walentynki w Black Hawks




Od autorki: Kolejny głupiutki tekst z cyklu o Shurim w Black Hawks ;)





Dzień zaczął się zupełnie jak zazwyczaj. Shuri otworzył oczy, przeciągnął się - tak, aby nie zwracać na siebie niczyjej uwagi - i ukradkiem pomyział stojącego pod łóżkiem kaktusika. Oczywiście próby niezwracania na siebie uwagi spełzły na niczym; w chwilach takich jak ta Shuri dosadnie uświadamiał sobie, że Black Hawks byli naprawdę KIMŚ. Oto bowiem Kuroyuri zaraz pomachał do niego, ziewając rozdzierająco, zaś Hyuuga z miejsca wytarmosił mu czuprynę.

- Dzień dobry, Shuri-kun! - zawołał, a radosny ton w jego głosie wskazywał, że major lada chwila skłonny był przejść do tarmoszenia samego Shuriego.

Shuri nakrył się kołdrą po sam nos.

- Majorze! Przynajmniej dzisiaj mógłby major dać mu spokój! - zawołał Konatsu z nadąsaną miną, łapiąc przełożonego za piżamę i odciągając od najmłodszego członka Black Hawks.

- A to czemu, Konatsu-kun? - Hyuuga przysunął się do swojego begleitera.

Konatsu wydął wargi i założył ręce na piersi, nic nie mówiąc. Hyuuga podciągnął kołnierzyk jego koszuli nocnej pod samą szyję, a Shuri nabrał mocnego postanowienia, by nie patrzeć więcej w ich stronę.

Po drugiej stronie łóżka Kuroyuri w różowej piżamce usiłował się dobudzić. Zawsze czujny Haruse miał już pod ręką grzebień, kubek gorącego kakao i szlafrok - i gotów był chwycić za to, czego w pierwszej kolejności zażąda jego przełożony. Kuroyuri jednak miał najwyraźniej inne potrzeby, bo po chwili naprzemiennego - a czasami i jednoczesnego - ziewania i przeciągania się zaatakował Haruse znienacka i przy wtórze radosnego chichotu począł go łaskotać w pościeli. Haruse najwyraźniej nie miał nic przeciwko, a Shuri doszedł do wniosku, że na to również nie zamierza patrzeć. Uświadomił sobie zresztą, że od strony Hyuugi i Konatsu dobiegają zupełnie podobne odgłosy.

Ostrożnie wyściubił nos i popatrzył w stronę Ayanamiego. Niewiele ujrzał, ponieważ oblicze generała zasłaniała gazeta, spoza której wystawał jedynie czubek jego czapki. Shuri westchnął i pozwolił sobie na jeszcze jedno uspokajające myźnięcie kaktusika.

Przestał się dziwić - przynajmniej na głos - pomysłom Black Hawks. Szlachectwo zobowiązywało, a spojrzenie Ayanamiego wystarczało, by powstrzymać jakiekolwiek pytania. Oto bowiem któregoś wieczoru pod koniec roku Hyuuga oznajmił mu, że zimą wszyscy śpią razem. Ogrzewanie jest drogie i nie ma sensu opalać wszystkich pokojów na noc, chyba że chcą płacić z własnego żołdu - tak miał powiedzieć Ayanami. Shuri uznał, że chodzi o wspólną sypialnię, ale rzeczywistość po raz kolejny przerosła jego wyobrażenia. W tym wielkim łóżku, do którego go przyprowadzono, z pewnością nikomu nie mogło być ciasno - a jak się później okazało, każdemu było wygodnie.

Własna sypialnia była oczywistością na miarę jego pozycji - ale Shuri nadzwyczaj szybko przyzwyczaił się do tego wspólnego sypiania. Ostatecznie i w domu, i w szkole, zawsze otaczały go zastępy sług, więc prywatność jako taka miała w jego pojęciu inne znaczenie. A dzielenie łóżka z kolegami z pracy chyba nie było takie złe...

Drzwi sypialni otworzyły się i do środka wszedł Katsuragi - promieniejąc dobrym humorem i wnosząc z sobą smakowity zapach świeżo upieczonych ciasteczek.

- Dzień dobry - zawołał, dodając: - Wszystkiego najlepszego w walentynki!

Hyuuga i Konatsu wychynęli spod zmierzwionej pościeli, zarumienieni i ciężko oddychając, zaś równie potargani Kuroyuri i Haruse pojawili się w drugim końcu łóżka. Wypieki Katsuragiego miały dość magii, by oderwać ich od najbardziej pociągających czynności. I nawet jako śniadanie były wyborne, zwłaszcza z mlekiem. Shuri zapatrzył się na różowy lukier, który na każdym ciasteczku tworzył inny wzór: symbol cesarstwa, symbol Black Hawks, Oko Rafaela, nawet serduszek nie zabrakło...

Dopiero po chwili uświadomił sobie, że w sypialni zostali już tylko Ayanami i Katsuragi; reszta musiała dyskretnie zniknąć - co w przypadku Hyuugi było prawdziwym wyczynem. Ayanami odłożył gazetę i wdał się w rozmowę z pułkownikiem, który przysiadł na brzegu łóżka ze swoim spokojnym uśmiechem. "Może następnym razem uda się generałowi zdjąć czapkę" - pomyślał Shuri z roztargnieniem, gramoląc się z pościeli i usiłując nie potknąć się o długą koszulę nocną. Zgarnął kaktusika i wycofał się, by nie przeszkadzać starszym oficerom.

Na korytarzu minął go roześmiany Kuroyuri, który najwyraźniej uciekał Haruse. Po rozmarzonej minie tego ostatniego ciężko było ocenić, czy chce swojego podopiecznego ubrać, rozebrać czy uczesać... a może po prostu bawili się w berka? Za rogiem Hyuuga i Konatsu bardzo intensywnie życzyli sobie wszystkiego dobrego na walentynki. Nawet jeśli Hyuuga - powołując się na zasady przyzwoitości - wymusił na Konatsu noszenie koszuli nocnej do wspólnego spania, to teraz bynajmniej nie przeszkadzał mu stopień jej rozchełstania. A Konatsu wyglądał na bardziej niż chętnego, by pozbyć się jej zupełnie... Shuri wywrócił oczami, wracając do swojego pokoju i odstawiając kaktusika na parapet. Postukał go delikatnie po kolcach i uśmiechnął się pieszczotliwie.

Wszystko było jak co dzień. Tak naprawdę nikt w Black Hawks nie potrzebował walentynek.



[13.2.2011]



back