał tylko wieczny blask słońca wpadający przez duże okno do jej pokoju. I migotanie odległych gwiazd. I ogromna planeta, wokół której orbitowali. Pamiętała to wszystko, choć usiłowała zapomnieć - przez te wszystkie lata mieszkania na Yavinie 4. Choć przed samą sobą często nie przyznawała się, że pamięta, to jednak w głębi duszy zdawała sobie sprawę, że piętnastu lat spędzonych wśród zwykłych ludzi nic nie zdoła wymazać z jej pamięci. Kochającej matki, zawsze roześmianej i młodej, bez względu na to, ile lat miała. Szczęśliwego ojca, który dla rodziny zrobiłby wszystko. Młodszego rodzeństwa, z którym się bawiła. Znajomych ze szkoły i z sąsiedztwa. Tak prawdę powiedziawszy na stacji wszyscy byli jak jedna rodzina. Nigdy nie miała zapomnieć gwaru, jaki zawsze tam panował. I swojego śmiechu, tak często rozbrzmiewającego w ich mieszkaniu. Teraz nie śmiała się w ogóle. Wydarzenia, w wyniku których znalazła się tutaj, na zawsze odcisnęły piętno na jej życiu - czy tego chciała czy nie. To wtedy z jej oczu zniknął ten błysk radości, a zastąpił go lodowato zimny wyraz absolutnego odcięcia się od tamtego świata. Tamte dni już nigdy nie miały powrócić.
Clio uświadomiła sobie, że po jej policzkach toczą się powoli dwie łzy. Otarła je. Rzadko pozwalała sobie na wspomnienia, a na płacz jeszcze rzadziej, o ile w ogóle. Spojrzała na zewnątrz. Soczysta zieleń liści przenikała wszystko, była jedyną barwą, jaka istniała teraz na świecie. Dziewczyna wstała z łóżka i podeszła do okna. Świeże, wilgotne powietrze napłynęło do jej płuc. Deszcz chyba przestał padać, bo uderzenia kropli stały się rzadsze - to woda skapywała z wyższych liści na niższe. Tak, teraz doskonale słyszała odgłosy świerszczy i innych owadów - odgłosy lasu. Ptaki też wyszły ze swych schronień. Ulewa była bardzo potrzebna całej przyrodzie...
Cicho wyszła z pokoju i udała się do kuchni. Pora była najwyższa, by zabrać się za obiad. To chyba nawet nie była dzisiaj jej kolej, ale gdyby liczyć na tego kogoś, to wszyscy chodziliby głodni do dnia następnego albo i dłużej. Zresztą nie czuła już gniewu. Krojąc pomidory na sałatkę, uświadomiła sobie po raz kolejny, jakiego szczęścia doświadczyła, mogąc znaleźć się tutaj. Gdyby nie Exar, załamałaby się. Gdyby nie Exar i Cathia, jej życie byłoby puste i pozbawione sensu. Niczego więcej nie mogła pragnąć. Mogła tylko modlić się do Starożytnych, by dane jej było aż do śmierci zostać z tymi ludźmi, którzy znaczyli dla niej najwięcej. Choćby już nawet zawsze miało padać. Roześmiała się cicho.
Gdy smakowity zapach obiadu zwabił na dół Exara i Cathię, nawet do głowy im nie wpadło, by zaczynać kłótnię od nowa. Tak na nich podziałał delikatny uśmiech na twarzy zamyślonej Clio Selene.
A gdy całą trójka zasiadła do wspólnego posiłku, niepotrzebne już było żadne "przepraszam", bo rozumieli się bez słów. I gdy Exar rzucał pod adresem Clio komplementy, a Cathia komentowała, że do serca mężczyzny tylko przez żołądek, sama Clio czuła się naprawdę szczęśliwa - tego cichego popołudnia w świątyni na Yavinie 4...
[8.08.1999]