wizja
"Ore no miteiru mon wa ano koro to nanimo kawacchainee"
(To, co widzę, nigdy się nie zmieniło)
- Takasugi Shinsuke
W urządzeniu tego miejsca kierowano się także estetyką, lecz przede wszystkim komfortem odwiedzających. Korytarz utrzymany był w jasnych barwach z dominującą neutralną bielą. Światło, które dawały umieszczone w suficie panele, było łagodne i żadną miarę nie raziło oczu. Skądś dochodziła cicha muzyka - delikatne dźwięki, mające wprowadzić gości w spokojny nastrój. Leżący na podłodze dywan stanowił nie tylko część wystroju, doskonale zresztą skomponowaną z całością, ale także pełnił ważną funkcję: poprzez wyciszanie kroków podkreślał panującą w budynku atmosferę. Wszystko nastawione było na klienta, począwszy od uprzejmej obsługi na parterze, skończywszy na zaokrąglonych klamkach drzwi, które otwierały się lekko i bez szelestu. "Czekamy na was i waszą sprawę, która jest naszym priorytetem", zdawał się mówić każdy fragment wyposażenia i każdy gest personelu.
- Shinsuke... Jesteś tego pewien? - zapytał Bansai, kiedy zmierzali ku pomieszczeniu w głębi korytarza.
Shinsuke rzucił mu kose spojrzenie, ale nic nie powiedział. Tylko Bansai potrafił mu zadawać podobne pytania, nigdy nie przejmując się ewentualną reakcją; Shinsuke dawno się do tego przyzwyczaił i nauczył ignorować. Cokolwiek za tymi niedyskretnymi komentarzami stało - przeważnie jakaś dziwna, niezrozumiała i przede wszystkim niepotrzebna troska - było mu zupełnie obojętne; Bansai powinien to wiedzieć.
Ponownie utkwił wzrok przed sobą. Oczywiście, że był pewien. Nigdy nie robił rzeczy, których nie był pewien - a we własnych pragnieniach orientował się przecież znakomicie. Dawno minęły czasy, kiedy trzymał się cudzych ideałów i uginał pod wolą innych - koniec końców nie przyniosło mu to nic dobrego. W obecnym życiu w pierwszej kolejności dążył do tego, czego chciał. Sięgał po to bez względu na koszty, ofiary i ewentualne granice. Nie potrzebował niczyjego zezwolenia. Próby przeszkodzenia mu były przeważnie ostatnią rzeczą w życiu tych, którzy je podejmowali.
Bansai musiał to wiedzieć - a nawet gdyby Shinsuke chciał mu o tym przypomnieć, nie było czasu, gdyż dotarli do końca korytarza. Bez wahania otworzył drzwi i wszedł, z Bansaiem za plecami. Gabinet okazał się jasnym pokojem o meblach z miękkimi krawędziami i z oknem przesłoniętym matowym filtrem, który przepuszczał światło, jednak nie ukazywał szczegółów zewnętrznej scenerii. "Dyrektor państwa oczekuje", powiedziała recepcjonistka na dolnym poziomie. Tak istotnie było; Amanto z dziwną twarzą - jeśli tak można było nazwać jego pysk (Shinsuke nigdy nie pozbył się wstrętu do istot z kosmosu i nie sądził, by kiedykolwiek miało to nastąpić) - podniósł się na ich widok zza biurka i szybko podszedł, by ich powitać. Ktoś inny na jego miejscu warowałby pod drzwiami, jednak teraz najwyraźniej mieli do czynienia z profesjonalistą, któremu nie brakowało doświadczenia w obchodzeniu się z ludźmi.
- Pan Takasugi i pan Kawakami - powiedział bez cienia niepewności, choć widzieli się pierwszy raz w życiu, po czym uścisnął im ręce, co uchodziło za międzygalaktyczny gest przywitania. - Jestem Hobo Aeru - przedstawił się krótko, ograniczając konwenanse do minimum, po czym dodał: - Zapraszam - wskazując na białe fotele ustawione na środku pokoju.
Miał dość niski głos, mówił spokojnie i cicho - nie na tyle, by nie można go było usłyszeć (choć Shinsuke nie ręczył za Bansaia, który zdawał się mieć słuch wysoce wybiórczy) - by żadną miarą nie wzbudzać w klientach negatywnych emocji. Jednocześnie w jego słowach był jakiś entuzjazm, gorliwość, co prawdopodobnie było równie wypracowane i zamierzone jak wszystko w tym budynku.
Shinsuke zajął wskazane miejsce, Bansai usiadł w fotelu obok. Obite skóropodobnym tworzywem meble zdawały się dopasowywać do ciężaru i pozycji siedzącego - oczywiście, klientom nie należało skąpić zaawansowanej techniki. Dyrektor wykonał tymczasem dyskretny gest i do pomieszczenia weszła pokojówka, by podać zieloną herbatę - a więc w ich zapleczu też zdążono się już zorientować. "Cóż, w biznesie jak na wojnie; im więcej wiesz o osobie, która staje naprzeciw ciebie, tym lepiej dla ciebie", stwierdził w myślach Shinsuke, przyglądając się dziewczynie z taką samą obojętnością, z jaką patrzył na wystrój pokoju. Pomijając kilka elementów urody, które musiały szczególnie działać na rasę, do której należał dyrektor, była uderzająco piękna - tak idealnie, że Shinsuke z miejsca doszedł do wniosku, że ma do czynienia z androidem bądź innym sztucznym tworem. W tym miejscu miało to sens.
Dyrektor poczekał, aż dziewczyna zniknie w sąsiednim pomieszczeniu (dając im czas na dokładne przyjrzenie się - kolejny zabieg biznesmena - choć ani teraz, ani później, słowem nie nawiązał do swojej asystentki), i dopiero wtedy usiadł naprzeciwko. Starał się dzielić uwagę równo pomiędzy nich dwóch - przynajmniej do czasu, aż dowie się, który z nich jest jego klientem. Siedział wyprostowany, ze splecionymi dłońmi, i patrzył z uśmiechem - tym w każdym razie wydawał się Shinsuke jego grymas.
- Zainteresowanie panów to dla nas zaszczyt - powiedział tym swoim miękkim głosem, przenosząc wzrok między Shinsuke a Bansaiem. - Jeśli zdecydują się panowie na nasze usługi, oczywiście dołożymy wszelkich starań. Satysfakcja klienta jest dla nas sprawą najwyższej wagi. Ośmielę się zauważyć, że nasza placówka cieszy się najlepszą opinią w tej części galaktyki i od lat zajmuje pierwsze miejsce w rankingach zadowolenia konsumentów, jeśli mogę użyć takiego słowa. Dbamy o jakość, nieustannie podnosimy kwalifikacje personelu. Pracują u nas najlepsi specjaliści...
Shinsuke uniósł rękę, by przerwać tę litanię sloganów reklamowym, którą raczył go Amanto.
- Nie interesuje mnie to - rzucił chłodno, choć tak naprawdę nie przyszedłby tutaj, gdyby nie wiedział, że są najlepsi.
Dyrektor nie zmienił wyrazu twarzy - musiał być przygotowany na wszystkie reakcje zainteresowanych - i wciąż przyglądał się im z uprzejmą czujnością.
- Chcę tylko wiedzieć jedno - mówił dalej Shinsuke, w jego głosie nie było emocji, choć nagle uświadomił sobie, że tak zupełnie spokojny nie jest. - Czy naprawdę potraficie... zrobić
każdego?
Amanto odchylił się do tyłu; w jego spojrzeniu błysnęło coś, co można było uznać za dumę.
- Absolutnie każdego, panie Takasugi - odpowiedział z przekonaniem o własnych możliwościach; teraz już skupiał całą uwagę na nim. - W naszym rejestrze... W historii zamówień mamy w tej chwili trzysta siedemdziesiąt osiem ras inteligentnych - wyrecytował bez zająknięcia - jednak lista wydłuża się bardzo szybko i rzekłbym, że nasze możliwości są nieograniczone. Jak powiedziałem, zatrudniamy najlepszych specjalistów, którzy bez przerwy doskonalą swoje umiejętności i nie cofają się przed nowymi wyzwaniami. Czy będę niedyskretny, wyrażając przypuszczenie, że interesuje pana rasa ludzka?
Shinsuke krótko kiwnął głową.
- Nad rasą ludzką pracujemy od niedawna, jednak bardzo intensywnie, i osiągamy wspaniałe wyniki - oświadczył dyrektor. - Pan Kawakami miał, zdaje się, okazję spotkać jedno z naszych dzieł...? - Przeniósł spojrzenie na Bansaia. - Co pan o niej sądzi?
- Kamiguchi Kei jak żywa - odrzekł Bansai niechętnie, odnosząc się do popularnej w galaktyce piosenkarki. - Choć ją akurat nietrudno podrobić - dodał z ironią.
- Wolałbym, by nie używał pan tego określenia - w głosie Amanto zabrzmiała prośba, choć żadnym gestem nie okazał niezadowolenia. - Potraktuję jednak pana wypowiedź jako komplement. - Popatrzył ponownie na Shinsuke. - Nasze dzieła są idealne. Niektórzy klienci twierdzą, że nie sposób odróżnić ich od oryginału - powiedział z naciskiem.
Shinsuke spojrzał na niego z pogardą i wykrzywił wargi w drwiącym uśmiechu. Chciał powiedzieć, że w bajki nie wierzy oraz że nie sadzi, by dyrektor sam wierzył w to, co mówi... jednak wtedy zdał sobie sprawę, że jakaś jego część chwyciła się słów Amanto i nie chciała puścić. Zacisnął usta i zmienił pozycję, próbując opanować nagłą irytację. Przecież tutaj przyszedł, prawda? Przyszedł, bo
wierzył w coś, nawet jeśli za tą wiarą stało jedno wielkie oszustwo.
- Choć większość naszych klientów życzy sobie pozostać anonimowymi, niektórzy wyrazili zgodę na komunikację - kontynuował dyrektor, gdy nie doczekał komentarza. - Mogę udostępnić panu ich dane kontaktowe. Będzie pan mógł usłyszeć z wiarygodnego źródła opinie o wynikach naszej pracy.
"Założę się, że płacisz im, by mówili to, co ci najbardziej pasuje", pomyślał Shinsuke z szyderstwem.
- To nie będzie potrzebne - powiedział głośno. - Wydaje mi się, że mogę panu...ach,
zaufać - stwierdził, tłumiąc uśmiech; dobór słów rozbawił go. - Jesteście przecież najlepsi - dodał z ledwie zamaskowaną ironią.
Dyrektor albo jej nie zauważył, albo postanowił nie zauważyć; wpatrywał się w niego wciąż z tym samym uprzejmym wyrazem twarzy.
- Pańskie zaufanie niezwykle mnie cieszy - odparł miękko. - Widzę jednak, że ma pan więcej pytań. Proszę je zadać, na wszystkie odpowiem najlepiej, jak potrafię.
Pytania? Owszem, Shinsuke miał ich całkiem sporo, choć jednocześnie napawały go one dziwną niechęcią; nie był pewien, czy chce słyszeć odpowiedzi na nie. A może samo mówienie o
tym zdawało mu się nieprzyjemne? Kilka rzeczy wymagało jednak wyjaśnienia, więc nie miało sensu uciekanie przed nimi, zwłaszcza że ucieczka nie leżała w jego naturze. Poza tym nie przyszedł tu, by uprawiać słowne gierki, tylko w konkretnym celu. Najsensowniej było mówić wprost. Zwęził oczy i możliwie swobodnym tonem zapytał:
- Czy jesteście w stanie stworzyć kogoś, kto nie żyje?
Z jakiego powodu oczekiwał reakcji, ale Amanto nie okazał żadnej, co także potwierdziło, że siedział w tym interesie od dawna; potrzeba było znacznie więcej, by go zaskoczyć. To ze strony Bansaia dobiegło coś na kształt prychnięcia, choć Bansai rzadko zdradzał jakiekolwiek niezadowolenie. Shinsuke, jak zawsze, zignorował go, wciąż skupiając wzrok na dyrektorze.
- Jak powiedziałem, nie znamy pojęcia "ograniczenie" - odrzekł ów. - Więc, odpowiadając na pańskie pytanie: tak. Przy odpowiednich warunkach nie jest to dla nas przeszkodą. Oczywiście, jest to bardziej skomplikowane... i procedury nieco odbiegają od standardowych, ale to wszystko. Nawet jeśli zadanie jest trudniejsze, nie jest niewykonalne.
- Jak trudniejsze? - zapytał Shinsuke, przebierając palcami po oparciu fotela; przestał, kiedy zdał sobie z tego sprawę.
Amanto dyskretnie zmienił pozycję, jakby przygotowywał się do dłuższego wystąpienia.
- Najpierw muszę panu powiedzieć, jak przebiegają procedury w większości przypadków - zaczął niemal przepraszającym tonem, a kiedy otrzymał milczącą zgodę, wziął się z zapałem za wyjaśnianie. - Zazwyczaj, jak się pan domyślił, chodzi o osoby żyjące. W dziewięćdziesięciu ośmiu na sto przypadków klient chce mieć własną kopię. Mogą to być idole albo zupełnie zwykli ludzie, to nie ma dla nas znaczenia. Nas interesuje jedynie wskazanie tej konkretnej osoby: imię, wizerunek, pokazanie palcem na ulicy... metoda identyfikacji również nie ma znaczenia. Musimy po prostu wiedzieć, o kogo chodzi. Od tego momentu przejmujemy odpowiedzialność. Jeśli klient życzy sobie kopii, a tak standardowo jest, podstawę naszych działań stanowi zdobycie materiału genetycznego oraz obserwacja. Nie mogę ujawnić, w jaki sposób to się odbywa, mogę jednak zapewnić, że dana osoba, "oryginał" w naszym języku, nie ma o niczym pojęcia i...
- Pobieracie materiał genetyczny od nieświadomych ludzi? - przerwał mu Bansai, cedząc słowa. - Powiedziałbym, że to przestępstwo.
Amanto popatrzył na niego przelotnie, po czym wrócił spojrzeniem do Shinsuke.
- Jak mówiłem...
- I jeszcze ich obserwujecie? Na Ziemi to się nazywa stalking i jest karalne - ponownie wtrącił się Bansai, choć tak naprawdę zdawało się go to bawić.
- Bansai, nie powinieneś się obawiać. Twojej kopii z pewnością nikt nie chce - rzucił Shinsuke z krzywym uśmiechem, nie odrywając wzroku od dyrektora. - Proszę kontynuować, to bardzo ciekawe - zachęcił z takim entuzjazmem, jakby komentował pogodę.
- Nasze działania są całkowicie legalne - stwierdził Amanto, choć w uszach Shinsuke zabrzmiało to równie komicznie jak jego własne wcześniejsze deklaracje zaufania. Ale nie zamierzał wykłócać się o zgodność uprawianego tu procederu z literą prawa; jechali na tym samym wózku i doskonale to wiedzieli. - Materiał genetyczny służy nam jako, ach, budulec, zaś obserwacja... Cóż, potrafi pan sobie wyobrazić, że klientowi chodzi nie tylko o wygląd zewnętrzny, ale także psychikę.
Tak, Shinsuke potrafił sobie to wyobrazić bardzo dobrze. Przez chwilę czuł niesprecyzowany dyskomfort, szybko jednak nakazał sobie skoncentrować się na słowach dyrektora.
- Zbudowanie ciała na podstawie materiału genetycznego jest najprostszym z etapów. To po prostu namnażanie i dyferencjacja komórek, tworzenie organów i tak dalej - mężczyzna zbył tę kwestię machnięciem ręki. - Prawdziwe wyzwanie stanowi wyposażenie... produktu w konkretną osobowość. Przeważnie klient życzy sobie, by kopia była wierna, czasami jednak zależy mu jedynie na pewnych cechach.
- To znaczy? - zapytał Shinsuke.
- Uległa i posłuszna - wtrącił Bansai, zanim dyrektor zdążył odpowiedzieć. - Ma mieć taki głos jak oryginał i może nawet jego talenty, ale brak charakteru, by można ją było kontrolować i uzależnić. Podejrzewam, że o to chodzi, czyż nie?
Amanto popatrzył na Bansaia w milczeniu i zdawało się Shinsuke, że tym razem w jego wzroku mignęła irytacja. Pomyślał, że było to wcale zabawne, ale nie przyszedł tutaj tracić czas na zabawie.
- Cisza, Bansai - rzucił w kierunku podwładnego.
- Pan Kawakami cechuje się specyficznym doborem słów, nieprawdaż? - zauważył dyrektor.
"Raczej podstawową inteligencją", pomyślał Shinsuke. Machnął ręką, by ponaglić Amanto do kontynuowania wątku. Ów ponownie splótł dłonie i skupił spojrzenie lekko wyłupiastych oczu na swoim potencjalnym zleceniodawcy.
- Obserwacja oryginału - podjął - ma na celu zbieranie danych na temat zachowania, sposobu bycia, preferencji... wszystkiego, co składa się na osobowość. Odbywa się bez przerwy i obejmuje absolutnie wszystkie sfery życia. Naszym standardem jest rok, choć klient może sobie zażyczyć okresu krótszego lub dłuższego. Po tym czasie informacje są konsolidowane i zaszczepiane kopii, co stanowi największe wyzwanie. Któremu jednak - podkreślił, a w jego głosie znów zabrzmiała duma - jesteśmy w stanie sprostać.
- Czym to się różni od klonów? - zapytał Shinsuke z nagłym rozdrażnieniem.
- Nasze produkty są czymś więcej niż tylko klonami - Amanto wydawał się zadowolony, że może udzielić odpowiedzi na to pytanie. - Klon to po prostu kopia genetyczna, co jeszcze nie gwarantuje identyczności z oryginałem. Nasze produkty są, jeśli klient sobie tego zażyczy, prawdziwymi...
idealnymi kopiami oryginałów jako jednostki... całości... właśnie przez cechy charakteru, na odtworzeniu których tak bardzo nam zależy.
Shinsuke zmarszczył czoło. Cała ta naukowa gadka nużyła go; po pierwsze nie rozumiał wszystkiego, a nie chciał się do tego przyznawać, a po drugie... Przypomniał sobie, że mieli przecież rozmawiać o czym ważniejszym.
- Ciągle ten materiał genetyczny - rzucił z niecierpliwością. - Moje pytanie brzmiało jednak inaczej...
- Oczywiście - dyrektor zgrabnie podchwycił jego wypowiedź. - Chciał pan wiedzieć, jak postępujemy, gdy oryginał jest... ach, gdy nie ma możliwości go obserwować - powiedział, najwyraźniej chcąc być delikatnym.
- Od razu mówię, że nie mam możliwości dostarczenia materiału genetycznego - zastrzegł Shinsuke, chcąc mieć tę sprawę jak najszybciej za sobą.
Przeszedł go nagły dreszcz, a jego serce uderzyło mocniej w piersi. Przez chwilę było mu duszno, mimo że znajdował się w doskonale wentylowanym pokoju... Choć minęło tak wiele lat, wciąż nie potrafił myśleć o tym bez emocji.
Jego ciało zostało pochowane w zbiorowym grobie wraz z innymi skazańcami... Odciętą głowę pogrzebali sami, w tajemnicy, ale miejsce wyrzucił z pamięci.
Oni... na pewno wiedzieli, pamiętali, jednak... Nie wyobrażał sobie, by mógł
ich o to pytać. A nawet jeśli, nie wyobrażał sobie wydobywania tej głowy na światło dzienne. Nie. Musiała tam pozostać... Opanował kolejny dreszcz.
- Panie Takasugi...?
Skupił spojrzenie na Amanto, który przyglądał mu się z uprzejmym zdziwieniem, i zmusił się, by wrócić do rozmowy. Jednak jego głos nie był taki obojętny, jak by sobie tego życzył.
- Nie mogę... - powiedział cicho, z wahaniem. - Nie mogę dostarczyć materiału genetycznego... - powtórzył z jakąś bezradnością i usłyszał, jak Bansai obok niego poruszył się niespokojnie.
- Ależ to wcale nie jest wymagane - pospieszył z odpowiedzią dyrektor. - Proszę się nie obawiać - zapewnił, najwyraźniej wziąwszy jego... rozkojarzenie za niepokój, że zadanie okaże się niewykonalne.
To go orzeźwiło. Zwinął dłonie w pięści i zacisnął szczęki, wbijając spojrzenie w Amanto. Niedoczekanie, żeby ten odrażający stwór traktował go protekcjonalnie.
- Więc jak to będzie? - spytał krótko, chłodnym głosem. - Mówił pan coś o odpowiednich warunkach - przypomniał sobie wcześniejsze słowa dyrektora; kiedy skupiał się na konkretach, wracało jego normalne opanowanie. Rozluźnił palce na oparciu fotela.
Amanto kiwnął głową.
- Czasem wystarczy nam coś, co należało do danej osoby. Jakiś przedmiot, cokolwiek...? - podsunął tonem zapytania.
- Nie mam nic takiego - odparł Shinsuke sucho. "Nie potrzebuję", pomyślał, powstrzymując się, by znów nie zacisnąć pięści. - To miał być ten warunek? - zapytał z drwiną. Jeśli tak, to nie miał tu nic do roboty.
Amanto jednak nie wydawał się rozczarowany odpowiedzią; możliwe, że nawet się jej spodziewał.
- Podstawowym warunkiem jest to, że miało się z tą osobą bezpośredni kontakt - powiedział z powagą.
- To akurat żaden problem - rzucił Shinsuke w odpowiedzi. "Miałem kontakt przez większość życia... Nie, ten kontakt
stanowił o moim życiu." Nie przyznawał się przed samym sobą, że mu ulżyło.
Dyrektor ponownie pokiwał głową, tym razem z aprobatą.
- Być może to, co teraz powiem, wyda się panu szarlatanerią, jednak zapewniam, że wciąż chodzi o czystą naukę - oświadczył gładko dyrektor i znów miał na twarzy ten paskudny wyraz zadowolenia z samego siebie. - Czy słyszał pan o pamięci sensopsychicznej?
- Bynajmniej.
- Mówiąc w skrócie - Amanto był bardziej niż chętny, by popisać się swoją wiedzą - chodzi o to, że ciało zapisuje informacje o rzeczach - wydarzeniach, osobach, miejscach - z którymi miało się styczność. Oczywiście, takie informacje zapisują się przede wszystkim w mózgu, jednak naukowcy odkryli, że każda część ciała jest w stanie bardzo silnie gromadzić wrażenia. Mechanizm tego pozostaje dotąd nieznany, jednak eksperymenty wykazały, że zgodność zapisanych informacji z rzeczywistością jest niemalże stuprocentowa. Najwięcej informacji gromadzi się w tych regionach, które miały największy kontakt z zapamiętanym obiektem. Przykładowo, jeśli występował kontakt fizyczny, najwięcej informacji można uzyskać z ręki. I nie chodzi tylko o zwykłe, najprostsze wrażenia zmysłowe; eksperymenty dowiodły, że analiza komórek skóry może dostarczyć skomplikowanego opisu człowieka. Zupełnie jakby odciskało się w nich to, co na niektórych planetach nazywa się duszą. To ciekawe zagadnienie, nie uważa pan? - rzucił z grymasem uśmiechu. - Zupełnie jakby całego człowieka wraz z jego osobowością można było skondensować do jakiejś... psychofizycznej mgiełki i wepchnąć ją do komórek kogoś innego. Być może uwierzenie w to wymaga odpowiedniego podejścia filozoficznego, jednak ja nie jestem od filozofowania, tylko od znajdowania rozwiązań - dodał z naciskiem.
Shinsuke znów zaczął stukać palcami o oparcie fotela.
- I?
- Osobiście uważam tę metodę za znacznie bardziej wygodną - mówił dalej Amanto. - Izolowanie informacji z niewielkiego fragmentu ciała jest o wiele łatwiejsze niż skanowanie mózgu w ich poszukiwaniu. Oczywiście, kiedy nie ma innej opcji, sięgamy po tę metodę, wówczas jednak klient musi się przygotować na długi proces... znacznie dłuższy niż okres, który pochłania stworzenie samej kopii, a to jest standardowo trzy lata, często więcej.
- Czyli, jeśli rozumiem, chcecie, by klient obciął sobie rękę czy inną część ciała, żebyście mogli wyhodować z zakodowanej w niej duszy osobę? - zapytał Shinsuke, zastanawiając się, czy tylko dla niego brzmi to absurdalnie.
Dyrektor machnął dłonią.
- Ależ nie, nie potrzeba nam całej ręki ani nawet jednego palca - skorygował. - Ale poza tym zrozumiał pan ideę bezbłędnie - wtrącił pochlebstwo, które na Shinsuke nie zrobiło najmniejszego wrażenia. - Chodzi zwykle o analizę, którą przeprowadza się na miejscu, w naszym laboratorium, a która ma na celu wydobycie...
- Owej psychofizycznej mgiełki? - domyślił się Shinsuke.
- Widzę, że pana to bawi. I wcale się nie dziwię - dyrektor nie wydawał się urażony. - Przychodzi pan tu jednak jako klient, który ma określone żądania, zaś moim zadaniem jest dostarczyć panu odpowiedzi, czy te żądania mogą być zrealizowane. Powiedziałem na początku i nie wycofuję się z tego: mogą. I będą, jeśli pan tego zechce.
Shinsuke w milczeniu mierzył go wzrokiem. Nie miał powodów wątpić w to, że Amanto naprawdę wierzy w swoje możliwości, jednak w jego uszach to wszystko brzmiało jak czysta fantazja, której nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie w stanie przyjąć. Więc badając jego skórę, można
wyizolować... a potem
wyhodować... tego człowieka? Ze wspomnienia o nim? Ze wspomnienia, które nawet nie jest w jego mózgu, ale w ciele? Pod skórą? Zapisane w komórkach jako... psychofizyczna mgiełka? Co za absurd... Miał ochotę wstać i wyjść. A wcześniej jeszcze przeciągnąć miecz przez gardło tego Amanto, by już nigdy nie był w stanie opowiadać takich bzdur.
Jednak wciąż siedział na miejscu i patrzył na dyrektora placówki ze ściągniętymi brwiami, a jego serce od dobrych kilku chwil uderzało szybkim rytmem. Przyszedł tutaj. Miał cel. Powiedział sobie, że poświęci wszystko, by go osiągnąć. Musiał zachować rozsądek i na chłodno przeanalizować sytuację, a nie bazować na swoich odczuciach. Skupił się i spróbował spojrzeć na sprawę z boku. Dlaczego Amanto miałby kłamać? Nic na tym nie mógł zyskać, za to mógł wszystko stracić, z życiem włącznie. Był szefem zbyt dobrze prosperującego interesu, by ryzykować go dla... Właśnie, czego? Przecież nie zapłaty, którą mógł zainkasować od każdego. Raczej też nie interesowały go względy dowódcy Kiheitai bądź współpraca z nimi - z organizacją, której nazwa może budziła jakieś emocje w Edo, ale która w skali wszechświata zupełnie się nie liczyła. Nie, ten mężczyzna nie miał żadnego motywu, by wciskać mu bajeczki, które nie znajdowały pokrycia w rzeczywistości.
- Widzę, że wciąż jest pan pełen wątpliwości - odezwał się dyrektor, jakby czytał jego myśli,
niech go diabli. - Nie powiedziałem najważniejszego, a od tego powinienem był zacząć. Choć to odosobnione przypadki, nasza placówka ma doświadczenie z tą metodą. I to udane. Gdyby nie było to objęte tajemnicą, przedstawiłbym panu protokoły operacji. Bez materiału genetycznego, jedynie pobierając informacje zapisane w skórze, byliśmy w stanie stworzyć doskonałe kopie oryginalnej postaci. Dodam, że klienci byli niezwykle zadowoleni.
Shinsuke zacisnął palce, a potem znów je rozwarł. Bansai od jakiegoś czasu siedział zupełnie cicho, jakby zdecydował się pozostawić decyzję jemu - zresztą i tak nie było innej opcji.
- Może się pan oczywiście zastanowić, jak długo zechce - zapewnił dyrektor. - Niech się pan nie czuje zobowiązany do czegokolwiek. Nigdy nie namawiamy do pośpiechu ani nie nakłaniamy do niczego, nawet jeśli wiemy, że nikt nie jest w stanie zapewnić takiej jakości usług jak nasza firma. Wybaczy pan jednak, że przypomnę, iż sam proces trwa całe lata.
"Czekałem dziesięć lat, nie ma to różnicy", chciał odpowiedzieć Shinsuke, jednak nie zamierzał być z tym człowiekiem tak bezpośredni i otwarty. Poza tym nagle uświadomił sobie, że tak naprawdę nie chce czekać. Choć na zewnątrz wydawał się zupełnie spokojny i wiedział, że takim dla rozmówcy pozostanie, zalała go fala gorąca i zakręciło mu się w głowie. Stracił z oczu Amanto, cały ten pokój, przestał nawet wyczuwać obecność Bansaia obok, skupiając się na własnych emocjach. Coś poruszyło się w jego wnętrzu i nie dawało się już powstrzymać... Uczucie, na które pozwolił sobie dopiero teraz - albo które dopiero teraz sobie uświadomił, bo zdawało mu się dotąd, że kiedyś utracił je na zawsze.
Nadzieja.
Nadzieja na to, że jego plany mogą się powieść. Że jego pragnieniom może stać się zadość. Że to, do czego krzyczał przez całe lata wypełnionych koszmarami nocy i zabarwionych pustką rozpaczy dni, może się jednak spełnić.
Że znów będzie w stanie spotkać Yoshidę Shōyō - człowieka, który był dla niego życiem i który zginął dawno temu, choć wydawało się, że zaledwie wczoraj.
Że będzie mógł zobaczyć jego uśmiech, usłyszeć jego głos... poczuć zapach jego włosów i dotknąć, czego nigdy wcześniej nie zrobił... doświadczyć go na wszelkie możliwe sposoby.
Że będzie go m i a ł - na zawsze, na własność, tylko dla siebie. I nigdy, przenigdy nie pozwoli mu odejść.
Wiedział, że to będzie tylko kopia. Zdawał sobie sprawę... a jednocześnie... wydawało mu się, że to nie ma aż takiego znaczenia. Że jeśli to, co mówił mu Amanto, było prawdą, być może będzie w stanie o tym
zapomnieć. Poza tym Shōyō-sensei żył w jego sercu, w jego umyśle, w jego komórkach... Zawsze tam był, jakby nigdy nie odszedł - nawet jeśli rana, jaką zadała jego śmierć, nigdy się nie zagoiła... Zawsze był przed jego oczami, obok, niemal namacalny. Więc jeśli znów pojawi się we wszechświecie, jeśli Amanto będą w stanie
wytłoczyć go z
niego, z Takasugiego Shinsuke... to będzie on, właśnie on. Najprawdziwszy - bo jego doskonały wizerunek Shinsuke zawsze nosił w sobie. Nie wierzył, by ktokolwiek inny miał pełniejszy obraz człowieka, który dla niego znaczył więcej niż samo życie.
Nie powinien być tak bezkrytyczny, powinien być sceptyczny, podejrzliwy, zachować trzeźwość do samego końca, żeby się nie rozczarować, żeby więcej nie czuć tego bólu utraty - przez całe wieki żył w przekonaniu, że nie jest w stanie, ale teraz zdał sobie sprawę, że nie wszystko w nim umarło tamtego dnia przed laty - jednak było już za późno. Poddał się zatem obezwładniającej nadziei, która zerwała wszystkie tamy ostrożności - i to tylko na podstawie jednej obietnicy, której nawet mu nie złożono. Jego serce wciąż biło, a lata udręki, niespełnionej tęsknoty i gonitwy za czymś, co na zawsze było poza jego zasięgiem, jedynie wzmocniły uczucie, które było w nim tak długo, jak pamiętał. Które zaczęło się, kiedy pierwszy raz spojrzał w jasne oczy swojego mistrza, i nie umarło nawet wtedy, gdy z oczu tych zniknęło światło.
Choćby nie miał szans, nie przestał go szukać. Choćby okrzyknęli go szaleńcem, nie przestał go wypatrywać. Choćby miał przy tym zniszczyć każdą planetę, która nie dała mu odpowiedzi, zamierzał przemierzyć cały wszechświat - nie było innej drogi - i właśnie tutaj dano mu wiarę, że go znajdzie. Był w stanie uczepić się jej jak tonący brzytwy. I tak nie miał nic do stracenia, a zyskać mógł nieskończenie wiele. Poświęciłby... Poświęci absolutnie wszystko - w zamian za możliwość, by znów spojrzeć w oczy Senseia i zobaczyć jego uśmiech, którego wspomnienie wciąż sprawiało nieznośny ból w piersi. Naprawdę nie miał niczego, czego nie mógłby oddać w zamian za to. Miał za to dość tego cierpienia, samotności i upadlającego poczucia, że wyrządzono mu największą krzywdę. "Samuraj powinien znosić przeciwności z honorem", przypomniały mu się niczym drwina słowa bushidō... Ale on właściwie nigdy nie uwierzył w te mądrości i nigdy nie pojął ich głębi. Nie chodził na lekcje dla nauk; chodził dla Yoshidy Shōyō, który był nieporównywalnie ważniejszy niż bushidō, honor i kraj. Jeśli ma szansę znów go spotkać... był gotów zapłacić każdą -
każdą - cenę.
Opanował drżenie, a potem podniósł wzrok na Amanto, wracając do jego wcześniejszych słów.
- Moja skóra na nic się wam nie przyda - powiedział chłodnym głosem, który nie zdradzał nic z jego odczuć. - On... Ten człowiek nigdy nas... nigdy mnie nie dotykał, więc na próżno byłoby ją badać. A skoro badanie mózgu trwa nie wiadomo ile, mam lepszy pomysł - stwierdził. - Możecie mieć to - wskazał kciukiem na swoje lewe oko.
- Hej, Shinsuke... - zaprotestował Bansai, ale Shinsuke uciszył go gestem dłoni.
- Przyglądałem mu się... patrzyłem na niego przez całe lata... nie odrywałem wzroku ani na chwilę. Jego obraz... Jeśli jest gdzieś zapisany, to właśnie tutaj. Jeśli po jednym kontakcie fizycznym zostaje wrażenie, które możecie wykorzystać, to całe lata obserwacji powinny przynieść nieporównywalnie lepszy efekt. Najlepszy z możliwych, prawda? Możecie mieć to - powtórzył.
Siedzący przed nim Amanto wydawał się wstrząśnięty, choć szybko wrócił do równowagi.
- Oko... Nie pracowaliśmy... Ale... - próbował mówić, ale zebranie myśli najwyraźniej wciąż sprawiało mu trudność. - Jestem pewien, że sobie poradzimy. Tak, na pewno. Zwołam konsylium - postanowił. - Damy panu odpowiedź w ciągu pięciu dni... ale na pewno będzie twierdząca - dorzucił szybko.
Shinsuke kiwnął głową. Nagle poczuł ulgę - i jednocześnie wypełniające go podniecenie oczekiwania, którego od dawna nie pamiętał.
- Opowiem panu teraz o ramach czasowych i kosztach operacji... - powiedział dyrektor, najwyraźniej próbując poprzez znajome rutyny odzyskać panowanie nad sobą, jednak Shinsuke powstrzymał go uniesieniem ręki.
- Najpierw chciałbym zobaczyć wasze laboratorium - zażądał. - Jeśli spodoba mi się to, co zobaczę, może pan być pewien, że nawiążemy współpracę - dodał dla utrzymania pozorów.
Tak naprawdę nie miał ochoty dłużej słuchać gadania Amanto, a poza tym... rzeczywiście czuł potrzebę, by ujrzeć na własne oczy miejsce, w którym spełni się jego życzenie. Już potrafił w to uwierzyć, już był pewien, już czuł pod skórą, że jest blisko, że będzie mógł d o t k n ą ć... Powstrzymał kolejny dreszcz.
- Oczywiście - zgodził się dyrektor gorliwie, podnosząc się. - Jesteśmy na to przygotowani. Proszę chwilę poczekać - dodał służalczym tonem, po czym podszedł do biurka, by zająć się organizacją wizyty; wcześniejsze wahanie wywołane wstrząsem już znikło i teraz niemal unosił się w powietrzu perspektywą rychłego zarobku.
Cóż, obaj będą mieli z tego korzyść, uznał Shinsuke, nawet jeśli korzyść materialna wydawała się czymś śmiesznym i wręcz oburzającym w zestawieniu z
jego nagrodą. Wewnętrzne drżenie przybierało na sile, zdawał się już cały wibrować...
- Shinsuke... - cichy głos Bansaia, zwykle chłodny, a tym razem dziwnie wzburzony, wdarł się w jego myśli, które wirowały w oszałamiająco barwnych kołach. - Zdajesz sobie sprawę, że to będzie tylko wizja...? Twoja wizja, twoje wspomnienie, marzenie, złudzenie, które...
- Bansai, nie chcę słyszeć ani słowa więcej - przerwał mu Shinsuke. - Jeśli kiedykolwiek o tym wspomnisz, zabiję cię - rzucił, po czym uśmiechnął się do swojego zastępcy. - Nasze plany nie zmieniły się i to nimi powinieneś się zająć. Pamiętasz? Chcemy wszystko zniszczyć.
Przez chwilę Bansai przyglądał mu się bez wyrazu, a potem wstał i odwrócił się plecami - jednak cokolwiek myślał, było to Shinsuke zupełnie obojętne i niewarte zachodu. Zapominając o swoim towarzyszu i całym wszechświecie, ponownie zapadł się w fotel oraz w znajomą ideę... i nagle zorientował się, że jej cel nieoczekiwanie wypełnił się s e n s e m.
Zniszczyć, aż nic nie pozostanie... tylko idealny świat, w którym w końcu będzie mógł żyć - w którym będą mogli żyć razem. Świat, w którym nikt nie zagrozi, nikt o nic nie oskarży, nikt nie pozbawi życia. N i k t n i g d y w i ę c e j n i e z a b i j e Y o s h i d y S h ō y ō.
Był w stanie czekać na to, jak długo było trzeba - i ani chwili dłużej. Przycisnął dłoń do lewego oka, w którym spoczywało spełnienie jego pragnień. Uśmiech nie schodził z jego ust.
"Czekaj na mnie, Sensei."
Nawet jeśli będzie to tylko jego wizja, nie wyobrażał sobie nic lepszego.
[30.3.-13.5.2014]