Vater der Freude, Sohn der Sterne
Od autorki: Mój debiut w fandomie "Ginga Eiyū Densetsu" (Legend of the Galactic Heroes).
Wolfgang Mittermeyer odłożył gazetę i popatrzył w niebo. Z biegiem lat nauczył się doceniać chwile jak ta, gdy mógł posiedzieć na tarasie, a jego myśli zaprzątało co najwyżej zgadywanie, jakie też smakołyki Eva dzisiaj przygotuje na obiad. Na początku kariery wojskowej z pewnością nie przypuszczał, że kiedyś będzie w stanie tak spędzać czas - a jednak udawało mu się to znakomicie. Kiedy wracał do domu, przestawał być naczelnym dowódcą gwiezdnej floty, a stawał się mężem i ojcem - "zwykłym" obywatelem. Być może po prostu nabył trochę dystansu dla swojej rangi - jak również praktycznego spojrzenia na sprawę: koniec końców, nikt mu nie płacił za zajmowanie się kwestiami zawodowymi w wolnym czasie.
Niebo nad Fezzanem było dziś bardzo błękitne. W stolicy galaktycznej nie było to niczym dziwnym: klimat panował tutaj łagodny, a słońca nigdy nie brakowało. Pod wieloma względami było to dobre miejsce do życia. Dla wychowanego w sielskiej atmosferze małego miasteczka Wolfganga najbardziej liczyło się to, że nawet w najważniejszej metropolii galaktyki można było znaleźć prawdziwy spokój. Okolica, w której mieszkali, choć niewiele oddalona od centrum, obfitowała w drzewa, ogrody i parki. Natura była na wyciągnięcie ręki, a jej kojący wpływ na samopoczucie był wiadomy od stuleci. Czy po miesiącach spędzonych w przestrzeni kosmicznej mogło być coś lepszego niż popołudnia wypełnione śpiewem ptaków i wieczory pachnące kwieciem?
-
Vater...?
Wolfgang drgnął; nie słyszał, kiedy Felix podszedł. W innym przypadku zastanowiłby się, czy to oznaka starzenia, ale teraz nie miał jeszcze powodu do obaw - Felix po prostu poruszał się cicho jak kot. Oderwał wzrok od błękitu nad głową i popatrzył na chłopca, który stał po drugiej stronie stołu z lekko zmarszczony czołem.
- Tak, synku?
Felix położył dłonie na oparciu krzesła i przez chwilę nic nie mówił. Choć Wolfgang uważał się za kiepskiego w odgadywaniu nastroju innych ludzi - a Felix potrafił swoje nastroje ukrywać bardzo umiejętnie - tym razem był zupełnie pewny, że syn ma jakieś zmartwienie. Pomyślał, że jakoś mu pochlebia, że chłopiec - jak na dziesięciolatka bardzo samodzielny - zwrócił się z kłopotem właśnie do niego.
- O co chodzi? - zachęcił, kiedy Felix wciąż nic nie mówił. - Usiądź.
Chłopiec odsunął krzesło, a potem przycupnął na jego brzegu.
- Alec - powiedział w końcu, po swojemu oszczędnie, wbijając wzrok w swoje kolana.
Ach. Wolfgang powinien był się domyślić; kiedykolwiek w grę wchodził Alexander Siegfried, Felix przejmował się za dwóch. Stłumił uśmiech; myśl o przyjaźni chłopców zawsze napełniała go ciepłem.
- Co z nim? - zapytał ostrożnie, kiedy Felix znów popadł w milczenie.
- Dokuczają mu... Dokuczają mu, bo nie ma ojca - odparł chłopiec, tym razem z jakąś złością. - On udaje, że go to wcale nie obchodzi, ale tak naprawdę bardzo go to gnębi. Ale nie chce ze mną rozmawiać - kontynuował, nieco ośmielony. - Mówi, że go nie rozumiem - dodał z goryczą. - Wiem, że to prawda. Ma rację, ja mam przecież oboje rodziców. - Teraz, kiedy już zaczął, słowa płynęły wartko. - Jednak jestem jego przyjacielem, chciałbym mu pomóc, a on... on się po prostu ode mnie odwraca i woli się tym męczyć w samotności... Nie pozwala sobie pomóc, nawet kiedy ja chcę go wspierać... - jego głos przycichł do szeptu, a potem zamilkł zupełnie.
Wolfgang przyglądał mu się uważnie.
- Czy czułbyś się lepiej, gdybyś również nie miał ojca? - zapytał całkiem bez namysłu, powodowany impulsem
Felix poderwał głowę i popatrzył na niego zmieszany.
- Nie, przepraszam. To było nie fair z mojej strony - Wolfgang prędko wycofał się z zamierzenia, które gotów był zrealizować zaledwie kilka sekund wcześniej.
Do diaska. To wcale nie było łatwe. Nie żeby nie przygotowywał się na tę szczególną rozmowę - przygotowywał się przez dziesięć lat, a teraz okazja sama zdawała się nadarzyć - jednak powinien był wiedzieć, że układanie planów a wdrażanie ich w rzeczywistość to dwie zupełnie różne sprawy. W takich chwilach dowodzenie gwiezdną flotą wydawało się kaszką z mleczkiem.
- Co powinienem zrobić? - zapytał Felix, wciąż na niego patrząc, a Wolfgang nakazał myślom wrócić do tematu rozmowy. - Alec znów jest przygnębiony, ale przecież bycie samemu wcale mu nie pomoże, prawda? - dodał z bezradnością i znów spuścił wzrok; był wyraźnie nieszczęśliwy.
Wolfgang pomyślał, że dla Felixa to nagłe osamotnienie musiało być równie bolesne jak dla Aleca jego sieroctwo. Czasem chłopcy, choć diametralnie różni wyglądem, wydawali się bliźniakami - tak głęboka łączyła ich więź. Oczywiste było, że takie rozdzielenie ciężko było znieść. Kiedyś nauczą się, jak być osobno... Ale jeszcze nie teraz; teraz jeszcze nie musieli się tego uczyć.
W milczeniu Wolfgang przyglądał się synowi - tak niepodobnemu do rodziców. Felix był na swój wiek wysoki i szczupły, jego twarz była pociągła, z zarysowanymi kośćmi policzkowymi i oczami o pięknym kształcie. Już niedługo chłopiec stanie się mężczyzną - czy i wówczas będzie patrzył z takim smutkiem?
Wolfgang mrugnął; ścisnęło go w piersi.
Smutek. Starali się z Evą dostarczyć Felixowi tyle miłości, ile byli w stanie, by uczynić go szczęśliwym - żeby imię nie było tylko pustym wyrazem - a mimo to chłopcu zdarzały się chwile, w których popadał w melancholię. Choć z obojgiem rodziców łączyły go porozumienie i zaufanie, nie zwykł dzielić się z nimi jej powodami - po prostu cichł i zamykał się w sobie, z jego twarzy znikał uśmiech, a normalnie błękitne oczy przybierały odcień szarości. Trwało to jakiś czas, a potem wracał do niego spokój, pogoda ducha i optymizm, którymi cechował się na co dzień - jednakże to właśnie w tych chwilach najbardziej przypominał człowieka, po którym odziedziczył tę, wynikającą z ogromnej wrażliwości, melancholię. Być może za kilka lat nauczy się ją maskować ironicznym uśmiechem i sarkazmem słów...
- Tato...?
Wolfgang skupił spojrzenie na chłopcu, który znów patrzył na niego z niepewnością, i podjął decyzję. Wcześniej się wycofał, ale teraz uznał, że to jednak odpowiednia chwila. Dawno temu postanowili z Evą, że to on powie chłopcu prawdę - tymczasem Felix miał już dziesięć lat i nie należało zwlekać. Mieli prawdziwe szczęście, że chłopiec nie dowiedział się od kogoś innego... Dodatkową motywacją były ewentualne korzyści w kontekście Alexandra Siegfrieda, choć to akurat brzmiało jak kiepska wymówka. Ach, już wszystko jedno - Wolfgang doszedł jednak do wniosku, że tak było nawet bardziej naturalnie, niż gdyby któregoś dnia, po długich przygotowaniach, oficjalnym tonem poprosił chłopca do swojego gabinetu i oznajmił: "Synu, muszę ci coś wyznać."
- Usiądź bliżej - powiedział najbardziej swobodnym tonem, odsuwając krzesło obok.
Felix, zaskoczony, spełnił polecenie i popatrzył z wyczekiwaniem.
- Chciałbyś pomóc przyjacielowi, ale książę Alec odsuwa cię od siebie, mówiąc, że go nie rozumiesz - Wolfgang powtórzył wcześniejsze słowa chłopca. - Pewnie zdarzyło się to już wcześniej...? - Felix kiwnął głową, wpatrując się w niego uważnie. - Za jakiś czas znów się pogodzicie i wszystko będzie jak dawniej... do następnego razu. Oczywiście, kiedy książę Alec dorośnie, zrozumie, że choćby nie wiem ile smucił się z powodu przeszłości, nie jest w stanie jej zmienić, jednak w tej chwili jeszcze tego nie potrafi. - Felix znów kiwnął głową, choć tym razem jakby machinalnie, słuchał jednak w skupieniu. - W tej chwili potrzebuje kogoś, kto jest w takiej samej sytuacji, by poczuć, że nie jest sam.
- Ale jak... - zaczął Felix, ale Wolfgang uciszył go gestem.
Popatrzył w ciemnoszare oczy chłopca i odrzucił ostatnie wahanie.
- Felixie, gdybym ci powiedział, że twoja matka i ja nie jesteśmy twoimi prawdziwymi... twoimi biologicznymi rodzicami...? - zapytał cicho, ale z powagą.
Chłopiec mrugnął, a potem szeroko rozwarł powieki. Nic nie odpowiedział. Wolfgang nie poganiał go. Nie było się do czego spieszyć. Podziękował obecnemu systemowi, w którym adopcja była czymś powszechnym i zrozumiałym, oraz dobrym duchom za ciepło słońca i śpiew ptaków, które czyniły to popołudnie spokojnym, bezpiecznym. Nie było żadnego zagrożenia. Prawda nie mogła nikogo zranić - a przynajmniej tak sobie powtarzał.
Felix otworzył usta, a potem znów je zamknął. Nie odwracał wzroku, ale jego oczy pociemniały jeszcze bardziej, zaś palce zbielały, kiedy zaciskał je na materiale spodni.
- Czy to prawda...? - wyszeptał w końcu.
Nie wydawał się zawiedziony, rozczarowany czy przestraszony - po prostu zaskoczony, ale to było naturalne. Wolfgang kiwnął głową.
- Tak.
Felix zmrużył oczy, a potem spuścił głowę.
- Domyślałem się - powiedział cicho, a potem znów uniósł wzrok i znienacka uśmiechnął się, choć był to uśmiech krzywy i dość blady. - Ja mam takie ciemne włosy, a wy oboje jesteście blondynami i... - Jego wargi zadrżały, więc zacisnął je w cienką linię i nic więcej nie powiedział.
Wolfgang położył rękę na jego głowie. Jego syn był mądrym chłopcem.
- Twój ojciec zginął wkrótce po twoim narodzeniu - odparł również cicho. - Twoja matka... zaginęła. - Przełknął kłamstwo, które tak naprawdę nie było kłamstwem. - Ponieważ nie miałeś innych krewnych, a Eva i ja nie mogliśmy mieć własnych dzieci, przyjęliśmy cię z radością. Wiedz, że nawet gdybyś był naszym prawdziwym synem, nie moglibyśmy cię kochać bardziej. Jesteś naszym jedynym dzieckiem i nie zamienilibyśmy cię na nikogo innego. Jednak prawda jest taka, że nie łączą nas więzy krwi - dodał spokojnie, wtedy jednak jakaś obawa kazała mu spytać: - Czy to coś zmienia?
Felix przez chwilę wpatrywał się w niego poważnym wzrokiem, a potem, jakby z wahaniem, pokręcił głową. Wolfgang nie chciał się przyznać, jak bardzo mu ulżyło. Oczywiście, chłopiec będzie miał wiele czasu, by przemyśleć... zaakceptować to, czego się dowiedział... i dopiero wtedy będzie mógł wyrazić swoją prawdziwą opinię - ale Wolfgang był mu wdzięczny już za tę pierwszą reakcję. Powodowany impulsem uścisnął syna - szybko, krótko, jakby wstydliwie - po czym znów na niego spojrzał, nie zdejmując ręki z jego ramienia.
- W takim razie... kto jest... był moim ojcem? - zapytał Felix cicho, jakby nie ufał własnemu głosowi, co w tej sytuacji było zrozumiałe; Wolfgang poczuł, że jego samego też ściska w gardle. - Znałeś go? - Podniósł na niego oczy, w których niepokój mieszał się z pragnieniem wiedzy.
I ten widok połączony z tym pytaniem sprawiły, że Wolfgang mimowolnie uśmiechnął się, a uśmiech ten płynął prosto z serca. Przez te wszystkie lata dotkliwy żal przemienił się w piękne wspomnienie. Być może to właśnie dzięki obecności Felixa był w stanie uwierzyć, że nawet z największego zła, z najpotworniejszej tragedii może wyniknąć dobro...? Los obszedł się źle z nimi oboma - i choć to nie Wolfgang Mittermeyer zapłacił najwyższą cenę, wydarzenia sprzed dziesięciu lat spowodowały, że nawet taki optymista jak on stracił wiarę i obraził się na cały wszechświat. Teraz jednak, kiedy cierpienie już się dokonało, a wszystko, co nastąpiło później, było niczym balsam, potrafił pamiętać dobro i nie wspominać zła. I uśmiechać się do tych wspomnień.
- Tato...?
- Twój ojciec był najodważniejszym i najbardziej dumnym człowiekiem w galaktyce. Sięgnął po gwiazdy i poświęcił wszystko, by dochować wierności samemu sobie - powiedział bez namysłu, wciąż się uśmiechając.
Chłopiec znów zmarszczył brwi i spojrzał z zakłopotaniem.
- Nie chcesz powiedzieć, że moim ojcem jest... Kaiser Reinhard? - wykrztusił.
Wolfgang obrzucił go zdumionym wzrokiem, a kiedy zorientował się, że chłopiec jest zupełnie poważny, wybuchnął śmiechem.
- Nie, synku - odparł. - Jednak nie dziwię się, że ci to przyszło do głowy. - Nie przestawał się śmiać, choć jednocześnie nie mógł nie być pod wrażeniem szybkości, z jaką chłopiec przetwarzał informacje i wyciągał wnioski, choćby niezupełnie były trafne. - Chociaż - dodał po chwili - niewiele brakowało, by sam został Kaiserem.
- W takim razie... kim on był? - zapytał Felix z naciskiem; robił się coraz ciekawszy.
Wolfgang nachylił się ku niemu i spojrzał z powagą w szare oczy. Pamięć o rebelii Oskara von Reuenthala z pewnością powoli zacierała się w ludzkich umysłach, jednak wciąż istniało ryzyko, że chłopiec zostanie narażony na przykre traktowanie, kiedy prawda wyjdzie na jaw. Wcześniej Wolfgang wolał poczynić pewne przygotowania - jeśli teraz po prostu zdradzi Felixowi imię ojca, chłopiec zacznie szukać informacji, a gdyby je znalazł, nie wszystkie by go uszczęśliwiły.
- Czy możesz mi zaufać? Czy uwierzysz, kiedy obiecam, że powiem ci to za jakiś czas? - spytał. - I nie będziesz starał się dowiedzieć na własną rękę? Mam ważne powody, by tak zrobić, ale to nie potrwa długo - zapewnił. - Dlatego proszę cię o trochę cierpliwości. Postaram się o urlop, a wtedy, jeśli zechcesz, pojedziemy odwiedzić jego grób.
Przez chwilę Felix patrzył na niego ze skupieniem i wydawało się, że walczą w nim dwie sprzeczne emocje: pragnienie niezależności, które kazało zdobywać wiedzę, oraz lojalność, która skłaniała ku zaufaniu. Wolfgang pomyślał, że wie, które z tych uczuć zwycięży - i nie omylił się, oto bowiem, po chwili namysłu, Felix kiwnął głową. Wolfgang znów go uściskał spontanicznie, jednocześnie zastanawiając się, jak pokierować myślami chłopca, by ów nie zamartwiał się nowo odkrytą prawdą w samotności.
- Cieszę się, że ci to powiedziałem - odparł szczerze. - No i wydaje mi się, że rozwiązaliśmy twój pierwotny problem - rzucił z błyskiem w oku. Felix znów zmarszczył czoło, najwyraźniej udało mu się w międzyczasie zapomnieć, z czym tu przyszedł. - Teraz książę Alec nie może już powiedzieć, że go nie rozumiesz, bo masz ojca, prawda? - Brzmiało to trochę brutalnie, ale dziesięciolatek nie potrzebował jeszcze subtelności. - Moim zdaniem powinieneś jak najszybciej spożytkować tę wiedzę dla waszej przyjaźni - dodał z udawanym namaszczeniem; był jednak pewien, że tak się właśnie stanie, a więź między chłopcami jeszcze się pogłębi.
Gdyby Felix wolał raczej zostać i kontynuować rozmowę, Wolfgang nie miałby nic przeciwko. Bardziej jednak prawdopodobne było, że postanowił dostosować się do jego woli - nie dlatego, iżby był uległym dzieckiem; po prostu nie zwykł się naprzykrzać, zwłaszcza kiedy wiedział, że nic tym nie zyska. Siedział przez chwilę w milczeniu, a potem ponownie kiwnął głową i wstał. Odszedł na dwa kroki, a potem odwrócił i popatrzył na Wolfganga z pewną nieśmiałością, choć jego słowa były wcale zuchwałe.
- Ale coś więcej mógłbyś mi o nim powiedzieć - rzucił z niejaką urazą.
Wolfgang popatrzył na syna z miłością i uśmiechnął się z poczuciem, że ostatni ciężar został zdjęty z jego serca, a życie wciąż mogło mu ofiarować wiele radości.
- W takim razie powiem ci najważniejsze. Twój ojciec był dobrym i szlachetnym człowiekiem - stwierdził, dodając ciszej: - I najlepszym przyjacielem we wszechświecie.
Nieśmiały uśmiech rozjaśnił twarz chłopca, a potem Felix ukłonił się lekko. Kiedy odchodził, jego krok był lekki, a plecy wyprostowane.
"Kocham cię, synku", pomyślał Wolfgang, oprowadzając wzrokiem jego szczupłą sylwetkę, aż zniknęła za rogiem. Odgarnął włosy z czoła i znów spojrzał w niebo, oddychając głęboko i powoli.
Jak zwykł to czynić wielokrotnie w ciągu ostatnich dziesięciu lat, podziękował w myślach Reuenthalowi za swoje szczęście, wyobrażając sobie, że kiedy spotkają się następnym razem, wzniesie ku niemu toast najlepszym winem Valhalli. Reuenthal uśmiechnie się wtedy tym swoim krzywym uśmiechem i przepije do niego, a potem, kiedy już się nagadają o Felixie, wezmą się za omawianie planów kolejnej bitwy.
Najlepsze przyjaźnie we wszechświecie były wieczne.
[20.6.2014]