Tsunamoto nie lubił Yonezawa-jō, aczkolwiek lepiej byłoby powiedzieć, że nie czuł się w nim dobrze. Nie z własnej winy - o ile oczywiście nie liczyć winy, którą ponoszą dzieci za grzechy rodziców. Choć jego ojciec już od dawna nie przebywał na dworze Date, doskonale go tam pamiętano - i bynajmniej nie dobrze. Dopiero po tym, jak popadł w niełaskę pana Terumune i został, mówiąc dobitnie, przepędzony z Yonezawa-jō, powoli zaczął rozumieć, że jego postępowanie nie było godne samuraja. Zmienił się, dużo medytował, planował nawet wstąpić do klasztoru buddyjskiego. Niewątpliwie zaczął odczuwać wyrzuty sumienia za swoje postępki... nie tylko młodości - koniec końców miał już blisko pięćdziesiąt lat, kiedy daimyō podjął decyzję, by odsunąć go od siebie. To go w końcu orzeźwiło - choć Tsunamoto czasem zastanawiał się z goryczą, czy nie nastąpiło to za późno. Nigdy nie chciał być taki jak ojciec. Przybył do Yonezawa-jō, by służyć rodowi Date, jak jego rodzina robiła to od pokoleń. Pragnął zasłużyć na uznanie daimyō oraz innych wasali, ze wszystkich sił starał się być wzorem samuraja... ale to nie wystarczało. Kiedykolwiek się przedstawiał, ludzie milkli i przyglądali mu się badawczo, zanim odwrócili wzrok. Gdziekolwiek się udawał, słyszał za sobą szepty, choć nikt mu nigdy nic nie mówił w twarz. Nieważne jak się starał, nigdy nie było dobrze. Czuł się wyobcowany - a czy może być dla człowieka coś gorszego? Nie wyobrażał sobie. W końcu przestał spoglądać ludziom w oczy. Chodził ze wzrokiem wpatrzonym w jakiś odległy punkt, z głową uniesioną wysoko, choćby było to trudne, za jedyne swoje wsparcie mając dumę - a i jej bardzo niewiele. Czasem mówił sobie, że potrzeba mu cierpliwości... że z biegiem czasu inni zaczną go doceniać, przestaną patrzeć na niego poprzez pryzmat jego ojca. Jednak to mogło potrwać nawet kilka lat... a nie był pewien, czy ma dość sił, by wytrzymać tak długo. Jedyne, co mu pozostawało, to prowadzić się jak najlepiej. Skoro Oniniwa Yoshinao zdobył w Yonezawa-jō reputację rozpustnika, Oniniwa Tsunamoto musiał stać się wzorem cnót samurajskich. Jego ojciec "wsławił się" nieustannymi przygodami z damami dworu, pokojówkami oraz służącymi, doprowadził do niejednej tragedii i napłodził sporo dzieci, do których nie zamierzał się przyznawać. Swoją pierwszą żonę odprawił, kiedy nie dała mu syna, a jedynie córkę - ani trochę nie przejmując się ich losem. Matka Tsunamoto miała pod tym względem więcej szczęścia - tylko czy można mówić o szczęściu, skoro zmarła z żałości, kiedy miał zaledwie kilka lat? Pierwsza żona ojca znalazła mężczyznę, który ją przyjął i dał jej córce własne nazwisko - więc może to właśnie jej się poszczęściło, a nie matce Tsunamoto, która nie była w stanie znieść wstydu? Wstyd... To uczucie towarzyszyło mu, zanim jeszcze był w stanie je zrozumieć. Pamiętał matkę, która nieustannie płakała i unikała ludzi - jakże dobrze ją teraz zrozumiał! Kiedy był wystarczająco duży, obiecał sobie, że nigdy, przenigdy, nie podąży drogą ojca i zrobi wszystko, by oczyścić nazwisko Oniniwa z tej złej reputacji. Odkąd przybył do Yonezawa-jō, nie spojrzał na żadną dziewczynę i wcale nie zamierzał spoglądać. Skupił się na swoich obowiązkach - choćby było ich niewiele, gdyż nikt mu nie chciał powierzyć żadnych odpowiedzialnych zadań - i wkładał wszystkie siły, by wykonywać je jak najlepiej. Jednak kiedy tylko mógł, przychodził tutaj, by trenować w ciszy i spokoju, z dala od tych ostrych spojrzeń ludzi w pałacu. W tym miejscu, na skraju otaczającego Yonezawę lasu, mógł prawdziwie odetchnąć. Był na tyle blisko, by zawsze móc szybko wrócić do zamku, gdyby coś się działo - jednak na tyle daleko, by nikt mu nie przeszkadzał. Opodal płynął strumień, tworząc przy brzegu małą zatoczkę. Wierzbownica kołysała się nad taflą wody, ptaki śpiewały w koronach drzew. Idealne miejsce na trening. Nawet nie potrzebował medytacji, bo tutaj, na łonie natury, mógł się wystarczająco odprężyć - i czasem nawet na chwilę zapomnieć o swoim niełatwym losie. Przeważnie ćwiczył podstawowe cięcia, rzadziej jakieś złożone układy. Czas mijał szybko, kiedy mógł oczyścić umysł i skupić się tylko na uderzeniach. W przód i w tył, w górę i w dół, krok do przodu i krok do tyłu. Nic bardziej skomplikowanego. Cudownie proste ruchy, które mógł powtarzać godzinami. Kiedyś na pewno nadejdzie jego godzina próby, więc musiał jak najwięcej trenować, by zdobyć uznanie pana Terumune. W przód i w tył, w górę i w dół, krok do przodu i krok do tyłu... Upał był tego dnia niesamowity. Około południa był tak spocony, jakby wyszedł z łaźni. Strumień kusił chłodem, więc bez namysłu zrzucił ubranie i zanurzył się razem z głową, by orzeźwić ciało i przy okazji duszę. Po kąpieli założył tylko hakamę, koszulę zostawiając na kamieniu, i wrócił do ćwiczeń. Dzisiaj miał możliwość spędzić tutaj prawie cały dzień - i zamierzał to wykorzystać w pełni. Coś zaszeleściło w wierzbownicy. Z pewnością jakieś zwierzę, uznał, nie przerywając treningu. Szelest jednak powtórzył się... a potem, zupełnie znienacka, pomiędzy różowymi kwiatami pojawiła się głowa. Tsunamoto opuścił miecz. Głowa... a właściwie jej właściciel przetarł oczy, zamrugał i ziewnął, a potem popatrzył na niego. - Ładny poranek - powiedział i podniósł się. - Właściwie już minęło południe - odparł machinalnie Tsunamoto, przyglądając się w zdumieniu obcemu. - W takim razie dzień dobry - odparł ów, znów ziewając, i wyszedł z kwiatów. A potem ponownie usiadł na ziemi. Mógł być dwa albo trzy lata młodszy od Tsunamoto, znacznie chudszy i cokolwiek poobijany. Ubrany był w poszarpany strój, ewidentnie samurajski - ale jaki szanujący się samuraj ukrywałby się w polu wierzbownicy pod zamkiem daimyō? Także fryzura chłopaka świadczyła, że jeszcze nie przeszedł genpuku. Jego czarne włosy zawijały się w fale na czole, zaś reszta, związana w ogon na czubku głowy, opadała swobodnie na plecy. Aktualnie owa kita była pełna liści, które młodzieniec po kolejnym ziewnięciu zaczął wyłuskiwać, nie przejmując się ani sytuacją, ani otoczeniem. Dopiero po chwili przeczesywania włosów palcami podniósł wzrok i popatrzył na Tsunamoto, który stał bez słowa i tylko mu się przyglądał, niezdolny do jakiejkolwiek sensownej reakcji. - Nie chciałem ci przeszkadzać - powiedział młodzieniec i machnął do niego zachęcająco. Zdawało się, że wciąż jest cokolwiek zamroczony snem. - Zdaje się, że trenowałeś - dodał i znów ziewnął. Wtedy jednak, niespodzianie, jego wzrok stał się ostrzejszy i chłopiec obrzucił go spojrzeniem z góry do dołu, błyskawicznie nabierając czujności. - Jesteś samurajem z Yonezawa-jō? - zapytał, opuszczając ręce; najwyraźniej toaletę uznał chwilowo za skończoną. Tsunamoto kiwnął głową. - Ale nie wyglądasz tak źle jak reszta - dodał chłopiec cokolwiek krytycznie, nawet jeśli ocena wypadała właśnie na korzyść Tsunamoto. Wydawało się, że już porzucił ostrożność. - Ojciec kazał mi zapoznać się z zamkiem, skoro mam jak on służyć panu Terumune, kiedy już przejdę genpuku - wyjaśnił, a kiedy już zaczął mówić, najwyraźniej nie zamierzał przestać. - Ale mi się tu wcale nie podoba, wszyscy traktują mnie jak dziecko... W porządku, mam dopiero trzynaście lat i jeszcze nie jestem dorosły, ale bez przesady. Nie, wcale mi się tu nie podoba i chyba nie chcę tu przyjeżdżać. Mogę przecież służyć panu Terumune z oddali, a ojciec tutaj, na miejscu. To chyba sprawiedliwy układ? Wczoraj wdałem się w bójkę z jakimiś młodzikami. Było ich pięciu, a ja jeden, ale dwóch skończyło z obitymi żebrami. Trzeci nie będzie widział na jedno oko przynajmniej tydzień, czwarty stracił zęba, a ostatni przez jakiś czas nie będzie mógł używać prawej ręki. Ojciec na pewno nie jest zadowolony, więc postanowiłem przeczekać burzę tutaj. Dzisiaj wracam do domu, a potem znów czeka mnie nauka doktryny u mistrzów w Senshō-ji. Czasem zastanawiam się, czy ojciec naprawdę chce ze mnie zrobić samuraja czy raczej mnicha. Już dwa lata tam siedzę. Mówiłeś, że południe już minęło? A niech to, w godzinie kozy* mamy już jechać - zakończył chłopiec swój wywód, choć chyba tylko dlatego, że znów wziął go atak ziewania. Nie wyglądał na kogoś, komu się spieszy, i bynajmniej nie szykował się do odejścia. Tsunamoto mrugnął, zastanawiając się przelotnie, czy nieznajomy już skończył. Zupełnie nie wiedział, jak zareagować na to dziwne stworzenie, które tak znienacka się przed nim pojawiło i w kilka chwil streściło połowę życia, mówiąc z przesadą. - Byłeś tutaj? - spytał z wahaniem. - Od wczoraj? Chłopiec kiwnął głową. - Jest stąd dobry widok na zamek. Miałbym blisko, gdyby coś się działo - odparł. - Choć w ogóle nie chcę tam wracać. Mieszkasz tam? - zapytał, znów mu się przyglądając krytycznie. - Jak tam według ciebie jest? - Jak... - zaczął Tsunamoto i urwał. Co miał odpowiedzieć? Całą prawdę i tylko prawdę? Coś w nim się buntowało, poczuł nagły sprzeciw i dopiero po chwili uświadomił sobie, że z jakiegoś powodu nie chce przekazać temu młodzieńcowi złego wizerunku Yonezawa-jō. Przeciwnie, wolałby go przekonać... by wrócił. By chciał wrócić. - Myślę, że... zdarzają się tam także dobre rzeczy - odparł, nawet jeśli nie bardzo wierzył w to, co mówi. Chłopiec zmarszczył brwi i popatrzył na niego z uwagą. Możliwe, że widział na wylot przez jego kłamstwo... a w każdym razie wybiórczą prawdę. Tsunamoto zacisnął szczęki. Jednak daleko mu było do ideału samuraja, skoro z taką łatwością przychodzi mu okłamywanie dziecka - nawet jeśli owo dziecko nie wyglądało na kogoś, kogo łatwo okłamać, ale nie w tym rzecz. Odwrócił wzrok, nagle zły na samego siebie. Włosy już prawie wyschły, mógł je na nowo związać. Sięgnął po rzemień, ściągając nim swoją niesforną grzywę. Szarpnął za końcówki, próbując zacisnąć wiązanie... i rzemień pękł w jego palcach. Stał z dwoma kawałkami skórzanego paska w dłoniach i czuł się jak skończony idiota, choć nawet nie wiedział dlaczego. - Proszę, użyj mojego - usłyszał za sobą. Odwrócił się. Szczupłe palce nieznajomego już pracowały nad wiązaniem na czubku głowy i po chwili czarne włosy spłynęły wokół jego twarzy, sięgając prawie do pasa. Chłopiec wyciągnął dłoń z plecionym sznurem w jego stronę... ale Tsunamoto stał jak rażony piorunem, niezdolny się poruszyć. Młodzieniec cofnął rękę, a potem znów zmarszczył czoło, nie spuszczał jednak z niego wzroku. Jak we śnie Tsunamoto usiadł przed nim, a potem, z wahaniem, chwycił pasmo jego włosów. W dotyku były jeszcze gładsze, niż na to wyglądały. Drążącymi palcami dotknął twarzy chłopca, który mrugnął, ale wciąż nie odwracał spojrzenia. Jego ciemne oczy patrzyły poważnie i dziwnie dojrzale. Może miał rację, mówiąc, że nie powinno się go traktować jak dziecko? Miał ciepłą skórę, pachniał ziemią, kwiatami i leśnym powietrzem i wydawał się gotowy na wszystko, co mogło mu przynieść życie - zupełnie odwrotnie jak Tsunamoto, który bał się nawet patrzeć ludziom w oczy. Nagle wydawał się wszystkim, czym Tsunamoto nigdy nie był i nigdy nie będzie... ale nie miało to znaczenia, ponieważ teraz liczyło się tylko to, że był tutaj, obok niego, patrzył na niego i widział go, i z jakiejś przyczyny było to przyjemne... całkiem inne od spojrzeń w zamku. Widział go i nie patrzył na nic innego, jakby Tsunamoto nagle wypełnił jego świat, i sama ta myśl odurzała. Był tak niewinny, a jednak zdawał się wiedzieć wszystko, i Tsunamoto poczuł, że tak naprawdę nie wie, który z nich jest młodszy, a który starszy. Jedyne, czego pragnął, to znaleźć się bliżej, dotknąć go więcej, posmakować jego ust, które rozchylały się... tak blisko... Miał oszałamiającą pewność, że przed tym chłopcem nie musiał i nigdy nie będzie musiał niczego się wstydzić... Wstyd. Zimny dreszcz przebiegł przez jego ciało i Tsunamoto odwrócił się gwałtownie w momencie, kiedy chłopiec sięgnął dłonią do jego twarzy, ale nie zdążył... i jego palce musnęły zaledwie wilgotną grzywę... Tsunamoto pochylił głowę i zacisnął szczęki oraz powieki. Nagle chciał zniknąć z powierzchni ziemi. Nie był lepszy - ta świadomość uderzyła go niczym młot. Nie był wcale lepszy niż ojciec. W jego krwi płonęła ta sama klątwa... ta sama żądza... by zbrukać to, co niewinne. To było takie łatwe. Wystarczyło sięgnąć, nie przejmować się, podążać tylko za swoimi instynktami, a nie panować nad nimi. Więc tak ojciec czuł cały czas? Po raz pierwszy w życiu Tsunamoto był w stanie go zrozumieć. Nie do końca i nie we wszystkim, ale choć trochę. Obaj byli występni. Tsunamoto nie miał żadnego prawa uważać się za lepszego. To bolało - i napełniało rozgoryczeniem... rozczarowaniem... i wstrętem. Drgnął, gdy szczupłe palce połaskotały jego szyję, przeciągając sznur pod jego włosami i ściągając je na karku. Nie śmiał się odwrócić, był tchórzem... ale mógł przynajmniej zachować tę resztkę honoru, która mu została. Ciepła dłoń spoczęła na jego barku, a potem miękkie włosy musnęły jego ramię, wywołując kolejny dreszcz. Jakby z wahaniem, wargi chłopca dotknęły jego skroni, lekko niczym skrzydła motyla. - Myślę, że ... wrócę do Yonezawa-jō - powiedział cicho młodzieniec. - Tak, wrócę na pewno - dodał z przekonaniem i nagłym postanowieniem. Potem jego palce drgnęły, jednak nie cofnął ręki. - Jeśli będę z tobą, wszystko będzie dobrze, ale... Czy będziesz... na mnie czekał? - zapytał i po raz pierwszy w jego głosie zabrzmiała niepewność. A Tsunamoto poczuł, że wszystko zniknęło, cały ten chaos, który wypełniał go jeszcze przed momentem - uczucie wstydu, wstrętu, i ta pogarda dla samego siebie. To było takie dziwne, takie niecodzienne... i takie naturalne. Albo był najpodlejszym człowiekiem świata... albo właśnie nie - tylko po prostu człowiekiem, który może liczyć na zwykłe ludzkie szczęście. Jakoś lżej mu było oddychać i jakoś spokojniej biło serce w jego piersi. Może tak naprawdę nie był zbrodniarzem. Pytanie chłopca wciąż wisiało w powietrzu. Tsunamoto kiwnął głową. Dłoń zniknęła z jego ramienia, ale pochwycił ją i odwrócił się. Chłopiec stał nad nim, długie włosy okalały jego sylwetkę, jego twarz była poważna, ale w oczach coś płonęło. Uścisnął jego palce, a Tsunamoto poczuł, że nie ma ochoty przerywać dotyku. - Pod jakim imieniem wrócisz? - wyszeptał, nie odrywając wzroku od tego stworzenia, które w kilka chwil zmieniło jego życie. Młodzieniec wykrzywił się. - Ojciec jest Motonobu, więc to będzie coś podobnego - odrzekł bez szczególnego szacunku. - Najlepiej byłoby przy jednej okazji uczcić i jego, i Date. - Może więc Munenobu? - rzucił Tsunamoto bez zastanowienia. Chłopiec popatrzył na niego z uznaniem. - Munenobu - powtórzył. - Może być. A więc Endō Munenobu. Oszczędziłeś mi kłopotu, dziękuję. A ty? - Oniniwa Tsunamoto - mruknął, opanowując się, by nie spuścić wzroku. - Brzmi bardzo dumnie - odparł młodzieniec z powagą, a potem wydobył dłoń z jego dłoni i po raz pierwszy uśmiechnął się, choć cokolwiek nieśmiało. - Zatem do zobaczenia...Tsunamoto-san - powiedział i ukłonił się. Tsunamoto wstał i odwzajemnił ukłon. Chłopiec założył pasmo włosów za ucho, a lekki rumieniec zabarwił jego policzki. - Wspomnę ojcu o tobie. Chyba że już jesteście przyjaciółmi...? - Tsunamoto pokręcił głową. Znał oczywiście Endō Motonobu-dono, któremu pan Terumune ufał jak mało komu. W gruncie rzeczy, kiedy teraz o tym myślał, Endō-dono jako jeden z niewielu patrzył na niego z szacunkiem. - Ojciec zawsze załamuje nade mną ręce i uważa, że brakuje mi godności samuraja, więc myślę, że z przyjemnością spędzi czas w towarzystwie takiego wzoru cnót tak ty. Co prawda nie wypadnie to dla mnie na korzyść, ale jakoś przeżyję. Ważne, żeby ojczulek był rad, on się zawsze wszystkim za bardzo przejmuje - dodał z irytacją zmieszaną z czułością. Tsunamoto niespodziewanie poczuł, że sam ma ochotę się uśmiechnąć - a nie pamiętał, kiedy ostatni raz to robił. - Może więc powinienem zachowywać się mniej stosownie? - zapytał, choć jeszcze chwilę temu w ogóle by o czymś takim nie pomyślał. Młodzieniec popatrzył na niego, przekrzywiając głowę... a potem, zupełnie bez ostrzeżenia, podszedł bliżej i musnął wargami jego usta, po czym ponownie cofnął się od dwa kroki. Tsunamoto otworzył szeroko oczy. - Nie, kiedy już wrócę do Yonezawa-jō, któryś z nas dwóch musi być ten porządny i ty się bardziej do tego nadajesz - powiedział chłopiec z rozmarzonym spojrzeniem. Potem odwrócił się i pobiegł między wysokimi trawami i wierzbownicą w kierunku zamku, nie oglądając się za siebie. Tsunamoto odprowadził wzrokiem jego szczupłą sylwetkę, aż zniknęła mu z oczu. Później długo patrzył na równinę otaczającą zamek, usiłując na nowo ułożyć sobie świat. Wydawało się, że wszystko jest jak zawsze. Że to, co wydarzyło się przed chwilą, było zaledwie złudzeniem. Trawy przestały się już kołysać, strumień szumiał jak zwykle, a ptaki śpiewały w koronach drzew tak samo, jak śpiewały godzinę temu - jednak wciąż czuł na wargach dotyk ust, bardziej rzeczywisty niż cokolwiek innego, a jego włosy wiązał sznur, którego wcześniej tam nie było, świadcząc, że to wszystko zdarzyło się naprawdę. Może za chwilę poczuje zawód, tęsknotę, nawet smutek - że to wszystko już się stało i znów jest sam - ale w tej chwili jeszcze cieszył się tym nieoczekiwanym spotkaniem, którego nie byłby w stanie sobie wyśnić w najśmielszych snach. Nawet jeśli było za nim, dokonało się i minęło, miał świadomość, że jego życie już nigdy nie będzie takie samo. Że będzie lepsze. To był dopiero początek czegoś wspaniałego, co miało nadejść w przyszłości - wraz z... Munenobu. Już wiedział, że samo czekanie będzie mu dodawać sił, bo sama myśl sprawiała, że chciał się uśmiechać. Popatrzył na bryłę Yonezawa-jō, wznoszącą się ku lazurowemu niebu i oświetloną słonecznym blaskiem, i po raz pierwszy w życiu poczuł, że jest w stanie tam wrócić z lekkim sercem. [18.5.2013] |