więź




Od autorki: Zawsze przychodzi taki czas, gdy uznaję, że już nigdy więcej nic nie napiszę... A potem pojawia się kolejna fascynacja - i niewiele mi trzeba. Bardzo dobrze. Ostrzeżenie! Tekst zawiera dość poważny spojler dla ludzi, którzy nie są na bieżąco z mangą.





Bitwa o losy świata toczyła się gdzieś dalej - zbyt daleko, by jakiekolwiek odgłosy docierały aż tutaj. Być może dobiegła końca, być może trwała dalej. Ci, którzy powrócili z pola bitwy - nie będący w stanie dłużej walczyć z powodu ran na ciele bądź duszy - nie mogli dać o niej żadnego świadectwa. Zapisała się w ich pamięci tak straszliwym zgrzytem, że pragnęli jak najszybciej wymazać ją ze swoich umysłów. Wystarczało, że budzili się zlani potem, kiedy za dnia spychane w najdalsze zakątki świadomości koszmary ożywały w ciemności nocy ze zdwojoną mocą.

Brama stała otworem. W mieście nie pozostał nikt, kto mógłby go bronić. Ludność cywilną ewakuowano do górskich pieczar, które już nieraz służyły za schron. Shinobi wszystkich grup wiekowych i rang walczyli daleko stąd, za jedyny oręż mając honor i pragnienie, by ocalić świat przed ciemnością. Tak naprawdę nie było nawet sensu zamykać bram - przegrana w tej bitwie oznaczała zagładę, której nic nie było w stanie powstrzymać.

Deszcz przestał padać chwilę temu, jednak w powietrzu wciąż wisiała wilgotna mgła. Woda kapała z liści i odgłos ten był jedynym, jaki istniał na świecie. Choć było już widno, ptaki nie podjęły jeszcze swojego porannego koncertu, tuląc się po ulewie w swych schronieniach. Wysoka sylwetka majacząca we mgle posuwała się naprzód w absolutnej ciszy, jej kroki na piaszczystym trakcie były bezszelestne. Im bliżej podchodziła, tym więcej szczegółów mógł dostrzec przypadkowy obserwator.

Było coś dumnego w tej wyprostowanej postaci, choć jej czarny płaszcz wystrzępiony był na brzegach, a nieład ciemnych włosów świadczył o długiej drodze, o wielu bitwach, słońcu, deszczu i wichurze. Oblicze o pięknych rysach było chłodne, spokojne, jak wykute z kamienia. Jedyny przejaw życia można było dostrzec w oczach - tak ciemnych, że prawie czarnych - kiedy ich spojrzenie spoczęło na twarzy postaci, którą przybysz niósł w ramionach.

O ile okryty peleryną podróżny mógł u jednego czy dwóch przywołać na myśl jakieś odległe, prawie zapomniane wspomnienie, o tyle obramowana złotymi, teraz potarganymi włosami twarz drugiego mężczyzny była znana każdemu mieszkańcowi miasta i przez każdego z nich kochana. Przypadkowy przechodzień mógłby dostrzec spokój promieniujący z jej rysów i uśmiech delikatnie rozciągający usta, za czym tak bardzo wszyscy tęsknili.

Ale tego poranka na głównej ulicy Wioski Ukrytego Liścia nie było nawet przypadkowych przechodniów.


***

Pomiędzy nimi nie padło ani jedno słowo.

O brzasku cały personel szpitala stanowili medycy dyżurni oraz mieszkająca tam na stałe Sakura. Nikt nie protestował, kiedy po przebadaniu wciąż nieprzytomnego Naruto i przeprowadzeniu niezbędnych procedur zajęła się Sasuke we własnym gabinecie. Jej chłodny analityczny umysł zapanował nad gorącym sercem. Nie krzyczała, nie płakała, nie rzuciła mu się w ramiona. W zupełnej ciszy zajęła się jego obrażeniami, z których być może nawet nie zdawał sobie sprawy.

Patrzyła na niego, jedynego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek kochała i jakiego wciąż kochała całą pełnią swojej miłości. Rozkoszowała się jego obecnością, w którą po tak wielu latach całkowitej rozłąki trudno było nawet uwierzyć. A jednak postanowiła wierzyć, że to nie jest kolejny z niezliczonych snów, po przebudzeniu z których nie było już nawet wystarczająco łez, by płakać. Te sny zapewniały ją o jego istnieniu, nawet jeśli czas i odległość zatarły jego ostatni ślad. Wierzyła zawsze, że kiedyś ponownie będzie mogła spojrzeć w te ciemne oczy.

Wiedziała, że nie będzie go zatrzymywać. Wiedziała, że do niego nie należy. Jego spojrzenie błądziło po krainach, do których nie miała dostępu. Być może wpatrywał się w chaos ostatniej bitwy, a może gdzieś w swoje własne wnętrze. Być może rozważał przyczyny, dla których zszedł ze swojej ścieżki i po latach znów przestąpił granice Konohy. Siłą jej miłości była świadomość, że pozwoli mu odejść - już nie w ciemność, ale w światło.

Pojedyncza łza spłynęła po policzku i rozprysła się na jasnej skórze jego ramienia. Zdjęła dłonie z jego barków i cofnęła się o krok. Naciągnął koszulę na siebie i wstał. Nie patrzyła, kiedy wychodził. Spod drzwi dobiegły ją jeszcze słowa:

- Sakura... Dziękuję.

Nawet nie podniosła głowy. Zbyt zajęta była przełykaniem łez.


***

Mglisty poranek rozwinął się w słoneczny dzień. Ulice wciąż pozostały puste, bo przecież nikt jeszcze nie wiedział, że nie ma się już czego obawiać. Firanki falowały leniwie, plama słonecznego światła co i rusz migotała na poduszce.

Sasuke patrzył na twarz, którą znał równie dobrze jak swoją własną. Widział, jak pierś Naruto unosi się pod przykryciem. Nie musiał już nasłuchiwać oddechu - a jednak słyszał. Nie musiał wypatrywać tętna - a jednak widział je delikatnie pulsujące na szyi. I to bez sharinganu, pomyślał prawie z uśmiechem, a na pewno z ironią.

Choć niechciane, jego myśli wróciły do bitwy. Do grozy, której żaden z nich nie był w stanie pokonać. Nie byłby. Jakże ułomni byli. Dlaczego potrzebowali aż końca świata, by zrozumieć, że ich droga jest wspólna? Tym razem wargi Sasuke wygięły się w krzywym uśmiechu. Nie, to jego ciemność odkryła, że ze światłem, nawet najmniejszą świecą, przegrywa. Wtedy, w samym sercu ciemności wybaczyli sobie odwagę i tchórzostwo, śmiałość i ucieczkę, mądrość i głupotę, miłość i nienawiść. W obliczu tego nawet najpotworniejsza z potworności nie miała szans. Byli niepokonani.

Ale przed nim jeszcze długa droga. Sasuke odwrócił głowę i ruszył spełniać swoją pokutę, gdy dłoń zamknęła się na jego dłoni, zatrzymując mocniej niż kajdany.

- Sa...suke... nie odchodź... znów...

- Ja wrócę.

Spojrzenie księżycowej nocy połączyło się ze spojrzeniem słonecznego dnia. Powieki Naruto opadły, zakrywając najbardziej błękitne oczy świata. Usta rozciągnęły się lekko w uśmiechu, a twarz znów była spokojna. Sasuke przeszło przez myśl, że być może taką pozostanie już na zawsze.

Uścisk na jego nadgarstku zelżał, dłoń opadła na posłanie. Każda droga ma swój koniec. Sasuke uznał, że koniec swojej drogi postara się znaleźć jak najszybciej.


***

Słońce stało wysoko na czystym niebie, a lekki wiatr rozwiewał włosy i szaty. Złoto i błękit - to były barwy nowego Hokage, który właśnie zbierał zasłużony aplauz od wypełniających plac tłumów. Ten i ów zadawał sobie pytanie, jakim cudem łobuz, który jeszcze niedawno profanował święte monumenty minionych Hokage, mógł stać się jednym z nich. Ale przecież, powtarzali sobie, to syn Czwartego. Bohater Konohy. Nie ma właściwszej osoby na to miejsce. I owacje stawały się jeszcze głośniejsze.

Naruto wiedział, że w innym dniu, w innym czasie, nie byłby w stanie tak niewzruszenie stać ponad tym tłumem. Spełnienie życiowego marzenia to nie jest coś, wobec czego można przejść obojętnie, prawda? A jednak stał tam spokojnie niczym skalne pomniki praprzodków, pozwalając jedynie, by te okrzyki ogrzewały go równie mocno, jak słońce grzało jego plecy. Gdzieś w podświadomości tłukła się myśl, że za chwilę będzie musiał wygłosić przemówienie, które tak pieczołowicie spisywał cały wczorajszy wieczór na paragonie z Ichiraku Ramen...

Patrzył w dół, a jego wzrok przesuwał się po każdej twarzy. Znał ich wszystkich. Byli tam ludzie, których przyjaźń zdążył sobie przez minione lata zaskarbić. Byli ci, których ostrych spojrzeń starał się nie pamiętać. Teraz nikt na niego nie patrzył inaczej jak tylko z szacunkiem, wiarą i nadzieją. Może już nikt nie widział w nim Dziewięcioogoniastego Dzieciaka...

Tak naprawdę twarz jednego człowieka czyniła ten dzień doskonałym. Naruto spojrzał na stojącego w cieniu i niedbale opierającego się o ścianę Sasuke.

"Jakby ktoś, kto nie potrafi ocalić przyjaciela, mógł zostać Hokage..."

Mnie się to udało. Pozwoliłeś mi na to. Dziękuję ci, Sasuke, że pozwoliłeś się ocalić.

Sasuke wygiął wargi w krzywym uśmiechu. Naruto wyszczerzył się i uniósł w górę zaciśniętą dłoń z wyprostowanym kciukiem.

- Na rachunek Hokage, dziś w Ichiraku Ramen ramen dla każdego!

Aplauz stał się ogłuszający, Konoha zaczynała się cieszyć z rządów nowego Hokage. Uśmiech Naruto stał się jaśniejszy od słońca.

Dziękuję ci.



[13.5.2008]



back