więcej niż duma
Od autorki: Książę Vegeta podejmuje ostateczną decyzję.
- Tato! Tato!
Głosy dochodziły z daleka. Właściwie nie był pewny, czy naprawdę coś słyszy. Miał wrażenie, że unosi się w jakiejś przestrzeni, i nie do końca wiedział jakiej. Ani go to nie alarmowało, ani nie zastanawiało. Umysł nie chciał współpracować i w ogóle wszystko się jakoś rozmywało...
- Mama powiedziała mi kiedyś, że tata jest dumnym księciem Saiyanów.
Teraz jednak wiedział, że zna ten głos. I zaniepokoiło go, że go słyszał - pierwsze wrażenie, jakie w nim wezbrało, odkąd... wrócił do świadomości. Powoli uniósł powieki i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że miał je zamknięte. Chyba został mocno pobity...
- Mój tata jest niesamowity! Książę Saiyanów nie mógłby przecież przegrać z tamtym typem!
Pamięć wróciła bolesnym skurczem w piersi, znacznie silniejszym, niż odczuwało ciało, kiedy jego wzrok pochwycił dwie znajome twarze pochylające się nad nim, rozpromienione ulgą i uśmiechem. A wraz z pamięcią pojawiła się rozpacz.
Więc to był koniec.
Nie, właściwie nie rozpacz, uznał po sekundzie. Już zaakceptował sytuację, nie było czasu na bezsensowne sentymenty. Właściwie to pomogło mu podjąć decyzję, która już wcześniej gdzieś w jego wnętrzu dojrzewała.
Koniec.
Usiadł, przezwyciężając zawrót głowy. Bardziej niż kiedykolwiek to nie była pora na słabość - nie kiedy potwór niczym z najgorszego koszmaru mógł w każdej chwili zmieść ich z powierzchni ziemi.
Ich.
Odepchnął pomocne ramię Trunksa, nie mogąc powstrzymać nagłej złości. Dlaczego Trunks tu był? Co tutaj robił? Dlaczego musiał się tutaj znaleźć? Dlaczego...
Zacisnął szczęki. Nie było sensu być złym na dzieciaki. Nie było czasu - nawet jeśli obecność Trunksa tak naprawdę grzebała wszelkie nadzieje. Gdyby był sam, wciąż by walczył - jak zawsze, prawda? Szedłby naprzód, nigdy się nie poddając, nigdy nie ulegając. Rzuciłby się na przeciwnika jeszcze raz i jeszcze raz. Uderzałby i przyjmował ciosy, a gdyby pod którymś padł, zawsze by wstał. I znowu. Kiedyś miał spotkać swój koniec, ale nie wtedy, gdy sam by zrezygnował z walki.
Miał ochotę uśmiechnąć się z ironią.
Teraz naprawdę nie było odwrotu. Nigdy nie rozważał ucieczki, a teraz nawet nie było na nią szans, nie z tymi niemożliwymi dzieciakami, które oczywiście musiały się tu przypałętać, jakżeby inaczej... Musiał zatem zniszczyć wroga, unicestwić zagrożenie tu i teraz, raz na zawsze, by nie mógł ich już dosięgnąć. Wydawało się to niezwykle trudne, prawie niemożliwe - ale był jeden sposób, tylko jeden. Ostateczny - i świadomość tego wzbudziła w nim poczucie protestu. Zdał sobie sprawę, że nie chce umierać... jednak jedno spojrzenie na dwóch chłopców, którzy wpatrywali się w niego z nadzieją, utwierdzało go w przekonaniu, że przyszła na to właściwa chwila.
Popatrzył w górę na Piccolo, który obserwował sytuację swoim czujnym wzrokiem. Niech to, naprawdę nie chciał umierać... ale to nie była pora na to, czego chciał. Jego twarz się ściągnęła, a oczy rozszerzyły, w piersi znów zabolało. Ktoś jednak musiał to zrobić.
- Trunks, dbaj o mamę - powiedział i pomyślał, że mówienie nigdy wcześniej nie przychodziło mu ciężej.
Czy to, co czuł, to był smutek? Chyba po raz pierwszy w życiu był smutny. Nie chciał umierać - bardziej niż kiedykolwiek chciał żyć, by nie musieć zostawiać...
ich.
Ach, co tam. Był Vegetą. Był księciem Saiyanów. Był mężem i ojcem - i właśnie dlatego, choć ten jeden raz, mógł zrobić coś dla innych. Chyba będzie w stanie powitać śmierć z uniesionym czołem. I uśmiechem.
Zwęził oczy i wygiął wargi w znajomym grymasie drwiny. Jeśli to ma być koniec, już on urządzi fajerwerki, jakich wróg nigdy w życiu nie widział i więcej nie zobaczy. A jeśli spotkają się w piekle, wtedy dopiero postara się, by potwór cierpiał przez całą wieczność.
Zabawna myśl rozjaśniła jego umysł, kiedy stawał do ostatniej walki: Nie zadzierało się z księciem Vegetą.
[2-11.10.2014]